- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Słój

Słój

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Bellatrix, Finkla, cobold

Oceny

Słój

Czarny kot jako pierwszy przełamał nieśmiałość i podszedł do Mai. Kobieta przykucnęła, by podrapać go za uchem. Zamruczał. To przyciągnęło resztę kociej bandy, która otoczyła nową gospodynię, domagając się pieszczot.

– Szybko poszło – powiedziała Maja, zauważając świeżo upieczonego męża. – W ciągu kilku sekund z intruza zmieniłam się w nowego najlepszego człowieka.

– Raczej człowieka, którego zabiją na sam koniec – odparł Krystian. – Przecież to koty.

Zaśmiali się, a czarny kot zamiauczał i wskoczył Mai na ręce. Kobieta przytuliła go, wstała i spojrzał na męża. Dopiero teraz dostrzegła, że trzyma w rękach duży przedmiot owinięty białym pokrowcem.

– Co to?

– Nic takiego. – Krystian wzruszył ramionami. – Kolejny grat, który wyląduje na strychu.

– Ledwo wynieśliśmy graty po dziadku, to musimy dać nasze?

– Potem o tym pomówimy. Idę to zanieść, bo ciężkie.

Odszedł. Maja poczochrała kota po łebku, mrucząc pod nosem:

– Co on tam ukrywał, hm? Może wielką pułapkę na takie słodki kotki, jak ty?

Czarnemu nie spodobała się ta myśl. Miauknął, po czym wyswobodził się z rąk nowej pani i czmychnął na zewnątrz. Maja uśmiechnęła się, ale tylko ustami. Przed oczami wciąż miała zarys przedmiotu okrytego białym pokrowcem.

 

Kiedy w końcu skończyli przeprowadzkę do starego domu po dziadku Mai, Krystian poszedł do pracy – po raz pierwszy w nowym szpitalu, w nowym mieście. Jego żona także przygotowała swój warsztat, ale nie miała ochoty zajmować się projektowaniem ubrań. Po wyjściu męża pokręciła się po kuchni i salonie. Następnie wyszła do ogródka, by pobawić się z kotami, dopóki upał nie kazał jej wrócić do środka. Była dziesiąta rano, kiedy zrobiła sobie drinka z małą ilością alkoholu, a dużą lodu. Włączyła telewizor i rozsiadła się w fotelu.

Ekran śnieżył.

Przypomniała sobie, że dom dziadka znajdował się na wzgórzu, gdzie zawsze wiał mocny wiatr, który wykrzywiał antenę. Wystarczyło wejść na dach, chwilę pokręcić i już wracał sygnał.

Wzięła drinka i weszła na piętro. Później do łazienki. Dokładnie naprzeciwko muszli znajdowały się drzwi, a za nimi schody biegnące na strych. Z dzieciństwa pamiętała, że zawsze pachniało tam pokrzywami, które dziadek suszył na karmę dla kur. Teraz czuła jedynie środki czystości.

Strych stanowił właściwie kolejne piętro, niższe i niepoprzedzielane ścianami. Jedno wielkie, szare pomieszczenie z wąskimi oknami. Na lewo od schodów znajdowała się drabinka. Maja postawiła drinka na podłodze i już miała wyjść na dach, gdy dostrzegła przedmiot okryty białym pokrowcem.

Skoro to „nic takiego”, pomyślała, mogę spojrzeć.

Chwyciła za pokrowiec i zdjęła go jednym pociągnięciem.

 

Kilka godzin później Krystian wrócił z pracy i zastał żonę siedzącą w fotelu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i z zabandażowaną stopą wyłożoną na stoliku do kawy.

– Co się stało? – zapytał.

– Co to ma być?

– Ale o co…

– Masz to natychmiast wyrzucić! To paskudztwo ze strychu!

Na twarzy Krystiana coś drgnęło.

– Słój – powiedział. – Stłukł się?

– Co?

Mężczyzna wskazał na zabandażowaną stopę.

– Nie – zaprzeczyła. – Przestraszyłam się i nadepnęłam na szklankę. Twojego ohydnego słoja bym w życiu nie dotknęła.

– Kochanie… – Grymas zniknął z jego twarzy. – Wszystko ci wyjaśnię. To tylko preparat anatomiczny.

– Preparat? W tym słoju jest martwe dziecko!

– Właściwie to nie dziecko, tylko nienarodzony płód. Jest zanurzony w formalinie, żeby nie zgnił. Wiesz, ile taki preparat jest warty?

– Nie i nie chcę wiedzieć.

– Powiem ci.

Wymienił sumę, po czym zaczął przekonywać, że na strychu i tak tego nie widać. Maja powoli ustępowała.

– Dobra – powiedziała. – Ale musisz kupić nowy pokrowiec, bo tamten jest cały zakrwawiony. Musiałam sobie czymś owinąć stopę, żeby nie zapaskudzić całego domu.

Krystian uśmiechnął się, więc Maja też się uśmiechnęła, ale tylko ustami. Pomyślała, że nawet jeśli nie będzie miała przed oczami martwego płodu, i tak będzie pamiętała, że on tam jest, kilka metrów nad nią, w słoju z formaliną.

 

Kilka tygodni później zapomniała, a jej myśli koncentrowały się wokół tego, co wykazał test ciążowy. Tego dnia pracowała nad dziecięcymi ubrankami, a potem usiadła z kocem i książką na tarasie. Nie mogła skupić się na lekturze: wyobrażała sobie, jak jej syn lub córka będzie się bawić z bandą kotów, które krążyły wokół fotela. Gdy zaniosła obiad mężowi, który miał dyżur, nie rozmawiali o niczym innym. Nawet tuż przed zaśnięciem myślała: będę się cieszyła z nocnych płaczów, przerywających tę ciszę.

„Ta cisza” panowała tutaj każdej nocy, kiedy Krystian miał dyżur, a Maja spała sama w wielkim domu.

Najpierw śniła o gołych, pulchnych dzidziusiach, potem o tym, jak szyje malutkie ubranka, a na koniec o tych ubrankach, które chodzą i ruszają się jak dzieci, choć w środku są puste.

Obudziły ją odgłosy ze strychu. Otworzyła oczy i utkwiła wzrok w suficie. Na moment wstrzymała oddech. Przy tej ciszy dało się wychwycić najdrobniejszy szelest. A te dźwięki nie były wiatrem ani deszczem uderzającym o dach. Przypominały skrobanie lub… tupanie. Delikatne kroki. Dziecięce kroki. 

Usiadła. Dźwięki nie ustawały. W dodatku Maja poczuła parcie na pęcherz. Mogła iść do łazienki na dole, ale uznała, że nie będzie się wygłupiać. Najpierw sprawdzi strych, upewni się, że wszystko gra, a potem się wysiusia.

Weszła po zimnych (trochę lepkich) schodach. Na ich szczycie przystanęła. Odgłosy były wyraźne i kobieta nie miała wątpliwości, że coś tu jest. Zapaliła światło.

Czarny kot zamarł i popatrzył na nią. Maja wypuściła powietrze. Parsknęła śmiechem.

– A ty jak się tutaj dostałeś? – zapytała, biorąc kota na ręce.

Ten zamruczał w odpowiedzi. Już miała schodzić na dół, kiedy jej oczy napotkały słój. Choć minęło kilka tygodni, Krystian wciąż nie załatwił nowego pokrowca. Co więcej: nawet nie zatroszczył się, by przykryć swój preparat czymkolwiek. Maja postanowiła, że rano przypomni mu o tym i poprosi, by spróbował znaleźć kupca. Tymczasem, skoro już patrzyła, postanowiła podejść bliżej.

Płód dryfował głową w dół, w pozycji embrionalnej, jakby znajdował się w łonie matki. Otaczającą go macicę stanowił szklany pojemnik. Maja dopiero teraz zwróciła uwagę, że słój jest znacznie większy niż preparat. Można by tam zmieścić z dziesięć takich płodów. Wzdrygnęła się na tę myśl.

Schodząc z kotem na rękach, zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze. Strych nie pachniał już środkami czystości, lecz czymś bardziej drażniącym – formaliną. Widocznie smród przebijał się przez szklane ściany słoja.

Na wszelki wypadek wysikała się na dole.

 

Brzuch przybrał już spore rozmiary, mimo to Krystian dalej pragnął Mai. Kiedy skończyli, ona – jak zawsze – szybko zasnęła. Gdy parę godzin później obudziły ją mdłości, miejsce po jej prawej stronie było puste. Uznała, że mąż jest tam, dokąd ona musi pilnie iść. Drzwi do łazienki były jednak uchylone, a w środku panowała ciemność.

Maja padła na kolana przed muszlą. Targnęło nią kilka razy, ale nic nie zwróciła. Uznała, że po wszystkim. Wstała, umyła twarz i wtedy zobaczyła w lustrze, że drzwi na strych są otwarte na oścież. Zajrzała tam. Ciemność. I zapach formaliny – z każdym tygodniem mocniejszy.

– Krystian? – zawołała cicho.

Nikt nie odpowiedział, więc ruszyła na górę. Zapaliła światło. Wszystko wyglądało jak zawsze. Tylko ze słoja zsunęła się stara koszula Krystiana, która tymczasowo zastępowała pokrowiec. Kobieta znowu przyjrzała się płodowi. Wydawał się być w innej pozycji, tak jakby bardziej skręcony w jej stronę. Przez głowę przemknął obraz nienarodzonego dziecka, które nagle otwiera oczy.

Coś musnęło ją po biodrze. Krzyknęła.

– To ja – powiedział Krystian. – Co tu robisz?

Spoliczkowała go.

– Czemu mnie straszysz?! – wrzasnęła. Zaraz potem zaczęła płakać. – Przepraszam…

– Nic się nie stało – powiedział mąż, choć połowa jego twarzy stawała się czerwona. – Myślałem, że słyszysz moje kroki i nawet się odezwałem, ale nie reagowałaś. – Spojrzał na słój. – Wiem, miałem coś z nim zrobić. Zajmę się tym w przyszłym tygodniu, obiecuję.

Przytulił ją.

– Gdzie byłeś? – zapytała.

– Poszedłem na dwór na fajkę, jak zawsze po.

– Po? Wydawało mi się, że spałam parę godzin.

Dotknął jej czoła.

– To wszystko przez tę ciążę – powiedział. – Ale nie bój się. Jeszcze tylko parę miesięcy. Potem będzie po wszystkim.

 

Śnił jej się syn (była w ósmym miesiącu, więc już od dawna wiedziała, że to chłopiec). Biegał po ogrodzie i bawił się z kotami. Widziała go z perspektywy werandy. W pewnym momencie stanął, spojrzał w jej stronę i powiedział „szkoda, że cię tutaj z nami nie ma”.

Wtedy się obudziła. Czuła wilgoć. Sprawdziła między nogami: to tylko pot. Dyszała przez chwilę, a kiedy się uspokoiła, w domu zapadła ta okropna cisza. Krystian znowu dyżurował.

Na strychu rozlegały się odgłosy. Delikatne kroki stawiane przez drobne nóżki.

To pewnie znowu ten czarny kocur, pomyślała Maja. On zawsze dostaje się w dziwne miejsca.

I zasnęła. Przyśniła jej się podobna sytuacja, ale tym razem bawiło się dwoje dzieci.

 

Następnego ranka poszła na strych. Z kotami często jest tak, że potrafią się gdzieś dostać, ale z wyjściem mają już większe problemy. Idąc po schodach, zauważyła drobne kropelki. Zapach formaliny z każdym krokiem stawał się mocniejszy. Gdy dotarła na górę, zrozumiała dlaczego.

Słój był otwarty i pusty.

 

Oprócz płodu brakowało jeszcze dziecięcych ubranek, które Maja zaprojektowała w czasie ciąży. Policja wszystko odnotowała i obiecała, że zajmie się sprawą. Kobieta wiedziała, na ile można wierzyć obietnicom mężczyzn: Krystian też miał coś zrobić ze słojem.

– Chyba wyjadę do rodziców – powiedziała Maja, kiedy siedzieli przy kuchennym stole. – Nie powinnam mieć tyle stresu w czasie ciąży.

– Jakiego stresu? Nic takiego się nie stało. Ktoś ukradł głupi preparat. Nie chciało mu się targać całego słoja, więc wyjął płód.

– Głupi preparat, tak? Czyli ubranka, nad którymi pracowałam, też są głupie?

– Nie to miałem…

– Jak mam się czuć tu bezpiecznie? Ktoś się włamał i nawet nie wiemy którędy! Nie zostawił żadnych śladów. Ja niczego nie zauważyłam. Pomyślałeś o tym, że mógł zrobić krzywdę mnie i dziecku?

Rozpłakała się. Krystian objął ją, po czym obiecał, że zainstaluje alarm i zrezygnuje z dyżurów w najbliższych miesiącach.

Nie uwierzyła mu, ale tym razem dotrzymał słowa.

 

Pod koniec ciąży znowu obudziła się w środku nocy, a miejsce po jej prawej było puste.

– Krystian?

Cisza. Zegarek wskazywał drugą trzydzieści. Maja usiadła i zawołała ponownie. Może zachciało mu się palić, pomyślała. Włożyła szlafrok i papcie, po czym zeszła na dół, by znaleźć męża. Nie było go na werandzie. Zawiesiła dłoń nad popielniczką. Zimna.

– Krystian!

Nagle poczuła potrzebę włączenia wszystkich świateł w domu. Podeszła do najbliższego kontaktu i przełączyła go kilka razy.

Nie było prądu. Przez głowę przeleciały niepokojące myśli, ale postanowiła im nie ulegać. Syn w brzuchu zaczął kopać. Maja przetrząsnęła szuflady, aż znalazła latarkę z dogorywającą baterią. Z nią w ręce sprawdziła piwnicę i cały dom.

Prawie cały.

Około drugiej czterdzieści otworzyła drzwi do łazienki na piętrze. Snop nikłego światła wpadł do środka. Serce kobiety na moment zamarło, a potem zaczęło walić z wielką siłą. Podobnie z nienarodzoną istotą w brzuchu: syn zaczął się szamotać. Czuła, że chce się wydostać. Już, teraz, choć termin przypadał dopiero za kilka dni.

Przez drzwi na strych sączyła się strużka przezroczystego płynu. Maja podeszła i dotknęła. Zapach nie pozostawiał wątpliwości. Już nie krzyczała imienia męża. Ruszyła po schodach. Powoli, ponieważ w macicy zaczęło się coś dziać. Kobieta stawiała gołe stopy na kolejnych stopniach, przez które płynął cienki wodospad formaliny. Po chwili dołączyła do niego inna ciesz; Maja poczuła wilgoć na wnętrzach ud. Tym razem to nie był pot.

Zanim dotarła na szczyt, wiedziała, że słój się nie rozbił. Może dlatego, że gdyby tak się stało, usłyszałaby hałas. Ale skoro formalina ściekała po schodach, coś musiało go przewrócić.

Na strychu zobaczyła, że słój wcale się nie przewrócił. Stał na swoim miejscu. Istniał jeden powód, dla którego formalina wyciekła. Po prostu nie mogła się już tam pomieścić.

Bateria w latarce przestała działać. Maja wiedziała, że uzyska jeszcze odrobinę światła, gdy w nią uderzy. Wycelowała w słój i w duchu pomodliła się: proszę, Boże, niech to będą koty. Niech tam będą koty.

Uderzyła w latarkę. Błysnęło światło. Wystarczyło, by zobaczyć, co jest w słoju.

– Nie… – jęknęła, czując jak jej macica kurczy się, by wyrzucić na świat dziecko.

Krystian jakimś sposobem zmieścił się w słoju. Wiedziała, jakim sposobem: takim, który wymagał dużo cięcia.

Latarka wypadła z rąk. Uderzenie o podłogę wykrzesało z niej ostatnią odrobinę światła, która wystarczyła, by Maja zobaczyła jeszcze jedną rzecz.

Mokre ślady drobnych, delikatnych stóp.

Na strychu rozległy się ciche kroki, a ona zaczęła rodzić.

 

Koniec

Komentarze

Jaki tam Anonim :-)

 

Edit: Zaskoczyło. Myślałem, że będzie kolejna wersja opowieści o żonie Sinobrodego, a tu taki myk! Nie należę do fanatycznych wielbicieli kotów, ale w tym opowiadaniu robią kawał dobrej roboty. Trochę słabe i za łatwo kupione przez Maję uzasadnienie  trzymania tego słoja w domu. Budowa nastroju bardzo sprawna, odsetek dziwactwa tym razem optymalny.

Moja satysfakcja byłaby jeszcze większa, gdybym jakieś pół roku temu nie przeczytał w NF “Zmierzchu nad Golgotą” Sebastiana Wójcika. Od tego czasu formalina nie pachnie już tak samo…

Całkiem przyzwoity horror, z należycie budowanym klimatem, podsycanym obecnością kotów, stosownym rekwizytem i dość nieoczekiwanym zakończeniem.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Kry­stian po­szedł do pracy: po raz pierw­szy w nowym szpi­ta­lu… – Dlaczego tu jest dwukropek?

 

Na­stęp­nie wy­szła na ogró­dek, by po­ba­wić się z ko­ta­mi… – Na­stęp­nie wy­szła do ogródka, by po­ba­wić się z ko­ta­mi

 

Póź­niej do ła­zien­ki: do­kład­nie na­prze­ciw­ko musz­li znaj­do­wa­ły się drzwi, a za nimi scho­dy bie­gną­ce na strych. – Tu też dwukropek mnie zastanawia.

 

Strych sta­no­wił wła­ści­wie ko­lej­ne pię­tro: niż­sze i nie­po­prze­dzie­la­ne ścia­na­mi. – W tym zdaniu także.

 

będę się cie­szy­ła z noc­nych pła­czów, prze­ry­wa­ją­cych ciszę. – …będę się cie­szy­ła z noc­nych pła­czów, prze­ry­wa­ją­cych ciszę.

 

Gdy parę go­dzin póź­niej obu­dzi­ły ją mdło­ści, miej­sce po jej pra­wej stro­nie było puste. Uzna­ła, że mąż jest w tym miej­scu, do któ­re­go ona musi pil­nie iść. – Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Uzna­ła, że mąż jest tam, dokąd ona musi pil­nie iść.

 

w domu znów za­pa­dła ta okrop­na cisza. Kry­stian znowu dy­żu­ro­wał. – Powtórzenie.

 

Ubra­ła szla­frok i pap­cie, po czym ze­szła na dół… – W co ubrała szlafrok i papcie???

Szlafrok i papcie, jak każde ubranie, można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nie, ale nigdy, przenigdy, nie można ubrać ubrania!!!

 

Wy­ce­lo­wa­ła słój i w duchu po­mo­dli­ła się… – Raczej: Wy­ce­lo­wa­ła w słój i w duchu po­mo­dli­ła się

 

Faktycznie, zakończenie zaskakuje. Klimat dobrze zbudowany, straszy bez epatowania flakami.

Motyw płodów w słoikach nie jest nowy w literaturze, ale na pewno jeszcze nie wyeksploatowany do cna.

Irytował mnie brak wyjaśnienia, co się właściwie stało. I fascynuje mnie, w jaki sposób mąż się zmieścił. Pocięcie nie wyjaśnia wszystkiego. Przecież dorosły człowiek ma dobre kilkadziesiąt litrów objętości. To bardziej baryłka niż słoiczek.

Ale ogólnie może być, jest jakiś nastrój. Pewnie dzięki ciąży.

Ja zrozumiałam, że płód się zemścił za wyabortowanie go i wrzucenie do słoja i pociął i skompresował w nim swojego oprawcę :p Nie wnikałam jak się do tego słoja zmieścił i czemu formalina już się nie zmieściła i co się stało z krwią ;)

A, skompresował… Nie inaczej.

I tak zaczynam się zastanawiać… Policja nie czepiała się przechowywania ludzkiego płodu tak po prostu? To chyba nie jest legalne.

I nie znam się, ale początek porodu to się raczej po bólach poznaje, a nie po odejściu wód? I to nie powinno trwać tak błyskawicznie, zwłaszcza przy pierwszym dziecku.

Policja, jak przybyła, to znalazła pusty słój i trochę formaliny. Nie było dowodu rzeczowego, co to za eksponat zaginął, więc nie bardzo jak się miała czepnąć. Z porodami bywa różnie – jednym wody odchodzą dwie doby przed porodem innym w trakcie porodu trzeba pęcherz płodowy przebijać. To samo z szybkością samego porodu – niektóre rodzą błyskawicznie nawet za pierwszym razem, inne się męczą kilkanaście godzin.

Ale gliny nie wnikały, co zostało skradzione (i czego ewentualnie powinni poszukiwać)?

– Szybko poszło – powiedziała Maja, zauważając świeżo upieczonego męża. – Nie wiem czemu, ale w tym zdaniu “świeżo upieczony mąż” brzmi jakoś wyjątkowo dosłownie.

 

Kobieta przytuliła go, wstała i spojrzała na męża. – literówka

 

na takie słodkie kotki – literówka

 

Przyjemna lektura :) Choć fakt, że najpierw żona, a później policja w gruncie rzeczy niespecjalnie się przejęli, że facet trzyma schowany na strychu płód w słoiku wydaje mi się mało prawdopodobne. Tłumaczenie się ceną “preparatu” też mnie nie przekonuje. Tak jak nie chce mi się wierzyć, że kobieta w ciąży zgodziłaby się na taki eksponat we własnym domu…

 

Spodobał mi się motyw narastania zapachu formaliny wraz z rozwojem ciąży kobiety. Nie wiadomo, czy jest to rezultatem zmiany wrażliwości przyszłej matki na zapachy czy rzeczywiście odór się nasilał (choć jeśli tak, to dlaczego mąż tego nie poczuł?) – takie niedopowiedzenie fajnie podkręca napięcie.

Maja uśmiechnęła się, ale tylko ustami. ← rozumiem, o co chodzi (że wewnątrz się “nie uśmiechała”), ale to raczej niepoprawne. No bo czym jeszcze miała się uśmiechnąć, d… na przykład? ;)

 

To wszystko przez tę ciążę ← to jest poprawne, ale w mowie potocznej raczej mówi się tą, a to jest wypowiedź… Ale mogę się czepiać ;)

 

Okropne! A to znaczy, że dobrze napisane i sugestywne. Ale stanowczo nie dla mnie. Zbyt plastycznie i kompletnie niepoetycko opisane rzeczy, o których wolę nawet nie myśleć (jakieś ruchy w macicy, parcia, płyny, odruchy wymiotne…).

Podobno, jak się ktoś porządnie uśmiecha, to oczami też. :-)

A niektórzy to nawet dołeczkami w policzkach. ;-)

Ach, oczy… :P No tak, można powiedzieć, że oczy się uśmiechają, ale nie wpadłam na to przy lekturze, za to zdanie mi zazgrzytało. Może zabrakło uwagi, że oczy pozostały jakieś tam.

Hmmm. Mnie to się wydało oczywiste. Nawet zwrot “uśmiechnął się samymi wargami, ale oczy pozostały zimne” wydaje mi się wyświechtany. Jestem za pozostawieniem w obecnej formie, znaczy. :-)

Fizjologicznie (tfu, anatomicznie) uśmiech tyczy się ust, więc pozostanę przy obiekcjach → uśmiechnęła się, ale tylko ustami nie ma dla mnie sensu. 

Całkiem dobre opowiadanie. Na początku jakoś nie byłam przekonana; nie wiem, może bałam się, że motyw ze słojem rozwiniesz gorzej. Ale w miarę jak stopniowo rosło napięcie (ładnie budowane za pomocą kilku konkretnych elementów), coraz bardziej mi się podobało. Zakończenie faktycznie zaskoczyło (i zaskoczył sam fakt, że zaskoczyło :p), zresztą podoba mi się samo ostatnie zdanie, opowiadanie urywa się w dobrym momencie. Co do zarzutów, to też mi brakowało jakiegoś lepszego wytłumaczenia trzymania tego słoja w domu. I we wspomnianym przez dogsdumplinga cytacie “świeżo upieczony mąż” naprawdę brzmi dosłownie, gdy czytelnik jeszcze nie wie, czego się po opowiadaniu spodziewać :D Chyba że tak miało być. 

Czyż nie pora podnieść przyłbicę?

Nie widziałem w bibliotece anonimowych opowiadań ;-]

A nie wiem dokładnie, jak to jest, ale przy bibliotekowstąpieniu coś się z anonimowością sypie. Czy na główną idzie prawdziwy nick, czy coś takiego. Chyba Gravel będzie lepiej wiedzieć.

Na progu Biblioteki anonimowość ulatnia się, pokazując prawdziwe oblicze Autora. ;-)

Sprawdzam: klik!

Nowa Fantastyka