Mleko, sól, kultury bakterii mlekowych, chlorek wapnia… Chlorek wapnia? – zapytał sam siebie. Na jaką cholerę w serze chlorek wapnia? Stabilizator, no tak. Żaden produkt nie mógł się teraz obyć bez dodatku chemii, która sprawiała, że dało się to włożyć do ust i przekonać samego siebie, że tak powinien smakować ser żółty.
Wrzucił opakowanie do koszyka i przejrzał jego zawartość. Paczka salami, piersi z kurczaka, jakieś przyprawy, kilka bułek w papierowej torebce. Odwrócił się i skręcił w następną alejkę. Przecisnął się między zawsze mającymi czas babulinami, które przerzucały stosy marchewek w poszukiwaniu tej jedynej. Zanim doszedł do lodówek z rybami okazało się, że walizki podróżne objęto pięćdziesięcioprocentową przeceną . Wrzaski stawiały włosy dęba, wychodząc z alejki widział czerwonego z wysiłku mężczyznę, który biegł w stronę kas z czterema kolorowymi walizkami. Nie miał najmniejszych szans, tuż przed celem dopadły go dwie babcie z reklamówkami marchwi. Rwetes przekroczył wszelkie oczekiwania. Ochrona z całych sił próbowała wyciągnąć półprzytomną dziewczynę, z kotłującej się przy walizkach tłuszczy. Nie było mowy o interwencji w innym punkcie sklepu.
Przyzwyczajony do podobnych widoków, przyglądał się bez emocji. Poczuł jak w kieszeni zawibrował mu telefon. Wyjął aparat i spojrzał na wyświetlacz. Zdjęcie uśmiechniętej żony gasło i pojawiało się na ekranie w rytm wibracji. Oblizał wargi i przesunął kciukiem po ekranie.
– Hej – powiedział przymilnym tonem.
– Jesteś jeszcze w sklepie? – Pytanie jak każde inne, mimo to już czuł narastające napięcie. Rozejrzał się po sklepie, sam nie wiedział dlaczego.
– Tak, stoję właśnie przy lodówce z rybami.
– OK, to weź jeszcze proszę mięso mielone i zobacz te walizki, dobra?
Przymknął oczy i westchnął. Nienawidził tych promocji, ceny owszem były kuszące, ale nie na tyle, żeby ryzykować uszczerbek na zdrowiu. Gdzieś w rogu sklepu na chwilę przygasło światło. Zmarszczył brwi i wyjrzał z alejki, świetlówki zamigotały, po czym rozjarzyły się ponownie. Gdzieś kątem oka zauważył staruszka który mocował się z koszykiem na kółkach i młodą dziewczynę w dżinsowych szortach.
– Poważnie? – zapytał. – Wiesz co tu się dzieje? Nie chciałbym wybić komuś zębów tylko po to, żeby dorwać walizkę pięćdziesiąt złotych taniej.
– Oskar leci za dwa dni do Paryża na wycieczkę. Ile razy prosiłam, żebyś wcześniej kupił mu walizkę albo zamówił na Allegro? – Ton głosu zmieniał się z każdym słowem. Poczuł, że głowa mimowolnie chowa mu się między ramiona. – Gdzie mu teraz kupisz? W galerii? Zapłacisz ze trzy razy drożej, masz mu kupić walizkę teraz.
– OK… – Skapitulował. – Wiesz, o której będziesz wychodzić z pracy?
– Nie wiem! – Usłyszał w odpowiedzi. – Odbierz Oskara ze szkoły, ja muszę pracować.
– Przecież ja też…
– Cześć! – Połączenie urwało się chwilę potem.
Starał się długo, od bardzo dawna. Zaklął pod nosem i schował telefon do kieszeni. Odsunął górę lodówki zdecydowanie mocniej niż powinien. Plastikowa obudowa szyby zatrzeszczała, wydawało mu się, że syntetyk w jednym miejscu strzelił. Wrzucił zafoliowanego pstrąga do koszyka i zasunął lodówkę. Miał rację, plastik pękł. Skrzyżował spojrzenie z typową Grażyną, która z politowaniem kręciła głową. Ostatkiem sił powstrzymał się, żeby nie podejść i nie przywalić babie zamrożonym pstrągiem.
Przeszedł do alejki z puszkami i słoikami. Kilkukrotnie przeprosił zakupowiczów, którzy koniecznie musieli zostawić koszyki na środku i tak nieszczególnie szerokiej alejki. Sięgnął po kukurydzę konserwową i szybko prześlizgnął się wzrokiem po etykiecie. Świetlówki ponownie zamigotały i zabuczały.
– Kurwa jego mać – syknął przez zaciśnięte zęby. Odłożył puszkę i wziął do ręki następną, ekologiczną. Światło mrugało jak na dyskotece. – Ceny w górę, ale żarówek nie wymienią.
Włożył puszkę do koszyka. Misternie ułożona konstrukcja z kartonów z sokami runęła na warzywa. Tym razem tylko wypuścił powietrze ze świstem. Świetlówki wróciły do normalnej pracy. Podniósł wzrok, staruszek, którego zobaczył kilka chwil wcześniej minął go z uśmiechem. Nie odpowiedział, pchnął wózek przed siebie. Dziewczyna w szortach stała na końcu alejki i czytała etykiety makaronów. Migające nad głową świetlówki, wydawały się w ogóle jej nie interesować.
Spojrzał na zegarek. Za dwadzieścia minut powinien odebrać Oskara ze szkoły. Dzięki Bogu placówka nie była daleko, właściwie w tej samej dzielnicy. Wyskoczy tylko na dwupasmówkę i za biurowcem skręci w prawo. Jeśli za kwadrans wsiądzie do samochodu, będzie na czas.
Kolejka wyzwalała w nim najbardziej pierwotne instynkty. Najchętniej wróciłby do stoiska „dom i ogród” wyjął z kosza siekierę na długim trzonku i oddał się niepohamowanej orgii przemocy. Na samą myśl dłonie pokrywała cienka warstwa potu. Zdziwił się, kiedy papier w kasie fiskalnej skończył się dwie osoby przed nim. Jak widać, nie tylko on miał pecha. Znudzony wyjął telefon i przejrzał Facebooka. Koleżanka z pracy urodziła, szef chwalił się całym albumem domu w stanie developerskim, za który zapłacił kredytem do końca życia i jeden dzień dłużej. Ktoś inny spamował kolejnymi udostępnieniami postów o Polsce dla Polaków i inwazji muzułmańskiego ścierwa na białą Europę.
Kasjerka, która nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, przewalała produkty nad skanerem z prędkością karabinu maszynowego. Chyba kurwa nie pracują na akord? – krzyknął w duchu.
– Poproszę kartą – powiedział, kiedy wrzucił do koszyka ostatni z zakupów.
– Na pin czy zbliżeniowo? – zapytała kasjerka z wykrzywioną jak u buldoga twarzą.
– Chyba za duża kwota, żeby zbliżeniowo – odpowiedział.
Kasjerka otworzyła szeroko oczy i zamamrotała coś pod nosem. Wsunął kartę w czytnik i wpisał pin. Po kilku minutach pakowania produktów do bioreklamówek, był gotowy do drogi. Odstawił wózek na miejsce i ruszył ku wyjściu. Oskar kończył lekcje za sześć minut, jeśli się pospieszy, nie każe dziecku czekać na parkingu.
Poczekał aż śluza przed nim rozsunie się i zniknie w ścianach. Omal na nią nie wpadł. Dziewczyna w dżinsowych szortach stała tyłem z pochyloną głową, jakby sprawdzała coś w telefonie lub liczyła drobne w portfelu. Odwróciła się błyskawicznie, spojrzała mu prosto w oczy. Mimowolnie przełknął ślinę. Idealnie proste, długie blond włosy opadały jej na ramiona. Butelkowozielone oczy świdrowały go, serce załomotało szybciej. Twarz dziewczyny nie wyrażała żadnych emocji.
– Jeśli pójdziesz ze mną, wszystko się zmieni, a twoje życie już nigdy nie będzie takie jak do tej pory – powiedziała. Mówiły tylko usta, na doskonale proporcjonalnej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień.
– Słucham? – zapytał. Wargi miał suche jak pustynia. Chciał rozejrzeć się na boki, wzrok dziewczyny niemal hipnotyzował.
– Chodź ze mną, a wszystko będzie inne – powtórzyła beznamiętnie. Powoli wyciągnęła w jego stronę smukłą dłoń.
– Ale co? Gdzie mam iść?
– Gdziekolwiek – odpowiedziała. Jej dłoń zawisła w powietrzu.
– A jak nie pójdę?
Uśmiechnięty staruszek pojawił się tuż obok, w kościstej dłoni trzymał pomiętą reklamówkę. Między pożółkłymi zębami czerniły się szerokie, ropiejące dziury.
– Jak nie pójdziesz, to nic się nie stanie. Kompletnie nic. – Dziadek wzruszył ramionami i ruszył przed siebie.
Świetlówki nad nimi zamigotały spazmatycznie.