- Opowiadanie: FoloinStephanus - Przez czarne jezioro przepłynę, wszystkie ścieżki przejdę...

Przez czarne jezioro przepłynę, wszystkie ścieżki przejdę...

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przez czarne jezioro przepłynę, wszystkie ścieżki przejdę...

 

Chłodny podmuch rozwiał płowe włosy, wplatając w nie pajęcze nici. Musnął blady policzek, zaplątał się nieco w brudnym kaftanie. Na koniec przeczesał siwe futro kota leżącego na kolanach chłopca. Później wiatr, usłyszawszy, co chciał, poniósł hen w góry ciche słowa piosenki:

Nalej mi duszków w łódki,

Iskierko ma.

Żeby nie męczyć duszki

w lesie, gdzie Gniewny trwa.

A żadnej mi nie zgub, a

Iskierko ma.

Bo będzie trup i będę zła.

Przytrzymując mocniej ster, chłopak ponaglił ciemnowłosą kobietę:

– Wiosłuj, wiosłuj!

– Dokąd mnie wieziesz? – spytała zmęczona.

– W bardzo, bardzo złe miejsce – zażartował sternik, marszcząc przy tym brwi i obnażając zęby. Pasażerka przestraszona odłożyła wiosła i popatrzyła wokoło. Czarne jezioro wbijało się klinem w posępny las, tylko gdzieniegdzie z wody wyłaniały się skrawki plaż.

– Ja nie chcę. Ja chcę wrócić! – Wstała, a łódź niebezpiecznie przechyliła się na lewo.

– Siadaj i wiosłuj dalej! – rozkazał chłopak. Było jednak za późno. Kobieta niewiele myśląc, wskoczyła do smolistej cieczy.

 

* * *

 

Zabrzycki trzymał w ręku kolejny rysunek. Znowu było na nim czarne jezioro, zielona łódź… Wcześniej tylko parę razy zdarzało się chłopcu namalować coś równie dziwnego. Zaledwie kilka obrazków – prostych, pozornie dziecinnych – lecz dosadnie odzwierciedlających przerażające piętno choroby.

Niby nie było na nich nic wyjątkowego: a to czerwony dom, a to rzeka. Lecz w przeciwieństwie do pozostałych rysunków, tych z jasnozielonymi drzewami, kolorowymi kwiatami, te budziły w lekarzu lęk. Kazały spuszczać wzrok i ignorować bijącą z nich grozę. I teraz Zabrzycki, patrząc na zamalowaną kartkę, poczuł głęboki, irracjonalny strach. Lekarz, który dotychczas kierował się w swojej pracy pragmatyzmem, lękając się rysunkowego mroku, odwrócił głowę.

Doktor przemógł się jednak i ponownie spojrzał na obrazek. Łódź na czarnym jeziorze. Na wcześniejszych rysunkach ktoś w niej był. Zabrzycki sądził, że to jego mały pacjent i dlatego ona, i znajdujące się w niej dziecko, stanowili główny punkt terapii. Lecz tym razem łupina była pusta. Gdzie podział się maluch? Zdziwiony lekarz usiadł przy stoliku.

– Jacku, powiedz mi, gdzie jest chłopczyk?

Siedmiolatek popatrzył na doktora, potem na kartkę i pokazał narysowany ciemnozieloną kredką las.

– Wyszedł.

Zabrzycki zamyślił się. Po chwili spytał:

– Powiesz mi, dokąd poszedł?

Jacek pokręcił głową, ale po chwili szepnął:

– Jest z mamusią.

 

* * *

 

– No i w pizdu! Co za debilka! Co za kurwajejpierdolonamać debilka! – Iskierka rzucał wściekle czym popadnie w czarną taflę jeziora. Woda, jak na złość, spokojnie przyjmowała coraz to dziwniejsze przedmioty, nie tworząc na swojej powierzchni najmniejszego kręgu, nie wypuszczając z ramion choćby kropelki.

– Ja pierdolę! – Cisnął wiązką suchej trzciny. – Ile razy mam mówić?! Ile razy tłu… – dźwignął sporych rozmiarów kamień. – …maczyć?!

Na szeroko rozstawionych nogach, z ciężarem na wysokości kolan podszedł do linii wody.

– Uważaj – szepnął leżący pod rozłożystym dębem kot. Zwierzę westchnęło ciężko, gdy kawał zastygłej magmy wylądował z głośnym pluskiem w cieczy. Tego dla jeziora było już za wiele. Pojedyncze, smołowate krople spadły na nogę Iskierki i natychmiast zamieniły się w robactwo wiercące w ciele otwory.

– Ała! Kurwa wasza…! – Chłopak w panice potrząsał łydką, a gdy to nie pomogło, znalezionym patykiem podważył zębiska jeziornych pędraków. Kot prychnął, przeciągnął się i podszedł do towarzysza. Nie zwracając na niego uwagi, chwycił pazurami wijącego się na piachu robaka. Ten zasyczał i w jednej chwili powrócił do ciekłej postaci.

– Ile razy można tłumaczyć, co? – Iskierka, skubiąc przydługie rękawy kaftana, popatrzył zrezygnowany na towarzysza. – Co oni myślą, że co znajdą w tym lesie? Grzyby?

– Nie wiem, może po prostu nie powinieneś z nich tak okrutnie żartować. Dobrze wiesz, że się boją… – Kot odwrócił łeb w stronę ciemnego lasu. Chłopak podążył spojrzeniem za jego wzrokiem. Między drzewami dojrzeli wysoką, białą istotę. – Nie wiem… ale powinniśmy już iść.

Iskierka zerwał się na równe nogi. Błyskawicznie wyciągnął z kaftana niewielką kulę i rzucił ją w kierunku Białego. Ładunek natychmiast wybuchnął i w tej samej chwili niebieski ogień zaczął trawić ubranie i włosy stwora. Następnie chłopak wygrzebał z kieszeni szczyptę soli, posypał nią głowę swoją i kota, cały czas kątem oka obserwując płonącą postać.

– O, takiego faka! – Dzieciak wystawił Białemu środkowy palec, po czym postąpił ku linii wody. Ta zadygotała w przestrachu i w jednej chwili rozstąpiła się. W następnej sekundzie Iskierka biegł już mulistym dnem.

Biały, gdy w końcu udało mu się zgasić ogień, naprężył łuk… W tym czasie Iskierka zdążył już dopaść drugiego brzegu. Odwrócił się i zobaczył, jak szumiąca z satysfakcją woda zalewa błagalne spojrzenie konającego kota.

 

* * *

 

– Wrócę dzisiaj trochę później… Nie, Madziu, muszę zostać dłużej w pracy… Szykujemy się do przejęcia tych Czechów i wiesz… Wrócę na kolację… Na pewno… Nie, nie trzeba. Dobrze. Na razie.

Andrzej przetarł oczy, westchnął i wyjrzał przez okno. Na dworze było jeszcze jasno, ale poczerwieniałe promienie pochłaniały już dachy kamienic. Przez krótki czas mężczyznę gnębiły wyrzuty sumienia. Nie lubił okłamywać żony.

Około szesnastej pożegnał się z sekretarką i wyszedł z biura. Pół godziny później podjechał pod dziewiętnastowieczny budynek szpitala. Zaparkował tuż przy nim, nie dbając o parę zdziwionych oczu wyglądających z okna kamienicy, o ciekawskie spojrzenia przechodniów.

– Nieważne – westchnął, przytłoczony cotygodniowym kłamstwem. Szczególnie w chwilach samotności dokuczały mu wyrzuty sumienia. Magda bała się choroby. Bała się, że przejdzie na nią lub, że obecność jego syna obudzi w Andrzeju rodzinną klątwę. Nie chciał, by lękała się bardziej, by znienawidziła chłopca, choć i tak go nie odwiedzała. Nie musiała przecież, nie była jego matką. Dopóki więc Andrzej nie mówił o nim, była bezpieczna.

Uśmiechnął się szeroko i wyjął z nesesera kartki. Schował je w kieszeni marynarki, po czym wysiadł.

W środku przywitał się z pielęgniarkami, zamienił z nimi kilka banalnych słów o pogodzie. Prędko jednak zakończył wymuszoną rozmowę i już chciał iść dalej, już, już prawie dotykał klamki, gdy tubalny głos Zabrzyckiego poniósł się po pustym korytarzu. Andrzej westchnął zrezygnowany.

– Dzień dobry, panie Sadecki!

Mężczyźni przywitali się uściskiem dłoni.

– Mogę? – spytał Andrzej jak zawsze niepewnie, prosząco, byleby tylko jak najszybciej znaleźć się przy synu.

– Tak, czeka na pana. – Lekarz uśmiechnął się ciepło. Obaj weszli do niewielkiego pokoju. Naprzeciw drzwi, przy stole, siedział chłopczyk rysujący coś zawzięcie. Andrzej przysiadł się do niego i chwilę przyglądał zamalowanej kartce. Tym razem nic, pomyślał, może to i lepiej.

– Mam dla pana dobrą wiadomość. – Zabrzycki wyciągnął z kieszeni najświeższy rysunek małego pacjenta. Ojciec chłopca wziął go do ręki i jakby od niechcenia spojrzał.

– Sądzę, że te nowe leki…

– Przepraszam, ale może pan nas zostawić samych? – poprosił łagodnie Andrzej, ledwo opanowując drżenie głosu.

– Oczywiście. Przepraszam. – Lekarz uśmiechnął się serdecznie. – Jacek ostatnio robi duże postępy, ale porozmawiamy o tym, jak będzie pan wychodzić. – Przystanął w drzwiach. – Jest na dobrej drodze do wyzdrowienia.

Mężczyzna pokiwał głową, siląc się na uśmiech. Wiedział, że Jacek nie wyzdrowieje, że nie ma najmniejszych szans. Tak jak brat Andrzeja, jak jego dziadek. Nie, ta choroba… ta zaraza nie dawała szans na przeżycie. Łaskawie ofiarowywała chwile wyrwane śmierci. Powoli, bezboleśnie pogrążała w czarnych myślach i odbierała sens istnienia. Uśmiercała za życia.

Gdy lekarz wyszedł, Andrzej wyjął zza pazuchy wcześniejsze rysunki syna. Przyjrzał się jeszcze raz najnowszemu, pozornie dziecinnemu malunkowi: woda nakreślona mocnymi, czarnymi pociągnięciami. Mężczyzna przysunął kartkę do twarzy. Maź zabulgotała. Szkliste robactwo kłębiło się, licząc na smaczny kąsek, było niespokojne, jakby coś je zdenerwowało. Natomiast łódź… była pusta. Słyszał już tyle historii o czarnym jeziorze, o tym, co się działo wokół niego. Opowiadał je jego dziadek. Brat nie przebijał się z tamtego świata, ale dziadek… Chryste, do dzisiaj Andrzeja przechodzą ciarki. Mężczyzna, przerażony, podniósł wzrok na chłopca.

– Gdzie jesteś, Jacusiu?

Jacek popatrzył na ojca, ten zaś modlił się w myślach, by odpowiedź była inna niż przypuszczał. Aż zadrżał, gdy usłyszał:

– Wyszedłem z łodzi, tato…

 

* * *

 

– Kici, kici, kici! – Iskierka, z oczami przysłoniętymi dłonią, patrzył w górę rzeki. Słońce ponownie wspięło się wysoko nad nieosiągalny horyzont i rozświetlało wesoło pluskającą bystrzycę. – Lucek! Nie gniewaj się! Co mogłem zrobić?! Chono, mam tu na przeprosiny rybkę dla ciebie!

– Ty mną nie handluj, bucu jeden! – Płotka nadęła się, szarpnęła raz i drugi, wyślizgując się z palców, po czym zniknęła w srebrzącym się nurcie.

– Chuj ci…! – Chłopak machnął ręką na rybę. – Lucek! Wiem, że tam jesteś! Wyłaź!

Po drugiej stronie rzeki poruszyły się zarośla, a uszu chłopaka dobiegło ciche pomiaukiwanie. Iskierka przekrzywił głowę z zaciekawieniem. Z zarośniętego, acz jasnego lasu wyłonił się mężczyzna koło czterdziestki, trzymający na rękach siwego kota. Zwierzę gapiło się na Iskierkę z wyższością wymieszaną z pogardą. Widząc jak nieznajomy głaszcze kota i jak futrzak z ochotą daje się drapać za uchem, aż zawrzał.

– Jeśli myślisz, że się przejmę, to się, kurwa, mylisz!

Futrzak polizał dłoń mężczyzny, połasił się do niego i miauknął z zadowoleniem.

– Nic nie widziałem! – Iskierka splótł ręce na piersi, kątem oka spoglądając na Lucka. Zwierzę zeskoczyło na ziemię, przewróciło się na plecy i pozwoliło obcemu miziać brzuch.

– O ty, kurwa, twoja…! Zostaw tego kota! – Chłopak nie wytrzymał. W pośpiechu ściągnął buty i podwinął spodnie, a zwierzak w tym czasie ze spokojem ocierał się o nogi przybysza. Pozwalał głaskać się, tarmosić, a nawet chwycić za ogon. W końcu Iskierka stanął przed nimi wściekły, wówczas obcy wziął Lucka z powrotem na ręce i oznajmił:

– Wyłowiłem go z rzeki.

Dzieciak spojrzał na niego pytająco.

– No, wyłowił, a co, zazdrosny? – spytał kot, ku zdziwieniu mężczyzny, ludzkim głosem i popatrzył na chłopaka, mrużąc oczy.

– Bierz go sobie teraz! – Iskierka nadął policzki, odwrócił się na pięcie i ciskając obelgami na wszystkie strony, wrócił na drugi brzeg. Lucek z niedowierzaniem pokręcił łebkiem. Tyle upokorzeń musiał znieść. Te wszystkie głaskania, miziania, a ten tak po prostu sobie poszedł. Kot westchnął ciężko, po czym zawołał:

– Wracaj, idioto! Robotę ci znalazłem!

 

* * *

 

Andrzej rozłożył na podłodze przyniesione przez siebie ksera rysunków. Było ich sześć. Każdy przedstawiał jakąś cząstkę, urywek ze świata, w którym tkwił jego syn. Na jednym, bardzo wczesnym, było zaledwie parę kresek, ale jakże wymownych – patyczkowaty człowiek z długimi włosami, z twarzą zamalowaną na szaro, dzierżył łuk i celował w innego patyczkowatego człowieka, stojącego wśród drzew. Tego z łukiem Jacek nazywał Białym.

Na innym rysunku znajdował się dom z czerwonej cegły, otoczony dziesiątkami oczu. Andrzej nie rozumiał, co mógł on oznaczać, wiedział jedynie, że jest tam coś ważnego. Na trzech rysunkach znajdował się chłopiec. Dziecko najpierw szło przez miasto, później stało nad czarnym jeziorem, a rysunek z ostatniej sesji przedstawiał je w łodzi. Teraz go w niej nie było i Andrzej wiedział, że nie jest dobrze, bo w lesie czają się Biali.

Mężczyzna popatrzył bezradnie na syna. Od miesięcy starał się mu pomóc, wyrwać go stamtąd. Nie wiedział jednak jak, w dodatku Jacka tam coś trzymało i to bardzo mocno. Może gdyby umiał się tam dostać, wyrwałby syna z choroby…

Nagle Andrzej usłyszał dochodzący z korytarza głos silącego się na szept Zebrzyckiego:

– Jeszcze nie wyszedł? Ja się tym zajmę.

Andrzej szybko pozbierał rysunki, schował je pod marynarkę. W tej samej chwili drzwi się otworzyły.

– Panie Sadecki, musi pan…

– Wiem, przepraszam. Zasiedziałem się.

Andrzej pożegnał się z synem. Po drodze do wyjścia wysłuchał cierpliwie lekarza i w końcu opuścił szpital. Zmierzając do domu, myślał już tylko o jednym: jak dostać się nad czarne jezioro i odnaleźć dziecko.

Oczekując na zielone światło, jeszcze raz przejrzał rysunki. Zatrzymał się na dłużej przy jednym – trochę pomiętym, niepasującym do reszty. Odłożył go jednak na siedzenie obok, i ponaglany przez zablokowanych przez niego kierowców, wjechał na most.

Nagle stanął, zgasił silnik. Gdy kobieta jadąca za nim zatrąbiła, Andrzej włączył światła awaryjne. Jeszcze jeden sygnał, trochę przekleństw i samochody zaczęły wymijać audi.

Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? Dlaczego wcześniej nie pomyślał o rzece jak o przejściu na tamten świat? Może za bardzo się bał, ale czy teraz coś się zmieniło? Nie chciał umierać… Wystarczyło jednak wspomnienie pustej łodzi… i Andrzej wysiadł z samochodu. Ze strachem spojrzał do góry – na wysoki, kilkunastometrowy pylon. W towarzystwie wielu ciekawskich spojrzeń przechodniów, próśb, gróźb i wezwań, wdrapał się po cięgnie i pozwolił, by wysokość załatwiła za niego resztę.

Nieznośny wiatr, widząc jak człowiek bezwładnie opada, wyrwał mu rysunek z ręki. Mocnymi podmuchami posłał kartkę na metalowe wieszaki, na brudną ulicę, aż w końcu kazał zatrzymać się na chodniku. Tam bezskutecznie próbował wydrzeć ją spod siwej łapy. Zły na zwierzę potargał wylizane przed chwilą futerko.

– Ach, ty niedobry – fuknął kot, otrząsając się z lepkich paluchów ciepłego wiatru.

Zwierzę ze stoickim spokojem przyjrzało się rysunkowi: dwóm czarnym liniom, pomiędzy którymi przestrzeń chłopczyk wypełnił czerwoną kredką. Kot nie dał się zwieść dziecięcej kresce i spojrzał w bulgoczącą maź, usłyszał dobiegające z niej przeraźliwe krzyki. A może to ojciec Jacusia tak krzyczał?

 

* * *

 

– Spadamy! Spadamy! – krzyczał Iskierka, wybiegając na moment z lasu. Chłopak chwycił mocniej kota, ten zaś westchnął zrezygnowany:

– Dam sobie radę sam…

– Nie narzekaj, sierściuchu! Nie zostawię cię tym razem. – Obejrzał się przez ramię. – Gdzie on jest?

– Tutaj – wydyszał Andrzej, wielkimi krokami wyłażąc z zarośli. Wnet obok niego świsnęła strzała.

– Kurwa, kolejny – jęknął Iskierka. – W nogi!

Dzieciak puścił się w prawo na rozwidleniu, by po chwili zniknąć za zakrętem. Naraz ziemia zatrzęsła się, a tuż po tym rozległ się rozdzierający bębenki pisk. Iskierka zawrócił.

Andrzej stanął na środku drogi i przyglądał się niebieskim płomieniom pożerającym ciała Białych. Opowieści syna nie oddawały blasku tych strasznych postaci. Nawet trawieni przez ogień zachwycali, a jednocześnie budzili grozę.

– Oł, je! – Iskierka stanął koło Andrzeja i zadowolony z siebie podniósł kota na wysokość głowy, uśmiechnął się do niego szeroko, po czym cmoknął w nos. – Mówiłem, że pułapka zadziała.

– Jesteś obleśny. – Luckiem aż wstrząsnęło.

– Dlaczego nas gonili? Nic przecież nie zrobiliśmy? – Andrzej zamyślił się.

– Raczej nie czas na takie pytania – powiedziawszy to, młody klepnął go po ramieniu i wskazał stojące pośród drzew dwie pozbawione twarzy istoty. Stwory czekały, aż ogień wygaśnie.

– Pospieszmy się. 

Ruszyli w dalszą drogę.

– Tak w ogóle, to Iskierka jestem. – Podał mu dłoń.

– Andrzej. – Odwzajemnił gest, nie mogąc oderwać oczu od niknących w niebieskości ciał. Co chwilę oglądał się przez ramię, by choć na moment móc spojrzeć na dzieło Iskierki. – Piękni…

– Lucek, słyszałeś? Co za głupek. – Kot zignorował go, więc Iskierka zwrócił się do mężczyzny: – Ty się ciesz, że cię nie ranili, zgredzie. Ich strzały są zatrute. A jak już cię trafią, to ani tu, ani do swoich nie wrócisz. Tylko od początku…

 

* * *

 

Po krótkim marszu wyłożoną kośćmi drogą, stanęli przed chatą na kurzej łapce. Sącząca się z kończyny krew barwiła na czerwono pozszywane kawałki mięsa. Maź nie dochodziła jedynie do żylastego dachu, z którego wystawał kościany komin. Andrzej może by się nie zdziwił tym widokiem, gdyby nie Iskierka. Ten wspiął się po stromych schodach z wnętrzności, przysiadł na ganku i oderwał kawałek framugi, a dokładnie obdarty ze skóry palec.

– Babina musiała zmieniać wystrój. – Przełknął ze smakiem. – Chcecie kawałek?!

Andrzej z obrzydzeniem pokręcił głową i podszedł do kurzej łapki. Pokryta kawałkami cienkiej skóry śmierdziała. Gdy podszedł już całkiem blisko, zakrywając nos i usta rękawem, dostrzegł, że na niektórych fragmentach widnieją tatuaże. Chciał ich dotknąć, ale odskoczył przestraszony, gdy noga ruszyła pazurem. Szpon wbił się w leżące na ziemi, przykryte do tej pory liśćmi, ciało młodej kobiety. To drgnęło i przez chwilę Andrzejowi zdawało się, że niewiasta żyje. Postąpił ku niej, ale kurza kończyna zagarnęła ciało pod siebie. Cofnął się, gdy strumień krwi omal nie dotknął jego butów.

– Ty smarku! Złaź stamtąd! – Z głębi lasu dobiegł starczy skrzek. – Ty łobuzie jeden!

– O, cholera! – Iskierka wytarł ręce w spodnie i posłusznie zszedł ze schodów. Stanął obok Andrzeja, przyjrzał mu się uważnie i, wygładzając podkoszulek dłońmi, rzekł: – Weź ty się, kurwa, jakoś ogarnij.

Mężczyzna pośpiesznie założył jeszcze mokrą kurtkę oraz przygładził włosy.

– Kim ona właściwie jest? – spytał szeptem.

– Trochę za późno na takie pytanie. Chciałeś, pardon, błagałeś, żebym ci pomógł? To masz. Teraz nie jęcz.

– Pułapka zadziałała? – Przed nimi stanęła staruszka, nieco zgarbiona, z koszykiem pełnym świeżych ziół. Iskierka spojrzał na nią i energicznie przytaknął. Kobieta uśmiechnęła się zawadiacko, ale zaraz wzięła do ręki parę badyli i zdzieliła nimi chłopaka.

– Ty łobuzie! Łapserdaku! Zbóju ty! To za kota mojego! Tak go zostawić!

Zwierzę w tym czasie przelazło przez otwór w drzwiach i więcej nie wyściubiało nosa na zewnątrz.

 

* * *

 

Lucek przyjrzał się posłaniu krytycznie. Ktoś w nim grzebał, ktoś je wybebeszył, wyczyścił i pozbawił wszystkiego co kocie. Zwierzę fuknęło, złe na niewidzialne ręce, które odebrały mu całą przyjemność powrotu do domu. Wygrzebał z barłogu czerwony koc, ubił go łapkami, zakręcił się dwa razy i w końcu położył. Czekając na posiłek, niby spał, niby słuchał.

– Jak to nie pomożesz? Dlaczego? On mówił co innego. – Wskazał na siedzącego przy stole chłopaka.

– Mówiłem, mówiłem, ale, kurwa, nie obiecywałem. – Iskierka oburzył się, wracając do zabawy klamrami kaftana.

– Proszę, pomóżcie mi go znaleźć. Rozpoznam miejsce, w którym wyszedł z łodzi. Stał tam wielki, rozłożysty dąb, otoczony…

– Wyszedł z łodzi? – Przerwał mu Iskierka. – To niemożliwe, nie wiozłem ostatnio żadnego dziecka. – Popatrzył na starowinkę, ze strachem w oczach.

Babina podeszła do Andrzeja, chcąc przyjrzeć mu się uważniej.

– To prawda, nie wiózł. Chyba, że malec wszedł do łodzi sam, a to znaczy, że twój syn żyje – rzekła, jakby to wcale nie było takie oczywiste. – Jeśli z niej wyszedł… to możliwe, że jest teraz ze Śmiercią, a to niespokojny duch. Nie odpuści, jeśli kogoś zauważy. Będzie się bawić, dopóki się nie znudzi i sama nie przeniesie go na drugą stronę.

Kobieta rozpaliła ogień w kominku, wrzuciła do niego wrotyczu, a na haku zawiesiła kocioł.

– Babino, a Biali? Mogą go przecież zabić albo już to zrobili.

– Wiedziałabym. Przynieśliby ciało – skarciła go. – Jeśli jest z nią, krzywdy mu nie wyrządzą. Nie pozwoli im.

Mężczyzna nie rozumiał, o czym mówią. Jego syn nigdy nie wspominał o nikim, prócz Białych i Andrzej sądził dotąd, że jedynie ich powinien się bać. Co prawda słyszał od dziadka o Śmierci, ale on zawsze mówił o niej dobrze. Ani dziadek, ani syn nie wspominali o Iskierce, o staruszce… Andrzej schował twarz w dłoniach. W końcu nie wytrzymał i rzekł błagalnym tonem:

– Pomóżcie mi odnaleźć syna, zanim go odda, zanim go zabije.

Babina spojrzała na niego, mieszając zawartość kotła.

– Tu Śmierciuchy nie znajdziesz tak prosto – odparła po chwili. – Ona ma swoje krainy, swoje czasy. Nie znajdziesz tak od razu i nie ubłagasz słowami. – Usiadła za stołem. – Trzeba poszukać u niej, a nie masz pewności, że ją tam znajdziesz. Równie dobrze może być daleko.

– Błagam, pomóżcie mi! – Andrzej uklęknął przed wiedźmą, zaś ta popatrzyła na niego z góry. Lucek przeciągnął się leniwie i spojrzał na swoją panią. W świetle ognia urosła, a pozbawiona cienia, wydawała się kotu dużo, dużo młodsza…

– Iskierko, wiesz, kogo pytać o drogę – szepnęła głosem pozbawionym starczej chrypy. – Lucek ci pomoże.

Zwierzę, słysząc swoje imię, przeciągnęło się i podeszło do Andrzeja, przyjrzało mu się władczo, aż w końcu rzekło:

– Będzie cię to drogo kosztować.

– Zapłacę każdą cenę – odparł stanowczo mężczyzna.

Kot wskoczył mu na kolana, oparł się łapami o pierś. Wtedy padł pierwszy cios i Andrzeja ogłuszył tępy ból w potylicy. Potrząsnął głową, odruchowo sięgając do szyi. Pod palcami wymacał ciepłą, gęstą maź… Zwierzę zaś syknęło i twarz zaskoczonego mężczyzny rozorały ostre jak brzytwa pazury.

 

* * *

 

– Jedz, jedz dziecinko, a zostaw babinie trochę flaczków, trochę nóżki… – Słyszał, jak szepce nad nim, jak głaszcze go po głowie. Czuł jak coś wwierca mu się w brzuch, jak wyszarpuje gardło. Chciał unieść głowę, spojrzeć na rozbebeszone trzewia, lecz kot wyjadł mu ścięgna, wyjadł oczy. Wszystko się rozmyło, wtedy też się obudził.

Leżał na szpitalnym łóżku, podłączony do specjalistycznej aparatury. W sali było przerażająco jasno, jakby zewsząd wpadało słońce. Na białym tle odznaczała się jedynie czarna, drobna sylwetka.

– Magda? – wycharczał. – Kochanie…?

– Kurwa, pedofil mi się jakiś trafił. – Andrzej usłyszał znajomy głos Iskierki. Chłopak zbliżył się do łóżka, pochylił nad pacjentem i krzyknął: – Wstawaj, leniu! No już!

Zdarł koc, powyciągał z żył welflony.

– Ładna piżamka – stwierdził na koniec i poczekał, aż mężczyzna założy rzucone na krzesło rzeczy.

– Jakim cudem…? – Andrzej wskazał palcem Iskierkę i kota. Chciał dokończyć, ale zawroty głowy okradły go ze słów.

– Mam ci teraz tłumaczyć jak się dzieci robi? Idziemy. Tylko od razu, brachu, mówię. Nie jesteśmy ani u ciebie, ani u mnie, więc bez szarż kawalerii. Naszym jedynym celem jest twój syn. Nic nie jesz, nie pijesz i… – zmierzył mężczyznę pogardliwym spojrzeniem – starasz się biec, ile sił w nogach.

Wyszli na korytarz.

– Gdzie my jesteśmy? – spytał Andrzej.

Od pokoju do pokoju błąkały się szare postaci przypominające pacjentów w szlafrokach. Nie podnosiły głów, ale Andrzej widział jak z ich twarzy skapuje czarna substancja. Wystawił rękę, by złapać kilka kropel, ale Iskierka powstrzymał go:

– Nie rób tego. Jesteśmy w krainie Chujwiegdzie i tutaj obowiązują inne prawa. – Andrzej pokornie kiwnął głową.

– Pomiędzy – oznajmiło zwierzę, wychylając łepek spod bluzy Iskierki. – Na przebiciu, pomiędzy naszym, a twoim światem. Te cienie to ludzkie dusze, śmierć przychodzi tu je zabierać. Później każe im przejść wędrówkę z Życiem, a na końcu musimy je przewozić. Lecz czasami się zdarza, że dusza szarzeje za życia, że znajduje drogę poza wyznaczoną trasą…

– Dobra, koniec tego naukowego bełkotu, Lucek. Posłuchaj, zgredzie! – Wepchnął zwierzę pod ubranie i z powagą nie pasującą do niego zwrócił się do Andrzeja: – Skończyły się żarty. Tu jest w chuj Białych, a i gorsze rzeczy mogą się trafić. Pilnuj się, bo jak się zgubisz, to ci nawet bozia nie pomoże. Au! – Chłopak podskoczył. – Twoja, jebana…!

Pod bluzą chłopaka zakotłowało się. Iskierka potrząsnął ubraniem i Lucek wypadł na podłogę. Kot przebiegł kilka metrów, pozwalając gonić się Iskierce. Poirytowany Andrzej rzucił wściekle:

– Możecie przestać?! Tu chodzi o mojego syna. Nie pytam o nic, nie chcę wiedzieć, jakim cudem się tu znalazłem, czy żyję czy nie. Chodzi mi tylko o syna, więc proszę…

– No już dobrze, dobrze. – Iskierka przyjrzał się zadrapaniom na brzuchu. – Sam tego chciałeś.

 

* * *

 

Stanęli przy oszklonych drzwiach, przez które swobodnie przenikały szare sylwetki. Iskierka spoglądał przez szyby na sepiowe budynki, dachy. Kot w tym czasie, jak gdyby nigdy nic, czyścił futro. Andrzej odruchowo popatrzył tam gdzie chłopak. Zapełnione cieniami ulice, czarne okna bloków, z których… Musiał się lepiej przyjrzeć… wylewała się czarna maź. Bulgotała, ciągnęła się niczym rozgrzana smoła, z odrażającym plaśnięciem spadając na ziemię.

Iskierka uchylił drzwi, po czym spojrzał na Andrzeja.

– Choćby nie wiem co, nie zatrzymuj się. Biegniemy do budynku na końcu drogi.

Nie skończył jeszcze, gdy otworzył na oścież drzwi i ruszyli. Iskierka przodem, kot za nim. Andrzej ledwo dawał radę, ale się nie zatrzymywał. Biegł, ile sił w nogach, lecz w pewnym momencie zaczęło brakować mu oddechu. Zwolnił i wtedy popatrzył po blokach. Czarna maź – setki, tysiące gałek ocznych, wiercących się w smolistej powiece – nagle spojrzało na niego.

– Biegnij! – Usłyszał wołanie Iskierki. Świsnęła pierwsza strzała. Druga, trzecia. Andrzej odwrócił się. Ewidentnie nie były przeznaczone dla niego.

– Biegnij, kurwa, biegnij!

Lepka substancja, potok oczu wystąpił z blokowisk, rozlewając się u stóp mężczyzny. Andrzej chciał ominąć smoliste bagno, biec dalej, ale tuż przed nim wyrósł Biały. W bezustnej twarzy pojawiło się gładkie rozcięcie, z którego wydobyło się ciche acz stanowcze:

– Musicie wrócić. – Stwór napiął cięciwę i wycelował w Andrzeja. Ten nie przestraszył się, wręcz przeciwnie, poczuł, że mógłby iść z Białym wszędzie, byleby zabrał go z tego strasznego miejsca. Nie liczyło się nic.

– A, chuja ci! – Głowę Białego przebił metalowy pręt. Cielsko opadło w czarną ciecz, która natychmiast zaczęła je trawić. Iskierka przelazł nad trupem i posypał głowę Andrzeja solą. Smoliste powieki zamknęły się i pochowały.

 

* * *

 

Ceglany dom, pozbawiony ścian dzielnych i mebli, zdawał się być jedynie skorupą. W środku panował chłód, nie było też szarych mar. Wbiegli do niego w ostatniej chwili – strzały już zasłaniały niebo.

Iskierka usiadł przy drzwiach, dysząc.

– Dlaczego nas gonił? Dlaczego kazał nam wracać? – Andrzej ze zmęczenia opadł na kolana. – Dokąd?

– Biali… – zaczął chłopak, a kot dokończył:

– …To strażnicy. Zabijają tych, którzy zbłądzili, czy to żywych, czy martwych. Dbają…

– Według nich – wtrącił Iskierka.

– Dbają o porządek – ponowił zeźlony Lucek. – Nie obchodzi ich, czy ktoś umarł, czy żyje. Zawracają z drogi i każą ją przejść od nowa, tę samą lub gorszą. Ty zbłądziłeś, tak jak zrobił to twój syn. Nie wiem czemu, ale zamiast strzał Białych, zamiast nas, spotkała go Śmierć i nie chce oddać, choć wie, że powinna, a to się zawsze źle kończy… Dla żywych.

– Dlaczego? – Spanikowany Andrzej przyklęknął przy kocie.

Kot spojrzał na sufit, popatrzył po ścianach, a Andrzej o nic więcej nie pytał. Już wiedział. Przecież znał ten dom.

 

* * *

 

Zmierzchało. Szarzy ludzie pochowali się do bloków, smoliste bajorka poznikały w kanałach. Andrzej wiedział, że tu nie zapada noc, a mimo to wyczekiwał jej, patrząc jak rosną cienie budynków.

– Znasz jakieś bajki? – spytał zaspany Iskierka, układając głowę na złożonym w kostkę kaftanie. Pod jego ręką położył się kot.

– Znam. A co? – Andrzej spojrzał na niego i dopiero teraz zauważył jak młody jest jego towarzysz. Chłopak mógł mieć zaledwie jedenaście lat, był jeszcze dzieckiem. Mężczyzna westchnął, uśmiechając się ciepło. – Opowiedzieć ci jakąś?

Iskierka mruknął, mocniej przytulając Lucka.

– W oddalonej od mórz i oceanów krainie żył stary król. Nikogo nie miał na tym padole. Ani żony, ani syna. Pewnego dnia uprzykrzyło mu się bycie samemu, a wiedział, że w sąsiedniej krainie znajduje się studnia życzeń. Udał się więc ze swoją świtą do niewielkiej wsi, gdzie dawno temu ktoś wykopał tę studnię. Pochylił się nad wodą i poprosił o dziecko…

Andrzej po chwili usłyszał chrapanie, zdjął kurtkę, po czym nakrył nią chłopca i wtulone w niego zwierzę. Będąc na granicy jawy i snu, usłyszał cichy głos swojej żony:

– Obudź się błagam, nie zostawiaj mnie samej.

Na chwilę pojawiły się wyrzuty sumienia, ale gdy tylko spojrzał na Iskierkę, udało mu się je odsunąć. Nie mógł przecież wrócić bez syna. Przymknął oczy i powędrował w odległe wspomnienia z dzieciństwa, w szczęśliwe chwile spędzone z dziadkiem.

Przebudził się, drżąc z zimna. Gdy podniósł powieki, oślepiła go jaskrawa biel rozsiana po ziemi. Nie było domu ani miasta. Zewsząd otaczał go śnieg.

– Wstawaj, durniu! – Usłyszał nad sobą. Podniósł głowę i dojrzał dygoczącego Iskierkę. Chłopak się uśmiechał. – Przebiliśmy się!

 

* * *

 

Śnieżna burza przybierała na sile z każdą minutą. Od kilku godzin brnęli przez zaspy nie wiadomo w jakim kierunku i chyba jedynie idący przodem Iskierka wiedział po co. Biały puch wdzierał się w nozdrza oraz w gardła, mrożąc wnętrza, pozbawiając czujności. Nagle przystanęli. Andrzej zbliżył się do chłopca i krzyknął:

– Coś się stało?!

– Co?! – Iskierka otrząsnął twarz ze śniegu i popatrzył na wystający spod kurtki mężczyzny łebek. – Nie, nic. Tylko, kurwa, chyba zgubiłem drogę!

– Raczej to ona zgubiła ciebie, głupku – stwierdził oschle Lucek i zeskoczył z gracją na biały puch. Zwierzę spojrzało na Andrzeja i wtedy się stało. W jednej chwili usłyszeli głośny trzask i Iskierka zniknął im z oczu. W miejscu, w którym wcześniej znajdował się chłopak, ziała ogromna wyrwa. Andrzej oszołomiony stał chwilę, po czym z całym impetem skoczył do krawędzi. Leżąc na brzuchu, najpierw spojrzał w czarną rozpadlinę, na dnie której żarzył się niewielki, niebieski ognik, później dostrzegł Iskierkę. Chłopak wisiał uczepiony wystającej skały. Z drugiego, bezwładnego ramienia lała się krew.

– Błagam, nie zostawiaj mnie – powiedział bezgłośnie Iskierka. Andrzej spróbował go dosięgnąć, ale zaledwie musnął palcami jego dłoń. Wysunął się bardziej, niemal całym tułowiem wychylając się nad przepaść. Iskierka słabł. W ostatniej chwili dało się złapać chłopaka i wciągnąć.

Andrzej szybko ocenił stan ramienia. Nie było dobrze. Z rany nieprzerwanie sączyła się krew, a Iskierka powoli tracił przytomność. Niewiele myśląc, mężczyzna zdjął kurtkę i koszulę. Tę drugą przycisnął do rany i prowizorycznie obwiązał paskiem od spodni. Na końcu okrył chłopaka kurtką i wziął go na ręce.

– Prowadź, Lucek! – krzyknął.

 

* * *

 

W białej ścianie zamajaczyły czarne, smukłe sylwetki drzew. Jednolita masa upstrokaciła się różnokolorowymi liśćmi. Z czasem wiatr zelżał i już tylko delikatnie poruszał gałęziami.

Wyczerpany Andrzej przysiadł na skraju zagajnika, przy rozłożystym dębie. Dygocząc, rozpaczliwie próbował rozgrzać zmarznięte ciało chłopca.

– Uratujesz go, prawda? – spytał Lucek, próbując małym, kocim ciałkiem dopomóc Andrzejowi. Mężczyzna popatrzył na zwierzę oczami pełnymi łez.

– Nie znacie tu żadnych czarów, magii? – spytał zrozpaczony. – Przecież nie może… to jeszcze dziecko. Boże kochany…

Kot pokręcił smutno głową.

Nagle w głębi lasu zaszeleściły liście. Andrzej natychmiast otarł łzy i z przerażeniem spojrzał na idącego w ich stronę Białego. Nie musiał się nigdzie śpieszyć, powoli napiął cięciwę i wycelował w Iskierkę. Lucek nastroszył się, syknął i doskoczył do strzelca. W mgnieniu oka siwy kot zmienił kształt i naraz zaczął przypominać ubrudzoną błotem wersję swojego przeciwnika. Andrzej patrzył zdumiony na całe zajście.

– Odejdź, to jedyne, o co cię proszę, Rafale – odezwał się zmiennokształtny. Biały nie odezwał się i nie zwracając uwagi na prośbę Lucka, wypuścił strzałę.

 

* * *

 

Andrzej włożył w wykopany rękoma dół ciało Lucka. Szepnął w pustkę „dziękuję” i spojrzał na zewłok Białego. Nie miał czasu ani sił, żeby go pochować, czy chociaż przykryć kamieniami. Po chwili zrozumiał, że wcale nie musiał tego robić. Korzenie drzew owinęły trupa, połamały kości, oblekły zgnilizną i pochłonęły w ciągu kilku sekund. Mężczyzna z przestrachem spojrzał na Iskierkę. Chłopak nie żył, ale był. Leżał cały czas pod dębem, istniał.

Podszedł do niego i wziął go na ręce.

– Nie zostawię cię tutaj – powiedział łamiącym się głosem. – Choćby nie wiem co, nie zostawię.

Przeszedł kilka kroków, lecz pozbawiony czucia w nogach, padł na ziemię.

 

* * *

 

Czuł na sobie łagodne ciepło, lekki wiatr budził go z trwającego wieczność snu. Andrzej otworzył oczy i ujrzał przejrzyste niebo w kolorze wiśni. Nie było w tym widoku nic groźnego czy wyczerpującego. Wręcz przeciwnie. Czerwień łagodziła zmęczenie, pozwalała odpłynąć jeszcze na chwilę w sferę snów… Andrzej zamrugał szybko i mimo bólu podparł się na łokciach, by się rozejrzeć. Górowały nad nim niebieskie drzewa z pomarańczowymi liśćmi, a pod nim ścielił się dywan z żółtego mchu. Naraz przypomniał sobie o Iskierce. Powiódł spanikowanym wzrokiem wokoło. Leżał, tuż obok – odtajały, blady. Martwy.

Mężczyzna z trudem usiadł obok chłopaka. Pogładził go po głowie i, płacząc, wziął na ręce.

– Przepraszam, ale nie dam rady cię nieść… – Słone krople spadały jedna po drugiej na twarz dziecka. Ciało drgnęło raz, drugi. Rana na ramieniu zagoiła się, a Iskierka otworzył oczy. W pierwszej chwili spojrzeli na siebie zaskoczeni. Zaraz jednak chłopak odkaszlnął, wypluł resztki krwi i szepnął:

– Dzięki. – Pozwolił odstawić się na ziemię.

– Myślałem, że… Jak to dobrze, że żyjesz! – Andrzej przytulił go mocno, a Iskierka o dziwo odwzajemnił gest. Gdy jednak chłopak uznał, że wystarczy mu wzruszeń, odepchnął Andrzeja i spojrzał mu zeźlony w oczy.

– Gdzie Lucek?

– Zabił go Biały – odparł Andrzej, ale zaraz sobie przypomniał, co miało miejsce nad rzeką. – Nie odrodzi się, tak jak poprzednio?

– Kurwa! – syknął Iskierka i popatrzył do góry, w korony drzew. – Będziemy musieli poradzić sobie… – Zmarszczył brwi. – Coś za cicho tu jest.

– To zna…? – Andrzej nie zdążył dokończyć. Tym razem liście nie poruszyły się pod wpływem wiatru. Tuman pomarańczowych ptaków z przeraźliwym skrzekiem wzleciał w niebo, po czym opadł na nich.

– Nie ruszaj się! – krzyknął Iskierka. Ptaki ocierały się o niego skrzydłami, nie wyrządzając jednak krzywdy. Gdy jednak Andrzej spróbował wystawić rękę w stronę chłopca, potężne dzioby raniły głęboko dłoń. Po chwili ptaki ponownie wzleciały w korony drzew i obsiadły gałęzie. Iskierka podniósł się powoli.

– Każdy z nich to zwierzęce życie – szepnął chłopak. – Nienażarte i zachłanne, nie wolno nam ich zabierać ze sobą na łódź, bo Śmierć tego nie lubi. Tylko ona odprawia ptaki. Chodźmy. Musimy dojść do chaty.

Szli długo, aż zobaczyli prześwit, a w nim rozwalającą się chatynkę. Wokół skleconej ze spróchniałych desek budowli rosły różnego rodzaju kwiaty. Skąpane w czerwonej rosie skrzyły się kwitnące krzewy i drzewa. Andrzej w życiu nie widział piękniejszego ogrodu. Nie przeszkadzało mu nawet to, że wszystkie rośliny wyrastały z rdzawej, przesiąkniętej krwią ziemi.

Podążyli wyłożoną czaszkami dróżką. Byli już całkiem blisko chaty, gdy drzwi otworzyły się, a w progu stanął piękny, jasnowłosy młodzieniec w niebieskiej powłóczystej szacie, bosy i, jak zauważył Andrzej, smutny.

– Dzień dobry – zagadnął Iskierka. Ukłonił się w pas, nie mając śmiałości spojrzeć na gospodarza.

– Witaj, Iskierko, kogóż ze sobą prowadzisz? – Spojrzał na Andrzeja i przywołał go gestem. – Chodź tu do mnie.

Mężczyzna zawahał się, ale podszedł i naśladując chłopaka, ukłonił się nisko. Andrzej, choć nie podnosił wzroku, wiedział, że młodzieniec wpatruje się w niego. Czuł na sobie świdrujące spojrzenie, ale nie człowieka, a kogoś mogącego dostrzec więcej niż ciało. Jakby patrzył na niego bóg. Dopiero po chwili przyprawiające o ciarki wrażenie zniknęło.

– Wejdźcie – zaproponował młodzieniec.

– Szary panie, wybacz śmiałość, ale odmówię. Jedynie chcę spytać o córkę pana, o Śmierć. Gdzie ona się podziewa? – Iskierka nawet nie drgnął, cały czas trwając w ukłonie.

– Córka moja, Śmierć, opuściła swoje krainy i uleciała nad Lament, w lasy Teutoburskie, doglądać mojej Gehenny. A czegóż od niej chcesz?

