- Opowiadanie: ARHIZ - Aztekowie i ludzie zza Wielkiej Wody

Aztekowie i ludzie zza Wielkiej Wody

A gdyby to Indianie “odkryli” Europę?

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Aztekowie i ludzie zza Wielkiej Wody

Podróż…

 

Najpierw obok wyspy plemienia Tainów, później wzdłuż brzegu Odrodzonego Imperium Majów, a następnie przez bezkres Wielkiej Wody, aż do Wysp Nowego Trójprzymierza, zwanych przez tubylczych dzikusów Islas Canarias.

A później ostatecznie do Nowego Tenochtitlan, zwanego przez miejscowych Espanya.

 

Gdy Tlacaelel dotknął stopą suchego lądu, wyszczerzył szeroko białe zęby. Czuł jak rozgrzany piasek zamorskiej prowincji dodawał mu sił, równie mocno jak ten w ojczystym Cihuatlan.

Zielony potrójny pióropusz od razu został zauważony przez komitet powitalny. Fakt przybycia do kolonii samego Cihuacolatl, wicekróla i naczelnego generała, był wielkim wydarzeniem. Był koniecznością.

 

Brzeg morza zdawał się zakryty zwartym, żółtym parawanem. Setki trapezowatych żagli powiewało w równych rzędach, zawstydzając rozmiarami lokalne portowe łodzie. Kolejne ogromne dalekomorskie statki typu Wężowe Canoe dobijały do brzegu, by ze swoich pękatych kadłubów wylewać rzeki wojowników, które formowały zwarty szyk na gigantycznej, wykładanej kamieniem grobli.

Wielki generał-wicekról Tlacaelel stąpał dumnie na czele potężnej armii, podnosząc obsydianowy miecz, starożytną broń będącą dziś jedynie symbolem wojskowej rangi. Zewsząd dobiegał zgiełk wiwatującego tłumu.

Wicekról z podziwem patrzył na krajobraz Espanyi. Równe, rozciągające się po obu stronach grobli rozgałęzione kanały wodne, tworzyły przypominające pajęczyny wzory. Na horyzoncie zaś majaczyła piramidalna Druga Coateocalli, wzniesiona na rozkaz samego Montezumy świątynia poświęcona wszystkim bogom.

 

– Ximopanōltih, bądź pozdrowiony, o wielki wicekrólu! Serce, krew! – zagrzmiał odziany w złote szaty kapłan, podając Tlacaelelowi czarkę z kakao.

Generał zanurzył usta w świętym napoju. Tutejsze ziarno kakaowca było sprowadzane aż zza Wielkiej Wody, wiedział o tym każdy, kto odznaczał się bardziej wyrafinowanym podniebieniem. Wicekról powoli opróżnił naczynie, po czym złożył je na, pomalowane na czarno, dłonie akolity.

Możni ruszyli w stronę świątyni.

– Wciąż powstają nowe kanały – rzekł dumnie kapłan, wskazując na otaczający groblę system rowów. Tlacaelel zwrócił uwagę na liczne trójkątne wysepki, do których ozdobienia nie poszczędzono barwnych kwiatów.

– Jeszcze sto lat temu był to kraj dziki i pogański – ciągnął duchowny. – Wyobraź sobie, o wicekrólu, że tutejsi używali koła w celach transportowych. Korzystali też ze specyficznych naziemnych dróg, specjalnie przeznaczonych do wyposażonych w koła toboganów, zaprzężonych w ogromne psy.

– Co za plugastwo – skrzywił się wicekról.

– Na szczęście nasza misja cywilizacyjna przynosi sukcesy, a Nowe Tenotchitlan jest tego przykładem. Drogi rozkopaliśmy, domy i świątynie zburzyliśmy a koła trafiły tam, gdzie ich miejsce. Do świątynnych kalendarzy.

Słuchający słów kapłana generał był dumny ze swojego narodu, z wielkich Mexico. Czuł autentyczną radość, kiedy myślał o tym, jak dzięki kulturze i mądrości jego krajanów, pogańskie narody na krańcu świata zyskują szansę wyrwania się z mroków ignorancji i podążenia w stronę światła cywilizacji.

Twarz duchownego przyjęła poważniejszy wyraz.

– Jednak doskonale wiesz, o wicekrólu, że nie ściągnęliśmy cię tutaj po to, by chwalić się naszymi osiągnięciami. Niestety…

– Raporty są bardzo oszczędne. Ilu ich jest? Czy naprawdę nie są ludźmi? – Oczy Tlacaelela rozbłysły. W ojczystych stronach osiągnął wszystko, pnąc się na wyżyny hierarchii. Nowy kontynent oferował zupełnie nieodkryte możliwości wykazania się… i zdobycia jeszcze większej sławy.

– Niestety nie wiemy zbyt wiele – odparł duchowny. – Ci co przeżyli, wspominają o białych, pokrytych stalą potwornych ludziach-jeleniach. Nie wiemy ile w tym prawdy, ale liczby, o których pisaliśmy, są prawdziwe. Straciliśmy cały oddział Kojotów, połowę Czaszkowych Wojowników i jedną trzecią włóczników. Musieliśmy wycofać wojska z głębi kontynentu, by chronić zachodnie tereny. Obecnie nie wiemy, co dzieje się w naszych posiadłościach na wschodzie.

– Czymkolwiek są, posmakują gniewu bogów. Wyruszamy z samego rana.

 

******

 

Im dalej na wschód, tym bardziej dziko. Coraz mniej kanałów wodnych, coraz mniej typowej dla ludu Mexico zabudowy.

Wicekról i jego wojownicy szli dumnie przez obcą krainę, w nieznane. Zwarty las pióropuszy i proporców, szeleszczący i grzechoczący, nie pasował do tutejszej okolicy, szarej i posępnej. Nawet niebo nie dodawało otuchy, zakrywał je ciasny całun chmur. Czyżby nawet Głodne Słońce nie zaglądało w te strony?

Na niewielkim wzgórzu rozciągał się częściowo zrujnowany zamek, a trochę niżej pogańska świątynia. Tlacaelel spoglądał z ciekawością na dziwaczną architekturę, szarą i kwadratową, kojarzącą się nieco ze skalnymi formacjami. Szczególną uwagę zwracał na siebie dach świątyni, zwieńczony pogańskim symbolem zwanym przez miejscowych Kreuz. Fakt, że tubylcy wznosili tak okazałe budynki sugerował, że pomimo niskiego stopnia rozwoju musieli posiadać sporą wiedzę matematyczną.

 

Późniejsza droga wiodła przez las. Przysadziste, posępne drzewa miały liście w kształcie igieł. Wszędzie dominowały odcienie brązu, szarości i ciemnej zieleni. Jaskrawe stroje wojowników Mexico kontrastowały z każdym elementem otoczenia. Zupełnie, jakby cała kraina chciała wykrzyczeć – nie pasujecie tutaj, jesteście nie z tego świata! Odejdźcie!

Jednak wicekról i jego wojownicy wciąż podążali na wchód. Z czasem tereny stały się całkowicie dzikie i opustoszałe. Jedynymi towarzyszami były podróży porośnięte mchem konary, które co rusz wyłaniały się z gęstej mgły. Raz z prawej, raz z lewej. Z każdą chwilą widoczność stawała się coraz gorsza.

Armia tonęła w białych oparach. Otwierający pochód wojownicy nie byli w stanie dostrzec swoich kompanów z ostatnich szeregów, toteż Wicekról zarządził by zamykający z tyłu szyk Czaszkowi Wojownicy co sto oddechów sygnalizowali swoją pozycję.

Grobową ciszę przerywały jedyne ciche pobrzękiwania ozdób oraz odzywające się co jakiś czas grzechotki. Mgła snuła się na tyle nisko, że pozwalała wychylać się co wyższym, szpiczastym czubkom drzew, niczym grotom włóczni gotowym do przyjęcia intruzów… którymi bez wątpienia byli Mexico.

Coś wisiało w powietrzu.

 

Z czasem drzew było coraz mniej, aż w końcu zniknęły całkowicie. Pozostała tylko mgła i brązowa, gdzieniegdzie pokryta mchem ziemia. Generał zakładał, że musieli wejść na jakąś polanę, ale mógł jedynie zgadywać jej rozmiary. Mleczna ściana mgły uniemożliwiała nawet pobieżne oględziny.

