- Opowiadanie: samar1466 - Upiór Camelotu

Upiór Camelotu

Powiedziano niegdyś, że wielki król Brytów, Artur powróci z Avalonu, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Oto świat, w którym bohater legend za taki czas uznał koronację Karola Wielkiego. Europę ogarnęło wielkie zamieszanie, wojna, pożoga i ostateczny triumf Camelotu. Od tych dni minęło prawie 600 lat... Oto świat, gdzie Artur nie umiera nigdy, a Graal może stać się darem dla każdego...

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Upiór Camelotu

Jak każda wielka historia, tak i ta ma swój początek w gospo­dzie. Powinna ona znajdować się gdzieś na rozdrożu, i do tego oznaczonym krzyżem, magicznym totem bądź czaszką nabitą na dzidę. Powinna taka karczma znajdować się w pobliżu niewielkiej wsi, której mieszkańcy nękani są nocnymi zmorami co i rusz. Na moje szczęścia tawerna, do której trafiłem była normalna. Siedziałem w „Pod różanym mieczem”, jednej z tańszych, ale czystszych gospód w Camelocie i ulubionym przybytku pasowanych i błędnych rycerzy, giermków i zwykłych najemników ż. W kominku płonął ogień ocieplając wnętrze, a ja żyjących z robienia mieczem. Ja sam delektowałem się smakowitym winem, prosto z Lyonu, którego dzięki Wielkości Pana w Niebiosach, gospodarz nie rozcieńczył wodą. W gospodzie tłoczno było od rycerzy, najemników i różnego pokroju rębajłów z wielu krajów chrześcijańskiej Europy. Ja oczywiście siedziałem z najznamienitszymi rycerzami, bo jak to się widzi by niedawno pasowany sir Marten z Vale, zasiadał z pospólstwem. No cóż, może nie traktowali mnie jak równego sobie, ale wolałem towarzystwo, przy którym mogłem się czegoś jeszcze nauczyć i niewątpliwie znaleźć sobie seniora. Przy moim stole zasiadło pięciu rycerzy. Dwóch z nich znałem niezgorzej bowiem byli to najlepsi z najlepszych. Wraz ze mną odpoczywali sir Fildred Hampton, stary i rosły uczestnik dwóch wypraw na innowierców z Arabii oraz Hansler Wilde, zwycięzca dwóch turniejów rycerskich w Saksonii. Trzej pozostali byli to Jon z Charlen, Bożydar z Gniezna i Ulf Haarvladson, rosły wojownik z lodowatej Skandynawii.

Przy innych stołach też nie brakowało znanych twarzy. A to wszystko przez to, że Jego Dziewiąta Emanacja, Reinkarnacja z Bożego Rozkazu, Dzierżyciel Ekskalibura, Artur z Avalonu zwołał, po raz nie wiadomo który, wyprawę po świętego Graala. Denerwująca sytuacja! Mieliśmy rok pański 1390, a ci wszyscy ludzie nadal wierzyli, że odnajdą ten kieliszek – nie wiadomo czy nawet istniejący. Zaślepieni byli obietnicami nieśmiertelnej sławy i chwały Bożej. Co martwym po sławie? I jaki interes, psia krew, miał Bóg w poszukiwaniach Graala. Prawda była taka, że z poprzednich wypraw nikt nie powrócił żywy. Jednakże w Camelocie pełno było śmiałków, którzy chcieli wziąć udział w wyprawie. Zawsze, co ciekawe, na wyprawę szły kilku osobowe drużyny, ale nigdy całe armie. Nie wiedziałem dlaczego i szczerze powiedziawszy nie obchodziło mnie to, ale chcąc nie chcąc i tak się dowiedziałem.

– To już jutro Merlin zabierze wszystkich nas nad Jezioro a tam Pani dokona wyboru – rzekł podnieconym głosem Fildred Hampton a piwo, które pił, skapywało mu z siwej brody – Tak było odkąd w roku pańskim 800 z Avalonu przybyła Pierwsza Emanacja Artura. Nastąpiła wtedy przemiana świata co zapewne też odczuliście na swoich ziemiach, panowie Bożydarze i Ulfie.

– Nie zanudzaj naszych gości Fildred. Jutro wielki dzień i nie trzeba nam wiedzieć czemu. Żyjmy tym co jest a nie tym co było – odrzekł Jon z Charlen, po czym wzniósł toast. To co powiedział było ciekawe i warte rozwinięcia.

-Taaaak…a cóż z przyszłością? Z tym co będzie, co nas zaskoczy, co nas dopiero czeka? – zapytałem bo jakoś nie miałem ochoty na rozmowy o tej wyprawie. Szczerze powiedziawszy, nie chciało mi się nań iść.

– Widzisz młody Martenie z czasem jest jak bułką. Masz bułkę starą i jej nie jesz. Masz bułkę świeżą i ją jesz bo jest smaczna. A co z bułką o której myślisz? Marzysz sobie o cie­płej, świeżutkiej bułeczce, ale to tylko myśl, która nie daje ci nic poza pragnieniem ale ono już daje ci motywację by kupić sobie tą bułkę, tworząc teraźniejszość – Jon zaczął tłumaczyć, cho­ciaż jego porównanie czasu do bułki mnie wręcz rozśmieszyło,  ale słuchałem dalej, w milczeniu – Po co rozmawiać o przeszłości, która dawno minęła i jest jałowa jak kilkudniowa buła? Ja żyję teraźniejszością, którą tworzą moje myśli o przy­szłości. Dlatego tu jestem. Pomyślałem o sławie i honorach, bogactwie i kobietach i postanowiłem to wcielić w życie, a w tym pomoże mi Graal.

– A Bóg? – ciągnąłem dalej bo rozmowa znowu schodziła na temat Graala. 

– Bóg?! Bogiem nich się zajmą duchowni i lud. Ja idę po Graala nie dla niego tylko dla swej sławy. Poza tym Bóg za Graala wynagrodzi zapewne Artura a nie kogoś kto jest tylko jego skromnym sługą – odrzekł mi nad wyraz szczerze i moim zdaniem miał rację. Bóg był Wielki i Sprawiedliwy ale był też Wielkim Draniem.

– Dobra pany! Zakończmy już ten temat bo się zanudzimy na śmierć. Filozogi przeklęte – ryknął Ulf i wzniósł toast z Bożydarem, Hanslerem i Fildredem a my spojrzeliśmy porozumiewawczo na siebie, ja i Jon. Rozejrzeliśmy się następnie. W całej gospodzie panowało pandemonium. Stało się to co stać się miało: kubki latały, krzesła wirowały, dziewki służebne nogi rozkładały a gospodarz liczył straty. Był wieczór i normalne było, że gdy w jednym pomieszczeniu znajdą się sami wojowie, wieczór zakończy się libacją, a potem zapewne orgią. Wolałem nie uczestniczyć w tym.

– Na nas już chyba czas – rzekłem wspólnie z Jonem, jed­nakże nasi kompani dawno dołączyli do tej ogólnej rozprzestrzeniającej zabawy. Obróciliśmy się na pięcie i ruszyliśmy na piętro do naszych pokojów. Ciężko było przejść między tą ciżbą, ale kilka pacnięć w łeb, dawało dobre efekty. Jak się okazało Jon miał blisko swój pokój mojego, bo trzy drzwi dalej.

– Idziesz jutro, Marten, na ceremonię?– spytał jeszcze zanim się rozstaliśmy.

– Raczej pójdę popatrzeć na ten cyrk, ale czy wezmę udział? Jest to tak samo pewne, że znajdzie się Graal.– po uśmiechu na twarzy Jona wiedziałem, że zrozumiał przenośnię. Nie chciało mi się iść na tą wyprawę a poza tym nie wierzyłem bym został wybrany. Merlin z Arturem dawno już postanowili kto pójdzie, a Pani Jeziora to był pic dla idiotów.

 

* * *

Pochód, który wyruszył następnego dnia nad Jezioro, gdzie według legendy mieszkała Pani Jeziora, składał się z czterech członów. Na czele podążał, na białym koniu, Merlin i bynajmniej nie wyglądał jak stary dziad w szacie w gwiazdki. Był to mężczyzna rosły z czarnymi, aczkolwiek gdzie nie gdzie siwymi, długimi włosami. Miał krótką brodę i spojrzenie so­koła. Widziałem go tylko przez chwilę ale ona mi starczyła bym się mu przypatrzył. Wokół niego zgromadzeni byli najwięksi rycerze znad Okrągłego Stołu. Przede wszystkim potomkowie Gowena, Percewala i Lancelota. Drugą część po­chodu stanowili najwyżsi rangą rycerze: hrabiowie, margrabiowie, lordowie. Trzecią część z kolei reszta pasowanych, gdzie jechałem ja i Jon. Pochód zamykali najemnicy, płatni zabójcy, wykidajły i inna wojownicza swołocz. By dotrzeć nad Jezioro trzeba było zjechać z góry na której wzniesiony był Camelot. Z dołu wyglądał olśniewająco ze swymi ogromnymi murami i chyba setką baszt, ułożonych tak że same chyba formowały miasto. Ciekawe złudzenie bo za bramą ten piękny widok znikał a miasto pokazywało na co było je stać. Wiem co mówię. Nie bez kozery nosiłem miecz. Gród miasta był olśniewający i powalał przepychem i budowlami we wszystkich stylach od tych greckich aż po współczesne. Jednakże w podgrodziu najwyżej co było warte uwagi to tylko kościółek pod wezwaniem świętego Marcina. Podgrodzie pełne było oprychów wszelkiej maści i często można tu było dostać po głowie.

Nad Jezioro zajechaliśmy w południe, kiedy to góry otaczające dolinę i sama dolina pełna skał, pagórków i górek, wraz z jeziorem wyglądały przepięknie. Przygotowań do ceremonii było bardzo mało. Wokół Jeziora zgromadzili się rycerze i wojowie z kolei Merlin w otoczeniu kilku rycerzy stanął na płycie skalnej, góry sąsiadującej z Jeziorem. Ja do obserwacji wybrałem sobie inną płytę skalną i tam stałem wraz ze swoim koniem. Oparłem się plecami o ścianę górki i przeżuwając kawałek kiełbasy przyglądałem się ceremonii. Gdy nad Jeziorem zapanowała cisza Merlin uniósł swe ręce i przemówił tubalnym, mocnym głosem.

– Jego Dziewiąta Emanacja, Reinkarnacja z Bożego Rozkazu, Dzierżyciel Ekskalibura, Artur z Avalonu wzywa was dzielni rycerze byście ponieśli sztandar Boży i dla jego chwały odnaleźli relikwię najświętszą dla ludzkości. Kielich krwi Jezusowej, Kielich Wiecznego Przymierza, Świętego Graala. W tym dniu spotykamy się nad Jeziorem by tu spłynęło błogosławieństwo Pani Jeziora, które wyznaczy śmiałków, którzy ruszą po Graala. Misja będzie niebezpieczna albowiem jak powiedział mi sen i znak od Boga, Graal znajduje się w Silden, siedlisku zła – przemawiał Merlin a ja podziwiałem jego zdolności demagogiczne. Jak ten człowiek umiał bujać a inni mu wierzyli – By dokonany został wybór Boga musicie swe ostrza wrzucić do Jeziora. Wtedy Pani wybierze najmężniejszych i prawych spośród was i tym którzy godni będą noszenia broni, zwróci ostrza podpisane ich imionami. Czas nagli. Bóg i magia jest wieczna ale nasze życie nie! Czyńcie swą powinność!

