- Opowiadanie: Ospały Leniwiec - Historia to zaskakująco złośliwa suka

Historia to zaskakująco złośliwa suka

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Historia to zaskakująco złośliwa suka

Na zegarku porucznika Siemowita była godzina 16:49, kiedy patrolujący ulice Gniezna, turecki transporter opancerzony wjechał wreszcie na ukrytą w studzience minę.

Huknęło.

Gruchnęło.

Siła wybuchu wstrząsnęła okolicą, podrywając z ulicy tumany kurzu i drobinki piasku. Kilku przypadkowych przechodniów przewróciło się pod wpływem fali uderzeniowej, a wystające z chodników latarnie rozprysły się na tysiące szklanych kryształków.

Siemowit skulił się, chroniąc głowę przed odłamkami pokruszonego asfaltu. Do jego nozdrzy dotarł silny swąd dymu i spalenizny. Pod podwoziem transportera coś mocno się kopciło. Sam pojazd nie wyglądał jednak na specjalnie uszkodzony. Na pancernych blachach nie widać było rys czy wgnieceń, koła i opony sprawiały wrażenie sprawnych, obrotowa wieżyczka działała bez zarzutu.

Mimo to transporter nadal stał w miejscu. Otoczony unoszącym się spod podwozia dymem, niczym diabelski potwór w obłokach siarkowych wyziewów.

Siemowit dyskretnie wyjrzał ze swojej kryjówki.

Na jego oczach tylny właz transportera otworzył się gwałtownie, wypuszczając ze środka kłęby duszącego dymu i kilkunastu kaszlących janczarów.  

Porucznik tylko na to czekał.

– Trygław i święte dęby! – ryknął, podrywając się z prowizorycznej kryjówki.

Jego krzyk utonął w huku wystrzałów i jazgocie pistoletów maszynowych. Ulica rozbłysła smugami karabinowego ognia, w mgnieniu oka zmieniając się w istne piekło. Zdezorientowani janczarzy byli bez szans. Tylko jeden zdążył sięgnąć po broń nim kula z mausera strzaskała mu czaszkę. Krew rozlewała się po asfalcie, cienkimi strużkami spływając do kratek ściekowych.

Od chwili eksplozji nie zdążyły minąć nawet dwie minuty a już było po wszystkim. Ulica ponownie utonęła w nienaturalnej, okupacyjnej ciszy. I tylko dymiący transporter, otoczony wianuszkiem dwunastu ciał, świadczył o rozegranym tu dramacie.

Ze swoich kryjówek zaczęli tymczasem wychodzić zamaskowani partyzanci.

–  Aleśmy im dokopali, co?  – Do Siemowita podszedł Czścibor, wąsaty kapłan Swaroga. – Pieprzeni monoteiści! – Splunął pod koła transportera. – Sprawdź czy jest tam to, czego szukamy!

– Wedle rozkazu, arcykapłanie! – Siemowit skinął głową i przysłaniając nos chusteczką wsunął się do wnętrza pojazdu. W środku było ciasno, obskurnie i straszliwie śmierdziało.

Wszystkie te niedogodności uratowały mu jednak życie, gdy nadleciał myśliwiec. Nie był to żaden z osławionych tureckich „wezyrów”. Owalny kształt kadłuba i czarne krzyże na skrzydłach zdradzały przynależność maszyny do Zakonu Krzyżackiego.

Siemowit wyszedł z transportera, gdy tylko ucichł ryk silników i terkot karabinów maszynowych. Huk rykoszetujących o pancerz pocisków nadal dudnił mu w uszach, w głowie ciągle słyszał wrzaski umierających kolegów.

– Na Trygława i Swaroga! – wyszeptał na widok tego, co zostało z jego towarzyszy. Niedawni oprawcy dołączyli do swoich ofiar, jako kolejne elementy krwawej mozaiki, w którą zamieniła się teraz główna gnieźnieńska ulica.

– Nie wołaj bogów… – Usłyszał cichy i niewyraźny jęk. – Tylko podejdź tu do mnie…

Arcykapłanie! – Siemowit odrzucił karabin i klęknął przy rannym Czściborze.

– Znalazłeś to? – Palce kapłana zacisnęły się na nadgarstku porucznika z siłą zadziwiającą jak na umierającego człowieka.

– Znalazłem. Arcykapłanie ja…

– To dobrze, bardzo dobrze… – Czścibor zamilkł zadowolony. Oczy zaszły mu mgłą, oddech wyraźnie zwolnił.

– Siemowicie! – odezwał się jeszcze, słabnącym wciąż głosem. –  Musisz!  Ty musisz to zrobić…

– Ja?

– Ty… Tylko ty już zostałeś… Tylko ty… Ostatni z rodu Polan… Tylko ty… Zrób to! Musisz to zrobić – wyszeptał arcykapłan, po czym rzygnął krwią i znieruchomiał.

 

***

 

Ostatni z rodu Polan! Ostatni! Słowa arcykapłana dudniły w głowie Siemowita, gdy wolnym krokiem przemierzał opustoszałe ulice, pogrążonego w wieczornym mroku Gniezna.

Ostatni syn Mieszka! Ostatni potomek Chrobrego! Czy to musiało się tak skończyć? Czy nasza walka od początku skazana była na niepowodzenie? Naciągnął głębiej kaptur, chroniąc się przed strugami deszczu. Odkąd w 966 roku Mieszko I odrzucił zabobonnego bożka i stanął w obronnie jedynej słusznej wiary nasze losy to nieustanna walka. Walka o wolność, o religię i o prawdziwych bogów. A wszystko zaczęło się od tej przeklętej baby…

 

***

 

– Niedługo będziemy księżniczko. Widać już wały Gniezna! – powiedział drużynnik Vaclav, nachylając się do wnętrza skarbniczka i wskazując palcem na majaczący w oddali gród.  

Mam już dość tego niewygodnego wozu! – W odpowiedzi usłyszał złowrogie prychnięcie. – Pogoń tych durni z przodu! Wloką się niczym stare krowy!

Sama jesteś krowa! Pomyślał Vaclav, trącając konia piętami. Co za głupia baba! Nie dziwię się, że książę odsyła ją z dworu…

– Poganiajta chabety, chłopy! – krzyknął do pozostałych wojów eskorty, gdy tylko zrównał się z jadącym na czele jeźdźcem. – Jej miłość jest już znudzona jazdą.

– Zdurniała do reszty? – Wytyczający drogę woj Wratysław nerwowo wydął wargi. – Konie już ledwo idą, niedługo mus nam będzie stanąć na popas.

– Ciszej! – syknął Vaclav. – Jeszcze usłyszy cię, któraś z jej służek…

– A nie mam racji? Po co nam był ten szaleńczy galop przez las? Dzisiaj do Gniezna już nie dojedziemy! I to wszystko jej wina! Hloupá děvka! Tfu!

– Ktoś się zbliża – wtrącił się jadący obok Odrzych. – Czy to mogą być posłańcy od Mieszka?

– Miejmy taką nadzieję – mruknął Vaclav, unosząc się w siodle. – Gotuj się chłopy! Broń w pogotowiu! Rozwinąć książęce znaki!

Od strony Gniezna zbliżał się spory oddział jeźdźców. Drużynnik wyraźnie widział połyskujące w blasku zachodzącego słońca ostrza włóczni i umbry tarcz. Dostrzegł przytroczone do łęków topory i pobrzękujące w pochwach miecze. Do prdele!* Dużo ich!

Na czele nadciągającego oddziału jechał wysoki mężczyzna w dziwacznym, stożkowatym hełmie. To właśnie on odezwał się jako pierwszy, gdy tylko nowoprzybyli osadzili konie tuż przed zaskoczonymi Czechami.

– Coście za jedni?

– Jej miłość Dobrawa, córka Bolesława, księcia czeskiego! W drodze do Gniezna, do swojego przyszłego męża Mieszka, księcia Polan! – krzyknął Vaclav, wyjeżdżając przed szereg czeskich wojów. – A wy kto?

Olbrzym wyraźnie się skrzywił.

– Żadnego ślubu nie będzie! – warknął i splunął na ziemię.

– Że co?!

– W imieniu Mieszka, syna Siemomysła, księcia Polan odwołuje ten ślub! Wracajcie do domu!

– Co to ma znaczyć!? – Vaclav zacisnął dłoń na rękojeści topora. – Złożyliście przysięgę!

– I nie my ją złamaliśmy! – Olbrzym sięgnął do przytroczonego do siodła worka i cisnął go pod kopyta czeskich koni.

Na dukt upadły dwie błyskające łysinami tonsur głowy.

– Możecie mi to wyjaśnić bracie Czechu?

Jordan! Przemknęło przez głowę zaskoczonego Vaclava. Jezu Chryste! Ta baba jest głupsza niż myślałem!

– Nie wiem o co wam chodzi – powiedział po chwili, starając się nadać swojej wypowiedzi pozornie obojętny ton. – Nie znałem tych ludzi!

– Ach! Nie znałeś? – zakpił olbrzym. – A tak się składa, że oni znali ciebie! Co za dziwna sytuacja! – Koń rycerza zatańczył nerwowo. – Zapamiętajcie to na zawsze bracia Czesi! W kraju Polan rządzą starzy bogowie! Nie chcemy tu waszego plugawego bożka! Tfu!

– Powtarzam, nie wiem nic o tych mnichach! Prowadź nas do swego księcia!

– Książe nie chce was widzieć! Nakazuje wam wracać do domu! Ślubu nie będzie!

Spokojnie! Pomyślał Vaclav. To jeszcze nic nie znaczy. Na pewno da się jeszcze naprawić sytuację… Muszę tylko…  

– Coście uczynili bezbożnicy! – Kobiecy głos przerwał potok myśli drużynnika. – Odrąbaliście rękę, niosącą wam wybawienie i błogosławieństwo! Splugawiliście słowo Boże! Bądźcie przeklęci!

Cicho durna babo! Pomyślał Vaclav, kierując konia w stronę skarbniczka. Muszę ją powstrzymać!

– Rycerze! Prawi chrześcijanie! – Kontynuowała księżniczka. – Pomścijcie śmierć niewinnych sług bożych! Zabijcie bezbożników! Na chwałę Pana!

– Stać! – ryknął Vaclav, lecz było już za późno. Kilku najbardziej krewkich wojów ruszyło do szarży. Głupcy! Otaczają mnie sami głupcy! Polanie tylko na to czekali. Świsnęły strzały, syknęły wyciągane z pochew miecze.

– Trygław i święte dęby! – krzyknął olbrzym, przebijając włócznią pierwszego z nierozsądnych czeskich wojów. – Bij! Za Swaroga! – Odrzucił ułamany drzewiec i sięgnął po groźnie wyglądający topór.

Do prdele! Vacek! Zacznij dowodzić! Zbeształ się w myślach drużynnik.

– Do ataku! – krzyknął, wymachując toporem. – W imię Boga!

Czesi ruszyli do natarcia. Pierwszy pędził Wratysław, wywijając swoim nomadzkim mieczem, w jego drewnianej tarczy tkwiły już dwie wrogie strzały. Za nim na charczącym ze zmęczenia koniu galopował Odrzych i reszta nielicznej eskorty księżniczki Dobrawy.

W powietrzu śmignęła ciśnięta przez któregoś z Polan włócznia. Odrzych zwalił się na piach, barwiąc go ciemnoczerwoną posoką.

Vaclav nie czekał na łatwy do przewidzenia wynik walki, obróciwszy konia dopadł do stojącego na uboczu skarbniczka. Muszę ratować tę głupią krowę!

– Poganiaj! – krzyknął do nieco zdezorientowanego woźnicy. – Spieprzamy stąd! W las!

Świsnęły lejce, zaskrzypiała oś. Wóz ruszył leśnym duktem powoli się rozpędzając. Vaclav nerwowo obejrzał się przez ramię i zadrżał. Na jego oczach olbrzymi dowódca Polan potężnym uderzeniem topora odrąbał głowę dzielnego Wratysława. Krew bryzgnęła na wszystkie strony, miecz wypadł z martwych już dłoni woja, zwiotczałe ciało runęło pod kopyta tańczących wokół koni.

Na szczęście pozostali Polanie wciąż zajęci byli walką i żaden nie zauważył oddalającego się skarbniczka.

Wybaczcie mi bracia! Wybacz mi Boże! Przeżegnał się Vaclav i odwróciwszy głowę od konających kompanów popędził za swoją księżniczką.

Konie rwały do przodu szaleńczym galopem, skarbniczek podskakiwał na wybojach, Dobrawa piszczała spanikowanym głosem, piaszczysta droga kurzyła się niemiłosiernie.

– Szybciej! – krzyczał gnający obok Vaclav, co chwila oglądając się za siebie. Polana powoli znikała za drzewami i gęstymi tumanami kurzu. Zgiełk bitwy stawał się coraz słabszy, aż w końcu ucichł zupełnie. Uciekliśmy tak daleko czy po prostu bitwa już się skończyła?

– Daleko nie ujedziemy! – Woźnica starał się przekrzyczeć pęd powietrza. – Konie zaraz padną!

Vaclav spojrzał na charczące, toczące pianę z pysków zwierzęta i musiał się z nim zgodzić. Wratysław miał rację! Hloupá děvka!

I wtedy usłyszał słaby tętent zbliżających się kopyt.

– Z wozu i między drzewa! – rozkazał woźnicy. – Masz ją doprowadzić bezpiecznie na książęcy dwór!

– A ty, drużynniku? – Dobrawa starła łzy rękawem sukni.

– Dołączę do was później – warknął i nie siląc się na wyrozumiałość pchnął księżniczkę w kierunku drzew. – Szybciej!

Przerażony woźnica chwycił niedoszłą pannę młodą za rękę i odciągnął ją w zarośla.

Niech Bóg ma was w swojej opiece! Vaclav spojrzał za znikającymi sylwetkami i zeskoczył z siodła. Najpierw zatarł ślady po uciekinierach, potem klepnął po zadach ciągnące skarbniczek konie, zmuszając je do jeszcze jednego, heroicznego zrywu.

Czas stawić czoło przeznaczeniu! Poprawił rzemień okrągłej tarczy, sprawdził ułożenie zatkniętego za pas topora, chwycił w dłoń włócznię i czekał.

Kilka uderzeń serca później zobaczył zbliżającego się samotnego jeźdźca.

Jeźdźca o olbrzymiej posturze.

Jeźdźca zbryzganego krwią od końskich pęcin, aż po czubek stożkowatego hełmu.

Jeźdźca trzymającego za włosy odciętą głowę Wratysława.

– Znowu się spotykamy bracie Czechu! – Olbrzym uśmiechnął się nieładnie, sięgając po topór.

Za Dobrawę! Vaclav uniósł do ciosu włócznie.

 

***

 

Córka Wielkiego Księcia zgwałcona i zabita przez rycerza, który miał ją bezpiecznie zaprowadzić do domu. Siemowit starł z twarzy krople deszczu. A tylu oddało życie by ją ratować… Historia potrafi być zaskakująco złośliwa!

W sumie to dostała to na co zasłużyła! Splunął na chodnik. Przeklęci Czesi! Gdyby nie ich zdrada historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej! Mogliśmy wspólnie stawić czoła tej niemieckiej hołocie! Ale nie! Oni woleli wmieszać w to swojego cholernego bożka! Zapłacili potem za to olbrzymią cenę…

Gdy rozwścieczony Bolesław przy współpracy z niemieckimi margrabiami wkroczył do księstwa Polan, Mieszko był już gotowy. Wiele czeskiej i niemieckiej krwi wsiąkło wtedy w polską ziemię, wiele łez uroniły z tego powodu czeskie matki.

Od czasów tej wojny nasi książęta toczyli ciągłe walki z chrześcijańskimi władykami. Niejedna papieska krucjata została rozbita przez naszych dziadów. W gęstych borach i lasach porastających niegdyś nasze ziemię zachodnie rycerstwo wybitnie sobie nie radziło.

Wbrew całej zachodniej Europie państwo Polan trwało! Trwało i rozwijało się! Tkwiło w samym sercu Europy niczym cierń w dupie papieża!

A potem wymarła książęca linia Piastów i wszystko dupło!

Dupło potężnie i krwawo…

…wtedy na polach pod Tannenbergiem!

 

***

 

– …i tak mi dopomóż o wszystko widzący Trygławie! – Zakończył modlitwę wielki książę  Jogaiła, wstając sprzed świętego dębu.

– Już wszystko gotowe wasza książęca mość – odezwał się towarzyszący mu kniaź Światowid. – Wojska litewskie skończyły rozpoznanie.

Jogaiła dosiadł konia i powiódł wzrokiem po rozciągającym się przed nimi polu. Dużo tych niewiernych sukinsynów! Pomyślał, licząc równe szeregi, odzianych w białe płaszcze, krzyżackich rycerzy, braci z przeklętego zakonu powołanego przez papieża do wyplenienia pogaństwa z Europy wschodniej. Miejmy to już za sobą!

– No to nie ma co mitrężyć! – Jogaiła skinął głową. – Poczynaj bracie Światowidzie!

Odezwały się bębny. Kniaź trącił konia piętami, zjechał ze wzgórza na którym zatrzymał się książęcy orszak i wyjechał przed front wojsk.

– Uderzać! – ryknął, wskazując buzdyganem kierunek natarcia – Śmierć papistom! Trygław i święte dęby!

Odpowiedziały mu wrzaski ludzi i rżenie koni.

– Trygław i święte dęby! – podchwycili rycerze, spinając wierzchowce do szarży.

Załopotały proporce, zachrzęściły zbroje, ciężkie chorągwie polskiego rycerstwa ruszyły do natarcia.

Po przeciwległej stronie pola rozbrzmiały trąby. To dowodzący Krzyżakami wielki mistrz Ulrych von Jungingen podrywał swoje rycerstwo. Na jego rozkaz tysiące ciężkozbrojnych w białych płaszczach pochyliło kopie i ruszyło naprzeciwko szarżujących Polan. Nad ich głowami furkotały chorągwie z czarnymi krzyżami.

Ziemia zaczęła drżeć. Dwie pancerne pięści żelaznego rycerstwa pędziły szaleńczym galopem, by pośrodku malowniczej polany stoczyć bitwę o wiarę i bogów.

– Gott mit uns!*

– Perun i Światowid!

Krzyżacka hołota! Będą błagać o litość! Jogaiła wyprostował się w siodle. Zaraz się zderzą! Pomyślał, wytężając wzrok.

Zderzyli się.

Światowid pierwszy wpadł między krzyżackich rycerzy, rąbiąc mieczem na prawo i lewo. Tuż za nim,  z pędzącymi Krzyżakami starli się polscy rycerze. Na grunwaldzkim polu zapanował totalny chaos. Wszędzie wokół rżały wpadające na siebie konie, trzaskały łamane kopie, krzyczeli wyrzucani z siodeł rycerze.

W bitewnym zgiełku, wśród wrzasku i szczęku zderzającego się żelastwa, wśród łoskotu wgniatanych hełmów i charkotu rannych, dało się słyszeć niewyraźne krzyki w różnych językach.

– Heidnischen Schweine*!

– Bij bezbożników!

W centrum walczących wojsk, tam gdzie nad głową kniazia Światowida powiewała wielkoksiążęca chorągiew z białym orłem, Polanie powoli zaczynali zdobywać przewagę. Płaszcze z czarnymi krzyżami gęsto zdobił tam stratowaną, splamioną krwią i wnętrznościami trawę. Wydawało się, że rycerze zakonni zaraz odwrócą się i pierzchną w stronę swojego obozu. Mimo to wciąż dzielnie trzymali szyk.