 

Szczęk stali, cisza

 

– Gdzieś tu są… – szepnął do siebie Tlacaelel, po czym z całej siły zaczął wygrywać grzechotką sygnał: formacja iguany.

Posiadający parasolkowate ozdoby wojownicy błyskawicznie wyskoczyli naprzód, tworząc podwójną, naszpikowaną grotami włóczni ścianę. 

W kilka chwil wojsko przyjęło kształt kolczastego koła, a barwne pióropusze poszczególnych rodzajów wojowników utworzyły skomplikowaną mozaikę. Wszechobecny wypadkowy dźwięk setek dzwoniących koralików i szeleszczących piór ustał wraz z ostatecznym uformowaniem się szyku.

 

I znów nastała cisza.

 

Wicekról wpatrywał się w ścianę bieli, czując jak serce podchodzi mu do gardła. Nie wiedział z kim będzie walczył, ale jednego był pewien, byli blisko.

 

Nagle ziemia zaczęła lekko drżeć, a powietrze wypełnił odgłos przywodzący na myśl mknące stado bizonów.

Tlacaelel słyszał coraz szybsze i bardziej nierówne oddechy towarzyszy. Mgła wciąż stanowiła jednolitą kurtynę.

 

Christ ist erstanden

Von der Marter alle;

Des solln wir alle froh sein,

Christ will unser Trost sein.

Kyrieleis.

 

Grube, niskie głosy zdawały się dobiegać z każdej strony jednocześnie. Posępna, bucząca pieśń narastała wraz z drżeniem ziemi i odgłosem pędzącego stada. Byli tu, byli wszędzie. Byli coraz bliżej.

 

Nagle z mgły zaczęły wyłaniać się kontury wojowników. Potężnych postaci poruszających się na czterech nogach. Wielu z nich trzymało nad prostokątnymi głowami ogromne miecze.

 

Zwarta grupa potworów uderzyła z północy niczym polujący jaguar, łamiąc szyk zaskoczonych włóczników. Ku przerażeniu Mexico, spod białych strojów połyskiwały zimno… stalowe kończyny. Istoty były na tyle duże, że bez problemu cięły z góry długimi, kanciastymi mieczami. Wysokie cztery nogi sprawiały, że tułów potwora zaczynał się na wysokości ludzkiej głowy.

Tlacealel wiedział, że pozostało mu tylko kilka chwil, by przeważyć szalę zwycięstwa na swoją korzyść. I wtedy usłyszał za plecami parsknięcie.

Odruchowo uskoczył w bok unikając ciosu, pochwycając w międzyczasie od martwego kompana włócznię. Przez wzgląd na gabaryty wroga, ta broń jako jedyna wydawała się odpowiednia. Potwór ponownie zamachnął się mieczem.

– Czymkolwiek jesteś, twoim słabym punktem musi być krtań – syknął generał, po czym z całej siły pchnął w stronę szyi stalowego monstra.

Wielki miecz wbił się w ziemię, a zaraz później… spadła metalowa istota. Spadła.

Wicekról wykonał kilka głębszych oddechów. Spod stalowego hełmu z symbolem Kreuze płynęła struga krwi.

– To są zwykli ludzie… To są zwykli ludzie – wyszeptał, by chwilę później ryknąć co sił – To są zwykli ludzie!

– Grzechotki! Czaszkowi i Kojoty, odwrót. Włócznie na przód, formacja Ptasi Klucz!

Rytmiczny sygnał z trudem przebił się przez bitewny gwar. Wojownicy Mexico poczuli, jakby ktoś wybudził ich ze snu. Złamany szyk zaczął powoli powracać do oczekiwanego kształtu, a pomiędzy wrażą kawalerią a dokonującymi odwrót oddziałami Mexico, zaczęła rosnąć żywa, kłująca setką grotów zapora.

Tlacealel usiadł na ramionach Wojownika-kojota, a ten starał się stanąć jak najwyżej. Generał wymachiwał obsydianowym mieczem, w drugiej ręce trzymał ociekającą krwią głowę Stalowego Wojownika.

– To są zwykli ludzie! To są zwykli ludzie! – zaczęli skandować wojownicy.

– Kije Ogniste! – zagrzmiał Wicekról.

Jeźdźcy nie mogli podejść bliżej, ponieważ stanął im na drodze żywy mur włóczników, grożących grotami nie mniej strasznymi niż zęby samego Quetzalcoatla, Pierzastego Węża. Pozwolili w ten sposób, by za ich plecami uformowało się pięć rzędów Czaszkowych Wojowników. 

Kije Ogniste były teraz wycelowane wprost w plecy włóczników.

– Ptaki Odlatują! – rozkazał generał.

Zwarta ściana włóczników podzieliła się na dwie części. Biegli ile sił w nogach, by jak najszybciej zejść z linii wzroku Czaszkowych Wojowników. Ci, którzy wiedzieli, że nie zdążą, padali na ziemie.

Zaskoczeni Stalowi Wojownicy, tratując część włóczników, ruszyli przed siebie. Wprost na Czaszkowych Wojowników.

 

Huk.

Kije Ogniste rozbłysły jasnymi płomieniami, by zgasnąć po czasie szybszym niż jeden oddech.

A później jeszcze raz i jeszcze raz.

Pięć następujących po siebie salw.

 

Wiele metalowych ciał runęło na ziemię. Wierzchowce Stalowych Wojowników wpadły w popłoch, próbując rozbiec się na wszystkie strony. Jednak dwie grupy włóczników zdążyły już uformować po obu stronach szyki, które uniemożliwiały ucieczkę na boki.

 

Huk.

Kije Ogniste po raz kolejny zionęły płomieniami.

 

Ci, którzy jeszcze trzymali się wierzchowców, zostali dobici przez włóczników. Reszta uciekła w popłochu na północ, przez lukę, którą zostawił im Wicekról, by powiedzieli swoim co ich czeka.

Grzechotki wygrywały dziką melodię, co rusz zwalniając i przyspieszając.

– Tlazohcamati Cihuacolatl! Chwała Wicekrólowi! – skandowali wojownicy Mexico.

Generał uciszył ich gestem.

– Wielcy wojownicy! – zawołał. – Ci, którzy przeżyli, i ci, którzy polegli Kwiecistą Śmiercią. Przekonaliśmy się, że czworonożne stalowe potwory są niczym więcej, niż zakutymi w stal ludźmi, dosiadającymi wielkich dziwacznych psów. A to oznacza, że pokonamy ich jak pozostałych. Na gruzach ich posiadłości postawimy nasze miasta, poprzecinamy ich drogi kanałami, a nimi samymi nakarmimy Głodne Słońce!

– Tlazohcamati Cihuacolatl! Chwała Wicekrólowi! – zagrzmiały ponownie setki gardeł wojowników Mexico.

 

– Kapłanie – Tlacealel przywołał gestem mężczyznę o długich, zlepionych czerwoną mazią włosach. – Nuć pieśń, syp kwiaty.

Duchowny skinął głową, po czym skierował się w stronę ciał zabitych Mexico, które były składane w jedno miejsce.

 

Ye maca timiquican

Ye maca topolihuican

Być może nie umrzemy,

Być może nie zginiemy.

 

W czasie gdy kapłan deklamował poezję na część poległych, Wicekról oddalił się i wszedł na niewielkie wzniesienie. Mgła rozrzedziła się na tyle, że było widać całe pole bitwy. Dalej zaś, na północy, widniał posępny szary zamek. Zamek Stalowych Wojowników.

Generał wciąż trzymał odciętą głowę w hełmie. Spojrzał na złoty symbol Kreuze, który zdobił przód hełmu.

– Wy, ludzie z Nowego Lądu, nie jesteście tacy głupi – Tlaceal mówił do głowy, jakby była starym druhem.

– Widzisz, wiele rzeczy nauczyliśmy się od Majów. Kilkaset lat temu ich cywilizacja stała na skraju zagłady, ponieważ zabrakło jedzenia. Sami sobie zgotowali ten los, sadząc nadmiernie drzewa kauczukowe i nierozważnie zmieniając bieg rzek. To było w Czasach Brązu, wiele lat temu. Widzisz, gdyby jednak cywilizacja Majów upadła tak wcześnie, my, Mexico, nie moglibyśmy korzystać z ich dorobku. Nie znalibyśmy stali, prochu, kompasu. W miejscu, gdzie narodziło się nasze imperium, zastalibyśmy jedynie technologię obróbki brązu.

Generał złapał oburącz ściętą głowę i wyciągnął ją przed siebie, zupełnie jakby chciał pokazać zmarłemu panoramę.

– Popatrz… Myślę, że gdyby Majowie nie pozbierali się po tym upadku, losy potoczyłyby się inaczej. To my bylibyśmy dzikusami, a wy, Ludzie zza Wielkiej Wody, przypłynęlibyście do nas. Zburzylibyście nasze piramidy, zasypali nasze kanały wodne, a tym, którzy przeżyli, odebralibyście nawet dusze, sprawiając, że jak wy wznosiliby szare świątynie ze znakiem Kreuze.

 

 

 ARHIZ

Koniec

Komentarze

Arhizie, konkurs “Alternatywy” już dawno zamknięty. Teraz czekamy na ogłoszenie wyników. Ale Cień w HP ogłosił nową zabawę…

Babska logika rządzi!

Podobało mi się. Lubię Azteków i Majów, dobrze się to czytało. Koncepcja ciekawa, choć nie zaskakująca. Język umiejętny, chociaż czegoś mi w nim brakuje – może charakteru.

 

Szczęk stali, cisza ← zgubiłeś kropkę

 

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Koncepcja zaiste ciekawa, ale miałam problem z zawieszeniem niewiary. Dlaczego do Hiszpanii – bliżej im było do Afryki, Portugalii, po drodze Azory albo Wyspy Kanaryjskie… Nie znam się na geografii, ale wydaje mi się, że Hiszpania jest skalisto-górzysta – jak tam kopać kanały? Kije ogniste i obsydianowa broń? W końcówce próbujesz wyjaśniać, ale jakoś mnie nie przekonałeś.

Fakt przybycia do kolonii samego Cihuacolatl, wicekróla i naczelnego generała, było wielkim wydarzeniem. Było koniecznością.

Fakt było?

Babska logika rządzi!

Przyznam szczerze, że przed połową chciałem zrezygnować, ale na szczęście zaczęło się robić ciekawie ;-) Końcówka mi się. Plastyczne opisy i ciekawy pomysł.

F.S

Pomysł ciekawy, powiedziałbym że zbyt ciekawy na tak krótkie opowiadanie. Rozwiązania domagają się rozwinięcia, bo tak to mamy krótki opis przybycia wicekróla, potyczki i dość zgrabne zakończenie puentujące całą zawartą w tekście alternatywę. Co do warsztatu, to w niektórych miejscach kulał, twój poprzedni tekst podobał mi się o wiele bardziej.

Świetnie na poziomie konceptu. Przewrotnie. Ponadto wybrałeś klimaty, które osobiście bardzo lubię i eksploruję, w tym i pisarsko :) Co do formy: skróciłabym niektóre zdania, pozbyłabym się kilku przymiotników. Czego mi zabrakło? ano jakiejś fajnej fabuły… przybyli, przeszli przez Płw Iberyjski we mgle, natknęli na Niemców (bo ta pieśń po niemiecku?), trochę niewykorzystany ten pomysł moim skromnym zdaniem.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Technicznie i językowo podoba mi się bardzo. Pomysł jest świetny. Jedyne czego brakuje w tym opowiadaniu to opowieść.

Niezły pomysł, ale podany chyba w zbyt skondensowanej formie. Trochę mało było opowiadania w opowiadaniu.

 

Zu­peł­nie, jakby cała tu­tej­sza kra­ina chcia­ła wy­krzy­czeć – nie pa­su­je­cie tutaj… – Nie brzmi to najlepiej.

 

by prze­wa­żyć szale zwy­cię­stwa na swoją ko­rzyść. – Literówka.

 

po­chwy­ca­jąc w mię­dzy­cza­sie od mar­twe­go kom­pa­na włócz­nię. – Raczej: …przechwytu­jąc w mię­dzy­cza­sie od mar­twe­go kom­pa­na włócz­nię.

 

po czym z całej chwi­li pchnął w stro­nę szyi sta­lo­we­go mon­stra. – Pewnie miało być: …po czym z całej siły pchnął w stro­nę szyi sta­lo­we­go mon­stra.

 

Wiel­ki miecz upadł na zie­mię, a zaraz póź­niej… spa­dła me­ta­lo­wa isto­ta. Spa­dła. – Czy to celowe powtórzenia?

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na wstępie muszę się do czegoś przyznać. Tak bardzo pochłonęło mnie przesłanie, które chciałem zawrzeć w tekście, że zapominałem trochę o… czytelniku. Stąd część z was narzekała na fabułę, charakter czy też brak charakteru. W tym tekście nie starałem się zauroczyć czytelnika, zupełnie jakby sam przekaz "zjadł" resztę opowiadania. 

Postaram się wyważyć to lepiej w kolejnym tekście. 

 

c21h23no5.enazet – dziękuję za komentarz i uwagę. 

 

Finkla – również dziękuję za komentarz. Opisując drogę kierowałem się… drogą Hiszpanów. Natomiast by próbować zdobywać Afrykę, przybysze potrzebowaliby… wynaleźć chininę. Myślę, że o ile układy odpornościowe "Indian" mogłyby poradzić sobie w Europie (zwłaszcza, gdyby już wcześniej podróżowali po morzu), nie daliby rady z Czarnym Lądem. Tymczasem sporym problemem w podróży były właśnie Wyspy Kanaryjskie (o których w tekście wspominałem, sugerując, że zostały skolonizowane) przez istniejący tam prąd, który kierowałby statki Mexico z powrotem do Ameryki. Stąd wyspę należałyby mijać nie od strony Afryki, a z północy. 

Jak kopć kanały w Hiszpanii? Tak samo jak można tworzyć drogi i stawiać domy na poprzecinanych kanałami ruinach miast Trójrzymierza (do dziś zawalają się tego powodu domu). W kwestii obsydianowej broni, jak pisałem "podnosząc obsydianowy miecz, starożytną broń będącą dziś jedynie symbolem wojskowej rangi". Poza tym te same rzeczy nie muszą zostać wynalezione w tym samym czasie. Przykładowo: w Ameryce kwitła matematyk i architektura, pomimo że nie znano gwoździa i koła (na koło przedstawiłem swoją hipotezę). ;)

 

FoloinStephanus – cieszę się, że Ci się podobało.

 

Belhaj – miło widzie również Twój komentarz. "Tłumaczyłem się" już nieco na początku. I masz rację, porównując tekst z "Wachlarzem" widzę, że pod kątem technicznym mogłem to lepiej dopracować. 

 

fleurdelacour – dziękuję za komentarz. Może należałby poprawić się i napisać jakąś porządną kontynuację? A pieśń wskazuje na konkretnych Niemców. ;)

 

Regulatorzy – Tobie tradycyjnie dziękuję za rady i poprawki. 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Arhizie, tradycyjnie miło mi ogromnie, że uwagi okazały się przydatne. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga – miałam wrażenie, że wszystko po prostu robisz “na odwyrtkę”. Byli Hiszpanie u Azteków, to poślijmy Azteków do Hiszpanii. Tak trochę bez patrzenia, czy to ma ręce i nogi.

Choroby. Bardzo ciekawa uwaga. Szkoda, że nie rozwinąłeś tego wątku. My im ospę, oni nam syfilis. Ale i pod tym względem nie mieli, biedacy, farta – ospa bardziej zakaźna.

Broń. OK, argument o symboliczności przyjmuję. Jak u nas buława (nie znam się, ale pewnie pochodzi od maczugi?). Tylko podczas czytania zgrzytnęło. Bo z jednej strony epoka kamienia (niechby nawet neolit), z drugiej – coś, co wymaga rozwiniętej metalurgii z porządną stalą, żeby się lufa nie rozleciała po pierwszym strzale, chemii… Jakim cudem ten miecz przetrwał bez ogromnych zmian, nie stając się sztylecikiem?

Babska logika rządzi!

Przyznaję, że z drogą i możliwościami zapoznałem się pobieżnie głównie ze względu na długość tekstu. Na obecną chwilę nurtuje mnie, hmm, kanaryjski nurt. Zastanowię się nad tym bardziej, gdy zacznę pracę nad kontynuacją.

Nie jestem dość biegły w znajomości drzewa rodowego maczugi, ale z tego co mi wiadomo, indyjskie generalskie buławy nie zmieniły się zbytnio od wydarzeń z Mahabharaty (choć teraz już raczej nie noszą). Podobnie kawaleria Achemenidów, która w pewnym sensie przetrwała aż do wynalezienia porządnej broni palnej. Inna sprawa, to charakter nacji, jej podejście do kultury i/lub cywilizacji. Sztuka egipska była tak spetryfikowana, że kanony pozostały niemal niezmienione przez tysiące lat…

Można się jednak zastanawiać, jak ten miecz w zasadzie wyglądał? Czy był lżejszy? Czy nie należałoby oczekiwać, że przekształci się w coś na kształt batuty… choć znając Azteków, bardziej poszłoby to w kierunku mopa lub wachlarza.

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

zwanych przez tubylczych dzikusów Islas Canarias.

A później ostatecznie do Nowego Tenochtitlan, zwanego przez miejscowych Espanya.

powtórzenie

 

Tutejsze ziarno kakaowca było sprowadzane aż zza Wielkiej Wody, wiedział o tym każdy, kto odznaczał się bardziej wyrafinowanym podniebieniem.

A czy w Hiszpanii można uprawiać kakaowce? Chyba, że jakoś udałoby im się Aztekom rozwinąć plantacje na Wyspach Kanaryjskich, choć i względem nich nie jestem pewien, czy klimat nadaje się dla kakaowców. Skąd więc miały pochodzić inne ziarna kakaowca : > ?

 

Fajna teoria z kołem : )).

 

Posiadające parasolkowate ozdoby wojownicy

Jak posiadające, to chyba wojowniczki ;P

 

po czym z całej chwili pchnął

o czasoprzestrzeni już słyszałem, o chronoenergii jeszcze nie : > 

 

Sam pomysł przypadł mi do gustu (nawet od pewnego czasu mam w głowie podobny – na przedstawienie Europejczyków z punktu widzenia rdzennych mieszkańców Nowego Świata).

Jeśli chodzi o realia historyczne, to zastanawiałem się, jak Aztekom udało się nie napotkać na swojej drodze opancerzonych jeźdźców aż do Niemiec. 

Największy plus za opis przyrody – naszej, europejskiej, a przedstawionej jako egzotyczna. Drugi plus za scenę rozmowy z głową (choć potrójne “widzisz” w tym fragmencie trochę mi zgrzytnęło). Minus za to, że momentami narracja szła drętwawo i choć podtrzymuję, że sam pomysł miałeś fajny, to treść wyszła odrobinę zbyt łopatologiczna. 

 

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Navaz – miło widzieć Twój komentarz. Dziękuję za wskazanie błędów. :)

 

Czy w Hiszpanii można uprawiać kakaowce. Dobre pytanie. Założyłem, że skoro można uprawiać pomidory w Europie, banany W Indiach i pszenicę w Ameryce, to dlaczego nie kakaowiec? Zwłaszcza, że w czym jak w czym, ale w uszlachetnianiu i dostosowywaniu roślin uprawnych Mezoamerykanie byli nie najgorsi. Dlatego założyłem, że ‘gdzieś’ im się ta uprawa jako tako udała – może właśnie na Psich Wyspach?

Co zaś się tyczy Niemiec – założyłem, że Europa byłą już dość oczyszczona i “ucywilizowana”, zwłaszcza na zachodzie. Tereny wschodnie, np. Francja, były częściowo stabilne. 

A z parasolkami, to zapewne jakieś podświadome fantazje autora. ;)

 

 

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki. :)

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Nowa Fantastyka