– Najpotężniejszy panie trwogi i gwałtu, ten oto człowiek chce z nią rozmawiać.

Andrzej usłyszał melodyjny śmiech, który łagodził zmęczenie, który był piękniejszy niż śpiew słowika. Który kusił, by podnieść wzrok na jego źródło. Mężczyzna nie zrobił jednak tego, bo w jednej chwili zrozumiał, z kim ma do czynienia. Oto przed nim stał Gniew.

– Panie mój, pozwól nam udać się nad jezioro twoimi drogami. Pilnując przy tym, byśmy nie zboczyli ze szlaków z twojej litości – poprosił Iskierka.

– Dlaczego? Czy ludzie nie powinni płynąć łodzią? Zaoszczędzicie sobie bólu i strachu. Nie zmęczycie się i szczęśliwi osiądziecie w domu Pana.

Iskierka zrozumiawszy, że nic więcej nie wskóra, zaczął się wycofywać. Wtedy niespodziewanie odezwał się Andrzej.

– Gniewie największy. Wysłuchaj mnie.

– Siedź cicho! – syknął przestraszony Iskierka, ale to nie pomogło. Młodzieniec zbliżył się do mężczyzny, ujął go za brodę i zmusił, by popatrzył na niego. Gniew uśmiechnął się łagodnie, pokazując dwa rzędy zaostrzonych zębów. Andrzej poczuł jak narasta w nim pierwotna złość wywołująca wszelkie konflikty, ale nie dał się ponieść emocji. Zacisnął zęby i hardo spojrzał w oczy złowrogiemu bóstwu.

– Panie – zaczął wystraszony. – Pozwól mi iść o własnych siłach, choćby to miało mi przynieść największe cierpienia. Twoja córka ma mojego syna.

– Syna powiadasz? I co z tego? Miała prawo zabrać go z miasta bytu, zabrać od Życia.

– Mój syn żyje – odparł natychmiast Andrzej.

– Żyje? Och, moja córka ma różne zachcianki, co znajdzie, zabiera dla siebie. Nie odda ci go, a ja nie powiem, którędy droga do niej.

– Błagam! – Zrozpaczony mężczyzna rzucił się na kolana.

Iskierka wiedział, co się zaraz stanie. Wyprostował się i spojrzał na Gniew wyczekująco. Już niejeden prowokował młodzieńca, licząc, że ten nie wyrządzi mu żadnej krzywdy. Chłopak zrezygnowany pokiwał głową.

– Chyba że… – rzekł w końcu bożek, wystawiając do Andrzeja rękę. – Zdradzę moje dziecko, a będę musiał, niestety, za to zapłacić. Moja córka lubi błyskotki. Twoje szkliste perły, dwa piwne diamenty, twoje oczy ułagodzą jej gniew.

Andrzej podniósł wzrok na wyciągniętą ku niemu dłoń. Leżały na niej zakrwawione nożyce do kwiatów.

 

* * *

 

Posadził go na wyciągniętej na brzeg łodzi. Zasłonił mu puste oczodoły szmatką, otarł ręce z krwi. Nie był pewny, czy Andrzej da radę iść dalej. Zgarbiony mężczyzna wydał mu się teraz bardzo stary.

– Jeśli chcesz, przeprawię cię na drugą stronę – zaproponował nieśmiało. – Nie będzie ci tam źle. Będziesz mógł poczekać na syna, nawet na brzegu…

– Co mnie tam czeka? – Andrzej spytał, załamany.

– Nie wiem – odparł smutno chłopak. – Ja tylko przewożę…

Ślepiec przypomniał sobie, co przeszedł i pomyślał chwilę nad tym, co go jeszcze czeka. Zrezygnowany poszukał ręki chłopca.

– Chodźmy.

 

* * *

 

Nad jeziorem górowały ośnieżone szczyty. Ciemny las wił się po nich, schodząc klinami w niezmąconą niczym wodę. Zdawało się, że czarne cienie drzew nie dotykają tafli, pnąc się ponad nią. Jezioro nie chciało przyjąć niematerialnych bytów, za to chętnie pożarłoby dwa świeże ciała wędrujące groblą oddzielającą Lament od rzeki płynącej w górę.

– Co tak śmierdzi? – spytał Andrzej, gdy rękaw kurtki przestał chronić nozdrza przed smrodem.

– Ciii… To ciała poległych legionistów – szepnął chłopak, ale było już za późno. Rozległ się przeciągły, agonalny jęk, przerywany szczękiem broni. Iskierka przystanął, wyciągnął z kieszeni sól, po czym posypał głowę mężczyzny.

– Nie zrobią nam krzywdy… Precz, do kurwy! – Kopnął przegniłe cielsko Rzymianina, po czym w pośpiechu obsypał się białymi kryształkami.

Przy wtórze narastających krzyków, wyzwisk i skarg wyszli na polanę. Stamtąd doszło ich wołanie:

– Tatusiu!

 

* * *

 

Wysoka niczym drzewa postać trzymała na rękach małego chłopca. Grała z nim w paluszki, pokazywała mu cienie zwierząt. Śmierć pokochała malca, gdy go tylko znalazła. Tę zagubioną duszkę w drewnianej łódce. Powinna go odprowadzić do miasta, lub zerwać kwiat jego życia, ale nie mogła. Był taki mały. Nie pasowała do niego ludzka szarość.

– Będę twoją mamą – powtarzała mu, a on wtedy chichotał uroczo, klaskał. – Mój aniołeczku.

Śmiała się, tuląc go do piersi, kościstą dłonią odgarniając złociste loki z czoła.

– Mój ty syneczku. Mój ty maluteńki. Kruszynko – przemawiała do niego czule, a chłopiec, który nigdy nie miał mamy, wierzył, że Śmierć go nie porzuci.

Chwile, które spędzała z nim, były szczęśliwe. Lecz pewnego dnia jej aniołek zaczął się smucić.

– Co ci jest kochanie? Czemuś smutny? – spytała, gdy ten płakał jej w ramię.

– Mój tatuś już do mnie nie przychodzi – odparł, zanosząc się łkaniem.

– Masz mnie – powiedziała zdziwiona, ale nie zrozumiała tęsknoty. Mimo miłości, dobroci, smutek nie odstępował jej kochanego dziecka. Ucieszyła się więc, gdy chłopiec na widok prowadzonego przez Iskierkę okaleczonego mężczyzny, otarł oczy i się uśmiechnął.

 

* * *

 

– Tatusiu! – krzyknął Jacuś, chcąc zejść na ziemię, ale Śmierć go przytrzymała.

– Jacku! – Andrzej wystawił ręce w stronę głosu. – Jacku! Błagam, Śmierci, oddaj mi go!

Kostucha pochyliła się, przyjrzała mu się uważnie. Paliczkami dotknęła jego twarzy i ściągnęła z oczu szmatkę.

– To ty mnie szukałeś. – Sięgnęła do kieszeni, po czym włożyła w dłonie Andrzeja podarek. – Proszę, mój ojciec przysłał je mi, sądząc, że się rozgniewam za zdradę. Wystarczy, że je zjesz, a znów będą dla ciebie widzieć.

Mężczyzna bez wahania włożył oczy do ust, pogryzł je, a gdy podniósł powieki, na powrót przejrzał. Nad nim pochylał się kościotrup, obleczony w resztki skóry i mięsa. Siwe, długie włosy zasłaniały puste oczodoły. Piersi i łono zakrywała czarna, długa szata, zaś na jej ramieniu siedział siedmioletni chłopiec.

– Błagam cię, Śmierci, pozwól mi zabrać stąd syna. – Padł przed nią na kolana. – Pozwól mu normalnie żyć. Zabierz mnie, ale jemu pozwól żyć.

Przegniłe usta uśmiechnęły się smutno.

– Iskierka może go przeprawić na drugą stronę, do krainy Pana. Mogę też oddać go Białym. Nic więcej jednak uczynić nie mogę. Nie w mojej gestii jest przywracanie do życia… żywych. Nie mnie powinieneś prosić. – Andrzej chciał jej przerwać, spytać, do kogo powinien się zwrócić, ale Śmierć nie pozwoliła mu dojść do głosu. – Odeślę go lub przywołam Białych, ale czy na pewno tego chcesz? – spytała i popatrzyła na Iskierkę, ukradkiem ocierającego łzy. Postawiła Jacka na ziemi, wyprostowała się, kołysząc na kościstych nogach.

Andrzej zrozumiał, że los jest już przesądzony, lecz mimo to zawahał się. Chciał przecież najlepiej dla syna. Pozwolić mu umrzeć, czy na nowo kazać przeżywać chorobę? Nie byłoby już go przy nim… Z bólem dokonał wyboru, a Śmierć pokiwała głową w zadowoleniu.

Andrzej wyciągnął w stronę malca roztrzęsione ręce. Nie ocierał już płynących po policzkach łez rozpaczy, nie tłumił szlochu.

– Jacusiu – głos mu drżał nieznośnie. – Jacusiu, zostaniesz tu ze mną?

– Tak, tatusiu! – Chłopczyk wpadł w ramiona ojca. Ten zaś spojrzał na zamyśloną Śmierć.

 

* * *

 

– Pani Sadecka?

Kobieta kiwnęła głową.

– Przykro mi to mówić, ale rokowania nie są dobre.

Spojrzała na lekarza i ze łzami w oczach powiedziała:

– On się kiedyś obudzi. Dla syna.

 

 

Osoba, która pomagała mi przy tekście stwierdziła, że matka zrobi wszystko dla swojego dziecka. Z tego powodu uważała, że Magda nie może być matką Jacka – bo ta bała się choroby. Nie chciałem się sprzeczać.

Moja matka mnie zostawiła tuż po urodzeniu i choć próbowałem z nią nawiązać kontakt, zawsze odmawiała.

Gdy ojciec dowiedział się o tym, że mnie porzuciła, wrócił do Polski. Choć władze mu na to nie pozwalały, choć młode małżeństwo właśnie podpisywało dokumenty adopcyjne zabrał mnie z domu dziecka i nigdy nie opuścił.

W tekście nie ma troskliwej matki. Jest ojciec. Mój ojciec.

Koniec

Komentarze

Piękny, przeczytałam na raz, a wyznanie na końcu…

Jak za jakiś czas ochłonę, to może będę w stanie napisać jakąś konstruktywną opinię :)

Hmmm. Tekst bardzo mocno grający na emocjach. A ja trochę przygłucha na ten rodzaj muzyki jestem. Ale doceniam wysiłek.

Irytowało mnie, że nie mogłam zrozumieć logiki Twojego świata. Bohaterowie co chwila się budzili i okazywało się, że ktoś pozmieniał scenerię. A to szpital, a to zima…

Wyznanie na końcu mocne.

Choć tu do mnie.

Sprawdź w słowniku różnicę między “chodź” i “choć”.

Babska logika rządzi!

No mi się w emocje wstrzeliłeś, zwłaszcza, że czytałam z własnym synkiem, śpiącym mi na kolanach ;p Bardzo plastyczne wizje i faktycznie, niepokojące. Czy ‘Biali’ to lekarze?

Gdzie minie wieziesz

Dokąd brzmiałoby lepiej.

gdzieniegdzie z wody wyłaniały się skrawki plaży

plaż?

Niby nie było na nich nic wyjątkowego: a to czerwony dom, a to rzeka lub czarne jezioro. Lecz w przeciwieństwie do pozostałych rysunków, tych z jasnozielonymi drzewami, kolorowymi kwiatami, te budziły w lekarzu lęk. Kazały spuszczać wzrok i ignorować bijącą z nich grozę. I tym razem Zabrzycki, patrząc na zamalowaną kartkę, poczuł głęboki, irracjonalny strach. Lekarz, który dotychczas kierował się w swojej pracy pragmatyzmem, lękając się rysunkowego mroku, odwrócił głowę.

Zaimkoza. Chciałem też napisać, że nie przekonała mnie ta scena, strasznie mi próbuje wmówić, że coś się wydarza, ale trudno mi w to uwierzyć. Potem było jednak takich więcej…

Na wcześniejszych rysunkach ktoś niej był.

Literówek jest sporo.

znajdujące się w niej dziecko stanowili główny punkt terapii. Lecz tym razem łupina była pusta. Gdzie podziało się dziecko

szepnął, leżący pod rozłożystym dębem kot

Zbędny przecinek. Interpunkcję widziałem gorszą, moja była niewiele lepsza, gdy zaczynałem pisać. Ale jest co poprawiać.

znalezionym patykiem, podważył zębiska jeziornych pędraków

Zbędny przecinek.

Ładunek natychmiast wybuchnął i w tej samej chwili niebieski ogień zaczął trawić ubranie i włosy stwora

W zasadzie poprawnie, ale częściej spotykana forma w tym kontekście to wybuchł. Dlatego pewnie rzuciło mi się w oczy. Ponadto “Biały” nagle, bez uprzedzenia, staje się w tym miejscu stworem. Być może w Twojej wyobraźni był nim od początku, ale czytelnik może się tu potknąć. Opisy Białych w ogóle cechuje jakaś niespójność.

wściekły naprężył łuk

Wściekły naprężył łuk i rozgniewaną wypuścił strzałę? Interpunkcja pomaga w takich wypadkach.

szumiąca z satysfakcją woda, zalewa błagalne spojrzenie konającego kota

Zbędny przecinek.

 

Tu koniec wypisywania usterek, bo zupełnie nie mogłem się skupić na fabule. Poza tym strasznie późno już (wybacz więc pewną nieskładność, to pośpiech).

Mam nadzieję, że to Twoja wczesna twórczość, jest bowiem niestety odrobinę naiwna, jakby nieobeznana z tym, co dobre, w dodatku fabuła zbudowana jest z luźno posklejanych scen, którym brakuje przyczynowo-skutkowego uzasadnienia. Natomiast widziałem fabuły znacznie gorsze. Z tej historii, a przede wszystkich z pomysłów, które Twoja niezaprzeczalna wyobraźnia produkuje, można będzie kiedyś jeszcze zbudować coś imponującego. Gdy zrozumiesz, jak operować atrakcyjnymi niuansami, jak składać przekonujące dialogi, jak wyjść ze schematów (ale, jak to ktoś napisał, aby odrzucić schematy, trzeba najpierw je poznać).

Będzie dobrze. Teraz jeszcze nie jest.

Epilog robi wrażenie.

lenah – dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się.

Finklo – tym bardziej dziękuję za klika :)

Bell – cieszę się, że zagrało; jeżeli chodzi o Białych to z jednej strony lekarze, z drugiej… a niech będzie, że jakieś anioły czy cóś :-) Dzięki za bibliotekę

vargu – dzięki za trud i za szczerą opinię, bardzo ją sobie cenię; nie, to nie jest moje wczesne opowiadanie i nie moje pierwsze; znam wiele tekstów pozornie naiwnych/startych/ utartych i to chyba na nich się wzorowałem. Czasami człowiek musi… Technicznie wiem, że jest źle, ale fabularnie… każdy ma prawo do własnego zdania i rozumiem, że tekst Ci nie podpasował – z czego paradoksalnie się cieszę, bo dzięki temu wytknąłeś mi słabe punkty, nad którymi muszę pracować.

 

Dziękuję wszystkim :-)

F.S

Osobliwa, ale bardzo zacna baśń.

Bardzo podoba mi się przeplecenie prawdziwych zdarzeń z niezwykle tajemniczymi, wręcz magicznymi doświadczeniami Andrzeja, usiłującego dotrzeć do Jacka. Istotnie, ojciec z taką determinacją dążący do odnalezienia syna nie jest częstym bohaterem podobnych historii. Próbowałam przypomnieć sobie, czy znam jakąś opowieść z podobną postacią i okazało się, że nie potrafię wskazać żadnej.

Intryguje mnie Iskierka, a najbardziej jego wiek i bardzo szczególny sposób wysławiania się.

Autorze, zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak porządne opowiadanie opublikowałeś anonimowo. Czy wiesz, że anonimowego opowiadania nie można nominować do piórka?

 

Gdzie po­dzia­ło się ma­luch? – Literówka.

 

Scho­wał je pod ma­ry­nar­kę, po czym wy­siadł. – Raczej: Scho­wał je w kieszeni marynarki, po czym wy­siadł.

Kartki włożone pod marynarkę, pewnie zaraz by wypadły.

 

Sły­szał już tyle opo­wie­ści o czar­nym je­zio­rze, o tym, co się dzia­ło wokół niego. Opo­wia­dał je jego dzia­dek. – Powtórzenie.

Może w pierwszym zdaniu: Sły­szał już tyle historii

 

– Po­móż­cie mi od­na­leźć syna zna­leźć, zanim go odda, zanim go za­bi­je. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Zwie­rzę zaś syk­nę­ło i za­sko­czo­ną twarz męż­czy­zny roz­ora­ły ostre jak brzy­twa pa­zu­ry. – Raczej: Zwie­rzę zaś syk­nę­ło i twarz zaskoczonego męż­czy­zny roz­ora­ły ostre jak brzy­twa pa­zu­ry.

Zaskoczony był mężczyzna, nie twarz, choć zaskoczenie pewnie malowało się na twarzy.

 

Iskier­ka uchy­lił drzwi, po czym spoj­rzał na An­drze­ja.

Choć­by nie wiem co, nie za­trzy­muj się. Bie­gnie­my do bu­dyn­ku na końcu drogi.

– Nie skoń­czył jesz­cze… – Źle zapisany dialog. Pewnie miał być:

Iskier­ka uchy­lił drzwi, po czym spoj­rzał na An­drze­ja.

– Choć­by nie wiem co, nie za­trzy­muj się. Bie­gnie­my do bu­dyn­ku na końcu drogi. – Nie skoń­czył jesz­cze

 

Ciel­sko opa­dło w czar­ną cieć, która na­tych­miast za­czę­ła je tra­wić.Ciel­sko opa­dło w czar­ną ciecz, która na­tych­miast za­czę­ła je tra­wić.

 

ukła­da­jąc głowę na zło­żoym w kost­kę ka­fta­nie. – Literówka.

 

– Kot po­ki­wał smut­no głową. – Zbędna półpauza, to nie jest wypowiedź.

 

Tylko ona ma prawo od­pra­wiać ptaki. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Szli długo, aż zo­ba­czy­li prze­świt, a na nim roz­wa­la­ją­cą się cha­tyn­kę.Szli długo, aż zo­ba­czy­li prze­świt, a w nim roz­wa­la­ją­cą się cha­tyn­kę.

 

Już nie jeden pro­wo­ko­wał mło­dzień­ca… – Już niejeden pro­wo­ko­wał mło­dzień­ca

 

-Co mnie tam czeka? – An­drzej spy­tał za­ła­ma­ny. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

 Jacku! – An­drzej wy­sta­wił ręce w stro­nę głosu. – Jacku! Bła­gam, Śmier­ci, oddaj mi go! – Brak półpauzy na początku wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie totalnie urzekło. Więcej napiszę jutro bo teraz już bardzo muszę iść spać. 

Może sprecyzuję, co miałem na myśli, pisząc o naiwności fabuły – wygląda na to, że mnie to raziło najbardziej, ale zawsze będziesz miał opinię tego jednego, specyficznego czytelnika, dla którego fabuła ponad wszystko. W ogóle o dobre fabuły tu trudno, pewnie dlatego, że spójność wymaga wielkich poświęceń (w krótkich formach) i rzadko się sprzedaje. SPOILERY

Pisałem już o lekarzu, który bał się obrazka. Jest to opisane tak, że trzeba uwierzyć i już. Nie wiadomo, co takiego jest w “rysunkowym mroku”, że aż trzeba się go lękać. Wydaje mi się to bardzo filmowe, ale o ile tam masz w odwodzie (poza obrazem) budującą nastrój muzykę (łatwizna) i grę aktorską, to tu nie ma nic, co by uzasadniało te reakcje. Tak naprawdę fabuła wydaje mi się bardzo komiksowa. Są to jakby opisy kolejnych scenek. Najpierw dzieje się to. Potem to. Potem tamto, już w innym miejscu. W jednej scenie kot kona, w drugiej się wymądrza. Bohater mówi to i to, a teraz widzimy innego bohatera, który upada – tudzież wpada do szczeliny czy czegoś tam. A teraz to. Nie wiem dlaczego w komiksach to działa (ja myślę, że to jednak siła sugestywnego rysunku), ale w literaturze, przynajmniej w moim wypadku, już nie. Przykłady:

Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? Dlaczego wcześniej nie pomyślał o rzece jak o przejściu na tamten świat? Może za bardzo się bał, ale czy teraz coś się zmieniło? Nie chciał umierać… Wystarczyło jednak wspomnienie pustej łodzi… i Andrzej wysiadł z samochodu. Ze strachem spojrzał do góry – na wysoki, kilkunastometrowy pylon. W towarzystwie wielu ciekawskich spojrzeń przechodniów, próśb, gróźb i wezwań, wdrapał się po cięgnie i pozwolił, by wysokość załatwiła za niego resztę.

Dlaczego w ogóle wpadł? Dlaczego tak nagle zrobił, co zrobił. Zwariował? Mamy współczuć synowi głupiego ojca? Naprawdę wystarczyło mu jakieś wspomnienie łodzi?

– Oł, je! – Iskierka stanął koło Andrzeja i zadowolony z siebie podniósł kota na wysokość głowy, uśmiechnął się do niego szeroko, po czym cmoknął w nos. – Mówiłem, że pułapka zadziała.

Ale po co im ta pułapka w ogóle? Co oni tam właściwie robią? Konfudują przechodniów? Doskwierał mi ten chaos (pozorny? moje zmęczenie? – tego już nie ocenię, bo musiałbym czytać jeszcze raz). Miałem wrażenie, że losujesz kolejne wydarzenia z Wielkiej Księgi Banału, zgrabnie je jednak oblepiając pięknymi obrazkami. I to z tej ostatniej przyczyny wyraziłem nadzieję, że uraczysz nas jeszcze nieco bardziej dojrzałą częścią twórczości. Bo to też rzadkie.

No. To sprecyzowałem nieco swoje zastrzeżenia. I, jak zwykle, mam nadzieję, że jednak pomogłem.

Myślałem, że biblioteka obnaża autora, ale chyba coś pomyliłem… W każdym razie już wiadomo. Z jasnych chyba względów wrzuciłem anonimowo. Jeszcze jeden mój tekst (gorszej jakości) wisi pod spodem (kajam się i wiem, że się nie daje dwóch z rzędu – mea culpa)

 

Reg – mistrzyni! Dziękuję za poprawki – zajmę się nimi wieczorem, bo niestety ciężki dzień przede mną w pracy. Iskierka był inspirowany prawdziwą postacią :D (straszne, prawda? :))

 

Werweno – bardzo się cieszę.

 

Vargu – pomogłeś i to bardzo. Z komiksowości zdaję sobie sprawę i z banału (trochę) też. Dzięki za szczerą opinię.

 

Dziękuję za bibliotekę! Wszystkim!

 

EDEK:

Poprawiłem – jednak znalazłem trochę czasu :)

F.S

Ja też, Foloinie, znalazłam trochę czasu i z ogromną przyjemnością odwiedziłam nominowalnię. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję :)

Kłaniam się nisko

F.S

To ja ujawniłam Autora, tylko komentarz zostawiłam sobie na później. I cieszę się, że kliknąć jeszcze zdążyłam, bo ostatnio coś się spóźniam. 

 

Ujął mnie ten tekst w pełni. Historia jest nie tylko ładnie napisana, ale i porusza. Podróż Andrzeja w poszukiwaniu syna, fantastycznie przerażający świat, w którym utknął Jacek, a wedle słów jego ojca także dziadek i wuj chłopca – to wszystko układa się w cudowną, ale i w pewien sposób tragiczną, chociaż też pełną ciepła, opowieść. 

 

W pewnym momencie na myśl przyszedł mi tekst Gruchy Między świętą ciszą a snem – też w specyficzny, ciepły sposób o ojcostwie, aczkolwiek z zupełniej innej strony. Może bym o tym nie wspominała, ale robię to niejako w odpowiedzi na komentarz Reg. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca – dziękuję. Zastanawiałem się właśnie kto kliknął ostatniego :) Bardzo się cieszę, że się podobało.

F.S

Istotnie, Śniąca. Grucha debiutował opowieścią o tatusiu i córeczce. :)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyszłam napisać więcej o tym, co mnie urzekło :) Od początku przyciągnął mnie klimat. Od wiatru już czułam, że będzie dobrze, a piosenka już całkiem mnie w tym upewniła. Nie przeszkadzała mi “obrazkowość”, bo dobrze to pasuje do onirycznego klimatu. Strasznie spodobał mi się duet Iskierki i Lucka – jak dla mnie bardzo żywy, charakterystyczny, taki właśnie z iskrą :) Świetne scenerie, pojechane, baśniowe pomysły, intrygująca kraina – zaświat, czy jak to zwać. No i piękna, naprawdę piękna historia. Nawet jeśli nie odkrywcza, to co z tego, skoro i tak porusza, dotyka tego, co ważne.

 

Żeby nie było, zastrzeżenia tez mam. Na przykład nie do końca skumałam tych Białych. Widziałam ich – przynajmniej od pewnego momentu – jako anioły, zrozumiałam, że pilnują porządku, żeby nikt nie szwendał się po niewłaściwym świecie, ale dlaczego w takim razie walczą z Iskierka i Luckiem? Przecież oni w krainie z jeziorem są na swoim miejscu…

 

Zgrzytały mi tez momenty, w których budujesz napięcie, jest moc emocji, nie wiadomo co będzie dalej… a potem podajesz rozwiązanie w jednym, prostym zdaniu. Cos mi z tym nie grało, emocje nie mogły w pełni wybrzmieć. Nie wiem, czy jasno to piszę, podam przykład:

 

– Błagam, nie zostawiaj mnie – powiedział bezgłośnie Iskierka. Andrzej spróbował go dosięgnąć, ale zaledwie musnął palcami jego dłoń. Wysunął się bardziej, niemal całym tułowiem wychylając się nad przepaść. Iskierka słabł. W ostatniej chwili dało się złapać chłopaka i wciągnąć.

 

Tyle dramatyzmu, a potem wciągnął i juz, po kłopocie… może gdyby chociaż to zdanie dostało swój akapicik, jakoś byłoby udatniej.

Teraz trudno mi odszukać, ale w którymś miejscu było podobnie.

 

Miałam tez podobne odczucia, o których pisał varg czytając ten fragment o rysunku/rysunkach. Że niby coś mrocznego, ale nie wiem co. Strasznie jest tez tam dla mnie niejasne czy w końcu te rysunki są dziwne czy nie dziwne, bo najpierw czytam, że coś dziwnego, a zaraz że niby nic wyjątkowego. Takie to i zagmatwane i niewiele wyjaśniające, i trudno sobie te obrazki wyobrazić, a w sumie ważne są, więc warto byłoby może ten fragment dopracować.

 

Ale w ogólnej ogólności – miodzio :))

 

 

Werweno – dziękuję za obszerny komentarz i głos.

Właśnie, Biali… pierwotnie opowiadanie miało inne zakończenie i było bardziej łopatologiczne – w ostateczności odwiedziono minie od niego. Natomiast poprzednia końcówka wiele wyjaśniała w przypadku Białych. I tak się zastanawiałem, czy bez tej końcówki będzie jasne kim jest Iskierka i kim są Biali, ale Bell mnie trochę uspokoiła. Biali to, oprócz strażników-aniołów, lekarze.

Co do reszty zarzutów – przyznaję, że trudno jest mi się nie zgodzić z nimi. Z obrazkowości zdaję sobie w 100% sprawę. Z nastrojem mnie trochę zaskoczyło – przyda się w przyszłości :)

Jeszcze raz dziękuję.

Kłaniam się

F.S

Ciekawy i dobrze napisany tekst. Chyba jednak jest nieco za dużo przymiotników… Staranna kompozycja ułatwia czytanie, a przeskoki narracji zaciekawiają.  Mo i mamy zajawki kolejnych tajemnic.. Dobrze wykreowany klimat.

Dobra robota.

Pozdrówka. 

Dziękuję Rogerze za komentarz i cieszę się, że się… :)

 

F.S

A ja się cieszę, że mogłam pomagać przy tworzeniu takiego dobrego tekstu. Jakoś mam farta do chłopaków, którzy zgłaszają się do betowania do mnie – teksty ciekawe, miło się pracuje. A że spporo w nich emocji – tym lepiej, bo ja takie lubię.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik! Dziękuję! Cała przyjemność po mojej stronie.

:D

F.S

Nominowałem tekst do “piórka”, bo opowiadanie na “piórko” zasługuje. Trochę żałuję, że nie napisałem szerszego komentarza, ale trudno teraz coś zmieniać. Ciekawe, jakiż będzie efekt nominacji.

Pozdrówka.

Bardzo Ci dziękuję Rogerze za nominację, ja też jestem ciekawy efektów. Czekam z niecierpliwością :)

F.S

Pozostaje Wam, Panowie, zachować stoicki spokój i… czekać. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W międzyczasie chyba należałoby wykonać prostą edycję tekstu, czyli wypośrodkować gwiazdki  i wprowadzić pod gwiazdkami interlinie, bo tam ich nie ma. Kiedyś o to wnioskowaliśmy, a brajt wprowadził takie możliwości – i wiele innych – do edytora. Szkoda ich nie wykorzystywać = tekst wygląda wtedy książkowo, a nie portalowo.

Pozdrówka.

Rogerze, wyedytowałem. Dzięki.

F.S

No i od razu tekst znacznie lepiej prezentuje się – i lepiej go się czyta. Z możliwości edytora trzeba korzystać.

Przydałaby się jeszcze ciekawa ilustracja, ale znalezienie ilustracji, konweniującej z opowiadaniem, a jednocześnie zaciekawiającej, wcale nie jest proste. Wklejenie – tak.

Pozdrówka.

Rogerze, na rysunek niestety brak czasu, a pomysł jest. Może większą chwilę wyszarpnę przez weekend.

F.S

Robi wrażenie, no i pasuje, ale dochodzi kwestia praw autorskich.

F.S

A ta chyba jest lepsza…  Jasne, prawa autorskie są bardzo ważne.

