- Opowiadanie: TheDarkCheedar - Przepraszam, którędy do przyszłości?

Przepraszam, którędy do przyszłości?

Drodzy czytelnicy! Mam przyjemność zaprezentować Wam część mojej twórczości. Żywię szczerą nadzieję, że to co udało mi się stworzyć, przypadnie czytelnikom do gustu. Zasiądźcie więc wygodnie w fotelach, przeczytajcie a następnie krytykujcie. Kochajcie lub nienawidźcie, lecz na litość boską, nie bądźcie obojętni!

P.S. Wytykanie błędów mile widziane!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przepraszam, którędy do przyszłości?

 Tępy huk przeszył mnie na wskroś. Zgęstniała lepka ciecz surowicza otaczająca moje ciało poczęła spływać z wolna do kratek w podłodze kabiny. Bezwiednie osunąłem się. Spadek adrenaliny pozwolił mi dopiero teraz odczuć straszliwy ból – jakby każdy najdrobniejszy człon wyziębłego ciała przebijano setkami małych ostrzy. Płuca paliły niemiłosiernie, wypełnione były jeszcze płynem. Krztusiłem się dobrą chwilę, lecz w końcu zdołałem zwymiotować całą zbyteczną ich zawartość. Plwociny cichutko kapały przez otwory pod nogami lekko stukając o wewnętrzną część odpływu. Ból narastał, zwłaszcza w mojej głowie, miarowo przychodząc falami cierpienia by w końcu osiągnąć swoje apogeum, szczyt kaźni. Stukot kropel brzmiał jak uderzenia wielkim młotem o rozgrzaną stal. Jakby gargantuiczny kolos postanowił skakać wewnątrz meandrów mego umysłu– deptać sploty neuronów i dla zabawy rozrywać strukturę szarej istoty. Ziąb piwnicznego korytarza, rodem z prosektoryjnych komór, szturmem wdarł się do kapsuły potęgując uczucie powolnych katuszy. Zdołałem rozluźnić odrętwiałe mięśnie. Ból ustępował. Leżałem tak przez moment, wciąż zszokowany tym co zaszło. Dobiegła mnie nagła wewnętrzna pustka, chyba dopiero pojąłem, że mogę myśleć i nie sprawi to większego cierpienia. Głośnik komputera jednostajnie i bezpłciowo wypluwał z siebie rytmiczne slogany, syntezował je na bieżąco kobiecym głosem. Początkowo nie rozumiałem ich zupełnie, z czasem łapałem pojedyncze słowa by z mozołem kleić z nich całe zdania. Automat dalej martwo recytował swój cyfrowy poemat.

– …Systemy podtrzymania życia wyłączone. Płyn surowiczy usunięty. Zapasowe agregaty prądotwórcze uruchomione.

Pokrywa z grubego szkła rozsunęła się i do małego pomieszczenia zostało wtłoczone ciepłe powietrze, przyjemnie ogrzewając moją lodowatą skórę. Dotychczasowy półmrok ustąpił pod wpływem laboratoryjnego światła. Spoglądałem tępo na sufit kabiny. Komputer zamilkł na krótko, coś przeliczał, rachował, zmieniał lub poprawiał. Słychać było tylko jego wentylatory utrzymujące komponenty w optymalnej temperaturze. Wielkim aktem woli zebrałem w sobie całą siłę i spróbowałem wstać. Niczym sztangista wyrywający niebotyczne ciężary uniosłem się ku górze. Triumf nie był jednak mi pisany, bowiem jak szybko stanąłem, równie szybko upadłem. Stanowczo zbyt długo ich nie używałem. Poderwałem się po raz drugi by już trochę pewniej przyjąć wertykalną pozycje. Moja heroiczna walka z grawitacją dla niewprawnego oka mogła przypominać perypetie niejednego moczymordy w upojny, piątkowy wieczór. Cóż za marne upodlenie! Niepewnie przyklejony do ściany stawiałem krok za krokiem. Tym sposobem udało mi się dopełznąć do małego stolika. To był dobry czas, by pozbierać swoje myśli.

Muszę sobie kilka rzeczy przypomnieć. Od czego tu zacząć… No tak! Moje personalia: Inżynier Władimir Władimirowicz Talkovsky, doradca techniczny projektu księżycowego. Witamy w przyszłości! Sądziłem, że gorzej będę się czuł po tylu latach spędzonych w uśpieniu, tymczasem jednak nie jest tak źle. Wciąż, co prawda, rwie mnie głowa, choć ból to znośny. Wnet wkroczył do mego umysłu jeden istotny fakt: nie śpię od dobrych paru minut, a dalej nikt nie przyszedł by mnie powitać.

Stanąłem wyprostowany, uniosłem wysoko głowę i rozciągnąłem zastane mięśnie. Farmakologia moich czasów działała cuda. Nie dłużej niż kilka chwil wcześniej zwijałem się, prawie w spazmach, z bólu, a teraz jak nowo narodzony! Jeszcze dwa lub trzy ukłony i najwyższa pora na założenie czegoś. Paradowanie w stroju Adama, mimo że należy do wygodnych, jest raczej postrzegane jako faux pas, nawet na księżycu. Wyciągnąłem z małej szafki w rogu kabiny bieliznę, kombinezon, buty, czapkę a nawet cieniutki skafander, umieszczony tam chyba tylko na wszelki wypadek. Czyżby ten właśnie nastąpił? Wszak nadal nikt tu nie wszedł.