Rycerze jeden po drugim wrzucali swe miecze do Jeziora, a były to niekiedy bardzo dobre i kosztowne ostrza. Aż mi się żal ich robiło. Merlin patrzył na to spokojnie, bez uczucia. Gdy wszyscy wrzucili swe ostrza nic się nie stało. Tafla Jeziora była zburzona. Nagle jednak stało się coś o czym nawet nie myślałem. Zawiał chłodny i silny wiatr a słońce zasłoniły ciemne chmury burzowe. Kłębiły się a w nich błyskały pioruny. Tafla Jeziora zaczęła zmieniać kolor na czysto błękitny, niczym niebo w pogodny dzień. Wstałem i ze zdziwieniem tego oglądałem. Czy widziałem cud czy tylko czary Merlina? Było to nieistotne bo był to piękny widok. Nagle spomiędzy chmur w taflę jeziora uderzyło oślepiające światło a jezioro zaczęło wirować. Wiatr się wzmagał, aż ciężko było ustać. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałem nagle w jeziorze kobietę. Miała białą suknię mieniącą się oślepiającym światłem. Sama był niebywale piękna niczym anioł prosto z Niebios. Aż ciężko mi ją opisać bowiem jej uroda była jak nie z tego świata .Długie złote włosy sięgały jej do pasa, a może to nie był złoty. Profanacją było używać ludzkich słów do jej opisania. Patrzyłem na nią jak w transie i ku mojemu dziwieniu nikt nie zwracał na nią uwagi oprócz mnie. Gdy na nią spoglądałem, czułem się jakbym się unosił, a mojego nogi były jak z puchu.

– Wiesz co czyni człowieka wielkim? Co daje mu siłę? Coś czego ty nie masz. Poszukujesz tego chociaż o tym nie wiesz. Wątpisz, ale nawet nie wiesz czy słusznie. Marnujesz coś co ci ofiarowano bo wątpisz – przemówiła do mnie nagle… jej głos był łagodny i przepływał przeze mnie jak muzyka tysięcy trąb anielskich. Jednakże jej głos zaraz wzmocnił się i brzmiał jak głos całego chóru.– Uwierz! Nie wątp! Tylko poprzez wiarę uwierzysz!!!

Powiedziawszy te ostatnie słowa zniknęła zostawiając mnie z dziwnym uczucie zagubienia i co miały znaczyć jej słowa? Gdy powróciłem wszyscy rycerze patrzyli w toń gdzie odbijała się właśnie ona! Milczała jednak i tylko ręką wyrzuciła jeden po drugim, cztery miecze ze złotymi rękojeściami i błyszczącymi ostrzami. Wszystkie upadły u stóp Merlina. Wśród rycerzy wyczuwało się napięcie. Ze swej półki ujrzałem zdenerwowanego Jona. Chciałem go zawołać ale byłem…jakoś dziwnie podekscytowany, psia krew. Merlin uniósł do góry pierwszy miecz i wyczytał miano wyryte na ostrzu: Jon z Charlen. Mój znajomy był zachwycony i z radością udał się po ostrze. Następni byli hrabia Gilbert z Ashton, lord Florian Tisserou oraz elektor Bawarii Otton Toporodzierżca. Nagle gdy wszyscy myśleli, że to koniec z Jeziora wyleciał jeszcze jeden miecz. Merlin ze zdziwieniem poszedł i podniósł. Na jego obliczu pojawiło się zakłopotanie.

– W wierze znajdziesz siłę… – zaczął drżącym głosem a to co przeczytał wzbudziło zaskoczenie, bo Pani nigdy nie wyryła na ostrzu żadnego przesłania. Ja zresztą też byłem zdziwiony ale to co przeczytał następnie zbiło mnie z nóg – Martenie z Vale. Słyszałeś! Pani cię wzywa! Podejdź tu więc, dzielny śmiałku!

Cóż miałem czynić i powoli udałem się do Merlina po swe ostrze a jakie zdziwienie było gdy okazało się, że ja nawet swego starego nie wrzuciłem zgodnie ze zwyczajem. Wywołało to oburzenie i ogólny zamęt i blisko było do bójki. Merlin jednak uciszył wszystkich, spojrzał na mnie a w jego spojrzeniu było coś co zaniepokoiło mnie. A zapowiadał się taki ładny tydzień.

* * *

Następnego dnia wszyscy wybrańcy w tym i ja, spotkaliśmy się wraz z Merlinem nad Jeziorem, gdzie nocowaliśmy wraz z czarodziejem i jego przybocznymi. Reszta śmiałków w ogólnym oburzeniu rozjechała się, wracając do codzienności. Gdy wczesnego ranka zwołał nas Merlin wszyscy byli już w pięknych płytowych zbrojach, z rytami przedstawiającymi herby rodowe. Każdy do pasa przytroczył pochwy z mieczami od Pani. Na koniach mieli tarcze. Dodatkowo Otton dzierżył ogromny topór. Tylko ja przyszedłem w swoim ubogim rynsztunku a jedynie mój miecz był luksusem. Skórzane ćwiekowane spodnie i nagolenniki oraz kolczuga a na nią nałożony sam napierśnik wyglądały żałośnie w porównaniu z uzbrojeniem moich towarzyszy. No cóż mogłem uczynić? Niewątpliwie miałem pewną przewagę…byłem o wiele bardziej zwinny niż oni a jak mawiał mój ojciec „ szybkość bywa lepsza obroną niż niejedna zbroja, choćby najlepsza”.

Merlin każdemu dał błogosławieństwo i rzucił na nas czar ochrony przed złymi mocami. Wsiedliśmy na konie i zgodnie z rozkazami maga, które nam dał po ceremonii, ruszyliśmy w stronę Silden, upiornego siedliska, za Górami Druidów. Jechałem na końcu zamykając pochód a przede mną jechał Jon. Nagle usłyszałem głos jakby z głębi mej głowy ”Strzeż się Tego co niesie Zatracenie. Idź za głosem Pani gdy zwątpisz.” Odwróciłem głowę i spojrzałem na uśmiechającego się Merlina i chyba naprawdę był magiem a nie tylko szarlatanem i uczonym. Spiąłem konia ostrogami i podjechałem do Jona, dosiadającego czarnego arabskiego rumaka(jakie to było piękne zwierzę). W jego spojrzeniu było podekscytowanie ale ani krzty lęku. Ja jednak miałem pewne obawy. Pani Jeziora i Merlin rzekli mi coś czego, choćbym jak mocno chciał, nie rozumiałem. Zadawałem sobie pytanie czym miał być „Ten co Niesie Zatracenie”. Tyle zagadek i pytań a nikogo kto mógł mi udzielić odpowiedzi. Niewątpliwie wszystkiego miałem się dowiedzieć w Silden, aczkolwiek niechętnie.

Silden było położone za Górami Druidów jakieś sto mil od Camelotu. Ten dystans jaki nam wyznaczono do przebycia był dość…podejrzany. Że też królowi chciało się aż zwoływać tylu rycerzy, by udali się na malutki spacerek wręcz. Aż dziwne było że Graal jest tak blisko albo w ogóle go tam nie było i jechaliśmy tylko aby pojechać. Na szczęście było lato i deszcz padał rzadko w tej części Bretanii, mej umiłowanej ziemi. 

Podroż przebiegała nam w spokoju, bez jakichkolwiek opóźnień. Można powiedzieć było, że nawet przyjemnie chociaż ja cały czas myślałem o tym co nas czeka w Silden. Raz, podczas jazdy, zatrzymaliśmy się w gospodzie, gdzie przyjęto nas entuzjastycznie i nawet za darmo się wykąpałem i zjadłem a co najważniejsze wyspałem w ciepłym łóżeczku. Było to drugiego dnia wyprawy a trzeciego już ujrzeliśmy szlak prowadzący w głąb Gór Druidów. Wjechaliśmy i tu już wszyscy poznaliśmy smak grozy tych gór, które były przedsmakiem Silden. Szczyty otaczające nas były wysokie, postrzępione i ostre oraz suche…martwe wręcz się nasuwało na usta. Wiatr wiał między nimi i zdawało nam się, że te góry szepczą do nas. Kilkukrotnie Otton chciał chwycić za topór i ruszyć do boju lecz okazywało się, że nic się nie czai na nas, jednakże każdy najmniejszy hałas w nas wzbudzał lęk. Jechaliśmy tak jeszcze długo pomiędzy tymi szczytami, aż zapadł zmierzch. W nocy góry wyglądały jeszcze bardziej upiornie niż za dnia ale zwieńczeniem naszej drogi i grozy miał być widok Silden, dawnej świątyni druidów. Tak też się stało bowiem niewiadomo kiedy mroczne ruiny nam wyrosły przed oczyma. Silden okazało się ogromną budowlą o okrągłej podstawie otoczonej resztkami kolumn. Kiedyś zapewne wyglądała olśniewająco, w czasach gdy druidzi odprawiali swe rytuały, teraz wyglądała żałośnie i upiornie, pośród tych gór.

Zeszliśmy z koni i wziąwszy najistotniejsze rzeczy, podeszliśmy do świątyni. Z bliska nie wyglądała tak groźnie…ot taka stara budowla. Weszliśmy wiec dalej za obręb kolumn a tam naszym oczom ukazała się w podłodze klapa z żelaznym uchwytem. Florian wziął i próbował otworzyć drzwiczki ale w ogóle nie chciały puścić. Florian napiął mięśnie, zaparł się nogami i ciągnął… by ostatecznie upaść na opancerzoną rzyć. Następnie spróbował Otton. Złapał za uchwyt i zaparłszy się nogami pociągnął. Klapa puściła i ze zgrzytem się otworzyła ukazując nam swej ciemne oblicze. Ledwo dostrzegłem, że w dół prowadzą schody. Gilbert wręczył każdemu z nas pochodnię i zapaliwszy je, zszedł pierwszy, po schodach, w ciemności świątyni, w jednej ręce dzierżąc miecz a w drugiej pochodnię.

 Zaraz za nim poszedłem ja, zostawiając towarzyszy na górze ale i oni zaraz poszli za mną. W środku czekał na nas już Gilbert zaniepokojony lekko. Za nami była ściana a przed nami ciągnął się długi ciemny korytarz a wewnątrz świątyni było zimno i wilgotnie. Ściany były kamienne, zniszczone zębem czasu. By nie stać jak kwoki ruszyliśmy przed siebie. Ja i Gilbert nieśliśmy pochodnie i swe ostrza. Jon dzierżył ostrze i tarczę, Florian dwa miecze a Otton swój wspaniały topór. Cała ta trójka imbecyli zostawiła gdzieś pochodnie…chociaż z drugiej strony, dobrze uczynili bowiem światło na końcu korytarza będzie nam, wskazywać wyjście z Silden, co bardzo się przydaje podczas ucieczek(do czego miałem nadzieję nie miało dojść).

-Zimno tu jak cholera. Cała rzyć mi odmarzła – stwierdził nagle Gilbert zamykający nasz pochód. Jego głos był cichy, piskliwy i drgał. Już chciał coś powiedzieć gdy zmienił ton głosu i brzmiał teraz poważniej– Słyszeliście to?

– Co? – zapytałem nagle i odwróciłem się ale jedyne co ujrzałem to korytarz. Nie usłyszałem nic zanim zniknął, nawet sapnięcia czy jakiegoś szmeru. Przeszyło mnie od grzbietu w dół tylko dziwne mrowienie. Wiecie co człowiek myśli w takiej sytuacji gdy serce mu przyspiesza, a krew zaczyna szybciej pulsować? O to chodzi, że o niczym. Czuje tylko lęk.– Chłopaki! Gilbert wsiąkł!

– Jak to?– zapytał Florian zatrzymując natychmiastowo Jona i Ottona –Był cały czas za tobą. Słyszałem jak gadaliście…

-A potem zniknął.-rzekłem a głos mi drżał.-Musimy go odnaleźć… ale mamy też Graala szukać…ale wątpię w jego znalezienie…mój pomysł jest taki. Ja i ty poszukamy Gilberta a Jon z Ottonem dalej szukajcie Graala. Co wy na to?

-Jestem za.-rzekł Otton a to samo powtórzył Jon. Uścisnęliśmy sobie prawice i ja wraz Florianem wbiegliśmy w boczny korytarz jakieś pięć metrów dalej a Otton i Jon poszli prosto. Cała sytuacja była dziwna. Moje postępowania były bardzo impulsywne wręcz nie rozpoznawałem sam siebie ale wraz z pięknym Florianem, bo niewątpliwie lord Tisserou był atrakcyjnym mężczyzną, poszedłem ratować kogoś koga prawie nie znałem, w obcym mi miejscu.

W korytarzu panowała śmiertelna cisza a wilgoć zmieszana z zapachem starych kamieni tworzyła nieprzyjemny zapach. W tym bocznym korytarzu panowały zupełnie inne warunki niż w tym głównym…chociaż może to był główny. Liczba zakrętów i nowych korytarzy rosła w takim tempie, że po pewnym czasie już zapomnieliśmy czy byliśmy już tu czy nie. Korytarze były tak do siebie podobne, że nie opuszczało mnie, a w szczególności Floriana, uczucie zagubienia. Mieliśmy wątpliwości czy aby nie byliśmy już w tym korytarzu. Cały czas szliśmy a zakrętów przybywało. Florian przyśpieszył nagle i zaczął biec, co chwilę skręcając w jakiś zaułek. Pobiegłem za nim, nawołując go by się zatrzymał, ale nie słuchał mnie, nadęty bufon, odpowiedziawszy coś pod nosem. Biegliśmy tak, nawet nie pamiętam ile, a mi się zdawało, że wszystko wokół mnie wiruje a ściany się przechylają by mnie przygnieść. Nagle Florian zatrzymał się i krzyknął coś niezrozumiale, zdejmując swój hełm.

– Młody! Słyszysz ich…te wycie…ten krzyk. To ich rozdziera…co to się dzieje?– krzyczał rozglądając się chaotycznie.-Musimy im pomóc! Cierpienie rozdziera ich serca a krew staję się…tylko tym co po nich zostaje…

– O czym ty bredzisz?!- zapytałem.

– Przypatrz się…usłysz ich na wszystkich świętych i na Chrystusa i duszę swej matki!!! Czy ty nic nie czujesz!? Nie widzisz!?– Florian wpadł w amok ale jego rozpacz była tak naturalna ,że nie wiedziałem w co wierzyć.– Te ściany mają uszy. Słyszą o czym mówimy…

Spoglądałem na Floriana i przypatrywałem się jego obłędowi i żal mi ściskał serce bo nie wiedziałem co robić. Jakoś tak odruchowo spojrzałem na ścianę i wtedy mój umysł przeszył krzyk pierwotnego cierpienia. Usłyszałem krzyk bojowy Gilberta i jego przekleństwa słane pod adresem jakiejś nie znanej mi istoty. Słyszałem wrzask rozszarpywanego Gilberta i jego modły do Boga, gdy nagle ucichł i był tylko chrobot i pluski. Była tylko śmierć. Słyszałem uderzenia Ottonowego topora i jego wrzask spowodowany bólem, promieniującym w całym jego ciele, a potem tylko skowyt mrożący mi krew w żyłach. Nagle ujrzałem na ścianie ich twarze, blade z pustymi oczodołami a ich pokrwawione usta ruszały się powoli, sprawiając wrażanie martwych a ja słyszałem tylko jedno zdanie: ”oto On daje ci zbawienie poprzez wiekuiste zatracenie”. Zaraz pomyślałem o Jonie i wtedy wszystko zniknęło. Powrócił tylko korytarz i Florian.

– Te ściany żyją…on wie, że tu jesteśmy i zaraz zabije nas jak Otta i Gila. ONE MAJA USZY!!!- krzyknął Florian i ku mojemu zdziwieniu nagle uderzył o ścianę, jakby pchnięty czymś.

Jakby niewidzialną ręką został przyduszony do ściany. Tnąc swym mieczem w pustkę, krzyknął coś nie zrozumiale i zaraz opadał na nogi. Stanął w pozycji i zaczął wirować z mieczami tnąc jakby w pustkę. Niespodziewanie coś mnie uderzyło a ja poleciałem kilka metrów do tyłu. Wstałem i zaraz potem to samo się powtórzyło, tyle że od tyłu. Chwyciłem mocniej miecz i zacząłem nim machać na oślep, kilkukrotnie natrafiając na opór. Podbiegłem do Floriana, który cały czas wymachiwał swymi dwoma mieczami i cały czas na ziemię opadał pył jakby z rozłupanego kamienia. Nie było jednak wtedy czasu nad tym myśleć. Znowu zostałem uderzony. Tym razem poleciałem na ścianę, waląc ręka, trzymającą miecz. Ostrze mi wypadło a ramię przeszył ogromny ból. Upadałem na ziemię i wziąłem miecz drugą ręką. Wyczułem lekki powiew powietrza, wiec ciąłem i znowu natrafiłem na opór. Uderzyłem z taką siłą, że długo ciągnąłem ostrze, aż nagle przede mną upadła kamienna ręka z ostrymi pazurami. Wstałem i chciałem przełożyć miecz, ale ręka mnie piekielnie bolała. Ta nic nie dająca mi strata czasu kosztowała mnie kolejne uderzenie od niewidzialnej ręki. Zamroczyło mnie i jedyne co widziałem zanim upadłem, to przyszpilonego do ściany Floriana. Nie widziałem ręki, która to uczyniła, ale widziałem zawieszonego pięć metrów nad podłoga rycerza i okrągła krwawą dziurę, w jego klatce. Potem była już tylko ciemność.

 

* * *

Nie wiem kiedy się obudziłem ale wiem, że obudził mnie Jon. Siedział przy mnie cały zlany potem a jego pancerz był cały we krwi. Spojrzał na mnie przerażony, co chwilę nerwowo rozglądając się na boki i nastawiając głowę jakby czegoś nasłuchiwał. Chciało mi się pić i ku mojemu zdumieniu Jon miał wodę. Sięgnąłem po jego bukłak. Wziąłem porządny łyk ale opamiętałem się i zaraz skończyłem pić, bo niewiadome było, ile jeszcze tu posiedzimy.

– Jak…mnie znalazłeś-wykrztusiłem z siebie.

-Otto i Gilbert nie żyją…widziałem jak to coś ich rozszarpywało…pochłonęło ich dusze.– wypowiedział ledwo Jon a w jego oczach pojawiły się łzy.-Szliśmy, ja i Otto długim korytarzem na którego końcu tliło się niebieskie światełko. Podeszliśmy ale ono się cały czas oddalało. Im my byliśmy bliżej tak ono było dalej. Aż nagle usłyszeliśmy krzyk pomocy…to wołał Gilbert. Pobiegliśmy za krzykiem i trafiliśmy do ogromnej sali…ściany z czaszek a na kościanym ołtarzu tkwił Graal. Widziałem go ale on jakby nie był tym czego szukamy. Był złem…-tutaj Jon złapał się za głowę a z oczu ciekły mu łzy. Był w szoku.

Nie ma co płakać, pomyślałem. Patrzyłem na Jona, kiedyś dzielnego i dumnego, a teraz leżącego i taplającego się we własnym lęku i uzmysłowiłem sobie, że musimy uciekać. Wziąłem Jona pod ręce i postawiłem na ziemi. Spojrzałem mu w oczy. Ja!!! Zwykły małolat, prawie bez grosza przy duszy patrzyłem z wyższością i pożałowaniem na dorosłego i znanego rycerza. To było nieważne. Każde życie jest warte tyle samo. Chyba to sobie uzmysłowił gdy go podniosłem. Bez słowa ruszyliśmy przed siebie. Byłem przerażony bo cały czas słyszałem jęki Otta i Gilberta oraz widziałem umierającego Floriana. Jon też czuł lęk, bo przeżył spotkanie z Tym Co Niesie Zatracenie.

Jakże to miejsce mnie denerwowało! Biegliśmy co chwilę natrafiając na zakręt, nowy korytarz czy ślepy zaułek. Cały czas nasłuchiwałem i rozglądałem się, dzierżąc miecz. Ręka bolała jak diabli ale trzeba było wytrzymać. Miałem nadzieję, że wszystko się skończy… i niekiedy życzenia spełniają się tak jakbyś nie chciał. Biegliśmy dalej gdy obaj usłyszeliśmy skowyt, przeszywający nasze serca i umysły, bólem. Wszystko wokół nas wirowało a ściany zaczęły się rozmazywać a w tych „rozmyciach” ujrzałem setki twarzy wykrzywionych w grymasie bólu, lęku i smutku. Straciłem równowagę i upadłem. Na chwilę zapanowała wokół mnie ciemność ale gdy otworzyłem oczy…ujrzałem go…pośród zła.

Byliśmy z Jonem w ogromnej komnacie której ściany były zbudowane z czaszek: małych i dużych ale wszystkie one, zdawało się, że szydzą z nas i śmieją. Nawet sklepienie komnaty było wyłożone czaszkami. Jon wyjął miecz. Widocznie znał to miejsce. I tak chyba było. Na środku komnaty znajdował się podest, przypominający miniaturowa piramidę schodkową z czaszek. NA podeście stał z kolei ON…święty Graal. Jego światło mnie zniewoliło…podszedłem…Jon coś krzyczał ale liczył się tylko Graal. W moim sercu płonęło tylko pragnienie posiadania go a umysł szeptał mi „Idź! Weź go!”. Jon jednak złapał mnie za ramię, obrócił i zdzielił w twarz. Opamiętałem się. Wtedy Jon odleciał do tyłu, z ogromnym impetem uderzając w ścianę.