 

Ta równie dobra :P Nawet bardzo, bardzo ważne :D

F.S

Hmm… na pewno nieźle napisany tekst. Doceniam ogrom pracy przy tworzeniu kolejnych scen, które tworzą pewną luźną fabułę. Z pewnością rozumiesz, że nie wszystkim może się podobać opowiadanie, a to głównie prze różne oczekiwania czytelników. Mnie nie specjalnie się tekst podobał, przez to że mamy tu mnóstwo szybkich scen. Tekst zyskałby sporo, na mój gust, gdyby wyciąć kilka scen, a wejść klimatem, emocjami i logiką o jeden stopień głębiej. Teraz wydaje mi się to opowiadanie za szybkie i zbyt powierzchowne. No, ale to takie wrażenie, ale i czytelnik nie musi mieć przecież racji. ;)

Powodzenia przy kolejnych opowiadaniach.

Za szybkie powiadasz i zbyt powierzchowne? No dobra :) Z pierwszym zarzutem mogę się zgodzić bez zbędnych ale, bo rzeczywiście tempo szybkie. Drugi to kwestia interpretacji i tu szanuję Twoje zdanie.

Dzięki za opinię – każda jest cenna :)

F.S

No nie upieram się przy drugim, bo pierwsze mogło znacząco wpłynąć na to drugie. Stąd może takie wrażenie i zatarcie pewnych znaczeń. Co nie zmienia faktu, że taki odbiór. :)

 

edit: zapomniałem dodać, że pomysł mi się spodobał – rysunki i że ukrywa się za nimi świat, w którym bohater szuka syna.

 

edit: a tak ogólnie, to często się dzieje tak, że opowiadanie na papierze mi się nie podoba, co może świadczyć, że mam dziwny gust, więc weź poprawkę na mnie. ;-)

Nie wiem, naprawdę nie wiem…

Nie potrafię ocenić opowiadania, które jak sugerujesz ma tak osobisty charakter. Skoro jednak opublikowałeś je tutaj, chyba oczekujesz tej oceny.

W warstwie technicznej dużo do poprawienia: interpunkcja, niezgrabności frazeologiczne (np. dosadnie odbijających przerażające piętno choroby), błędy w zapisie dialogów (wpisywanie w charakterze didaskaliów fragmentów dotyczących innych osób), pomylone podmioty domyślne, zbędne zaimki, powtórzenia. Naprawdę sporo tego.

Sam tekst robi wrażenie chaotycznego, ale ja lubię taką przewagę klimatu nad logiką wydarzeń. Trochę drażnią powtórzenia lokacji (chatynki, drogi z kości lub z czaszek). Świetne wrażenie za to robią te zupełnie odjechane fragmenty (kot rzucający się na Andrzeja, postać Gniewu).

W trakcie czytania miałem dużo zastrzeżeń, ale ostatecznie lektura pozostawiła dwie niespodziewane refleksje. Po pierwsze wciągnęła na tyle, że jak rzadko kiedy kibicowałem głównemu bohaterowi. Po drugie: coś mi mówi, że zapamiętam ten tekst na dłużej.

 

P.S. Gorąco polecam Ci Foloinie (i wszystkim, którym spodobało się ten tekst) opowiadanie M. Huberatha “Trzeba przejść groblą” – podobne klimaty, tylko tam syn ratuje ojca.

Blackburnie – w porządku, wezmę poprawkę :) Cieszę się, że choć trochę się… :)

Coboldzie – cieszę się, że w ostateczności Ci się spodobało; o do zarzutów:

interpunkcja – wiem, rozumiem, zaś nie bardzo rozumiem, co jest nie tak z dosadnie odbijających przerażające piętno choroby – łopatą takie rzeczy mi tłumaczyć :D wpisywanie w charakterze didaskaliów fragmentów dot. innych osób nie jest błędem – trzeba to umieć, a ja wiem, że nie zawsze mi to wychodzi; reszty domyślam się…

 

Dziękuję panom za wizyty i komentarze

F.S

odbijających (…) piętno

– to raczej piętno się na czymś odciska, niż jest przez coś odbijane (jeżeli już to odzwierciedlane, unaoczniane).

 

Rzuca się też w oczy (bo wstawione jako zajawka): Mężczyzna przerażony podniósł wzrok na chłopca -czy mężczyzna jest przerażony, czy jego wzrok?

 

Ale miałem rację: tekst nadal chodzi po głowie…

 

EDIT: co do tych didaskaliów – np. tutaj:

Siedmiolatek popatrzył na doktora, potem na kartkę i pokazał narysowany ciemnozieloną kredką las.

– Wyszedł. – Zabrzycki zamyślił się. Po chwili spytał:

To słowo chlopca (Wyszedł) jest jednym z najmocniejszych momentów opowiadania. Powinno wybrzmieć samotnie, a pojawienie się w tej samej linijce ojca wprowadza zamieszanie i psuje efekt.

Dobra, teraz rozumiem i nawet zaraz poprawię :)

Cieszę się, że nadal…

 

Edek:

Widzisz, zazwyczaj zwracam na to uwagę, ale tekst tyle razy był przeze mnie poprawiany, że tym razem tak wyszło…

F.S

To moja osobista opinia. “Przeczytałem”, więc szkoda byłoby czegoś nie napisać.

Rozjechał mnie ten emocjonalny walec, że gdzieś w ¾ odpuściłem sobie. Już wolę twoje opowieści o powojennym Wrocławiu. :)

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Nie każdemu musi przypaść do gustu taki ładunek emocjonalny – zdaję sobie sprawę. Mimo to dzięki za odwiedziny i komentarz.

Może już wkrótce coś o Wrocławiu będzie :) ← będę pamiętał

F.S

Pierwszy kontakt z tekstem miałem wieczorem, kiedy go wrzuciłeś, przeczytałem segmencik do pierwszych gwiazdek i… zachwyciłem się. Piosenka niesamowita, a klimacik, który zaczynałeś snuć, bardzo mi odpowiadał. Niestety z braku czasu dokończyć było mi dane dopiero teraz i…

Z żalem muszę powiedzieć, że choć w wielu momentach bardzo mi się podobało (lubię tego typu teksty) to koniec końców jestem zawiedziony.

Motyw śpiączki i przechodzenia do “innego świata” dość tani, przekazywanie go przy pomocy rysunków nieraz już było. Plus za opis relacji ojciec-syn, jeszcze większy plus za bohaterów i kreację tego świata “obok”. Nóżka kurczaka – wooohooo! ;D

Wyznanie na końcu, choć dobrze podsumowuje tekst, mnie osobiście wkurzyło – tani chwyt, by zagrać czytelnikowi na emocjach. By zaczął odczytywać opowiadanie przez pryzmat Autora, a tego bardzo, bardzo nie lubię…

Warsztatowo – nieźle, choć interpunkcja słaba. Coś tam zaznaczyłem, zajrzyj i ewentualnie popraw, coby Loża nabrała lepszego “rytmu” czytania niż ja ;)

Reasumując – obcowanie z tekstem uważam za przyjemne, postawiłbym stempel jakości, chociaż do “pełni szczęścia” zabrakło jednak dość dużo :/

 

Tyle ode mnie, na koniec obiecane sugestie:

Zabrzycki sądził, że to jego mały pacjent i dlatego ona[+,] i znajdujące się w niej dziecko[+,] stanowili główny punkt terapii.

To jest wtrącenie, choć tak naprawdę… zmieniłbym to zdanie, bo 2x “i” czyta się średnio

Chłopak w panice potrząsał łydką, a gdy to nie pomogło, znalezionym patykiem[-,] podważył zębiska jeziornych pędraków.

Iskierka zerwał się na równe nogi. Błyskawicznie wyciągnął z kaftana niewielką kulę i rzucił ją pod nogi Białego.

Powtórzenie

westchnął[+,] przytłoczony cotygodniowym kłamstwem.

Bała się, że się nią zarazi lub

Za dużo “się”, to zawsze źle wygląda :/

Naprzeciw drzwi, przy stole[+,] siedział chłopczyk rysujący coś zawzięcie.

Mężczyzna[+,] przerażony[+,] podniósł wzrok na chłopca.

Iskierka[+,] z oczami przysłoniętymi dłonią, patrzył w górę rzeki.

Cho no, mam tu na przeprosiny rybkę dla ciebie!

Wbrew pozorom piszemy razem – “chono” ;)

Iskierka splótł ręce na piersi, kątem oka spoglądając na Lucka. Zwierzę zeskoczyło z rąk, przewróciło się na plecy i pozwoliło obcemu miziać brzuch.

Powtórzenie

– No, wyłowił, a co[+,] zazdrosny?

Tyle przecinków, a i tak o jeden za mało ;P

Na innym rysunku znajdował się dom z czerwonej cegły[+,] otoczony dziesiątkami oczu.

Po drodze do wyjścia wysłuchał cierpliwie lekarza i w końcu wyszedł ze szpitala.

Powtórzenie

Stojąc na światłach, jeszcze raz przejrzał rysunki.

Kolokwializm, zmieniłbym to. “Oczekując zielonego światła” albo coś w tym stylu…

Odłożył go jednak na siedzenie obok i[+,] ponaglany przez zablokowanych przez niego kierowców[+,] wjechał na most.

Zwierzę ze stoickim spokojem przyjrzało się rysunkowi: dwóm czarnym liniom, pomiędzy którymi przestrzeń chłopczyk wypełnił czerwoną kredką.

Tutaj zatrzymałem się, dość zawile to zapisałeś. Zbitka “przestrzeń chłopczyk” dekoncentruje, wybija z rytmu czytania.

ot nie dał się zwieść dziecięcej kresce i dojrzał w bulgoczącą maź, usłyszał dobiegające zeń przeraźliwe krzyki.

“spojrzał”?

“zeń” to fajne słowo, ale znaczy “z niego”, a maź jest żeńska ;P

powiedziawszy to[+,] młody[-,] klepnął go po ramieniu i wskazał stojące pośród drzew dwie pozbawione twarzy istoty.

– Tak w ogóle[+,] to Iskierka jestem.

Sącząca się z kończyny krew barwiła na czerwono[-,] pozszywane kawałki mięsa.

Pokryta połączonymi drutem kawałkami cienkiej skóry śmierdziała.

Mętne, niezrozumiałe bez analizy…

Stanął obok Andrzeja, przyjrzał mu się uważnie i[+,] wygładzając podkoszulek dłońmi, rzekł:

Wtrącenie ;)

Przed nimi stanęła staruszka, nieco zgarbiona[+,] z koszykiem pełnym świeżych ziół.

Kobieta uśmiechnęła się zawadiacko, ale zaraz wzięła do ręki parę badyli i zdzieliła nim chłopaka.

Literówka

Chciał dokończyć, ale zawroty głowy okradły go z słów.

“ze”

Tylko od razu[+,] brachu[+,] mówię.

Kot wskoczył mu na kolana, oparł łapami o pierś.

“oparł się”

jak wyszarpuje gardło. Chciał unieść głowę, spojrzeć na rozbebeszone trzewia, lecz kot wyszarpał mu ścięgna,

Powtórzenie

– Wstawaj[+,] durniu! – Usłyszał nad sobą.

Co?! – Iskierka otrząsnął twarz ze śniegu i popatrzył na wystający spod kurtki mężczyzny łepek.

Wcześniej też miałeś to słowo tak zapisane, ale… raczej “łebek”. Zresztą, poczytaj sobie o tym, w sumie ciekawe :)

Niewiele myśląc[+,] mężczyzna zdjął kurtkę i koszulę.

Pogładził go po głowie i[+,] płacząc[+,] wziął na ręce.

– Co mnie tam czeka? – Andrzej spytał[+,] załamany.

Mimo jej miłości, dobroci[+,] smutek nie odstępował jej kochanego dziecka.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Stojąc na światłach[-,] jeszcze raz przejrzał rysunki.

Nie no, tu jest przecinek obowiązkowy. Nie namawiaj do wywalenia.

Babska logika rządzi!

A czekaj, przypadkiem mi wskoczył :P

Miałem na myśli tylko to “stanie na światłach”. Trochę się kłóci z narracją zastosowaną w realu ;)

 

Niemniej, plusik za czujność, Finklo!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Świateł już się nie czepiam. Może to i kolokwializm.

Babska logika rządzi!

Dziękuję Ci bardzo CountPrimagen. Bardzo się cieszę, że Ci się podobało.

Motyw śpiączki i przechodzenia do “innego świata” dość tani, przekazywanie go przy pomocy rysunków nieraz już było.

A rysunki i przechodzenie akurat z życia wzięte, więc mogą być oklepane (życie pisze najlepsze scenariusze). Co do śpiączki – zgadzam się :)

 

Wyznanie na końcu, choć dobrze podsumowuje tekst, mnie osobiście wkurzyło – tani chwyt, by zagrać czytelnikowi na emocjach. By zaczął odczytywać opowiadanie przez pryzmat Autora, a tego bardzo, bardzo nie lubię…

Na emocjach miało grać, ale na usprawiedliwienie dodam, że 99% moich teksów jest osobistych lub branych z bliskich mi doświadczeń – chyba tylko teksty na grafomanię nie były, aż tak bardzo osobiste :) (chociaż…). Liczę się z tym, że nie wszystkim to gra, ale inaczej nie potrafię.

 

Warsztatowo – nieźle, choć interpunkcja słaba. Coś tam zaznaczyłem, zajrzyj i ewentualnie popraw, coby Loża nabrała lepszego “rytmu” czytania niż ja ;)

Zrobione.

 

Reasumując – obcowanie z tekstem uważam za przyjemne, postawiłbym stempel jakości, chociaż do “pełni szczęścia” zabrakło jednak dość dużo :/

Mam nadzieję, że stempel postawisz :)

F.S

Pomysł na opowiadanie może niezbyt świeży, za to wykonanie bardzo chwyciło mnie za serce.

Bardzo umiejętnie przedstawiłeś temat nieugiętej, w pełni zdeterminowanej miłości ojcowskiej; zrobiłeś to bardzo poruszająco i sprawiłeś, że tekst ma duszę. Nieustannie podkręcałeś tym wątkiem atmosferę, np. kiedy okazało się, że ojciec chce dosłownie wyrwać syna z objęć śmierci.

Myślę, że wulgarny język Iskierki dobrze podkreśla dramatyzm sytuacji.

Czasem musiałem się wysilić i pogłówkować o co chodzi w niektórych zdaniach poprzez szyki przestawne i błędną interpunkcję. Widzę jednak, że sumiennie wprowadzasz poprawki tych, którzy pochylili się nad Twoim tekstem.

 (…) chłopiec, który nigdy nie miał mamy, wierzył, że Śmierć go nie porzuci.

– rozbroiłeś mnie tym fragmentem i paroma innymi.

 

Opinie będziesz dostawał różne; myślę, że to jeden z tych tekstów, które mocno polaryzują czytelników. Według mnie to udane, wciągające, mocno osobiste, pełne fantazji i poruszające opowiadanie.

Dzięki Tobie dowiedziałem się też co to jest „wrotycz” oraz co nieco o bitwie w lesie Teuborskim ;)

Nimrodzie, dziękuję Ci za opinię i słowa otuchy. Cieszę się, że tekst przypadł do gustu i, że dzięki niemu dowiedziałeś się paru rzeczy.

I, kurczę… a co tam, raz się żyje :D Jeśli Ci się tekst spodobał na tyle, żeby na niego zagłosować, to tu jest wątek:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17644

Jeśli nie, to nie ma sprawy :D

Pozdrowienia

F.S

Łódź na czarnym jeziorze. Na wcześniejszych rysunkach ktoś w niej był. Zabrzycki sądził, że to jego mały pacjent i dlatego ona, i znajdujące się w niej dziecko, stanowili główny punkt terapii.

Może się czepiam, ale… Zabrzycki to “ona”? Czy może mały pacjent?

 

Bedytujłyskawicznie

? :v

 

Zaparkował tuż przy nim, nie dbając o parę zdziwionych oczu wyglądających z okien kamienic

To brzmi tak, jakby jedna osoba swoją parą oczu zerkała z okien różnych kamienic jednocześnie. Co jest, oczywiście, bez sensu. Zmieniłbym parę na coś innego.

 

Bała się, że przejdzie na nią lub [+że] obecność jego syna obudzi w Andrzeju rodzinną klątwę.

To “że” jest tutaj konieczne, inaczej dostajemy “bała się, że choroba przejdzie na nią lub obecność jego syna”, czyli bzdurę.

 

ta zaraza nie dawała szans na przeżycie. Łaskawie ofiarowywała chwile wyrwane śmierci.

Brakuje mi tu komu ofiarowywała te chwile.

 

– No, wyłowił, a co, zazdrosny? – spytał kot, ku zdziwieniu mężczyzny, ludzkim głosem i popatrzył na chłopaka, mrużąc oczy.

– Bierz go sobie teraz! – Chłopak nadął policzki

– Lucek, słyszałeś go? Co za głupek. – Kot zignorował go,

Po krótkim marszu wyłożoną kośćmi drogą, stanęli przed drewnianą chatą na kurzej łapce. Sącząca się z kończyny krew barwiła na czerwono pozszywane kawałki mięsa. Maź nie dochodziła jedynie do żylastego dachu, z którego wystawał kościany komin. Andrzej może by się nie zdziwił tym widokiem, gdyby nie Iskierka. Ten wspiął się po stromych schodach z wnętrzności, przysiadł na ganku i oderwał kawałek framugi, a dokładnie obdarty ze skóry palec.

– Babina musiała zmieniać wystrój. – Przełknął ze smakiem. – Chcecie kawałek?!

Mówisz, że chata była drewniana, a potem jedynie z kontekstu okazuje się, że (chyba) jest jednak zbudowana z mięsa i fragmentów ciał. Tak miało być?

 

Pokryta kawałkami cienkiej skóry[+,] śmierdziała.Gdy podszedł już całkiem blisko, zakrywając nos i usta rękawem, dostrzegł, że na niektórych fragmentach skóry widnieją tatuaże.

powyciągał z żył igły.

W żyłach nie trzyma się igieł, tylko, na przykład, wenflony. ;)

 

Od kilku godzin brnęli przez zaspy[+,] nie wiadomo w jakim kierunku[-,] i chyba jedynie idący przodem Iskierka wiedział po co.

Trzeba mieć dobry powód, żeby stawiać przecinek przed “i”, ale Ty takiego nie masz. :D

 

Biały puch wdzierał się w nozdrza oraz w gardła,

Czy Andrzej szedł z otwartymi ustami podczas śnieżycy? W przeciwnym razie trudno mi to sobie wyobrazić, przecież wystarczy się lekko pochylić i nie ma opcji, żeby śnieg wpadał do nosa.

 

– Nie znacie tu żadnych czarów, magii? – spytał zrozpaczony. – Przecież nie może… to jeszcze dziecko. Boże kochany…

Kot pokiwał smutno głową.

Chyba: pokręcił? Skoro pokiwał, to znaczy, że się zgodził, to znaczy, że mają magię.

 

Który kusił, by podnieś wzrok na jego źródło.

Andrzej poczuł jak narasta w nim pierwotna złość wywołująca wszelkie konflikty, ale nie dał się ponieść emocji. Zacisnął szczęki i hardo spojrzał w oczy złowrogiemu bóstwu.

Zacisnął zęby. Szczęka nie jest synonimem zębów, to kość, w której umocowany jest ich górny rząd. Każdy człowiek ma ją tylko jedną.

 

Postawiła Jacka na ziemię

Na ziemi.

 

Mam mieszane odczucia, bo tekst mi się spodobał i nie spodobał zarazem. Skończywszy czytać, skłaniałem się bardziej do bycia rozczarowanym, ale ostatni fragment jest bardzo potężny i osobisty w swoim wyrazie. Zdecydowanie ujmujący, tylko czy to nie trochę droga na skróty, aby poruszyć czytelnika?

Bo chociaż świat wykreowałeś cudownie mroczny i niebezpieczny, a nad Iskierką i Luckiem ciągle się zachwycam, to postać Andrzeja odbieram jako bardzo nijaką, niewiarygodną. Mimo, że był głównym bohaterem, to stanowił tło dla dwóch poprzednich postaci, które błyszczały. Błyszczały nawet postaci trzecioplanowe jaka Babinka czy Gniew. Błyszczała wreszcie scenografia. Ale Andrzej? Zdecydowanie nie.

Po obiecującym wiele początku i niepokojącej scenie w szpitalu, gdzie pada obłędne “Gdzie jesteś, Jacusiu?”, dostałem coś na wzór kreskówki “Pora na przygodę” w wersji dla dorosłych. Postaci sobie chodzą po dziwnej krainie i przeżywają owe przygody. Trochę mnie to rozczarowało, bo w ogóle nie czułem tej ojcowskiej miłości, więzi z synem, którymi niektórzy wyżej się tak zachwycają, z tego co widziałem. Nawet pomimo, że Andrzej co jakiś czas z uporem maniaka wspomina, że musi odszukać Jacka, to nie wywarło to na mnie większego wrażenia, bo nie podpierasz tego na przykład żadnymi wspomnieniami. Mówisz coś o bracie i dziadku, ale to jakieś zdawkowe informacje. Mówisz, że to wirus, który trapi rodzinę, ale na tym poprzestajesz, mimo, że to szalenie ciekawy wątek. Szkoda.

Fabularnie całkiem fajnie, ale zgrzytnęło mi parę miejsc. Na przykład Iskierka wpada do przepaści, Andrzej próbuje go dosięgnąć i… po prostu dosięga. Później płacze nad chłopcem, a ten cudownie ożywa (bo kot już wtedy nie żył, a Andrzej potrzebował przewodnika po mrocznej krainie – tak było najprościej?). Dalej Śmierć – tak się zakochała w Jacku, że nagięła dla niego odwieczne zasady, a gdy Andrzej poprosił ją o oddanie syna, ta się po prostu zgodziła?

Krótko mówiąc, to dobry tekst, ale kłują mnie rzeczy, które można było zrobić lepiej.

Pozdrawiam!

MrBrightside, dzięki za przeczytanie i obszerny komentarz. Poprawki zastosowałem.

 

czy to nie trochę droga na skróty, aby poruszyć czytelnika?

Tekst powstał w konkretnym celu, te słowa bez względu na wszystko i tak by się tam znalazły.

 

 postać Andrzeja odbieram jako bardzo nijaką, niewiarygodną

Główna postać nie miała być bardzo skomplikowana, bo mój ojciec jest stosunkowo prosty w obsłudze. Specjalnie nie odnosiłem się zbytnio do przeszłości – wyszedłby jeszcze większy banał niż jest :)

 

 dostałem coś na wzór kreskówki “Pora na przygodę” w wersji dla dorosłych. Postaci sobie chodzą po dziwnej krainie i przeżywają owe przygody.

Te dziwne krainy… nie będę tłumaczył. Musiałbym sporo napisać.

Skoro Ci się nie spodobały – w porządku. Sprzeczać się nie będę.  

 

Na przykład Iskierka wpada do przepaści, Andrzej próbuje go dosięgnąć i… po prostu dosięga.

Tak, po prostu dosięga. Większa doza dramatyzmu wydała mi się niepotrzebna ;)

 

Później płacze nad chłopcem, a ten cudownie ożywa (bo kot już wtedy nie żył, a Andrzej potrzebował przewodnika po mrocznej krainie – tak było najprościej?).

Nie, nie było. Raz: kot wcześniej już ożywał. Iskierka za bardzo nie przejął się zgonem zwierzęcia, choć to ginęło dwa razy (po prostu wiedział, że kot żyje).

Dwa: równie dobrze Andrzej mógł nie wyciągać Iskierki, bo przecież miał kota za przewodnika.

Trzy: może, najzwyczajniej w świecie, nie chodzi o brak przewodnika? Bo w sumie po co targać ze sobą martwego chłopca, skoro widziało się w nim tylko kogoś kto zna drogę?

 

Dalej Śmierć – tak się zakochała w Jacku, że nagięła dla niego odwieczne zasady, a gdy Andrzej poprosił ją o oddanie syna, ta się po prostu zgodziła?

Ej, nie nagięła. Ona je ustalała i nie musiała nic naginać :P I czy na pewno oddała, skoro obaj musieli zostać w jej świecie, by być szczęśliwi?

 

F.S

Kraina bardzo mi się spodobała, Foloinie. Niestety, fabułę, którą w niej osadziłeś, odebrałem jako taką stojącą okrakiem między grozą a groteską i to mi nie do końca podeszło.

Ale może zwyczajnie jestem wybredny. :p

W porządku :)

Dla mnie liczy się każda opinia.

Grunt, że chociaż trochę się spodobało :)

Jeszcze raz dzięki.

F.S

Zauroczyła mnie ta kraina! Przyjemnie się czyta. Cała historia jest wzruszająca, a wyznanie na końcu powala. U mnie sytuacja jest wręcz odwrotna, mama urodziła mnie w młodym wieku, a wychowuje samotnie. Ojca na oczy nie widziałem ani razu, ale mimo to jestem szczęśliwy. W podstawówce nauczyciele myśleli, że moje życie jest trudne, dlatego że wychowuję się bez ojca. Nie wiedzieli co myśleli, ja byłem szczęśliwy, momentami szczęśliwszy niż niejeden dzieciak z obojgiem rodziców. Pewnego dnia mama rozpoznała na ulicy mojego ojca, po chwili mi o tym powiedziała. Zapytała czy chcę go zobaczyć. Odmówiłem, poszliśmy dalej i jestem zadowolony z decyzji.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Wilku, dzięki za bardzo szczery i poruszający komentarz. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwy. Ja też jestem.

Dziękuję za przeczytanie.

F.S

Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się. Ciekawie oddałeś miejsce akcji, do gustu przypadł mi duet “Iskierka-Lucek”, postaci takie jak Śmierć czy Gniew budziły skojarzenia z uniwersum Sandmana i wyszły całkiem całkiem. Wyznanie na końcu też dodało tekstowi wartości, wypadło bardzo naturalnie. 

Oczywiście są i niedociągnięcia – lektura komentarzy innych użytkowników pomogła mi zebrać własne myśli. Faktycznie Andrzej jest trochę mało wyrazisty. Biali trochę niedookreśleni. Scena z Iskierką w przepaści niezbyt udana. A już tak zupełnie subiektywnie, to tytuł nie bardzo przypadł mi do gustu. Brzmiałby lepiej choćby bez “przez”. 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że się podobało.

F.S

Ech, te nominacje w tym miesiącu to tak bardzo nie moje klimaty, jak się tylko da ;) Ja baśnie bardzo nie bardzo… I niestety, choć z początku mnie zaciekawiłeś, to na dłuższą metę tekst mnie znużył. Gdzieś od połowy wszystko wydawało się w miarę jasne – znaczy wiadomo było, dokąd tekst zmierza – i właściwie nie wiem, czemu potrzebne było drugie tyle znaków. Sceny nie służyły niczemu poza ładnymi opisami, ale nie na tyle ładnymi, by mnie ciągnęło. Finał wyszedł w moim odczuciu nijako. I przyznam szczerze, wyznanie na końcu bardziej poruszyło mnie niż cała reszta.

Czuję się nieczuła :P

Żeby nie było, że tylko marudzę – fajne opisy śmierci/aniołów/etc… Nie takie totalnie typowe, żadnego Kossakowska 2.0, a to bardzo na plus :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Cóż, Tenszo, dobrze, że choć trochę…

Dzięki za odwiedziny i komentarz.

F.S

Ładnie opowiedziana historia, pomysł i plastyczność scen na duży plus. Minus? Trochę zgrzytało mi rzucanie “kurwami”, jakoś nie pasuje mi to do tego tekstu.

Dzięki, Zygfrydzie, za odwiedziny i komentarz – Cieszę się że się, a bluzgi… cóż, mogę jedynie przeprosić.

F.S

Ciężko mi coś napisać. Zacznę od technicznych spraw.

 

wysoką(+,) białą istotę.

 

Zwierzę fuknęło(+,) złe na niewidzialne ręce

 

błąkały się szare postaci przypominające pacjentów w szlafrokach, pielęgniarki. ← jakoś mi to nie brzmi. Te same błąkające się, szare postacie mogą przypominać i pacjentów, i pielęgniarki? Pielęgniarki się błąkają?

 

Bulgotała, ciągnęła się niczym rozgrzana smoła, z łoskotem spadając na ziemię. ← maź spada z łoskotem?

 

Ceglany dom(+,) pozbawiony ścian dzielnych i mebli(+,) zdawał się

 

czy to żywych(+,) czy martwych.

 

To kurwowanie Iskierki na początku mnie bardzo irytowało, potem straciło na sile i zyskało charakter. Czasem zdania są dziwnie skonstruowane, ale nie na tyle, żebym je wypisywała i się ich czepiała. Trochę się gubiłam, ale odniosłam wrażenie, że tak miało być – bo historia nie jest spójna, tylko eteryczna, oniryczna, pełna wizji, absurdów i bajkowości. Podobało mi się. A to, że mi się podobało, bardzo mi się nie podoba. Bo opowiadanie jest smutne, osobiste, mgliste, czarnomagiczne, psychodeliczne. A na mnie zły wpływ ma czytanie takich rzeczy ;) Twoja wyobraźnia jest obiecująca, jeszcze będziesz tekstami łamał ludziom życie ;< Chyba że wyjdziesz z mroku ;D

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przykro mi czytać, że mój tekst ma zły wpływ na Ciebie ;) Cieszy mnie za to, że się podobało i dziękuję za tyle wspaniałych przymiotników :) Za wróżbę również dziękuję :D

Przeciniory i usterki poprawione.

Jeszcze raz dziękuję.

Kłaniam się.

F.S

Mimo sporych niedociągnięć do mnie ten tekst przemówił. Rzeczywiście, jest trochę niedoróbek – scena z Iskierką w przepaści (nie będę powtarzać po przedpiścach, ale również mnie coś tu zgrzytnęło), rozbudowany świat, którego zasady są niejasne i sprawiają wrażenie nie do końca przemyślanych, sporo luźnych scen, które są głównie ładnymi obrazkami. Nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, wprowadzając wątek dziedziczenia – mnie to rozpraszało, próbowałam skleić tę dziedziczną chorobę, którą miał też np. dziadek z wątkiem Śmierci, która zajęła się zagubionym dzieckiem. A powinnam koncentrować się na czymś innym.

 

Zostawiłeś tu jednak spory ładunek uczuciowy – momentami trochę za bardzo czułam, że ktoś mi tu próbuje perfidnie grać na emocjach, ale mimo to dałam się im ponieść. Tekst jest wzruszający, na plus działa też baśniowo-mroczna wyobraźnia. Ja lubię taki klimat, choć nieco bardziej plastyczne opisy mogłyby robić jeszcze lepsze wrażenie. Podoba mi się rozmach tej historii i jej słodko-gorzkie zakończenie. Jakby nie patrzeć – kupiłeś mnie mimo niedociągnięć.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Mirabell, bardzo Ci dziękuję za komentarz i cieszę się, że się podobało mimo wszystkich usterek i niedociągnięć. Choroba, dla mnie, jest ważnym wątkiem – moja siostra nigdy nie zdołała się przebić ze swojego świata do naszego – choć może rzeczywiście wątek dziedziczenia niepotrzebnie wplotłem.

Jeszcze raz dzięki.

Kłaniam się

F.S

Właściwie nie wiem, co myśleć o tym tekście. Mam wrażenie, że stoi w rozkroku pomiędzy lekko psychodeliczną bajką (z rodzaju tych, które piorą dzieciakom mózgi na resztę życia) a dość brutalną baśnią dla dorosłych i sam nie może się zdecydować, w którą stronę idzie. Dla mnie to taki zbiór ładnych obrazków, które łączą się w nie do końca jasną całość; bo jest parę fajnych motywów, kojarzących się mocno z Sandmanem na przykład, ale są też dłużyzny i powracające ciągle pytanie o to, czym właściwie próbuje być ta historia. Rozumiem jednak, że dla Ciebie ma ona wydźwięk osobisty, a w takim przypadku najważniejszy jest chyba proces pisania, przelewania myśli na papier, a nie czytania komentarzy. 

Napisane ładnie, chociaż  parę razy pojawiły się dziwnie skonstruowane zdania. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

gravel, komentarze są bardzo ważne, bo przecież po to opublikowałem tutaj ten tekst – choć przyznaję priorytety w przypadku tego opowiadania są nieco inne. Baśnie i bajki, które znam w większości są brutalne i w większości tłumaczą pewne zjawiska w nie do końca prosty sposób, choć przeznaczone są dla dzieci.

Dziękuję za komentarz.

Kłaniam się

F.S

Sorry, Winnetou, ale byłam na NIE.

Jak dla mnie – zbyt ostro jedziesz po emocjach. No i do tego ten wyeksploatowany motyw krzywdy dziecka (coś mnie ostatnio prześladuje, pełno takich tekstów widzę. Moda jakaś czy co?).

Emocje same w sobie jeszcze by mi nie przeszkadzały tak bardzo, gdyby oprócz nich był jakiś oryginalny pomysł, a tu wszystko raczej było… Jeden ojciec rzadko spotykany, częściej bierze się matkę do takiej roli.

W zanurzeniu się w Twoim świecie przeszkadzała mi chaotyczność przeskoków akcji. Próbowałam zrozumieć reguły, ogarnąć swoim analitycznym umysłem, ale nie szło. Nie wiem nawet, czy te reguły istnieją (oprócz tej – raczej życzeniowej – że mają popychać fabułę we właściwym kierunku).

Ale relacja ojca z synem ciekawa.

Babska logika rządzi!

Finklo, zostaje mi podziękować za przeczytanie.

Kłaniam się

F.S

Żałuję, że tak późno zajrzałam do Twojego tekstu. Wspaniała historia miłości ojca do syna, która jest w stanie przenosić góry. Historia bardzo emocjonalna, a i świat, który wykreowałeś był niezwykle ciekawy.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano, lepiej późno niż wcale :) Cieszę się, że przyszłaś, przeczytałaś i że na dodatek jesteś zadowolona :)

Dziękuję

Kłaniam się

F.S

Postaram się zaglądać częściej do Twoich tekstów. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Wpierw je muszę napisać :)

Dzięki!

F.S

Właśnie na to liczę. Więc nie ma na co czekać. Pisz! ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ta jest!

:)

F.S

Dziwna sprawa, bo mi się spodobało, choć przyczepić mógłbym się niemal wszystkiego.

Nawet po kilku długich łapankach w tekście wciąż jest sporo niedociągnięć: a to brak przecinków, a to słabe konstrukcje zdań. Warsztatowo jeszcze trochę pracy przed Tobą. Trochę też dziwię się, że wrzucałeś ten mocny tekst, będąc jednocześnie świadom jego technicznej ułomności. Łapanki robił nie będę, ale dam przykład, który wyjątkowo uderzył mnie po oczach:

– Raczej nie czas na takie pytania – powiedziawszy to, młody klepnął go po ramieniu i wskazał stojące pośród drzew dwie pozbawione twarzy istoty. 

“Powiedziawszy to” jest zbędne i wręcz razi. Ogólnie w wielu miejscach przydałoby się wcisnąć między zdaniami enter. Chaos w didaskaliach:

Iskierka powstrzymał go:

– Nie rób tego. Jesteśmy w krainie Chujwiegdzie i tutaj obowiązują inne prawa. – Andrzej pokornie kiwnął głową.

Po wypowiedzi Iskierki w didaskaliach nie powinno się raczej dawać informacji o innym bohaterze.

 

Teraz grubsze sprawy. Czyta się gładko i z zainteresowaniem. Niektóre pomysły robią wrażenie. Jednak w pewnym momencie zastanowiłem się chwilę nad tym całym poszukiwaniem syna i dziwnymi wizjami (światami?), no i zabrakło mi nawet nie tyle wyjaśnień, co jakiejś spójności, porządku. Spodobał mi się początek, kiedy fajnie przenosiłeś akcję ze świata realnego do narysowanego. Wejście do fantastycznej krainy odrobinę mnie rozczarowało, ale tylko na moment, bo potem zaserwowałeś te imponujące motywy, jak np. mięsna chatka. Nieźle wyszło rozdzielenie przewodnika na dwie postaci: Iskierkę i kota (bo można by sobie wyobrazić, że Andrzeja prowadzi tylko jedna osoba). Skojarzyli mi się oni z Timonem i Pumbą… ;) Przekleństwa ostatecznie się spodobały. 

Na koniec najgrubsza sprawa. Ogólny wydźwięk opowiadania odebrałem jako gloryfikację miłości ojca do syna, poświęcenia, które jest on w stanie podjąć. Problem w tym, że znaczna część okazania tej miłości rozgrywa się w fantastycznym świecie i trudno mi to odnieść do rzeczywistości. Tamten świat można potraktować jako sen, wizję. A bohaterskie czyny nie robią takiego wrażenia, kiedy są wyobrażone, a nie realne. W czasie lektury cały czas miałem wrażenie, że tamten świat jest próbą dla głównego bohatera, więc nie czułem zagrożenia, nie czułem, o co toczy się cała “gra”. 

Rozumiem, że opowiadanie ma dla Ciebie osobiste znaczenie, więc mam nadzieję, że niczym Cię nie uraziłem – a jeśli tak, to przepraszam. Wrzuciłeś je tutaj, a moim celem było jedynie napisanie jakiejś opinii, z której możesz coś na przyszłość wyciągnąć. Mimo wszystkich zarzutów opowiadanie bardzo mi się podobało. To tekst, w którym serce wzięło górę nad siłami umysłu. I dało radę – o czym świadczy piórko, którego Ci gratuluję :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fun, nie uraziłeś mnie ani trochę, ale uwagi wezmę do siebie:) Nie ukrywam, że priorytety przy tym opowiadaniu były i nadal są inne – chciałem pomóc ojcu pogodzić się ze śmiercią mojej siostry. Wiem, że tekst jest pełen usterek, momentami niespójny i nielogiczny, trochę przerysowany i zbyt emocjonalny, ale mojemu ojcu pomógł i to na jego prośbę go tu ostatecznie wrzuciłem. Nie spodziewałem się takiego piórkowego oddźwięku, zwłaszcza, że tekst leżał jakiś czas w biurku, wegetował. Po kilu miesiącach myślałem, że spotkam się jedynie z głosami zwątpienia.

Bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że się spodobało.

Również gratuluję Ci piórka. Twojego tekstu nie czytałem, ale daję słowo – nadrobię! W sobotę, bo ledwo dyżur nadrabiam.

F.S

No.

Przeczytałam.

Z przyjemnością.

Bardzo dobre opowiadanie. Klimatyczne, powiedziałabym. Wciągające. Podobało mi się :)

 

Przynoszę radość :)

Anet, bardzo dziękuję. Cieszę się, że się :)

F.S

Eeee… dobry wieczór?

 

Najpierw, tytułem usprawiedliwienia, chciałem oświadczyć, że nie mam żadnego usprawiedliwienia. Skomentowałem wszystkie piórkowe teksty ze stycznia, a Twoje zostawiłem sobie na później, bo już byłem zmęczony i… teraz jest to “później”. A że to takie “DUŻO później”, to mogę już tylko przeprosić. I – rzecz jasna – nadrobić zaległość.

Pamiętam, że z początku byłem na NIE. Wykonanie szwankowało (nawet teraz, gdy lecę po tekście w ramach odświeżenia, widzę usterki), a sama historia, mimo, że napisana bardzo przyjemnie, wydawała mi się cholernie prosta i naciągana, a przy tym trochę bez sensu, trochę życzeniowa, nielogiczna, niedająca się poskładać zadowalającą całość… Ale utknęła mi w głowie mocno, a sumienie nie dawało spokoju, więc w końcu zmieniłem zdanie. I nie żałuję.

Historia ze świata Iskierki (oraz świata chujwiegdzie;) wciąż wydaje mi się zdeczka przekombinowana i poplątana, a przy tym nie do końca klarowna. Ale że zawsze od dobrej historii wolałem dobrze opowiedzianą historię, to ostatecznie zeszło to na drugi, może nawet trzeci plan. Co prawda nie pamiętam już dokładnie, co mnie tak drażniło w fabule, ale chodzi ogólnie o takie stricte baśniowe rozwiązania, jak choćby ożywienie Iskierki łzami czy przeniesienie się ojca do tego innego świata w przypływie przebłysku, który dla mnie był zupełnie nielogiczny, a przez to – irytujący. Inne przeskoki, takie ze scenki w scenkę, też mi się nie podobały. Straszny chaos w tym wszystkim po prostu. No i Gniew jako ojciec Śmierci… Szukam w takich koligacjach jakiegokolwiek sensu i nie znajduję. Co więcej, jest to pomysł na tyle irracjonalny, że aż drażni. W ogóle wiele z tego, co jest tutaj pokazane, moim zdaniem spokojnie można by pominąć, a opowieść nic by na tym nie straciła.

Niemniej faktem pozostaje, że wciąż jest to niezwykle emocjonalny, zasysający tekst z bardzo dobrze nakreślonymi bohaterami. Wyjątek może stanowi tutaj zdecydowanie przerysowany ze swoimi manierami Iskierka, ale jak dla mnie – a pewnie nie tylko dla mnie – jest to chyba najfajniejsza postać. Ale bohaterowie komiczni już tak mają, że często wybijają się na pierwszy plan, zostawiając główne figury opowieści daleko w tyle. Tutaj właśnie Iskierka, razem z Luckiem, stanowili właśnie taką parę przodowników, i to w dużej mierze przez wzgląd na nich tak dobrze się czytało.

Ostatecznie jednak to chyba właśnie emocje i piękny przekaz – należycie wzmocniony ostatnim akapitem (co było trochę nieuczciwe, ale skuteczne;) – zadecydowały o tym, że tekst, mimo wszystko, zyskał moją aprobatę.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dobry wieczór :)

Dzięki, Cieniu, za obszerny, szczery komentarz. Zdaję sobie sprawę, że opowiadaniu jeszcze daleko do ideału, sam raz jeszcze przeleciałem po tekście i dopatrzyłem się paru usterek technicznych. Bardzo się cieszę,że w ostateczności spodobało się i byłeś na tak. Bardzo dziękuję za poświęcony czas.

F.S

Ja już dawno obiecałam, że napisze jakiś komentarz i dotychczas nic nie napisałam :< Takiego pięknego jak Cień komentarza to na pewno nie stworzę, ale trudno, przynajmniej polegnę przy staraniach :)

 

Może i można by się tutaj do kilku rzeczy przyczepić, ale opowiadania pełne emocji mają to do siebie, że fundują człowiekowi niesamowitą dawkę uczuć, która jest czymś bardzo cennym. A już zwłaszcza w świecie, w którym nawet matka może opuścić swoje dziecko :<

 

Twoje opowiadanie, chociaż jest to pewnie w dużej mierze zasługa końcowego wyznania, jak już zauważył Cień, jest niesamowicie wzruszającą rzeczą. Ale myślę, że nawet bez tego finiszu można by je do takiego zaliczyć. Bo przecież sam koniec, jakkolwiek świetny by nie był, nie sprawi, że opowiadanie utkwi w pamięci na taki długi czas (Tak, tak – od stycznia ;)).

 

Bardzo spodobali mi się bohaterowie. Zwłaszcza ci dobrzy i życzliwi, ale nie w taki sztuczny sposób, ale baśniowy, który po prostu uwielbiam :)

 

Gratuluję piórka i, oczywiście, udanego opowiadania! :)

Lenah, jak to mówią: lepiej późno niż wcale :)

Dziękuję za komentarz i miłe słowa. Cieszę się, że opowiadanie na tak długo utkwiło w pamięci.

Kłaniam się

F.S

Tekst faktycznie mocno emocjonalny. Część zagrań do mnie trafiła, część przeszła bokiem – to pewnie zależy od czytającego. Gorzej, że gubiłem się w sceneriach, ciągle zmieniających się jak w kalejdoskopie. A to szpital, a to jezioro, a to potem wyskakuje chatka na kurzej nodze. Im dalej w las, tym trochę więcej sensu świat nabiera, a mocna końcówka dla mnie tłumaczy wiele rzeczy snem czy wyobrażeniem. Co trochę osłabia wydźwięk treści.

Podsumowując: emocjonalny koncert fajerwerków, czasem trafiony, czasem nie. Z lekka chaotyczny w odbiorze. Ale czytało mi się definitywnie przyzwoicie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cieszę się, że ostatecznie przyzwoicie. Wielkie dzięki za przeczytanie.

F.S

Odwiedzałam to opowiadanie wiele razy, ale zawsze odbijałam się od rymowanki (po części słusznie, bo ładnie wprowadziła w klimat opowiadania).

Mam mieszane uczucia co do tego tekstu. Z jednej strony, irytował mnie natłok wydarzeń, które nie były szczególnie istotne i często nie wnosiły wiele do akcji, np. scena wyciągania Iskierka z przepaści. Być może to skrzywienie, bo nie przepadam za tekstami, w których połowę akapitów można wyrzucić bez szkody dla fabuły.

Z drugiej jednak strony – wydarzenia były chaotyczne, absurdalne, nielogiczne. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, byłam więc ciągle zaskakiwana. Bardzo kreatywnie zrobiony świat/światy. Chwilami kojarzyło mi się z Incepcją, może dlatego, bo niedawno oglądałam.

Braki warsztatowe (no, bywało drętwo) nadrabiała warstwa uczuciowa. Zdaje się, że bardziej zaawansowani pisarze, skupieni na poprawności językowej i fantazyjnych zdaniach, często zapominają o tym, jak ważne jest wywołanie w czytelniku emocji. To ci wyszło pierwszorzędnie. 

Bardzo jestem ciekawa, jak długo to opowiadanie zostanie w mojej pamięci.

 

Opowieści syna nie oddawały blasku tych strasznych postaci. Nawet trawieni przez ogień zachwycali, a jednocześnie budzili grozę.

Poproszę więcej show, don’t tell następnym razem :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam, dzięki za odwiedziny. Bardzo się cieszę że Ci się, mimo braków w tekście, podobało. Mnie cieszą każde Twoje odwiedziny :)

F.S

Nowa Fantastyka