Pośpiesznie ubrałem się. Grzebiąc dalej w mebelku znalazłem awaryjny zapas jedzenia ukryty na jego dnie. Zasadniczo trudno nazwać to pełnoprawnym jedzeniem, bardziej bowiem przypomina to zmieloną i mokrą tekturę umieszczoną w plastikowej tubce. Trzeba się przymusić. Kilka łyków i po sprawie. Mam już chyba wszystko, pora opuścić króliczą norę. Tuż przed mymi oczyma stały stalowe wrota. Chyba jeszcze to przemyślę… Naukowcy nie zjawili się z jakiegoś powodu. Może są na górze? Założę jednak ten skafander, cholera wie co spotkam tam na górze po dziesięciu latach.

Teraz już w pełni gotowy, mocno chwyciłem za zasuwy i pewnym ruchem pociągnąłem je. Blok metalu zawył jak szlachtowany wieprz, ugiął się i osunął.

– Na teorię mnogości! – krzyknąłem przerażony.

Czarna breja siłą wtargnęła do wnętrza komory. Momentalnie przymknąłem wrota i odskoczyłem. Cóż to u licha jest? Ciecz zalała część podłogi, a następnie, zupełnie niespodziewanie, zastygła. Wbrew zdrowemu rozsądkowi dotknąłem tego chemicznego wybryku. Na jego powierzchni powstała cienka błona o konsystencji galarety, w środku pozostawał płynny. Prawdopodobnie nie reagował z moją ręką ani z otoczeniem (oprócz wspomnianego stygnięcia). Opanowałem lekki strach przed nieznanym i ponownie uchyliłem drzwi. Płyn zalał pomieszczenie do poziomu kolan, odsłaniając przy tym świat zewnętrzny.

Tym razem także coś nie grało. Gdzie kosmiczna czerń zajmująca długość i szerokość całego księżycowego firmamentu? Czemu niebo jest niebieskie? Czyżbym znalazł się na Ziemi? Wypełzłem zaniepokojony na zewnątrz. Zobaczyłem widok rodem z fantastycznych obrazów: nie ma go w moich wspomnieniach. To nowy, nieznany, zalany czarnym glutem w każdym miejscu i posiadający sztuczną atmosferę księżyc. Tylko komin kapsuły wystawał nad powierzchnię brei. Szok i niedowierzanie. Jak? Kiedy? Gdzie się podziała wielka kolonia? Gdzie budynki, centrum badawcze, kwatery, fabryki? Gdzie ludzie? Nie dobrze, bardzo niedobrze!

W panice rozejrzałem się wkoło. I kolejne zaskoczenie. Ziemia, kiedyś niebieska planeta poprzecinana kontynentalnymi strugami w barwach zieleni i brązu, teraz zupełnie czarna kula. Dosłownie pokryta czarną masą i tylko gdzieniegdzie na jej martwej powierzchni lśniły małe punkty koloru białego.

– O rachunku różniczkowy! – żachnąłem się sam przed sobą.

Ile zdziwień mnie jeszcze dzisiaj czeka? Zacząłem panicznie wodzić wzrokiem po horyzoncie, gdzie wśród ciemnych pofałdowań widać tylko styk niebieskiego firmamentu z tym oceanem pustki. Jadąc wzdłuż linii spotkałem mały punkt, różniący się znacznie od reszty otoczenia. Przypominał te plamki na powierzchni Ziemi. Z braku lepszych rozwiązań został on oczywistym celem. Kierunek obrany, czas ruszać w drogę.

Wystarczyło jakieś dwadzieścia minut bym zdał sobie sprawę z rozmiaru eskapady, na którą się wybrałem, odległość od majaczącej kropki powinienem, zapewne, liczyć w kilometrach. Marsz męczył niemiłosiernie, buty skafandra lekko uginały strukturę czarnej mazi, szczególnie w miejscach nachylonych: pagórkach i stokach. Przeklinam teraz sztuczną grawitację. Tyle razy, niemal, stawiałem ją za wzór technologicznych osiągnięć ludzkości, teraz najchętniej wyłączyłbym ją na dobre.

Droga dłużyła się niemożebnie. Już dawno zdjąłem skafander, powietrze tutaj musiało być zbliżone do ziemskiego. Jego kolor wynikał z konkretnego składu, który pozwalał rozproszyć z całego spektrum głównie światło niebieskie. Kiedy zbliżałem się nieustannie do tajemniczego obiektu, nabrał on rozmiarów, dosłownie rósł w oczach. Z odległości około dwóch kilometrów wielkość białej masy robiła niemałe wrażenie. Całość zachowywała kanciastą strukturę, przypominała gigantyczną halę z lekko falującymi ścianami. Kiedy stanąłem w odległości mniejszej niż kilometr, gdzie żaden z pagórków nie przysłaniał mi obrazu, dostrzegłem pewną specyfikę tej konstrukcji. Wszystkie boki tej figury składały się z ruchomych kostek i prostopadłościanów płynnie wędrujących po wspólnej płaszczyźnie. Czasem wnikały w siebie tworząc większe figury. Wśród tej plątaniny nie mogłem dostrzec żadnego porządku, zmiany położenia wynikały jakby z potrzeby chwili, nikt ich nie planował.