Wszystko idzie zgodnie z planem! Jogaiła uśmiechnął się, obserwując walczących rycerzy. Teraz dobierzemy im się do dup!

 – Witoldzie! Już czas! – zwrócił się do swojego brata, księcia Litwy.

 – Poprowadź swe hufce przez bród i uderz na tyły wroga a zwycięstwo będzie nasze!

Witold poprawił szyszak, zawrócił konia i zjechał ze wzgórza.

Jogaiła jeszcze raz spojrzał na pole bitwy. Pora przełamać ich szyki!

– Chorągiew Ziemi Kaliskiej! – krzyknął, wskazując berłem środek wrogiej formacji – Wesprzeć kniazia Światowida! Uderzać! Niech prowadzi was Perun!

Ponownie odezwały się bębny. Pochyliwszy kopie dwieście koni pancernej jazdy runęło do ataku, prosto w słabnący odcinek krzyżackiego frontu.

– Bić papieżników!

– Trygław i Perun!

Chorągiew Kaliska z impetem wbiła się w wykrwawione oddziały krzyżackiego centrum, rozbijając i rozczłonkowując nadwątlony szyk zakonnych rycerzy. 

– Teraz! – ryknął na ten widok umazany krwią Światowid. – Naprzód synowie Swaroga! Za Trygława!

Polanie z jeszcze większą zaciekłością rzucili się na wroga. Zakwiczały ranione konie, zakrzyczeli umierający ludzie. Miecze i topory z hukiem podnosiły się i opadały, wgniatając napierśniki i druzgocząc tarczę.

Tego, niektórym zakonnym braciom było już za dużo. Obróciwszy konie, pierwsi krzyżaccy rycerze zaczęli uciekać w stronę obozu i broniącej go biało-czarnej piechoty.

Ha! Uciekają bezbożnicy! Jogaiła rozciągnął usta w pełnym satysfakcji uśmiechu. Tylko gdzie są ci cholerni Litwini? Jeszcze się spóźnią na triumfalną ucztę!

Z krzyżackiego obozu odezwały się rogi. Teraz już wszystkie, nawet ocalałe chorągwie zakonne z lewego i prawego skrzydła rozpoczęły paniczny odwrót.

Wycofuje całe wojsko!? Zamiast wysłać odwody? Głupi gołowąs! Zaraz ich rozbijemy!

Gończy! – Jogaiła skinął ręką na dwóch konnych posłańców. – Do Kniazia Światowida! Kontynuować atak! Zdobyć obóz wroga! – Wielki książę uniósł ku górze zaciśniętą pięść. Dorżniemy sukinsynów! Posłańcy pomknęli przed siebie dzikim galopem.

Światowid wiedział już jakie będą rozkazy, gdy tylko zobaczył zbliżające się ku niemu sylwetki.

– Naprzód synowie Swaroga! Po zwycięstwo! – krzyknął i uniósł do ust złocony róg. Dwa krótkie sygnały zaprowadziły ład i porządek w szeregach polskiego rycerstwa. Zbrojni uspokoili konie, wyrównali szyk i lekkim kłusem ruszyli w stronę krzyżackiego obozu.

– Bogowie są z nami!

– Bij innowierców! Chwała Perunowi!

– Teraz!

Rycerze przeszli z kłusa do galopu. Wiatr huczał im w uszach, przed oczami zaczęły rosnąć  sylwetki ludzi, namiotów i koni.

Kniaź widział już dokładnie szczelny mur tarcz biało-czarnej piechoty, widział pochylony las włóczni, gizarm i rohatyn. Widział napinających cięciwy łuczników i podnoszących kusze strzelców. Widział to wszystko jak na dłoni, ale nie zawrócił.

W powietrzu zaświstały strzały i bełty. Światowid mocniej przywarł do końskiej szyi. Gdzieś za jego plecami zaklął raniony rycerz, zakwilił padając trafiony wierzchowiec. 

– Trygław! – wrzasnął kniaź, starając się dodać swoim ludziom odwagi.

– Tryg…  Aaaa! – Jego koń natrafił przednimi kopytami na coś miękkiego i zarżawszy z przerażenia zwalił się na pożółkłą trawę. Pod jego ciężarem darń załamała się, ukazując najeżony zaostrzonymi palami dół.

Zwierzę zakwiliło i zarżało żałośnie.

Światowid wyleciał z siodła, zmiótł zbroją kolejną warstwę maskującej darni i trafił udem prosto w ostry czubek palika. Szczęknęła przebijana kolczuga, mlasnęło przecinane ciało, zakrwawione ostrze wyszło z drugiej strony. Ból uderzył w kniazia z mocą hutniczego młota.

Unieruchomiony, przytłoczony bólem i cierpieniem mógł tylko patrzeć jak pierwsze szeregi jego wojska wpadają w zamaskowane wilcze doły, jak giną i przewracają się ludzie i konie, jak w to dzikie kłębowisko wpadają kolejne odziały, tratując i przygniatając własnych towarzyszy, jak do kotłujących się rycerzy doskakują krzyżaccy piechurzy, jak unoszą się glewie, partyzany i gizarmy, jak charczą i rzygają krwią dobijani Polanie.

Gdy i nad nim stanął knecht w biało-czarnym płaszczu Światowid nie miał już sił, by unieść miecz. Wąskie ostrze rohatyny z impetem wbiło się w szczeliny jego zbroi, wypuszczając z niej fontannę krwi. Krzyżak postawił stopę na ciele kniazia, zaparł się i wyszarpnął brzeszczot.

– Pardonu… – wyszeptał słabym już głosem Światowid.

– Zdychaj bezbożniku! – Rohatyna ze zgrzytem wbiła się w szparę przy płycie obojczyka.

Kniaź stęknął i podążył na spotkanie boga śmierci.

 

***

 

Na odległym wzgórzu wielki książę Jogaiła patrzył tępym wzrokiem na rozgrywającą się na polu rzeź. Co?! Ale… Kurwa! Ale… Jak?! Przecież Litwini sprawdzili to pole! Nic tam nie było!

– Bracie! – Usłyszał za plecami znajomy głos.

– Witold! Co ty tu robisz? Gdzie twoje wojska?

– Teraz? – książę Litwy wzruszył ramionami. – Prawdopodobnie rozbrojone albo wyrżnięte.

– Co?! Nie rozumiem.

– I nie zrozumiesz.– W dłoni Witolda zalśnił sztylet. – Wybacz mi bracie.

Jogaiła, ostatni wielki książę Polan, runął bez życia na ziemię. Obok jego ciała legł wypadłszy z juków Witolda mieszek z trzydziestoma krzyżackimi srebrnikami.

 

***

 

Wielki mistrz zakonu Najświętszej Marii Panny Ulrych von Jungingen zwany od niedawna poganobójcą podniósł się z pozłacanego tronu i podszedł do przyniesionego przez sługi ciała.

– Oto jest ten, który jeszcze dziś rano mniemał się być wyższym nad wszystkie mocarze świata. – Powiedział, spoglądając na martwe oblicze poganina Jogaiły. Były już książę Polan leżał na drewnianych noszach otoczony zdobytymi przez Krzyżaków polskimi chorągwiami.

Ulrych uśmiechnął się triumfalnie po czym dodał już nieco mniej poetycko.

– No! Teraz to mają zdrowo przesrane…

 

***

 

Po klęsce pod Tannenbergiem mieliśmy zdrowo przesrane… Raz utraconej wolności nie odzyskaliśmy już nigdy! Została nam tylko konspiracja, potajemne spotkania w ukrytych świątyniach i beznadziejna walka partyzancka… Powoli wykrwawialiśmy się w bezsensowych potyczkach… Przymusowa chrystianizacja też zrobiła swoje i z roku na rok liczba prawdziwych Polan drastycznie malała.

A potem nadeszli oni!

I cała Europa zadrżała!

 

***

 

– Znowu nadchodzą! Gotuj się! – krzyki oficerów niosły się po murach, podrywając zmęczonych obrońców na nogi. – Strzelcy na pozycje! Ładuj działa!

– Allah Akbar! – Słychać już było okrzyki nadciągającej hordy. – Allah!

– Feuer*! – padły rozkazy. – Za cesarza!

Gruchot muszkietów zmieszał się z hukiem armatnich wystrzałów i wrzaskami ranionych ludzi.

– Feuer! Got mi uns! Feu…

Cesarz Leopold Habsburg zatrzasnął okiennicę swojego gabinetu, próbując przytłumić nieco odgłosy rozgrywanej na zewnątrz bitwy. Na niewiele się to jednak zdało. Wybuchy, wystrzały i nieludzkie ryki umierających niosły się po całym mieście, potęgując wiszący nad Wiedniem strach.

Pieprzone turbany! Pomyślał monarcha, wracając do rozłożonych na biurku listów. Odkąd turecki wezyr Kara Mustafa wywiesił buńczuki wojenne, cesarz nie ustawał w wysiłkach by uzyskać pomoc od któregoś z władców chrześcijańskiej Europy. Teraz, gdy oblężony  Wiedeń bronił się już ostatkiem sił, dotarły wreszcie ostatnie odpowiedzi.

 A całujcie mnie wszyscy w dupę! Ty chędożony Ludwiku! Nie chcesz pomóc?! Cieszy cię moja niedola? Zobaczymy jak zaśpiewasz, gdy ci bezbożnicy staną pod murami Paryża! Pierwszy z listów poleciał w stronę kominka.

Papa Innocenty! Kolejny nieudacznik! Cesarz uderzył pięścią w stół, wylewając nieco wina ze stającego na blacie pucharu. Rubinowe krople wsiąkały w pergaminy niczym chrześcijańska krew w austriacką ziemię. A wsadź sobie te swoje modlitwy głęboko w dupę! Ja teraz potrzebuje wojska! Podarty list wylądował na podłodze.

Doża Wenecji…

Car Rosji…

Elektorowie Rzeszy…

Banda tchórzy!

Leopold upił łyk wina i sięgnął po ostatni, jeszcze nierozpieczętowany list. Trzęsącymi się rękami złamał lakową pieczęć i powiódł wzrokiem po koślawych literkach.

– O scheisse*! – zaklął, gdy dotarł do niego sens czytanych słów. Nie ma już nadziei! Sięgnął po kielich. Przynajmniej utopi smutki w winie.

Zanim jednak jego dłoń zacisnęła się na szklanej nóżce, drzwi do gabinetu otworzyły się a lokaj zaanonsował:

– Szlachetna Eleonora Magdalena von Pfalz-Neuburg z rodu Wittelsbachów, cesarzowa Niemiec, księżniczka Palatynatu…

Eleonora gestem nakazała mu milczenie a na widok stanu w jakim znajdował się jej mąż rozkazała – Wyjdź!

– Dostałeś odpowiedzi – stwierdziła, gdy za służącym zamknęły się drzwi.

– Dostałem.

– Nikt nie przybędzie?

– Nikt nie przybędzie – potwierdził cesarz nie odrywając wzroku od wina.

– A co z zakonem krzyżackim? Podobno wielki mistrz zbierał chorągwie na granicy…

– Wczoraj zawrócili w stronę Gniezna. – Leopold uniósł do ust kielich. – Jacyś poganie podnieśli bunt w sercu zakonnego państwa. Palą kościoły, mordują księży, bezczeszczą hostie. Wielki mistrz nie wyruszy dopóki nie opanuje sytuacji. Zostaliśmy sami. O my, antemurale christianitatis, o my nieszczęśni…

– Nie użalaj się tak nad sobą! – Głos cesarzowej był niczym smagnięcie batem. – Tylko coś wymyśl! Jak długo możemy się jeszcze utrzymać?

– Prochów i kul mamy na wiele miesięcy oblężenia. – Cesarz pogładził się po wąsach. – gorzej jest ze strawą, spichrze pustoszeją zastraszająco szybko…

– Ile?

Leopold nie zdążył odpowiedzieć. Drzwi do gabinetu ponownie otworzyły się, tym razem z dużo większym impetem i do środka wpadł blady z przerażenia lokaj.

– Miłościwy panie! Brama padła! Pohańce w mieście! Ratu… – Jego krzyk przeszedł w dziki charkot, gdy pierś przebiło mu okrwawione ostrze bułatu.

Zwiotczałe ciało sługi upadło na podłogę, ukazując stojącego za nim śniadego mężczyznę w janczarskich szatach.

Leopold zaklął.

Leonora zapiszczała.

Janczar ruszył ku nim z obleśnym uśmiechem na twarzy.

 

***

 

Dobiegający z oddali stukot podkutych, żołnierskich butów wyrwał rannego szlachcica ze snu. Pokonując ból nieudolnie zabandażowanej nogi szlachetka uniósł się na łokciach i wyjrzał przez na wpół zaparowane okno. Na podwórzu kręciło się kilkunastu dragonów z czarnymi krzyżami na białych płaszczach.

Znaleźli mnie! Opadł na brudne od krwi i potu klepisko. A więc to koniec.

– Budynek jest otoczony! – rozległ się głos, z wyraźnym niemieckim akcentem – W imieniu wielkiego mistrza nakazuje się wam poddać!

Chędoż się niemiaszku! Szlachetka zbliżył do ust lufę niewielkiego garłacza. Za Trygława!

Jan Sobieski, przywódca wielkiego powstania Polan z roku pańskiego 1683 nacisnął spust.

 

***

 

Wiedeń zdobyty, Paryż złupiony, księstwa rzeszy splądrowane…

Królowie wzięci w jasyr, papież zamordowany w Stolicy Piotrowej…

Pierwsze uderzenie Osmanów wyrwało od razu serce, mózg i pazury Europie.

Siemowit uśmiechnął się na myśl o upodleniu prześladowców swego ludu. Niedawni oprawcy religijny sami stali się ofiarami. Historia potrafi być zaskakująco złośliwa.

Jedynie ten pieprzony zakon odparł pierwsze natarcie pohańców. Wojna, wszechobecna wojna na stałe zadomowiła się na naszych ziemiach. Jeden z okupantów powoli ustępował miejsca drugiemu. Oprawcy się zmieniali a my nadal trwaliśmy! Aż do teraz… Teraz, kiedy linia frontu osiągnęła naszą byłą stolicę, naszą kolebkę i święte miejsce. Teraz, właśnie teraz wygaśnie błogosławiony lud Trygława.

Siemowit zatrzymał się przed lśniącym od złota i przepychu budynkiem. Meczet Mustafy! Od razu widać, że to święte miejsce! Podobno to tu przed laty rosły święte dęby!

To tu stały trzygłowe posągi Trygława! To tu kapłani święcili oręż wojsk idących na Tannenberg. To wreszcie tu barbarzyńscy krzyżownicy spalili posągi i ścieli dęby… by na ich miejscu postawić kościół! Nie byle jaki kościół… Kościół św. Vaclava, pierwszego czeskiego męczennika za wiarę! Zamordowanego przez strasznych pogan! A teraz stoi tu meczet. Święte miejsce dla trzech religii. Pieprzona, druga Jerozolima!

Porucznik naciągnął głębiej kaptur i odważnie wszedł do wnętrza świątyni. Niewielki tłumek muzułmanów oddawał się właśnie modlitwie. Śniade twarze podnosiły się i opadały, zwracając się czołem w stronę Mekki. 

Tu się wszystko zaczęło… Tu się wszystko zakończy… Historia to naprawdę złośliwa suka!  Siemowit wsunął rękę do kieszeni i namacał detonator.

Wybuch, zdobytego w transporterze, prototypu bomby wodorowej zmienił święte miejsce trzech religii w wielki, ziejący pustką, święty krater.

 

 

 

*Do prdele! (czes.) – Cholera (tylko mniej elegancko)

* Gott mit uns (niem.) – Bóg z nami!

* Heidnischen Schweine (niem.) – Pogańskie świnie!

* Feuer! (niem.) – ognia!

Koniec

Komentarze

Po wstępie, bez czytania notek o autorze, wiadomo że autorem jest mężczyzna ;). 

Szczęśliwie Dobrawa durna w realu raczej nie była, a jej dzieci, Bolesław i Świętosława nie tylko po ojcu inteligencję, upór i odwagę odziedziczyły. Mi się opowiadanie podobało.

Hmmm. Dla mnie ta historia alternatywna nie wygląda wewnętrznie spójnie. Po prostu odwracasz kilka znanych sytuacji. Przy tylu zmianach, kim byłby Sobieski? Najprawdopodobniej w ogóle by się nie urodził, bo któryś z jego przodków zginąłby w rozstrzygniętej na opak bitwie.

No, ale nie jest źle.

Wykonanie. Interpunkcja mocno kuleje i jest sporo literówek. Dlaczego właściwie Trygwał, a nie Trygław?

Do Siemowita podszedł Czścibor

Oj, przecież na tym język można zwichnąć.

Babska logika rządzi!

Wielkie dzięki za komentarze i opinie :) 

 

@0cean: Ja oczywiście doceniam rolę Dobrawy w naszej historii, ale na potrzeby tego opowiadania musiałem ją trochę „ogłupić”. Mam nadzieję, że nie posądzasz mnie o żaden szowinizm ;)

 

@Finkla: Oczywiście taki Sobieski, jakiego my znamy (z takimi rodzicami i przede wszystkim z taką żoną) nie miał prawa się w tej alternatywnej rzeczywistości pojawić… ale samo nazwisko już chyba mogło? ;) Choć jego nosiciel z pewnością z „prawdziwym” Sobieskim niewiele miał wspólnego. Chociaż jak teraz myślę, to faktycznie można to było rozwiązać w lepszy sposób.

I oczywiście: Trygław. Posypuję głowę popiołem i pędzę poprawiać.  

Jestem pies na historie alternatywne, ale ta jest jak dla mnie trochę zbyt grubymi nićmi szyta; może w szorcie bym łyknęła, ale w pełnowymiarowym opowiadaniu uproszczenia i wielkie przeskoki logiczne rażą. Finkla wskazała Ci podstawowy paradoks: przodek Sobieskiego mógł zginąć w którejś z bitew o innym wyniku. Mógł się też jakiś kluczowy przodek nie urodzić. Ale to nie jest główny problem, bo jakiś przywódca musiał być, więc niech się nawet nazywa Sobieski.

Problem w tym, że w twoim świecie nie ma powodu, żeby wymarli Piastowie, masz zresztą “ostatniego z rodu Polan” (co odsunęło jego ród od władzy? Podręcznik historii?), a nawet gdyby zaistniał sojusz z Litwą i na tronie zasiedli Jagiellonowie (Jagiełło musiałby się ożenić z jakąś Piastówną, bo skąd wziąć Andegawenów i po co?), to też nie musieliby wymrzeć na Zygmuncie Auguście (zakładając, wbrew logice, że wszyscy żenili się tak samo, bo naprawdę mógłbyś mieć całkiem inną sukcesję). A już z nieszczęsnym Augustem nie byłoby problemu chociażby dlatego, że w pogańskim świecie nie byłoby problemu z zakochaniem w dowolnej pannie, król zapewne miałby kilka żon i kochanek i obeszłoby się bez całego obyczajowo-moralnego kwasu.

Do tego kolejny problem: jakim cudem Polska, izolowana od Europy, była w stanie urosnąć w taką siłę, żeby pokonać wszystkie możliwe potęgi?

