- Opowiadanie: CountPrimagen - Papierowe serca biją w zgodnym rytmie

Papierowe serca biją w zgodnym rytmie

Zapraszam Was do przeczytania tego, dość nietuzinkowego, opowiadanka. Uczciwie ostrzegam – język momentami jest mocno poetycki, ale cóż począć, skoro taką frajdę czerpałem z zabawy słowem ;D

Tagi średnio odzwierciedlają zawartość – sugerowanie się jest niewskazane...

 

PS: Z racji, że tydzień mija pod egidą Wiedźmina, zapowiadam, niejako spojlerem, że u mnie również pojawia się białowłosy jegomość, chociaż tylko gościnnie ;)

PPS: Za korektę i redakcję odpowiada niezawodny Temmie!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Papierowe serca biją w zgodnym rytmie

Dźwięczny śpiew tysiąca srebrzystych dzwoneczków był tutaj wiatrem – przybywał zza karminowego horyzontu, potrząsał falującymi niczym fatamorgana lądami, lekko muskał oplatającą całą Wyobraźnię wstęgę, by wreszcie, ukojony zgoła piękniejszą melodią, ucichnąć w jej centrum.

Ciepły blask promieni słońca, igrający na przejrzystej tafli jeziora, odbijający się od niej i zalewający wstęgę bursztynową poświatą, był tutaj światłem. Rodził się niczym nowy Wszechświat gdzieś ponad Wyobraźnią, spływał jaśniejącym wodospadem, czułym uściskiem obejmował lądy i morza, wreszcie docierał do centrum i niknął w niebycie.

Wszystko w tym kryształowym, przymglonym niczym piękny sen bądź szczęśliwe wspomnienie świecie, zaczynało się gdzieś daleko, poza horyzontem, by skończyć się w niej. Od zawsze stanowiła centrum Wyobraźni, mknęła na srebrzystej wstędze i szukała umiłowanej obecności. Kogoś, kto zapewniał jej tak potrzebne wsparcie, jednak gdy marzenia zdawały się milknąć, na jakiś czas znikał.

Dziewczyna – piękna i smukła, obleczona w światło, gdyż tutaj nie potrzebowała żadnego innego odzienia, zeskoczyła ze wstęgi i z gracją wylądowała na skąpanej w ciemności wysepce.

Skrawek lądu odznaczał się pośród karminu niby chorobowa narośl na zdrowej tkance; jako jedyny nie drżał w podmuchach wiatru, zamiast tego powoli opadał, jakby zmęczony ciężarem dźwiganej przezeń fabryki.

Jej skonstruowane z konglomeratu kół zębatych i czarnych oczu potężne kominy popatrywały na dziewczynę niespokojnie, a brak kłębów dymu, którymi fabryka miała zwyczaj dychać, działał na nią przygnębiająco.

Nieco zniechęcona, dziewczyna zbliżyła się do budynku i przeciągnęła palcem po osmolonych cegłach. Uśmiechnęła się czując bijące z nich ciepło – fabryka nie zapomniała wykonanej pracy. Odpoczywała i czekała, aż znów będzie potrzebna.

– Dobrze, że jesteś. – Ciepłe słowa sprawiły, że ściany zadrżały i ugięły się przymilnie niczym głaskany kot. Zachichotała. – Kiedyś byłam taka bezradna, jednak twoja obecność wszystko zmieniła… Nauczyła mnie, co znaczy szczery uśmiech…

 Zachęcona myślą, że jeszcze nie raz przyjdzie jej podziwiać kłęby twórczego, pachnącego pasją i przygodą dymu, zbliżyła się do czarnych drzwi, pchnęła je i, czując rozpierające serce nerwowe oczekiwanie, przekroczyła próg.

Było ich tak niewiele… Zaledwie trzydzieści dwie i trzy. Trzydzieści dwie rodzime litery i trójka obcokrajowców, plus dziesięć stojących nieco na uboczu cyfr. Z jednej strony mało, z drugiej – wystarczająco wiele, by spełniać niezliczone niczym gwiazdy na niebie marzenia. Zaledwie kilkadziesiąt, nieco poniżej stu wątłych, prostych lub pozawijanych kresek, by stworzyć miriady opisujących całą rzeczywistość słów. Prawdziwy, niedostrzegalny i niedoceniany cud.

Porastające wnętrze budynku palmy pochyliły się ku dziewczynie, witając ją zgodnym szelestem rozłożystych liści oraz obłym kształtem ciężkich od mleka i miąższu kokosów. Rośliny budowała niezliczona ilość ciasno splecionych w przyjaznym uścisku liter. Pamiętały dziewczynę i cieszyły się, że wróciła.

– Zamiast dokazywać, mogłybyście rozświetlić trochę to wnętrze – mruknęła, odpychając łaskoczące po karku zielone pióra. – Ponuro, jak w jakimś lochu…

 Posłuszne jej kaprysom palmy rozpadły się na kształtujące je, pląsające wokół dziewczyny w nieskrępowanym tańcu stworzenia, litery. P, A, L, M oraz Y wzniosły się ku odległemu sklepieniu budynku, dopuszczając do swego grona I, N (pochodzące zapewne ze ściany), a także nieśmiałe, toczące się od samej podłogi O.

Dziewczyna roześmiała się i zatańczyła radośnie, gdy litery, niczym układy szkiełek w obracanym właśnie kalejdoskopie, zamigotały zmieniając kolejność na L, A, M, P, I, O, N, Y, rozświetlając pomarańczowym światłem jej jasną skórę i długie, srebrzyste włosy.

Delikatny podmuch wiatru dostarczył porywcze W, a podłoga podzieliła się swymi D, O oraz A, obmywając kostki tańczącej dziewczyny strumieniami chłodnej wody.

– Z tobą wszystko wydaje się dużo prostsze – szepnęła i legła na krystalicznej tafli, jednocząc się ze swym falującym odbiciem. Włosy unosiły się na powierzchni cieplejszej już wody niczym pomazana pomarańczową farbą aureola, gdzieniegdzie wzbogacana błyskiem srebra. – Na początku… Ech… Nie wiesz, nie możesz tego wiedzieć, jednak świat wyglądał zupełnie inaczej. Jak wypuszczony przypadkiem przez dziecko, wypełniony helem balonik, który ulatuje w przestworza by nigdy już nie powrócić… Jak rozbity, opatrzony dedykacją od ukochanej osoby kubek i rozpruty pluszak, z którym spędziło się całe dzieciństwo. Jak połamana w ferworze zabawy lalka, wcześniej oglądana przez długi czas na sklepowej witrynie. Jak…

 

*

 

…jak złowróżbne światło księżyca, które ujrzała mama Piotrusia po raz drugi i ostatni. Jaśniało z głębi jedynego oka jej kochanego synka, swym zimnym blaskiem zwiastując wieczną, nierozpraszaną gwiazdami noc – tak dla niej, jak i dla umiłowanego dziecka. Prawo Murphy’ego, pomyślała bezradnie, roniąc pełne goryczy łzy. Niby już dawno zaakceptowała tę ewentualność, jednak w sercu wciąż gorzała nadzieja, że księżyc nie wróci. Że dzień nie opuści Piotrusia po kres…

Czerwona kredka zgrzytała po papierze kreśląc krótkie linie, przypominające ściągnięte w skupieniu brwi. Niezgrabne, a jednak, na swój sposób, doskonałe. Nagle grafit pękł,

(tak kruchy i delikatny – jak twoje szczęście)

jednak niezrażony tym chłopiec sięgnął po inny kolor i z wymalowanym na twarzy zachwytem dokończył dzieło.

Rysunek przedstawiał kwadratowy domek z czerwonym, trójkątnym dachem i powykrzywiane w szerokich, groteskowych uśmiechach oblicza rodziców oraz samego Piotrusia. Nieopodal, wśród drzew i dorównującym im rozmiarem kwiatów, bawił się Miko – najlepszy przyjaciel i opiekun chłopca. Uniesiony ogon i nabazgrane w dymku kanciaste litery „HAU, HAU!”, świadczyły, że pies jest w równie dobrym humorze co reszta rodziny. Wzruszający, pełen słodyczy obrazek – Piotruś jeszcze nie wkroczył w ten burzliwy wiek, kiedy dużo ciekawsze od szkicowania jajowatych głów rodziców wydaje się uwiecznianie potworów i robotów oraz zabawa z kolegami na podwórku.

(ale potwory nadejdą – są bliżej, niż myślisz)

Nie chcąc przerywać mu tej beztroskiej zabawy, kobieta długo stała w drzwiach i spod opuchniętych od płaczu powiek oglądała ostatni zachód słońca jej ukochanego synka. Modliła się, by księżyc okazał się jedynie przywidzeniem, odbiciem światła latarni w lustrze wody, które wystarczy wzburzyć, by zadać kłam iluzji. W głębi serca jednak wiedziała… I dlatego uczyniła tę ostatnią chwilę choć trochę dłuższą.

Piotruś był w dużo lepszym nastroju. Wsunął kredkę do tekturowego pudełka (dokładnie w tym miejscu, które wskazywał nadrukowany na nim schemat – chłopiec dbał, by jego kredki były dobrze zastrugane i leżały w odpowiedniej kolejności) i z ujmującym uśmiechem wręczył mamie rysunek. Niepomny płynących po jej policzkach łez, podbiegł do szafki przy łóżku i wyciągnął swój największy skarb – otrzymany od taty na ostatnie urodziny samochodzik. Duży, porządny i metalowy. Piękny!

Z błąkającym się na ustach uśmiechem jeździł nim po pokoju i opowiadał sobie tylko znaną historię. Księżyc zamigotał zainteresowaniem.

(wypadki chodzą po ludziach, którzy prowadzą po ciemku, bez włączonych świateł…)

Nie mogąc dłużej tego znieść, mama chwyciła synka za rękę i nic sobie nie robiąc z jego pretensji, wciągnęła bluzę na mały grzbiet dziecka. Na zewnątrz było ostatnio coraz chłodniej,

(noc, nadciąga noc…)

a Piotruś należał do zmarzluchów. Nie lubił deszczu i burzy, wtedy zawsze robił się markotny. Stop! Przestań, głupia babo! On nie umiera! powtarzała sobie, wkładając buty. Wreszcie pożegnała dom szczękającym w zamku kluczem i wsiadła do samochodu. Życie toczy się dalej, więc przestań rozpaczać!

Wieczorami drogi pustoszały, przeto ledwie kwadrans później stanęli przed drzwiami gabinetu. Prywatna klinika była jednym z niewielu budynków, w oknach którego wciąż paliło się światło.

Widok lekarza przywołał na twarzy Piotrusia szeroki uśmiech (to on zawsze daje mi naklejki! I słodycze!), jednak siwiejący mężczyzna w okularach nie odwzajemnił radości. Dzień od początku malował się w ciemnych barwach (mama lekarza po raz kolejny złapała zapalenie płuc, a kropelki krwi, znaczące chusteczkę rdzawymi plamkami, nie zwiastowały niczego dobrego), zaś rozjaśniający spojrzenie Piotrusia księżyc ostatecznie pogrążył szarość w ciemności. Lekarz wiedział, że w tych okolicznościach wyjście było tylko jedno – usunąć księżyc, zanim ten pogrąży w swym zimnym świetle nieświadomego niczego chłopca.

– Dobrze pani rozpoznała leukokorię – westchnął, ocierając chusteczką zroszoną potem twarz. – Tak jak się obawialiśmy, siatkówczak zaatakował również drugie oko… Chciałbym panią jakoś pocieszyć, ale nie ma wyjścia. Muszę odjąć gałkę, nim proces nowotworowy się rozprzestrzeni…

Wraz z księżycem, lekarz odebrał Piotrusiowi całe światło jego życia, za to wręczył biały patyk, którym teraz chłopiec wesoło wywijał w rytm niepewnych kroków. Nieopodal, na placu zabaw, dwójka jego rówieśników bawiła się podobnymi patykami, z tym że brązowymi.

 

…jak piękne wspomnienie, które przygniecione ciężarem rzeczywistości utonęło bez śladu w gęstniejącym z każdym dniem mroku. Pochodziło z czasów, kiedy Paweł wdychał zapach kwiatów i pieczonego przez mamę chleba,

(a nie drażniącą woń napalmu)

kiedy cichy trzask pod bucikiem oznaczał złamany patyk,

(a nie pękniętą rękę kompana, gdy w popłochu, troszcząc się już tylko o własne życie, uciekał przed wrzuconym do okopu granatem)

zaś uśmiech był oznaką spontanicznej radości. Najcenniejsze, i z tego względu skąpane w najgłębszych ciemnościach podświadomości, były wspomnienia motyli. Ich chwiejny lot, jakby same nie mogły napatrzeć się pięknu własnych skrzydeł, pełne gracji lądowanie na łodyżkach traw i zafascynowane, jakże dziecinne! spojrzenie ojca, od lat nie powracały do Pawła nawet w snach. W tych szczęśliwszych czasach często chodzili na spacery, a wtedy ojciec, niepowstrzymywany przez ubawioną jego hobby mamę (daj spokój, Robert! Jest jeszcze dzieckiem, woli pograć w piłkę, niż słuchać tych twoich dyrdymałów!), mógł bez przeszkód zagłębiać się w zwyczajach i charakterystyce poszczególnych gatunków.

