- Opowiadanie: funthesystem - Władek Niejadek i jego śmierć

Władek Niejadek i jego śmierć

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Władek Niejadek i jego śmierć

Był raz sobie morderca, który gotował ofiarom ich ulubione potrawy. Czasem robił to z zaskoczenia: człowiek schodził do kuchni po przekąskę, a tam czekał nań zastawiony stół. Czasem ludzie czuli zapach i podążali za nim, by wpaść w pułapkę. Czasem też, gdy okoliczności były niesprzyjające, morderca bił ofiary do nieprzytomności, związywał, a dopiero potem brał się do gotowania. Wyobraźcie sobie, że odzyskujecie przytomność pod wpływem aromatu pizzy albo dźwięku skwierczącego oleju. Otwieracie oczy, a przed wami stoi on, z wielkim tasakiem w garści.

Nazywali go różnie. Krwawy Kucharz, Jasiu Smakosz, Łasuch Rozpruwacz, Pyszna Śmierć, Pan Otwórz Się. Sam kazał zwracać się do siebie „szefie”.

Nikt nie potrafił powiedzieć, skąd morderca zna upodobania swoich ofiar. W przypadku komisarza Dębskiego nie była to żadna tajemnica; wszyscy wiedzieli, iż gruby policjant uwielbiał zwykłą kiełbasę, jednak musiała być ona przysmażona w dokładnie określony sposób, który znała tylko jego żona. Kiedy nieszczęśniczka – nieświadoma jeszcze swojego świeżo upieczonego wdowieństwa – znalazła w kuchni trupa, na talerzu leżała kiełbasa przyrządzona tak, jak lubił mąż-nieboszczyk. Zeznała to detektywom. Media jednak nie wnikały w detale. Lubił kiełbasę? To dostał kiełbasę!

Legenda rosła, a kolejne osoby umierały. Miłośnik spaghetti zmarł z twarzą w sosie carbonara. Dziewczyna mająca słabość do krewetek została znaleziona obok półmiska z owocami morza. Dwunastoletni Piotr wyzionął ducha w towarzystwie pięciu podwójnych hamburgerów z sosem czosnkowym. Stary Nowak zastygł ze wzrokiem utkwionym w schabowym podanym z młodymi ziemniakami i kapustą.

Doprowadziło to do tego, że w krainie, o której mowa w opowieści, nikt nie chciał zdradzić, co najbardziej lubi. Poruszanie tematu ulubionych potraw było odbierane jako wielkie faux pas. Matki pytające dzieci, co chciałaby na obiad, uzyskiwały tylko odpowiedź: „obojętnie”. W sklepach ludzie patrzyli na siebie nieufnie. Zasłaniali twarze szalikami i pochylali kapelusze, by nikt nie odkrył ich tożsamości, a przede wszystkim – kulinarnych upodobań.

Oczywiście policja przesłuchała wszystkich kucharzy, ale nawet po aresztowaniu kilku podejrzanych, morderca folgował sobie aż miło. Do czasu.  

Widzicie, nawet zabójcy potrzebują towarzystwa i uznania. W jednej krainie nie ma jednak miejsca dla dwóch kilerów. Dlatego spotykają się ze sobą rzadko i zazwyczaj w kameralnym, dwuosobowym gronie. Za sąsiednimi górami, sąsiednimi lasami i sąsiednimi rzekami grasował niejaki Tomcio Pazur, który odcinał ofiarom paznokcie, w zamian pozostawiając swoje własne. On i nasz Krwawy Kucharz (jak go spotkacie, pamiętajcie, by mówić doń „szefie”) spotkali się w gospodzie na rozstaju dróg.

I ja tam byłem, ale to zupełnie inna historia. Skupmy się na Jasiu Smakoszu.

Był to mężczyzna wysoki, szczupły, o delikatnych dłoniach. Miał wiecznie rumiane policzki, na których pojawiały się figlarne dołeczki, kiedy opowiadał o wypruwaniu flaków. Oczy przypominały studnie ciemności, nie chcielibyście w nie spojrzeć.

Tomcio Pazur to obrzydliwy grubas, ale jego los nie interesuje nas tak bardzo. Szkoda zajmować się okropnościami, skoro można zrozumieć, dlaczego w życiu Krwawego Kucharza pojawił się Władek Niejadek.

Rozmowa była długa i pełna okrutnych szczegółów. Gdzieś między kolejnymi piwami Łasuch Rozpruwacz zaczął się zwierzać, że jego robota staje się zbyt łatwa, a pasja zabijania nie cieszy jak dawniej. Po paru następnych kuflach Tomcio Pazur wpadł na pomysł, jak może tchnąć w przyjaciela trochę optymizmu. Nie wiedział, że sprowadza na niego przekleństwo, które będzie trwało latami.

– Szefie – powiedział, bo zabójcy mają do siebie więcej szacunku niż normalni zjadacze chleba do innych ludzi. – Wiem, że zdobywanie wiedzy o czyichś upodobaniach jedzeniowych to tajemnica zawodowa…

– Nie od razu zawodowa – zaoponował Krwawy Kucharz. – To tylko hobby.

– Tajemnica pozostaje tajemnicą. Ale nie trzeba jej znać, by wiedzieć pewną rzecz.

– Co takiego?

– Łatwo zadowolić kogoś, kto zadeklarował się w sprawie ulubionego jedzenia.

– Niektórzy sami nie potrafią stwierdzić, co lubią najbardziej, ale ja umiem to wydobyć. To tkwi głęboko w nich.

– A jeśli ktoś nie lubi jedzenia? – podpuszczał dalej Tomcio Pazur. – Co zrobiłbyś z taką osobą?

– Każdy coś lubi. Niektórzy są bardzo wybredni, ale…

– Żadnych ale! Mam dla ciebie znakomity cel. Musisz zabić go tak, jak robisz to z innymi. Przygotować jego ulubioną potrawę, a potem… – Tomcio Pazur wykonał kilka gestów, które sugerują patroszenie. – Cały haczyk w tym, że on nie lubi jeść. Mówią na niego: Władek Niejadek.

– Władek Niejadek? – zdziwił się Jasiu Smakosz. – Brzmi jak postać z bajki.

– Ha! Bo jego niechęć do jedzenia jest tak niesłychana, że aż fantastyczna. Ale przekonaj się sam. Za rok o tej samej porze powiesz mi, co z tego wyszło. I mam nadzieję, że będzie dużo flaków, wyrywanych serc, wypruwanych tętnic i wyłupianych oczu.

– Też mam taką nadzieję – powiedział Krwawy Kucharz i na tym zakończyli temat.

Następnego dnia nasz bohater (choć to trochę niefortunne określenie dla seryjnego mordercy) obudził się skacowany, a w jego głowie pulsowało jedno imię: Władek Niejadek. Przyjaciel zostawił mu przyjemność odnalezienia tego delikwenta, więc Pan Otwórz Się bezzwłocznie rozpoczął poszukiwania. Trop doprowadził go do małego miasteczka nad górskim jeziorem. Tam też znajdował się dom Władka Niejadka.

Morderca do każdej sprawy przygotowywał się starannie. Trudno dla niego o większy dyshonor niż przyrządzenie potrawy zajmującej drugie miejsce na podium ulubionych. Parę razy o włos otarł się o taki błąd, ale intuicja zawsze w porę ostrzegała, podpowiadając na przykład: ten typ wygląda na miłośnika mięsa, a nade wszystko przedkłada jagnięcinę. Kiedy Krwawy Kucharz zobaczył Władka Niejadka, intuicja zamilkła.

Władek był chłopcem co najwyżej dziesięcioletnim i – jak nietrudno się domyślić po przezwisku – chudym. Włosy miał półdługie, ciemne, wiecznie skołtunione. Z oczu biła zwierzęca dzikość. Po krótkich obserwacjach morderca zorientował się, że chłopiec stanowi typ pozbawionego kolegów samoluba. Po dłuższych obserwacjach musiał przyznać nawet więcej: Władek to najbardziej egoistyczne dziecko jakie można sobie wyobrazić, a ilość jego przyjaciół właściwie należałoby wyrazić liczbą ujemną – choć w sumie szkoda się tym kłopotać, bo dzieciak codziennie przysparzał sobie nowych wrogów.

Jego ojciec był gruby i brał łapówki, matka była zgrabna i kupczyła ciałem. Nie osądzajmy jednak nikogo za rodzinę, jej się nie wybiera.

Krwawy Kucharz przyjrzał się codziennemu menu chłopca. Dobór potraw (potraw? litości! papierowa owsianka, czerstwy chleb, ziemniaki i przemielone mięso najgorszej klasy – to można nazwać potrawami?!) wołał o pomstę do nieba. Morderca miał ochotę wyjąć tasak i zakończyć sprawę natychmiast. Ale gdzie byłby w tym styl? Gdzie budowana latami renoma? Każdy prostak potrafi zmasakrować dziesięciolatka. Potrzeba jednak kulinarnego geniusza, by wcześniej dzieciaka nakarmić. A właściwie – podsycić jego apetyt. Jasiu Smakosz miał zasadę, że pozwalał ofiarom co najwyżej skosztować potrawy. Chciał, by umierały z cieknącą z ust ślinką; chciał, by skręcał je głód; chciał, by czuły smak życia uciekający wraz z każdym wycinanym z ich ciał organem.

Trudno powiedzieć, że Władek Niejadek cokolwiek jadł. On raczej przyjmował substancje odżywcze do swojego organizmu, by mieć siłę na kolejny dzień psucia wszystkim humoru i przysparzania sobie nowych wrogów. Morderca przez kilka dni prowadził rozeznanie, ale nie wyciągnął zbyt wielu wniosków, poza jednym: wszystkim żyłoby się lepiej, gdyby chłopiec umarł.

Pewnego dnia wparował do domu Władka.

– Jak możesz to jeść?! – zawołał, wywracając talerz z owsianką. – To nawet nie jest ohydne. To w ogóle nie ma smaku!

Niezapowiedziana wizyta nie tyle zdziwiła, co zaciekawiła chłopca.

– Kim pan jest?

– Mów do mnie: szefie.

– Kim pan jest, szefie?

Krwawy Kucharz ochłonął. Podniósł talerz z podłogi, po czym usiadł przy stole naprzeciwko dziesięciolatka.

– Jestem twoim zabójcą – powiedział.

– Zaraz, zaraz. Czy pan jest Łasuchem Rozpruwaczem?

– Nie nazywaj mnie tak, gówniarzu! – zagrzmiał Łasuch Rozpruwacz.

– Myślałem, że jest pan grubszy.

– Szefie.

– Co?

– Mów do mnie: szefie.

– Myślałem, że jest pan grubszy, szefie.

Paskudny dzieciak, przyznajcie. Komu z nas nie otworzyłby się nóż w kieszeni, niech pierwszy rzuci owsianką.

– Nie może mnie pan zabić, szefie – mówił dalej Władek Niejadek. – Bo najpierw musiałby mi pan zrobić ulubioną potrawę. Problem w tym, że ja nic nie lubię.

– I w tej właśnie sprawie przychodzę. Chcę zrozumieć, skąd twój wstręt do jedzenia.

– Nie wiem. Po prostu nie lubię i już.

– Zatem proponuję ci układ. Przez rok będę ci sprowadzał smakołyki z całego świata. Będę przyrządzał potrawy, o jakich marzą królowie. Opracuję przepisy, o które mogłyby się toczyć wojny. A ty, po roku, a dokładniej po roku bez tygodnia, powiesz mi, co ci najbardziej smakuje. Wtedy cię zabiję.

– Mam lepszy pomysł – odparł Władek Niejadek. – Może pan sobie darować, szefie. Niczego nie polubię.

– Zatem mogę cię zabić. Codziennie jadasz te same paprochy. – Morderca wskazał na resztki owsianki rozlane po podłodze. – Łatwo będzie przekonać wszystkich, że to twoja ulubiona potrawa. Nie stracę przy tym reputacji, a o jedynym wyjątku, o moim jedynym oszustwie, będziemy wiedzieli tylko my dwaj. Ja nikomu nie powiem. A ty… Wiesz, jak rozmowni są ludzie, którym wyjmie się jelita?

Władek zbladł, bo nie wiedział, podejrzewał jednak, że nie bardzo.

– Jesteś tylko małym chłopcem – stwierdził Krwawy Kucharz, pozwalając sobie na triumfalny uśmieszek. – W dodatku wrednym chłopcem. Wszyscy ucieszyliby się, gdyby cię zabrakło. Ale pozwól, że opowiem ci pewną historię. Żył sobie chłopiec, powiedzmy w twoim wieku. Rodzice karmili go okropnymi rzeczami. Mrożonkami, konserwami z puszki, fast foodami. Samym syfem. Dzieciak miał tego dość, więc zaczął samodzielnie przyrządzać jedzenie. Robił to jednak w tajemnicy. Po paru latach ugotował obiad dla rodziców. Zeszli do kuchni zaskoczeni nieziemskim zapachem. Pozwolił im skosztować. A potem ich zabił. Bo smakowała mu krew przesycona apetytem. To straszna historia, prawda?

– Pan był tym chłopcem?

– Ja? – Morderca wybuchnął śmiechem. – Gdzież tam! Byłem grzecznym dzieckiem, a potem studiowałem sztuki kulinarne w najdalszych zakątkach świata. Tamten chłopiec to bajka.

Wstał i zaczął przechadzać się po kuchni. W pewnym momencie pochylił się nad stojakiem z nożami, gładząc w zamyśleniu podbródek. Władek Niejadek zerwał się do ucieczki. Noże śmignęły w powietrzu i przyszpiliły ubranie chłopca do ściany.

– Wiem, że zazdrościsz innym tego, że mogą delektować się smakiem jedzenia – powiedział Pan Otwórz Się. – Dlatego jesteś takim wrednym stworzeniem. Piszesz się na moją propozycję? Wiem, że rok życia to niedużo i że wciąż jesteś dzieckiem. Ale będziesz mógł skosztować przysmaków, o których się nawet filozofom nie śniło.

Co Władek mógł zrobić? Splunęli sobie w ręce i przypieczętowali umowę.

Morderca nie tracił czasu. Jeszcze tego samego ranka poszedł do najbliższego spożywczego, kupił składniki do jajecznicy swojego pomysłu, po czym przyrządził ją chłopcu na śniadanie. Władek Niejadek mieszał żółtą papkę na talerzu, do ust brał niewiele. Jajecznica była naprawdę niezła: przyrządzona na parze, z dużą ilością masła, obranymi ze skórki pomidorami i młodymi pieczarkami.

– I co? – zapytał w końcu zniecierpliwiony zabójca. – Smaczne?

– Tak samo jak owsianka. Nie widzę różnicy.

Pyszna Śmierć nie odpuścił. Każdego dnia ponawiał próbę, przychodząc do domu chłopca, kiedy nie było jego rodziców (odsunął pokusę zabicia grubasa i dziwki). Wynajął nawet w pobliżu mieszkanie, sąsiadom przedstawiając się jako pisarz horrorów. Tam gotował potrawy, które wymagały więcej czasu. Po pierwszym miesiącu nie uzyskał żadnych efektów. Gdyby zaserwować Władkowi zdatne do spożycia błoto, zjadłby je z takim samym smakiem jak kaczkę w pomarańczach.

Z desperacji podszedł do sprawy naukowo. Sprawdził zmysł smaku chłopca, podając mu kolejno: sól, cukier, wódkę, cytrynę i glutaminian sodu. Receptory działały bez zarzutu. Podobnie z powonieniem.

W następnych miesiącach Krwawy Kucharz musiał wybierać się w dalekie podróże, by sprowadzać chłopcu egzotyczne specjały. Przywiózł wyjątkowo delikatne mięso nietoperza z Krainy Zwiędłych Kwiatów i podał je w miodowym sosie z dodatkiem jadalnego żwiru z Wysp Strusich. Chłopak myślał, że to kurczak. Smocze jaja przyrządzone na miękko z dodatkiem pikantnego majonezu go nie poruszyły. Podobnie wołowe steki w sosie opartym na przyprawach z Dalekiego Południa. Zupa z wieloryba zrobiła takie samo wrażenie jak orzechy G’ha nadziane farszem (z męczennicą i innymi owocami, na które brakuje słów w naszym języku) – czyli żadne. Mordercy powoli brakło krain, z których mógłby czerpać inspirację. W końcu czas dobiegł końca. Zostały zaledwie dwa dni do spotkania z Tomciem Pazurem.

– Naprawdę nic ci nie smakowało? – zapytał chłopca. – Nie miałeś ani trochę przyjemności z jedzenia?

– Mógłbym pana okłamać, szefie, ale nie. Może mnie pan zabić, jeśli tak trzeba.

Nasz bohater tylko pokręcił głową. Zostawił chłopca i pojechał na spotkanie w gospodzie na rozstaju dróg. Gdy w końcu wyszedł temat wyzwania rzuconego rok wcześniej, Jasiu Smakosz spochmurniał.

– To jakiś szatan – powiedział. – Nie mogłem go zabić. Temu chłopcu nic nie smakuje. Poświęciłem rok…

– Rok? – przerwał Tomcio Pazur. – I nie odpuściłeś? Ani nie oszukałeś?

– Nie, bo…

– Słuchaj, szefie. Należy ci się za to ogromny szacunek. Większe wrażenie wywarł na mnie twój upór i honor, które nie pozwoliły ci jeszcze zabić gówniarza. Jak opowiem o tym naszym kolegom po fachu także będą pełni podziwu.

– Mnie to nie cieszy ani nie napawa dumą. Przeciwnie. Nie chcę żyć w świecie, w którym dla zdrowego, przynajmniej fizycznie, dziecka nie ma żadnej smacznej rzeczy.

– Oho, ktoś tu polubił dzieciaka?

– Nie. Mały jest okropny. Parę razy miałem go już na końcu tasaka, ale… To nie mój styl.

– Odpuść sobie, szefie. Wszyscy myślą, że kopnąłeś w kalendarz. Zabij sobie parę innych osób, to ci dobrze zrobi. Nie przejmuj się dzieciakiem. To nie twoja wina, że z nim jest coś nie tak.

Krwawy Kucharz mruknął coś w odpowiedzi. Następnego dnia udał się do miasteczka nad górskim jeziorem. Władek Niejadek był cały w strachu.

– Czy teraz mnie pan zabije? – zapytał. – Szefie?

– Nie. To nie mój styl. Żyj sobie w spokoju. Ale pamiętaj, że któregoś dnia wrócę i będzie na ciebie czekało danie, którego zapach niemal pozbawi cię zmysłów. Pozwolę ci skosztować, wziąć kęs, może dwa w nagrodę. Dopiero wtedy cię zabiję.

Po tych słowach odszedł. Na długie lata zniknął ze znanych nam krain, zapuszczając się na krańce świata, a nawet poza jego granice. Było tak, jak Tomcio Pazur mówił – wszyscy uznali, że Łasuch Rozpruwacz umarł. Mordercy to też ludzie, mogą zginąć w wypadku samochodowym albo od ukąszenia pająka.

Minęły lata, nim Krwawy Kucharz powrócił: nie dość że cały i zdrowy, to na dodatek potężniejszy. Nikt nie wie, jak mroczne nauki zgłębiał daleko za miejscami, w których rośnie pieprz, diabły mówią dobranoc, a wody mórz i oceanów opuszczają świat. Jego nadejściu towarzyszyły okropne burze z piorunami, gorszych nie pamiętali nawet najstarsi górale.

Władek Niejadek (który dorósł i tylko garstka ludzi wciąż tak go nazywała, choć głównie w myślach) nie spodziewał się, że jego prześladowca wróci. Traktował go jako koszmar z dzieciństwa. W końcu nigdy nie puścił pary z ust, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu „szefa”.

Jego wredna natura ewoluowała. Chłopiec stał się młodzieńcem, a wredne dokuczanie – podłymi intrygami. Nie mieszkał już w miasteczku nad górskim jeziorem, lecz studiował na uniwersytecie nieopodal wielkiej równiny. Tam znalazł go Jasiu Smakosz.

W trakcie nieziemskiej burzy włamał się do uczelnianego laboratorium i tam – łącząc naukę z magią – przyrządził potrawę, która skusiłaby diabła, a może nawet tych po drugiej stronie barykady. Opary rozniosły się szybami wentylacyjnymi po całym campusie. Rzesze studentów i wykładowców niczym zombie ruszyły w stronę źródła zapachu. Szli w strugach deszczu, gromy wybijały im rytm, a pioruny rozświetlały drogę. Krwawy Kucharz unieruchomił ich wszystkich paroma zaklęciami.

Jednej osoby zapach nie poruszył – dobrze wiemy, o kogo chodzi.

Pan Otwórz Się wkroczył do pokoju Władka, niosąc talerz przykryty srebrną pokrywą. Młodzieniec zamknął laptopa, w którym knuł swoje intrygi. Widok dawnego prześladowcy wywołał na jego twarzy dziwne przemieszanie ulgi, strachu, irytacji i zaciekawienia.

– Zapach poruszył wszystkich – powiedział Krwawy Kucharz, kładąc talerz przez Władkiem Niejadkiem. – Oprócz ciebie. Zobaczymy, jak twardy jesteś. Skosztuj.

Trudno opisać potrawę, która kryła się pod srebrną pokrywą. Wyobraźcie sobie to, co najlepsze w tradycyjnej, swojskiej kuchni, takiej od babci. Dodajcie do tego pierwiastek egzotyki, po czym zmieszajcie z najnowszymi osiągnięciami gastronomii molekularnej i pizzą. Całość polejcie sosem z czarnej magii, nie żałujcie go.

Danie zmieniało się w oczach. Nie sposób stwierdzić, czy zapach był słodki czy ostry. Chwilami potrawa przypominała gulasz, by zaraz potem stać się kotletem, który nagle przyobleka się w kokon tortilli, a na koniec wykluwa się jako motyl nadziany najlepszymi ziołami i warzywami. Konsystencja nie chciała się sprecyzować, kolor także był kapryśny niczym księżniczka grymasząca na zabójcę smoka. Potrawa żyła własnym życiem, a życie to zostało powołane tylko w jednym celu, w celu wołania: zjedz mnie, zjedz mnie, zjedz mnie!

– Mogę odmówić – powiedział Władek i chyba wtedy coś w nim pękło. Zapach przebił się przez niezrozumiały mur niechęci do jedzenia. Chłopak zaczął się bać. – Nie zabijesz mnie.

Krwawy Kucharz dostrzegł jego rozdarcie.

– Skosztuj – rozkazał. – Poświęciłem na to dziesięć lat. Włożę ci do gęby i nikt się nie zorientuje, że ci nie smakowało.

– Tak mówiłeś dziesięć lat temu.

– Szefie.

– To jest głupie, że każesz tak do siebie mówić, wiesz?

Przez moment potrawa stała się wrzącą zupą pełną papryczek chili, ale w porównaniu z wyrazem twarzy mordercy wydawała się łagodna.

– Skosztuj.

– W porządku. Tylko pamiętaj: całe życie będziesz czuł smak tej porażki. To mi nie posmakuje.

– Jeśli ci posmakuje, będziesz mógł zjeść do końca. Nikomu jeszcze na to nie pozwoliłem.

Władek Niejadek wzruszył ramionami, wziął widelec i zanurzył go w potrawie. Nabił coś (albo nabrał – choć jak? widelcem zupę, sos, krem, budyń?), po czym wziął do ust. Żuł chwilę w zamyśleniu.

– Jak gulasz ze stołówki – stwierdził.

Zabójca wyjął zza pazuchy tasak i ciachnął. Władek patrzył na swoją rękę, która jeszcze przed sekundą była połączona z resztą ciała. Krew z nadgarstka lała się do potrawy, która zaczęła dymić. Nasz bohater (choć głupio tak nazywać psychopatę) rzucił proste anestetyczne zaklęcie i uniósł ostrze do kolejnego ciosu.

– Naprawdę! – krzyknął Władek Niejadek. – Chciałbym, żeby coś mi smakowało.

– To skosztuj jeszcze, ze swoją krwią!

Skosztował i pokręcił głową. Tasak odciął ucho.

– Skosztuj teraz!

Władek musiał skosztować. Ostrze opadało raz po raz, pozbawiając młodzieńca kolejnych części ciała. Gdy skończyły się ręce, jadł jak zwierzę, prosto z talerza. Po utracie nóg nie mógł utrzymać równowagi, więc karmił go morderca. Potem na podłodze wylądowały uszy, nos, brwi, wargi. Każda rana szybko się zabliźniała – Krwawy Kucharz wrócił z dalekich krain ze znajomością magii tak czarnej jak ciemna, bezgwiezdna noc i znał odpowiednie zaklęcia. W szale o mało nie pozbawił ofiary ostatniej części, którą dało się odciąć.

– Język ci zostawię – rzekł. – Żebyś mógł skosztować i powiedzieć, czy ci smakuje. Wrócę po ciebie. Możesz dożyć starości, ale ja w końcu przyjdę. I będę miał dla ciebie potrawę.

Po czym zniknął w obłoku dymu, tak jak to robią początkujący czarnoksiężnicy.

W krainie wybuchło wielkie poruszenie. Cały kampus był w szoku, a Władek (znany też odtąd jako Władek Kadłubek) został gwiazdą. Uniwersytet wypłacił mu ogromne stypendium, dzięki któremu młodzieniec mógł skończyć studia, a potem założyć firmę, która przerodziła się w wielki koncern żywieniowy. Koncern ten objął swym tłustym cielskiem krainę i przylegające do niej ziemie.  

Władek, choć niewiele mógł zrobić z własnym ciałem, stał się bardzo wpływową osobą. Takie to były czasy, że język znaczył więcej niż siła ramion lub wytrzymałość nóg. Krainę spowił cień żywieniowego terroru. Tania, niezdrowa papka wyparła normalne jedzenie pochodzące od rolników, hodowców i prywatnych przedsiębiorców. Koncern zawładnął żołądkami ludzi, by dostać się do serc i wbić w nie cierń zawiści. A wszystko za sprawą mężczyzny, którego jako dziecko rodzice musieli karmić przez lejek, niczym gęsi przeznaczone na foie gras.

W ciemiężonej krainie pojawiła się legenda Krwawego Kucharza (pamiętajcie, jak go nazywać, gdy ugotuje wam ulubione danie; istnieją bowiem dwa rodzaje wypruwania flaków: przyjemny i bolesny). Mieszczanie szeptali o czarnoksiężniku, który samym zapachem opanował cały kampus; wieśniacy przekazywali z ust do ust historie o mordercy, który z determinacją Syzyfa od lat dokarmia Władka.

Też kiedyś powtarzałem te plotki, wymyślając dobre zakończenia. Dane mi było jednak dożyć do czasów, kiedy zakończenie dokonało się naprawdę i teraz wam  je opowiem.

Gospoda na rozstaju dróg została zastąpiona przez sieciowy fast food, więc Tomcio Pazur i Łasuch Rozpruwacz spotkali się przy płynącej nieopodal rzeczce i tam pili bimber własnej roboty. Tomcio jakiś czas temu wyszedł z więzienia. W ramach kary za jego czyny obcięto mu końcówki palców, by nie miał paznokci. Dwaj mordercy wspominali początki swoich karier, kiedy wszystko było lepsze.

– Powiedz mi, czemu wciąż uganiasz się za tym Władkiem? – zapytał Tomcio w stosownej chwili.

Nasz bohater nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

– Postaw przed nim byle co i go zabij – powiedział Tomcio Pazur. – Wszystkim będzie lepiej. Może ta kraina odżyje. Popatrz tam: jest głupi fast food, a była gospoda. Nie napiłbyś się piwa?

– Nie robią już takiego jak dawniej.

Pokiwali głowami i łyknęli bimbru. Gdy jakiś czas później leżeli półprzytomni, ze wzrokiem utkwionym w gwiazdach – dwóch romantycznych seryjnych morderców – Pana Otwórz Się olśniło.

– Byle co! – zawołał, zrywając się na nogi. – To jest jego ulubiona potrawa. Przez te wszystkie lata chciałem, żeby coś mu smakowało. A jego nie obchodzi, co dostaje. On je, by żyć, a nie żyje, by jeść. I to właśnie lubi. Cokolwiek, co pozwala mu przetrwać. Będzie miał swoje ulubione danie!

Mogłoby się wydawać, że nie ma nic prostszego niż zrobić byle co. Nie jest to trudna sztuka, o ile nie chce się robić idealnie nijakiego byle czego. Krwawy Kucharz musiał znaleźć kwintesencję bylejakości, a potem zmienić ją w jedzenie. Długo nad tym pracował, ale w końcu się udało.

Byle co w sosie nijakim – to było opus magnum najlepszego gastronoma, jaki chodził po znanych i nieznanych krainach.

Przed dopełnieniem swojego przeznaczenia Łasuch Rozpruwacz chciał się rozgrzać. Usunął paru członków zarządu koncernu, a także sporo ochroniarzy – ot tak, w ramach gry wstępnej. Władek Niejadek dowiedział się w ten sposób, że morderca zamierza uderzyć po raz kolejny. Potroił ochronę, ale na nic się to nie zdało. Pamiętajmy, że nasz bohater nie zapomniał tajemnych sztuk przyswojonych w odległych krainach. Z małą pomocą czarnej magii dostał się do pomieszczenia, z którego Władek tyranizował żołądki (docelowo: serca i portfele) mieszkańców tej ziemi.

Morderca wszedł, uważając, by nie wkroczyć, po czym rzucił talerz, uważając, by nie podać. 

– Jeszcze sobie nie odpuściłeś? – zapytał Władek.

Stanowił okropną kreaturę. Wrażliwsi z was powinni teraz pomyśleć o jakiejś przyjemnej rzeczy albo w ogóle odwrócić swoją uwagę, bo historia musi być kompletna, choć jest okrutna. Władek zamiast kończyn miał guzowate zrosty; miejsce, w którym powinny znajdować się genitalia, przypominało krocze lalki. Głowa wyglądała jak ziemniak: skalp zdjęty niegdyś przez Jasia Smakosza zarósł ohydną tkanką bliznowatą; uszu brakowało, podobnie z nosem, brwiami, podbródkiem i wargami. Z tej bladej bryły łypały oczy, które nawet w trollach ze Wzgórz Łysej Pały budziłyby obrzydzenie. Poniżej ziały dwa przesmyki nozdrzy. Najgorsza była jednak dziura u dołu czegoś, czego nie powinienem nazywać twarzą, choć muszę to zrobić, przepraszam. Tak więc: dziura u dołu twarzy, a w niej smok pustoszący wszystko dookoła, przyczajony chwilowo w swojej jamie. Wyobraźcie sobie język tak zawstydzony, że nigdy nie dostarczył swojemu właścicielowi przyjemnych doznań smakowych, a zarazem tak rozgoryczony, że sprowadza nieszczęście na krainę, wydając rozkazy produkcji jedzenia, które powoli zabija ludzi, zżerając ich od środka.

Morderca celebrował to zabójstwo przez dziesięciolecia; nie było potrzeby, by wygłaszać jakieś mowy. Zresztą: przy jedzeniu się nie gada, bo się w brzuszku źle układa (Niejadek chyba o tym zapomniał, bo chwilę później w jego bebechach powstał niezły bałagan, ale znów wyprzedzam fakty). Jasiu Smakosz nabrał porcję byle czego w sosie nijakim, po czym wepchnął widelec w dziurę z plugawym językiem.

Władek Niejadek skosztował.

– Smakuje? – zapytał Krwawy Kucharz, zbliżając swoją twarz do ziemniakopodobnej bryły. – Czy wydaje mi się, czy rzeczywiście czuję ślinkę napływającą do ust?

– Nie smakuje – skłamał Władek. – Ohyda.

– Możesz zjeść jeszcze. Obiecałem, że pozwolę ci zjeść ostatni posiłek do końca, jeśli będzie smakował.

– Nie chcę.

Kolejna porcja byle czego w sosie nijakim powędrowała do dziury z językiem. Ofiara odwracała głowę, ale Krwawy Kucharz (nie bez obrzydzenia) przytrzymał ją i karmił dalej. Kiedy na talerzu zostały tylko resztki sosu, je także kazał wylizać. 

– Teraz – powiedział. – Mogę cię zabić.

– Oszukujesz! – krzyczał Władek. – Miało mi smakować. To miała być moja…

Słowa zamieniły się w skowyt bólu, kiedy tasak zrobił szeroką kreskę na jego brzuchu. Potem skowyt bólu zamienił się w ryk agonii – jakaś ręka ścisnęła jelita i wyszarpała je na zewnątrz. Pewnie niektórzy z was chętnie usłyszeliby, jakie inne potworności spotkały tego skurwysyna, ale mogą tu być też dzieci i nie trzeba psuć im główek tym, jaki dźwięk wydaje wypruwana z otrzewnej wątroba.

 Cała kraina okrzyknęła Krwawego Kucharza swoim bohaterem. Okrzyk ten trwał do czasu, kiedy morderca wypatroszył rzeźnika. Zanim to zrobił, zaserwował mu pierwszorzędną kaszankę. Tym razem pozwolił ofierze zjeść wszystko i ten zwyczaj przetrwał tyle, ile mógł przetrwać.  

Tu historia dobiega końca. Kraina, jak funkcjonuje, sami widzimy. Pan Otwórz Się zabijał do końca swoich dni. Kiedy ostatni raz rozmawiał z Tomciem Pazurem, wydawał się szczęśliwy. Potem umarł, bo mordercy to też ludzie i mogą zginąć w wypadku samochodowym albo od ukąszenia pająka. Naszego bohatera czekała jednak inna śmierć – zadławił się ulubioną potrawą. Pozostanie tajemnicą, co takiego to było. Ja utrzymuję, że flaczki. 

Koniec

Komentarze

“Paskudny dzieciak, przyznajcie. Komu z nas nie otworzyłby się nóż w kieszeni, niech pierwszy rzuci owsianką.” He he he :D

Bardzo fajna historia, z pomysłem i z polotem. W wielu miejscach bajka mnie rozbawiła, kilka razy zaskoczyłeś mnie błyskotliwością. Przeszkadza mi nieapetyczne okaleczenie Władka i myślę, że bajka zyskałaby bez tych krwawych scen. Serce mi się kraje kiedy wyobrażam sobie Władka po tych bezlitosnych zabiegach. A wyobraźnię mam bujną.

Ale poza tym przeczytałam z przyjemnością, a zazwyczaj mam problemy żeby dotrzeć do połowy.

Jeśli chodzi o warsztat techniczny, to się nie wypowiadam, bo zdecydowanie nie jestem w tych kwestiach autorytetem.

 

Kolejny bardzo dobrze napisany tekst, choć stylistycznie wcale nie tak odległy od “Jelenia”, jak zapowiadałeś. Finalny pomysł na ulubione danie wybrzmiałby chyba mocniej, gdyby nie był zasugerowany już przy pierwszym spotkaniu szefa z Władkiem. Czyta się bardzo płynnie, utknąłem tylko na “…zakończenie dokonało się naprawdę i to je wam opowiem”.

Opowiadanie mocno absurdalne, miejscami makabryczne, momentami nieco odrażające, ale generalnie pomysł niezły, zrealizowany ze szczególną fantazją, a nawet lekkością.

Gdyby nie usterki, satysfakcja z lektury byłaby zdecydowanie większa. ;-)

 

a do­pie­ro potem brał się za go­to­wa­nie. – …a do­pie­ro potem brał się do gotowania.  

 

ten typ wy­glą­da na mi­ło­śni­ka mięsa, a nade wszyst­ko prze­kła­da sobie ja­gnię­ci­nę. – Ulubionych dań nie przekłada się sobie.

Powinno być: …a nade wszyst­ko przed­kła­da ja­gnię­ci­nę.

 

jak nie trud­no się do­my­ślić po prze­zwi­sku… – …jak nietrud­no się do­my­ślić po prze­zwi­sku

 

przy­spa­rza­nia sobie no­wych wro­gów. – …przy­spa­rza­nie sobie no­wych wro­gów.

 

Wiem, że rok życia to nie dużo… – Wiem, że rok życia to niedużo

 

Ja­jecz­ni­ca była na­praw­dę nie­zła: usma­żo­na na parze… – Na parze nie można niczego usmażyć. Smażenie odbywa się na patelni, z udziałem tłuszczu.

Proponuję: Ja­jecz­ni­ca była na­praw­dę nie­zła: przyrządzona na parze

 

Zupa z wie­lo­ry­ba zro­bi­ła takie same wra­że­nie… – Zupa z wie­lo­ry­ba zro­bi­ła takie samo wra­że­nie

 

za­koń­cze­nie do­ko­na­ło się na­praw­dę i to je wam opo­wiem. – Może: …za­koń­cze­nie do­ko­na­ło się na­praw­dę i teraz wam je opo­wiem.

 

le­że­li pół­przy­tom­ni, z wzro­kiem utkwio­nym w gwiaz­dach… – …le­że­li pół­przy­tom­ni, ze wzro­kiem utkwio­nym w gwiaz­dach

 

Krwa­wy Ku­charz mu­siał zna­leźć kwin­te­sen­cję byle ja­ko­ści… – Krwa­wy Ku­charz mu­siał zna­leźć kwin­te­sen­cję byleja­ko­ści

 

które nawet w trol­lach z Wzgórz Łysej Pały… – …które nawet w trol­lach ze Wzgórz Łysej Pały

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Misie. Jestem pod wrażeniem wyobraźni i pomysłowości. Wpływ na odbiorcę niezły, bo właśnie mi zaburczało w brzuchu. ;-)

Widziałam kilka literówek, ale ogólnie nie jest źle. Mimo dość makabrycznego tematu, tekst wydaje mi się humorystyczny.

Babska logika rządzi!

Czytałam przy jedzeniu :) 

 

Tym razem spodobało mi się i to nawet bardzo. Jakieś drobiazgi w oko wpadły, ale ręce zajęte obiadem nie miały ochoty na łapanki. Napisałeś tekst w bardzo lekkim, przyjemnym w odbiorze stylu. I do tego z humorem. Ubawiłam się ze starań szefa. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za przeczytanie tekstu i komentarze (regulatorzy, już poprawiłem te wszystkie byki, których wyszło tu całe stado). Szczególnie cieszę się, że “Władek” bardziej przypadł do gustu tym, którzy “Jelenia” nie strawili… Nie wiem jeszcze, co wrzucę za kilka dni jako następne, ale już z góry wszystkich zapraszam, choć tekst też będzie ciut inny. Mam nadzieję, że zjadliwy i smaczny, w końcu nie samą pizzą człowiek żyje. 

 

cobold, przewidziałeś zakończenie w momencie pierwszego spotkania szefa z Władkiem? Chyba następnym razem skonsultuję się z tobą, jak nie będę miał pomysłu na finał, bo ja sam w trakcie pisania nie wiedziałem, jak to się skończy. Frustrowałem się razem z głównym bohaterem, że z tego Władka taki Niejadek :D 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Miło mi, że uwagi okazały się przydatne. No i fajnie, że zapowiadasz kolejny tekst. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak już pisałem w powitalnym wątku – mam jeszcze kilka w szufladzie i chętnie się nimi podzielę. Może ktoś będzie miał przyjemność z lektury, a może ja sobie po raz kolejny przypomnę, żeby w szale tworzenia historii nie zapominać o poprawności językowej ;) Pewnie w międzyczasie skrobnę coś nowego, ale istnieje ryzyko, że będą to historie bez fantastyki. A tak przy okazji: jest jakiś rekomendowany odstęp czasu, w którym można zamieszać opowiadania tak, żeby znalazło się jak najwięcej czytelników, a jednocześnie nie męczyć swoją obecnością i nachalnością? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

No, to przejrzyj te szufladowe teksty i wstawiaj.

Lepiej z fantastyką. Ja nie bardzo lubię opowiadania bez.

Oficjalnych rekomendacji co do odstępu nie ma. Na pewno wstawianie więcej niż jednej rzeczy jednego dnia jest źle widziane – mamy tu system dyżurów i dyżurni mogą się wkurzyć, jeśli dostaną dużo czegoś, co im nie leży. Więc równo co tydzień też może słabo wypaść. ;-)

Babska logika rządzi!

Funthesystem, nie o to chodzi, że przewidziałem finał, tylko wręcz przeciwnie, spodziewałem się czegoś zupełnie nowego, a tymczasem powrócił lekko zmodyfikowany motyw z pierwszej wizyty: “jesz byle, co – to jest twoje ulubione jedzenie”. Finał jak najbardziej logiczny, tylko byłby bardziej zaskakujący, gdyby nie stanowił echa pierwszej groźby Szefa.

I tak Ci nie wierzę, że improwizujesz. Za dobrze skonstruowane. Ale na konsultacje jestem otwarty ;-)

Ojej, mnie niestety bardziej podpasował Jeleń.Tekst mi się dłużył, a makabryczne okaleczenie wydało kiczowate, o dziwo, bo zazwyczaj lubię. Mimo to, wciąż uważam, że jest fajnie, tylko może nie aż tak fajnie jak poprzednio.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Mnie również Jeleń na rykowisku bardziej podszedł, choć może to kwestia oczekiwań… Wtedy nie miałem żadnych :P

Historia “szefa” przyjemna w odbiorze, czyta się bardzo dobrze, choć finał jakiś taki… nijaki. Po prostu nie zrobił na mnie wrażenia.

Podoba mi się za to konwencja – niby horror, ale taki z nutą humoru, szalony :D

Cóż… Jednym słowem – fajnie. Podobało się.

 

W kwestii publikacji nowości – doradzałbym jednak wstrzemięźliwość. Dobrze jest wyrobić sobie markę, sprawić, by ludzie oczekiwali na Twoje teksty. Jeśli ktoś ma jeszcze w planach przeczytać Jelenia, teraz dodałeś mu Władka, a za chwilę kolejne opowiadanie – zniechęci się.

A poza tym, możesz zostawić coś smakowitego na konkurs ;)

 

Tyle ode mnie, na koniec “garsteńka” wątpliwości ;)

Receptory działały bez zarzutu. Podobnie z powonieniem.

“Podobnie powonienie.” Skąd taka dziwna konstrukcja?

Opary rozniosły się szybami wentylacyjnymi po całym campusie.

Cały kampus był w szoku, a Władek

Mieszczanie szeptali o czarnoksiężniku, który samym zapachem opanował cały kampus

Taka rozbieżność ;) Na początku myślałem, że źle napisałeś i powinno być “kampus”, jednak PWN zdaje się sprzyjać obydwu wersjom… W każdym razie, zalecałbym ujednolicenie ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

O, jest jakiś konkurs, o którym nie wiem?

Babska logika rządzi!

Hehe, pewnie jest, choć i ja o nim nie wiem :P

Pisałem tak ogólnie, Finklo – na portalu często pojawiają się konkursy, a pisane pod nie teksty cieszą się, generalnie, nieco większym zainteresowaniem. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Z moich też. Pewnie niektórzy podglądają, co też konkurencja wykombinowała. No i jurorom wypada przeczytać. ;-)

Ale może skończmy offtop?

Babska logika rządzi!

Może nie do końca w moich klimatach, ale nie mogę odmówić lekkiego pióra. Fajnie wprowadziłeś ksywy smakosza, elegancko radząc sobie z nazywaniem protagonisty i uniknięciem powtórzeń. I choć tekst jest mieszanką makabrycznego humoru i humorystycznej makabry, zwraca naszą uwagę na szalenie ważny aspekt życia – jedzenie : ). Dziś wiele osób podchodzi do tej czynności jak Władek, a przecież na przestrzeni wieków różne kultury formowały wokół niej cały arsenał rytuałów wyrażających szacunek i podziękowanie. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki za znak jakości, Nevaz! Jak masz ochotę na więcej lekkiego pióra, to zapraszam jeszcze do mojego debiutanckiego “Jelenia na rykowisku” ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Usterki naprawione, więc mogę kliknąć. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mała rzecz, a cieszy ;) Dzięki! Myślę, że w środę/czwartek podzielę się kolejnym opowiadaniem.  Tym razem będzie nieco krócej i mniej absurdalnie, a bardziej poważnie. Ale chodzą słuchy, że jest znośne. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Brzmi zachęcająco. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi się spodobało twoje opowiadanie. Uwielbiam historie z dozą dreszczyku. Nie mogę się doczekać co wstawisz kolejne! Powodzenia z pisaniem!

Zabawa konwencją, pomysły proste, ale za to błyskotliwe, lekki styl… Po zmieszaniu tych składników otrzymujemy niezwykle smakowitą potrawę ;)

Brunar, pomysły proste?! Bohater-morderca pół życia się przemęczył, by wymyślić rozwiązanie :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przekonałeś mnie, zwracam Łasuchowi honor ;D Takiego nemezis jak Władek ze świecą szukać ;)

Opowiadanie bardzo fajne, przypadło mi do gustu, w szczególności lekki styl. Tak opisane tortury nie były wcale straszne, choć trochę Smakosz przesadził z tym krojeniem Władka, skoro ostatecznie i tak pozwolił mu jeszcze żyć.

E tam, przesadził… troszkę się zdenerwował i tyle ;)

Dzięki, że wpadłeś po takim czasie, cieszę się, że przypadło do gustu!

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Też uważam, że Smakosz przegiął ucinając Władkowi wszystkie kończyny. Przeczytałam drugi raz z taką samą przyjemnością jak za pierwszym i po raz kolejny jest mi głupio, że nie wierzyłam w to, że opowiadanie tak się spodoba. A teraz się okazuje, że humorystyczne teksty to jednak Twoja mocna strona :D

Komentarz o tyle niepełny, że napisany ze sporym opóźnieniem. Zajrzałem do tego tekstu już dawno temu, jeszcze zanim przeczytałem Martwe Zwierzęta. Po trosze właśnie skuli tamtego tekstu, wtedy już nominowanego, by na czymś “mniejszym” przekonać się, jak piszesz, a po trosze z ciekawości, bo krótki staż, komplet tekstów w bibliotece i tytuł, który trąci grafomanią gimnazjalnego albo nawet przedgimnazjalnego kalibru, a mimo to cieszy się nadspodziewaną popularnością. Jak się okazało, zupełnie słusznie zresztą, bo to kawał dobrej prozy. Dużo, skromnym moim zdaniem, lepszej niż Zwierzęta. Jest tu bowiem chyba wszystko to, czego w tamtym opowiadaniu mi brakowało.

Po pierwsze polot. Nie raz już powtarzałem (i pewnie nie raz jeszcze powtórzę), że od dobrej historii wolę dobrze opowiedzianą historię. A tym tekstem pokazałeś, że potrafisz świetnie opowiadać swoje historie. Nie tylko zaprezentowałeś świetny warsztat i “literacki pazur”, ale zwyczajnie zassałeś mnie w opowieść. Nie nudziło, nie dłużyło się, nie męczyło, nic z tych rzeczy, wręcz przeciwnie. “Czytało się samo”, cytując tutejszych Mistrzów.

Po drugie, akcja; wyrazista, ciekawa, sensowna akcja.

Dobrze opowiedziana historia jest lepsza od dobrej historii, ale od dobrze opowiedzianej historii jeszcze lepsza jest dobrze opowiedziana dobra historia. A tutaj mamy komplet, bo chodź Władek jest na swój sposób popieprzony, to jednak bardzo mi się podobał. Humor podszedł, absurd dozowany na tyle umiejętnie, że już nie sposób czepiać się dziur w logice, a przy tym jeszcze nie męczący i – co ważniejsze – nie ocierający się o niestrawną dla mnie głupotę, bohaterowie, mimo że żadnego tak naprawdę nie sposób polubić, sympatyczni, a i puenta, choć baśniowo-bajkowo naiwna… no cóż – zjadliwa.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

A to ciekawe, bo “Władek” nie zajmował zbyt chlubnego miejsca w mojej szufladzie. Tym bardziej miło mi czytać Twój komentarz, Cieniu. Jeśli masz ochotę na więcej absurdu i trochę niewybrednego humoru, zapraszam do “Jelenia na rykowisku”; jeśli wolisz coś poważniejszego – polecam “Pozwól mi zostać”. A wkrótce dodam krótszy tekst. No chyba że nie masz ochoty, wtedy pozostaje mi walczyć o kolejną nominację :D 

Dzięki za wizytę i zostawione słowo :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wiesz, ze mną jest tak, że chętnie zajrzę do innych Twoich tekstów, jeśli znajdę chwilę. Przy czym “jeśli” jest tutaj słowem-kluczem, które obejmuje wielu innych twórców i wiele innych dzieł. Toteż, żeby oszczędzić sobie ewentualnych wyrzutów sumienia, ograniczę się, pozwolisz, do deklaracji chęci, ale bez obietnic nijakich. Inna kwestia, że za każdą taką “chwilę” sumienie i tak będzie mnie ścigać z wielu różnych powodów. Bo zawsze jest tyle do zrobienia, napisania, przeczytania, zobaczenia… Nic to, pędze dalej. Bo sumienie.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Doskonale to rozumiem. Też chciałbym zapoznać się z przykładami twórczości innych użytkowników, a tymczasem tyle innych zajęć… 

Jeszcze raz dzięki i do zobaczenia pod jakimś innym tekstem :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Morderca wszedł, uważając, by nie wkroczyć, po czym rzucił talerz, uważając, by nie podać. 

Szczególnie do gustu przypadła mi pierwsza część tego zdania.

 

Wydaje mi się fun, że lubisz mieć dobrze zarysowanego widocznego narratora. Najwyraźniej chciałeś by czytelnik miał wrażenie, że ktoś mu tę historię opowiada. Nie starasz się ukrywać opowiadacza, by tekst się po prostu czytało, ale wpychasz te wstawki. Co w mojej ocenie dobrze wychodzi, szczególnie, gdy tekst nie jest na poważnie. W podobny sposób ktoś ze zdolnościami krasomówczymi, mógłby tę historię opowiadać.

 

Swoją drogą zastanawiałeś się kiedyś jak to jest wyjść przed grupę ludzi, lub nawet jednego nie/znajmoego i opowiedzieć coś na skraju funtastyki? Dla mnie to na pograniczu funtazji. Nie umiałbym zachować powagi, skupienia i pozbyć się wrażenia, że właśnie się zbłaźniłem. I to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu :D Bo można przecież błaznować celowo. Ok umiem robić sobie z siebie żarty, wygłupiać się czy udawać imbecyla ale chciałbym umieć tak opowiadać opowiadania z marszu przy ognisku :)

 

Generalnie całościowo mi się podobało. W nieco baśniowym stylu spokojnie opowiadasz historię zabójcy. I pomimo braku wartkiej akcji utrzymujesz jakieś napięcie i zainteresowanie tym co będzie dalej. Co najważniejsze nie przynudzasz. Nie rozdrabniasz się w szczegółowe opisy każdej z ofiar, tylko jak np. na początku zwięźle podajesz przykłady po ok. zdaniu na ofiarę, a każdą cechuje coś innego i to jest ciekawe. I sprawia, że wprowadzenie się nie dłuży pomimo, że krótkie nie jest.

Pomimo, że bohater to psychol, można go polubić za to, że ma swoje zasady i honor. Że z uporem dąży do celu. A całą napiętą atmosferę mordowania i obrzydliwości rozładowuje narrator. Sprytnie sobie umyśliłeś byśmy głównej ofiary nie lubili, i mogli się cieszyć z jej śmierci. 

 

Napisane sprawnie, błędów też nie widziałem ale to u Ciebie nic nowego starego (bo i tekst nie nowy).

Dam 4,5/6

 

I to chyba tyle z mojej strony :)

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dzięki, Mytrixie! :)

Narrator to ważna rzecz. On sprawia, że dostajemy opowieść, a nie opowiadanie. 

“Funtastyka” – kiczowate i wspaniałe, dziękuję za to :D

Nie opowiadam podobnych historii w gronie znajomych, to byłaby zbyt duża improwizacja. Właściwie to jeszcze nie natknąłem się na kogoś, kto umiałby snuć opowieści na głos. Chyba takie czasy. 

Jeszcze raz dzięki :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Cześć!

Mojego rajdu po Twoich opowiadaniach ciąg dalszy :D

Bardzo dobry tekst – powiedziałbym wyborny. Najmożliwiej obrzydliwa i absurdalna wariacja znanej bajki. Pysznie obrzydliwa i smakowicie absurdalna ;)

Danie, jakie wyszło z tegoż połączenia musiało się nieco przegryźć, ale ostatecznie smakowało. Dłużyzny może i były (dalsze spotkania z Tomciem można było zastąpić klasycznym “dotrzymaniem słowa”), ale całościowo nie przeszkadzały.

 

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Dzięki!

Jaką znaną bajkę masz na myśli?

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Znaną, a przynajmniej mi ;) “O Tadku Niejadku”. Bohater to taki Władek, tyle że nie umiera i nie zakłada firmy…

Jai guru de va!

Tak, od “Tadka Niejadka” odgapiłem część tytułu, ale treści bajki albo nie znam, albo nie pamiętam. Ale nietrudno się domyślić, że chodziło o niechęć głównego bohatera do jedzenia :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie znasz tak świetnej bajki?! No to jedziemy:

Bajka opowiada o miłym jak papier ścierny smarkaczu, który z jakiegoś powodu nie chce nic jeść. W końcu staje się tak chudy, że zaczyna unosić się w górę jak balon. Na miejsce przyjeżdżają strażacy i kucharka ze szkolnej stołówki i drabiną podają mu kolejne porcję peerelowskich smakołyków. Tadek unosi się więc coraz niżej i niżej, aż w końcu opada na ziemię.

Odtąd chłopak je normalnie i nie jest już tak wkurzający. KONIEC.

Morał? Kiedy jesteś głodny wzywaj OSP.

Jai guru de va!

Dobre. A to jakaś przekazywana ustnie historyjka czy jest gdzieś literacki oryginał? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Oj tego nie wiem. Rodzice puszczali mi to z kasety w formie “kołysanki”. Była cała seria takich mniej znanych bajek, wypuszczana gdzieś na początku tego stulecia.  Więcej szczegółów nie kojarzę.

Jai guru de va!

Autorką historyjki o Tadku Niejadku jest Wanda Chotomska. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A Ty zawsze na straży! ;D

Dziękuję za informację. Mogłem to w sumie sprawdzić u wujaszka Google, ale kończę opowiadanie na konkurs, więc czas nagli ;)

Jai guru de va!

Miło mi, że się przydaję. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę kiedyś zerknąć do oryginału :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

O rany juluś, moje posiłki już nigdy nie będą takie same ;).

“Wrażliwsi z was powinni teraz pomyśleć o jakiejś przyjemnej rzeczy albo w ogóle odwrócić swoją uwagę” – to chyba do mnie. Toporowy nadmiar groteski i paskudztwa jakoś do mnie nie przemówił. Sprawność warsztatowa bardzo duża, ale jak dla mnie – to takie opowiadanie dla szlifowania warsztatu, bez większej głębi. 

Choć… może pokażę je synowi. On ma wiele z Władka Niejadka ;).

I tradycyjnie, mikrouwagi:

– “wyłupianych oczu” – raczej “wyłupionych” albo “wyłupywanych”;

– “tkanką bliznową” – “tkanką bliznowatą”;

– “uszów” – “uszu”.

A teraz idę na obiad :P!

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki za skorzystanie z zaproszenia, Staruchu :)

Szkoda, że nie przemówiło. Opowiadanie napisałem 2 lata temu, treningowo, bez myśli, że je kiedyś opublikuję, więc masz słuszne odczucia. 

Mam nadzieję, że mimo wszystko obiad smakował :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nowa Fantastyka