 

Masz też problem natury, powiedzmy, religijnej, w obrębie światotwórstwa, ujawniający się w wykrzyknieniu “Pieprzeni monoteiści!“ Otóż historia pokazuje, że politeistom fakt, że ktoś jest monoteistą zazwyczaj nie przeszkadza. Mają nawet często zwyczaj włączać nowe bóstwa w swój panteon (zob. starożytny Rzym, ale też współczesne Indie, gdzie masz ekumeniczne kapliczki z bóstwami indyjskimi oraz symbolami chrześcijańskimi i muzułmańskimi, a czasem i żydowskimi. Politeiści raczej nie będą toczyć wojny stricte religijnej, co najwyżej bronić się przed ekspansją. Nawiasem mówiąc, trzeba być nieźle zindoktrynowanym przez Sienkiewicza (no dobra, i osiemnastowiecznych sarmackich pisarzy), żeby w wojnach z Turcją w XVII w. widzieć wojny religijne. To były konflikty czysto polityczne, terytorialne, w których religia mogła grać pomniejszą propagandową rolę, ale jednocześnie Turcja była traktowana jak pełnoprawny partner na arenie politycznej, a nie religijny wróg szeroko rozumianego chrześcijaństwa. Nadal istotniejsze były natomiast konflikty wyznaniowe w obrębie chrześcijaństwa i jeśli katolicyzm polski czy austriacki przeciwko czemuś się realnie okopywał, to przeciwko protestantom, ew. prawosławnym.

 

Wykonanie nie powala. Główne informacje podajesz retrospekcyjnym infodumpem. Interpunkcja mocno kulawa, styl też. Opisy bitew niestety dość nudne, no i niepotrzebnie skaczesz do punktu widzenia przeciwników. Słowniczek oczywistych lub łatwo guglalnych zwrotów obcojęzycznych jest niepotrzebny i pretensjonalny, gwiazdki przypisów w tekście jeszcze bardziej. Odrobiłeś zadanie w postaci nazwisk, ale to trochę mało na to, żeby mieć przekonującą wizję historii alternatywnej.

 

“patrolujący ulice Gniezna[-,] turecki transporter opancerzony wjechał wreszcie na ukrytą w studzience minę“

 

“Pod podwoziem transportera coś mocno się kopciło.“ – raczej kopciło (strona czynna, nie zwrotna)

 

EDIT: widzę, że lecisz poprawiać Trygława, więc wykreślam czepialstwo

 

“Siemowit dyskretnie wyjrzał ze swojej kryjówki.” – w takim militarnym kontekście lepiej pasowałoby ostrożnie

 

“Tylko jeden zdążył sięgnąć po broń[+,] nim kula z mausera strzaskała mu czaszkę.”

 

“Od chwili eksplozji nie zdążyły minąć nawet dwie minuty[+,] a już było po wszystkim.”

 

Co to jest “okupacyjna cisza” i dlaczego jest nienaturalna?

 

Dalej przecinków nie poprawiam, ale jest jeszcze sporo do poprawy.

 

“Wybaczcie mi bracia! Wybacz mi Boże! Przeżegnał się Vaclav i odwróciwszy głowę od konających kompanów popędził za swoją księżniczką.” → “Wybaczcie mi bracia! Wybacz mi Boże! Vaclav przeżegnał się i odwróciwszy głowę od konających kompanów popędził za swoją księżniczką.

 

“Leonora zapiszczała.” – Eleonora. I dlaczego zapiszczała? Zmieniła się w mysz?

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina

“Otóż historia pokazuje, że politeistom fakt, że ktoś jest monoteistą zazwyczaj nie przeszkadza.(…) zob. starożytny Rzym”, no tak sobie, skoro w starożytnym Rzymie skazywano chrześcijan na śmierć za nie składanie ofiar innym bogom, o sytuacji chrześcijan w Indiach także warto poczytać co nieco.

@Ocean – chrześcijanie w Rzymie nagrabili sobie mnóstwem rzeczy, głównie niechęcią do państwa rzymskiego i jego zasad, w tym podatkowych (mimo nakazu o oddawaniu Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie). Rzymianom nie przeszkadzali monoteiści jako monoteiści, ale że Rzymianie byli praktyczni i pragmatyczni, to jak już chcieli dokopać, to wiedzieli jak i świątynię jerozolimską zburzyli z powodów politycznych (powstania żydowskie), a nie religijnych, żeby dać nauczkę, bo uderzali w to, co zaboli. Z poglądami religijnymi Rzymian nie miało to nic wspólnego. Rzymianie wręcz chorobliwie bali się, że jakieś nowe bóstwo się na nich obrazi i dlatego woleli je włączyć w swój panteon. Sienkiewicz się kłania w kwestii ideologicznej, po raz kolejny, niestety. Z kolei dzisiejsze czasy i rozmaite fanatyzmy, które jak jeden mąż wycierają sobie brzydkie gęby religią i pakują ją na sztandary, to jeszcze osobna sprawa, z religią niemająca nic wspólnego. Politeizm nie ma problemu z istnieniem innych bogów, bo nie ma ku temu ideologicznych powodów, to monoteizm go ma…

http://altronapoleone.home.blog

Się czyta, i to nawet nieźle. Pomijając jak dla mnie zbyt ekstrawagancką miejscami interpunkcję. Ale zgadzam się, że Twoje opowiadanie zawiera podstawowy bląd, wprowadzający natychmiast i bez wyjątku kryterium niewiary w historiach alternatywnych: zazwyczaj NIE WYSTĘPUJĄ w nich, w znanym nam ciągu chronologicznym, te same postacie historyczne (vide Sobieski). Powód jest prosty i zabójczo logiczny: efekt motyla w historii. Ruszasz jeden kamień, ruszają się wszystkie kolejne. Owszem, możesz coś zmienić np. w obszarze zwrotnicy historii, namieszać w pewnym kluczowym momencie historii, pozamieniać losy – w tym właśnie momencie, czy w miarę krótkim okresie – konkretnych postaci historycznych, ale potem szyny się definitywnie rozjeżdżają – twój pociąg MUSI pojechać po zupełnie innych torach. I z innymi maszynistami… Oraz najpewniej – pasażerami. 

I jeszcze jedno: Jogajła księciem Polan? A nie Litwin to był aby? Sęk w tym, że książęta to byli w średniowieczu głównie władykowie rodowo-plemienni. Krew z krwi, korzeń z korzenia. Mocno związani w dodatku terytorialnie ze swoimi włościami i ludem. Dopiero królowie mogli pochodzić z innych rodów, nawet krajów, dzięki polityce dynastycznej (małżeństwa), ewentualnie dzięki elekcjom.

@drakaina

Nagrabili sobie :), bo nie składali bożkom ofiar i nie uznawali Cesarza za boga, a politeiście byli tacy pragmatyczni, że postanowili ich za to wyrżnąć? Twoje tezy odnośnie politeizmu, niestety kłócą się ze znaną historią. Święty Wojciech, także chociaż tylko gadał, stracił głowę. Pierwsi chrześcijanie siłę militarną i polityczną mieli mrówki, ale ich argumenty czysto werbalne i logiczne spotkały się z nieco inną argumentacją. To zaś jak tłum potraktował Pawła z Tarsu w Listrze, także nie przemawia na korzyść pokojowego politeizmu.

Co się tyczy Sienkiewicza, to zrobił on porządne badania i miał lepsze rozeznanie wieków opisywanych, niż sobie tak lekko osądzasz. Fakt, że Nerona przedstawił mniej zboczonym, niż ów był w istocie, należy przypisać czasom w których tworzył.

Oceanie, świadków śmierci św. Wojciecha było dwóch. Na podstawie ich zeznań odtworzono okoliczności:

“Misjonarze wylądowali w okolicy obecnej wsi Bągart (skąd to wiadomo, o tym za chwilę), odległej dziś od brzegów jeziora Drużno o 10 kilometrów, wtedy jednak znajdującej się nad samym Zalewem. 

Z wysepki przegnali Wojciecha Prusowie, rozgniewani najściem intruza, który w dodatku nie ukrywał, że zamierza obalać posągi ich pogańskiej wiary. Ekipa misyjna wycofała się na kilka dni do najbliższej osady, pozostającej pod kontrolą polskiego księcia. Był to jednak odwrót wyłącznie taktyczny.

W czwartek 22 kwietnia wypłynęli ponownie, kierując się w to samo miejsce. Następnego dnia śmiało minęli znaną sobie wysepkę, zatrzymując się nieco dalej, w głębi lądu. Wylądowawszy, wspięli się na wysoki brzeg. Mijając „knieje i siedliska dzikich zwierząt”, poszli na wschód, w kierunku najbliższej spodziewanej pruskiej osady. Około południa wyszli na polanę, gdzie Gaudenty odprawił Mszę św. Gdy zmęczeni podróżą zasnęli, obudziła ich grupa uzbrojonych Prusów. Byli rozwścieczeni – przybysze śmieli odprawiać swoje rytuały w ich świętym gaju! Pogański kapłan osobiście zabił biskupa.”

Pytanie do Ciebie, Ocean – jak zachowaliby się jeszcze kilkaset lat temu wobec np. islamskiego misjonarza wierni chrześcijanie z Krakowa, gdyby a) po przyjęciu go przez nich pokojowo – zapowiedział zburzenie Bazyliki Mariackiej, b) wtargnąłby do katedry na Jasnej Górze i odprawiłby tam swoje rytuały i modły, desakralizując świątynię?

Pogan (Prusów), podobnie jak chrzescijan, ściśle obowiązywał wówczas zwyczajowy i sankcjonowany religijnie przymus gościnności wobec gości przybywających w pokoju . dlatego ekipa św. Wojciecha mogła przez kilkanaście dni robić swoje. Ale… gość TAKŻE nie ma prawa złamać zasad gościnności w domu gospodarza. Przecież to proste…

Ocean – ja nigdzie nie powiedziałam, że “żaden politeista nie rzuci się z pięściami na monoteistę”. Ludzie są ludźmi, a ja mówię o podstawie ideowej. Fanatyzmy zdarzają się wszędzie, ludzie popędliwi takoż, jestem daleka od uważania, że przedstawiciele jakiejkolwiek religii z buddyzmem włącznie, są wyłącznie ludźmi pokojowymi. Problem w tym, że konflikty przedstawiane nam jako religijne rzadko naprawdę są religijne, bo skoro wszystkie religie uważają się za religie pokoju, to za co właściwie się tak biją i wyrzynają? Religia w wojnie to zasłona dymna.

Na przykład Pawła, który dla ludzi, do których gadał, był kolejnym upierdliwym retorem zachwalającym swoje poglądy, można zapewne w źródłach mniej rozpropagowanych niż Dzieje Apostolskie znaleźć przykłady traktowania innych retorów podobnie i naprawdę nie miało to nic wspólnego z religią. Za Pawła na dodatek chrześcijaństwo było tylko sektą w ramach judaizmu, pozostało nią do powstania Bar Kochby w II w. i ogłoszenia się przez tegoż konkurencyjnym mesjaszem, a żydowskich proroków wszelkiej maści w Rzymie było multum, niektórzy nawet zyskiwali czasowy poklask, bo była moda na orientalne kulty i judaizm też się załapał).

Co do św. Wojciecha – nie tylko gadał, nawracanie pogan w średniowieczu niezwykle rzadko ograniczało się do gadania. Zazwyczaj obejmowało również niszczenie miejsc kultu, a jak trzeba to i wyrżnięcie jakiejś społeczności. W tymże średniowieczu, a potem w ramach poreformacyjnych wojen religijnych chrześcijanie wyrżnęli więcej chrześcijan niż kiedykolwiek kto inny wyrżnął chrześcijan. Już w starożytności spory między chrześcijańskimi sektami nierzadko owocowały ofiarami w ludziach. (Dla porządku: muzułmanie też najchętniej bili zwolenników innej sekty, bo to tak działa, podobnie wyglądała walka frakcji w trakcie rewolucji bolszewickiej, żeby odejść od stricte religijnych konfliktów.)

Sienkiewicz nie robił żadnych sensownych historycznych badań, poczytał trochę tego, co dało się poczytać i stworzył dzieje baśniowe. Neron jako zboczeniec jest w ogromnej mierze dziełem Sienkiewicza, choć oczywiście historycy rzymscy – zachowali się głównie antycesarscy ogólnie – i ich podział na dobrych i złych cesarzy mają w tym swój udział. Oczywiście Neron aniołem nie był, ale zasadniczo większość cesarzy, nawet tych najlepszych, miała sporo za uszami. Co ciekawe, Neron do Sienkiewicza nie ma aż tak czarnej legendy, mimo historyków rzymskich. No i za Nerona nie było jeszcze chrześcijaństwa aż tak wyodrębnionego z judaizmu, jak on to przedstawia, vide punkt drugi, co zasadniczo już na wstępie podważa jego wizję i “badania”.

Ale skoro wolisz wierzyć inaczej, zwłaszcza w mit pierwszych chrześcijan (że o średniowiecznych misjonarzach nie wspomnę) jako dzieci kwiatów, to póki co mamy wolność poglądów i masz do tego prawo.

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina

Zanim zaczniesz pouczać innych (w tym Sienkiewicza), zagłąb się w historię nieco innego Sporus, a jak piszesz z sugestią, że święty Wojciech wyżynał pogan, to się przynajmniej nie czepiaj innych o brak logiki w historii alternatywnej.

O krwiożerczości owych politeistycznych Prusow świadczy np. fakt, że bodajże obaj towarzysze św. Wojciecha zostali puszczeni przez nich wolno.

A co do liczb – katolicka św. Inkwizycja wydała w ręce władz świeckich, w celu całopalenia, w ciągu 300 lat najbardziej wytężonej działalności w całej Europie około 2-3 tysięcy osób. Czyli 10 osób rocznie na całym kontynencie. średnio. Zgodnie z kronikami i spisami – głównie lokalnych trucicielek i fabrykantek aniołków, czyli pokątnych aborterek . Co więcej – to św. Inkwizycja jako pierwsza wprowadziła nowoczesne zasady udowadniania win, powszechnie uwalniając od śledztwa i sądu osoby uznane na podstawie ekspertyz ówczesnych lekarzy za ludzi z “pomieszanymi zmysłami”, czyli uwzględniając poczytalność lub niepoczytalność badanych. Jeszcze więcej – na każdym etapie sądzony mógł się wyprzeć błędów i uwalniało go to od odpowiedzialności, jeśli ocztywiście nie udowodniono mu/jej niezbicie dzieciobójstwa, trucicielstwa itd.

Dla porównania – tylko podczas ćwierćwiecze protestanckich wojen religijnych (między poszczególnymi odłamami protestantyzmu) protestanci spalili w sumie około ĆWIEĆ MILIONA innych, konkurencyjnych protestantów. Ba! Słynne czarownice z Salem – rok 1692 bodajże. Protestanci amerykańscy (purytanie) wsadzają do więzienia w jednym niewielkim miasteczku 150 osób i palą 19 spośród nich na podstawie sfingowanych oskarżeń o kontakty z szatanem. Tyle co inkwizycja przekazywała władzom świeckim do spalenia w całej Europie w ciągu dwóch lat statystycznie…

To takie dziwne, że najokrutniejsze opowiadania o bezeceństwach św. Inkwizycji powstały w wieku XIX pod piórami PROTESTANCKICH pisarzy? Też bym miał dysonans…

Nie spodziewałem się, że moje wypociny doprowadzą do takiej historycznej dyskusji ;)

 

@drakaina, @rybak: Wielkie dzięki za uwagi i porady. Przydadzą mi się na przyszłość.

 

A co do niechęci (lub jej braku) politeistów do monoteistów to wydaje mi się, że ważny jest też kontekst. Jeśli przez dłuższy czas politeiści (w tym wypadku Polanie) muszą bronić się przed inwazjami monoteistów (w tym wypadku między innymi krzyżaków), którzy mordują/nawracają ich z imieniem swojego Boga na ustach to raczej mało kto z nawracanych żywi do tego Boga sympatię. A jeśli dodamy do tego, że te próby przymusowej chrystianizacji trwały od pokoleń to chyba brakiem sympatii lub wręcz wrogością („pieprzeni monoteiści”) mógł zarazić się cały naród.

 

Opowiadanie nie porwało. Ot, kolejna historyjka z serii "Kiedy Kara Mustafa, Wielki Mistrz Krzyżaków…". Gdyby było na śmiesznie, to ok, ale w tym wypadku raczej nie doświadczyłem rozbawienia.

Na zegarku porucznika Siemowita była godzina 16:49

Odkąd w 966 roku Mieszko I odrzucił zabobonnego bożka i stanął w obronnie jedynej słusznej wiary

Liczby w opowiadaniu zasadniczo zapisujemy słownie.

Czy zamiast Czścibora nie powinien być Czcibor?

powiedział drużynnik Vaclav

Jeżeli nie był z rodu Przemyślidów, nie mógł mieć takiego imienia. Było ono zarezerwowane dla rodu królewskiego. Tak samo w Polsce nikt, kto nie był Piastem, nie mógł nosić imion Władysław, Bolesław etc. Z tej samej przyczyny nie uświadczysz w Polsce osób z imieniem "Jezus", w przeciwieństwie do np. Hiszpanii ;)

A propos krwawych Prusów – po Wojciechu ukatrupili jeszcze Brunona z Kwerfurtu, więc do szczególnie gościnnych nie należeli.

@drakaino Nie znam się na tyle na starożytnym Rzymie by kłócić się o "Quo Vadis", ale znam się za to jako tako na XVII wieku i wiem, że w tej sferze Sienkiewicz przeprowadził bardzo porządny reasearch. Szczególnie w porównaniu z takim Jeske-Choińskim, u którego po Polsce czasów Zygmunta Augusta jeździ husaria, a szlachta krzyczy liberum veto. To pozwala mi sądzić, że Rzym z "Quo Vadis" też nie jest całkiem wyssany z palca.

@rybaku też należę do fanów inkwizycji, ale Twój wywód tak trochę nie w temacie :D

Prsowie mieli już dosyć obcowyznaniowych , agreswnych niemieckich imigrantów? Historia kołem się toczy…

Tyle, że Bruno szedł tam nie z Niemiec, ale podobnie jak Wojciech, z Polski. A niemieckie działania "misyjne" wobec Słowian mocno krytykował ;)

Prusom było zajedno? Raz się zrazili, drugiego razu nie chcieli? Czy coś im to dało? Hmmm, trzysta lat względnej niezależności? Piętnaście pokoleń…

Zanim zaczniesz pouczać innych (w tym Sienkiewicza),

Wybacz, ale jednak sobie na to pozwolę, ponieważ akurat to, o czym mowa, podpada podwójnie pod moją “area of expertise”, jako że na polonistyce zrobiłam doktorat z recepcji antyku w literaturze, a na archeologii klasycznej z pogranicza historii i sztuki antycznej, więc to i owo w życiu na ten temat przeczytałam, a nawet opublikowałam, także w tzw. zasięgu międzynarodowym. Nie znoszę wyciągać, zwłaszcza w dyskusjach nienaukowych, tego argumentu i jeszcze ani razu na forum się w ten sposób nie wyautowałam, ale bardzo również nie lubię, kiedy po wielu sugestiach, że wiem, o czym mówię, ktoś nadal zarzuca mi ignorancję, w dodatku z pozycji wyraźnie ideologicznej.

 

zagłąb się w historię nieco innego Sporus,

Tu na chwilę się zawiesiłam, zastanawiając się, jakiego sporu, dlaczego innego i dlaczego wielką literą. Kiedy zajarzyłam, że chodzi o Sporusa (to imię się odmienia po polsku), to mogę Ci powiedzieć tylko tyle: było to może ekstrawaganckie, ale nie aż tak, żeby szczególnie wyróżnić się na tle poczynań wielu innych cesarzy. I w sumie nie do końca wiem, co Cię tak naprawdę oburza: kastracja (wtedy przypomnę, że ostatni znany europejski kastrat, Alessandro Moreschi, zmarł w XX wieku i był śpiewakiem w Watykanie, w chórze Kaplicy Sykstyńskiej – a zatem pozwolisz, że zacytuję: “nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”), czy też związek albo ślub homoseksualny (tu akurat ja jestem zwolenniczką, więc się zapewne nigdy nie dogadamy; a homoseksualizm już szczęśliwie nie figuruje na listach chorób/zboczeń w cywilizowanych krajach).

 

a jak piszesz z sugestią, że święty Wojciech wyżynał

SJP PWN: wyżąć II – wyżynać «żnąc, usunąć trawę, zboże itp. z jakiegoś miejsca»

Nic takiego nie sugerowałam. Wbrew temu, co Ci się wydaje, nie sugerowałam również wyrzynania akurat Wojciechowi, napisałam jedynie, że było ono jedną z metod stosowanych przez misjonarzy. Ogólnie. Przeinaczanie cudzych wypowiedzi jest chwytem erystycznym skutecznym, ale mało eleganckim.

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina

Nie wiesz jakie mam wykształcenie (wiadomo, że nie polonistyczne :)) po za tym na razie więcej się nie dowiesz, (więc sobie takie ‘argumenty’ odpuść) , ale wiem już, że o Sporusie nie wiedziałaś (inaczej moja słowna zabawa, żadnej konsternacji by u ciebie nie wywołała). Najwyraźniej nie wiesz także, że Neronowa wykastrowana żona i niewykastrowany mąż, nawet w Rzymie niesmak wzbudzali. Śpiewający kastraci, także mnie oburzają i to pomimo, iż nie byli gwałceni jak wspomniany, nieszczęsny, niedorosły jeszcze Sorus, którego los tak normalizujesz. 

“ślub homoseksualny (tu akurat ja jestem zwolenniczką, więc się zapewne nigdy nie dogadamy”, akurat takie jasne wyłożenie kart mi pasuje. Mnie w istocie propagowanie i moda na homoseksualizmu cieszy tak samo jak moda na palenie papierosów, czy zbędne operacje plastyczne czyniące z ludzi monstrum. Tylko na fajkach, przynajmniej informują o skutkach ubocznych.

To może ja się, jako badaczka antyku z pasji i zawodu, wtrącę z dwoma słowami o Rzymianach i jednym o Sienkiewiczu.

Żeby zrozumieć, jak działa stosunek rzymskiego państwa do religii monoteistycznych, trzeba wejść na moment w głowy Rzymian. Jak by nam to się dziś nie wydawało niepoważne, Rzymianie w swojej większości całkiem szczerze wierzyli, że jeżeli odmawia się czci bogom państwowym (w tym do czasu na zachodzie Geniuszowi – duchowi opiekuńczemu – cesarza, a na wschodzie i później na zachodzie samemu cesarzowi ), to ryzykuje się sprowadzenie na państwo gniewu bogów. Oznacza to dowolną klęskę, od zarazy przez głód, pożary aż po najazdy wrogów i totalne zniszczenie imperium. Większość stosunku Rzymian do chrześcijaństwa (i od czasu do czasu także do żydów, patrz dalej) była związana właśnie nie tyle z krytyką _wiary_ w jedno bóstwo jako takiej, co z jej politycznymi implikacjami: w monoteistach widziano osoby niebezpieczne dla dobra wszystkich mieszkańców imperium, nie liczące się z zagrożeniem i igrające z rzeczą tak niebezpieczną, jak boski gniew. Ich obecność i zachowania sprowadzały, w oczach Rzymian, zagrożenie na wszystkich. Żydzi czasami (w pewnych miejscach i momentach) podlegali podobnym restrykcjom; w innych – obchodzili problem, np. składając w świątyni jerozolimskiej ofiary nie cesarzowi, a za cesarza. Generalnie Drakaina ma o tyle rację w tej dyskusji, że rzeczywiście, wszystkie źródła wskazują, że w Rzymie władzom zawsze było dość obojętne, jakich bogów się wyznaje i czci – byle przy tym nie zapominać o formalnych wymogach religii państwowej, z powodów bardziej politycznych niż stricte religijnych.

re: Sienkiewicz. Jest taka książka, naukowa, ale z elementami popularyzatorskimi: “Z Rzymu do Rzymu” pod red. Jerzego Axera (Warszawa 2002), w całości poświęcona kwestii antyku w “Quo vadis”. Czytałam ją, ale, cóż, w 2002, więc jeżeli dalej ktoś będzie zainteresowany kwestią tego, jak Sienkiewicz robił i jak nie robił researchu do swojej powieści, to chętnie zajrzę ponownie i wynotuję główne wnioski :)

Re: Neron. Jeżeli to kogoś obchodzi, mogę napisać jakieś hektary słów o tym, jak wyglądają źródła do Nerona, ich datowanie i ich dzisiejsza interpretacja, ale podejrzewam, że mało kogo by te rzeczy tu i teraz zainteresowały. Jak ktoś chce, to priv, proszę.

 

@0cean: gwoli ścisłości, “zagłąb się w historię nieco innego Sporus” to nie żadna słowna zabawa, tylko po prostu niepoprawne gramatycznie zdanie…

ninedin.home.blog

Ja także nie dostrzegam ciągłości w tej historii. Ot, trzy sceny opisujące inną niż w rzeczywistości wersję zdarzeń z przeszłości, zwieńczone czwartą, dziejącą się współcześnie. Czytało się nieźle, tyle że nie bardzo wiem, Ospały Leniwcze, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Siła wy­buch wstrzą­snę­ła oko­li­cą… –> Literówka.

 

Na jego oczach tylni właz trans­por­te­ra… –> Na jego oczach tylny właz trans­por­te­ra

 

ucichł ryk sil­ni­ków i tur­kot ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych. –> Raczej: …ucichł ryk sil­ni­ków i ter­kot ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych.

 

 Nie dzi­wie się, że ksią­żę od­sy­ła ją z dworu–> Literówka.

 

ostrza ich włócz­ni i umbry ich tarcz. –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Nie wiem o co wam cho­dzi. – po­wie­dział po chwi­li… –> Zbędna kropka po wypowiedzi.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

chwy­cił w dłoń włócz­nie i cze­kał. –> Literówka.  

Bo nie wydaje mi się, aby mógł chwycić w dłoń wiele włóczni.

 

Jeźdź­ca zbry­zga­ne­go krwią od koń­skich pęcin, aż po czu­bek stoż­ko­wa­te­go hełmu. –> Czy dobrze rozumiem, że rycerz miał końskie pęciny? ;)

 

… wtedy na po­lach pod Tan­nen­ber­giem! –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

– … i tak mi do­po­móż o wszyst­ko wi­dzą­cy Try­gła­wie ! –> Zbędna spacja po wielokropku. Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

To do­wo­dzą­cy krzy­ża­ka­mi wiel­ki mistrz… –> To do­wo­dzą­cy Krzy­ża­ka­mi wiel­ki mistrz

 

z pę­dzą­cy­mi krzy­ża­ka­mi star­li się pol­scy ry­ce­rze. –> …z pę­dzą­cy­mi Krzy­ża­ka­mi star­li się pol­scy ry­ce­rze.

 

Po­chy­liw­szy kopie dwie­ście koni pan­cer­nej jazdy ru­nę­ło do ataku… –> Rozumiem, że to historia alternatywna, ale żeby konie, pochyliwszy kopie, runęły do ataku! No, tego to się nie spodziewałam! ;)

 

Za­kwi­li­ły ra­nio­ne konie, za­krzy­cze­li umie­ra­ją­cy lu­dzie. –> Wydaje mi się, że ranione konie będą raczej kwiczeć, nie kwilić.

 

i bro­nią­cej go bia­ło­czar­nej pie­cho­ty. –> …i bro­nią­cej go bia­ło­-czar­nej pie­cho­ty.

 

Wiel­ki ksią­żę uniósł ku górze za­ci­śnię­tą pięść. –> Masło maślane. Czy mógł ją unieść ku dołowi?

 

szczel­ny mur tarcz bia­ło­czar­nej pie­cho­ty… –> …szczel­ny mur tarcz bia­ło-­czar­nej pie­cho­ty

 

zmiótł zbro­ja ko­lej­ną war­stwę ma­sku­ją­cej darni… –> Literówka.

 

Gdy i nad nim sta­nął knecht w bia­ło­czar­nym płasz­czu Świa­to­wid nie miał już sił, by unieść miecz. –> Gdy i nad nim sta­nął knecht w bia­ło­-czar­nym płasz­czu, Świa­to­wid nie miał już sił, by unieść miecz.

 

Obok jego ciała upadł wy­padł­szy z juków Wi­tol­da mie­szek… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Obok jego ciała legł, wy­padł­szy z juków Wi­tol­da, mie­szek

 

Wiel­ki mistrz za­ko­nu naj­święt­szej Marii Panny Ulrych von Jun­gin­gen… –> Wiel­ki mistrz za­ko­nu Naj­święt­szej Marii Panny, Ulrych von Jun­gin­gen…

 

Po­wie­dział, spo­glą­da­jąc na mar­twe ob­li­czę po­ga­ni­na Jo­ga­iły. –> Literówka.

 

oto­czo­ny zdo­by­ty­mi przez krzy­ża­ków pol­ski­mi cho­rą­gwia­mi. –> …oto­czo­ny zdo­by­ty­mi przez Krzy­ża­ków pol­ski­mi cho­rą­gwia­mi.

 

Szla­chet­na Ele­ono­ra Mag­da­le­na von Pfalz–Neu­burg… –> Szla­chet­na Ele­ono­ra Mag­da­le­na von Pfalz-Neu­burg

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

pa­pież za­mor­do­wa­ny w sto­li­cy pio­tro­wej. –> …pa­pież za­mor­do­wa­ny w Sto­li­cy Pio­tro­wej.

 

Jeden z oku­pan­tów po­wo­li ustę­po­wał mie­sią­ca dru­gie­mu. –> Chyba miało być: Jeden z oku­pan­tów po­wo­li ustę­po­wał miejsca dru­gie­mu.

 

spa­li­li po­są­gi i ście­li dęby… –> Literówka.

 

pierw­sze­go cze­skie­go mę­czen­ni­ka o wiarę! –> …pierw­sze­go cze­skie­go mę­czen­ni­ka za wiarę!

 

zwra­ca­jąc się czo­łem w stro­nę mekki. –> …zwra­ca­jąc się czo­łem w stro­nę Mekki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@ninedin

“w jedno bóstwo jako takiej, co z jej politycznymi implikacjami”

“w monoteistach widziano osoby niebezpieczne dla dobra wszystkich mieszkańców imperium, nie liczące się z zagrożeniem i igrające z rzeczą tak niebezpieczną, jak boski gniew.” 

To nie jest żadna zabawa słowna, to jest zwykły brak logiki.

 

Historia alternatywna, ale jakaś taka podobna. Zbyt podobna, czym podpiszę się pod zarzutami poprzedników. Ale nie chodzi mi tu o efekt motyla, ale za małe popuszczenie się wodzy fantazji. Jak wszak szaleć, to szaleć. Tutaj zastąpiłeś jedną wiarę drugą, a nie widzę nic, co mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby rzeczywiście doszło do braku chrztu Mieszka.

Dlatego też nie zadziałała struktura tekstu, polegająca pokazaniu zmian świata. Tak naprawdę pokazałeś niewiele poza odwróceniem losów paru znanych wydarzeń.

Czytało się nawet nieźle zwłaszcza sceny akcji, ale błędy językowe chrzęściły.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wielkie dzięki wszystkim za opinie, uwagi i wskazanie błędów. 

 

@Regulatorzy: Ogromne podziękowania za wypunktowanie tylu błędów. :) 

Niezmierni mi miło, Leniwcze, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielki mistrz zakonu Najświętszej Marii Panny

 

Wielki mistrz Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny (podaruję “Domu Niemieckiego w Jerozolimie”). Nazewnictwa chyba, aż tak nie zmieniałeś, Leniwcu ;)

 

Zgadzam się z przedpiścami – zbyt grubymi nićmi szyte. Pierwsze wydarzenie w opowiadaniu może sugerować, że kolejne, które wybrałeś nie wydarzyły się. Nie mam też poczucia, że piszesz o wspomnianych epokach – wszystko trąci podejściem nam współczesnym, a nie próbą odtworzenia klimatu czasów. I w sumie Siemowit skończył jako terrorysta, a na swój dziwny sposób, taka klamra mi pasuje, tylko szkoda, że brakuje większej wnikliwości w temat.

Nie mogę powiedzieć, że źle się czytało, bo poszczególne sceny są obrazowe i dynamiczne. Historia rzeczywiście nieco dziurawa – ot choćby fakt, w jaki sposób udało się stworzyć w średniowieczu silny, w miarę jednolity organizm państwowy, dorównujący ówczesnym europejskim potęgom, w oparciu o słowiańskie wierzenia, wbrew wszystkim sąsiadom… A, nieważne. Już Ci brak spójności wytykano, a prawda jest taka, że widywałem dużo bardziej bzdurne historie alternatywne. To co udało Ci się osiągnąć, to szkic dramatycznej, właściwie tragicznej sytuacji osamotnionego narodu, zmuszonego do wiecznej, nieustającej wojny przeciwko zmieniającym się oprawcom. To, plus całkiem sprawnie opisane sceny walk powodują, że z lektury jestem zadowolony. 

Aha – co to jest "prototyp bomby wodorowej"? Chodzi o termojądrową? Bo jeśli tak, to ostatnia scena powoduje u mnie mnóstwo kręcenia nosem, wątpliwości i pytań :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Także zwróciłem uwagę na ów “prototyp bomby wodorowej”. Jako przykład kompletnej dezynwoltury Autora w traktowaniu jakichkolwiek realiów, nie tylko historycznych. Otóż rzeczywisty prototyp takiej bomby, stacjonarny, amerykański, “Ivy Mike” z bodajże 1953 czy 54 r., ważył ponad 82 tony! I to BEZ instalacji wspomagających. Już widzę transporter, który mógłby toto w ogóle poruszyć… Rozmiarowo było toto niczym kilka towarowych wagonów kolejowych, zatem dostarczenie owegoż na miejsce przeznaczenia także trąci absurdem.

Bardzo ciekawa dyskusja się wywiązała. Aż mi szkoda, że nic do niej do dorzucę, bo nie znam się na historii alternatywnej. Dlatego ja trochę z innej strony. 

Generalnie czytało mi się naprawdę dobrze, raziły mnie tylko literówki i interpunkcja. Ale na poziomie poszczególnych scen było fajnie – z werwą, na ogół płynnie, plastycznie, wartko. Jak już wspomniałam, nigdy nie zagłębiałam się w problematykę tworzenia alternatywnej historii, dlatego wydarzenia i postaci, które wykorzystałeś, jakoś mi szczególnie nie zgrzytały, ale sądzę że jest coś jeszcze, co odwróciło moją uwagę od szukania tutaj spójności – kompozycja tekstu, która moim zdaniem (pomijając jakiś tam jej atut, który przed chwila wymieniłam, ale zakładam, że przypadkowy i odnoszący się pewnie wyłącznie do mnie ;)) wyszła słabo. Czytałam to raczej jako zbiór poszczególnych scen, niż zwartą całość. Totalnie nieprzekonująco wypadł ten prowadzony w myślach przez bohatera monolog – po cóż on snuje tę historię? Komu ją opowiada? Jeśli tylko rozlicza swój naród i podsumowuje jego losy, które przyszło mu przypieczętować (bo w sumie taki powód bym kupiła) to dlaczego robi to w taki sposób, jakby jednak snuł opowieść? Czyli, innymi słowy, czemu nie postarałeś się lepiej zamaskować infodumpów? ;) 

@ Deirdriu: Dzięki za opinię :)

 

@thargone: Cieszę się, że dostrzegłeś jakieś pozytywy. Dzięki! Za ostatnią scenę (i nie tylko) ze wstydu chowam głowę w piasek i udaję, że mnie nie ma ;)

 

@ Werwena: Dzięki za komentarz. Cieszę się, że czytało się nie najgorzej. ;) Co do infodumpów to w założeniu miały to być takie wspominki człowieka, który ma zakończyć pewien etap historii. (i losy swojego narodu) A wyszło jak wyszło… 

“Efekt motyla” i od razu skreślacie wizję alternatywną. Nie do końca się z tym zgadzam, bo są także inne światy rozkrzewiające się w wyniku takiej czy innej decyzji, niewiele odbiegające od aktualnie nam panującej rzeczywistości (która tak naprawdę jest całkiem inna dla mnie i dla każdego innego obserwatora w wyniku przemyśleń własnych, doświadczeń, czy obecności w miejscu zdarzeń ;). Wystarczy spojrzeć na spory polityczne w naszym kraju, podziały, wiara w teorie spiskowe, czy poruszane wyznania. Dlatego uważam, że do przyjęcia jest wizja Słowian walczących przez setki lat w podziemiu z zaborcami innymi niż znanymi z historii. Ród Sobieskich też istniał i jakiś Sobieski (niekoniecznie Jan III ) mógł wywoływać powstania. Bardziej odstaje bitwa grunwaldzka bo książę mazowiecki raczej by nie ściągnął zakonu krzyżackiego do walki z poganami sam będąc poganinem. Prototyp bomby wodorowej w naszej rzeczywistości ważył 82 tony co niekoniecznie musiało tak wyglądać w wizji alternatywnej. 

A wizja “naszych” zamachowców walczących z wszechobecnym islamem dla mnie może być. Aż się przypomina Abelard Giza i jego moherowe berety ;)))

Zdaje się że większość błędów poprawiłeś bo nie raziły w trakcie czytania. Jak dla mnie całkiem ciekawy pomysł i rozwojowy. Polacy pod zaborami rozjechali się po całym świecie tak że ze zniszczeniem kraju ich historia niekoniecznie musi się kończyć. 

Re: efekt motyla. Pewnie że w różnorakich teoriach światów alternatywnych, zwłaszcza takich z “pianą” światów, możesz mieć bardzo bliskie rzeczywistości. Ale uchowanie się (przez wiele set lat!) pogańskiego państwa w środkowej Europie to nie jest jakiś tam bielinek kapustnik, ale potężne tropikalne motyliszcze. Inne wojny, inne układy polityczne, raczej spora izolacja. Ergo inne geny zwłaszcza na górze drabiny społecznej, która była najbardziej kosmopolityczna i wymieszana. Skądinąd dojście akurat Sobieskich do korony było dość przypadkowe, więc to tym bardziej ryzykowne posunięcie.

Czym innym w dodatku jest tworzenie alternatywnego świata, a czym innym alternatywnej historii sensu stricto, gdzie najważniejsze jest to “wydarzenie założycielskie” i powinno się przemyśleć jego konsekwencje w ramach światotwórstwa.

http://altronapoleone.home.blog

Chciałem już tu coś ripostować Drakaino, ale faktycznie masz rację. Takie ustawienie skrzydełek motyla (jak u nas to jakiegoś zawisaka bo są największe;) rzeczywiście wprowadza zbyt wiele niewiadomych. Ale przyznaj, że główne założenie Ospałego Leniwca nie jest takie złe. Wydaje mi się że mógłbym kląć na Trygława i Swaroga ;)

Dzięki, Enderku. Nie wiem jak to się stało, ale jakoś umknął mi twój poprzedni komentarz. Dzięki za miłe słowa i próbę obrony ;) Teraz już wiem, że za bardzo “popłynąłem” w tym opowiadaniu. Przy następnej historii alternatywnej postaram się uniknąć tych błędów. 

 

Drakaino, nie sposób się z Tobą nie zgodzić. A porównanie z tropikalnym motyliszczem bombowe ;) 

Nowa Fantastyka