To wszystko było jednak przeszłością, a nawet dosadniej – snem, z którego jękiem konających i terkotem karabinów wybudziła Pawła wojna. Zabrała mu osobowość i marzenia, pozostawiając pustą, walczącą w służbie narodu skorupę.

– Obiad ci stygnie, tato. – Głos drobnej dziewczynki dobiegł z oddali i zapukał, bezradnie, w drzwi do jego serca.

(Repliki serca, które niegdyś biło w piersi Pawła.)

– Patrz, jak się zamyślił! – Kobiecy śmiech. Jasne, sięgające ramion włosy i nieco za duży, upstrzony kilkunastoma piegami nos. Siedemnastoma, jak kiedyś policzył, wpatrzony w może i nie najpiękniejsze, za to kochające go oblicze żony.

– Refleks, tato! – Figlarnie zmrużone oczy zaszkliły się radością, a w jego kierunku poleciało jabłko. – Zjedz przynajmniej to!

Wpajane od lat instynkty zadziałały i Paweł uskoczył przed skierowanym w szyję nożem. Brukające ostrze kropelki krwi oderwały się od stali i dołączyły do kolekcji znaczących twarz żołnierza czerwonych smug. Burda, pomyślał bezradnie Paweł, tocząc przerażonym spojrzeniem po ciasnym wnętrzu bunkra. A także Adrian, Zakalec i Świder. Koledzy z kompanii, kibicujący mu z wilgotnej od moczu i potu ziemi. Martwi, w przeciwieństwie do nacierającego po raz wtóry wroga.

– Obiecałeś, Paweł! Asia będzie bardzo zawiedziona, jeśli ją teraz zostawisz! – Drążący mózg, oślepiający… Bardzo nieprzyjemny krzyk z przedpokoju…

– Przecież ma ciebie – mruknął mężczyzna, z pretensją wpatrując się w zamknięte od wewnątrz drzwi. – Idźcie same.

– Tata boi się wesołego miasteczka? – Nieśmiałe pytanie Asi.

– To nie tak. Tata…

Płacze rdzą. Strużki łez żłobią tunele w twarzy pokrytej zakrzepłą krwią kompanów i deszczem ostatniego pozdrowienia spływają na bezgłowe, anonimowe zwłoki. Pozbawione nieśmiertelników, zdają się jednakowe i niepotrzebne jak połamane manekiny, nieruchomym wzrokiem wyglądające przez zakurzone szyby opuszczonego sklepu odzieżowego.

– Nawet mi nie mów, że boisz się odeskortować ich do miasteczka, chorąży. – Głos porucznika jak zwykle rozbrzmiał twardo i pewnie. – Wiem co czujesz, wśród nich są również moi przyjaciele… Ale dostaniemy skurczysynów, którzy to zrobili, obiecuję ci…

– To nie może dłużej tak wyglądać, Paweł! Co się z tobą dzieje?! Jesteś żołnierzem! Twardzielem, który otrzymał Krzyż Zasługi za Dzielność oraz Medal za Ofiarność i Odwagę! Dlaczego nie możesz spać w nocy? Dlaczego płaczesz, słysząc dziecięcy śpiew?! Paweł?!

– Boże, coś ty jej zrobił, Paweł?! Paweł!

– Asieńka, córeczko… Przepraszam, ja… Ewka, zrozum…

– Nie zbliżaj się do niej, słyszysz?! Odsuń się!

– Koniec wojny, żołnierze! Wracamy do domu!

Nie. Wraca tylko pozbawiona zmysłów, do złudzenia przypominająca człowieka kukiełka, której umysł wciąż walczy na froncie niespełnionych nadziei i wylanych łez.

Strzały po raz kolejny rozbrzmiały mu w głowie, gdy skulony w zaułku, obejmując głowę drżącymi rękoma, Paweł czekał, aż sylwester wreszcie się skończy. Choć nieśmiało i z wahaniem, odetchnie, gdy ludzie przestaną strzelać kolorowymi pociskami, oddając noc we władanie ciszy.

(cisza jest domeną umarłych…)

Słowa zagrzmiały w jego umyśle i spowiły myśli kłębami gryzącego dymu. Może dlatego wyblakłe oczy zaczęły łzawić? Paweł zwinął się jeszcze ciaśniej i odliczał sekundy. Być może oczekując pierwszej w nocy, kiedy to fajerwerki wreszcie umilkną, być może

(śmierci)

kogoś, kto widząc zziębniętego, ubranego jedynie w podarty strzęp koszuli człowieka postanowi podzielić się z nim choćby najcieńszym kocem i pokrzepiającym uśmiechem. Z drugiej strony, chłód był czymś bezpiecznym. Opoką, która okrywając umysł kołderką kłującego zimna pozwalała zapomnieć o wojnie i…

(skrytym w piersi soplu, który od czasu bezsensownej śmierci ostatniego z przyjaciół nie zabił już ani razu).

 

…jak zagłuszony ulewnym deszczem trzepot serca, które siłę do życia znajduje już tylko w złożonych zbyt dawno temu obietnicach. Wypowiedziane przez mamę słowa głęboko zapadły Emilce w pamięć, dawały jej siłę, dzięki której radziła sobie z każdą kolejną tragedią.

Pierwszą, powitaną potokiem gorzkich słów, umykającymi w bok spojrzeniami i rękoma wyciąganymi niepewnie, w geście pomocy. Drugą, wypełnioną nieszczerymi wyrazami współczucia, niepokojącymi szeptami i całym morzem prezentów.

Emilka bardzo źle wspominała drugą tragedię, dużo gorzej niż pierwszą, jednak tym, co sprowadziło ją na to osnute szarością pobocze pustej drogi, była tragedia numer trzy. Powitana ciszą, gdyż nie było już nikogo, kto mógłby wytłumaczyć Emilce, dlaczego Bóg odebrał jej ukochaną babcię.

(a może to… Szatan?)

Strugi deszczu spływały jej po twarzy i karku, jednak dziewczynka, jakby niepomna postawionej nieopodal wiaty, siedziała na wózku inwalidzkim i spoglądała na niknącą za wzgórzem ciemną nitkę drogi. Łany pszenicy gięły się w podmuchach wiatru, jakby przytakując zbłąkanym w głowie myślom, zapowiadając, że paskudna pogoda spowolni kierowcę, do trzech wielkich tragedii Emilki dokładając czwartą – taką malutką.

(malutką, jak jej kurczowo zaciśnięta na pluszowym wężu piąstka)

(malutką, jak wystraszone oczka, popatrujące znad wełnianego, uszytego przez babcię szalika. Spoczywaj w pokoju kochana babciu, niech przyśnią ci się uśmiechnięte buzie słoneczników, wszystkie zwrócone, jak i ty, siedząca na ganku, w kierunku słońca)

Beznamiętne, jakże niepasujące do trzynastoletniej dziewczynki, oblicze rozjaśnił zygzak błyskawicy, a niebo zasnuły jeszcze ciemniejsze, burzowe chmury. Ze słońca

(z babci)

zostało już tylko wspomnienie. Piękny sen jej dzieciństwa skończył się szybko i brutalnie – zupełnie inaczej niż opowieści mamy, których treści wciąż rozbrzmiewały w jej głowie kojącym tembrem, przypominając, że wiele, wiele lat temu

(tydzień? miesiąc? rok?)

życie Emilki wyglądało zupełnie inaczej. Węże były co najwyżej kolorowymi, wijącymi się po papierze ilustracjami oraz bohaterami opowiadanych przez mamę bajek. Zawsze miłe i uczynne, wcale nie kryły się w trawie; nie kąsały zmierzającej do lasu babci po kostkach.

(chciała nazbierać jeżyn; poszła po głupie jeżyny i umarła)

Dom pachniał wtedy świeżo pieczonym chlebem oraz suszonymi owocami, z których siwowłosa, jednak wciąż dumnie wyprostowana kobieta gotowała kompot. Emilka uwielbiała jego smak – zarazem cierpki, jak i słodki, przypominał podróże, w które zabierała ją mama, gdy dziewczynka była tak mała, by ledwie pojmować cudowny

(okrutny)

świat. Piękno pejzaży, trud marszu i radość z oglądania malującej się na matczynej twarzy ekscytacji, gdy wydzierała bogatej ziemi pradawne skarby, były najcenniejszymi chwilami jej życia i być może dlatego miały skończyć się szybciej, niż ktokolwiek podejrzewał.

Tak jak dążąca do równowagi natura, posiadająca dwie różne strony moneta, czy akcja, na którą zawsze znajdzie się równie silna, działająca w przeciwnym kierunku reakcja, również Emilka otrzymała podatek od swego szczęścia.

(pierwszą tragedię)

(i węża w sercu)

Ilekroć wspominała tę chłodną noc na skraju pustyni, dochodziła do wniosku, że splot niekorzystnych okoliczności był niemal idealny. Stworzył doskonały pomnik rozpaczy i tylko jej anioł stróż – deszcz – sprawił, że wciąż mogła go podziwiać.

Bała się spać sama. Trochę wstyd, ale gdy powiedziała o tym mamie, ta tylko uśmiechnęła się i odparła, że

(to nieuniknione)

nie zamierzała zostawiać jej na pastwę mroku. Podczas wszystkich wypraw spały więc razem, w jednym namiocie, a mamie tylko czasami zdarzało się wstawać w nocy, by przed nastaniem dziennych upałów móc obejrzeć nowe znaleziska. Była marzycielką; Emilka wiedziała, że czasami tylko pozoruje sen, by w rzeczywistości czekać, aż oddech dziewczynki stanie się głębszy i wolniejszy – wtedy wysuwała się po cichu ze śpiwora, chwytała ubranie i w samej bieliźnie wychodziła na zewnątrz. Właśnie za to oczekiwanie, pełne nieudolnie tłumionego entuzjazmu, Emilka kochała ją najbardziej. Pozwalała mamie odejść i rozpaczliwie przytulając pluszowego węża o wdzięcznym imieniu Pączuś, zasypiała.

Bała się potrząsanych wiatrem płacht namiotu, rzucanych przez światło ogniska lub lampy, igrających na materiale, cieni oraz dochodzącego jakby spod ziemi skrobania. Myślała, że jeśli spotka ją coś złego, to właśnie wtedy, gdy była przytomna i sama w ciemnościach.

Nic bardziej mylnego.

Tamtej pamiętnej, pochmurnej nocy, zmęczona trudami podróży i upałem, Emilka zasnęła natychmiast. Odpłynęła, zapominając o tkwiącym w jukach pluszowym wężu – jej ostatnim obrońcy przed mrokiem. Nie pamiętała, że w noce takie jak ta, mama najczęściej wychodzi szukać

(kości, trupów)

skarbów.

Być może nie miało to znaczenia, a noc minęłaby bez przygód, jak każda inna, gdyby kilka godzin przed świtem Emilka nie wyciągnęła rączki w poszukiwaniu swojej maskotki. Błądzące w mroku paluszki musnęły pozbawiony ukochanej zawartości śpiwór mamy, łapiąc kryjące się w nim resztki ciepła, a dziewczynka powoli, nie otwierając nawet oczu, wstała.

(mówili jej, że to niegroźne, że takie słodkie…)

(lunatykowanie to nic złego, śmiali się…)

Pustynia, skryta pod kopułą nocy, była miejscem znacznie straszniejszym niż w dzień. Pełna zimnego, kłującego w stopy piasku, ukrytych w nim skorpionów i

(węży)

pojedynczych krzewów, wyglądających jak powykrzywiani artretyzmem starcy. Nieświadoma swych czynów, wciąż śniąca, Emilka zlustrowała obóz i pewnym choć powłóczystym krokiem ruszyła w kierunku poświaty sztucznych lamp. Wykopaliska – miejsce, w którym wreszcie będzie mogła się przytulić.

Kilka kroków od celu, tak blisko, że któryś z archeologów mógłby ją zobaczyć gdyby odwrócił wzrok od odsłoniętych szczątków szkieletu, Emilka usłyszała ciche syknięcie.

(mój Pączuś, mój obrońca, mój…)

Z wyrażającym ulgę uśmiechem dziewczynka rozejrzała się i skupiła uwagę na tańczącym wśród piasku, czarnym kształcie węża. Sięgnęła po

(kabel zasilający)

niego, przekonana, że teraz już nic jej nie grozi. Skorpiony, cienie i to skryte pod ziemią, skrobiące i mlaszczące coś, przestało się liczyć. Dotknęła węża i

(lampy zgasły)

przez chwilę była jedynym źródłem światła na pustyni. Płonęła niczym udręczona świeczka, jaśniejsza niż najmilsze babci słońce. Krzyczała, tkwiąc gdzieś między agonią, a snem, raźno bijące serce zaczęło syczeć, nogi odmówiły posłuszeństwa i Emilka upadła.

Wtedy przybył deszcz. Po raz pierwszy od kilku lat, jak słyszała, spadł na pustynię ścianą wody, ratując dziewczynkę, pozwalając jej wreszcie zasnąć, lub umrzeć. Zamknął spalone, drżące ciało w mokrych objęciach i ukoił.

Wśród kropel coś się poruszyło i Emilka mrugnęła, skupiając uwagę na mknącym po drodze, czerwonym autobusie. A więc przyjechał.

Co prawda nie miała biletu, jednak widok spalonych, odrastających kępkami włosów oraz amputowanej ręki i nogi wystarczył, by kierowca, w potoku niewygodnych pytań, pomógł jej wejść do pojazdu.

Emilka wyjrzała przez upstrzoną kroplami deszczu szybę i modliła się, by syczące nierówno serce wytrzymało. Od czasów pierwszej tragedii podróże mamy mogła przeżywać już tylko pośrednio – poprzez pełne pasji opowieści i liczne pamiątki.

Nie trwało to jednak długo – chciwe węże nie zadowoliły się odebraniem jej zdrowia i jeszcze zanim skrzywdziły babcię…

Najwyższy czas zmierzyć się z drugą tragedią, stwierdziła Emilka, zaciskając piąstkę na pluszaku. W geście tym dało się dostrzec więcej rozpaczy niż czułości.

 

*

 

– Widziałam to wszystko, wiesz? Mknąc bezradnie po srebrzystej wstędze, zaglądałam przez wytworzone na powierzchni Wyobraźni odbicia i wraz z ludźmi przeżywałam ich niedolę… Widziałem śmiech, który przeradzał się w łzy, ból samotności i płynący z porażki żal. Współczułam i cierpiałam z powodu własnej bezradności!

Woda wokół dziewczyny zafalowała, a z jej toni wynurzyła się zgraja zgrabnych pytajników. W swym ulotnym tańcu wzniosła się ku lampionom i zawisła, oczekując dalszej części opowieści. Kilka wykrzykników oraz podążające ich tropem grupy toczących się kropek i podskakujących przecinków wtargnęły przez uchylone drzwi fabryki i znieruchomiały na wprost dziewczyny.

– Znaki interpunkcyjne – uśmiechnęła się, siadając w jeziorku płytkiej wody. – Jak zwykle niepokorne… Możecie posłuchać, ale bądźcie grzeczne!

Wykrzykniki wdzięcznie dołączyły do pląsających w powietrzu znaków zapytania, kropki swobodnie dryfowały po wodzie, obijając się o siebie niczym tysiące czarnych bil, zaś przecinki, jakby nieświadome znaczenia słowa „grzeczny”, kontynuowały swe figle, wciąż zmieniając miejsce, wchodząc do fabryki i opuszczając jej czarny budynek.

– Byłam bezsilna, a widok duchów, które towarzyszyły mi w tej bezcelowej podróży przez pozbawioną granic Wyobraźnię, dodatkowo potęgował niemoc. To były opowieści – skondensowane na małej przestrzeni, mieniące się niezliczoną ilością liter i znaków interpunkcyjnych historie, powołane do życia przez twórcze umysły… Uwięzione tutaj, razem ze mną, gdyż nie było sposobu, by przedostały się do Rzeczywistości i dotarły do najbardziej potrzebujących ich ludzi…

Fabryka zagrzmiała w krótkim wybuchu serdecznego śmiechu i wypuściła snop liter z zalewających salę ciepłym blaskiem lampionów (dziewczyna zachichotała, widząc jak od mozolnego Ś odrywa się niepokorny przecinek i dołącza do swych równie swawolnych braci), formując słowa: BEZRADNE UMYSŁY.

– Tak. Bezradne, ale i na swój sposób potężne. Uwielbiam słuchać ich myśli – dopowiedziała, trącając litery, póki nie zmieniały układu na: ŁADNE SZMERY. Do niezaangażowanych B, U oraz Y dołączyły R i T tworząc burty, które odgradzając dziewczynę od pokrywającej podłogę wody, uformowały wewnątrz fabryki okręt. – Potrafią tworzyć cuda, ale nie potrafią się nimi dzielić. Do tego potrzebują pośrednika, kogoś, kto uporządkuje litery i pokaże je innym ludziom. Tym, którzy pragną pojedynczego uśmiechu, zajmującej opowieści, oderwania od codzienności, czy wiedzy. Którzy czują, że bez tych, czasem prostych, a czasem wzniosłych, słów, ich życie stałoby się trochę uboższe…

Pokład pod stopami zatrzeszczał, gdy łopoczące do tej pory żagle wypełnił wiatr, a okręt wypłynął z otwierającego się niczym kwiat budynku fabryki. Ścieląca się pod kilem wstęga okręciła kilkakrotnie potężne kominy, wznosząc dziewczynę wysoko w przestworza, z dala od dźwigającej ceglaną konstrukcję wysepki. W Wyobraźni wszystko było jednak względne – jedno spojrzenie w górę wystarczyło, by dostrzec kolejne, pławiące się w jej przestrzeni skrawki lądu.

– I kiedy uwierzyłam, iż przyjdzie mi egzystować w tym nieograniczonym, a jednak zamkniętym świecie ze wzbierającym w sercu poczuciem goryczy, bezradnie wpatrzona w pozbawioną światła Rzeczywistość za „oknami”, przybyłaś ty – zwróciła się do fabryki. – Zbudowana na zgliszczach rozbitych marzeń i utraconych nadziei, wzniosłaś swe kominy, zasnuwając powietrze twórczym dymem piękniejszej przyszłości. Nadałaś mojemu istnieniu sens i za to ci dziękuję.

(Porzucony przez światło, uczący się akceptować otaczającą go ciemność, Piotruś zaciskał palce na metalowym, otrzymanym od taty samochodziku i przesuwał go po dywanie. Do przodu, do tyłu. I jeszcze raz. I znowu. Z ust nie wydobywał się cichy dźwięk naśladujący warkot silnika, wzrok nie śledził już trasy z garażu (pod biurkiem) do pracy czy domu wyimaginowanego kierowcy. Nie było dróg, ani celu. Tylko bezradność oślepionego dziecka.

Być może takie wrażenie odniósłby postronny obserwator, jednak Piotruś nie tracił dobrego nastroju. Jego młody umysł pomału zapominał barw otaczającego świata, zastępując je dźwiękami, zapachami i kształtami – oczywistymi przecież, gdy ma się sprawne oczy. Dziecięca beztroska, tak obca dorosłym, pozwalała mu nie myśleć o przyszłości i cieszyć się chwilą obecną.

Szczególnie, że świat nie odszedł. Wprost przeciwnie – był na wyciągnięcie ręki! Wystarczyło podejść do stojącego bezpośrednio za łóżkiem regału (co nie nastręczało trudności, Piotruś doskonale pamiętał rozkład swojego pokoju) i sięgnąć po płytę CD lub jedną ze stojących tam książek. Wyraźny głos lektora oraz zbiór wypukłych punktów, których znaczenie stało się dla niego oczywiste dużo szybciej niż przypuszczał, obiecywały poznanie ciekawej historii lub nauczenie się czegoś nowego. Przywrócenie świata takim, jaki był w blasku księżyca – czasem straszny, czasem smutny, ale zawsze piękny.)

– Od tej pory Wyobraźnia stała się dużo jaśniejszym miejscem. Ten karmin, ten ciepły wiatr… To dzięki tobie. Zza „okien” znacznie częściej prześwituje blask słońca, a krople łez nie padają już deszczem na szyby…

Okręt, jakby napędzany jej radością, piął się coraz wyżej, z prądem wstęgi mijając ostatnie koła zębate i czarne wyloty kominów fabryki. Przestrzeń dookoła niego pękała, ukazując dziewczynie piękne obrazki Rzeczywistości i harmonię, do której w wielu przypadkach przyczyniły się książki. Nie zawsze bezpośrednio, nie w każdej opowieści odgrywały rolę głównego bohatera, ale były gdzieś w tle, oferując to, czego tylu ludzi pożąda – stabilność i bezpieczeństwo.

 (Świat zdawał się duszny i ciasny, gdy pozbawiony poczucia bezpieczeństwa Paweł błąkał się po zaułkach miasta. Dręczony przeżywaną wciąż na nowo wojną, szukał schronienia, miejsca, w którym będzie mógł nabrać sił i odpocząć, jednak mając wroga tak blisko siebie, w podświadomości, był bezsilny.

Bliźniaczo podobne do siebie dni przemijały przerażająco wolno, a poczucie zagrożenia nie pozwalało weteranowi na dłużej zmrużyć oka, zmuszając go do ciągłego ruchu. Osłabione postem nogi drżały z wysiłku gdy kolejny raz umykał z gorącym jeszcze bochenkiem chleba, a zgrabiałe ręce ledwo unosiły pieczywo do ust.

Pewnego dnia, podczas kolejnej kradzieży, napatoczył się na patrol policji, jednak krótkie spojrzenie funkcjonariusza w naznaczone cierpieniem oczy Pawła, pozwoliło mu wszystko zrozumieć i po chwili wahania pozwolił złodziejowi odejść. Najwyraźniej groza wojny nie była mu obca.

Dla Pawła nie miało to już najmniejszego znaczenia. Stanął na krawędzi otchłani i tylko ulotne wspomnienie czegoś, co niegdyś budziło w jego sercu uczucia, powstrzymywało przed zrobieniem tego ostatniego kroku.

– Tatusiu? Tatusiu? – wysoki, drżący niczym płomień wypalającej się świecy, głos przedarł się przez huk dział i jęk umierających żołnierzy, docierając do pogrążonej w mroku świadomości Pawła. Dziewczyna pochylała się nad nim i niepewnym ruchem drżącej ręki odgarniała z twarzy kosmyki brudnych włosów.

– Odejdź! – wychrypiał weteran, niezdarnie próbując wpełznąć głębiej w zaułek. Najwyraźniej sen zmorzył jego wycieńczony organizm zanim zdążył znaleźć dobrą kryjówkę. Wychudzone, pozbawione dawnej siły ręce odpychały dziewczynę, ta jednak, jakby niepomna pokrywającego żołnierza brudu, usilnie próbowała go uspokoić.

– Przestań! – krzyknęła nagle, a delikatna dłoń uderzyła w zarośnięty policzek. Zaszokowany tym Paweł znieruchomiał, a dziewczyna, wykorzystując okazję, wyciągnęła z wiszącej na ramieniu torby książkę i uśmiechnęła się zachęcająco. – Pamiętasz?

– Motyle… – westchnął weteran, a wspomnienia spadły z hukiem lawiny, pogrążając w niebycie wojenne doświadczenia. Dzieciństwo, wspólne spacery z ojcem i zabawy z matką, ślub oraz cud narodzin… Powróciły. Biel śniegu ugasiła ogień, pozostawiając po nim tylko sczerniałe szczątki koszmarnego snu. Po raz pierwszy od kilku lat Paweł w pełni świadomie nabrał powietrza i wykrzyknął:

– Asieńka!

A jednak mieli rację… Wojna się skończyła.)

Niezliczona ilość duchów, dryfujących wśród zawieszonych w przestworzach wysepek, obserwowała tryumfalną podróż stworzonego z liter okrętu i zachwyt rozpościerającej ręce dziewczyny na jego dziobie. Targane wiatrem srebrzyste włosy wyglądały jak druga, dużo mniejsza, choć równie piękna, wstęga.

Zbłąkane w blasku kształty gromadziły się przy niej, czekając aż fabryka wznowi swą działalność. Wszystkie, co do jednego, były wcieleniami snów i marzeń ludzi, którzy w krótkich chwilach natchnienia potrafili przedrzeć się przez osnowę Rzeczywistości i zajrzeć do świata Fikcji.

Napełnione po brzegi świetlistymi zdaniami, opowiadały historie, każdy własną, w nieustającej nadziei, że pewnego dnia zawtórują im twórcze wyziewy fabryki, urzeczywistniając opowieść.

(Syczące serce przypominało o drugiej tragedii, jednak wpatrzona w nieruchome, wciąż piękne oblicze mamy, Emilka nie zwracała na nie uwagi. W niepamięć odszedł ból utraconych kończyn i świąd spalonej przed laty skóry – w tej chwili najważniejsze było, by matczyne usta wypowiedziały jej imię. Choćby ten jeden, ostatni raz.

Druga tragedia… O tak, była dużo straszniejsza od pierwszej – zabrała Emilce osobę, która w najczarniejszych godzinach potrafiła pokazać jej jaśniejszą stronę życia, zarazić ją swym uśmiechem i ciekawością świata. Matczyne opowieści były tym, co oddzielało dziewczynkę od płynącego z kalectwa szaleństwa, co stało na straży jej snów.

A jednak węże nie mogły zaakceptować tego chwiejnego, wątłego szczęścia, które wciąż trzymało się Emilki. Kąsały mamę dnie i noce, przypominały o chwili dekoncentracji, gdy skarby przeszłości stały się ważniejsze od bezpieczeństwa córki i doprowadziły do brzemiennego w skutki wypadku.

Gnębiona wyrzutami sumienia kobieta nie odzyskała już spokoju ducha. Żyła jakby w koszmarze, wciąż od nowa przeżywając swą tragedię, uśmiech zachowując na te krótkie, spędzone z córką chwile między podróżami-ucieczkami. Nie miała świadomości, że jest ostatnią barierą między Emilką a ciemnością i być może dlatego pozwoliła sobie na jeden moment dekoncentracji za dużo.

Wina jak zwykle nie leżała w całości po żadnej ze stron. Odpowiedzialna za wypadek samochodowy mogła być pogoda – tego dnia jezdnia była wyjątkowo śliska, nierozważny, bezmyślnie rozmawiający przez komórkę kierowca drugiego pojazdu, czy nawet spływająca po twarzy łza, którą matka Emilki otarła nerwowym ruchem ręki. Przede wszystkim winien był jednak syczący w jej umyśle wąż, od lat nie pozwalający wrócić kobiecie do codzienności.

– Tamtego dnia zasnęłaś, mamusiu… – szepnęła Emilka, ustawiając swój wózek obok szpitalnego łóżka. – Proszę, obudź się… Muszę… Muszę powiedzieć ci o babci… Ona…

W tym miejscu głos dziewczynki utonął w pełnym bezradności szlochu. Wtulona w matczyną kołdrę, płakała przez dłuższy czas, a przyglądający się temu zza uchylonych drzwi lekarz bezradnie pokręcił głową. Nie wiedząc jak mógłby pomóc, odszedł.

– Wiem… – pisnęła Emilka pół godziny później. – Skoro nie możesz mówić, tym razem to ja opowiem ci bajkę…

Pociągając nosem, dziewczynka niezdarnie otworzyła torbę i wyciągnęła kupioną w sklepiku na parterze książkę. Naklejka na regale jasno wskazywała, że tytuł należał do nowości, a na dodatek była to fantastyka – ulubiony gatunek mamy.

Początkowo niewyraźnie, później znacznie pewniejszym głosem, Emilka zaczęła czytać, a wraz z szelestem przewracanych stron uśmiech na twarzy mamy zdawał się coraz szerszy.)

– Hihi! Oczywiście słowa dziewczynki dotarły do pogrążonego w śpiączce umysłu matki i obudziły ją… Jak w bajce, czyż nie? – Srebrzystowłosa podskoczyła zgrabnie i rozsiadła się na najwyższej rei. Otaczające ją wspaniałości Wyobraźni dawno przestały budzić podziw, w końcu była tu od zarania czasu, uczestnicząc w cudzie narodzin tego świata. Zamachała beztrosko nogami i podjęła, poważniejąc:

– Historie, które ci opowiedziałam, są oczywiście wyjątkami… Epilog zdecydowanie częściej znaczy gorycz porażki niż westchnienie ulgi, a kryjące się pod łóżkiem cienie mają kły i potrafią zranić, choć nie w taki sposób, jak wyobrażają to sobie dzieci… Jednak każde szczęście jest warte ocalenia, dlatego słodki dźwięk miriadów dzwoneczków, rozbrzmiewający w wyniku uczynionego przez ciebie dobra, tak bardzo mnie cieszy. Wierzę, że tak będzie już zawsze… Póki co, wracajmy. Zasłużyłaś na odpoczynek.

Posłuszna jej słowom wstęga rozwinęła się, prowadząc ostro w dół, prosto ku maleńkiej wysepce i drzwiom fabryki. Żagle rozpadły się na tworzące je litery i zalśniły, umykając ku czarnemu budynkowi. Burta wykorzystała swoje R, T oraz A, by wraz z pomocnym P utworzyć dla dziewczyny trap. Okręt rozpadł się w feerii słów i znaków.

– Nie mogę się doczekać, aż twoje wrota znów staną otworem dla opowieści. Akt tworzenia… jest piękny. Każda literka, każda kropka i przecinek są ziarnami, z których kiełkują uniwersa! W nowe postaci wstępuje życie, powstają legendy i języki, formują się mądrości oraz porzekadła… Wszystkie dzieła, zarazem poważne, zawierające pielęgnowaną przez pokolenia wiedzę, jak i te błahe, które mają na celu umilić czas, pomóc się zrelaksować, są równie cenne. Kształtują ludzką tożsamość, bałabym się ujrzeć pozbawioną ich wpływu Rzeczywistość…

Fabryka zamruczała niewyraźnie, a jej wychłodzone piece rozjaśnił błysk ognia, rodząc chmarę iskrzących się liter. Z, E, Ł, I, N, Z, E, D oraz U zawirowały przed dziewczyną, układając się w słowo.

– Tak uważasz? – mruknęła Wena, zwana również Inspiracją, i z uśmiechem pełnym ulgi przytaknęła.

 

*

 

Jak wiele racji zawierało się w wytworzonym przez fabrykę słowie, nie wiedział zapewne nikt… Rzeczywistość funkcjonowała na sobie tylko znanych zasadach, a jej przyszłość była nieokreślona. Jaki wpływ miały wywrzeć na nią książki, również pozostawało w sferze domysłów i spekulacji.

Faktem było jednak co innego.

Wiedział to Geralt z Rivii, gdy brodząc po pas w nieczystościach, tropił terroryzującego miasto zeugla. Poszukiwania nie trwały długo – srebrny miecz ze świstem opuścił przewieszoną przez plecy pochwę, a szpilkowate źrenice zimnych, bezwzględnych oczu wiedźmina rozbłysły na widok monstrum.

Gdy ostrze utknęło w olbrzymim cielsku, a zeugl ze stęknięciem uwolnił resztki plugawego życia, Geralt wyszedł na skąpane księżycowym blaskiem ulice Aedd Gynvael i skierował się ku karczmie. Szedł powoli i choć jego myśli krążyły już tylko wokół oczekującej w rozgrzanym łóżku Yennefer, krótkie spojrzenie na rozgwieżdżone niebo pozwoliło wiedźminowi zrozumieć, komu zawdzięcza to wszystko. Nie dżinowi z lampy, nie Vesemirowi, czy Próbie Traw, tylko…

Wiele lat później, w zupełnie innym obszarze Fikcji (o ile zasadnym byłoby dzielenie przestrzeni, w odniesieniu do której granice są pojęciem abstrakcyjnym) podobne myśli towarzyszyły odmierzającemu kolejne tysiąclecia R. Daneelowi Olivavowi. Wspominał czas spędzony z Elijahem Baleyem, człowiekiem, który widział w nim partnera, rozkwit wspaniałego Imperium Galaktycznego i wszystkie późniejsze, niemożliwe do uniknięcia, tragedie. Trzy prawa robotyki i to kluczowe – Zerowe – dzięki któremu jego pozytronowy mózg nadal funkcjonował… Wreszcie ją – Galaksję. Marzenie, które wciąż może się spełnić.

R. Daneel Olivav uparcie podtrzymywał swe mechaniczne, zbyt długie życie i za każdym razem, gdy w miriadach gwiazd dostrzegał Ich odbicia, potrafił uwierzyć, że doczeka się zakończenia tej historii.

Podobne refleksje nieraz nachodziły Andrzeja Kmicica, gdy z wilgotnymi od łez oczyma całował krucyfiks w dziękczynnej modlitwie. Uśmiech Oleńki uświadamiał mu, że heroizm wykazany pod Jasną Górą nie poszedł na marne, a znacząca głowę blizna przypominała o niepozbawionej omyłek przeszłości.

Będąc człowiekiem, któremu, pomimo wielu wad i dręczących duszę grzechów, nie można było odmówić szczerości, Kmicic przeżegnał się i wyszedł z kościoła. Wątpliwości wciąż gorzały w jego chętnym do walki sercu, jednak jedno spojrzenie w przyświecające polskim wojskom słońce wystarczyło, by podjął decyzję. Ponownie dziękując, jednak tym razem nie Bogu, a Tym, którzy tak naprawdę dali mu kolejną sposobność, aby okazać swą miłość Ojczyźnie, Kmicic zakrzyknął gromko:

– Ruszamy na Brześć! Bić Szwedów!

Oleńka będzie musiała poczekać.

Spoglądając w płonące bezsilnością oczy Karmazynowego Króla, Roland Deschain zaśmiał się głucho i ruszył prosto przez rozciągające się po sam horyzont pole róż, prosto ku szaremu, majestatycznemu masywowi Mrocznej Wieży. Drzwi z czarnego, widmowego drzewa wreszcie stały otworem.

Jego podróż powoli dobiegała końca, a świecące niczym gwiazdy róże powtarzały wieści od dawna już Rolandowi znane. Znojna, pełna cudów podróż uświadomiła rewolwerowcowi, że tym, co tak naprawdę powołuje opowieść do życia, co rozświetla Fikcję blaskiem przygody i feerią emocji, jest Obserwator. Zamieszkujący odległą, mityczną Rzeczywistość człowiek, który pragnąc poznać ciekawą historię, czy też dowiedzieć się czegoś nowego, sięgnie po książkę i pozwoli wypełniającym karty literom poruszyć struny własnej duszy, by rozbrzmiała w wyobraźni najpiękniejszą melodią.

Spisanych przez Obserwatorów opowieści było wiele, każda wyjątkowa, inna od pozostałych, a jednak łączyło je coś, co na pierwszy rzut oka pozostało ukryte… Świadome tego, papierowe serca biły harmonijnie.

Koniec

Komentarze

Fabryka Słów? ;-)

Faktycznie, bardzo poetycko. Jak dla mnie – na granicy akceptacji. I jeszcze te paskudne światy… Ale przekonałeś mnie zabawami z literkami. Te wszystkie anagramy, wizualizacje… Ładne były.

uczący się akceptować otaczającą go ciemności,

Literówka.

Epilog znacznie częściej znaczy gorycz porażki

Brzydko to wygląda.

Babska logika rządzi!

Paskudne światy? Masz na myśli naszą kochaną Matkę Ziemię? ;P

Dzięki za uwagę i punkt, Finklo (może kogoś zwabi). Doceniam, że chciało Ci się przysiąść!

 

Uwagi poprawione, a co do poetyckości – w przyszłości tak daleko raczej się nie posunę ;)

Fabryka Słów, ech… No tak, chciałem dla nich to napisać (zresztą z tego powodu odpuściłem Macki), ale wkurzyli mnie, więc olewam ;P

Zmieniłem zakończenie, które w pierwotnej wersji miało w sobie więcej wazeliny niż treści, i z niecierpliwością oczekuję reakcji!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czekaj, ale w stosunku do czego zmieniłeś zakończenie? Bo się pogubiłam…

Babska logika rządzi!

W stosunku do tego, co wysłałem Fabryce jeszcze w czerwcu ;) Ale nie dawała znaku odnośnie tego pseudo-konkursiku, więc machnąłem na to wszystko ręką, dopisałem nowe zakończenie i wrzucam tutaj…

Jak widzisz, jest to dość specyficzny tekst Finklo, tym bardziej ciekawią mnie reakcje. Wśród “bliskich” są bardzo rozbieżne ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Opowiadanie, istotnie, nietuzinkowe i mocno poetyckie, i choć za poetycką prozą nie przepadam, przeczytałam je bez przykrości, a miejscami nawet z przyjemnością. ;-)

Podobała mi się fabryka, w której mieszkały litery, zabawy nimi i poszczególne historie.

Zdecydowanie mniej to, że opowieści przeplatały się, co sprawiało, że początkowo głupiałam. Kiedy się zorientowałam, na czym rzecz polega, odbiór był łatwiejszy, ale i tak przeszkadzały mi i wybijały z rytmu mnogie wtrącenia w nawiasach. Taki widać miałeś koncept, więc przyjmuję opowiadanie z całym dobrodziejstwem inwentarza i już nie marudzę, tym bardziej że Papierowe serca… napisane są bardzo porządnie. ;-D

 

Życie toczy się dalej, więc prze­stań roz­pa­czać!

Wie­czo­ra­mi drogi pu­sto­sza­ły, więc le­d­wie… – Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Wie­czo­ra­mi drogi pu­sto­sza­ły, przeto le­d­wie

 

usu­nąć księ­życ, zanim ten po­chło­nie w swym zim­nym świe­tle nie­świa­do­me­go ni­cze­go chłop­ca. – Raczej: …usu­nąć księ­życ, zanim ten po­chło­nie swym zim­nym światłem nie­świa­do­me­go ni­cze­go chłop­ca. Lub: …usu­nąć księ­życ, zanim ten pogrąży/ zatopi w swym zim­nym świe­tle nie­świa­do­me­go ni­cze­go chłop­ca.

Chyba nie można pochłonąć kogoś w czymś.

 

… jak pięk­ne wspo­mnie­nie… – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Paweł cze­kał, aż Syl­we­ster wresz­cie się skoń­czy. – …Paweł cze­kał, aż syl­we­ster wresz­cie się skoń­czy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg – oko snajpera. ;)

Zaraz poprawię, co winno być poprawione, a i Temmie, jestem przekonany, co nieco z tego wyniesie.

 

Te wtrącenia w nawiasach miały być takim eksperymentem… A po części również krótkimi komentarzami Weny, która ogląda scenkę przez jedno z “okien”. Na przyszłość ją poskromię – powiem, że ma więcej patrzeć, mniej gadać ;)

Wdzięcznym za Twoją wizytę, opinię i punkt – mam nadzieję, że tym razem lepiej kontrolowałem “przegadywanie”, co było (i jest nadal!) słabością właściwie wszystkich poprzednich tekstów :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hmmm. Wtrącenia w nawiasach są fajne. Do czegoś te łukowate rzeczy służą…

Babska logika rządzi!

Primagenie, przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że chyba nie byłoby postępu, gdyby nie eksperymenty… A Pani Wenie należy pozwolić się wygadać i nie wolno dopuścić, by znalazła się poza nawiasem. ;-)

Uzgodniwszy to wszystko ze sobą, udaję się do nominowalni.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Haha, czasem plecie trzy po trzy, ale dobra z niej dziewczyna ;)

 

Rany, Reg :D

Nie znam szczegółów, ale “nominowanie” chyba oznacza, że umożliwisz mi zdobycie większej ilości opinii… Miło z Twojej strony :3

 

Finklo – pewnie, że fajne! :D Tylko należy zachować umiar, a ja chyba za często postępuję zgodnie z przysłowiem – od przybytku głowa nie boli ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nominowanie oznacza nie tylko więcej komentarzy, ale także, jeśli Loża uzna, że się nieźle spisałeś, szansę zdobycia piórka, a wtedy dostaniesz też opinię _mc_. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo mi przypadło do gustu. Cieszę się, że przybyłam zwabiona nominacją Reg. Rzeczywiście, czasem jest troszkę zbyt poetycko, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. I te wtrącenia w nawiasach – szybko załapałam “rytm” opowiadania.  

I tym razem powiem Ci, że cieszę się, że wszystkie historie miały swoisty happy end.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Hehe, no nie wiem, czy _mc_ jest na to gotowy ;P Chyba pozwolę Loży zdecydować ;)

 

Bemik! Fajnie, że wpadłaś :) Dziękuję za poświęcony czas, punkcik i bardzo miły komentarz – doceniam to wielce ;)

Inspiracja myśli podobnie jak Ty – też wolała wspominać to, co się dobrze skończyło!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

W moim obecnym stanie ciała, ducha i umysłu nie jestem pewna, czy ogarnęłam mnogość zawartych w tekście warstw. A właściwie to na pewno nie ogarnęłam. Muszę to przemyśleć. Bo nawet nie umiem teraz powiedzieć, czy mi się podobało, czy nie. Podoba mi się na pewno sama Fabryka, natomiast mimo wszystko nie widzę wielkich związków między nią a przedstawionymi ludźmi z Rzeczywistości, a w tym większą konfuzję mnie wprawił ostatni fragment… No więc dam znać, jak się z tym prześpię ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dobra, Joseheim, będę czekał ;D

Swoją drogą, poruszyłaś ważki problem – dla autora pojęcie istoty rzeczy jest drobnostką, jednak zgrabne przedstawienie wszelkich zawiłości czytelnikowi to zupełnie inna kwestia… A konstrukcja Papierowych Serc jest specyficzna ;/

Wyjaśniać nic oczywiście nie będę – tekst ma się bronić sam.

Tymczasem wypocznij ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przespałam się (choć może nie wyspałam, bo remont balkonów ;p), ale dzisiaj nie rozumiem niestety więcej niż wczoraj. Jak dla mnie za dużo w tym trochę chaosu, za mało powiązań, i może jednak język – choć oczywiście sprawny – za bardzo jednak poetycki. Wygląda na to, że nie jestem targetem (nienawidzę tego słowa…) dla podobnych tekstów ;( Nie mówię, że zawsze wszędzie chcę kawę na ławę, ale tutaj zadanie łączenia puzzli mnie nieco przerosło. Za dużo zostało wątpliwości… Począwszy od tego, że kurcze nie wiem, co właściwie przytrafiło się dziewczynce na pustyni i co weteran zrobił swojej córce? A to są te prostsze rzeczy, więc nic dziwnego że nie ogarniam tych trudniejszych.

Może kiedyś zrozumiem ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja za to jak najbardziej rozumiem Twoje wątpliwości, Joseheim ;)

Nie opisywałem historyjek z Rzeczywistości krok po kroku, gdyż ważniejsza była idea – nieszczęścia tych ludzi osłodziły książki, pozwoliły im na powrót normalnie funkcjonować…

Na pustyni, dziewczynka dotknęła zasilającego lampę kabla, który, zapewne w trakcie transportu czy rozstawiania sprzętu, został uszkodzony. W efekcie – poważnie ją poraziło.

Natomiast weteran nie zrobił swojej córce zapewne wielkiej krzywdy… W przeciwnym razie byłaby pewnie mniej skora go ratować ;) Cierpiał jednak na PTSD, więc jego zdrowie psychiczne było dalekie od prawidłowego. Mógł ją pomylić z kimś, pogrozić jej lub przerazić…

 

Dzięki w każdym razie za przeczytanie i próbę rozgryzienia tego.

Przeczuwam, że moje następne, “alternatywne” opowiadanie bardziej przypadnie Ci do gustu ;D

Nie wiem tylko czy zdążę z terminem konkursu, jakby co wrzucę później, w Twój dyżur ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

O, serdecznie zachęcam do alternatywowania, jeszcze masz tydzień! ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przepięknie to napisałeś. Czytałam jednym tchem, a wszystkie elementy gładko przechodziły jeden w drugi, by na końcu otrzymać wspólny mianownik.

Też jestem zachwycona Fabryką i pląsającymi literkami.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca!

Twoje pląsające literki też mają wiele wdzięku ;)

Dziękuję za nie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Słabości:

 

Początek. Trzy akapity i za wuja nadal nie wiem, dlaczego miałbym kontynuować lekturę. Ot, przydługi opis, sugerujący poetycki klimat. To jest opowiadanie, tu się prosi o coś, co przytrzyma uwagę czytelnika, albo na poziomie intrygującego początku, albo wręcz podanego na ostro, bez mydła, zawiązania fabuły, stawki, pokazania bohatera… (niepotrzebne skreślić).

 

Niedopowiedzenie. Gdzieś po drugiej scenie z Pawłem rysuje się kształt kilku wątków, ale nadal jako czytelnik nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi z fabryką słów i tymi opowieściami – czy to hisotrie nie spisane, a prawdziwe, czy na odwyrtkę…

 

Dzieci. Używasz krzywdy dzieci w każdym przypadku, by poruszyć emocje. Robisz to zręcznie, ale to bardzo ograny chwyt. Przynajmniej w historii Pawła-weterana można to było, imo, rozegrac inaczej.

 

Ucieczka w literackie, fikcyjne cytaty w finale. Niby mamy historie “z życia wzięte” z happy endem, ale epilog dla nich w postaci monologu Wyobraźni i literek fabrycznych nie wydaje mi się przełamany cytatami ze znanych dzieł fikcyjnych. Choć za nawiąznie do pozytronowego detektywa duży plus ;-)

 

Plusy:

Plastyczne, poetyckie opisy, które nie bolały w lekturze. To umiesz, to się czyta, to cieszy oko i wyobraźnię. 

Osobiście nie gustuję w prozie poetyckiej, a przypadku opowiadań z wiekiem robię się coraz bardziej zatwardziałym konserwatystą – cenię sobie fabułę, bohaterów, smaczki w postaci aluzji lub intertekstualnych żarcików, jakieś przesłanie, którego nośnikiem jest opowiadana historia. Twój tekst odbieram jako impresję, ładną, kolorową, z jakimś pomysłem na kompozycję – ale zupełnie mnie nie zaspokajającym beletrystycznie. Językiem prostych ludzi to ujmując, jestę niedorżnięty fabularnie. ;-) Optymistyczne zakończenia trzech wątków “życiowych” jest fajne, karmi czytelnicze pragnienie happy endu, ale brakuje tego przełamania w epilogu. Ba, ja bym chciał mieć epilog o tej trójce, zamiast skok bok w literaturę – za duży galimatias postaciowy się robi, jak dla mnie.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No wiesz, Psycho!

Trzy bogate życiorysy, jeden nieśmiertelny byt i czwórka bohaterów których przygody mieszczą się na stronicach bez mała trzydziestu czterech ksiąg, a Ty jeszcze niedorżnięty? Strach się bać!

 

Żartuję oczywiście ;) Twoja opinia jest, cóż… najlepszą, jaką dostałem dotychczas na tym portalu. Dziękuję Ci serdecznie za wnikliwość i rozpatrzenie tego na wielu płaszczyznach. Przyznam, że części zarzutów jestem jak najbardziej świadom (na przykład słabości początku; nie zdziwiłbym się, gdyby kilka osób olała resztę przez te kilka zagmatwanych, pokręconych akapitów) inne należą do tych, które jestem w stanie poznać tylko oczami czytelnika (niedopowiedzenia i ucieczki).

Wszystko wzięło się zapewne z przemożnej chęci napisania czegoś wyjątkowego, czego nie dałoby się od razu porównać do innych dzieł (kurna, i tak się nie powiodło – lekko zajeżdża Niekończącą się Historią, ech) oraz dla przyjemności popełnienia kilku karkołomnych opisów (tyle razy słowa “feeria” to już chyba nigdy nie użyję :D ).

 

Cóż, dzięki raz jeszcze, szczególnie za krytykę, gdyż ta najlepiej kształci.

Ochota na impresję już mi minęła, czuj się więc zaproszony do alternatywnego tekstu, który, gwarantuję to, będzie zdecydowanie bardziej “dorżnięty fabularnie” ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ze mną jak z dzieckiem, za płetewkę i na dorżnięcie… ;-D

 

Imo językowo jest dobrze, jeśli nie bardzo dobrze, tylko chyba eksperyment impresyjny wymknął ci się z ram i rozlał na całe opowiadanie. Wizja przednia, ale nie osadzona na żadnym konkretnym szkielecie fabularnym lub pointy, od której czacha dymi (albo ja nie umiałem rozczytać, jak wątki znane z literatury splatały się z tymi “życiowymi” poza ogólnym stwierdzeniem, że i to i to historia, która jest bijącym sercem każdej książki).

 

Ja mam np. stały problem z poprawną kompozycją opowiadania – różnych się metod imam, by znane zasady wdrażać w życie u siebie. A i tak wychodzi, że najlepiej pisze mi się coś, co od początku do końca we łbie ‘samo się’ ułożyło jeszcze przed pierwszą literką w pliku.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

A i tak wychodzi, że najlepiej pisze mi się coś, co od początku do końca we łbie ‘samo się’ ułożyło jeszcze przed pierwszą literką w pliku.

Zdecydowanie, Psycho :D

To jest właśnie iluminacja, ja również w ten sposób najbardziej lubię pisać! Oczywiście o ile coś się ułoży :/

 

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytałam bez przykrości, ale bez większych zachwytów. Tekst jest mocno poetycki, a ja jakoś niekoniecznie czuję się dobrze.w czymś takim. Początek jest nieco przydługi i ciężko mi było się połapać, o co chodzi. Sama fabryka interesującą ma koncepcję, ale przedstawione historie nie wywarły na mnie takiego wrażenia. Dopiero zakończenie mogę uznać za naprawdę dobre i ładnie zamykające.opowieść. Mnie niestety nie przekonałeś. Jak dla mnie przydałoby się porządne cięcie. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Hmm, stonowana opinia, Mor? :3

To ciekawe…

Szkoda, że historie nie wywarły wrażenia – w zamyśle miały, ech XD

Dziękuję Ci najpiękniej za wysiedzenie przy tym, Twoja opinia wiele dla mnie znaczy. Jestem również wielce zasmucony, że nie usatysfakcjonowałem własnej sojuszniczki! :(

Mam więc nadzieję, że da mi jeszcze trzecią szansę i nie zniechęci się :D

 

Cięcie? Bój się Boga, Mortadello! :O Chlip, a już liczyłem, że przynajmniej pod jednym tekstem nikt mi nie będzie zarzucał gadulstwa ;(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jak tekst poetycki, to już przychodzę oceniać. I faktycznie, język jest bardzo ładny i plastyczny, ale kompletnie nie pasował mi do tych różnych tragedii i okropności – dla mnie były pozbawione dramatyzmu, bo język rysował je tak łagodnie…

 

Coś mi się tam rzuciło w oczy (bardzo nie chciałam się przyglądać, bo znowu zajmę się betowaniem zamiast pisaniem, a na co to komu):

 

pchnęła je i(+,) czując rozpierające serce nerwowe oczekiwanie(+,) przekroczyła próg. ← wtrącenie

 

Trudno mi wyobrazić sobie szumiące palmy. Pewnie dlatego, że nigdy nie widziałam palm, zwłaszcza takich, żeby nimi bujało tak mocno, by szumiały. To chyba tylko w filmach z huraganami.

 

Emilka zlustrowała obóz i pewnym, choć powłóczystym, krokiem ruszyła ← ten przecinek przed krokiem na pewno jest nie na swoim miejscu. Usunęłabym go, a nawet pokusiłabym się o usunięcie przecinka przed choć, co pomogłoby dynamice zdania. Ale to tylko moja opinia i może nie być zgodna z zasadami przecinek + choć

 

Z rozkwitającym jak najpiękniejszy kwiat uśmiechem ← rozkwitający kwiat… takie trochę masło maślane

 

 

Takie to opko milutkie, ładniutkie, słodziutkie… Pomysł zacny, ale ja chcę zobaczyć twoje opko, które będzie tak napisane, że mi się zrobi niedobrze, ale nie ze słodyczy, albo przeraźliwie smutno, albo będzie wymownie brutalnie…

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Takie to opko milutkie, ładniutkie, słodziutkie…

 

Ooo, takie samo odniosłam wrażenie, także tego, mam również zawyżone wymagania. Czekam na coś innego i niepoetyckiego. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

dla mnie były pozbawione dramatyzmu, bo język rysował je tak łagodnie…

A to ciekawe spostrzeżenie, Nazulko! Hmm… Rzeczywiście coś może w tym być!

 

Ech, nie zasługuję na takie wspaniałe sojuszniczki… Dziękuję Ci pięknie za pochylenie się nad tym (po)tworem, napisanie tych kilku słów i pouczenie w związku z przecinkami. Poprawiłem :) (z tym “choć” również masz rację, Naz ;) )

Czy takie słodziutkie to nie wiem, niemniej następny tekst będzie się znajdował na przeciwnym biegunie, ekhm… czegoś tam :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

dla mnie były pozbawione dramatyzmu, bo język rysował je tak łagodnie…

Ja też to tak odczułam.

 

Mam mieszane uczucia co do tej historii. Lektura tego opowiadania wywołała we mnie podobne wrażenia, co kiedy czytałam Pratchetta – po kilku błyskotliwych, skrzących się humorem stronach zaczynałam tęsknić do normalnego tekstu i zwykle przerywałam czytanie. U ciebie też, po bogatych metaforach i kombinacjach pięknych przymiotników szybko poczułam przesyt. Nie ukrywam, czytałam tę historię z przerwami.

Historie ludzi i tego, jak sobie radzili z nieszczęściami, podobały mi się.  Fabryka podobała mi się nawet bardziej.

A jeśli chodzi o najbardziej nieistotną uwagę w historii, przez cały czas czytania byłam przekonana, że jesteś kobietą. Do tego stopnia, że przy tych najbardziej poetycznych zdaniach wzdychałam do siebie “co za baba” ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki za opinię i Twój czas, kam_mod. Fajnie, że napisałaś te kilka słów – wezmę je sobie do serca.

Mam nadzieję, że nie wymęczyłem Cię za bardzo ;)

Na przyszłość mnie poetyzowania, to już sobie podkreśliłem. Chociaż, jak widać po różnorodności opinii, i takie impresje mają zwolenników :)

Pewnie i złoty środek istnieje, choć znalezienie go do najprostszych należeć nie będzie…

 

Twoja ostatnia uwaga, hmm… Zapewniam Cię, że z której strony by nie spojrzeć, kobiety nie przypominam. 

 

Pozdrawiam!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Raz trafisz w gusta jednego, innym razem drugiego, wszystkim i tak nie dogodzisz. Grunt, żeby tobie się podobało. I nie wymęczyłeś mnie – choć potrzebowałam kilku przerw, lektura była tego warta, a bogactwo języka wywołało zazdrość.

 

Co do twojego wyglądu, nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, więc wierzę na słowo ;) 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Grunt, żeby tobie się podobało.

Tak uważasz? Heh… Brzmi dobrze :)

Choć, szczerze mówiąc, dawno tego nie odczuwałem… Potrzeba doskonalenia sprawiła, że od jakiegoś czasu, po napisaniu czegoś towarzyszy mi mniejszy lub większy zawód. To chyba kwestia ambicji ;(

 

Wkrótce Cię odwiedzę pod opowiadaniem, kam_mod ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No nie, a ja już wino wyciągałam! ;)

 

Potrzeba doskonalenia się jest w porządku. Trzeba się rozwijać. Ale trzeba też mieć z pisania jakiś fun i osobiście uznaję to za ważniejsze niż próby trafienia w gusta jak największej ilości czytelników (być może dlatego nigdy nie zostanę wielką pisarką ;))

 

Co do mojego tekstu, nie musisz się nim katować, chyba że nie bardzo ci zależy. Uczciwie ostrzegam, że nie jest to nic dobrego ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

O nie, tak nie wolno pisać, kam_mod! Musisz wierzyć w swoje dzieła i bronić ich. Skoro powołałaś je do życia, weź teraz za nie odpowiedzialność :)

Przeczytam i zobaczymy ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Intensywnie zmarnowany kawał momentami ładnej, ale generalnie jednak mocno przekombinowanej literatury.

Właściwie, poza niektórymi scenkami, ładnymi zdaniami, interesującą konstrukcją (świetne – w większości – nawiasy) i umiejętnym graniem na emocjach, nie przemówiło do mnie w tym tekście zupełnie nic.

Po pierwsze, początek, a przy okazji cała ta Fabryka, bardzo niejasna opisowo, dosyć nudna i – jak się okazuje na finał – mocno rozczarowująca, bo puenta tekstu ani rusza, ani nawet szturcha. Ergo, męczyłem się niepotrzebnie.

Poszczególne scenki rodzajowe, choć o wiele bardziej interesujące, a nawet wciągające, też mocno rozczarowują, bo tak naprawdę nie wnoszą do tekstu nic. Ot, takie sobie przykłady na potwierdzenie niczego ciekawego. A taką miałem nadzieję, że jakoś się ze sobą splączą i wyjdzie fajny, mocny twist w świetnym finale. A tu, niestety – nic.

A potem jeszcze ten Geralt, Roland i inne Kmicice… no cóż, takie rozegranie końcówki było strzałem w to, czego już nie nazwiesz udami, a jeszcze nie jest podbrzuszem. Niby wiem, po co oni i czego chcieli, ale nadal nie wiem, po co oni tak naprawdę i po co chcieli tego, czego chcieli. W ogóle nie wiem, po co jest to opowiadanie, prócz, rzecz jasna, popisu, czy może raczej prezentacji, kwiecistego stylu.

Zostaje więc banał; ładny bo ładny, ale jednak banał. W dodatku mocno – i zbędnie – przegadany.

 

Kolejna rzecz, że tym fragmentem “zaś przecinki, jakby nieświadome znaczenia słowa „grzeczny”, kontynuowały swe figle, wciąż zmieniając miejsce,(…)” ładnie, choć pewnie niezamierzenie, oddałeś istotę kolejnej bolączki tekstu – interpunkcji. W wielu miejscach, gdzie przecinki powinny być – przed: że, który, gdy, etc – złośliwy krytyk zastał pustkę. Podobnież ze zdaniami bardziej rozbudowanymi, w których dosyć często się gubiłeś (zwróć uwagę na przecinki przy imiesłowach).

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

O, niezadowolony odbiorca.

Powściągnij gniew na ten tekst, Cieniu – szkoda zdrowia i niedzielnego wieczora ;)

 

Cóż mogę odpowiedzieć… Masz dużo racji. Scenek rzeczywiście nic ze sobą nie łączy, mogłeś poczuć się rozczarowany. Twistem nie zaskoczyłem, gdyż w zamyśle miałem postawienie na głowie tego całego “porządku” treści. Być może, jak napisałeś, przekombinowałem…

Szkoda, że przebrnięcie przez tekst było dla Ciebie takie bolesne – właściwie z całego komentarza to mnie najbardziej “uwiera”. Nie tak to miało wyglądać :/

 

Uwagi wezmę naturalnie pod rozwagę. Z tymi przecinkami to mnie trochę zmartwiłeś – jestem świadom swoich braków w tym zakresie, liczyłem jednak, że nie są aż tak wszechobecne. Cóż, przejrzę i poprawie co będę w stanie.

 

Dzięki za komentarz i lekturę.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nie gniew mną targnął, a rozczarowanie. I nie męczyłem się całokształtnie, a jedynie – bo dobra: głównie – podczas wizyty w fabryce. Tam, odniosłem wrażenie, sztuka zaistniała przede wszystkim dla sztuki, a to już przerost formy ponad treścią – wiem, same frazesy – w stopniu dla mnie niestrawnym.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Wiesz, frazesy z jakiegoś powodu frazesami się stały… Być może właśnie dlatego, że przekazywały prawdę.

Cóż, z moimi tekstami masz nie po drodze, ale może w końcu oczekiwania będą tak małe… że się spodoba ;) Zobaczymy.

Inna sprawa, że dziwnym zrządzeniem losu nie miałem jeszcze okazji przeczytać nic Twojego autorstwa. Zajrzę zatem, może coś z zasad interpunkcji załapię ;)

 

Pozdrawiam!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Raczej wyłapiesz – moje własne błędy, i to nie tylko interpunkcyjne. Nie ma bowiem garnka, któremu by kocioł… Niemniej zapraszam serdecznie.

Postaraj się bardziej panować nad kwiecistością stylu, a będzie tylko lepiej – subiektywnie, rzecz jasna. Myślę, że dobrą inwestycją będzie poczytanie tekstów Werwenki, Naz – ale to już z pewnością wiesz – Drewian, czy, z takich bardziej znanych nazwisk, Tokarczuk, Faulkner i – pozycja żelazna – Dickens.

Dobra, dosyć się wymandrzania i udawania wujka Mądra Rada.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Powiem tak – przeważnie już pierwszy akapit niejako definiuje opowiadanie i jest zapowiedzią tego, czego czytelnik może spodziewać się w pozostałej części tekstu. Tak więc gdy dotarłem do “karminowego horyzontu” mniej więcej wiedziałem już, że czeka mnie ciężka przeprawa. No ale w przedmowie wspomniałeś o poetyckości, więc nie mogę powiedzieć, że lojalnie nie ostrzegałeś. 

Mówią o ciężkiej przeprawie nie miałem jednak na myśli tego, że opowiadanie jest złe – wręcz przeciwnie. Bardziej chodziło mi o to, że poziom poetyzacji tego tekstu najzwyczajniej najsubiektywniej w świecie trochę przekracza poziom, który lubię.

Ale jedno trzeba ci powiedzieć – istnieje bardzo zasadnicza i dość łatwo wyczuwalna różnica między ludźmi, którzy starają się poetyzować prozę a ludźmi, którzy faktycznie tę prozę poetyzują. Ty zdecydowanie zaliczasz się do tej drugiej kategorii. Czuć, że pisanie w taki sposób sprawia ci radość, czuć, że nie jest to wymuszony produkt godzin pomyślunku tylko coś, co naturalnie wychodzi z ciebie. Także generalnie plus ode mnie. No i ostatnie kliknięcie biblioteki.

Miło, że zajrzałeś, Vyzart! Cieszę się wielce, że pomimo przesady z mojej strony, potrafiłeś dostrzec w tym tekście coś prawdziwego. Rzeczywiście pisało się świetnie, a choć mam świadomość pewnych braków beletrystycznych i zniechęcający charakter początkowych akapitów (argh, mogłem jednak postawić się w roli czytelnika :/ ) czuję do tego opowiadania pewne przywiązanie…

Dzięki Ci serdeczne za opinię, klika i, przede wszystkim, poświęcony czas – wszak jest bezcenny ;)

 

Cieniu – z uwag z pewnością skorzystam, dziękuję. Taa, Werwenkę planuję dorwać od dawna, tylko jakoś umyka memu bezecnemu kursorowi ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przyznaję, że skończyłam opowiadanie z mieszanymi odczuciami, a im dłużej o nim myślę, tym bardziej jestem zła. 

Tak, zła właśnie. Bo:

Raz, że Twój tekst ma potencjał. Jest w nim coś w jakiś sposób intrygującego (niekoniecznie fabryka, to były akurat nudne kawałki), ale całe zainteresowanie pryska, gdy po raz kolejny zamiast czytelnika nakarmić, od ust mu odejmujesz. Jesteś jak wyrodna matka ;)

Dwa, pewne fragmenty naprawdę intrygowały, byłam ciekawa, do czego to wszystko dąży – a w finale dostałam jakieś mętne filozofie, które de facto niczego nie wyjaśniły. A w każdym razie, mnie kompletnie zakończenie nie przekonało. 

Trzy, nie lubię prozy poetyckiej. Nie lubię, bo jestem zwolenniczką maksymalnej jasności przekazu, tekst “ma się czytać sam”, irytuje mnie przedzieranie się przez zdania i nadmierny patetyzm, w który bardzo łatwo wpaść w przypadku tak kwiecistego języka. Twoje szczęście, że sprawnie operujesz słowem ;) Trafiały się w tekście zdania-perełki (wtrącenia w nawiasach!). 

Cztery, chaos. Chaos, wszędzie chaos. Milion pytań, mało odpowiedzi, i tylko zamęt z czytelnikiem pozostaje po zakończeniu lektury. 

Pięć, zaznaczam, że to tylko moje zdanie i znajdzie się pewnie tłum czytelników, którzy taką prozę lubią i kupują ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Sojuszniku, nadziałam się u Hłaski na coś takiego:

(…) i owo zdumienie i przerażenie, które ogarnęło go wtedy, kiedy stanął już pod zieloną koroną palmy, gdzie nie było ani odrobinę chłodniej – w cieniu pełnym suchego szelestu, który wraz z wiatrem od portu narastał w dziki łoskot, a który wydawały liście.

Co do tych problematycznych palm, to do mnie przemówiło, przypomniało mi się twoje opowiadanie i postanowiłam ci wkleić ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Skoro jesteś zła, Gravel, znaczy, że wzbudziłem emocje :D Nie takie uczucia planowałem wywołać, jednak… miło mi :P

Dziękuję za lekturę i uwagi, a pochwała odnośnie języka jest dla mnie zaszczytem. Szczególnie od osoby piszącej równie pięknie, co Ty :3

 

Zgadzam się, że czytelnik powinien rozumieć, co czyta… Zresztą, to najwyraźniej nas łączy – również nie lubię za bardzo wysilać się przy lekturze, wolę traktować czytanie jako relaks i dla ciała, i umysłu.

Najwyraźniej jednak mam problem z wczuciem się w odbiorcę, gdyż ten tekst wydawał mi się dość prosty w swej naturze, a jedynie nadmiar poetyzmu mógł dezorientować :/

Pierwotnie, końcówka była napisana okiem pisarzy, którzy odpoczywają po wydaniu kolejnej książki i rozmyślają o tym, że ludzkie pragnienia nigdy się nie kończą, a zapotrzebowanie na dobre historie nie zniknie. I, świadomi tego, w umysłach już powołują nowe byty Fikcji, by w Fabryce ponownie zapłonęły ognie kreacji ;D

 

Nazunello! Najdroższa sojuszniczko!

Cytat piękny, a fakt, że wróciłaś myślami do tego opowiadania bardzo mnie cieszy :3 Ja również nie zostawiłem Twego Czarnobyla za plecami :)

I… Hmm… Chyba rzeczywiście “szelest” jest dużo lepszym określeniem niż “szum” ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czytałem na raty, mam mieszane odczucia. Język jest tak piękny, że już po przeczytaniu pierwszego akapitu przerwałem i powiedziałem “wow” (naprawdę!). Malujesz słowami intensywne i wyszukane obrazy, co zachwycało przez bardzo długi czas, ale w pewnym momencie zaczęło mnie męczyć, bo nie szła za tym jakaś ciekawa fabuła, czy puenta. Tak jakby były wodotryski, ale nie miały czego ozdabiać.

Tytuł mnie zachwycił. Jeśli chodzi o treść, to wiele już zostało powiedziane, a ja bym się podpisał rękami i nogami pod komentarzem PsychoFisha.

I w przeciwieństwie do większości, mnie szlag trafiał jak czytałem te cukierkowe fragmenty z literkami i tańczącymi przecinkami… Za to wtrącenia w nawiasach – majstersztyk.

Pozdrawiam! ;)

W końcu znalazłam chwilę. A długo już mnie męczyło, żeby przysiąść :)

Napisane pięknie, dla mnie chyba nawet zbyt pięknie, bo poetyckość nigdy nie leżała na mojej półce, że się tak wyrażę. Ale podoba mi się ta cała zabawa językiem, której się dopuściłeś, szczególnie wielowarstwowość tekstu i te wstawki w nawiasach nadające mu charakterystycznego rytmu. Przyznam, że na dłuższą metę nie dałabym rady czegoś takiego czytać (czyli książki w tym stylu), ale w krótkiej formie wyszło całkiem przyjemnie (o ile można tak powiedzieć o przygnębiającym mimo optymistycznego finału tekście). Cieszę się, że “Papierowe…” dostały piórko :) Cieszę się też, że nie musiałam o tym decydować, bo to jednak nie moja bajka i miałabym ciężki orzech do zgryzienia, a tak mogę po prostu pogratulować dobrego tekstu ^^

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki wielkie za wizytę i komentarz, MrBrightside :)

Wodotryski, mówisz… Może i rzeczywiście, trochę przesadzałem z zabawą w kwiecistość, choć w scenkach próbowałem to tonować (i ładowałem milion nawiasów, ech… XD )

PsychoFish wielce mi pomógł, na przyszłość fabuła będzie bardziej rozbudowana, obiecuję!

Miło, że doceniasz tytuł.

I ja Cię pozdrawiam ;)

 

Tenszo, najdroższa mi sojuszniczko. Teraz, gdy przybyłaś, mogę już czuć się spełniony :3

Na początku myślałem, że cała loża musi przeczytać nominowany tekst, a Ty i Ocha nie dzielicie się opiniami, żeby był większy dramatyzm XD

Niemniej, bardzo mnie cieszy, że rzuciłaś okiem i nie uznałaś czasu za stracony :)

Piórko jest fajne, tylko po cóż mi ono, jeśli nie mogę znakować stemplem jakości Twych wspaniałych tekstów? Mam nadzieję, że wkrótce dasz mi taką sposobność :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Miałam w zeszłym miesiącu lożowy urlop ;) Dlatego nie musiałam czytać.

A niedługo będziesz miał co oceniać, choć raczej na papierze. Obiecuję.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Uff, udobruchałaś mnie ;P

Choć jeśli masz na myśli “Dobro złem”, to wiedz, że nie zaspokoi mnie to do końca… Oczekuję książki, Tenszo! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jednym słowem: imponujące. 

 

Spodziewałem się tylko, że będzie “inne” w warstwie językowej, a ty u tak zaskoczyłeś również fabułą. Zatem forma i treść w zgodnym rytmie – za to pierwszy plus.

Właściwie to tych plusów sporo, więc nie chcę mi się wymieniać :D Co tu gadać, towarzyszu broni, kupuję to opowiadanie. Ja nie z tych, którzy mówią “ja za prozą poetycką nie przepadam”. Ja z tych, którzy lubią po prostu dobrą literaturę. A tutaj dostałem jej soczysty, dorodny kawałek. 

 

Co się podobało? Wiadomo, fabryka i literki. Pomysłowe i oryginalne, a przede wszystkim współgrające z treścią. Poza tym przemówiły od mnie historie ludzi. Zarzuty, że grasz na emocjach za pomocą tragedii (szczególnie dziecięcych) są równie sensowne, jak czepianie się deathmetalowej kapeli, że gra ciężką muzykę za pomocą przesterowanych gitar :) Do mnie to przemawia tym bardziej, że wymyśliłeś całkiem ciekawe te nieszczęścia (choćby ta leukokoria), a ponadto opisałeś je plastycznym językiem. Pogubiłem się trochę przy Emilce przez nadmiar węży, ale w przypadku Pawła czułem wojnę, a rysunki Piotrusia widziałem. Dobra robota. 

No i oczywiście wstawki. Świetne są. Zastanawiam się tylko, czy potrzebne jest zapisywanie ich jednocześnie kursywą i w nawiasach. (Sam w ostatnim tekście użyłem jednego takiego zabiegu, bez nawiasu, bez kursywy, ale niektórzy pytali, o co chodzi). 

 

Co się mniej podobało? Końcówka. Mam wrażenie, że Geralt bruka Twoje opowiadanie swoimi brudnymi buciorami. Wolałbym zastać tam jakichś bardziej uniwersalnych, klasycznych bohaterów (przyznaję, że tego od Asimova nie znałem). Mam też mieszane uczucia odnośnie tej dziewczyny, Weny. Dziwna, chaotyczna kreacja. 

 

Co się nie podobało? Trzy pierwsze akapity. Gdyby nie piórko i Twój nick, nigdy bym nie przebrnął. Co to, “Nad Niemnem”, że serwujesz czytelnikowi tyle opisów? Pierwsza linijka powinna zasysać. A jak nie pierwsza to chociaż druga. Dopiero w czwartym akapicie mam jakiś punkt zaczepienia – dziewczynę. W literaturze jak w psychologii: pierwsze wrażenie najważniejsze. Nie dziwię się, że niektórzy przez tekst “brnęli”, skoro już na wstępie nastawili się na ciężką przeprawę. Wiem, że nie lubisz ingerencji, ale przyszła mi do głowy taka sugestia na przyszłość: może daj czytelnikowi się rozgrzać z tą poetyckością i złożonością zdań? Na początku z umiarem, a potem możesz się rozkręcić tak, jak lubisz. Ja lubię wiedzieć, o kim czytam i co się z nim dzieje. Jak już to będę wiedział, chętnie się rozproszę kwiecistymi opisami. 

 

Gratuluję piórka, bo w pełni zasłużone. Zaraz pójdę zobaczyć, co Ci MC o tym napisał. Moim zdaniem fajnie by było, jakby coś takiego znalazło się w NF. Tak dla odmiany, dla poszerzenia poglądu na literaturę. Czasopismo wydaje się na to odpowiednim miejscem. 

To tyle. Czekam na kolejny tekst. No chyba że masz jeszcze jakieś pytania do uważnego czytelnika, to wal :D

 

EDIT: Oj, pan redaktor się nie wysilił z tym opiniowaniem :(

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

O, Fun! Za przebrnięcie przez ten początek należy Ci się laur wytrwałości ;)

Dzięki.

Masz oczywiście bardzo dużo racji – początkiem skrzywdziłem ten tekst. Zapewne dlatego tak niewiele osób dotarło do końca…

Poetyzowanie już hamuję, co (chyba) było widać w Wulkanie. W tym przypadku, cóż… musiałem zapewne uświadomić sobie, że jak chcę to potrafię. I wreszcie mogę wyluzować ;D

 

Odnośnie wstawek – nawiasy miały podkreślać ich wtrąceniowy charakter, zaś kursywa w zamierzeniach wskazywała, że są to komentarze Weny. Ona przeżywała podobne tragedie cały czas, stąd przebijająca przez wypowiedzi bezpośredniość i fatalizm.

W Twoim przypadku, z tego co pamiętam, to było pojedyncze słowo w nowym akapicie, bez znaków interpunkcyjnych, czegokolwiek… I choć rozumiałem zamysł, to mogło niektórym wyglądać jak pozostałość po korekcie. ;P

 

Zakończenie zaś, wyjątkowo, dopisałem znacznie później. W pierwotnej wersji była tam krótka scenka z pisarzami w knajpie, którzy podczas rozmowy stwierdzają, że choć teraz mają chwilę spokoju, trzeba będzie wrócić do pisania, bo ludzkie marzenia (i wyobrażenia) nigdy się nie kończą! ;D

Ale to jest chyba nieco lepsze. Postaci miały być przede wszystkim rozpoznawalne – Geralt z fantasy, Olivav z sci-fi, Kmicic z non-fiction. Rolanda dodałem, bo jest chyba jedyną postacią, która doskonale rozumie przedstawioną tematykę. Jeśli nie znasz Mrocznej Wieży, polecam zarezerwować na nią trochę czasu w przyszłości bliższej lub dalszej :)

 

Dobra, nie będę Cię już zanudzał. Dzięki po stokroć za obszerną, szczerą analizę. Wskazówki z pewnością wykorzystam, o czym, mam nadzieję, przekonasz się naocznie w przyszłych tekstach ;)

Trzym się ciepło!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przestań, Count! Wstęp jest cudowny! Gdy przeczytałem pierwszy akapit, to… musiałem go jeszcze raz przeczytać, ale gdy już dodałem wszystko do siebie, to aż otworzyłem twarz w zachwycie i stwierdziłem, że muszę koniecznie czytać dalej. Z resztą, do cholery, rzecz się dzieje w Wyobraźni, to wskazanym jest trochę rozruszać mózg, żeby pojąć jej ogrom!

Ja tam opowiadam się po stronie Funa – Czytelnika trzeba sobie kupić i to szybciutko, zanim konkurencja przelicytuje.

Babska logika rządzi!

Mnie szybciutko kupiła kwiecistość pierwszego akapitu. Ale rozumiem, to kwestia gustu. ;)

Heh ;D

Finkla ma oczywiście sporo racji, choć akurat w przypadku Papierowych serc muszę oddać Ci sprawiedliwość, MrBrightside – myślisz w podobny sposób co ja, kiedy to pisałem. Wena w taki właśnie sposób zaprezentowała mi ten tekst – począwszy od zjawiskowego pejzażu.

Gdybym kombinował w innym kierunku, wyszłoby zapewne niezbyt wiarygodnie, a czy opowiadanie byłoby w końcowym rozrachunku lepsze czy gorsze – cholera wie ;D

 

W podzięce za pamięć, Inspiracja obiecała objawić Wam jakieś wspaniałe historie. Bądźcie czujni ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mnie się podobało :)

Rzeczywiście, bardzo poetyckie, zwłaszcza na początku. Zaczynałam ze trzy razy i dzięki tej wytrwałości przeczytałam świetne opowiadanie.

Mnie się podoba i pomysł z literkami, i przeplatanie historii, i dopowiedzenia/dopiski.

Wciągnęło mnie :)

 

Przynoszę radość :)

O, Anet, ma droga! To Ciebie tu jeszcze nie było? :D

Tym fajniej, że nadrobiłaś. Początek rzeczywiście trochę spieprzyłem, pewnie niejeden czytelnik się na nim wykoleił. Za bardzo wczułem się w kreowanie atmosfery…

Cieszę się jednak, że przebrnęłaś, a i zakończyłaś z pewną satysfakcją ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ekhem, ekhem…

Zakończenia (po ostatniej gwiazdce) też nie zrozumiałam ;)

Przynoszę radość :)

O rany, szkoda! X―D

To jest drugie zakończenie, ponoć lepsze niż pierwsze, choć nie dziwię się, że wprowadza w dezorientację… To przez zmianę scenerii.

Chodzi o to, że bohaterowie różnych książek (Wiedźmin, cykl Fundacja, Potop, Mroczna Wieża) odbywają swoje przygody, a w ich trakcie są mniej lub bardziej świadomi obecności czytelnika (każdego z nas), który śledzi ich, kibicuje im lub wprost przeciwnie. Żyją ze świadomością, że gdyby nie ta trzymająca książkę istota, ich bytność nie miałaby sensu.

Bo to Ty, Anet, czytając książkę, obdarowujesz życiem jej bohaterów, jej świat! :―D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Och, jej :)

Przynoszę radość :)

Nie narośl, tylko narośla. Ta narośla w pierwszej osobie liczby pojedynczej. I czemu w jednym z pierwszych zdań mamy “zgoła”?

Wszystko niby pięknie i ładnie, ale czym była wstęga? Bo tak przez trzy części wstępu sporo o wstędze, ale – co to jest?

Czytam sobie, jak przeczytam do końca, coś napiszę.

Pozdrowka.

Rogerze, podobno umiesz posługiwać się słownikami. Narośl, ta narośl.

Babska logika rządzi!

Sorry, fakt, ta narośl. Pokićkało mi się z liczbą mnogą. Cofam uwagę. Dobra, wracam do korekty tekstu dla “CF”.

A toś mnie, Rogerze, zaskoczył niespodziewaną wizytą! :O

Rozgość się i czytaj na zdrowie – bardzom ciekawy Twojej opinii.

 

Narośl to rzeczywiście kłopotliwe słowo – dziwnie się odmienia…

A co do wstęgi, hmm… Jesteś pierwszym (poza moim beta-czytaczem), który się tę sprawą zainteresował. Odpowiem Ci, a jakże… Ale po końcowej opinii, skoro już obiecałeś :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Doczytałem do tak mniej więcej połowy, potem tekst mnie znużył, ale bardzo możliwe, że nie jestem adresatem tego rodzaju opowieści. Mamy tutaj chyba przerost formy nad treścią – długie zdania, często podwójnie złożone, przez które z trudem się brnie. Jeżeli czytelnik musi przeczytać długaśne zdanie dwa razy, żeby zrozumieć, o co idzie, to nie jest dobrze. A raczej jest kiepsko. W tym tekście takie przypadki zdarzają się dość często. A wszystko, tak w sumie, jest mocno rozmydlone.

Opowaiadaniu przydałyby się skróty i podzielenie wielu zdań na dwa.

Tekst raczej dla miłośników tego typu  opowiadań.

Niespecjalnie mnie uwiodła ta, niestety, mocno przynudnawa opowieść

.Pozdrowka.. 

Szkoda, ale rozumiem.

Taaak, Papierowe serca zdecydowanie nie są dla każdego – opinie jasno wskazują, że część czytelników była zachwycona, a reszta znienawidziła ten tekst ;D

W każdym razie dzięki za wizytę i próbę :)

 

Ach, jeszcze ta wstęga… Będziesz raczej zawiedziony wyjaśnieniem.

Jest ona płaszczyzną, po której porusza się “tajemnicza dziewczyna”, którą ona sama rozsnuwa po Wyobraźni, by… no właśnie – napisałem w późniejszej części! :P

No dobra – żeby spoglądać na Rzeczywistość, by formułować Fikcję w pisaną przez autora (Ciebie, mnie, innych) opowieść.

Wstęga nie ma więc jakiegoś głębszego znaczenia – to raczej wystrój.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Po tych przechwałkach myślałem, że jesteś mocniejszym zawodnikiem. 

Co nie znaczy, że opowiadanie jest złe. Bo dobre jest. Miejscami “bełkot”, ale poza tym spoko. 

Wszyscy kiedyś spotkamy się pod jakimś memem.

O, Akanir. Jakże miła i niespodziewana wizyta! Dzięki za uwagę i komentarz.

Bełkot? Masz na myśli przesadną ekspozycję? Cóż… Taka, mniej więcej, była wizja… :/

 

 

Nie bierz sobie za bardzo do serca mojej “napinki” – to tylko podgrzewanie atmosfery :)

 

Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytałem już jakiś czas temu, ale nie byłem pewien, co napisać, więc czekałem, aż lepiej ułoży mi się to w głowie. Ale czekałem i czekałem, ciągle się nie układało, a opowiadanie zacząłem zapominać… No więc nie będzie poukładane.

Ogólne wrażenia mam pozytywne, bo przyjemnie się z tekstem obcowało, ale w sumie do każdego elementu z osobna mogę się w ten czy inny sposób przyczepić. A z drugiej strony – każdy element z osobna mi się podobał, ale ich połączenie nie zawsze. Tak jak mówiłem, nie poukładało się 

 

Język na plus. Podobała mi się poetyckość, nie wszystko musi być napisane jak raport. Choć wolałem te fragmenty, w których więcej było poetyckości, a mniej baroku. Wstawki w nawiasach genialne, w sumie to chyba one najbardziej “zrobiły mi” to opowiadanie.

Fabryka – wizja niby ciekawa, fajny pomysł, ale w kontekście opowiadania jednak wyszło raczej nudno. Dlatego, że najpierw sporo minęło, nim zrozumiałem, co tam się dzieje, a jak już zrozumiałem… To w sumie wyszło, że niekoniecznie cokolwiek? Przez pierwsze ¾ tekstu te fragmenty mogłyby być przerywnikami dowolnego innego opowiadania i nie tak wiele by się zmieniło. W zakończeniu to się zmieniło, ale z zakończeniem mam inne problemy.

Fragmenty poszczególnych bohaterów – lubię takie urywane wycinki, które do pewnego stopnia samemu trzeba sobie złożyć, a napisałeś je dość umiejętnie. Fajnie.

Zakończenie – nie przemówiło. Jednak za dużo banałów. Kwestia o pięknie aktu tworzenia to… No nie, no nie. W pomyśle z wykorzystaniem bohaterów literackich doceniam inwencję, ale jako taki raczej zostawił mnie w konsternacji.

 

PS. Czemu w tytule serca biją w zgodnym rytmie, a w zakończeniu harmonijnie? Ta złamana klamra mnie boli! ;)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Dziękuję, Diriadzie, za niespodziewaną wizytę i wartościową opinię. W sumie jest o tyle ciekawa, że większość dotychczasowych była skrajna – albo komuś podobały się wszystkie elementy, albo… żaden XD

W sumie cel, który mi przyświecał, gdy to pisałem, było stworzenie czegoś specjalnego, wymykającego się porównaniom… Wkurzało mnie gadanie, że wszystko już powstało i nie da się napisać nic oryginalnego… no i powstały Papierowe Serca ;D

Niemniej, trafnie zauważyłeś, że Fabryka istnieje dla samego swojego istnienia – jest to związane po części z konstrukcją opowiadanie, a po części z faktem, że lepiej tego zrobić nie potrafiłem…

Fajnie, że doceniasz nawiasy, a poetyzmy nie zmęczyły zanadto.

Ostatnie zdanie… Hehe, taaak, to był cios poniżej pasa ;P

Nowe teksty będą już bardziej konwencjonalne, więc zapraszam – spojrzenie solidnego autora zawsze w cenie ;D

 

Dzięki raz jeszcze i trzym się ciepło!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podobało mi się. A tytuł nie zachęcał do lektury :P

Jest poetycko, ale raczej subtelnie, bardzo miękko i przede wszystkim ciekawie. Pomysł na fabrykę i Wyobraźnię sprawnie zrealizowany – dajesz tyle informacji, ile trzeba; nie za dużo, nie za mało.

Co do opisanych historii – ze dwa razy się skrzywiłam; miejscami balansujesz na granicy sentymentalności i popadasz nieco w melodramatyzm (sceną z córką i książką o motylach; i motyw dziewczynki na wózku – tak jakby to, że w wyniku wypadku nie może chodzić to za mało, musiałeś jeszcze pozbawić ją kończyn :/ – nie za bardzo wiem, czemu to miało służyć…)

 I końcówka – trochę zbyt podsumowująca, nieco łopatologiczna, tak jakbyś obawiał się, że czytelnik nie złapie, o co chodzi. Dla mnie niepotrzebna.

Trochę pomarudziłam, ale czytałam z przyjemnością. Chyba podobało mi najbardziej z Twoich tekstów :-)

 

ciężkich od mleka i miąższu kokosów – kokosy nie mają w środku mleka

 

chłopiec dbał, by jego kredki były dobrze zastrugane i leżały w odpowiedniej kolejności

 

Też tak mam XD

It's ok not to.

Tytuł nie zachęca? Jak możesz! A tak byłem z niego dumny! ;P

 

motyw dziewczynki na wózku – tak jakby to, że w wyniku wypadku nie może chodzić to za mało, musiałeś jeszcze pozbawić ją kończyn :/ – nie za bardzo wiem, czemu to miało służyć…

Widocznie odezwał się wrodzony sadyzm ;P Poza tym, wiesz, nie ma lekko, gdy przysmaży Cię prąd…

kokosy nie mają w środku mleka

No niby wiem, że doić się tego nie da, ale… tak się jakoś przyjęło mówić, nie? Sugerujesz, że powinienem napisać “wody”?

 

Mega mnie zaskoczyłaś, Pierożku, żeś zmierzyła się z tym ciężkim skądinąd tekstem. Dziękuję Ci.

 

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tytuł nie zachęca? Jak możesz! A tak byłem z niego dumny! ;P

Pardon, gomen, izwini… nie lubię wyszukanych tytułów; a po tym obawiałam się połączenia makabry z romansem. I o ile tolerancję na makabrę mam dość wysoką, na romans już niekoniecznie – więc dobrze, że się rozczarowałam ;-)

 

Poza tym, wiesz, nie ma lekko, gdy przysmaży Cię prąd…

Wychodzi na to, że ja tej sceny w ogóle nie zrozumiałam… Wydawało mi się, że dziewczynkę na pustyni po prostu ukąsił wąż, dlatego myślałam o paraliżu jako o skutkach – po pierwsze napisałeś, że to co widziała dziewczynka się ruszało, po drugie nie przyszło mi do głowy, że w obozie mógłby być niezabepieczony kabel zasilający, po trzecie – tak wiem, że napisałeś o kablu zasilającym… Zdolna jestem :P Może to przez Małego księcia.

 

No niby wiem, że doić się tego nie da, ale… tak się jakoś przyjęło mówić, nie?

To nie o dojenie chodzi XD Mówi się mleko kokosowe, ale nie na to, co kokos ma w środku :P Płyn w środku to jest woda kokosowa (przejrzysta), mleko kokosowe (białe) wytwarza człowiek z miąższu i zwykłej wody. Może nie użyłabym słowa woda w tym fragmencie, bo brzmi równie źle, jak mleko, ale bym coś pokombinowała z tym zdaniem.

 

żeś zmierzyła się z tym ciężkim skądinąd tekstem.

Nie nazwałabym tego tekstu lekkim, ale ciężkim też nie. Czytało się dobrze :-)

It's ok not to.

I o ile tolerancję na makabrę mam dość wysoką, na romans już niekoniecznie

Hmm… A akurat mam w zanadrzu taki ładny romans… ;)

 

Dziewczynka dotknęła kabla w miejscu uszkodzenia izolacji i ją z kopnęło. Z leksza mocno ;P

Węże były tu pewnym środkiem przekazu, alegorią. Inspiracja, obserwując scenę z Wyobraźni widziała, co się działo, a narrator towarzyszący bohaterce przedstawiał jej wrażenia.

To dość siermiężny wątek, bo musiałem sprawdzić jak izoluje piasek na pustyni, ale chyyyyba nie popełniłem tam błędu. Chyba :/

 

Płyn w środku to jest woda kokosowa (przejrzysta), mleko kokosowe (białe) wytwarza człowiek z miąższu i zwykłej wody.

A zatem znasz się na kokosach, Pierożku? No proszę, od tej strony Cię nie znałem ;)

Ale masz rację. Coś z tym można by zrobić…

No i poprawić przecinki – przeczytałem tylko fragmencik z tej pustyni i jestem zdruzgotany XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A zatem znasz się na kokosach, Pierożku? No proszę, od tej strony Cię nie znałem ;)

Ta tajemna wiedza pochodzi z doświadczenia :P

It's ok not to.

Miś przeczytał raz, spróbował drugi raz i dalej nie ogarnia tego misiowym rozumkiem. Odkurzone. Dla koneserów zdaniem misia.

Nowa Fantastyka