– Uciekaj!!! Marten, To nadchodzi!- krzyknął Jon i uderzył w pustkę. Jedyne co usłyszałem to skowyt i uderzenia. Nie widziałem jednak w co mój towarzysz bije. Nagle zniknął jakby ściana wchłonęła go całego, a jedyne co uczynił przed śmiercią to krzyknął… krzyk ten do dziś tkwi mi w pamięci. Budzi w środku nocy, w tym czasie gdy ciemność w pełni triumfuje nad dniem.

Graal nadal tkwił na podeście ale tym razem cofnąłem się. Już nie widziałem co czynić. Bałem się jak nigdy dotąd. Ziemia nagle się zatrzęsła a z niej wyłoniły się cztery miecze z wyrytymi imionami: Gilbert, Jon, Otton i Florian. Na czubkach mieczy tkwiły zaś czaszki…zapłakałem wtedy. Przeżegnałem się bowiem czułem, że mój koniec jest bliski. Graal nagle zniknął a zamiast niego wyłoniła się tylko czarna postać a tam gdzie powinna mieć oczy, płonął błękitny ogień. To był jakby cień wszystkich moich lęków. Z jego ciała wydobywały się jęki setek dusz, a ja je widziałem i czułem ich ból. Sunął do mnie. Słowa modlitwy wychodziły z moich ust. W oczach szkliły się łzy. Ściskałem mocniej miecz a on się zbliżał…by pochłonąć moją duszę. Spoglądałem na czaszki wbite na miecze mych towarzyszy i zapłakałem raz wtóry. Spojrzałem na sunący cień i czułem lęk. Zdawało mi się, że cały czas do mnie mówi: „Ty śmiertelniku odważyłeś się stanąć do walki z Tym Co Niesie Zatracenie! Ty sługo fałszywego boga odważyłeś się!? Ja zakończę twe ludzkie męki i uwolnię z niewoli ciała i rozkoszy!” Nie miałem sił by z nim walczyć. Została mi tylko modlitwa.

In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen - przez moje usta przepływały słowa i przypomniałem wnet sobie słowa Pani Jeziora: ”Tylko poprzez wiarę uwierzysz!!!” Spojrzałem na ostrze a tam przeczytałem” W wierze siła” i wtedy uzmysłowiłem sobie co chciała ode mnie Pani!

– Tak!!! W wierze siła! Wybacz mi Boże gdy w Ciebie wątpiłem! Wybacz mi me winy! Jestem Twym pokornym sługą! Mieczem w Twych rękach!- krzyknąłem unosząc miecz do góry. Upiór cofnął się przede mną skowycząc. Z sufitu wystrzeliło w moją stronę światło.– Boże miłosierny daj mi siłę bym zwalczył to zło! Daj mi siłę bym nie znał lęku i daj mi ją bym wielbił Cię do końca życia… amen!

Upiór zaskowyczał i ruszył w moją stronę wyskakując jak ryś po zdobycz. Jego cieniste palce przekształciły się w szpony i zmierzały do mej szyi. Odskoczyłem i ledwo uniknąłem tego ciosu. Upiór mnie minął i znowu zaatakował. Tym raz przeturlałem się bowiem nadal nie miałem okazji go trafić albo chociaż zaatakować. Upiór jeszcze raz zaatakował tym razem trafiając mnie w ramię, które przeszył ogromny ból. Chwyciłem mocniej miecz i gdy zmora ruszyła jeszcze raz, w ostatniej chwili cofnąłem się, jednocześnie tnąc ją po czymś co miało być chyba grzbietem. Upiór zawył. Tym razem ja ruszyłem do ataku. Ciałem od góry i od dołu, po bokach ale upiór unikał z niewiarygodną szybkością, moich ataków. Pomyślałem wtedy znowu o Jezusie…i on mi dał siłę… pomyślałem o Pani Jeziora i ona dała mi nadzieję…pomyślałem o Merlinie a on dał mi wiedzę. „W imię Boga Ojca i Syna Jego ,giń poczwaro!”– krzyknąłem a słowa te przepłynęły przeze mnie jakbym był w transie. Uniosłem miecz i uderzyłem znad głowy w osłupiałego upiora. Miecz przeciął eteryczne ciało na pół. Wszystko zaczęło z powrotem wirować wokół mnie. Całą salę wypełniało oślepiające światło. Wirowałem z tym światłem zmęczony, ale i szczęśliwy. Wszystko nagle zniknęło. Były tylko góry i zasypane ruiny Silden. Wejście do tego piekła zniknęło, a wraz z nim zniknęli moi towarzysze. Tylko ich miecze pozostały po nich, a na nich wyryte krwią i śmiercią słowa wyjaśnienia.

Przy ruinach stał mój koń. Wziąłem jakąś derkę i zawinąłem miecze. Zapakowałem je na konia. Wsiadłem na mego wierzchowca i ruszyłem w stronę Camelotu by pokazać co potrafią uczynić głupie zachcianki króla, bo na pewno nie Boga. Może dla króla ta wyprawa okaże się fiaskiem bo tak się stało i nie odnaleźliśmy jego ukochanego Graala i możliwe jest że Graala nie miało być. Może chodziło o wytępienie tego stwora? Jednakże ja swój odnalazłem. Moim Graalem nie był przedmiot – zwykły złoty kielich. Dla mnie Graalem była wiara którą odzyskałem. Była tuż pod ręką i jej szukałem nawet nie wiedząc o tym.