– A oto i prawdziwa płynna nowoczesność – rzekłem poruszony widokiem.

Krok za krokiem przybliżał mnie do celu. Będąc już pod samą budowlą (o ile można to tak nazwać) ujrzałem jej prawdziwy rozmach, całość wysoka na kilkadziesiąt metrów i szeroka… Nawet nie śmiem spekulować na ile. Podszedłem pod samą krawędź, by obejrzeć ten cud. Mimo wszelkich ruchów, szybkich zmian pozycji wielkich elementów wszystko odbywało się bezgłośnie. Powierzchnia pojedynczego boku była idealnie płaska i gładka jak niezmącona tafla wody. Znów postanowiłem postąpić wbrew zdrowemu rozsądkowi i dotknąć tej niesamowitości. Jakież było moje zdziwienie kiedy to ręka moja zapadła się pod tą idealna taflą. Natychmiast cofnąłem dłoń. Ciekawość wzięła jednak górę. Wstrzymałem oddech i stanowczym krokiem wszedłem w tę architektoniczną osobliwość.

W środku poczułem się jak w innej rzeczywistości, żaden film ani tekst nie oddaje tego jak wspaniałą jest przyszłość. Z jednej strony ten dziki zachwyt, z drugiej zaś dziwny wstyd. Jakbym pochodził z prymitywnego plemienia i pierwszy raz wszedł do galerii handlowej, gdzie nawet automatyczne schody stanowiły niemałą atrakcję. Wszystko tu odbierałem z pewną rozterką. Dziecięcy zachwyt i ciekawość ścierały się poczuciem, że nie pasuje do tego środowiska, jestem intruzem w tym sterylnym świecie. A był to świat zaprawdę magiczny, żaden element otoczenia nie stał w miejscu. Przez chwilę tkwiłem osłupiały, nie mogąc zrozumieć co właściwie się dzieje. Chcąc opisać to wszystko należałoby użyć słów: kontrolowany chaos. Czym są te przelatujące elementy? Dokąd zmierzają? Może to jakaś fabryka? Zbyt dużo pytań, stanowczo za mało odpowiedzi. Pozostaje mi empirycznie odkryć cel istnienia tego obiektu.

Zagłębiałem się w ten melanż błysków, świszczącego powietrza i lecących elementów o nietrywialnych, zagadkowych kształtach. Całość stanowiła strukturę wypakowaną do granic możliwości, a jednak każdy element znał swoją trasę, nie kolidował z innymi. Jedynie podłoga wydawała się mało zagospodarowana. Mijałem tym sposobem różnorakie formy przez dobrych kilka minut, aż do momentu dotarcia do kolejnej ściany. Bez oporów przeszedłem na drugą stronę. Oto i oni! Widzę ich, ale… Chwila. Czy to są na pewno są ludzie? Te kroczące istoty przynajmniej przypominają wyglądem ludzi. Androidy? Raczej nie. Wśród śnieżnobiałych podłóg kontrastowali niczym kleksy na kartce zeszytu. Mieli na sobie dziwne kostiumy, które płynnie zmieniały barwę. Chodzili lub sunęli po niewidocznych traktach. Nosili specyficzne maski, może coś w rodzaju rozszerzonej rzeczywistości? Tkwiłem w kącie, chwilowo unikając ich spojrzeń. Zauważyłem pewną zależność: ich ubiór zmienia kolor częściej, gdy zbliżają się do innych. Co to ma oznaczać? To forma komunikacji?

Cholera! Zauważyli mnie. Nie ucieknę, to i tak nie miałoby sensu, dopadliby mnie. Grupka kilku postaci otoczyła mnie. Paru z nich przybrało kolor niebieski, niektórzy granatowy. Jeden nawet stał się czerwony. Nie miałem odwagi żeby chociaż drgnąć, stałem jak słup. Ta patowa sytuacja, mogłaby trwać w nieskończoność. Na miejsce przybył jeszcze jeden osobnik, zupełnie inny od reszty. Ten jegomość był robotem, podszedł do mnie i delikatnie wysunął w moją stronę mechaniczną rękę. Lekko zbity z tropu podałem mu swoją. Metaliczna blacha połyskiwała na jego zautomatyzowanej łapie. Poprowadził mnie, omijając resztę zgromadzenia, w stronę dziwnej struktury przypominającej wielką muszlę. Stanąwszy u jej stóp wykonał niezrozumiały dla mnie gest. Niewidoczna siła uniosła nas w górę i wystrzeliła w niewidomą stronę. Widziałem z jak wielką prędkością sunęliśmy w powietrzu, nie czując przy tym żadnego oporu wiatru. Za wszelką cenę próbowałem opanować strach, pot skroplił się na moim czole. W myślach tworzyłem obrazy końca tego ikarowego lotu. Oby tylko nie upaść! Mijaliśmy połacie gęsto zabudowanego terenu, gigantyczne prostopadłościany mknęły między mniejszymi kostkami, wszystko wirowało. To chyba koniec podniebnej podróży. Kamień spadł mi z serca. Opadliśmy na ziemię wewnątrz przezroczystej kopuły. Przez całą jej szerokość rozciągał się wielki ostrosłup przypominający piramidę. Robot zaciągnął mnie dalej do środka konstrukcji.

