- Opowiadanie: HappyHippie - Idziemy ci wczarować!

Idziemy ci wczarować!

Harry Pot­ter IT, jak to ko­le­ga ujął – po­nie­kąd słusz­nie... choć HP nigdy nawet nie czy­ta­łem. Opo­wia­da­nie, w za­my­śle pierw­sze z serii, trak­tu­ją­ce o ab­sur­dach i dzi­wach w świe­cie kor­po­ra­cji, prze­nie­sio­ne na grunt fan­ta­sty­ki, okra­szo­ne krzty­ną  bez­na­dziej­ne­go hu­mo­ru.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Idziemy ci wczarować!

Pora obia­do­wa nie­odmien­nie ro­dzi­ła ludz­ki stru­mień pły­ną­cy do kuch­ni. Stru­mień sze­ro­kim ni­czym tyłek Kawy, pu­cu­ło­wa­te­go cza­ro­dzie­ja o dość wąt­pli­wych kom­pe­ten­cjach ma­gicz­nych, za to nie­kwe­stio­no­wa­nych zdol­no­ściach czy­nie­nia wy­śmie­ni­tych na­po­jów. Nie­wie­le osób wie­dzia­ło jak facet miał na imię, nawet współ­pra­cow­ni­cy z ze­spo­łu. Mało kogo to zresz­tą ob­cho­dzi­ło. Kawa na­uczył się pa­rzyć pra­cu­jąc w barze pod­czas nie wia­do­mo jakim cudem skoń­czo­nych stu­diów. Na iro­nię, umie­jęt­no­ści ba­ri­stycz­ne były je­dy­nym, co trzy­ma­ło po­żal-się-bo­że ma­gi­ka na eta­cie w kor­po­ra­cji cza­ro­dziej­skiej Pod­trzy­my­wa­nie Ma­gicz­nych Sys­te­mów (w skró­cie PMS), zaj­mu­ją­cej się out­so­ur­cin­go­wym wspar­ciem ma­gicz­nej in­fra­struk­tu­ry. Kie­row­nik Kawy chciał go wy­wa­lić po trzech pierw­szych wpad­kach (oraz paru mniej­szych), czyli mniej wię­cej po dwóch dniach, ale ura­to­wał go ze­spół, któ­re­mu zdą­żył zro­bić po­wi­tal­ne mac­chia­to. Dru­ży­na pier­ście­nia (ze­spół zaj­mu­ją­cy się wspar­ciem pier­ście­ni ko­mu­ni­ka­cyj­nych) szyb­ko za­re­ago­wa­ła na wieść o ry­chłym zwol­nie­niu żół­to­dzio­ba wy­li­cza­jąc czas (i pie­niądz) za­osz­czę­dzo­ny na pa­rze­nia kawy przez jedną osobę hur­tem. Na pod­sta­wie prze­wi­dy­wa­nych zy­sków udo­bru­cha­li kie­row­ni­ka. Szef wpraw­dzie jesz­cze chwi­lę krę­cił nosem, ale i jego osta­tecz­nie prze­ko­na­ła po­dwój­na latte. Żeby wszyst­ko zga­dza­ło się w pa­pie­rach Kawie po­wie­rzo­no tyleż drob­ne co upier­dli­we spra­wy ad­mi­ni­stra­cyj­ne. Spra­wy, któ­rych nikt nie chciał wy­ko­ny­wać, a któ­rych nie dało się schrza­nić. Choć Kawa kilka razy udo­wod­nił, że jed­nak się dało.

Uta­len­to­wa­ny ina­czej magik oku­po­wał więc kuch­nię co­dzien­nie od po­ran­ka do po­łu­dnia, kiedy to miej­sce jego ku­becz­ków, ły­że­czek, śmie­tan­ki i kom­po­nen­tów al­che­micz­nych zaj­mo­wa­ły ta­le­rze i roz­ma­itej wiel­ko­ści po­jem­nicz­ki na żyw­ność. W grun­cie rze­czy każdy mógł wyjść poza biuro, nie wie­dzieć jed­nak czemu więk­szość pra­cow­ni­ków ja­da­ła na miej­scu. Czę­sto znie­na­wi­dzo­nym. Ponoć w rów­no­le­głym świe­cie takie za­cho­wa­nie na­zy­wa­no syn­dro­mem sztok­holm­skim. Tak przy­naj­mniej twier­dzi­li na­ukow­cy ba­da­ją­cy po­zba­wio­ną magii bliź­niacz­kę Ziemi. Choć kto ich wie, czy nie zmy­śli­li. Osta­tecz­nie z po­kła­dów la­ta­ją­cych ta­le­rzy z na­pę­dem mię­dzy­wy­mia­ro­wym trud­no było coś do­sły­szeć.

Dzi­siej­szy dzień ni­czym nie róż­nił się po­zo­sta­łych. W kuch­ni wrza­ło, czę­sto do­słow­nie. Pra­cow­ni­cy szczel­nie oku­po­wa­li wszyst­kie do­stęp­ne miej­sca sie­dzą­ce. Ci, któ­rym po­szczę­ści­ło się mniej, stali przy wy­so­kich sto­łach pod ścia­na­mi. Kac­per, nowy pra­cow­nik, zna­lazł się w tej mniej szczę­śli­wej gru­pie i po­wo­li kon­su­mo­wał kro­kie­ty. Młody co parę kęsów wy­mie­niał ze swoim anio­łem stró­żem uwagi na różne pier­do­ło­wa­te te­ma­ty. Ot, dla po­trzy­ma­nia kon­wer­sa­cji.

Kac­per ob­ser­wo­wał prze­krzy­ku­ją­cy się tłum. Ma­gi­cy gło­śno wi­ta­li się ze zna­jo­my­mi z in­nych dzia­łów kur­su­jąc usta­wicz­nie mię­dzy lo­dów­ką, dwoma ku­chen­ka­mi mi­kro­cza­ro­wy­mi i sto­ła­mi. W ogól­nym cha­osie pory kar­mie­nia nikt nie za­wra­cał sobie głowy za­my­ka­niem drzwi, więc ha­ła­sy i za­pa­chy roz­le­wa­ły się po całej prze­strze­ni biu­ro­wej na tym pię­trze szkla­ne­go wie­żow­ca PMS. Na szczę­ście dziś nikt nie przy­niósł ryb.

Kac­per po­wo­li koń­czył kro­kie­ty, kiedy jego uwagę przy­ku­ło coś dziw­ne­go, prze­my­ka­ją­ce­go tuż nad bla­tem stołu. Owo coś wy­glą­da­ło jak lisia kita albo wierzch wło­cha­tej, rudej czap­ki. Młody magik wy­chy­lił się zza stołu, żeby zi­den­ty­fi­ko­wać zja­wi­sko. Bez­sku­tecz­nie. Znik­nę­ło. Zi­gno­ro­wał zaj­ście i po­now­nie zajął się je­dze­niem. Chwi­lę póź­niej jed­nak kita znów prze­mknę­ła tuż ponad bla­tem. Tym razem Kac­per wy­chy­lił się wy­star­cza­ją­co szyb­ko, żeby zi­den­ty­fi­ko­wać obiekt jako czu­bek głowy raźno ma­sze­ru­ją­cej, ni­skiej dziew­czyn­ki. Tro­chę nie­ty­po­wej. Na ogół dziew­czyn­ki nie noszą gar­so­nek w kroju prze­wi­dzia­nym przez kor­po­ra­cyj­ny re­gu­la­min. Mała za­trzy­ma­ła się dwa kroki (w jej przy­pad­ku trzy bądź czte­ry) od stołu i lu­stro­wa­ła uważ­nie wszyst­kich sto­ją­cych wokół. Z jej punk­tu wi­dze­nia mu­sia­ło na­strę­czać to pew­nych kło­po­tów, zwią­za­nych z nisko osa­dzo­nym punk­tem wi­dze­nia wła­śnie. Ruda pie­gu­ska za­trzy­ma­ła na chwi­lę ewi­dent­nie po­iry­to­wa­ny wzrok na Kac­prze. Ko­go­kol­wiek szu­ka­ła, Kac­per nie był nim. Od­wró­ciw­szy się, ska­no­wa­ła dalej, aż w końcu ko­biet­ka zna­la­zła cel. Z miej­sca wy­strze­li­ła w kie­run­ku jed­ne­go ze sto­łów, wście­kle stu­ka­jąc ob­ca­sa­mi.

– Kol­ler! – Wy­so­ki głos mi­nia­tu­ro­wej biur­wy wybił się ponad ku­chen­ny zgiełk.

Kol­ler, pod­sta­rza­ły cza­ro­dziej z siwą brodą – rów­nie ma­je­sta­tycz­ną, jak jego brzuch – wzdry­gnął się. Aku­rat wkła­dał łyżkę zupy do ust, więc nie­spo­dzie­wa­ne wy­rwa­nie go z me­dy­ta­cji nad po­mi­do­ro­wą po­skut­ko­wa­ło po­plu­ciem się rze­czo­ną.

– Dla­cze­go nie ma cię przy biur­ku?! – Ruda głowa nie­wie­le wy­sta­ją­ca ponad stół ci­ska­ła w cza­ro­dzie­ja nie­wy­po­wie­dzia­ne prze­kleń­stwo. Kol­ler, pa­trząc w twarz dziew­czyn­ki, po­cząt­ko­wo chciał rzu­cić łyżką w małą, ale uspo­ko­ił się w oka­mgnie­niu i od­po­wie­dział ze sto­ic­kim spo­ko­jem:

– Bo je­stem w kuch­ni.

Ruda fry­zu­ra za­fa­lo­wa­ła i przy­bra­ła ja­skraw­szy od­cień. No ład­nie, ucze­sa­nie re­agu­ją­ce na na­strój wła­ści­cie­la. Naj­now­szy krzyk mody, rzad­ko jed­nak spo­ty­ka­ny w kor­po­ra­cjach. Tutaj mało kto chciał się ob­no­sić z praw­dzi­wy­mi od­czu­cia­mi. Albo w ogóle czym­kol­wiek praw­dzi­wym. Ta mała mu­sia­ła być wy­so­ko w hie­rar­chii, skoro mogła sobie po­zwo­lić na taki wy­bryk, kon­klu­do­wał Kac­per.

– A dla­cze­go je­steś w kuch­ni, a nie przy biur­ku?!

– Bo jem obiad. – Spo­kój cza­ro­dzie­ja coraz bar­dziej wy­pro­wa­dzał roz­mów­czy­nię z rów­no­wa­gi.

– A kiedy za­mie­rzasz skoń­czyć ten pro­jekt, o który cię ści­gam cały dzień?!

– Po obie­dzie.

– Ter­min już minął!

– Nie, Ilona, nie minął. Mija dzi­siaj wie­czo­rem.

– Ter­min się zmie­nił! – Fi­zjo­no­mia ko­biet­ki za­czy­na­ła przy­po­mi­nać od­cie­niem fry­zu­rę.

– Kiedy się zmie­nił? – Kol­ler pa­trzył nie­ru­cho­mym wzro­kiem w pur­pu­ro­wą twa­rzycz­kę.

– Teraz!

– Jej. – Kol­ler sko­men­to­wał bez emo­cji, po czym wło­żył łyżkę do ust, wciąż pa­trząc Ilo­nie w oczy z nie­zmą­co­nym spo­ko­jem. Włosy kie­row­nicz­ki za­fa­lo­wa­ły wście­kłą czer­wie­nią. Ilona rów­nież mie­rzy­ła cza­ro­dzie­ja wzro­kiem. Mniej spo­koj­nym. Po chwi­li sprę­ży­ła się i zwin­nym susem zna­la­zła się na stole, ja­kimś cudem nie dep­cąc żad­ne­go ta­le­rza. Jej włosy nagle zmie­ni­ły kolor na kru­czo­czar­ny.

– Im szyb­ciej skoń­czysz pro­jekt, tym szyb­ciej klient bę­dzie miał za co płaci. Im bar­dziej bę­dzie za­do­wo­lo­ny, tym bar­dziej bę­dzie skłon­ny po­wie­rzyć nam na­stęp­ne, in­trat­ne pro­jek­ty. – Ilona, pa­trząc z góry, tłu­ma­czy­ła szyb­ko i rze­czo­wo, nie dając po sobie po­znać wcze­śniej­szej iry­ta­cji. Kac­per mu­siał przy­znać dziew­czy­nie nie­sa­mo­wi­tą ela­stycz­ność. Wście­kłość nie zro­bi­ła wra­że­nia na ma­gi­ku, więc Ilona zmie­niał stra­te­gię szyb­ciej, niż po­li­ty­cy zmie­nia­ją po­glą­dy. Nowe po­dej­ście jed­nak rów­nież nie od­nio­sło skut­ku.

– Klient i tak do­sta­nie pro­jekt szyb­ciej, niż prze­wi­du­je umowa, za któ­rej wy­ko­na­nie i tak za­pła­ci do­pie­ro w na­stęp­nym mie­sią­cu. Nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny bar­dziej, bo to pro­jekt, któ­re­go od po­cząt­ku nie chciał. Mar­ke­tin­gow­cy mu to wci­snę­li. Poza tym nie po­wie­rzy nam na­stęp­nych pro­jek­tów, bo od­cho­dzi w na­stęp­nym kwar­ta­le. A nie­za­leż­nie od in­trat­no­ści i tak nie do­sta­nę ade­kwat­nej pre­mii.

 Kol­ler roz­parł się w sie­dzi­sku. Sto­ic­ki spo­kój w oczach cza­ro­dzie­ja za­stą­pi­ła kpina. Ilona stała przez chwi­lę onie­mia­ła, nie mogąc od­zy­skać re­zo­nu. Włosy dziew­czy­ny stop­nio­wo się roz­ja­śnia­ły prze­cho­dzą w blond. Pa­trzy­ła na Kol­le­ra coraz bar­dziej wil­got­ny­mi oczy­ma, po czym nagle wy­buch­nę­ła pła­czem.

– Ale jak od­je­dzie, ale bę­dzie za­do­wo­lo­ny to wróci. – Ilona mó­wi­ła ła­mią­cym się gło­sem, ły­ka­jąc łzy. – Jak nie skoń­czysz szyb­ciej, to szef bę­dzie na mnie zły i mnie wy­rzu­ci z pracy i nie będę miała za co żyć i… – Dal­szej część wy­po­wie­dzi nie dało się zro­zu­mieć.

Kol­ler pa­trzył zdez­o­rien­to­wa­ny na kie­row­nicz­kę, nie mając po­ję­cia jak za­cho­wać się w sto­sun­ku do pła­czą­cej dziew­czyn­ki. Magik znał wiele ro­dza­jów magii i był łeb­skim fa­ce­tem, ale ko­bie­ce­go pła­czu nie był w sta­nie znieść z obo­jęt­no­ścią. Ani tym bar­dziej bro­nić się w ja­ki­kol­wiek spo­sób.

– Eee no do­brze… zo­ba­czę, co da się zro­bić. – W końcu wy­du­sił z sie­bie bez prze­ko­na­nia.

– Na­praw­dę? – Wiel­kie, za­pła­ka­ne oczy dziew­czy­ny pa­trzy­ły na cza­ro­dzie­ja z na­dzie­ją.

– No… no tak, prze­ło­żę jedną rzecz i dam ci znać jak bę­dzie…

– Świet­nie! – Ilona pi­snę­ła z ra­do­ści, jej włosy na po­wrót przy­ję­ły rdza­wy od­cień, a z twa­rzy znik­nę­ły wszyst­kie ozna­ki wcze­śniej­szej roz­pa­czy.

– Masz czas do czter­na­stej! – Kie­row­nicz­ka rzu­ci­ła ze­ska­ku­jąc ze stołu i wy­bie­gła z kuch­ni, zo­sta­wia­jąc onie­mia­łe­go cza­ro­dzie­ja.

Kac­per pa­trzył przez prze­szklo­ną ścia­nę za od­da­la­ją­cą się kie­row­nicz­ką mi­nia­tur­ką.

– Co to u licha było? – spy­tał swo­je­go anioł stró­ża.

– Ilona, kie­row­nicz­ka dzia­łu wy­ko­naw­cze­go. Kawał szy­chy, nawet jeśli nie wy­glą­da na pierw­szy rzut oka. Za­wsze staje na wy­so­ko­ści za­da­nia.

Karol – ana­li­tyk, któ­re­mu przy­pa­da­ła rola anio­ła stró­ża, wpro­wa­dza­jąc no­we­go w funk­cjo­no­wa­nie firmy, za późno zdał sobie spra­wę z ko­no­ta­cji „sta­nia na wy­so­ko­ści za­da­nia”. W po­praw­nym po­li­tycz­nie oto­cze­niu nie wy­pa­da­ło jed­nak cią­gnąć te­ma­tu, więc zajął się z po­wro­tem swoją zupą. Au­re­ola przy­mo­co­wa­na do głowy nieco utrud­nia­ła Ka­ro­lo­wi je­dze­nie, po­dob­nie jak tek­tu­ro­we skrzy­dła na ple­cach prze­szka­dza­ły w swo­bod­nym ob­ra­ca­niu się. Strój był jed­nym z kilku po­my­słów szefa od­dzia­łu, cał­kiem nie­złe­go dow­cip­ni­sia, nawet jak na kor­po­ra­cyj­ne stan­dar­dy. Po­cząt­ko­wo opie­ku­no­wie świe­ża­ków mieli za­kła­dać też białe togi, ale osta­tecz­nie po­mysł upadł jako nie­zgod­ny z prze­pi­sa­mi. Ogra­ni­czo­no się do skrzy­deł i au­re­oli. Cho­dzi­ły słu­chy, że re­zul­tat wy­ni­kał nie tyle z fak­tycz­nej nie­zgod­no­ścią z re­gu­la­mi­nem, ile z kon­flik­tu mię­dzy sze­fem od­dzia­łu a sze­fo­wą re­gu­la­cji biz­ne­so­wych, która cho­dzi­ła na kawę z kie­row­nicz­ką przed­sta­wi­ciel­stwa cen­tra­li. Spra­wa tog miała więc czy­sto po­li­tycz­ny wy­miar. Skon­flik­to­wa­na dwój­ka chcia­ła sobie wza­jem­nie po­ka­zać, kto może wię­cej. Kom­pro­mis wska­zy­wał na remis.

Skoń­czyw­szy obiad, ma­gi­cy wy­szli z kuch­ni. Idąc się w stro­nę biur­ka, Kac­per nieco się zdzi­wił mi­ja­jąc dru­kar­kę prze­cho­dzą­cą obok, ale nie sko­men­to­wał sa­mo­bież­no­ści sprzę­tu. Zresz­tą Karol nie zwró­cił na nią naj­mniej­szej uwagi. Wrza­wa do­cho­dzą­ca z kuch­ni po­wo­li ci­chła, kiedy szli przez ko­ry­tarz. Im dalej od ja­dal­ni, tym bar­dziej re­gu­la­mi­no­wo za­cho­wy­wa­li się mi­ja­ni lu­dzie. Nowi pra­cow­ni­cy mieli ty­dzień na akli­ma­ty­za­cję, a ich opie­ku­no­wie zo­bo­wią­za­ni byli po­świę­cać im całą uwagę. Wy­tycz­ne nie do­ty­czy­ły ich więc w pełni, dzię­ki czemu dwój­ka ma­gi­ków nie mu­sia­ła uda­wać, że się spie­szy.

Kac­per ustą­pił miej­sca chu­de­mu ma­gi­ko­wi idą­ce­mu z na­prze­ciw­ka – czter­dzie­sto­let­nie­mu pra­wicz­ko­wi bez szans na zmia­nę swo­je­go sta­tu­su to­wa­rzy­skie­go. Kac­pro­wi wy­da­ło się, że chu­der­la­wy cza­ro­dziej spie­szy się bar­dziej niż resz­ta. Chciał spy­tać Ka­ro­la, czemu facet jest taki ner­wo­wy, ale sy­tu­acja sama się wy­ja­śni­ła. Chu­dzie­lec miał już skrę­cić za róg, kiedy wy­padł na niego fut­bo­li­sta w peł­nej zbroi, z im­pe­tem rzu­ca­jąc czter­dzie­sto­lat­ka na pod­ło­gę.

– Ko­wal­ski, co to, mo­ty­la noga, ma być?! Opie­pa­lasz się od rana, prze­kro­czy­łeś czas o czte­ry mi­nu­ty, yerba twoja mate! – Fut­bo­li­sta wrzesz­czał na ma­gi­ka nie­zbor­nie pró­bu­ją­ce­go po­zbie­rać się z pod­ło­gi.

– Co się tak guz­drzesz, falku umo­ru­sa­ny, ruchy! Ruchy, ruchy, ruchy, jazda! – Bied­ny cza­ro­dziej pró­bo­wał biec w dziw­nej po­zy­cji, ni to na dwóch no­gach, ni to na czwo­ra­kach, do­pin­go­wa­ny za­ja­dle przez wiel­ko­lu­da. Zanim duet znik­nął z pola wi­dze­nia, spor­to­wiec zdą­żył jesz­cze rzu­cić złe spoj­rze­nie Kac­pro­wi i jego stró­żo­wi. Zda­wa­ło się, że agre­sor im też chciał po­wie­dzieć coś rów­nie wul­gar­ne­go, ale dał sobie spo­kój, wi­dząc atry­bu­ty anio­ła.

– Co to do cho­le­ry było? – Kac­per spy­tał skon­fun­do­wa­ny.

– ASRP. Ana­lo­go­wy sys­tem re­gu­la­cji przerw. Po­mysł szefa. Odkąd go wpro­wa­dził, nad­uży­wa­nie czasu przerw znacz­nie zma­la­ło. A swoją drogą,  nie mów do cho­le­ry tylko na przy­kład cho­le­wy. Ewen­tu­al­nie do cho­ro­by.

– Czemu?

– Em… no bo taki re­gu­la­min. Długo by opo­wia­dać. Po pro­stu sta­ra­my się nie prze­kli­nać. Przy­naj­mniej otwar­cie. – Karol tłu­ma­czył, kiedy do­cho­dził do swo­ich krysz­ta­ło­wych kul.

– I co, jak się prze­kro­czy czas albo za­klnie, to wy­pa­da na cie­bie taki osi­łek?

– Tak.

– A jak mi się coś sta­nie?

– W kontr­ak­cie jest klau­zu­la, która cię za­bez­pie­cza.

– Wy­pła­cą mi od­szko­do­wa­nie?

– Nie, ty wy­pła­cisz za prze­kro­cze­nie czasu prze­rwy i kosz­ty po­nie­sio­ne przez we­zwa­nie po­mo­cy me­dycz­nej.

– To jak mnie niby za­bez­pie­cza?

– Za­bez­pie­cza cię od uciąż­li­we­go pro­ce­so­wa­nia się z firmą. To nie­zdro­we.

– Aha… a ile trwa prze­rwa?

– W sumie go­dzi­nę, ale poza obia­dem nie mo­żesz wy­ko­rzy­stać jed­no­ra­zo­wo wię­cej niż pięć minut.

– My już je­ste­śmy w sumie ponad go­dzi­nę…

– Je­steś nowy, a ja je­stem twoim stró­żem. Mamy im­mu­ni­tet, do­pó­ki nie skoń­czy się twój ty­dzień przy­sto… po­wi­tal­ny.

– Aha… czyli w na­stęp­nym ty­go­dniu jak nie zdążę z prze­rwy, to obe­rwę?

– Tak. No, chyba że idziesz po­sło­dzić kawę.

– Pro­szę?

– No… kawa to ważna rzecz, jak je­steś zmę­czo­ny, to idziesz po kawę. Wli­cza­ją to do czasu pracy.

– Piję bez cukru.

Karol po­pa­trzył na pod­opiecz­ne­go po­błaż­li­wym wzro­kiem.

– Za­czniesz sło­dzić. Tutaj wszy­scy sło­dzą – od­po­wie­dział z lek­kim roz­ba­wie­niem. Kac­per zlu­stro­wał to­wa­rzy­sza, ale zanim zdą­żył zadać py­ta­nie, jego uwagę roz­pro­szy­ła ruda tor­pe­da Ilony prze­my­ka­ją­ca przez ko­ry­tarz jak kot na am­fe­ta­mi­nie. Prze­bie­ra­jąc nóż­ka­mi w osza­ła­mia­ją­cym tem­pie, zmie­rza­ła żwawo w sobie tylko zna­nym kie­run­ku. Kac­per oglą­dał się przez chwi­lę za pupą drob­nej kie­row­nicz­ki, ko­ły­szą­cą się pod ple­ca­mi jak wa­ha­dło ze­ga­ra na­krę­co­ne­go przez zwy­cięz­cę mię­dzy­na­ro­do­we­go kon­kur­su si­ła­czy. Kac­per za­sta­na­wiał się, czy ga­pie­nie się na tyłek osoby wy­glą­da­ją­cej jak dziew­czyn­ka z pod­sta­wów­ki nie speł­nia zna­mion pe­do­fi­lii, ale wolał nie pytać o to Ka­ro­la. Zwłasz­cza mając w pa­mię­ci kwe­stie zwią­za­ne z ochro­ną zdro­wia pra­cow­ni­ków.

Roz­wa­ża­nia na temat zwy­cza­jów pa­nu­ją­cych w fir­mie prze­rwa­ła Kac­pro­wi dru­kar­ka prze­cho­dzą­ca obok. Przy­po­mnia­ła ma­gi­ko­wi o kilku for­mu­la­rzach, które miał wy­dru­ko­wać i wy­peł­nić. Dał Ka­ro­lo­wi znać, żeby szedł do biur­ka, a sam do­go­nił dru­kar­kę. Kazał się jej za­trzy­mać i nie­wie­le my­śląc, we­tknął różdż­kę pa­mię­ci do od­po­wied­nie­go portu, chcąc wy­dru­ko­wać wszyst­kie do­ku­men­ty. Dru­kar­ka jed­nak od­rzu­ci­ła proś­bę uprzej­mym tonem.

– Wy­bacz, ale nie mogę teraz wy­dru­ko­wać two­ich do­ku­men­tów. Dla two­jej wy­go­dy uczy­nię to kiedy będę prze­cho­dzić koło two­je­go biur­ka.

– Ale po co mam cze­kać aż bę­dziesz koło mnie znów prze­cho­dzić, skoro je­stem na miej­scu?

– Po­wi­nie­neś iść do swo­je­go biur­ka, czas two­jej prze­rwy za­pew­ne do­bie­ga końca.

– Nie do­ty­czą mnie jesz­cze re­gu­la­cje przerw, do­pie­ro co zo­sta­łem przy­ję­ty.

Dru­kar­ka my­śla­ła przez chwi­lę, po czym od­po­wie­dzia­ła rów­nie uprzej­mie, jak po­przed­nio.

– Nie po­tra­fię udzie­lić od­po­wie­dzi na to py­ta­nie. Dla two­jej wy­go­dy wy­dru­ku­ję twoje do­ku­men­ty, kiedy będę prze­cho­dzić koło two­je­go sta­no­wi­ska pracy.

– Pro­gra­mi­ści nie za­im­ple­men­to­wa­li ci od­po­wied­nich in­struk­cji, co?

– Nie po­tra­fię udzie­lić od­po­wie­dzi na to py­ta­nie. Twoja prze­rwa za­pew­ne do­bie­ga końca, udaj się do swo­je­go sta­no­wi­ska pracy. Dla two­jej wy­go­dy wy­dru­ku­ję twoje do­ku­men­ty, kiedy będę prze­cho­dzić koło two­jej krysz­ta­ło­wej kuli.

– Ale zanim tam doj­dziesz, zdą­żył­bym już wy­dru­ko­wać dzie­sięć razy wszyst­ko. Prze­cież nie wolno mar­no­wać czasu, praw­da?

– Po­twier­dzam, czas jest naj­cen­niej­szym za­so­bem, zaraz obok cie­bie, pra­cow­ni­ku PMS. Dla­te­go dla two­jej wy­go­dy wy­dru­ku­ję twoje do­ku­men­ty, kiedy będę prze­cho­dzić koło two­je­go sta­no­wi­ska pracy.

– Ale wy­god­niej bę­dzie mi je wy­dru­ko­wać tutaj i teraz. – Kac­per za­czy­nał tra­cić cier­pli­wość.

– Za­pew­niam cię, że nie. – Spo­kój ma­szy­ny za­czy­nał robić się iry­tu­ją­cy. – Przy­pad­ko­we spo­tka­nia je­dy­nie ob­ni­ża­ją pro­duk­tyw­ność.

– Brak ob­słu­gi, kiedy jest po­trzeb­na, ob­ni­ża pro­duk­tyw­ność.

– Pro­szę więc udać się do swo­je­go sta­no­wi­ska pracy, gdzie bę­dziesz mógł zo­stać wy­god­nie ob­słu­żo­ny.

Wy­mia­na zdań za­czy­na­ła przy­cią­gać coraz wię­cej uwagi. Pra­cow­ni­cy od­wra­ca­li głowy zer­ka­jąc raz po raz na kłót­nię. Z ukrad­ko­wych uśmie­chów można było wnio­sko­wać, że sami już to prze­ra­bia­li. Kac­per my­ślał przez chwi­lę jak po­dejść krnąbr­ną ma­szy­nę, w końcu przy­stą­pił do ataku.

– Ro­bisz wszyst­ko dla mojej wy­go­dy.

– Tak.

– Dla mojej wy­go­dy wy­dru­kuj teraz do­ku­men­ty.

– To nie jest dla cie­bie wy­god­ne. Udaj się do swo­je­go stan…

– To nie jest wy­god­ne dla mnie czy dla cie­bie? – Kac­per wtrą­cił ob­ce­so­wo.

Dru­kar­ka za­mil­kła i wy­glą­da­ło na to, że myśli nad od­po­wie­dzią. Coś chyba mu­sia­ło iść nie tak po­nie­waż mil­cze­nie się prze­cią­ga­ło. Po dłuż­szej chwi­li bez re­ak­cji jasne już było, że dru­kar­ka się za­wie­si­ła. Kac­per zaj­mo­wał się nieco pro­gra­mo­wa­niem urzą­dzeń cza­ro­dziej­skich, zanim zajął się ma­gicz­ną ad­mi­ni­stra­cją, fa­cho­wo stwier­dził więc, że pro­gra­mi­ści spa­pra­li ob­słu­gę prze­rwań.

– No świet­nie!

Kac­per pod­sko­czył, sły­sząc obok sie­bie wku­rzo­ny głos. Od­wra­ca­jąc głowę zo­ba­czył Ilonę i sto­ją­ce­go obok kra­sno­lu­da.

– No nie… to sie­dem­dzie­sią­ty trze­ci raz, jak ktoś po­psuł ma­szy­na w tym roku. A mamy do­pie­ro sier­pień. – Kra­sno­lud mówił z sil­nym gór­ni­czym ak­cen­tem. Nie od­mie­niał nie­któ­rych wy­ra­zów, co wska­zy­wa­ło na ry­birc­kie po­cho­dze­nie. Sta­rał się uda­wać prze­ję­cie, ale nie­trud­no było za­uwa­żyć, że w isto­cie miał to gdzieś. Dzień jak co dzień.

– Ignac, na­praw to ba­dzie­wie. – Ilona nie ba­wi­ła się w uprzej­mo­ści. – A ty nowy tu, nie? I od razu psu­jesz sprzęt? – Kie­row­nicz­ka mi­nia­tur­ka za­dzie­ra­ła nos, żeby pa­trzeć Kac­pro­wi pro­sto w oczy. – Zda­jesz sobie spra­wę, ile taki sprzęt kosz­tu­je?

– Ra­czej nie­wie­le, wno­sząc po awa­ryj­no­ści. – Kac­per wy­pa­lił zanim zdą­żył po­my­śleć. Ilona wy­glą­da­ła na rów­nie skon­ster­no­wa­ną bez­po­śred­nio­ścią no­we­go, co on sam wła­sną bez­myśl­no­ścią. Tak­so­wa­ła ma­gi­ka przez chwi­lę wzro­kiem, po czym uśmiech­nę­ła się ką­ci­kiem ust. Ucie­kła wzro­kiem w bok. Mu­sia­ła coś sobie przy­po­mnieć.

– Mhm… – mruk­nę­ła tylko, ewi­dent­nie będąc my­śla­mi już gdzie in­dziej. Kra­sno­lud tym­cza­sem stu­kał różdż­ką w ma­szy­nę, aby po chwi­li wy­szcze­rzyć try­um­fal­nie zęby.

– Dru­kar­ka numer 8.2.2 zgła­sza swoją go­to­wość do prac… – Ko­lej­ne stuk­nię­cie prze­wi­nę­ło ko­mu­ni­kat po­wi­tal­ny. Jesz­cze jedno usa­dzi­ło w miej­scu sprzęt za­czy­na­ją­cy prze­bie­rać rzę­da­mi nóżek.

– A ty dokąd?! Moje do­ku­men­ty mia­łaś wy­dru­ko­wać! – Ilona wró­ci­ła na zie­mię.

– Prze­pra­szam, w mojej ko­lej­ce dru­ko­wa­nia nie znaj­du­ją się obec­nie żadne do­ku­men­ty. Pro­szę udać się do swo­je­go biur­ka i…

– O za­mknij się! Ignac, czemu to nie dru­ku­je?

– Bo się zre­se­to­wa­ło… – Kra­sno­lud rzu­cił znie­cier­pli­wio­ny. – Prze­ślij mu to jesz­cze raz. Ja wraca na dół.

Fry­zu­ra Ilony za­fa­lo­wa­ła ostrze­gaw­czą pur­pu­rą, do­brze ko­re­spon­du­ją­cą ze wście­kłym ru­mień­cem wy­pły­wa­ją­cym na twa­rzy dziew­czyn­ki.

– No chyba cię popie…

– Przy­po­mi­nam o kul­tu­rze miej­sca pracy. – Dru­kar­ka prze­rwa­ła ob­ce­so­wo i po­drep­ta­ła za kra­sno­lu­dem, zo­sta­wia­jąc Kac­pra sam na sam ze wku­rzo­ną kie­row­nicz­ką.

Ilona spu­ści­ła z sie­bie po­wie­trze za­my­ka­jąc oczy. Kiedy skoń­czy­ła nie eks­plo­do­wać ze wście­kło­ści, zwró­ci­ła się do Kac­pra z pro­mien­nym uśmie­chem, nie do końca współ­gra­ją­cym ze wzro­kiem mor­der­cy.

– Tutaj masz moją różdż­kę – za­szcze­bio­ta­ła wsa­dza­jąc no­we­mu ma­gicz­ny no­śnik do kie­sze­ni. – Za kwa­drans po­ja­wisz się przy moim biur­ku z do­ku­men­ta­mi, które znaj­dziesz w śliw­ko­wym fol­de­rze.

Głos dziew­czy­ny brzmiał jak po­god­ne stwier­dze­nie, że niebo jest nie­bie­skie. Nie­mal do­sko­na­le ma­sko­wał lo­do­wa­tą stal nie­wy­po­wie­dzia­nej groź­by co się sta­nie, jeśli teza nie okaże się praw­dzi­wa.

– Takim fio­le­to­wym – do­da­ła przy­tom­nie, wi­dząc minę chło­pa­ka. Zanim zdą­żył co­kol­wiek po­wie­dzieć, choć­by za­py­tać gdzie jest jej biur­ko, Ilona od­wró­ci­ła się na ob­ca­sie i wy­strze­li­ła jak po­cisk w bocz­ny ko­ry­tarz, zo­sta­wia­jąc bie­da­ka sa­me­go z echem wku­rzo­nych kro­ków.

Kac­per stał przez chwi­lę nie­ru­cho­mo, pró­bu­jąc prze­tra­wić co się wła­śnie stało. Stwier­dziw­szy, że musi mieć wy­jąt­ko­wy ta­lent do ła­do­wa­nia się w kło­po­ty, już pierw­sze­go dnia pod­pa­da­jąc jed­nej z tu­tej­szych szych, magik skie­ro­wał się czym prę­dzej do swo­je­go miej­sca, mając na­dzie­ję, że dru­kar­ka zdąży do niego do­drep­tać zanim minie czas. Sorry, de­adli­ne.

Przy biur­ku za­stał przy­sy­pia­ją­ce­go Ka­ro­la. Magik obu­dził się prze­stra­szo­ny, kiedy Kac­per za­siadł do swo­jej kuli, wsu­wa­jąc otrzy­ma­ną różdż­kę w port przy pod­sta­wie. Opie­kun ro­zej­rzał się do­oko­ła spraw­dza­jąc, czy nikt wład­ny nie przy­ła­pał go na spa­niu. Nie no­tu­jąc ni­ko­go waż­ne­go uspo­ko­ił się i stwier­dził, że chyba za dużo zjadł.

– Idę po kawę… skąd masz tę różdż­kę?

– Do­sta­łem od rudej, żebym jej coś wy­dru­ko­wał…

– Od Ilony?!

– No tak.

Karol wy­czuł, że młody wpa­ko­wał się w ja­kieś kło­po­ty, ale nie pytał na razie o nic wię­cej. Je­że­li Kac­per coś schrza­nił to jemu też się obe­rwie, ale był w tej chwi­li zbyt za­mu­lo­ny, żeby jasno my­śleć, po­pę­dził więc ile sił w no­gach po kawę. Kac­per tym­cza­sem za­sta­na­wiał się, który z fio­le­to­wych fol­de­rów jest śliw­ko­wy. Przej­rzał kilka, w końcu zna­lazł jeden, w któ­rym znaj­do­wa­ły się ja­kieś do­ku­men­ty tek­sto­we i po­słał do druku, mo­dląc się, żeby miał już za­ło­żo­ne upraw­nie­nia. Zie­lo­ny ko­mu­ni­kat z prze­wi­dy­wa­nym cza­sem doj­ścia dru­kar­ki do biur­ka wska­zy­wał, że na szczę­ście miał. Osiem minut. Sie­dział już trzy więc mogło mu się upiec. Za­gad­nął ludzi sie­dzą­cych nie­opo­dal gdzie jest biur­ko Ilony. Zo­rien­to­waw­szy się po­zo­sta­ło mu je­dy­nie cze­kać na dru­kar­kę. Oby tylko nikt po dro­dze nie chciał nic sam dru­ko­wać.

Kilka cią­gną­cych się w nie­skoń­czo­ność minut póź­niej do biur­ka do­szedł Karol. Zdą­żył już upić tro­chę nie­mal wrzą­cej jesz­cze kawy. Zda­wał się też już nieco bar­dziej przy­tom­ny. Kac­per, za­gad­nię­ty, wy­ja­śnił ma­gi­ko­wi, o co cho­dzi­ło z Iloną, ner­wo­wo cze­ka­jąc na przyj­ście dru­kar­ki.

Kiedy w końcu przy­szła, wy­dru­ko­wa­ła do­ku­men­ty szczę­śli­wie bez dal­szych kom­pli­ka­cji. Chło­pak za­py­tał Ka­ro­la jesz­cze dla pew­no­ści gdzie sie­dzi Ilona.

– W rogu sek­to­ra B, zaraz przy oknie. – Karol od­po­wie­dział pod­eks­cy­to­wa­ny, z ocza­mi szklą­cy­mi się od roz­pie­ra­ją­cej go ener­gii. Nagły przy­pływ wi­tal­no­ści zdu­miał Kac­pra. Jesz­cze parę minut temu przy­sy­piał, a teraz… Spoj­rzał zdzi­wio­ny na kubek w dłoni opie­ku­na, nie miał jed­nak czasu spy­tać co to za kawa. Po­pę­dził we wska­za­ne miej­sce, za­po­mi­na­jąc chwi­lo­wo o spra­wie.

Ma­sze­ro­wał raźno, li­cząc w my­ślach ile czasu jesz­cze zo­sta­ło. Ra­chu­nek wska­zy­wał na dwie mi­nu­ty. Po­sa­da ura­to­wa­na. Za za­krę­tem za­uwa­żył zna­jo­mą kitę, na wszel­ki wy­pa­dek przy­spie­szył jesz­cze korku zmie­rza­jąc w kie­run­ku kie­row­nicz­ki. Ilona wy­glą­da­ła przez okno, wy­raź­nie czymś prze­ję­ta. Nawet nie zwró­ci­ła uwagi na chło­pa­ka kła­dą­ce­go pa­pie­ry na biur­ku, pół­gęb­kiem ob­wiesz­cza­ją­ce­go swoje przy­by­cie. Kac­per mi­mo­cho­dem spoj­rzał przez szybę. Pod biu­row­cem stał ra­dio­wóz. Jeden z tych du­żych. Wy­cho­dzi­li z niego po­li­cjan­ci jed­nost­ki an­ty­ter­ro­ry­stycz­nej w peł­nym rynsz­tun­ku. Cie­ka­we kogo chcie­li zgar­nąć w cen­trum mia­sta w spo­koj­ny dzień. Kac­per chciał już za­gad­nąć Ilonę, kiedy po­li­cjan­ci skie­ro­wa­li się w stro­nę bu­dyn­ku PMS. Ilona ob­ró­ci­ła się na pię­cie ogni­sku­jąc wzrok na nowym.

-Ty! Ze mną!

Kac­per nie zdą­żył nawet od­po­wie­dzieć, kiedy Ilona wy­strze­li­ła już przed sie­bie. Nie po­zo­sta­ło mu nic in­ne­go jak po­dą­żyć za sze­fo­wą. Po­mi­mo dłu­go­ści nóg fi­li­gra­no­wej kie­row­nicz­ki cięż­ko było na­dą­żyć z jej kro­kiem. Zanim chło­pak do­go­nił dziew­czy­nę, ta trzy­ma­ła już przy uchu te­le­fon wy­mie­nia­jąc z kimś ury­wa­ne zda­nia.

– Wi­dzia­łeś? Tak. No tak. Nie wiem. Nie. Aha. A mo­że­my? Nie mam po­ję­cia do cho­le­ry!

– Hej! Coś ty po­wie­dzia­ła?! – Zna­jo­my fut­bo­li­sta krzyk­nął gdzieś z boku. Ilona, nie zwal­nia­jąc, zmie­rzy­ła wiel­ko­lu­da wzro­kiem. Wiel­ko­lud tro­chę się zmie­szał do­pie­ro teraz po­zna­jąc z kim ma do czy­nie­nia.

– Zbierz kum­pli i mi­giem na par­ter! Już!

Facet stał jesz­cze przez mo­ment z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi, ale drugi raz nie trze­ba mu było po­wta­rzać. Rzu­cił się w bok z pręd­ko­ścią, ja­kiej trud­no by­ło­by się spo­dzie­wać są­dząc po ga­ba­ry­tach za­wod­ni­ka. Cięż­kie od­gło­sy cwału spor­tow­ca po chwi­li zo­sta­ły za­głu­szo­ne przez nie­zno­śny pisk gwizd­ka. Na­wo­ły­wa­niu od­po­wie­dzia­ły ko­lej­ne gwiz­dy, wy­peł­nia­jąc cały bu­dy­nek. Wszyst­kie pię­tra za­trzę­sły się pod no­ga­mi fut­bo­li­stów. Można było się je­dy­nie za­sta­na­wiać, czy taką szar­żę wstrzy­ma­ją stro­py za­pro­jek­to­wa­ne pod spo­koj­ne kroki chu­der­la­wych ma­gi­ków.

To­wa­rzy­szą­cy lo­kal­ne­mu trzę­sie­niu ziemi har­mi­der nie uszedł uwa­dze po­li­cjan­tów cze­ka­ją­cych przy wej­ściu. Ich do­wód­ca, w zwy­kłym mun­du­rze, żądał od re­cep­cjo­nist­ki przy­wo­ła­nia dy­rek­to­ra od­dzia­łu, po­trzą­sa­jąc na­ka­zem aresz­to­wa­nia. Spa­ni­ko­wa­na ślicz­not­ka pró­bo­wa­ła bez­sku­tecz­nie do­dzwo­nić się do szefa. Mun­du­ro­wi za­czy­na­li tra­cić cier­pli­wość. Do­wód­ca dał znać dwóm pod­wład­nym, żeby spraw­dzi­li, czy z bu­dyn­ku są jesz­cze ja­kieś wyj­ścia, po czym zwró­cił się do re­cep­cjo­nist­ki siląc się na uprzej­mość:

– Je­że­li szef nie od­bie­ra to może się przej­dzie­my do jego biura?

Dziew­czy­na, już na skra­ju hi­ste­rii, teraz do­słow­nie ska­mie­nia­ła.

– Nie mogą pań­stwo wejść na teren biura bez prze­pust­ki i opie­ku­na! – ode­zwał się ostry ko­bie­cy głos gdzieś z boku, ku uldze re­cep­cjo­nist­ki.

– Mamy prze­pust­kę, a za­dbać o sie… – Do­wód­ca urwał w pół słowa ob­ra­ca­jąc się w kie­run­ku głosu. Widok małej, rudej dziew­czyn­ki w gar­son­ce, za którą zbie­ra­ło się kilku wiel­ko­lu­dów w fut­bo­lo­wych ochra­nia­czach kom­plet­nie zbił go z tropu.

– Na teren firmy można wejść je­dy­nie z prze­pust­ką przez firmę wy­da­ną. – Ilona wy­rzu­ci­ła z sie­bie jed­nym tchem. – Pro­szę wy­słać pi­sem­ne po­da­nie do na­sze­go dzia­łu kon­tak­tów biz­ne­so­wych, po­win­ni­śmy od­po­wie­dzieć w ciągu ty­go­dnia, żeby się umó­wić na wi­zy­tę.

Po­li­cjan­ci stali nie­ru­cho­mo, wpa­tru­jąc się w małą zba­ra­nia­łym wzro­kiem. Do­wód­ca od­zy­skał rezon pierw­szy.

– No chyba sobie jaja ro­bisz. Mirek, Da­niel, ob­sta­wiaj­cie wej­ście, resz­ta za mną!

Trzej an­ty­ter­ro­ry­ści po­stą­pi­li za sze­fem. Ilona wrzu­ci­ła wstecz­ny, żeby mieć ich cały czas przed sobą.

– Dokąd?! Nie macie prze­pu­stek!

– Ow­szem, mamy. A ty sobie od­puść, bo cie­bie też zaraz zgar­nie­my za utrud­nie­nia pracy funk­cjo­na­riu­szom na służ­bie. – Do­wód­ca od­ga­niał kie­row­nicz­kę, przy­glą­da­jąc jej się uważ­nie. Wi­docz­nie kogoś mu przy­po­mi­na­ła, ale nie mógł sobie przy­po­mnieć kogo.

– Stać! Bo wezwę ochro­nę!

Po­li­cjan­ci fak­tycz­nie zwol­ni­li kroku. Trud­no się idzie ry­cząc ze śmie­chu. Tym samym roz­sier­dzi­li dziew­czy­nę.

– Na nich! – wrza­snę­ła do fut­bo­li­stów, wska­zu­jąc wy­cią­gnię­tym ra­mie­niem na gli­nia­rzy.

Po­sadz­ka za­trzę­sła się pod sto­pa­mi ol­brzy­mów. Do­wód­ca przez uła­mek se­kun­dy za­sta­na­wiał się, czy uży­cie broni w za­ist­nia­łej sy­tu­acji mia­ło­by pod­sta­wy praw­ne, ale widok szar­żu­ją­cej ty­ra­lie­ry sku­tecz­nie wybił mu z głowy roz­wa­ża­nia na­tu­ry le­gi­sla­cyj­nej.

– Chodu! – Zdą­żył tylko wrza­snąć, zanim impet ude­rze­nia wy­rzu­cił go w nie­przy­tom­ną ciem­ność. Po­zo­sta­łym po­li­cjan­tom udało się ujść z pola, choć jeden zo­stał do­słow­nie ka­ta­pul­to­wa­ny przez sze­ro­kie wej­ście, kiedy do­padł do niego jeden z byków.

– Tego za­bierz do go­ścin­ne­go na pierw­szym pię­trze, resz­ta niech pil­nu­je wej­ścia jakby znowu pró­bo­wa­li. – Ilona in­stru­owa­ła naj­więk­sze­go z fut­bo­li­stów. Wiel­ko­lud prze­rzu­cił nie­przy­tom­ne­go po­li­cjan­ta przez ramię i ski­nął kum­plom, któ­rzy za­ję­li po­zy­cje go­to­wi do po­no­wie­nia szar­ży w razie ko­lej­ne­go ataku. Kac­per wy­mie­nił sko­ło­wa­ne spoj­rze­nia z re­cep­cjo­nist­ką. Rad nie­rad, po­dą­żył za go­nią­cą go­ry­la kie­row­nicz­ką.

– Dobra, bę­dzie go trze­ba prze­słu­chać jak się obu­dzi – stwier­dzi­ła, kiedy cała czwór­ka zna­la­zła się w po­ko­ju. Przy­wo­ła­ła kogoś przez te­le­fon i za­czę­ła krą­żyć po sali w mil­cze­niu. Po­li­cjant nie wy­glą­dał jakby miał się pręd­ko ock­nąć więc miała chwi­lę do na­my­słu. W pew­nym mo­men­cie prze­sta­ła drep­tać.

– Przy­pro­wadź mi tu Kol­le­ra. Niech weź­mie ze sobą kulę. I to już!

Kac­per sko­ja­rzył fa­ce­ta z kuch­ni i po­pę­dził na swoje pię­tro, mając na­dzie­ję, że Kol­ler też tam pra­cu­je. Wolał nie do­py­ty­wać Ilony gdzie sie­dzi cza­ro­dziej. Wy­siadł­szy z windy spy­tał pierw­szą na­po­tka­ną osobę. Na szczę­ście wie­dzia­ła. Bie­gnąc do biur­ka chło­pak mi­mo­cho­dem rzu­cił okiem przez okno. Ra­dio­wóz dalej stał na swoim miej­scu. Po­li­cjan­ci krę­ci­li się obok, jeden gadał przez te­le­fon. Naj­pew­niej wzy­wa­li po­sił­ki.

Zna­lazł Kol­le­ra we wska­za­nym miej­scu. Cza­ro­dziej wy­glą­dał przez okno, za­cie­ka­wio­ny mun­du­ro­wy­mi. To­wa­rzy­szy­ła mu chyba po­ło­wa biura, Kac­pro­wi mi­gnę­ły gdzieś nawet skrzy­dła Ka­ro­la.

– Panie Kol­ler, Ilona wzywa pana do po­ko­ju so­cjal­ne­go na pierw­szym pię­trze.

Magik po­pa­trzył na no­we­go po­dejrz­li­wie.

– Po­le­ci­ła, żeby wziął pan ze sobą swoją kulę – dodał po chwi­li, osten­ta­cyj­nie zer­ka­jąc na ra­dio­wóz. Miał na­dzie­ję, że cza­ro­dziej zro­zu­mie su­ge­stie. Magik stał przez chwi­lę, lu­stru­jąc mło­de­go wzro­kiem, obej­rzał się jesz­cze raz za okno i prze­wró­cił ocza­mi się­ga­jąc po swój krysz­ta­ło­wy sprzęt. Kac­per mógł jed­nak przy­siąc, że wzbu­dził za­in­te­re­so­wa­nie sta­re­go.

W go­ścin­nym za­sta­li ko­lej­ne­go fa­ce­ta, na oko czter­dzie­sto­let­nie­go je­go­mo­ścia w sza­rym gar­ni­tu­rze. Żywo dys­ku­to­wał z Iloną, zer­ka­jąc co chwi­la na nie­przy­tom­ne­go gli­nia­rza. Z ge­sty­ku­la­cji Kac­per wy­wnio­sko­wał, że sztyw­nia­ko­wi pa­li­ło się pod tył­kiem. Zna­czy­ło­by, że to szef od­dzia­łu.

– Ale na cho­le­rę go tutaj przy­tasz­czy­łaś w ogóle? I tak już mamy prze­rą­ba­ne. Jak do tego jesz­cze doj­dzie upro­wa­dze­nie funk­cjo­na­riu­sza…

– Skoro i tak mamy prze­rą­ba­ne, to już bar­dziej nie za­szko­dzi. A bę­dzie można go prze­słu­chać. Kiedy przy­le­ci szo­fer?

– Za go­dzi­nę czy dwie… A tego chło­pa­ki tak urzą­dzi­li, że prę­dzej nas sztur­mem wezmą niż się śpią­ce kró­lew­na obu­dzi. Zaraz tu się zaroi od glin.

– Ha, spo­koj­nie, aku­rat o to już za­dba­łam! – Ilona ob­wie­ści­ła try­um­fal­nie, prze­no­sząc wzrok na Kol­le­ra. Uśmiech­nę­ła się słod­ko do cza­ro­dzie­ja. – Jest taka spra­wa. Pa­mię­tasz jak kie­dyś wła­ma­łeś się do lo­kal­ne­go sys­te­mu ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej?

Kol­ler mil­czał przez chwi­lę z ka­mien­ną twa­rzą.

– Nie wiem, o czym mó­wisz…

– Oj weź się nie wy­głu­piaj – żach­nę­ła się Ilona.

– Zo­sta­łem oczysz­czo­ny z za­rzu­tów.

– Aha… po tym, jak sąd dziw­nym tra­fem stra­cił bazy da­nych z kar­to­te­ka­mi.

– Ni­cze­go mi nie udo­wod­nio­no.

– I bar­dzo do­brze – za­szcze­bio­ta­ła wie­wiór­ka. – Miło by­ło­by, gdy­byś po­wtó­rzył ten numer. Bez po­zo­sta­wia­nia śla­dów.

Kol­ler pa­trzył na małą zba­ra­nia­ły. Zer­k­nął na dy­rek­to­ra. Szef był rów­nie za­sko­czo­ny, ale pod jego czasz­ką zda­wa­ły się prze­ska­ki­wać ja­kieś zę­bat­ki. Im wię­cej ich wska­ki­wa­ło na miej­sce, tym szer­szy uśmiech wy­pły­wał na przy­stoj­ną acz tro­chę znie­wie­ścia­łą twarz.

– Ra­czysz żar­to­wać… – Kol­ler zda­wał się nie być prze­ko­na­ny.

– Dzie­się­cio­pro­cen­to­wa pod­wyż­ka, do­dat­ko­wy płat­ny urlop, pre­mia uzna­nio­wa w wy­so­ko­ści pół­rocz­nych za­rob­ków. – Dy­rek­tor wsparł Ilonę zro­zu­miaw­szy do czego zmie­rza dziew­czy­na. Kol­ler też już się po­ła­pał.

– Dwu­dzie­sto­pię­cio­pro­cen­to­wa – od­rzekł spo­koj­nie.

– Dwu­dzie­sto­pro­cen­to­wa. – Ilona rzu­ci­ła me­cha­nicz­nie zanim zdała sobie spra­wę kto teraz dyk­tu­je wa­run­ki. – Do­sta­niesz jesz­cze asy­sten­ta do pro­wa­dze­nia pro­jek­tów.

– Niech bę­dzie. To mó­wi­cie, że co się może ze­psuć?

– Świa­tła mię­dzy ko­men­dą po­li­cji a na na­szym biu­rem. I wszyst­ko wokół…

Kol­ler gwizd­nął przez zęby, spo­glą­da­jąc na gli­nia­rza. Siadł cięż­ko do biur­ka i od­pa­lił krysz­ta­ło­wą kulę.

– Nic nie mogę obie­cać – mruk­nął jesz­cze za­ta­pia­jąc wzrok w szkle. Nikt nie od­zy­wał się przez dłuż­szą chwi­lę. Czas zda­wał się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność. Z po­cząt­ku je­dy­ny­mi wy­znacz­ni­ka­mi jego upły­wu były ko­lej­ne kro­ple potu na czole szefa, potem do­szło jesz­cze coraz gło­śniej­sze chra­pa­nie po­li­cjan­ta. Kol­ler tym­cza­sem wier­cił kulę wzro­kiem, cza­sem wy­ko­nu­jąc ja­kieś cza­ro­dziej­skie gesty. W końcu rzu­cił po­iry­to­wa­ny:

– No nie! Nie wie­rzę!

– Co jest, nie mo­żesz się wła­mać? – Dy­rek­tor spy­tał ze ści­śnię­tym gar­dłem. Po­bladł przy tym do tego stop­nia, że za­czął się nie­źle kom­po­no­wać z białą ścia­ną za nim. Fry­zu­ra Ilony też jakby stra­ci­ła po­łysk.

– Nie, nie, wręcz prze­ciw­nie. Ci de­bi­le nawet nie po­zmie­nia­li haseł…

Kol­ler mach­nął różdż­ką nad kulą, wy­peł­nia­jąc prze­strzeń ho­lo­gra­mem planu mia­sta. Pod­świe­tlił ko­men­dę i bu­dy­nek firmy. Gdzieś w po­ło­wie drogi mi­ga­ły nie­bie­skie świa­teł­ka zbli­ża­ją­ce się do biura.

– Oho, chyba jego kum­ple jadą. – Cza­ro­dziej zer­k­nął zło­śli­wie na chra­pią­ce­go gli­nia­rza. Chyba nie da­rzył mun­du­ro­wych szcze­gól­ną sym­pa­tią.

– Za­trzy­maj ich! – Ilona za­szcze­bio­ta­ła ra­do­śnie.

Magik za­to­czył różdż­ką nad mi­go­czą­cy­mi punk­ta­mi. Po chwi­li ikony sy­gna­li­za­cji świetl­nej przy­bra­ły zie­lo­ną barwę, trzy se­kun­dy póź­niej do­oko­ła nich mapa roz­ja­rzy­ła się czer­wo­ny­mi pla­ma­mi. Nie­bie­skie krop­ki za­trzy­ma­ły się przed jedną z nich. Gdzieś z ze­wnątrz do­bie­gły od­gło­sy klak­so­nów i głu­chych ude­rzeń.

– Haha, jak za sta­rych do­brych cza… – Ma­gi­ko­wi prze­rwa­ło gło­śne chrap­nię­cie po­li­cjan­ta. Do­wód­ca otwo­rzył oczy i ro­zej­rzał się nie­przy­tom­nie do­oko­ła. Po­pa­trzył na mapę, którą Kol­ler wy­łą­czył mo­ment póź­niej. Po­li­cjant zo­gni­sko­wał wzrok na cza­ro­dzie­ju i prze­krzy­wił głowę, wpa­tru­jąc się w twarz ma­gi­ka.

– Ty… ja cię znam… nie ty się wła­ma­łeś do na­szej bazy parę lat temu?

Kol­ler lu­stro­wał mun­du­ro­we­go za­sko­czo­nym wzro­kiem.

– Aspi­rant Na­le­ta?

– Teraz in­spek­tor Na­le­ta! Ja o tobie nie za­po­mnia­łem, panie Kol­ler. Jesz­cze na cie­bie znaj­dę haka, ga­gat­ku. Niech no tylko stąd… gdzie ja w ogóle je­stem? – po­li­cjant ro­zej­rzał się znowu, ob­ser­wu­jąc twa­rze ze­bra­nych. Za­trzy­mał się na dy­rek­to­rze.

– Je­steś aresz­to­wa­ny! – Na­le­ta ze­rwał się z miej­sca, ale ba­so­we wark­nię­cie mil­czą­ce­go dotąd fut­bo­li­sty pręd­ko uspo­ko­iło stró­ża prawa. Po­wo­li siadł z po­wro­tem na fo­te­lu, pa­trząc na wiel­ko­lu­da. Ilona od­kaszl­nę­ła, żeby ścią­gnąć na sie­bie uwagę do­wód­cy.

– Wi­ta­my w biu­rze lo­kal­ne­go od­dzia­łu przed­się­bior­stwa Pod­trzy­my­wa­nia Sys­te­mów

Ma­gicz­nych. Mamy przy­jem­ność go­ścić pana w celu wy­ja­śnie­nia nie­for­tun­ne­go nie­po­ro­zu­mie­nia do­ty­czą­ce­go obec­ne­go tu pana dy­rek­to­ra Mo­rzar­skie­go. Można spy­tać, dla­cze­go po­li­cja jest za­in­te­re­so­wa­nia za­trzy­ma­niem na­sze­go szefa?

Na­le­ta pa­trzył na Ilonę sko­ło­wa­ny, od­chy­la­jąc głowę to w jedną, to w drugą stro­nę, jakby pró­bo­wał obej­rzeć dziew­czy­nę z róż­nych per­spek­tyw.

– Mam roz­kaz za­trzy­ma­nia pana dy­rek­to­ra pod za­rzu­ta­mi han­dlu nar­ko­ty­ka­mi oraz pe­do­fi­lii.

– Pe­do­fi­lii?! – Ilona wy­dar­ła się na cały głos, wpra­wia­jąc szyby w drga­nie. Kilka osób na ko­ry­ta­rzu obej­rza­ło się w kie­run­ku prze­szklo­nej sali. Wy­głu­sze­nie prze­gra­ło z Iloną.

– Ob­ra­ca­łeś jakąś ma­ło­la­tę, chrza­nio­ny su­kin­ko­cie?! – Fry­zu­ra dziew­czy­ny unio­sła się i za­fa­lo­wa­ła jak pło­mień. Ilona wy­glą­da­ła teraz jak mi­ni­bo­gi­ni ognia i ze­msty.

– Co?! W życiu! – Dy­rek­tor prze­biegł na drugą stro­nę biur­ka, uchy­la­jąc się przed ci­śnię­tą w niego słu­chaw­ką. – No chyba nie wie­rzysz, że bym cię pu­ścił kan­tem?!

Na ko­ry­ta­rzu zbie­ra­ło się coraz wię­cej ga­piów, Kac­per i Kol­ler ob­ser­wo­wa­li sy­tu­ację ze szczę­ka­mi opusz­czo­ny­mi da­le­ko po­ni­żej przy­zwo­itej wy­so­ko­ści. Tylko wiel­ko­lud zda­wał się za­cho­wy­wać względ­ny spo­kój. “Staje na wy­so­ko­ści za­da­nia”, słowa Ka­ro­la za­brzmia­ły w gło­wie chło­pa­ka. Nie mógł po­wstrzy­mać się od uśmie­chu, na­po­ty­ka­jąc wzrok Kol­le­ra. Stary cza­ro­dziej od­wza­jem­nił uśmiech. On chyba też sły­szał plot­ki.

– Chwi­la, pro­szę pań­stwa. – In­spek­tor przy­pa­try­wał się Ilo­nie, po­rów­nu­jąc ją z trzy­ma­ną w dłoni fo­to­gra­fią. – Może się pani od­wró­cić pro­fi­lem w tamtą stro­nę? Dzię­ku­ję. I włosy opu­ścić… tak, wła­śnie, dzię­ku­ję. Aha… hm… – Do­wód­ca wyjął z ma­ry­nar­ki ko­lej­ną fo­to­gra­fię. – A teraz pro­szę spoj­rzeć w tę… dzię­ku­ję. Cie­ka­we… Ile pani ma lat?

– Ko­biet się o wiek nie pyta! – Ilona fuk­nę­ła na po­li­cjan­ta.

– Ale wię­cej niż osiem­na­ście?

– No jasne! Zna­czy nie aż tak wiele wię­cej… ale ow­szem. Czemu pan pyta?

– Cóż… bar­dzo młodo pani wy­glą­da.

– Dzię­ku­ję. Ku­ra­cja Ybi­sza dzia­ła cuda. – Skom­ple­men­to­wa­na dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie.

– W takim razie za­rzut pe­do­fi­lii zo­sta­nie skre­ślo­ny z akt.

Mo­rzar­ski i Ilona po­pa­trzy­li po sobie oszo­ło­mie­ni.

– Pokaż pan te zdję­cia – powiedzieli chó­rem.

Na fo­to­gra­fiach dość kiep­skiej ja­ko­ści wi­docz­na była Ilona sie­dząc na dru­kar­ce oraz dy­rek­tor zaraz obok, oboje nie­kom­plet­nie ubra­ni. Zdję­cia nie po­zo­sta­wia­ły wąt­pli­wo­ści co do ja­ko­ści życia to­wa­rzy­skie­go w biu­rze po go­dzi­nach. Onie­mia­ła para stała ska­mie­nia­ła. Twarz Ilony upo­dab­nia­ła się od­cie­niem do fry­zu­ry, Mo­rzar­skie­go dla od­mia­ny zbla­dła jesz­cze bar­dziej pod coraz grub­szą war­stwą potu. Po chwi­li wstyd za­czę­ła za­stę­po­wać złość i tym razem dy­rek­tor za­czął się czer­wie­nić a Ilona bled­nąć ze wście­kło­ści.

– Od kogo to macie?! – Znowu rzu­ci­li chó­rem.

– Nasze źró­dła są tajne…

– To fał­szy­we oskar­że­nie i mogło spo­wo­do­wać nie­od­wra­cal­ne szko­dy dla firmy oraz na­sze­go do­bre­go imie­nia. – Ilona nie da­wa­ła za wy­gra­ną.

– Nie mogę ujaw­niać źró­deł, nawet jak­bym sam je znał. To ano­ni­mo­wy donos.

– Ano­ni­mo­wy, tak? – Mo­rzar­ski pa­trzył za­du­ma­ny w sufit, stu­ka­jąc pal­ca­mi o blat. – A ten ano­ni­mo­wy do­no­si­ciel nie uży­wał przy­pad­kiem cza­sow­ni­ków ro­dza­ju żeń­skie­go pi­sząc o wła­snych ob­ser­wa­cjach?

Na­le­ta nic nie od­po­wie­dział, ale po minie gli­nia­rza zo­rien­to­wa­li się, że do­no­si­ciel istot­nie był do­no­si­ciel­ką.

– Ular­ska! – Ilona wrza­snę­ła wście­kła, ła­piąc o kogo cho­dzi. – Już idzie­my ci wcza­ro­wać, nie­do­ru­cha­na małpo.

– Kie­row­nicz­ka mo­ni­to­rin­gu? – Kol­ler zdzi­wił się wy­raź­nie, nie wie­dząc czemu dziew­czy­na mia­ła­by kopać dołki pod sze­fo­stwem.

– Nie ta, ta druga Ular­ska, od re­gu­la­cji i zabaw kred­ka­mi. Szczer­ba­ta kum­pe­la tej pipy z cen­tra­li. – Dy­rek­tor wy­ja­śnił od­le­głym gło­sem. Wi­docz­nie już ob­my­ślał ze­mstę.

– Cie­szę się, że do­brze się pań­stwo bawią w swoim to­wa­rzy­stwie, ale wciąż po­zo­sta­je za­rzut han­dlu pro­cha­mi.

– Ko­lej­ne ano­ni­mo­we do­no­sy? – Ilona za­kpi­ła.

– Aku­rat na to mamy do­wo­dy, do­sta­li­śmy prób­kę oraz parę fil­mów z… no nie­waż­ne. – Do­wód­ca ugryzł się w język zda­jąc sobie spra­wę, że pu­ścił za dużo pary z ust. Zre­zy­gno­wa­ny wy­ja­śnił jed­nak do końca, skoro nie było już czego ukry­wać. – W każ­dym razie mamy do­wo­dy, że nie tylko to­le­ru­je pan uży­wa­nie nar­ko­ty­ków w biu­rze, ale sam do­sy­pu­je am­fe­ta­mi­ny do cukru. – In­spek­to­ra wy­raź­nie ba­wi­ło ob­ser­wo­wa­nie jak Mo­rzar­ski na prze­mian się czer­wie­ni i bled­nie.

Kac­per par­sk­nął śmie­chem sko­ja­rzyw­szy przy­pływ ener­gii Ka­ro­la. Zaraz za nim ro­ze­śmiał się Kol­ler. Fut­bo­li­sta też nie wy­trzy­mał. Nawet Ilona od­wró­ci­ła wzrok, pró­bu­jąc ukryć roz­ba­wie­nie.

– Oj tam, na żar­tach się nie zna­cie… zresz­tą pra­cow­ni­cy sami się zrzu­ca­li. – Dy­rek­tor żach­nął się sztyw­no.

– Zna­czy przy­zna­je się pan – Na­le­ta aż pod­sko­czył z ra­do­ści.

– Co? Nie, nie wiem, o czym mowa.

– Wła­śnie pan…

– Ktoś coś sły­szał?

Wszy­scy po­pa­trzy­li w mil­cze­niu po ścia­nach, wy­pa­tru­jąc tam cze­goś nie­zmier­nie cie­ka­we­go. In­spek­tor tylko wes­tchnął. Chciał coś jesz­cze dodać, ale w chwi­lo­wej ciszy do­sły­szał do­cho­dzą­ce z ze­wnątrz alar­my sa­mo­cho­do­we i od­le­głe sy­re­ny.

– Co wy­ście tam na­ro­bi­li? – Do­wód­ca wle­pił wzrok w Kol­le­ra, który jak gdyby nigdy nic bawił się zna­le­zio­nym dłu­go­pi­sem uda­jąc, że nie do­sły­szał.

– Ja was wszyst­kich do mamra wsa­dzę jak tylko resz­ta chło­pa­ków do­je­dzie – in­spek­tor pu­ścił oko do fut­bo­li­sty, uśmie­cha­jąc się pół­gęb­kiem.

– Nie ma pan na­ka­zu. – Bez­na­mięt­nie zri­po­sto­wał dy­rek­tor.

– Mam.

– Tylko na mnie. Zresz­tą za­rzu­ty oka­za­ły się bez­pod­staw­ne.

– Jeden z za­rzu­tów, panie Mo­rzar­ski. Za utrud­nia­nie śledz­twa wszy­scy bek­nie­cie.

– Nie miał pan na­ka­zu prze­szu­ka­nia biura więc wdar­cie się na teren firmy zo­sta­ło po­trak­to­wa­ne jako wła­ma­nie. Nikt nie użył nie­bez­piecz­nych na­rzę­dzi więc nie można bę­dzie po­sta­wić za­rzu­tu o prze­kro­cze­nie gra­nic obro­ny oso­bi­stej. – Fut­bo­li­sta uśmiech­nął się sze­ro­ko słu­cha­jąc szefa.

– Kiedy przy­je­dzie po­li­cja zo­sta­nie pan wy­da­ny jako wła­my­wacz. – Dy­rek­tor cią­gnął, pusz­cza­jąc nie­znacz­nie oko do Kol­le­ra. – Nie ma pan udo­ku­men­to­wa­nych pod­staw aresz­to­wa­nia moich ludzi, więc fir­mo­wi praw­ni­cy z miej­sca za­kwe­stio­nu­ję wszel­kie próby znie­sła­wie­nia pra­cow­ni­ków przed­się­bior­stwa.

Po­li­cjant słu­chał dy­rek­to­ra z ro­sną­cym zdzi­wie­niem. W końcu nie wy­trzy­mał:

– No chyba sobie jaja ro­bisz!

– To oce­nią praw­ni­cy.

– Ra­czej pro­ku­ra­to­rzy.

– A to nie jest tak, że za­gra­nicz­ne firmy pod­le­ga­ją za­gra­nicz­ne­mu prawu? – Kac­per rzu­cił nie­pew­nie, chcą przy­po­mnieć o wła­snym ist­nie­niu. Ilona i Mo­rzar­ski prze­nie­śli za­sko­czy wzrok na no­we­go. Uśmiech­nę­li się jed­no­cze­śnie. Po­mysł wy­raź­nie przy­padł parze do gustu.

– Bar­dzo słusz­na uwaga. Zgod­nie z nie­daw­nym pre­ce­den­sem w spra­wie Gol­dwan i Spół­ka prze­ciw­ko wła­dzom pro­win­cji, za­gra­nicz­ne firmy pod­le­ga­ją prawu kra­jów ma­cie­rzy­stych, co za tym idzie przed­sta­wi­ciel­stwa mię­dzy­na­ro­do­wych przed­się­biorstw są pla­ców­ka­mi eks­te­ry­to­rial­ny­mi i pań­skie wtar­gnię­cie bę­dzie trak­to­wa­ne jako in­cy­dent dy­plo­ma­tycz­ny.

Na­le­ta kiwał głową z coraz więk­szym roz­ba­wie­niem. Sam w duchu mu­siał przy­znać, że facet miał ga­da­ne. Pra­wie jak ruda. Chyba praw­nik, kon­klu­do­wał. Tylko skąd u praw­ni­ka po­czu­cie hu­mo­ru?

– W spra­wie tego orze­cze­nia już się toczy po­stę­po­wa­nie. Ponoć sę­dzia się do­brze znał z Gol­dwa­nem. Zresz­tą PMS to kra­jo­wa firma z sie­dzi­bą w sto­li­cy.

– Nie, w sto­li­cy za­re­je­stro­wa­na jest spół­ka córka, któ­rej czę­ścią jest tu­tej­sza pla­ców­ka. Ma­cie­rzy­sta firma po­cho­dzi z Bu­ra­no Felio.

– Skąd?!

Mo­rzar­ski mil­czał chwi­lę, sam nie wie­dząc gdzie to może być.

– Bu­ra­no to dy­na­micz­ny kraj pro­wa­dzą­cy eks­pan­sję go­spo­dar­czą na całym świe­cie. – Wy­mi­ja­ją­co od­po­wie­dział szef. Na szczę­ście dzwo­nek te­le­fo­nu wy­ba­wił szefa z dal­szych wy­ja­śnień.

– Aha, dzię­ku­ję. Tak, już idę. – Dy­rek­tor scho­wał te­le­fon do kie­sze­ni. – Pan wy­ba­czy, obo­wiąz­ki wzy­wa­ją. Nasz ochro­niarz od­pro­wa­dzi pana do wyj­ścia. Życzę mi­łe­go dnia – Ski­nął głową na wiel­ko­lu­da wy­cho­dząc z sali.

– My się jesz­cze zo­ba­czy­my. Moi ko­le­dzy za­pew­nią panu pod­wóz­kę do aresz­tu jak tylko po­sta­wi pan nogę na ulicy. – In­spek­tor po­że­gnał się rów­nie kur­tu­azyj­nie. Dy­rek­tor uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Mam dużo pracy więc mogę tu jesz­cze tro­chę za­ba­wiać. Nad­go­dzi­ny i tak dalej. Wie pan, kor­po­ra­cje wy­ci­ska­ją z czło­wie­ka ostat­nie soki.

Po­li­cjan­to­wi coś nie spodo­ba­ło się w bez­czel­nym uśmie­chu nie­do­szłe­go aresz­tan­ta. Nie zdą­żył już jed­nak nic po­wie­dzieć. Mo­rzar­ski znik­nął w ko­ry­ta­rzu, za­bie­ra­jąc ze sobą swo­ich ludzi. In­spek­tor zo­stał sam na sam z górą mięsa w zbroi, która uśmiech­nę­ła się zło­wiesz­czo ro­biąc te­atral­ny gest za­pra­sza­ją­cy do wyj­ścia.

Po­zo­sta­ła czwór­ka wy­szła na dach, gdzie cze­kał la­ta­ją­cy spodek. Pilot przy­wi­tał się z dy­rek­to­rem, zgła­sza­jąc go­to­wość do od­lo­tu w każ­dym mo­men­cie.

– Więc na­praw­dę się zwi­jasz? – Ilona sta­ra­ła się mówić spo­koj­nie, ale dało się wy­czuć, że nie była po­go­dzo­na ze znik­nię­ciem ko­chan­ka.

– Nie mam wiel­kie­go wy­bo­ru. Tro­chę za go­rą­co się dla mnie zro­bi­ło. – Dy­rek­to­ro­wi też się nie po­do­ba­ła ewa­ku­acja, ale echa syren nio­są­cych się po mie­ście nie po­zo­sta­wia­ły wiel­kie­go wy­bo­ru.

– Spo­koj­nie mała, wrócę jak się wszyst­ko od­krę­ci. – Szef uszczyp­nął w nos Ilonę dziel­nie sta­ra­ją­cą się nie roz­be­czeć. – Znik­nę gdzieś za gra­ni­cą tylko na parę mie­się­cy.

– Panie Kol­ler. Sły­sza­łem, że kar­to­te­ki po­li­cyj­ne mają dziw­ną ten­den­cję do zni­ka­nia od czasu do czasu. – Mo­rzar­ski zwró­cił się do cza­ro­dzie­ja kiedy dziew­czy­na wy­smar­ki­wa­ła się w kra­wat szefa.

– Cóż, ser­we­ry cza­sem ule­ga­ją awa­riom, nawet za­pa­so­we, ale to rzad­ki przy­pa­dek – Kol­ler uśmiech­nął się po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Myślę, że może pan prze­pro­wa­dzić małe ba­da­nia nad zja­wi­skiem, rzecz jasna mając za­pew­nio­ne za­so­by. – Mo­rzar­ski uśmie­chał się gła­ska­jąc Ilonę po gło­wie.

– Swoją drogą, póki będę na urlo­pie, ktoś musi mnie za­stą­pić. Coś mi się zdaje, że cen­tra­la przy­zna ci mały awans – cią­gnął, pusz­cza­jąc oko do dziew­czy­ny. – Zwłasz­cza jeśli pe­wien zna­jo­my in­spek­tor do­sta­nie ano­ni­mo­wy cynk, że nasza ko­cha­na przed­sta­wi­ciel­ka cen­tra­li jest w po­sia­da­niu cu­kier­nicz­ki z po­dej­rza­ną za­war­to­ścią. I chęt­nie czę­stu­je Ular­ską pod­czas wspól­nych wy­pa­dów na kawę. – Szef ob­ser­wo­wał z sa­tys­fak­cją zło­śli­we ogni­ki ro­dzą­ce się w do­brze na­wod­nio­nych oczach pod­wład­nej.

Uzna­jąc, że od­pra­wa zo­sta­ła za­koń­czo­na, uści­skał jesz­cze raz rudą i po­że­gnał się z chło­pa­ka­mi. Zanim wsiadł do spodka zlu­stro­wał stan wil­got­ne­go kra­wa­ta. Uzna­jąc, że na ra­tu­nek już za późno, zdjął go coby po­ma­chać wszyst­kim na po­że­gna­nie.

Trój­ka stała przez chwi­lę w mil­cze­niu, ob­ser­wu­jąc od­da­la­ją­cy się po­jazd. Ilona, po­zbie­raw­szy się w sobie, wbiła wzrok w Kac­pra.

– Ty, mia­łeś mi chyba coś wy­dru­ko­wać!

– Do­ku­men­ty leżą na twoim biur­ku. Aha, zwra­cam fant – od­po­wie­dział spo­koj­nie, po­da­jąc nowo mia­no­wej sze­fo­wej różdż­kę.

– Świet­nie! Bę­dziesz moim asy­sten­tem!

Kac­per na­brał po­wie­trza, żeby za­pro­te­sto­wać – w końcu nie na to się pisał. Osta­tecz­nie jed­nak sobie od­pu­ścił. Coś mu mó­wi­ło, że to nie była pro­po­zy­cja.

Koniec

Komentarze

Sympatyczny tekst, taki pierwszy dzień w korpo. Fabuła może nie powala, ale przynajmniej się nie nudziłam. Zwłaszcza od przybycia glin. Lekki, przyjemny styl.

Gorzej z wykonaniem: masz sporo literówek, interpunkcja cierpi na co najmniej przeziębienie.

Ludzki strumień szeroki niczym czyjś tyłek chyba oznacza, że po jednej sztuce się przemykają.

Owe coś wyglądało jak lisia kita

Rodzaj nijaki, liczba pojedyncza to “owo”.

Na ogół dziewczynki nie ubierają garsonek w kroju

Ubrań się nie ubiera. Niezależnie od płci. ;-)

Babska logika rządzi!

Całkiem zabawne opowiadanie i lektura byłaby naprawdę przyjemna, gdyby nie zły zapis dialogów, zlekceważona interpunkcja i liczne wyboje usterek.

 

Stru­mień sze­ro­kim ni­czym tyłek Kawy… – Stru­mień, sze­ro­ki ni­czym tyłek Kawy

 

Owe coś wy­glą­da­ło jak lisia kita… – Owo coś wy­glą­da­ło jak lisia kita

 

Na ogół dziew­czyn­ki nie ubie­ra­ją gar­so­nek w kroju prze­wi­dzia­nym przez kor­po­ra­cyj­ny re­gu­la­min. – HappyHippie, bój się bogów! Garsonek, ani żadnych innych ubrań/ strojów, w ogóle się nie ubiera!!!

Garsonkę można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się w nią, wystroić się w nią, ale nigdy, przenigdy, nie można ubrać garsonki!

Za ubieranie ubrań grozi sroga kara – będziesz trzy godziny klęczał na grochu, w kącie pokoju, twarzą do ściany i z rękami w górze!

 

– Kol­ler! – wy­so­ki głos mi­nia­tu­ro­wej biur­wy wybił się ponad ku­chen­ny zgiełk.– Kol­ler! – Wy­so­ki głos mi­nia­tu­ro­wej biur­wy

Źle zapisujesz dialogi. Może pomóc Ci ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

– A kiedy za­mie­rzasz skoń­czyć ten pro­jekt, o któ­rym cię ści­gam cały dzień?! – Czy można kogoś ścigać o coś?

Literówka.

 

ich opie­ku­no­wie zo­bo­wią­za­ni byli po­świę­cać im całą uwagę. Obo­wią­zu­ją­ce wy­tycz­ne… – Powtórzenie.

 

wy­padł na niego fo­ot­bal­li­sta w peł­nej zbroi… – …wy­padł na niego fut­bo­li­sta w peł­nej zbroi

Używamy pisowni spolszczonej. Błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

– My już je­ste­śmy mam w sumie ponad go­dzi­nę… – ?

 

Kac­per pa­trzył przez chwi­lę za pupą drob­nej kie­row­nicz­ki… – Kac­per pa­trzył przez chwi­lę na pupę drob­nej kie­row­nicz­ki… Lub: Kac­per oglądał się przez chwi­lę za pupą drob­nej kie­row­nicz­ki

 

Coś chyba mu­sia­ło nie iść tak po­nie­waż mil­cze­nie się prze­cią­ga­ło.Coś chyba mu­sia­ło iść nie tak, po­nie­waż mil­cze­nie się prze­cią­ga­ło.

 

jak ktoś po­psuł ma­szy­na w tym roku. – Literówka.

 

kie­row­nicz­ka mi­nia­tur­ka za­dzie­ra­ła nos w górę… – Masło maślane. Czy można zadrzeć nos w dół?

 

Karol od­po­wie­dział pod­eks­cy­to­wa­ny, z ocza­mi szko­lą­cy­mi się od roz­pie­ra­ją­cej go ener­gii. – Na czym polegało szkolenie się oczu? ;-)

Pewnie miało być: …z ocza­mi szk­lą­cy­mi się/ lśniącymi/ błyszczącymi od roz­pie­ra­ją­cej go ener­gii.

 

Kac­per chciał już za­gad­nąć Iloną… – Literówka.

 

Po­mi­mo dłu­go­ści nóg fi­li­gra­no­wej kie­row­nicz­ki cięż­ko było na­dą­żyć z jej kro­kiem. Zanim chło­pak zdą­żył do­go­nić kie­row­nicz­ką… – …trudno było na­dą­żyć za jej kro­kami. Lub: …trudno było za nią na­dą­żyć.

Powtórzenia. Literówka.

 

Na­wo­ły­wa­niu od­po­wie­dział ko­lej­ne gwiz­dy… – Literówka.

 

Wszyst­kie pię­tra za­trzę­sły się pod nogi fo­ot­bal­li­stów. – Pewnie miało być: Wszyst­kie pię­tra za­trzę­sły się pod nogami fut­boli­stów.

 

czy taką szar­żę wstrzy­ma­ją stro­py za­pro­jek­to­wa­na… – Literówka.

 

cie­bie też zaraz zgar­nie­my za utrud­nie­nia pracy funk­cjo­na­riu­szy na służ­bie… – …za utrud­nie­nia pracy funk­cjo­na­riu­szom na służ­bie

 

Cięż­ko się idzie ry­cząc ze śmie­chu.Trudno się idzie, ry­cząc ze śmie­chu.

 

Rad nie rad, po­dą­żył za go­nią­cą go­ry­la kie­row­nicz­ką.Rad nierad po­dą­żył za go­nią­cą go­ry­la kie­row­nicz­ką.

 

za­czę­ła krą­żyć sali w mil­cze­niu. – Literówka.

 

dy­rek­tor wsparł Ilonę, zro­zu­miaw­czy, do czego zmie­rza dziew­czy­na. – Literówka.

 

fry­zu­ra dziew­czy­ny unio­sła się w górę i za­fa­lo­wa­ła jak pło­mień… – Masło maślane. Czy coś może unieść się w dół?

 

Ilona wy­glą­da­ła teraz jak mi­ni­bo­gi­ni ognia i ze­msty w la­kier­kach. – Na czym polega zemsta w lakierkach? ;-)

 

do­cho­dzą­ce z ze­wnątrz alar­my sa­mo­cho­do­we i głu­che sy­re­ny. – Co to są głuche syreny?

 

Ponoć są­dzia się do­brze znał z Gol­dwa­nem. – Literówka.

 

Na szczę­ście dzwo­nek te­le­fo­nu wy­rę­czył szef z dal­szych wy­ja­śnień. – Raczej: Na szczę­ście dzwo­nek te­le­fo­nu wybawił szefa od dal­szych wy­ja­śnień.

Chyba że szef wyjaśniał sprawę ręcznie. ;-)

 

– Cóż, ser­we­ry cza­sem ule­ga­ją awa­rią… – – Cóż, ser­we­ry cza­sem ule­ga­ją awa­riom

 

póki będę na urlo­pie, ktoś bę­dzie mu­siał mnie za­stą­pić. – Powtórzenie.

Może: …póki będę na urlo­pie, ktoś mu­si mnie za­stą­pić.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Korporacje, czarodzieje i humorystyczna fantastyka to nie moja działka, choć napisane lekko i łatwym w odbiorze stylem. Sporo błędów, ale niezawodna reg już je odnalazła. Ogólnie niezły pomysł, czytało się całkiem przyjemnie.

Do momentu przybycia policji nawet mnie trochę bawiło korporacyjne życie. Potem jednak zrobiło się jak dla mnie zbyt groteskowo i lekko bzdurnie. Dało się jednak przeczytać w miarę, o wiele lepiej by było, gdyby nie usterki, a zwłaszcza bijące po oczach literówki. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wciąż nie mogę wyjść z “podziwu” jakie pierdoły mi uciekają nagminnie spod korekty. Dziękuję z całego serca z wyłapanie usterek. Chciałbym napisać, że obiecuję nie grzeszyć więcej, ale realistycznie patrząc na moje niechlujstwo… 

Swoją drogą to niesamowite, że są ludzi, którym chce się poprawiać ułomności innych – a do tego wciąż nie stracili ochoty do życia ;)

 

Co do zapisu dialogów – trochę skołowany jestem bo błędów nie potrafię dostrzec… zapis zgapiłem z książek, które akurat pod ręką miałem, poza tym rzuciwszy okiem na poradnik nie wiem wciąż dlaczego miałbym pisać wielką literą za wypowiedzią postaci?

Hmmm. I poradnik nie pomógł?

W dużym skrócie: jeśli słowa za wypowiedzią stanowią opis wypowiedzi (powiedział, zapytał, wyskandował…), to bez kropki i małą literą. Jeśli to opis czegoś innego (podszedł do okna i popatrzył na szalejącą zamieć) – mamy całkiem nowe zdanie, czyli kropka i duża litera.

To z Kollerem jest dyskusyjne. Wydaje mi się, że to jednak opis wypowiedzi, więc chyba można zostawić. Ale ja na Twoim miejscu zmieniłabym konstrukcję na jakąś wyraźniej wskazującą jedną z opcji. ;-)

Babska logika rządzi!

Z ogromnym opóźnieniem, ale dotarłem :) 

Harry Potter, książka dla dzieci + korporacyjne życie to całkiem udane połączenie. Masz lekki styl i, co prawda, humor tego typu mnie nie rusza, to jednak opowiadanie przypadło do gustu.

F.S

Dziękuję wszystkim za opinie, redaktorom jeszcze raz za pracę – i objaśnienia. Forma zapisu dialogów chyba w końcu dotarła do mojego zakutego łba :)

Podobało mi się: jest humor, akcja pędzi, trudno się oderwać od czytania. I – co najważniejsze – wprowadzenie magii nie jest w Twoim opowiadaniu tylko sztuką dla sztuki, ale pozwoliło wyraziściej zobrazować korporacyjne absurdy. Korekta faktycznie by się jednak przydała. Trudno mi się równać z regulatorami w wyszukiwaniu rozmaitych błędów, ale zwróciłem uwagę na przykład na coś takiego:

 

– Nie miał pan nakazu przeszukania biura więc wdarcie się na teren firmy zostało potraktowane jako włamanie. Nikt nie użył niebezpiecznych narzędzi więc nie można będzie postawić zarzutu o przekroczenie granic obrony osobistej. – Futbolista uśmiechnął się szeroko słuchając szefa.

 

To powiedział szef, czy futbolista?

 

Krótko mówiąc – całkiem nieźle. Chętnie jeszcze coś przeczytam o przygodach Kacpra.

Dzięki za zwrócenie uwagi :)

Kolejne opowiadanie się pisze, mam szkic trzeciego. Cierpliwości :)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka