- Opowiadanie: trzy szylingi - Benben, czyli Igła Kleopatry

Benben, czyli Igła Kleopatry

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Benben, czyli Igła Kleopatry

– Niech kedyw nie ma mi za złe, że powtórzę słowa niewiernych.

– Mów.

– Anglicy żądają pieniędzy. Chcą żebyś sprzedał im akcje Suezu.

Taufik Pasza zazgrzytał zębami:

– Wtedy będą kontrolować cały kanał – rzekł w przygnębieniu. – Chciwe psy.

– Niech władca mój wie, że grożą odebraniem mu władzy i zniewoleniem jego ludu. Jeśli im nie zapłacisz, zbombardują Aleksandrię i zniszczą nasze wojska. Będą zarządzać krajem, przez tego nędznika, Evelyna Baringa.

– Daliśmy im ziemię, porty, a nadto tysiąc niewolników, aby mogli skrócić sobie drogę z Londynu do Bombaju. A co otrzymaliśmy w zamian?

– Allah pomści nasze krzywdy, kedywie.

– Stanie się, co zarządzi Przedwieczny. Ile żądają Anglicy?

– Jesteśmy im winni dwieście milionów, ale przez pięć lat zadowolą się dziesięcioma procentami tej sumy. Pod warunkiem, że dasz im Suez. I podarujesz starożytne figury.

– Starożytne figury? – kedyw – znad binokla – uniósł lewą brew. Był zdziwiony prośbą. – A czy oni ofiaruje nam, w zamian Big Bena?

– To nie wszystko, o łaskawy.

– Nie wszystko?

Achmad Arabi pochylił głowę; dotknął czołem marmurowej podłogi. Czekał co kedyw rozkaże.

– Mów, co jeszcze zsyła mi Allah?

– Królu, Allah doświadcza twój naród plagą zarazy.

– Gdzie?

– W mieście słupów.

– W Misr al-Dżadidzie?

– Tak panie. W miejscu poświęconym starożytnym diabłom. Przywiodłem do ciebie świadka tej choroby. – Egipcjanin uniósł głowę i wskazał na klęczącego obok siebie mameluka.

– Ten był z lekarzami w mieście. Jeżeli zechcesz, opowie, co widział.

– Chcę. Może mówić – przyzwolił Taufik Pasza.

– Miłosierny – zaczął syn kaukaskich niewolników. – Wezwany przez twojego sługę przybyłem bez zwłoki, dlatego pył pustyni pokrywa me odzienie. Niech mój władca nie posądza mnie, przeto, o brak szacunku, a jedynie o gorliwość w pełnieniu woli kedywa i Allaha.

Taufik Pasza skinął głową i mameluk usprawiedliwiony z uchybienia etykiecie, uniósł ogorzałe oblicze nad posadzkę.

– Jestem sługą twego sługi – rozpoczął. – Z jego polecenia przebywałem z Anglikami w mieście, które Grecy nazywają Heliopolis. W pobliżu garnizonów tych psów wybuchła cholera. Plaga zabiła sześć tuzinów rodzin. Niewierni próbują sporządzić szczepionki, ponieważ boją się o swoją skórę. Jeśli władca zechce, opowiem, czego byłem świadkiem.

Pasza ruchem ręki zezwolił, aby mameluk rozpoczął relację.

– Do miasta słupów weszliśmy “pierwszej wiosny”, kiedy młody księżyc ukazał się po raz pierwszy na nowiu – cicho wymówił poddany.

Kedyw skinął na Achmada i Arabi z naciskiem zwrócił się do sługi:

– Głośniej, człowieku. Głośniej.

– Kedywie – mameluk wyrzekł to odważniej. – Epidemia zgładziła większość dzieci i kobiet. Nie ma przed nią żadnego ratunku, ponieważ nieznana jest nikomu jej przyczyna. – Tu, mężczyzna skłonił się nisko, a podnosząc głowę kontynuował swój wywód:

– Obserwowałem, jak w wymarłych domach zabijano deskami drzwi i okna. U ludzi, którzy przechodzili mimo, ów widok wywoływał widmo śmierci i trwogi. Zgładzone, w ten sposób rodziny zostały już zapomniane. Pozostało po nich cmentarzysko. Medycy mówią, że bramy Kairu nie będą bezpieczne, dopóki kordon wojska nie otoczy Misr al-Dżadidy.

Mameluk zamilkł, a Kedyw zamyślił się głęboko i powoli skinął głową. Miał już odprawić sługę, kiedy syn niewolników uderzył czołem o marmurowe płyty podłogi i rzekł:

– Niech król mój, pozwoli mi wyrzec jeszcze jedno słowo.

Achmad spojrzał na kedywa. Ten, jakby zbudzony ze snu, uniósł wysoko brodę, oczy zwrócił w stronę mameluka, wydął usta i nieznacznie przymknął powieki. To było znakiem dla Arabiego, aby w imieniu władcy wyraził zgodę.

– Mów – rozkazał zarządca.

– Niech władca wybaczy szaleństwo mej wyobraźni – rzekł złamanym głosem mameluk. – Ale duch mój nie zazna spokoju, póki nie uczynię przed miłosiernym wyznania i nie opowiem historii, jaka mnie spotkała w mieście prastarych demonów.

– Do rzeczy, niewdzięczny – niecierpliwił się Achmad Arabi.

– W dniu, w którym przybyłem do Misr al-Dżadidy napadła na mnie kobieta – drżał głos potomka Kaukazów. – Nie miała na głowie choćby ubogiej khimary. Włosy jej były w nieładzie, rozczochrane. Szata jej ubłocona i sztywna. Pomyślałem, że jest obłąkana, że może nieszczęścia, które spadły na jej ród przywiodły ją do obłędu. Tylko, że jej mroczne, straszne oczy, oczy, wielkie, jak czarne jaja żmii, nie pozwalały myśleć o niej inaczej, jak o czarownicy. Zła to musiała być kobieta, pomyślałem. Złapała mnie za rękę i zasypała gradem słów. Nieznanych mi, starych i diabelskich. A że takimi one były, świadczyła moc, jaką z sobą niosły. Powietrze tężało, kamienie poruszały się w bruku. Towarzysz mój, który wprzódy odprowadził Anglików na posiłek, widząc, kto stoi nam na drodze, sztyletem ugodził czarownicę w szyję. Ostrze wbiło się jej w obojczyk. Krwawiła niewiele. Zaskowyczała piskliwie, jak zraniony szakal. Osunęła się na ziemię. Ale gdy chcieliśmy odejść, chwyciła mnie za nogę. Przyjaciel zamierzył się mieczem i byłby zgładził upadłą, gdybym nie zakrzyknął – stój! Duch mój chciał poznać przyczynę niesprowokowanej niczym napaści. Nie wierzyłem w przypadek. Nie sądziłem, by kobieta mogła być szalona. Może czart, który w niej zamieszkał, znał przyczynę plagi? Zabraliśmy ją zatem ze sobą, aby w dogodnym czasie ją wybadać. Posłałem po uczonego, który znał storoegipski i przystąpiliśmy do przesłuchania, wprzódy opatrując nieszczęsnej obojczyk. Poddała się rozgrzanemu przez kowala ostrzu i wyznała prawdę. Była kapłanką diabła, który nosił imię Ra. Jemu to, kiedyś poświęcono tamto miasto. On to, wedle słów przeklętej, znów się odradzał w kamiennych promieniach benben, w tych, które niewierni nazywają Igłami Kleopatry.

Poznając we mnie oddanego tobie kedywie i Allahowi sługę, chciała rzucić klątwę, bym uległ zarazie. Nie zdołała dokończyć zaklęcia, ale rzekła, że obeliski zrobią to za nią. I, że wkrótce, cały –  wedle słów czarownicy – zdradziecki Egipt, odczuje skutki diabelskiego gniewu.

– Dość – zakończył wywód mameluka Achmad Arabi. Dostrzegając w geście kedywa wolę odprawienia sługi, polecił potomkowi niewolników, usunąć się sprzed oblicza króla.

Kiedy ten, który zdał relację z miasta, odszedł, władca zwrócił się do Achmada słowami:

– Czyżeś nie wspominał, że Anglicy żądają dowodu przyjaźni w postaci starożytnych figur?

– Tak, o najwyższy, w samej rzeczy. Te niewierne psy tego właśnie oczekują.

– Zatem – uśmiechnął się Taufik Pasza i z rozpromienioną twarzą ruszył przez salę posłuchań. – W zamian za długi, ofiarujemy im obelisk, jeden z kamieni benben, czy jak oni wolą to nazywać, Igłę Kleopatry.

Koniec

Komentarze

A czy oni ofiaruje nam, w zamian Big Bena? – literówka i zbędny przecinek

Zgładzone, w ten sposób rodziny zostały już zapomniane. – zbędny przecinek

Mameluk zamilkł, a Kedyw zamyślił się głęboko – kedyw

 

Jeśli ugodzili czarownicę sztyletem w szyję, to czemu ostrze wbiło się w obojczyk?

 

Hmmm, trochę przeszkadzała mi ilość kedywa w opowiadaniu ;) Pierwszy dialog między władcą a Arabim też mnie jakoś nie przekonał. Bardziej wiarygodne wydało mi się zachowanie mameluka i jego relacja. Ogólnie druga część opowiadania oraz zakończenie na plus.

Zabrakło mi też twórczego wykorzystania hasła. Jeśliby zastąpić słowo kedyw słowem władca albo król to właściwie nie wpłynęłoby to na opowiadanie.

 

It's ok not to.

Witaj, opko na moją miarę ciekawe, ale pozostaje mi się zgodzić z dogsdumpling właściwie we wszystkim. Za gęsto pada słowo kedyw, pierwszy dialog słabszy, relacja memeluka dobra i zakończenie ciekawe. Czy hasło zostało dobrze wykorzystane to już w rękach jurorów. Tekst czyta się sprawnie ;) Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Achmad

Em. Nie Ahmad?

Interpunkcja dość słabo, przykłady:

Czekał [+,]co kedyw rozkaże.

Tu [-,] mężczyzna skłonił się nisko, a podnosząc głowę [+,]kontynuował swój wywód:

Zgładzone[-,] w ten sposób rodziny zostały już zapomniane

oczy, oczy[-,] wielkie[-,] jak czarne jaja żmii,

Nie zgłębiałem zasad konkursu, więc pod tym kątem nie oceniam. Zgaduję tylko, że słowem kluczem był kadyw.

A poza tym tekst mocno przeciętny. Fabuła mnie nie wciągnęła, wskutek neurotycznego impulsu zacząłem w trakcie sprawdzać fakty historyczne, zamiast przeczytać na raz. A to przecież tylko 6k znaków. Chyba też nie zrozumiałem końcówki. Czy chodziło o to, że Imperium Brytyjskie upadło, bo otrzymało obciążony klątwą kamień? Tylko czy to nie miała być zaraza? Mętnie wyszło to zakończenie.

Vargu w tekście stoi, że kamień ten zsyłał zarazę: "(Wiedźma) chciała rzucić klątwę, bym uległ zarazie. Nie zdołała dokończyć zaklęcia, ale rzekła, że obeliski zrobią to za nią."

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

To też stoi w moim komentarzu, lecz nie kojarzę żadnej epidemii, która zagroziłaby Wielkiej Brytanii w drugiej poł. XIX w. Gdyby tak było, byłoby to ładnie spinające całość zakończenie. A tak mamy niestety tylko dodanie do faktów nic nie wnoszącej fantastyki.

BTW, w poprzednim komentarzu nie wspomniałem, że moja ocena to takie ni to trzy, ni to cztery, coś wybrać trzeba było.

Wybacz nie zrozumiałem co chciałeś powiedzieć ;) rzeczywiście gdyby to było podparte faktami to i efekt dużo lepszy.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Istotnie, nie można się nie zorientować, które hasło zainspirowało Cię do napisania opowiadania.

Historia taka sobie, niestety, nie zaciekawiła mnie zbytnio – ot, opisanie epizodu z czasu, kiedy w Egipcie panoszyli się Brytyjczycy. W dodatku nie dostrzegłam fantastyki – kobieta rzucająca klątwę, to dla mnie trochę za mało.

 

– Sta­ro­żyt­ne fi­gu­ry? kedyw znad bi­no­kla – uniósł lewą brew. – Raczej: – Sta­ro­żyt­ne fi­gu­ry? – Kedyw, znad bi­no­kli,  uniósł lewą brew.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

By zachować czytelność dialogu, nie używamy dodatkowych półpauz.

Binokle występują tylko w liczbie mnogiej.

 

Zgła­dzo­ne, w ten spo­sób ro­dzi­ny zo­sta­ły już za­po­mnia­ne. – Jeśli za sprawą zarazy, to rodziny nie zostały zgładzone, a umarły.

 

Włosy jej były w nie­ła­dzie, roz­czo­chra­ne. Szata jej ubło­co­na i sztyw­na. Po­my­śla­łem, że jest obłą­ka­na, że może nie­szczę­ścia, które spa­dły na jej ród przy­wio­dły do obłę­du. Tylko, że jej mrocz­ne, strasz­ne oczy… – Nadmiar zaimków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W moim odczuciu do największych minusów opka należy słaba immersja – mimo atrakcyjnej lokalizacji nie potrafiłeś rozświetlić wyobraźni czytelnika egipskim słońcem, a także przewijająca się przez treść monotonia, jednostajność akcji. To niedobrze, szczególnie przy niewielkiej ilości znaków :/

Zakończenie całkiem zmyślne, podoba mi się takie “upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu” ;)

 

Tyle ode mnie, pozdrawiam.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mam wrażenie, że tekstowi pomogłoby większe urozmaicenie. W tej chwili mamy wyłącznie rozmowę trzech osób. A gdyby tak jakaś retrospekcja, przeniesienie czytelnika do miejsca akcji, zamiast skazywania go na słuchanie relacji?

Końcówka ciekawa, ale faktycznie, przemawiałaby mocniej, gdyby dało się ją poprzeć faktami.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem, ale szczerze mówiąc nie bardzo wiem gdzi tkwi clue opowieści. Ot pogadali sobie, w zasadzie fabularnie nie wydarzyło się nic. Scena rozgrywa się w zawieszeniu, pewnie gdzieś w pałacu itp. ale fajnie jakby autor to nakreślił. Interpunkcja i kilka niezręczności, ale ogólnie język tekstu przyzwoity.

G

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Mi akurat końcówka przypasowała, chociaż tak jak poprzednicy – wolałabym, gdyby tekst był bardziej urozmaicony. Forma dialogu sprawia, że szybko się go czyta, ale mam takie dziwne wrażenie pustki…

.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dość sprawnie poprowadzona historyjka, taka do uśmiechnięcia się. Trochę jesteś na bakier z przecinkami ;)

(Prawie) Jakbym czytał książki Maya z serii o Kara Ben Nemzi, co mi się podoba. Co więcej, właśnie nabrałem ochoty, by znów wrócić w tamte czasy i rejony świata (daleko ni ma, bo do półki i z powrotem, wszystkiego z sześć metrów), za co podziękował.

Podobała mi się stylizacja i “wgryzienie” w… może nie tyle kulturę, co specyfikę Lewantu (na tyle, na ile ją znam – a tu głównie, niestety, tylko May, Sienkiewicz i jakieś klasyczne filmy przygodowe – jestem ukontentowany). Generalnie, od strony językowej kupiłeś mnie, ale za uczciwą cenę.

Technicznie wyższy poziom stanów średnich. Zakładam, że z czystej uczciwości nie poprawiłeś dotąd błędów, które – jestem pewien – poprzedni czytelnicy Ci wskazali (wiem, że Reg tu była).

Fabularnie jest jednak posucha. Jeszcze nie Sahara co prawda, ale pustynia Błędowska już, już prawie. Tego, że cała, ekhem, “akcja” dzieje się w jednym miejscu i zasadniczo sprowadza do zawracania brody Allahowi, to się już nawet nie czepiam, bo zdarzają się teksty (i nie tylko teksty) w podobnej konwencji, których zgłębianie sprawia sporo radochy. Z drugiej strony są też dzieła, w których się w sumie dzieje, a jest nudno jak na Polsacie podczas Świąt. Generalnie kwestia gustu, a Ty tutaj w mój utrafiłeś.

Gorzej z drugim dnem, opowieścią w opowieści, matrioszką czy, powiedzmy, incepcją w Twoim opowiadaniu. Niby nie ma nic złego ani tym bardziej głupiego w opowieści o wiedźmie (no, może pomijając obojczyk w szyi, ale tu po prostu dobrodusznie zakładam, że przyjacielowi naszego mameluka drgnęła ręka), jednak jakoś tak mnie nie przekonała. Prawdopodobnie wina kładzie się po długości tego fragmentu, bo najbardziej dojmującym wrażeniem jest, że to wszystko było po prostu zbyt płaskie i… sieroce jak na część tekstu, która zasadniczo jest kręgosłupem całego opowiadania – tutaj mamy fantastykę i główną linię fabularną; to, wokół czego tekst oscyluje. Po prostu mało w tym… wszystkiego. Prosi się o rozwinięcie, choć nie koniecznie w formie relacji.

Finał też na plus. Nie wgniótł w fotel – i to nie tylko dlatego, że akuratnie leżakuję – ale jest takim fajnym, zabawnym akcentem na koniec jak by nie było przyjemnej lektury.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Jako że czytam opowiadania grupami, nigdy nie wiedząc, kto jest autorem i ile opowiadanie potrwa (ani nawet, że to konkursowe), to tak szybko koniec mocno mnie rozczarował. Opowiadanie statyczne, ale w ciekawej scenerii, na końcu pojawia się interesujący wątek fabularny i wraz z nim koniec opowiadania. 

Znudziło mnie. Tekst jest płaski, pozbawiony klimatu i przez cały czas miałam wrażenie, że także fabuły. Wszystkie wydarzenia dzieją się gdzieś obok, pozostają dla czytelnika obojętne, bo stawiasz go gdzieś z boku.

Jednym z moich ulubionych momentów lektury zawsze jest ta chwila, w której uświadamiam sobie, że książka wciągnęła mnie tak bardzo, iż zapomniałam, że jest tylko książką. Historia, bohaterowie, sceneria wydają się tak realne, że przysłaniają na chwilę rzeczywisty świat. U Ciebie jest dokładnie na odwrót – nie pozwalasz czytelnikowi nawet na bycie świadkiem wydarzeń, o których piszesz. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hmm, jest w tym zalążek naprawdę fajnej historii – choć chyba ja osobiście, jako czytelniczka, wolałabym więcej ironicznie potraktowanej polityki (imperium, które żąda i dostaje, na własne nieszczęście) niż tego magiczno-staroegipskiego sztafażu, który na dodatek jest trochę infodumpem. Trochę go za dużo jak na tę prostą puentę. 

ninedin.home.blog

Trochę się zawiodłam, bo spodziewałam się jakiejś bardziej rozwiniętej historii, a nie tylko konceptu.

 

No i z realiami tak sobie, bo za Baringa to już daaaawno nie ma mameluków. W latach 1811-20 rozprawiono się z nimi ostatecznie i nie zrobili tego bynajmniej Europejczycy. Skądinąd podejrzewam, że ostatnich żołnierzy w strojach mameluków można było zobaczyć w 1840 podczas sprowadzenia do Paryża prochów Napoleona, ponieważ tam pojawili się weterani z francuskich oddziałów mameluckich.

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka