- Opowiadanie: worekkosci - Brzydkie słowa dotykają życia

Brzydkie słowa dotykają życia

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Brzydkie słowa dotykają życia

Zabawne. Lub nie, hej, przecież to nigdy nie jest obiektywne. Facet. Znacie ten typ (znacie lub nie znacie) – przeżył wojnę czy inne ludobójstwo, napatrzył się na zło tego świata i teraz snuje się bez celu w tę i z powrotem, a wiatr szarpie jego płaszczem utkanym z traumy, depresji, cokolwiek. I kiedy myślisz już, że nic bardziej cię nie wkurzy, jakaś wariatka jeszcze, prosto do ucha: 

– Weź podejdź do niego. 

– Co?

– Podejdź i zagadaj.

– Daj spokój.

– No idź. 

No i poszedłem. Może gdybym nie dawał sobą manipulować i nie był taki ciekawski, a skoro daję i jestem, to ech. No i powlokłem się bez sensu wgapiając w to posępne i bezcelowe snucie przede mną, w te rozwiane poły płaszcza (jak skrzydła kruka), w te rozwichrzone włosy (niczym pióra) i to obłąkane spojrzenie (też dosyć ptasie). 

– Hej – zawołałem. – Jak leci? 

Zatrzymał się, gdy podszedłem ciągnąc za sobą czyste niebo jak latawiec, z ciepłym światłem nad zielenią Dongmakgol i ciszą przesiąkniętą bzem, jaśminem czy co tam kwitnie o tej porze roku. U niego zaś – z każdym krokiem coraz większy – skruszony beton hotelu Ryugyong i samotny wiatr z pustych pokoi, który szarpał go wściekle za płaszcz i włosy, podczas gdy jego oczy płoną, chmury krzyczą, zimno, strach, łzy giną w deszczu. 

Ale dziwne – pomyślałem. 

– Ale dziwne – powiedziałem, a ten nic. Odwróciłem się do wariatki; uśmiechnięta pomachała do mnie wachlarzem i wystawiła kciuk w górę – jeden kciuk, drugi, trzeci (?) – pokazała też kolano i wydaje mi się, o Boże, że pokazała kawałek śledziony. No wariatka, ale przyjąłem ten gest ze zrozumieniem.

– Dziwne – powtórzyłem. – Ale chyba się powtarzam – dodałem jeszcze. – Chyba się powtarzam? – powtórzyłem erotetycznie (ho-ho!). – Na bank się powtarzam. 

– Nie przejmuj się – tamten, wreszcie, przekrzykując huragan. I za chwilę: – Albo nie, przejmuj. 

– To jak w końcu. 

– Przejmuj się albo nie przejmuj, co mnie to…

– Ejże! 

– Przejmuj się! – huknął nagle, ożywiony, wymachując rękami jak jakiś demoniczny kurczak. – Nie przejmuj się! Przejmuj, nie przejmuj, przejmuj, ko-ko-ko!

To ostatnie mogło mi się przesłyszeć, ale i tak byłem wstrząśnięty, no naprawdę się przejąłem, i gdy zdałem sobie sprawę, że wieczorem z nerwów pewnie znów nie zasnę, ten na nowo zaczął kręcić. 

– Ale tak serio, to może jednak się nie przejmuj – powiedział łagodnie i cicho, gdyż wiatr jakby zelżał. – Bo tak zupełnie, zupełnie już poważnie, to przecież to nieważne.

– A co jest ważne? – zapytałem nieśmiało, bo może w końcu się czegoś dowiem, wszak wojna i ludobójstwo, szkoła życia.

– Ważne… – uśmiechnął się pod nosem i coś tak czułem, że zaraz zacznie ściemniać. – Ważne, żeby nie być banalnym erudytą, o, to jest ważne, pod tym bym się podpisał.

– Ha, tylko jak tego uniknąć?

Wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie i zaczął się rozpędzać w odejściu (powrocie) do swojej małej palingenezy (nieźle, co?).

– Quo vadis? – zawołałem, ale nic nie odpowiedział. Patrzyłem za nim, dopóki nie rozpłynął się we mgle jak, nie wiem, jak jakiś rozmgielniacz. Jest coś takiego jak rozmgielniacz w ogóle? Pewnie nie. Po chwili dopadła mnie tamta, nienormalna. 

– Jak było? – zapytała wariacko. – Fajny, co?

– Ty chyba nie jesteś zbyt normalna. 

– Ha! – zaśmiała się. – Spójrz – pokazała na coś palcem. – Nad tobą czyste niebo a u niego wiatr i deszcz psują mu fryzurę, u ciebie zieloność, a on powtarza historię. Co ty na to?

– Nie znam się na tym, w ogóle na niczym prawie, ale wojna, ludobójstwo czy co tam, to chyba jednak zmienia ludzi, więc no. – I żeby było jasne, że nie jest mi obcy ciężar istnienia:

– Więc no.

– E tam – ona. – Znam go od dawna i on zawsze był taki-taki, ten deszcz i duchy…

– Duchy? 

– No. 

To dało mi do myślenia. Dało do myślenia. Dało. Hej, dawanie do myślenia! A, no i jeszcze to.

– Wiesz może, czy jest coś takiego jak rozmgielniacz? To takie coś, co się rozpływa we mgle zwłaszcza w tajemniczych okolicznościach.

Słowo daję, nic tak nie zbija z pantałyku, jak wariat, który patrzy na ciebie jak, no cóż, jak na wariata, a gdy ty sam do końca nie wiesz czy jesteś, no wiecie, i ta natrętna myśl, że może to nie ona, on, ale ja, może to ja jednak… Ale zabiłem jej ćwieka, bo rozkminiała to dosyć długo.

– Nie, chyba nie – powiedziała w końcu, ale czego mogłem się spodziewać po mudang.

– No właśnie – przytaknąłem i widząc u niej pierwsze tego dnia zmieszanie, skłoniłem się nisko i powiedziałem:

– Zatańcz.

Spełniła moją prośbę. 

Koniec

Komentarze

Albo nie zrozumiałem, albo zrozumiałem, że nie napisałeś o niczym konkretnym, starając się brzmieć oryginalnie. Więc albo to artystyczny bełkot albo bełkotliwy artyzm. (A jeśli masz poczucie humoru, to przyznam, że skojarzyło mi się to z anegdotą o tym, jak faceta przycisnęło w galerii sztuki nowoczesnej…)

Nie powiem, że spodobało mi się zdanie, bo spodobała się jego część:

Słowo daję, nic tak nie zbija z pantałyku, jak wariat, który patrzy na ciebie jak, no cóż, jak na wariata

Tylko to “no cóż” psuje efekt. W ogóle w wielu miejscach wsadzasz słowa, które mają pewnie dodawać oryginalności czy czegoś, ale po prostu psują zdania, które mogłyby być całkiem ciekawe. 

Znacie ten typ (znacie lub nie znacie) – przeżył wojnę czy inne ludobójstwo, napatrzył się na zło tego świata i teraz snuje się bez celu w tę i z powrotem, a wiatr szarpie jego płaszczem utkanym z traumy, depresji, cokolwiek. 

Wtrącenie w nawiasie zmieniłbym na samo “(lub nie znacie)”. I wywaliłbym to “cokolwiek” z końca. Bo bez tego nawet by mi się spodobało sformułowane “płaszcz utkany z traumy, depresji”. To takie moje uwagi. Tak naprawdę nie wiem, co Autor miał na myśli. Nie zaimponowałeś mi, ale skoro eksperymentujesz, więc musisz być w jakiś sposób świadom swoich umiejętności. 

Na tych subiektywnych uwagach poprzestanę. Bardziej konstruktywny być nie potrafię, bo nie wiem, jaki był cel opowiadania. Może inni zrozumieją, może innym się spodoba ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Po pierwsze masz piękny nick, Worek kości jest (w mojej opinii) najlepszą książką Kinga.

 

Po drugie czuć tu klimat hłaskowy tudzież podobny, dlatego nie będę pokazywać błędów, bo to bezcelowe. Tutaj tak ma być i tyle. Jedyne, co bezwzględnie musisz poprawić, to zapis – uwzględnić akapity i zawsze nową wypowiedź zaczynać od akapitu. Taki zapis jest rażącym błędem, widać, że skądś wklejałaś.

 

Poza tym, kupuję to, bo naczytałam się Hłaski straszliwie.

 

funthesystem, czemu do kobiety mówisz jak do mężczyzny? :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cześć.

  1. Interpunkcyjnie ciekawie. Nie było doskonale, ale za to odważnie. Jest trochę błędów.
  2. Czy zrozumiałem? Nie.
  3. Ale pozwoliłem sobie nie rozumieć i nie walczyłem z tym. Absurd na bardzo zadowalającym poziomie.

Bardzo mi się podobało, choć nie wiem nawet, co. I nie wiem, co to było. Ale odpowiada mi ten poziom.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Naz, Autor ma ustawione “mężczyzna”… dlatego tak mówię :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Niestety nie podeszło.

Duchy a może jeden duch – ten który przeżył wojnę – i szamanka – jak na opis rytuału (tak to odebrałem) to całkiem nieźle wyszło. Język też niczego sobie i forma pasuje. Ale rzeczywiście może być niezrozumiałe na pierwszy rzut oka. Ja czytałem dwa razy i dopiero za drugim razem dotarło. Daje też trochę do myślenia.

F.S

Autor się nami bawi, jak ja komentowałam, był kobietą :D

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przy rejestracji jest początkowo ustawiona opcja “kobieta”, więc może po prostu to przeoczył. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Było dokładnie tak, jak mówi @funthesystem :)

Dobrze, płeć ustalona, autor komunikatywny, sąd zamyka sprawę ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Hmmm. Nie zrozumiałam.

Babska logika rządzi!

Czytałam z niejaką ciekawością, czy uda mi się co coś pojąć, ale, niestety, nie udało się. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie będę ukrywał, że opowiadanie to przerosło także i moją zdolność zrozumienia.

Przeczytałem, hej.

I nie żałuję.

Faktycznie zalatuje momentami Hłaską, dowiedziałem się co to palingeneza i spodobał mi się rozmgielniacz.

Raz na jakiś czas, dobrze jest coś takiego przeczytać. Tutaj skumulowałeś w krótkim czasie dwa podobne teksty (drugi o kamyczkowym plwaczu) i to już nie jest takie dobre. Ale nie jest też takie złe.

I tyle.

Nowa Fantastyka