 

Koniec

Komentarze

Czy oddziały “najemników ż” mają coś wspólnego z Rycerzami Ni?

Początek upstrzony jest niechlujnymi błędami, takimi jak powyższy, i pewnie z tego względu nikt nie skusił się, żeby przeczytać całość.

Autorze, będę szczery, bo inaczej nie umiem, a dyżur nakazuje mi się wypowiedzieć. Tekst jest naiwny i roi się od uchybień, usterek, pomyłek, błędów językowych, interpunkcyjnych, semantycznych, logicznych itd. Nie wypisuję ich jednak, gdyż obawiam się, że jest dla Ciebie, niestety, jeszcze za wcześnie, by tu publikować i moja lista nic by na to nie pomogła. Na dziś proponuję jeszcze więcej, dużo więcej czytać, w ten sposób większość błędów zniknie sama z siebie. Potem przyjdzie czas na budowanie zajmujących fabuł.

Opowieści o rycerzach króla Artura mają jakąś romantyczną otoczkę, ale zakończenie mnie rozczarowało – przekształciło całą historię w prymitywny moralitet. Najfajniejsza scena wyboru rycerzy.

Czeka Cię jeszcze sporo pracy nad warsztatem. Interpunkcja leży i kwiczy. Myślniki powinny mieć spacje z dwóch stron, a wielokropki z jednej. Błędny zapis dialogów, byłoza, zgubione podmioty, literówki, jakieś dziwaczne konstrukcje… Czytałeś w ogóle tekst przed publikacją?

W kominku płonął ogień ocieplając wnętrze, a ja żyjących z robienia mieczem.

Ale o co chodzi? Przecinek po “ogień” – zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem współczesnym.

nie miałem ochoty na rozmowy o tej wyprawie. Szczerze powiedziawszy, nie chciało mi się nań iść.

“Nań” oznacza “na niego”.

Tylko poprzez wiarę uwierzysz!!!

Taaa. I nie wejdziesz do wody, dopóki się nie nauczysz pływać. ;-)

Spiąłem konia ostrogami i podjechałem do Jona, dosiadającego czarnego arabskiego rumaka(jakie to było piękne zwierzę). W jego spojrzeniu było podekscytowanie ale ani krzty lęku.

Miło, że rumak się nie bał. Uważaj na takie pułapki. Spacja przed nawiasem otwierającym.

Babska logika rządzi!

Samarze, przeczytałam i wskazałam niektóre usterki w tekście, ale tylko do pierwszych gwiazdek, bowiem nie jestem w stanie poprawić całego tekstu. Jest napisany zbyt niedbale i szkoda, że Tobie nie zależało na tym, aby opowiadanie prezentowało się przyzwoicie.

Opowieść, niestety, niezbyt mi się podobała. Niewykluczone, że na taki odbiór wpłynęło niedobre wykonanie.

 

gdzieś na roz­dro­żu, i do tego ozna­czo­nym krzy­żem, ma­gicz­nym totem… – …gdzieś na roz­dro­żu i do tego ozna­czo­nym krzy­żem, ma­gicz­nym totemem

 

któ­rej miesz­kań­cy nę­ka­ni są noc­ny­mi zmo­ra­mi co i rusz.Co to są zmory co i rusz?

Pewnie miało być: …któ­rej miesz­kań­cy co rusz nę­ka­ni są noc­ny­mi zmo­ra­mi.

 

gierm­ków i zwy­kłych na­jem­ni­ków ż. – Kim są najemnicy ż?

 

W ko­min­ku pło­nął ogień ocie­pla­jąc wnę­trze, a ja ży­ją­cych z ro­bie­nia mie­czem. – Czy dobrze rozumiem, że narrator ocieplał ży­ją­cych z ro­bie­nia mie­czem??? Jak to robił?

 

I jaki in­te­res, psia krew, miał Bóg… – I jaki in­te­res, psiakrew, miał Bóg

 

na wy­pra­wę szły kilku oso­bo­we dru­ży­ny… – …na wy­pra­wę szły kilkuoso­bo­we dru­ży­ny

 

piwo, które pił, ska­py­wa­ło mu z siwej brody – Tak było… – …piwo, które pił, ska­py­wa­ło mu z siwej brody. – Tak było

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

-Ta­aaak…a cóż z przy­szło­ścią? – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Brak spacji po wielokropku.

 

z cza­sem jest jak bułką. – …z cza­sem jest jak z bułką.

 

by kupić sobie bułkę… – …by kupić sobie bułkę

 

ale słu­cha­łem dalej, w mil­cze­niu – Brak kropki na końcu zdania.

 

– Na nas już chyba czas – rze­kłem wspól­nie z Jonem… – Mówili jednocześnie?

 

Jak się oka­za­ło Jon miał bli­sko swój pokój mo­je­go, bo trzy drzwi dalej. – Wyjątkowo koślawe zdanie.

Proponuję: Jak się oka­za­ło, pokój Jona był bli­sko mo­je­go, bo troje drzwi dalej.

 

– Idziesz jutro, Mar­ten, na ce­re­mo­nię?– spy­tał… – Brak spacji po pytajniku.

 

Nie chcia­ło mi się iść na wy­pra­wę… – Nie chcia­ło mi się iść na wy­pra­wę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Klimaty arturiańskie, które przeradzają się w opowiadanie grozy – pomysł niezły. Wykonanie jednak położyło tekst, błędy różnego rodzaju, zły zapis dialogów, interpunkcja, itd. Bohaterowie schematyczni, towarzysze głównego bohatera zlewali mi się w jedno.

 

Nowa Fantastyka