Wewnątrz wszystko zmieniło swój wygląd, to mogła być stara część całej budowli. Ściany tutaj odlano z betonu, na ich powierzchni wisiały splątane stosy kabli. Szliśmy dalej, jednym z szerszych korytarzy. Na jego końcu znajdowało się pomieszczenie, nie takie zwyczajne, gdyż do złudzenia przypominało laboratorium. Na szeregach stołów zalegały warstwy kurzu. W samym centrum tego miejsca stała wielka elektroniczna maszyna, wyglądem przypominała pierwsze komputery z ubiegłego wieku, o marnych parametrach i imponujących rozmiarach. Kiedy zbliżyliśmy się do niej, robot puścił moją dłoń i odszedł w sobie tylko znanym kierunku.

– Co to ma znaczyć? – powiedziałem bez przekonania w jego stronę.

– Witaj człowieku – rzekł nagle kobiecy głos niewiadomego pochodzenia.

Drgnąłem. Skąd, na jednostkę urojoną, dobiega ten głos?! Słyszałem go wyraźnie, rozchodził się równomiernie po całym pomieszczeniu, jakby nie miał jednego źródła.

– Nie masz powodów do obaw – zagaił ze stoickim spokojem.

Łatwo mówić.

– Kim jesteś i czego chcesz? – spytałem mocno spanikowany.

– Jestem inteligentną jednostką liczącą, sprawującą pieczę nad tym obiektem.

– Jesteś tym… Tą maszyną na środku?

– W rzeczy samej.

Stanowczo za dużo wrażeń jak na jeden dzień, mogłem zostać w kabinie i ręcznie zainicjować wznowienie procesów koniecznych do podtrzymywania życia. Zapas energii wystarczyłby na kolejne dziesięć lat. Nie musiałbym rozmyślać jak rozmawiać ze sztucznym rozumem. Choć… Taka ucieczka niczego by nie zmieniła, muszę zmierzyć się z tym wszystkim.

– Czy jesteś sztuczną inteligencją? – zapytałem podejrzliwie.

– Tak, choć spoczywają na mnie pewne ograniczenia wynikające z potrzeby zabezpieczenia ludzkości przed moim niepożądanym działaniem. Prócz tego, w zasadzie, posiadam wolną wolę.

I to wszystko upchnięte do takiej szkaradnej maszynki. To jawna ujma dla tworu takiego pokroju, żeby bytować w tej przerośniętej konserwie.

– Który mamy rok inteligencjo?

– Obecnie jest rok ziemski 2056, konkretnie 14 maja, godzina 13:23 czasu Greenwich.

Słowa te uderzyły mnie naprawdę mocno. Serce zaczęło bić szybciej. Spochmurniałem. Już wiem czemu nikt dzisiaj nie przyszedł. Przeleżałem tam o dziesięć lat za długo. Czemu do tego doszło? Rozwój następował tak szybko, że jako ludzkość zapomnieliśmy o przeszłości? Jedno staje się pewne, odpowiedzi na wszystkie pytania są tuż pod moim nosem.

– Zanim zaczniesz zasypywać mnie pytaniami, pozwól mi dowiedzieć się parę rzeczy – rzuciła niespodziewanie, burząc mój tok myślenia.

– Proszę bardzo… – odpowiedziałem lekko speszony.

– Chciałam cię najpierw przeprosić za całą sytuację z ludźmi w bloku rozrywkowym.

Więc jednak to byli ludzie a nie androidy.

– Nie chowam urazy – dodałem, wciąż lekko zagubiony.

– Domyślam się z jakiego okresu pochodzisz, w mojej pamięci są dane dotyczące projektu księżycowego, a twój kostium odpowiada wyglądem zdjęciom archiwalnym.

– Masz rację. Uczestniczyłem w tym przedsięwzięciu. Obudziłem się dzisiaj w kapsule utrzymującej mnie w hibernacji. Przeleżałem tam, zalany płynem surowiczym, przez ostatnie dwadzieścia lat. Początkowe założenia projektu przewidywały maksymalny czas hibernacji na dekadę, na późniejszym etapie prac dodano zapas energii pozwalający podwoić ten wynik. Rzecz jasna był to mechanizm awaryjny. Komora nie posiadała zamkniętego obiegu powietrza, naukowcy mieli wprowadzić tlen sztucznie, przypinając do wlotów specjalne butle. Wcześniej jednak musieli przeprowadzić badania, by pacjent nie doznał szoku od złego składu mieszanki bądź nieodpowiedniego jej ciśnienia. Gdyby nie stworzona przez ludzi sztuczna atmosfera, umarłbym. Po upływie okresu uśpienia pacjent zostawał wybudzany siłą. Tak też się stało. Grupa badawcza nie zjawiła się dekadę temu, a mimo to żyję. Wciąż nie wierzę jak wiele losowych zdarzeń zadecydowało o tym, że jestem właśnie tutaj.

– To interesująca historia. Oprócz ciebie, ktoś jeszcze uczestniczył w projekcie?

– Tak, było to dwadzieścia sześć osób wraz ze mną. Wszyscy umieszczeni zostali w takich komorach jak moja, rozsianych wokół kolonii.

– Wszystko co mówisz jest takie interesujące, a ja wciąż nie wiem jak się naprawdę nazywasz.

– Wybacz, to przez roztargnienie. Jestem inżynier Władimir Władimirowicz Talkovsky, byłem koordynatorem do spraw technicznych i uczestnikiem projektu księżycowego.

– Ja oficjalnie nie posiadam imienia, choć naukowcy, którzy mnie stworzyli nadali mi nazwę Martha. Miło mi ciebie poznać Władimirze.

– Mi również, Martho.

Nie uwierzyłbym nikomu gdyby mi powiedział, że kiedyś zaznajomię się ze sztuczną inteligencją. Wizja tego, niegdyś tak odrealnionego, absurdalnego, spotkania, teraz jest czymś oczywistym, zupełnie normalnym.

Zapanowała niezręczna cisza. Uzmysłowiłem sobie, że przecież rozmawiam, w pewnym sensie, ze zwykłą osobą. Ocknąłem się z zamyślenia. Teraz moja kolej stawiać pytania.

– Co z powierzchnią Ziemi i księżyca? Czym jest ta breja?

– Czarna substancja pokrywająca powierzchnię obu ciał niebieskich jest wysoce wyspecjalizowaną formą biologiczną, sztucznie wytworzoną w warunkach laboratoryjnych. Ma ona za zadanie przetwarzać energię słoneczną w elektryczną a następnie dostarczyć ją do wyznaczonego celu. Ponadto jej warstwa wierzchnia dokonuje filtracji powietrza pozbywając się z niego dwutlenku węgla, tworząc przy tym tlen. Ta, jak to nazwałeś, breja zastąpiła cały poprzedni ekosystem: drzewa, rośliny, plankton. Jej pośrednim celem jest utrzymanie stałych temperatur na obu planetach. Robi to odpowiednio regulując skład atmosfery.

To tłumaczy dlaczego wszystko jest tym oblepione. Dotykając czarnego gluta, nawet nie pomyślałem z jak wielką technologią mam do czynienia. Czy wszystko w tym świecie jest przemyślane? Nie ma tu już miejsca na przypadek? W zasadzie ja sam stałem się takim przypadkiem. Jeszcze bardziej odczułem to, że nie pasuje do tego świata. Jak intruz, dzikus, nieokiełznana małpa. Jednak coś lub ktoś chciało bym żył, światem nie rządzi losowość, jest równie przemyślany jak ta nowoczesna technologia. Choć może to pomyłka… Nie wiem co mam teraz sądzić.

– Te białe konstrukcje, tutaj jak i na Ziemi, to miasta? – zapytałem już lekko znużony, zmęczony ciągłą ekscytacją.

– Bardziej pasowałoby określenie okręgi urbanizacyjne. W ich wnętrzu znajdują się wszystkie struktury potrzebne do zaspokojenia potrzeb konsumpcyjnych i wytwórczych, a także utrzymania sprawności systemów nadzorujących, w tym mnie. Ponadto, tutaj dochodzą połączenia energetyczne, wydobywane z czarnej masy. Z tego co wykryłam, zdążyłeś już zwiedzić spory kawałek części wytwórczej okręgu. Tam tworzone są w pełni automatycznie dobra konsumpcyjne, dzieła sztuki, części zamienne, umeblowanie, inne maszyny oraz kawałki budynków, ogółem wszystko. Każda z tych rzeczy tworzona jest z jednolitej masy, którą tworzy generator cząstek. On sam wykorzystuje energią słoneczną do kreowania atomów. Brzmi to dla ciebie dosyć fantastycznie ale tutaj jest już rzeczywistością.

– Jakim cudem ludzkość wykonała taki skok technologiczny w ciągu zaledwie dwudziestu lat?

– Ujmując to najprościej: zatrzymaliśmy czas.

Wybałuszyłem oczy ze zdumienia.

– Zatrzymaliśmy czas?! Jak to możliwe?!?

– Pamiętasz systemy utrzymujące sztuczną grawitację na księżycu?

– Oczywiście. Sam uczestniczyłem w ich tworzeniu.

– Ich zastosowanie było niebywałym skokiem technologicznym. Rozwiązanie, o którym zaraz Ci opowiem stanowiło kolejny etap tego skoku. Pomysł ten drastycznie udoskonalono– stworzono małe środowisko o niezwykle wysokiej grawitacji. Jak wiadomo przy obiektach o dużej masie, ergo dużej grawitacji czas płynie wolniej. Tę właściwość wykorzystano tutaj. Wewnątrz specjalnie stworzonej komory czas praktycznie nie płynął. Obudowanie jej materiałem o właściwościach anty-grawitacyjnych pozwoliło utworzyć hermetyczne pomieszczenie. Wystarczyło jeszcze stworzyć kostium pozwalający redukować wpływ wysokiego przyciągania, tak by nikt w środku nie ucierpiał. I tak po kilku latach badań całej rzeszy naukowców, zaprezentowano końcowe dzieło – tak zwaną Komorę Bezczasową. W środku można przebywać kilkaset lat a na zewnątrz upłynie zaledwie kilka sekund. Dzięki temu dokonaliśmy niemożliwego. Naukowcy rozwinęli w przeciągu kilku chwil najbardziej nurtujące nas problemy. Zniknęły: głód, wojny, wyzysk i wszystko to, co gnębiło ludzkość przez lata. Przed rokiem 2044 osiągnęliśmy etap rozwoju, który normalnie osiągnęlibyśmy za sto lat. Od tamtej pory tutaj: nihil novi.

– W jaki sposób przez 12 lat nic nie uległo zmianie? Zwłaszcza wobec takich odkryć?

– Może źle się wyraziłam. Chodzi o to, że tutaj na Księżycu i Ziemi wszystko jest bez zmian.

– To gdzie te zmiany nastąpiły? Poza układem słonecznym?

– Też nie do końca. Sprawa jest bardziej skomplikowana… Wytłumaczę to inaczej. Rok 2044 był w naszej historii przełomowy, to co widziałeś na zewnątrz jest tego najlepszym dowodem. Osiągnęliśmy pewien etap rozwoju, który pozwolił zaspokoić zasadniczo wszystkie potrzeby życiowe każdego człowieka. Wyobraź sobie sytuację, kiedy to każdy pojedynczy etap projektowania, produkcji i transportu zostaje zautomatyzowany. Człowiek wypadł z obiegu, przestał być potrzebny w czymkolwiek. Do tego doszła ultra-wydajna medycyna, która pozwala ludziom egzystować wiecznie. Mieszkańcy białych miast musieli mieć, rzecz jasna, jakieś zajęcie. Oczywistym krokiem było sztuczne tworzenie rozrywek, generowanie sztuki, zaskakiwanie ich pozorną świeżością, pod płaszczykiem, której skrzętnie skrywano stare wzorce. Kultura wyczerpała się, została wyeksploatowana o granic możliwości. Społeczeństwo zostało całkowicie konsumpcyjne. Zaistniał tak zwany konsumpcjonizm ostateczny, kultura przesytu była faktem. Istniał jednak pewien wyjątek. Zapewne domyślasz się, wyjątek ów stanowiła jedna istotna grupa zwana inteligencją. Nie weszli w tryby tej machiny. Nie sądź, że pozostali nie mieli wyboru. Każdy mógł samodzielnie zdecydować w jakim kierunku będzie podążał. Większość wybrała metropolię i brak jakichkolwiek zmartwień. Tylko naukowcy i intelektualiści postanowili porzucić tę idyllę. Efektem ich prac był projekt świadomość.

– Brzmi niezbyt wzniośle.

– Owszem, niemniej jednak, żadne słowa nie oddadzą rangi do jakiej ten projekt należałoby podnieść. Nikt w 2044 roku nie bał się twierdzić, że to najistotniejsze badania w dziejach całej ludzkości. Ich celem było, mówiąc ogólnie, wyciągnięcie ludzkiego umysłu z ciała i przetworzenie świadomości w sygnał. Tenże miał zostać wyemitowany tak by dotrzeć w dowolne miejsce w kosmosie.

– Każde? Więc nikt nie budował wówczas statków kosmicznych?

– Oczywiście, że nie. Taki rodzaj komunikacji jest jedynie wymysłem fantastów, technologicznym archaizmem, wywołującym u ówczesnych badaczy uśmiech politowania. Po co kreować niezwykle drogie i nieporęczne rakiety, kiedy można stać się czystą energią by podróżować, właściwie istnieć, w dowolnym czasie oraz miejscu kosmosu? Zasadniczo ta forma ekspansji w przestrzeni zbliża nas do osiągnięcia absolutu, o którym tak często dysputowano w stricte metafizycznych dysputach.

– Co stało się z projektem?

– Został w pełni zrealizowany. Umysły grupy prawie czterech milionów badaczy, naukowców i intelektualistów zostały przetworzone w czystą energię grawitacyjną. Tak, GRAWITACYJNĄ. Znając podstawy fizyki, wiesz zapewne, że siła ta ma nieograniczony obszar oddziaływania, jedynie słabnie w miarę odległości. Twierdzenie Kranka – Rosenbauma rozszerza naszą wiedzę o własność fali grawitacyjnej, jaką jest, ujmując skrótowo, jej nieskończona szybkość rozchodzenia się w każdej płaszczyźnie. Sprytnie wykorzystano obie te informacje. Przy użyciu generatorów masy, wyemitowano wiązkę skupionej energii z Ziemi w kosmos. Tym sposobem możliwe jest teoretycznie dotarcie do każdego punktu masy we wszechświecie. Samoświadomy zapis ich umysłów rozchodzi się po przestrzeni z nieskończoną prędkością, przeskakując między źródłami grawitacji. Prawdopodobnie…

– Prawdopodobnie?

– Niestety tak.

– Więc chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, czy eksperyment się powiódł?!

– Nie jestem tego pewna.

– I opowiadasz mi o tym z takim spokojem! Przecież to być może zbiorowa anihilacja tylu ludzi naraz!

– Niekoniecznie. Nie wiem nic o ich poczynaniach z kilku przyczyn. W 2044 roku wszyscy zdolni do złożonej pracy umysłowej poświęcali czas tylko projektowi. Kiedy eksperyment rozpoczął się, a naukowcy zniknęli, nikt tutaj obecny nie miał zdolności, chęci ani praw do ingerencji w aparaturę pomiarową zdolną przetworzyć sygnały na takie, które mogłabym odtworzyć. Wspomniałam ci wcześniej o ograniczeniach jaki mi narzucono. To właśnie jedno z nich: pozbawienie możliwości zmiany używanych układów i programów. Wyjątkiem jest tutaj konserwacja.

– Próbujesz mi coś zasugerować?

– Tak, choć nie sądziłam, że wpadniesz na to tak szybko. Jako inżynier znajdujesz się w bazie danych, możesz zdalnie podłączyć całą aparaturę.

Normalnie wyczułbym tutaj jakiś podstęp, jednak po tej przydługiej konwersacji jestem gotów zaryzykować i posłuchać sztucznego intelektu. Zresztą, co mam do stracenia?

– Co mam zrobić?

– Idź z robotem.

I nagle przybyła, dobrze mi znana, człekokształtna machina. Chwyciłem pewnie jego dłoń i ruszyliśmy. Opuszczając betonowe korytarze, znaleźliśmy się znów w białej strefie. Szybki skok w powietrze, teraz już bez strachu. Szybowaliśmy pod stropem metropolii omijając szczyty wielkich ostrosłupów i prostopadłościanów. Przestałem myśleć nad czymkolwiek. Dolatywaliśmy właśnie do najwyższego z budynków. Osiedliśmy na jego czubku, stąd rozpościerał się widok na całe miasto. Byłem już nasycony zdziwieniem, żaden obraz, zdarzenie czy słowa nie mogły zburzyć mego spokoju. Lekkim krokiem podszedłem do rozłożystego blatu. Robot ujął moją dłoń i delikatnie umieścił ją na białej, płaskiej powierzchni. Zobaczyłem panel wypełniony cyframi i niezrozumiałymi słowami. Mechaniczny przyjaciel wskazał na pulpicie odpowiednie miejsce. Nasza współpraca trwała pomyślnie. Kilka prostych ruchów, krótkich machnięć i dotknięć wystarczyło. Stół wsunął się całkiem w podłogę, pozostawiając płaską przestrzeń. W jej miejsce wyrósł mały piedestał. Na jego powierzchni występowały małe, białe paski. Raz po raz powstawały i niknęły próbując nieudolnie coś wykreować. Nagły impuls wystrzelił ukazując mym oczom stojącą na stopniu młodą kobietę. Hologram? Zbyt realny… Nie przypominała tych ludzi z miasta. Ona jest zupełnie normalna, taka jakie znałem z mojego poprzedniego życia. Olśniła mnie swą prezencją, gotów byłbym ją pokochać. I wtedy przemówiła:

– Spisałeś się Władimirze.

Ten głos… To przecież ona, SI!

– Martha? Więc jednak nie jesteś programem?

– Oczywiście, że jestem. To tylko materialna wizualizacja, sztuczne ciało.

Czar prysł.

– Dziękuje ci za dołączenie aparatury. Zdążyłam wiele dostrzec i przemyśleć.

– Czy oni żyją?

– Więcej niż żyją. Przebyli dosyć długą drogę, poznali i zwiedzili cały wszechświat. Rozpierzchli się po kosmosie szukając innych cywilizacji. Odkryli tysiące planet zamieszkałych przez przedziwne gatunki. Niektóre technologicznie zacofane, inne przewyższające nas wielokrotnie. Udało im się z niektórymi porozumieć. Połączyli swoje siły. Ich celem jest osiągnięcie absolutu. Dosłowne wniknięcie w materię, czas i pustkę. Według nich to do tego zmierza każdy gatunek, to jest najwyższym celem istnienia, nawet pojedynczego życia. Pozorna przypadkowość świata jest, w rzeczy samej, pewną ścieżką. To niesamowita droga. Powstające samorzutnie życie, w toku ewolucji kieruje się, często nieświadomie, w stronę absolutu. Jedne gatunki osiągają go poprzez technologię, inne poprzez biologiczną doskonałość.

– Ale co jest potem?

– Nikt nie wie. Dostrzec mogą tylko ścieżkę, lecz jej koniec jest dla nich jedynie mglistym punktem.

– Kto więc stworzył drogę?

– Na to również nie ma odpowiedzi.

– To niewielkie odkrycie…

– Owszem, to tylko kolejny krok w kierunku prawdy. Teraz już nie jako ludzkość, ale jako istoty rozumne będziemy iść w stronę oświecenia.

– Chcę pójść z nimi. Tutaj nic mnie nie czeka.

Wpatrywałem się w jej szkliste oczy. Zgubiłem rozum w tej estetycznej toni, oczarowała mnie jak żadna inna. Odczułem nagle dziwną pustkę, niecielesną lecz mentalną. Ludzie tyle przeszli, tyle stworzyli i, co zupełnie absurdalne, gdzieś napotkali barierę. A ci na Ziemi i Księżycu? Kiedy i ja zniknę w kosmicznym chaosie, oni pozostaną tutaj? Nieważne. Rozwój wymaga ofiar. Spuściłem bezwładnie wzrok na podłogę. Świat zaczął wirować. Kształty bezładnie mieszały się w niezrozumiałą masę. Zdążyłem tylko dostrzec, przed upadkiem, jak Martha podchodzi do mnie. Wtedy zemdlałem.

Dokonaliśmy tego. Ile czasu minęło? Już nieistotne. Kiedy się obudziłem byłem tam z nimi, ona też była. Sztuczna, choć stworzona na obraz człowieka, a jak wiadomo ludzie to także maszyny. Nie dostrzegłem żadnej różnicy, wszyscy kroczyli jedyną drogą ku majaczącej kropce, ku odpowiedzi. Skąd to znam? Nieważne. Nie ma tutaj schodów, ani hierarchii, jest tylko jeden szereg, kolumna. Kroczą nią istoty wytrwałe, myślące, krytyczne i niematerialne. Kiedyś skończy się jednak nawet ten pochód. Lecz wtedy znów ruszymy dalej, w nową podróż.

Sosnowiec 2016

Koniec

Komentarze

Przedstawiasz swój świat, ale mało tu fabuły, większość tekstu to rozmowa z SI, wprowadzająca czytelnika w realia. Bohater zbiera dane, podejmuje decyzję, koniec. Żadnych wahań, przygód…

Trochę masz literówek, interpunkcja szwankuje. Myślniki od sąsiadujących wyrazów oddzielamy spacją.

Przykłady usterek:

Automat dalej martwo recytował swój cyfrowy

To zdanie wygląda na urwane w połowie.

równie szybko upadłem pod chybotliwymi nogami.

Pod nogami?

nie śpię od dobrych paru minut temu,

“Temu” raczej niepotrzebne.

najwyższa pora na ubranie czegoś.

Choinki? Bo taka konstrukcja odzież wyklucza. Ubranie można założyć, ale nie ubrać.

miarowo nabierał on rozmiarów,

Źle to wygląda.

Babska logika rządzi!

Autorze. Jeżeli pragniesz, aby czytelnik usiadł wygodnie w fotelu i rozkoszował się Twoją prozą, to najpierw usuń z tekstu błędy, popraw kulawe zdania i oczywiste nielogiczności. W obecnej postaci ten tekst do czytania się nie nadaje. Pozdrawiam.

Bolesna zaimkoza. Nie da się bez tych moja, moje, ich, ja, mi?

-Na teorię mnogości! – krzyknąłem przerażony. – po pierwszym myślniku (?) powinna być spacja → i tak przy każdej niemal kwestii dialogowej.

Blok testu – nieciekawy blok tekstu – zniechęca już na początku. Dalej również nie dzieje się za wiele. Czynności, które można opisać dwoma, trzema zdaniami i brak akcji sprawiają, że tekst jest po prostu nudny. Podsumowanie opisu (bo nawet nie opowieści) nie satysfakcjonuje.

F.S

Autorze.

Ośmielam się polecić ci powieść pt. “Cylinder Wantroffa”, gdzie autor ten sam pomysł rozwinął w formie powieści science fiction unikając rozwlekłych i nieciekawych opisów. Opowiadanie to nie futurystyczny wykład.Powinna być jakaś intryga, jakaś ciekawa fabuła. W innym przypadku tekst staje się nieciekawy i nużący. Pozdrawiam życzliwie, życząc literackich sukcesów..

Dzięki wszystkim za komentarze! Zaczynając od początku:

Finkla: Nie staram się tutaj usprawiedliwić obecności wymienionych przez Ciebie błędów, lecz dostrzegam w nich pewną wspólną cechę, wszystkie powstały podczas redagowania tekstu. Łatając jeden błąd, nieopatrznie tworzyłem drugi. Wymienione przez Ciebie gafy już poprawiłem.

Ryszard: Mógłbyś podać mi przykłady “oczywistych nielogiczności”? Byłbym bardzo wdzięczny :)

Gwidon: Dzięki za radę, postaram się uwzględnić to w następnych pracach.

FoloinStephanus: Będę dalej pracował nad lepszym zwarciem akcji, choć wolałbym uniknąć sztucznego pakowania szeregów zdarzeń. Bardziej skupiam się na przekazie, bliżej mi, w tworzeniu, do filozoficzno – futurystyczno – socjologicznych esejów oplecionego fantastyczną fabułą, niż do przeładowanego szokującą akcją, opowiadania – bombki choinkowej, z zewnątrz ładnej, w środku pustej.

Ryszard: “Cylinder Van Troffa” jest mi oczywiście pozycją znaną i bliską memu sercu (Jak zresztą cała twórczość Zajdla). Nawiązanie do niej jest pośrednie, gdyż maszyna opisana przeze mnie działa dokładnie odwrotnie. Dziękuję za Twoje rady! Mam nadzieje, że w przyszłości uda mi się pozbyć wszelkich złych nawyków pisarskich i wspomniany sukces nastąpi.

Jeszcze raz, dziękuję wszystkim za słów kilka krytyki. Wszystkie one są mi bardzo przydatne, pozwalają pozbyć się błędów w przyszłych pracach.

Spoko, normalne zjawisko. Nie mów nikomu, ale też tak mam. ;-)

Babska logika rządzi!

Autorze.

Byłoby nieźle, gdybyś swoje teksty dopracowywał staranniej. Miej na uwadze, że na tym portalu publikują doświadczeni autorzy, jak np. Finkla, która w swoim bogatym dorobku ma także opowiadania science fiction, z których mógłbyś się wiele nauczyć.

Nie zamierzam pokazywać Ci palcem nielogiczności, bo mój komentarz byłbyy dłuższy od opowiadania. Zwrócę Ci jedynie uwagę, że Ziemia i Księżyc, to nie są dwie planety. Poza tym Twoje niektóre metafory są co najmniej dziwaczne. Cieszy mnie natomiast, że dobrze reagujesz na krytykę. Pozdrawiam.

No cóż, opowiadanie nie przypadło mi do gustu. Napisane jest w sposób utrudniający czytanie, pełne osobliwie zbudowany zdań, zawiera mnóstwo usterek i błędów. Nie zrobiłam łapanki, bo do poprawienia jest zbyt wiele.

Treść nie porwała, zdała mi się nużąca i mało ciekawa.

Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka