- Opowiadanie: Fasoletti - Muchołówka

Muchołówka

Opowiadanie pojawiło się swojego czasu w VI numerze “Magazynu Histeria”. Myślę, że minęło już dość czasu, dlatego udostępniam i tutaj. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Muchołówka

Szedł za dziewczyną już od dobrych kilku minut, nie mogąc oderwać oczu od jej ogromnego dupska. Był jak w transie. Dwa tłuste, falujące poślady, okryte białymi legginsami, przez które przebijały kontury majtek nadających się na żagiel do galeonu, zaabsorbowały go całkowicie. Ślina wyciekająca mu z kącika ust spływała po brodzie i skapywała na podkoszulek, serce waliło szaleńczo, a penis stwardniał z podniecenia. Dyszał ciężko i szybko jak pies na widok suki z cieczką. Maniek oddałby wszystko, żeby tylko móc dobrać się do tej cudownej dziewoi. Rozchylić wspaniałe półdupki, którymi tak hojnie obdarzyła ją matka natura, wsadzić między nie głowę i dokładnie wylizać kakaową szparkę, delektując się wyzierającymi stamtąd zapachami. Powędrował wzrokiem nieco wyżej, na talię przypominającą oponę od wywrotki przewożącej urobek w afrykańskich kopalniach. W figurze nieznajomej nie zauważył żadnego wcięcia ani wycięcia, tak charakterystycznego dla figur kobiet z okładek plotkarskich magazynów. Była jak sześcian, albo raczej dorodny kloc sadła. To podniecało go jeszcze mocniej.

Z nieba zaczął padać kapuśniaczek, a ciężkie chmury wiszące nad miastem nie wróżyły poprawy pogody. Jakby tego było mało, zerwał się zimny wiatr. Dziewczyna przystanęła. Sięgnęła po niesioną na ramieniu kurtkę, jednak zrobiła to tak nieporadnie, że ta upadła na ziemię. Kiedy się po nią schylała, spodnie wraz z majtkami zsunęły się nieco z jej tyłka, odsłaniając fragment okolonego czerwonymi wykwitami rowa. Maniek zdrętwiał momentalnie. Jego źrenice rozszerzyły się jak po zażyciu narkotyków, oddech przyspieszył, serce wzmogło pracę. Balansując na granicy ekstazy, wyciągnął z kieszeni komórkę, nastawił funkcję aparatu i zaczął fotografować wypięte w swoją stronę dupsko, na widok którego przechodnie odwracali głowy z niesmakiem. Nie obchodził go przechodzący w ulewę deszcz ani coraz zimniejszy wicher targający koronami drzew rosnących wzdłuż ulicy. Liczyła się tylko ta chwila. Marzył, by trwała w nieskończoność, ale okrutne życie zwykło cofać swą dłoń w momencie, kiedy spragniony całej ręki człowiek ma właśnie dobrać się do palców. Dziewczyna wyprostowała się i, odziana już cieplej, leniwym krokiem ruszyła dalej. Podążył za nią, niczym myśliwy tropem upatrzonej zwierzyny. Nie, nie zamierzał napaść jej w ciemnej uliczce i zgwałcić, choć opcja taka wykiełkowała w jego umyśle. Zdawał sobie sprawę, że w bezpośrednim starciu nie miałby najmniejszych szans. Ważył ledwie pięćdziesiąt kilo, więc równie dobrze mógłby zmienić się w malucha i spróbować staranować czołg. Podryw też nie wchodził w grę. Takie dziewczyny są wymagające pod względem „tych rozmiarów”, a on już raz najadł się wstydu. Pozostało tylko patrzenie.

Znalazł się teraz w dzielnicy, której kompletnie nie znał. Mieszkał i pracował w centrum, dlatego nigdy nie wybierał się na obrzeża miasta. Budynki były tutaj szarobure, zaniedbane i ogólnie brzydkie. Ludzie też jacyś tacy smutniejsi, skromniej ubrani. Chodzili zgarbieni, jak gdyby obciążeni ciężarem istnienia. Bezpańskie psy włóczyły się po zaśmieconych ulicach. W bramach wygoleni na kolano młodzieńcy pili tanie wina w towarzystwie zarośniętych meneli. Dziewczyna skręciła w wąską alejkę, minęła budkę z kebabami, po czym weszła do niewielkiej kwiaciarni. Maniek stanął przed sklepem, zastanawiając się, co zrobić. Wejść czy nie wejść? A jeśli wejść, to właściwie po co? Kwiatków w domu nie trzymał, bo jakoś nie miał drygu do uprawy czegokolwiek. Wszystkie rośliny, jakie kiedykolwiek próbował hodować, kończyły na śmietniku, suche niczym mumie pogrzebane w piaskach pustyni. Ale przecież nie musiał chcieć akurat kwiatka. Mógłby poprosić o coś innego, na przykład jakąś ładną konewkę. Jak znalazł na parapet. Cudowna ozdoba…

Z rozmyślań wyrwały go pokrzykiwania. W uliczkę wkroczyła banda zataczających się wyrostków w potarganych dresach z kiepskimi podróbkami logo znanych firm na brudnych bluzach. Na ich nadgarstkach błyskały tanie zegarki, ukradzione bądź kupione od stojących na praktycznie każdym rogu Cyganów. W dłoniach ściskali butelki po wódce, opróżnione w różnym stopniu, jednak wszystkie bardziej puste niż pełne. Zachowywali się jak stado podnieconych pawianów. Wrzeszczeli na siebie, śmiali się, pluli i przeklinali, rozglądając się w między czasie za kimś, komu mogliby tak po prostu dać w ryj. Z pewnością nie polubiliby Mańka, za to Maniek polubił ich, bo pomogli mu zdecydować się wejść do sklepu. Jego nozdrza wypełnił zapach kwiatów. Pomimo dość skromnego asortymentu, było tu schludnie i czysto. Udał, że ogląda stojące na podłodze fikusy, kiedy kątem oka zobaczył Ją. Dziewczynę, za którą podążał taki szmat drogi. Stała za ladą i uśmiechała się do niego. Jej tłusta, nalana twarz wydała mu się obliczem królowej z bajki. Zaczerwienione od potówek policzki przypominały dorodne jabłuszka. Małe, świńskie oczka stały się taflami bezdennych jezior o krystalicznie czystej wodzie. Pokryte kamieniem, zbrązowiałe zęby błyszczały niby złote samorodki. Stał w kompletnym bezruchu, z rozdziawioną z zachwytu gębą i wpatrywał się w sprzedawczynię jak cielak w malowane wrota. Chciał coś powiedzieć, choćby głupie „dzień dobry”, ale słowa nie przechodziły przez ściśnięte gardło. Zbladł, ponieważ cała krew z górnych partii ciała odpłynęła do krocza. Poczuł wzwód i przyjemne mrowienie w jądrach. Oddychał szybko, urywanie, jakby zaraz miał dostać zawału. Jego dłonie drżały, na czoło obficie wystąpił pot, a nogi wrosły w posadzkę.

– Mogę w czymś pomóc? – odezwała się sprzedawczyni chrapliwym basem.

Maniek podrapał się w głowę. Wyglądał jak chore na debilizm dziecko, zafascynowane widokiem jadącego pociągu.

– Pomóc w czymś? – powtórzyła.

– E… Tego, no. Chciałem kupić coś na komary – palnął pierwsze, co przyszło mu na myśl.

– Woli pan spray czy jakieś kadzidło zapachowe?

– Wolałbym coś na dłuższą metę – odparł, zaraz jednak poczerwieniał, ponieważ zrozumiał, że strzelił głupotę. No bo jak można kupić przeciwko komarom „coś na dłuższą metę”? Spodziewał się, że sprzedawczyni w najlepszym razie weźmie go za kretyna i spławi, a w najgorszym wyśmieje. Nic takiego się nie wydarzyło.

– Chyba mam coś, czego pan potrzebuje – powiedziała i zniknęła na zapleczu.

Wróciła z niewielką roślinką doniczkową. Maniek zrobił oczy jak pięć złotych, gdyż nigdy nie widział tak dziwnego przedstawiciela flory.

– Co to jest? – zapytał, wodząc wzrokiem po podłużnych, szerokich listkach, zwieńczonych czymś podobnym do powiek z długimi rzęsami.

– To muchołówka.

– Muchołówka?

– Tak. Z gatunku rosiczkowatych. Wydziela substancje zapachowe wabiące owady do tych pułapek na końcach liści. Postawi pan ją na parapecie i problemy z komarami czy muchami w domu powinny się skończyć.

Maniek zamyślił się. Nie potrzebował żadnego muchożernego krzaka, ale skoro już tutaj wszedł, to głupio byłoby wyjść z pustymi rękami. Poza tym na pewno nie ma tu zbyt wielu klientów, więc ta pulchniutka świneczka zza lady ucieszy się, jeśli do kasy wpadnie nieco grosza.

– Wezmę tego krzaczka – rzekł, uśmiechając się szeroko.

Dziewczyna włożyła muchołówkę do reklamówki i zainkasowała należność.

– Dziękuję i zapraszam ponownie.

Maniek pożegnał się i wyszedł. Na najbliższym przystanku wsiadł do autobusu jadącego w kierunku centrum. Korciło go, by wyrzucić roślinkę do kosza, ale nagle uświadomił sobie, że sprzedawczyni zrobiłoby się na pewno przykro. Postanowił zaopiekować się muchołówką najlepiej, jak tylko zdoła.

***

Gośka, w tym swoim seksownym wdzianku z siatki, przypominała dorodny kawał salcesonu obwiązany sznurkami. Przez dziurki w kształcie małych rombów wypływało sadło. Pląsała w rytm płynącej z radia muzyki, a przy każdym kroku meble w pokoju podskakiwały. Sąsiad z dołu już od dobrych kilkunastu minut wrzeszczał, że tynk sypie mu się na głowę i że zaraz zadzwoni po policję, ale Maniek nic sobie z tego nie robił. Liczyła się tylko ona. Była tu i tańczyła dla niego, a on ją uwielbiał.

Gdy piosenka się skończyła, ujął ukochaną za boczki, a raczej boczyska. Obfite fałdy ledwie mieściły mu się w dłoniach. Spojrzeli sobie w oczy i złączyli usta w namiętnym pocałunku. Ich języki muskały się i owijały wokół siebie. Ręka Mańka wsunęła się za majtki dziewczyny, palce chwilę walczyły z gęstymi włosami łonowymi, po czym zagłębiły się w cudownie wilgotnej cipeczce. Gośka jęknęła z rozkoszy. Mańkowy pośladek niemal zniknął w jej ogromnej łapie, a kiedy przycisnęła chłopaka do siebie, na moment zaparło mu dech. Rzuciła lubego na kanapę jak szmacianą lalkę. Błyskawicznie zerwała mu z tyłka portki razem z majtkami i wtedy, zupełnie niespodziewanie, ryknęła opętańczym śmiechem. Rechotała jakiś czas, a Maniek, ze wstydu czerwony jak cegła, ale wciąż rozgrzany jak piec, kulił się w sobie. Chciał coś powiedzieć, jednak Gośka, już ubrana, właśnie otwierała drzwi mieszkania i wychodziła na klatkę.

– Nie dzwoń do mnie. Zresztą, zablokuję połączenia przychodzące z twojego numeru – prychnęła na do widzenia.

Z oczu popłynęły mu łzy. Ciałem wstrząsnął dreszcz. Marzył o tej nocy, odkąd poznał Małgorzatę, i nie wyobrażał sobie, aby coś mogło pójść nie tak. Ten pierwszy raz miał być najcudowniejszym momentem jego życia, a zmienił się w koszmar.

***

Zerwał się z łóżka zlany potem. Wspomnienie feralnego wieczoru powracało w snach stanowczo zbyt często. Od tamtej pory panicznie bał się stosunku z kobietą. Świadomość, że po raz kolejny mógłby zostać poniżony i wyśmiany, powodowała w jego umyśle psychiczną blokadę przed seksem. Gdy po kilku spokojnych, głębokich wdechach otrząsnął się z koszmaru, poszedł doglądnąć muchołówki. Roślinka stała na parapecie, a on przyglądał jej się z zaciekawieniem. Obserwacja tego sprytnego myśliwego urosła do rangi małej pasji oraz sposobu na odstresowanie.

Po porannej toalecie i śniadaniu przyszła kolej na odrobinę przyjemności. Maniek opuścił spodnie, usiadł wygodnie w fotelu i sięgnął po swój telefon. Wszedł do albumu ze zdjęciami. Wybrał to, na którym widniał kawałek tyłka dziewczyny z kwiaciarni. Zrobił zbliżenie na otoczony pryszczami rów, ujął kciukiem oraz palcem wskazującym swoją kuśkę i zaczął ściągać skórę z żołędzi. Penis stwardniał, ale nie powiększył się choćby o milimetr. Ledwie wystawał z kłębowiska włosów łonowych, przywodząc na myśl młodego maślaczka ukrytego w kępie trawy.

Maniek westchnął. Nie dziwił się Gośce, że na widok takiego pokurcza powzięła natychmiastowy odwrót, a mimo to wciąż miał do niej żal, że uczyniła to w tak poniżający sposób. Odegnał od siebie jej obraz i wlepił wzrok w fotkę na wyświetlaczu. Jego ręka pracowała coraz szybciej, na coraz wyższych obrotach. Powoli odpływał. I wtedy napatoczyło się to cholerne muszysko. Wielkie, opasłe, obrzydliwe. Usiadło na ekranie komórki i jak gdyby nigdy nic muskało ssawką szybkę. Maniek zdekoncentrował się. Całe podniecenie odeszło, a wzwód ustąpił.

– Ty tłusta cholero! – warknął i chwycił owada za skrzydła.

Mucha szarpała się panicznie, próbując odzyskać wolność, ale chłopak miał już plan, jak nauczyć ją dobrych manier. Posiadał przecież zielonego głodomora, łaknącego tak wspaniałych przysmaków jak dorodne, smakowite robactwo. Zbliżył się do muchołówki i wtedy wyobraźnia podsunęła mu cudowny w swej prostocie obraz. Nie trzymał już w palcach paskudnego muszyska, ale wijącą się z przerażenia, świadomą nieuniknionego Małgorzatę. Dziewczyna wymachiwała kończynami, piszczała, błagała o litość. Maniek poczuł nieziemską satysfakcję, ale oprócz tego coś jeszcze. Początkowo nie znajdował słowa na określenie tej targającej nim emocji, jednak szybko uświadomił sobie, iż to po prostu podniecenie. To, co robił, kręciło go jak nic przedtem. Wzwód powrócił, z cewki moczowej wyciekł lepki ejakulat. Uśmiechnięty, drżącą dłonią wpakował Gośkę między dwie rozwarte powieki wieńczące listek muchołówki. Miotała się bezradnie i to przypieczętowało zgubę. Podrażnione włoski czuciowe rosnące na wewnętrznych ściankach doprowadziły do natychmiastowego zamknięcia pułapki. Małgorzata wrzasnęła, gdy pierwsza porcja soków trawiennych weszła w kontakt z jej skórą. Na ten dźwięk Maniek wytrysnął. Siła orgazmu powaliła chłopaka na ziemię, doprowadzając niemal do utraty przytomności. Dygotał przez moment, targany drgawkami rozkoszy, a gdy doszedł do siebie, ujrzał jedynie tyłek muchy wystający spomiędzy zaciśniętych blaszek.

Od tamtej pory łapanie much stało się jego obsesją. Chorą fascynacją, realizowaną każdego dnia, zaraz po powrocie z pracy. Aby zwabić ofiary, najpierw wysypywał na blaty mebli cukier. Stwierdził jednak, że jest to sposób mało skuteczny, więc by poprawić wydajność, nacierał wszelkie płaskie powierzchnie w domu miodem. Dzięki temu muchy przyklejały się i mógł chwytać je bez denerwujących podchodów. Muchołówkę rozmnożył do granic absurdu. Na każdym parapecie stało tyle doniczek, że nie sposób było wetknąć pomiędzy nie choćby igły. Maniek zbierał poprzyklejane do ścian i półek owady i nie szedł spać, dopóki każda pułapka nie została wypełniona małą, błagającą o litość Małgorzatą. Dochodził przy tym tak często, że nie miał się już nawet czym spuszczać.

W końcu szef wyrzucił go z pracy. I trudno się dziwić, bo łaził non stop w jednych ciuchach, przestał się myć, więc cuchnął niemiłosiernie, zarósł niczym Dziad Borowy, a na dodatek zamiast zajmować się robotą, z szaleństwem odbijającym się w przekrwionych z niewyspania ślepiach ganiał po halach za muchami. Teraz mógł oddać się swojej pasji bez reszty. Widok setek Gosiek zakleszczonych w żrących pułapkach doprowadzał Mańka na skraj nirwany. Uśmiech dzikiej satysfakcji nie schodził mu z gęby ani na setną sekundy. Aż pewnego dnia w drzwiach jego mieszkania pojawiła się ona. Prawdziwa Małgorzata.

***

Kiedy zobaczył ją w progu, oniemiał. Wiele razy wyobrażał sobie, co zrobiłby, gdyby jakimś cudem jeszcze się spotkali. Jednak teraz, gdy stała przed nim w całej okazałości, żywa i prawdziwa, wszystkie plany zemsty, jakie knuł nocami, wydały mu się dziecięcą fraszką. A było tych planów multum. Począwszy od pospolitego oblania kwasem, poprzez przebranie za świnię i sprzedaż do ubojni albo wybebeszenie żywcem na oczach tłumu, na tak fantazyjnych motywach jak zaprzedanie diabłu do piekielnego burdelu skończywszy.

Obrzuciwszy byłą zaskoczonym spojrzeniem stwierdził, że przez te półtora roku niewiele się zmieniła. Właściwie to wcale. Nadal przypominała dorodny kawał ociekającego tłuszczem salcesonu zwieńczony czupryną kruczoczarnych włosów. Spod ciasnawej bluzeczki wylewał się poznaczony rozstępami brzuch. Maniek patrzył na nią przez dłuższą chwilę i z ogromną niechęcią przyznał w głębi duszy, że ciągle mu się podoba. Ba, podoba. Podnieca jak jasna cholera. W ciągu ułamka sekundy przez jego głowę przewinęły się tysiące fantazji seksualnych, tak wymyślnych, że zawstydziłyby nawet autorów Kamasutry. Małgorzata, zupełnie jakby potrafiła czytać w myślach, uśmiechnęła się zalotnie i delikatnie wepchnęła chłopaka w głąb przedpokoju.

– Pragnę cię – szepnęła.

Maniek zgłupiał totalnie. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu i zapachu, ze stanu, w jakim jest jego mieszkanie, ale ona widocznie była tak napalona, że kompletnie nie zwracała na to wszystko uwagi. Tylko dlaczego wróciła?

– Czekaj… – zaczął, jednak nie dane mu było skończyć.

Małgośka uciszyła go namiętnym pocałunkiem. W tym momencie zrozumiał, że dalej ją kocha. Zarzucił dziewczynie ramiona na szyję, a po chwili naprędce zrzucali z siebie ubrania. Zawładnęły nimi namiętność i pożądanie. Maniek z pasją ugniatał ogromne cycki Małgośki, Małgośka dwoma pulchnymi palcami masowała jego maleńką kuśkę.

– Wyliż mi – mruknęła w końcu, odciągając fałdy brzuszne przesłaniające waginę.

Zanurkował między potężne uda ze zwinnością atakującego węża. Muskał wargami na przemian nabrzmiałą łechtaczkę i przypominający czarną dziurę odbyt, jednocześnie penetrując palcami pochwę. W kulminacyjnym momencie fistingu wepchnął rękę aż po łokieć, a dziewczyna wyprężyła się.

– Zerżnij mnie! – zażądała. – Zerżnij tak, żebym zapamiętała do końca życia!

Rozłożyła nogi szeroko, a on rzucił się na nią, rozgarniając przesłaniające mu kutaska włosy łonowe. Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Skóra Małgośki rozstąpiła się, a Maniek runął wprost w oślizgłe wnętrzności. Oszołomiony, miotał się w plątaninie cuchnących jelit, jednak im bardziej usiłował się wyswobodzić, tym mocniej flaki krępowały mu kończyny. Niczym inteligentne, mordercze pnącza. W końcu zaległ w bezruchu, związany, mokry od krwi oraz płynów ustrojowych. Przewracał tylko oczyma, sapał ciężko, zszokowany i przerażony.

– Jak Kuba Bogu, tak i Bóg Kubie, mój drogi – ochrypły męski głos wyrwał go z oszołomienia.

Ujrzał przystojnego mężczyznę w szarym prochowcu, przyglądającego mu się z uśmiechem satysfakcji.

– Kim ty, kurwa, jesteś!? – wrzasnął.

– Zgaduj – odparł spokojnie nieznajomy.

Ta odpowiedź kompletnie zbiła Mańka z tropu. Rozdziawił usta niczym karp na widok tłuczka do ziemniaków i wybąkał coś niezrozumiale pod nosem. W głębi duszy błagał Boga, by to, co się właśnie działo, było tylko złym snem.

– Nie, to nie sen – uświadomił go tajemniczy przybysz. – No więc? Jak myślisz, kim jestem?

– O… o…. Ojcem Mał… gosi – wydukał Maniek, a mężczyzna wybuchnął śmiechem.

– Ale z ciebie debil – parsknął. – Może to ułatwi ci sprawę – dodał i chwycił się za policzki.

Jednym potężnym szarpnięciem zdarł sobie skórę z twarzy, a spod niej, zamiast czaszki, wychynął ogromny łeb muchy domowej. Wielkie jak piłki plażowe, brązowe ślepia patrzyły oskarżycielsko.

Maniek ze strachu zbladł i narobił w spodnie. Wyprężył całe ciało z zamiarem wyszarpnięcia się z potrzasku, lecz flaki trzymały mocno. Spanikował. Zaczął wrzeszczeć, potem płakać, potem znów wrzeszczeć, aż ochrypł tak bardzo, że nie zdołał wydać z siebie nawet charknięcia. Wtedy owad przemówił.

– Parszywa gnido, jestem Belzebub, władca much, pan piekielnych zastępów! A ty ze swego mieszkania uczyniłeś komnatę tortur dla moich oblubienic! Znajdowałeś przyjemność w wydawaniu ich na pastwę drapieżników, dlatego od dzisiaj, po wieczność, będziesz cierpiał tak samo jak one!

Ślepia Mańka rozszerzyły się z przerażenia. Chciał zaprotestować, wytłumaczyć się jakoś, obronić, ale demon zniknął. Rozwarte na oścież fałdy skórne na brzuchu dziewczyny zaczęły się powoli zrastać. Chłopak zrozumiał, że znalazł się w takiej samej pułapce, jaką zastawił na tysiące owadów.

Gdy rana zasklepiła się, wnętrzności Małgorzaty wypuściły pierwszą porcję kwasów.

Koniec

Komentarze

Hehe, co Ty masz w głowie, człowieku… ;D

Przeczytałem jedząc śledzie w oleju i muszę przyznać, że idealnie wprowadziło mnie to w nastrój opowiadania!

 

Właściwie więcej w tym tekście pastiszu niż horroru, natomiast sos z bizarro taki jak być powinien – nie za gęsty, nie za rzadki.

Fabuła – przewrotna, nie spodziewałem się takiego zakończenia, a Maniek, choć lubić go trudno, wypadł autentycznie.

Wielu fanów takiej literatury nie ma, miło jednak czasem przeczytać coś w innej konwencji i choć momentami było chyba zbyt wulgarnie, znak jakości się należy ;)

 

Warsztat jak zwykle super, choć jak na Ciebie błędów co niemiara. Aż dwa rzuciły mi się w oczy! :P

Ludzie też jacyś tacy smutniejsi, skromniej ubrani. Chodzili zgarbieni, jak gdyby obciążeni ciężarem istnienia.

Źle to brzmi.

Wrzeszczeli na siebie, śmiali się, pluli i przeklinali, rozglądając się w między czasie za kimś, komu mogliby tak po prostu dać w ryj.

Spacja się zabłąkała → “w międzyczasie”.

 

Tyle ode mnie, pozdrawiam.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Obleśne, ale mimo wszystko ciekawe. Końcówka ciekawa. Zgadzam się z przedpiścą, że trudno polubić Mańka. Właściwie rozszerzyłabym to na wszystkich bohaterów. Ale tego ostatniego gostka nijak się nie spodziewałam. A właściwie to logiczne…

Babska logika rządzi!

Cześć.

Wśród elfów, jednorożców, super bohaterek i tych wszystkich innych Twój tekst lśni.

Poważnie.

Nie lubię takiej fabuły, niemniej nie mogę Ci odmówić wiarygodności bohaterów i turpizmu w świetnym wykonaniu. Technicznie bardzo dobrze.

Nie moje klimaty, ale nie muszą być moje. Bardzo dobre i niesmaczne jednocześnie.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Cóż… przeczytałem i stwierdzam, że takie teksty przestały mnie ruszać – spłynęło falą obojętności, choć ogólnie tekst jest bardzo dobry.

F.S

Kwintesencja Fasolettiego, opowiadanie tak obrzydliwe, że aż dobre. Świetnie się czytało, mimo odruchów wymiotnych, warsztatowo naprawdę klasa. Plus świetne zaskakujące zakończenie.

 

Edit: Chyba nikt nie kreuje bohaterów zwyroli i oblechów jak Fasoletti.

Fasoletti w całej krasie… Połączenie bizarro i horroru jest specjalnością Fasollettiego.

Interesujące i dobrze napisane opowiadanie, W niektórych  zdaniach zmieniłbym szyk wyrazów, w innych wyciąłbym co nieco zbędnych zaimków. Chyba  też przydałoby się co nieco drobnych skrótów, bo czasami tekst trochę się ciągnie.  Ale przy każdym tekście można coś zmienić,dopracować, doszlifować.  

Wielu czytelników nie cierpi bizarro. Niespecjalnie lubią też horrory. A inni uwielbiają… Kwestia gustu.  Jednak należy docenić umiejętność kreacji świata tej opowieści, komponowania fabuły, prowadzenia narracji, a także umiejętność nasycenia tekstu przyprawiającą o mdłości obrzydliwością, bardzo naturalną.  A mimo tej obrzydliwości, zamierzonej oczywiście, opowiadanie wciąga. Trzeba umieć  tak pisać…

Ciekawy  tekst, zasługujący na bibliotekę.

Pozdrówka

Protestuję przeciwko brakowi odpowiedniego otagowania. To było obrzydliwe, nie przeczytałam i nie przeczytam do końca. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Choć dla wielu z nas nick Fasoletti jest jasną i doskonałą rekomendacją tekstu, to podzielam zdanie Śniącej – opowiadanie powinno być oznaczone stosownym tagiem. Nowi użytkownicy przeważnie nie mają pojęcia o Twojej specyficznej twórczości, Autorze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie nie obrzydziło, raczej znudziło nadmiarem opisów tłuszczu wylewającego się stąd i stamtąd. Przez 90% tekstu zastanawiałam się, czy ja czytam opowiadanie na NF czy na jakimś porno-portalu dla fetyszystów. Ale końcówka niezła, chociaż wmieszanie w to Belzebuba wydało mi się trochę od czapy.

Czytanie sprawiło pewną perwersyjną przyjemność, z rodzaju tej odczuwanej w czasie seansu jakiegoś dzieła Cronenberga. Nie obrzydziło mnie, nie odrzuciło, ale ja lubię takie klimaty, a Ty dobrze operujesz słowem i wisceralną makabrą.

Opowiadanie napisane świetnie, samo się czyta. Skróciłabym jednak trochę pierwszą część, w okolicach trzeciego i czwartego akapitu, bo tam pojawiają się dłużyzny.

Przechodząc do reszty minusów: nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to historia kompletnie pozbawiona głębi i… sensu? Kojarzy się z głupiutkimi horrorami, które satysfakcjonują naszego wewnętrznego krwiopijcę, spragnionego obrzydlistw i flaków, ale nie wnoszą nic nowego, ciekawego. Ot, obrzydzanie dla obrzydzania. Jasne, absurdem byłoby oczekiwać od literatury rozrywkowej nie wiadomo jakich głębi, ale Twojemu opowiadaniu brakuje, mam wrażenie, czegoś, co wynosiłoby je ponad zlepek scenek opisujących makabrę.

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

“zaczął ściągać skórę z żołędzi“ – chyba ucięło literkę.

 

Wyjątkowo jak na mnie, wypowiem się krótko.

Najgorsze jest to, że to jest całkiem dobrze napisane. ^^ Miejscami tylko potknięcia w klimacie (?), chociażby: “kończyły na śmietniku, suche niczym mumie pogrzebane w piaskach pustyni.“ – nie pasuje mi ta metafora do tekstu. Było takich kilka więcej.

 

Nie moja bajka (bo główny walor tekstu jest poza moimi kręgami czytelniczymi), ale doceniam :).

Powodzenia przy następnych tekstach.

To byłoby świetne opowiadanie, gdyby było o jedną trzecią, może o połowę, krótsze – zwłaszcza początkowym fragmentom kuracja odchudzająca (albo może i pójście pod nóż) wyszłoby na dobre. A tak jest tylko dobre, choć rzecz jasna wybija się na tle wszechstronnie nijakich opowiastek o niczym konkretnym.

Szczególnie urzekły mnie porównania i wrażenie, którego nie potrafię opisać inaczej niż jako wrażenie urzekającej fabularno-emocjonalnej symetrii ( lekko spsute przydługim wstępem). Jest w opowiedzianej w“Muchołówce” historii jakaś dziwaczna elegancja przebijająca spod brzydoty.

na emeryturze

Witam, tekst bardzo udany! Choć specyficzny ;)

(Za brak tagu bizarro powinni karać, mnie to nie razi ale są tu kobiety i dzieci!)

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Och nie, jeszcze kobiety i dzieci dowiedzą się, że istnieją ludzie, którym podobają się grubi ludzie i istnieje coś takiego jak fisting!

Swoją drogą, co to jest bizarro? :/

na emeryturze

Gary, to jest taka szufladka. Ludzie lubią szufladki, bo wtedy jest porządek. Chyba.

O, jezu, ale ohyda xD Aż się dobrze czyta! 

Gary google ci podpowie :) Akurat nie o grubych ludzi chodzi ale albo trolkujesz albo rzeczywiscie nie pojmujesz ^^

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Gary google ci podpowie :)

Google mi już podpowiedzial, tylko tak, że nic z tego nie zrozumiałem, jakieś neo-surrealizmy, jakiś avant punk. Skoro jesteś na tyle obeznany z tematem, że sięgasz po protekcjonalny ton, to może mi wyjaśnisz?

Akurat nie o grubych ludzi chodzi ale albo trolkujesz albo rzeczywiscie nie pojmujesz ^^

Wybacz, Mytrix, że najwyraźniej nie mam pojęcia o co Ci chodzi. Faktycznie, moja umiejętność czytania w cudzych myślach mocno kuleje.

na emeryturze

Gary, bizarro to taki specyficzny gatunek. Mieszanka horroru i komedii doprawiona groteską i absurdem. Cechami charakterystycznymi są popieprzona fabuła oraz epatowanie przemocą, seksem i obrzydliwościami. Z polskich książek np. Efemeryda, Grobbing, Wojna świrów. 

Z filmów w podobnej konwencji np. Toxic Avenger, Tromeo i Julia, Terror Firmer…

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fas jest tutaj większym autorytetem ode mnie więc chyba wyjaśnił temat :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Podobało mi się szczególnie w warstwie językowej. Uwielbiam, gdy autor używa nietypowego, oryginalnego słownictwa. Wzdychałam nad tą historią po każdym akapicie – cholera, ja też chcę tak pisać ;) Twoje opowiadanie same się właściwie czytało. Początek podobał mi się bardziej, zakończenie nieco mniej, miałam wrażenie, że ta fantastyka tam trochę na siłę, plus chyba wolałabym, żeby historia była trochę bardziej zakotwiczona w rzeczywistości (ten brak pracy – jakiej pracy? – pojawia się w środku opowiadania znikąd, a można było o tym wspomnieć i przed, i po, chyba że coś przeoczyłam) ale mimo wszystko opowiadanie smaczne, aż palce lizać. 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Przeczytałem i wypada żebym zostawił jakiś komentarz. Opowiadanie było, cóż, obrzydliwe. I niestety niewiele poza tym. Przykro mi, ale niczym mnie nie ujęło, nie dało mi żadnej przyjemności z czytania, nie czuję, że spędziłem miło czas przy lekturze, co dla mnie jest najistotniejsze. Nie lubię tego typu tektów i unikam ich zazwyczaj. 

Nie będę odkrywcza kiedy napiszę: czysty Fasoletti ; ) Technicznie jest wszystko na swoim miejscu, czyta się szybko i gładko (gładko jak nasmarowane zbyt dużą ilością tłuszczu… ; p). Ale zgadzam się przy tym z jednym z przedmówców: trochę toto przegadane. Pointa mnie zaskoczyła i zrobiła na mnie wrażenie, ale mimo wszystko można by opowieść nieco zagęścić, troszkę ozdobników poucinać.

Czy mi się podobało? No, niestety nie, nie moje klimaty. Dla fanów gatunku. Ale Bibliotekę i tu bym kliknęła.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie moge powiedziec zeby tekst mi sie spodobal. Jest obrzydliwy i tyle. Nie niesie wiekszej wartosci przy tym, chociaz czta sie praktycznie sam. Czasami zal mi, ze przy tak sprawnym piorze oddajesz sie takiej fuj-i-nic-ponad-to tworczosci. Wybacz brak polskich znakow. Wylaczylam autokorekte bo wiecej szkody niz pozytku z niej mialam.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tenszo, dlaczego wyłączyłaś? Tak zabawnie wychodziło… ;-)

Babska logika rządzi!

Mam nadzieję, że do piątku zapomnę o tym tekście. Byłoby to praktyczne. Ale pewnie awykonalne.

Na szczęście lubię te twoje odpały i z czytania ich czerpię coś na kształt satysfakcji.

Literacko świetnie, treść też w tym jest, i to taka całkiem nawet nawet. Próbowałem sobie wyobrazić tę opowieść bez elementów bizzaro, albo chociaż w wydaniu z porządnie okrojoną obrzydliwością i jakoś nie idzie. Widać ma być jak jest.

Z jakiegoś powodu to właśnie finał podobał mi się najmniej… Oczywiście o ile w ogóle można powiedzieć, że tekst mi się podobał. A to kwestia dyskusyjna. Choć ciężko ukryć, że potrafisz zafascynować brzydotą i pod całym tym zwałem sadła, litrami spermy i wśród łonowców przemycić coś i fajnego i – kto wie? – może nawet wartościowego. W każdym razie tekst bardziej mnie zafascynował niż obrzydził. Ale też bardziej obrzydził niż urzekł.

Tak czy inaczej finał mi nie podszedł. I nawet nie chodzi o to, co się stało z Mańkiem, bo to mocna, w jakimś sensie dobra rzecz, ale ten Belzebub wyskakujący jak diabeł z pudełka… Takie jakieś to infantylne, niepasujące. Nie zagrało mi.

 

Z piórkiem pewnie będę na nie, bo historia, choć ciekawa, jest tu jednak przede wszystkim nośnikiem obleśności wszelakiej. Niemniej reset mózgu zafundowałeś mi jak się patrzy. I za to Ci dzięki.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Wyłączył na tablecie. Na telefon wciąż mam ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Kawał dorodnego obrzydlistwa. Ale zakończenie super! :D

Ło w pytę, Fas wrócił ;-)

 

Tak ogólnie, to ciąłbym niektóre opisy lejącego się tłuszczu, bo szkodzą imo tempu w pierwszej połowie tekstu. To samo epatowanie, przy twoim warsztacie, mógłbyś w początkowej partii tekstu osiągnąć krócej i mocniej. Potem zjazd w obsesję, swoistą masturbację emocjonalną i tyleż zaskakująco, co logiczne nawiązanie w finale znienacka serwuje opowieść z morałem. No, curvum macium, bizzaro z morałem jak z bajki, złe uczynki ukarane, dobre nagrodzone, królewny zawsze z półkrólestwem…

 

Takie paskudne, ale przykuwa, a w dodatku poukładane z jakąś taka przewrotną obrzydliwie logiką. Szacuken i womit zarazem ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Cóż, zobaczyłem Fasolettiego i już mniej więcej wiedziałem, czego mogę spodziewać się po tym tekście. I nie pomyliłem się ani trochę. To bardzo obrazowe, językowo, fabularnie i warsztatowo bardzo dobre obrzydlistwo. Nic dodać nic ująć.

Twoja estetyka nie jest moją, nie da się ukryć. Co nie zmienia faktu, że zdarzały się Twoje opowiadania, które czytałam ze wstydliwym zainteresowaniem. Ba, oderwać się nie mogłam.

Ale to niestety nie jest taki przypadek. Wynudziłam się, co tu dużo pisać.

Podobało mi się wszystko. Gratki i dzięki, że podzieliłeś się tą historyjką :)

Nowa Fantastyka