- Opowiadanie: Brzydal - Krucjata

Krucjata

Czasami bywa tak, że sztandary dobra podszyte są niegodziwością. Kto wtedy pokona światłość, jeśli nie prawdziwe zło?  Bo kiedy dłonie dobra splamione są krwią niewinnych, to siłom ciemności nie pozostaje nic innego jak stanąć do walki. Pytanie brzmi, po której stronie stanąć, komu kibicować?

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Krucjata

Uciec. Byle dalej. Byle szybciej. Pradawna puszcza, niczym matka, przyjęła mnie do swego łona. Ukryła, ochroniła, ale nie na długo. Już idą. W brudnych łapskach niosą żelazo i ogień. Chcą zbezcześcić jej ciało. Pokalać swą świętokradczą obecnością i wyrwać z objęć matki jej dziecię, mnie. Nic nie mogę uczynić. Jest ich zbyt wielu. Czuję w dłoni ciężar kapłańskiego młota. Gęsta jucha powoli zasycha mi na rękach. To ich krew. Każdy, który nieopatrznie stanął na mej drodze, przypłacił swą zuchwałość życiem.

Roztrzaskiwałem czaszki, łamałem golenie i rozrywałem gardła. Mięśnie gotowały się pod napiętą skórą. Czułem, jak lepka posoka zrasza moje ciało. To była moja ofiara, miałem nadzieję, że spodoba się bogom.

Czuję niespożytą siłę, energię, która rozsadza mnie od środka. Żyły pulsują, tłocząc życiodajną moc. Rwę się do mordu, ale to nie jest pora na walkę. Chowam się. Złość rozrasta się w sercu, jak drzewo, peregynia, rozłożyste i mocno zakorzenione. Nie, powtarzam sobie, jeszcze nie teraz, ktoś przecież musi powiadomić innych. Ostrzec ich. Przyjdzie czas zemsty, pora żniw.

Kiedy książę odesłał poselstwo i wyrzekł się raz na zawsze martwego boga, wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie. Czekaliśmy.

Zaatakowali o świcie. Przed sobą nieśli sztandary swego nieżyjącego boga. Usłyszałem krzyki, potem dźwięk rogu i wybiegłem, aby zobaczyć, co się dzieje. Było jasno, zbyt jasno jak na tę porę jutrzni. Pomyślałem, że gore i nie myliłem się. Świątynia stała w płomieniach. Języki ognia odzierały święte miejsce z godności. Trawiły, kawałek po kawałku. Posąg Swaroga patrzył w moją stronę z wyrzutem. Gdzie byłeś!? Co robisz!? Walcz!? Głos w mojej głowie ryczał nieustannie, a ja stałem jak wryty. Zbłąkana strzała odbiła się od skórzanego pancerza rozrywając mi policzek. Gdy poczułem ostry ból i smak własnej krwi w ustach, wtedy oprzytomniałem. Uniosłem broń i z okrzykiem Peruna na ustach ruszyłem do boju. Pierwsza czaszka pękła z obleśnym mlaśnięciem, młody blondyn o błękitnych oczach osunął się bezwładnie na ziemię, a szarawa substancja pokryła runy na młocie. Potem pamiętam już tylko śmierć, krzyk, płacz, szaleństwo i krew. Rzeka pogańskiej krwi, ich krwi.

Z pożogi wyłoniło się monstrum, Burchard z Halberstadt. Opasłe cielsko w żelaznym pancerzu. Spod zimnej, ciemnej stali ziała pustka, zupełna ciemność. Sługa słabego boga. Poganie zwali go biskupem, a nasz lud Czarnym Żmijem. Wypowiadali to imię ukradkiem, z pogardą, a stare babki straszyły nim dzieci. Tam, gdzie się pojawiał, nie pozostawał kamień na kamieniu. Teraz był tu.

Och, Radogoszczy, czym żeś rozgniewała bogów, że zesłali na ciebie tegoż demona w ludzkiej skórze. Przed sobą rozpościerał proporce obcej wiary i fałszywe idee swego boga. W ślad za nim kroczyła wojna, zaraza, głód i śmierć. Wśród buchających płomieni, rozrywanych ciał, krzyków i cierpienia, siedział spokojnie, obserwował z góry. Wyglądał jak skała, opoka. Niewzruszony jak posągi, które żołdacy wywlekli z przybytku.

Głowa boga o czterech twarzach potoczyła się w kierunku olbrzyma. Świętokradca dosiadał błogosławionego ogiera Swarożyca. Bluźnierca, piekielnik, ścierwo.

Podniosłem broń. Wyrwałem ją z konwulsyjnie drgającego ciała przeciwnika. Wytarłem dłoń, lepką od potu i krwi. Ja, albo on. Szedłem na zatracenie, z szaleństwem w oczach i żądzą mordu w sercu. Z modlitwą Peruna na ustach. Wtedy usłyszałem głos.

Zaślepiony bitewnym szałem nie poznałem mistrza Przysnobora. Konał. Był ciągle w świątyni, wierny do końca. Nasi bogowie przyglądali się bezczynnie jak Najstarszy płonie żywcem. Znalazł mnie, zawładną mą jaźnią. Poprosił o ratunek, nie dla siebie, ale dla innych. Przyrzekłem ich ostrzec i tak spętałem swe dłonie obietnicą.

Teraz chowam się, jak tchórz. Jestem kapłanem Peruna i prawda jest taka, że nie znam strachu. Mój bóg nienawidzi tchórzy, ale gardzi też krzywoprzysięstwem. Muszę dotrzymać słowa, muszę wypełnić zadanie.

Próbuję wyrównać oddech. Płuca pompują wilgotne powietrze. W ustach czuję nadchodzącą wiosenną burzę. Teraz, zamiast słodkich bzów, ma gorzki posmak krwi. Wdycham puszczę, jej świeżość, zieleń, energię. Wypełnia mnie swoją siłą i mądrością. Ssę jej pierś. Matka ostrzega swe dziecko. Przyszli. W nozdrza uderza nienawistna woń, zwierzęca, głodna. Spuścili psy. Teraz będą mnie ścigać jak bestię, osaczać, polować. Wiedzą, że nie wezmą mnie żywcem. Podnoszę z ziemi garść wilgotnych liści wymieszanych z ziemią. Wciągam ich zapach. Smakuję językiem. Poprzysięgam, że złożę mej matce ofiarę. Krew pogan wsiąknie w jej runo, a ciała pochłonie las. Uciekam. Byle dalej. Byle szybciej.

 

***

 

Są tu. Ujadanie jest coraz głośniejsze. Niesie się po mokradłach i leśnych ostępach. Powoli tracę siły, ale wciąż biegnę. Nie mogę się teraz poddać. Wypadam na polanę. Musiałem pomylić kierunki, zgubić drogę.

Widzę żelazne pręty sterczące z niedbale usypanych kopców. Cmentarz, na którym chowano twarzą do ziemi. Trupy, których bano się nawet po śmierci. Ich serca przebito na wylot, aby już nigdy nie wstali. Tak głosi legenda. Widzę święty dąb stojący pośrodku. Dumnie wznosi swe gałęzie ku niebu, zastygły w swej własnej, wiecznej modlitwie. Stoi na straży. Korzenie sięgają głęboko, szukają krwi pogrzebanych. Będą ją piły łapczywie, aż liście nie zalśnią szkarłatem. Polana morderców. Na rzeźbionym pniu drzewa wyryto ich winy, ku przestrodze.

Otwarta przestrzeń będzie dla mnie zgubą, więc próbuję się cofnąć. Trafiam na jednego z nich. Jest tak samo zaskoczony jak ja. Czuję jego strach. Wyciąga nóż. Jest zbyt blisko, aby zdążyć. Nie zatrzymuję się, uderzam całym ciałem. Obalamy się na ziemię. Zmurszałe pnie pękają pod naporem ciał. Pęka też jego nos, kiedy uderzam weń czołem. Słyszę głuche gruchnięcie i jęk. Wciskam kciuki w jego oczodoły i po chwili nie słyszę już nic.

Próbuję się podnieść i dopiero wtedy zauważam niewielkie ostrze sterczące z uda. Wyciągam je. Spluwam na trupa. Mogę iść, ale nie zdołam już uciec. Wlekę się na polanę. Witają mnie czarni heroldowie orszaku Peruna, jego zwiadowcy. Jaskółki przelatują nisko nad ziemią, mój bóg jest blisko, to dobry znak. Krew sączy się z rany, to zły znak.

Idę w kierunku dębu. Czuję jak pierwsze krople deszczu spadają mi na czoło. Obmywają, oczyszczają. Przysnobor zawsze wierzył, że burza to przede wszystkim życie, a nie śmierć. Odnawia, nawadnia i zmienia, a jej niszczycielska moc to tylko inne oblicze tego samego boga. Drugi koniec gromu.

Szykuję się na ostatnią walkę. Siadam pod drzewem, niczym władca na tronie. Gęste liście chronią przed deszczem, ale po chwili, po pniu zaczyna spływać krystalicznie czysta woda. Świeża i zimna. Czuję ją na karku, drżę, ale sprawia mi to przyjemność. Już nie muszę uciekać. Jestem Gardomir, czyli ten, który budzi grozę i zapewnia pokój. Dziś będę walczył, a pokój pozostawiam innym.

Rozglądam się po polanie. Są wszędzie. Wychodzą z puszczy jak szczury, które zwęszyły padlinę. Psy ujadają na żelaznych łańcuchach. Osaczają mnie, jak dzikie zwierzę. Posłusznie nie atakują, czekają na myśliwego.

Czarny Żmij wyłonił się z mrocznej kniei. Paskudny bluźnierca dosiada czystej świętości, białej, nieskalanej. Siwy rumak kroczy dumnie, nigdy nie miał pana, był półbogiem. Modlę się. Nie o wybawienie, ani o szybką śmierć. Proszę Peruna o ostatnią szansę. Chcę zabić. Pragnę poczuć ducha Burcharda przelatującego przez me zakrwawione palce, a potem niech mnie nawet zawlecze ze sobą do Niwii.

Jedzie w moim kierunku, sam, więc może moje prośby zostały wysłuchane. Widzę go coraz wyraźniej, a reszta watahy blednie w nasilającej się ulewie. To bogowie po niewczasie szlochają nad losem Radogoszczy.

Burchard jest już na tyle blisko, że widzę krzyż na jego zbroi. Może ich nieżyjący bóg, nie jest jednak tak słaby. Może śmierć, to prawdziwa siła, nowy początek. Wstaję. Zaciskam dłoń na rękojeści młota i wznoszę oczy ku niebu. Wtedy widzę znak. Niebo rozświetla błyskawica, rozczapierza swe świetliste palce. Uderza w dąb i święte drzewo płonie. Energia przepływa przez łyko i drewno, świetlistym łukiem ogarnia mój młot. Runy lśnią, a potem piorun rozdziela się na małe błyskawice. Rozbiegają się po polanie, jak spłoszone węże, tuż nad ziemią, niczym jaskółki. Każda znajduje pręt i wędruje po nim do matki ziemi. Rozlega się grom. Święty koń staje dęba, a zaskoczony jeździec wylatuje w górę. Tracę przytomność.

 

***

 

Na początku był chaos. Ledwie oprzytomniałem i uniosłem ciężkie powieki, a ogarnął mnie bitewny zamęt. Widzę obrazy bez dźwięku. Grom przytępił me zmysły. Martwi powstali. Mordercy, gwałtownicy, złoczyńcy. Jeden po drugim wygrzebują się ze swych płytkich grobów. Deszcz zmywa grudki ziemi z przegniłych ciał, ale nie ich przewinienia. Odkupienia szukają w walce. Budzą popłoch i grozę. Żniwiarze Peruna.

Burchard również się podniósł. Z przyłbicy hełmu wciąż wyziera pustka skrywająca oblicze prawdziwego zła. Zwarł swe szeregi. Daje rozkaz i hycle spuszczają psy. Mądre zwierzęta gardzą padliną. Podwinęły ogony i z żałosnym skomleniem umknęły w knieję.

Poganie szykują oręże. Martwi są gotowi, od wieków. Mimo nienaturalnie wykręconych stawów poruszają się sprawnie. Zabijanie idzie im niezgorzej. Rzucają się na najsłabszych, jak wilki. Wyłamują szyki wroga. Gryzą, uderzają, miażdżą, gniotą, przebijają, wykręcają. Nie przebierają w środkach. Mordercy znają swe rzemiosło.

Ulewa powoli ustępuje. Ziemia jest nasączona życiodajną wodą, a błoto lepkie i grząskie. Widzę go, idzie w mym kierunku. Brodzi po kostki w brei, zapada się. Pancerz chroni go przed wygłodniałymi kłami. Dobywa miecza, którym z łatwością rozczłonkowuje ciało jednego z morderców. Ścina głowę drugiemu. Zbliża się.

Czuję ból w udzie. Zagryzam wargi. Wypełnia mnie gniew i gwałtowna siła wiosennej burzy. Pierwszy zadaję cios. Uderzenie zatrzymuje się na klindze miecza. On próbuje ciąć na odlew, ale schodzę z linii ciosu i ponownie unoszę młot. Tym razem dosięgam celu. Lekko wyginam stal naramiennika. Wróg nie czeka, kontratakuje. Blokuję i czuję jak ogromna siła gruchocze mój nadgarstek. Nie mam czasu do stracenia. Biorę zamach od dołu, spod siebie i celuję w podbródek. Słyszę świst. Odsunął się, zrobił unik i runiczny młot mija go o włos. Tracę równowagę. To koniec. Kopie mnie w udo, a ja wyję. Długo, donośnie, boleśnie.

Klęczę przed nim z podniesioną głową. Jestem gotowy. Spoglądam na uniesione ostrze i znów widzę błyskawicę. Inną, białą, rżącą. Podkute kopyto uderza Burcharda i ten pada na wznak. Siwek patrzy na mnie, a potem na rycerza. Rozumiem. Wstaję i chwytam upuszczoną broń. Modlę się do Peruna, unoszę narzędzie i pozwalam swobodnie opaść. Słyszę głuchy, metaliczny dźwięk. Poganie też słyszą. Uciekają. Byle dalej. Byle szybciej.

 

***

 

Burchard wciąż żyje, oddycha, ale się nie rusza. Obok niego leży sztandar ukrzyżowanego boga. Odrywam od chorągwi linę.

Mordercy gromadzą się wokół nas. Patrzą na mnie, na swego kapłana. Życiodajna moc błyskawicy opuszcza ich ciała. Jeden po drugim padają na mokrą ziemię. Rozpływają się w kałużach. Ich duchy parują wraz z deszczem. Już nic ich nie więzi, ich serca są wolne. Odkupili swe winy. Zmyli hańbę w kroplach wiosennej burzy.

Ci, którzy jeszcze stoją, patrzą, jak rozłupuję zbroję pokonanego. Wydobywam go z bezpiecznej skorupy. Dziwią mi się, ale ja też się sobie dziwię. Noga drętwieje, ale udaje mi się dociągnąć nieprzytomne cielsko pod drzewo. Obwiązuję biskupa sznurem, a drugi koniec przerzucam przez najniższy konar. Zmasakrowane truchło zwisa bezwładnie nad ziemią. Wyciągam cztery hufnale. Podchodzę do drzewa i urządzam Żmijowi pochówek. Godny jego samego i jego nowego boga. Młot metalicznie dzwoni, kiedy wbijam gwoździe, po jednym w każdą kończynę.

Święty koń przygląda się w milczeniu, patrzy z przyzwoleniem. Głaszczę go po grzywie i spoglądam głęboko w oczy. Widzę w nich wszechświat. Widzę początek i koniec. Proszę Radogosta o łaskę. Siwek pochyla się, pozwala mi się dosiąść i razem przedzieramy się przez ostępy pradawnej, mrocznej kniei. Byle dalej. Byle szybciej.

Koniec

Komentarze

Hmmm… jak najbardziej mój okres i mój region, z tych ulubionych. O kilku rzeczach mógłbym tu się krytycznie wypowiedzieć, ale to w końcu portal Fantastyki – nie odtwarzamy tu ściśle historii. Jakkolwiek te pomieszanie w Radogoszczy Swarożyca-Radogosta z Perunem (i to jeszcze jego kapłanem) wydaje mi się trochę nadużyciem i dla tekstu niepotrzebnym zakłóceniem. Chyba nie chodziło Ci o przedstawienie całego panteonu Słowian w tak krótkim tekście? Lepiej było się skupić na jednym, konkretnym – z pewnością byłoby co opowiadać nawet przy 100.000 znaków. 

Do oczywistej fantastyki należy też np. zabicie biskupa Burcharda (dla niewtajemniczonych: ten biskup w śmiałym i niespodziewanym wypadzie w głąb terytorium potężnego plemienia Redarów dotarł do ich stolicy Radogoszczy i tam zniszczył bardzo ważną świątynię Swarożyca-Radogosta. Był to w sensie duchowym bardzo duży cios dla Słowian na Połabiu).  A proszę bardzo – w ramach fantazjowania można i Burcharda zabić.  Ale w takim razie to klasyfikuje tekst do konkursu ALTERNATYWY, a nie ZŁO DOBREM POCZYNIONE. 

Dziwię się, że nie skorzystałeś ze znakomitej okazji, że umieściłeś to ostatnie starcie na cmętarzu potępieńców, wampirów itp. Aż się prosi, żeby nie było to bez znaczenia, np. żeby Burchard po smierci okazał się również wampirem. Jednak kapłan nie wbija mu kołka w serce, tylko wypuszcza, pozwala wracać do swoich, do Hamburga. I w ten sposób mści się na Niemcach za unicestwienie Radogoszczy – wysyłając im biskupa-upiora… w ten sposób fantastyka byłaby syta i historia nienaruszona.

A tak, to zakończenie jakoś  mnie nie uwiodło… Walczył, zwyciężył i tyle. 

Co do stylu – na wszystkich bogów – akapity nie są wymysłem Chrystolubów – poganie mogą je równiez stosować. Zdecydowanie poprawi to widoczność czytelnikowi.

Dzięki za tak obszerny komentarz. Rzeczywiście jest to historia alternatywna i niejako moja osobista zemsta na łupieżcach, którzy nie bójmy się użyć tego słowa, najechali nasz piękny kraj. Krzewili wiarę chrześcijańską w sposób tradycyjny, czyli ogniem i żelazem.

Co do końcówki, to być może za słabo to podkreśliłem, ale Gradomir krzyżuje Borcharda na dębie. W ten sposób pluje na jego wiarę, poniża go i zostawia jako przestrogę dla innych.

Skorzystałem z Peruna ponieważ jest opiekunem kowali, a Gardomir w założeniach był kapłanem/kowalem. Jakoś mi tak pasowało. Z kolei czytałem też gdzieś, że w Radogoszczy znajdowała się świątynia Radogosta, przez niektórych badaczy uważanego za lokalny kult Swarożyca. Świętym zwierzęciem tego boga był biały koń.

Jeszcze raz dzięki za uwagi. Widzę, że mimo niedociągnięć historia spodobała się, więc może jak dojrzeje, to rzeczywiście warto ją będzie troszkę rozszerzyć.

No i jeszcze te nieszczęsne akapity. Już się nawracam:)

Brzydkie jest piekne

Przeczytane. :-)

Babska logika rządzi!

 rządzą mordu w sercu – rządzą królowie, żądza mordu

Masz bogaty język i ciekawie piszesz, ale przyznam szczerze, że strasznie zmęczył mnie ten blok tekstu.  Zdecydowanie lepiej byłoby, gdybyś zrobił z tego opowiadanie z dialogami i narratorem.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, dziękuję serdecznie za pochylenie się nad moim tekstem. Muszę się przyznać, że opowiadanie miało być swego rodzaju eksperymentem literackim. Czytałem ostatnio tekst , który bardzo mi się spodobał i był napisany w podobnym stylu. Postanowiłem spróbować, a gdy dowiedziałem się o konkursie, połączyłem przyjemne z pożytecznym. Jeśli bardzo się męczyłaś, to szczerze przepraszam. Eksperyment okazał się niewypałem, ale po to przecież eksperymentujemy, czyż nie? Jeśli historia wciągnęła, to postaram się przepisać “po bożemu“ i zobaczymy co z tego wyjdzie. Tak w ramach przeprosin, za te męczarnie i katusze. Inaczej sumienie nie pozwoli zasnąć.

Brzydkie jest piekne

Nie dręcz swojego sumienia. Bywało, że gorsze rzeczy czytałam tu na portalu. Mnie się wydaje, że szkoda marnować energię na  “przepisywanie” tego opowiadania. Napisałeś, jak napisałeś. Miał być eksperyment – nie wyszedł. Bywa. Skup się na czymś nowym.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Opowiadanie?

Raczej scena, krwawa i okrutna. W dodatku napisana w mało atrakcyjny sposób. Zwarty blok tekstu, o czym już wiesz, czyta się bardzo źle. Nie przepadam za takim opisowym przedstawieniem sprawy, więc Krucjata niespecjalnie przypadła mi do gustu.

 

Złość roz­ra­sta się w sercu, jak drze­wo, pe­re­gy­nia, roz­ło­ży­ste i mocno za­ko­rze­nio­ne. – Co to jest pe­re­gy­nia?

 

Oh, Ra­do­gosz­czy, czym żeś roz­gnie­wa­ła bogów… – Och, Ra­do­gosz­czy, czym żeś roz­gnie­wa­ła bogów

 

Przed sobą roz­po­ście­rał ba­ne­ry obcej wiary… – Czy banery, to na pewno najwłaściwsze słowo?

 

Uno­szę młot i wzno­szę oczy ku niebu. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Daje roz­kaz i hycle spusz­cza­ją psy. – Brzmi to trochę dziwnie, bo hycle zazwyczaj łapią psy.

 

Za­bi­ja­nie idzie im nie zgo­rzej.Za­bi­ja­nie idzie im niezgo­rzej.

 

Wy­ła­mu­ją szyki wroga. Gryzą, ude­rza­ją, łamią, gnio­tą… – Powtórzenie.

 

udaje mi się do­cią­gnąć nie­przy­tom­ne ciel­sko pod drze­wo. Ob­wią­zu­ję bi­sku­pa sznu­rem, a drugi ko­niec prze­rzu­cam przez naj­niż­szy konar. Wiel­kie ciel­sko zwisa bez­wład­nie nad zie­mią. – Powtórzenie.

Masło maślane. Cielsko jest wielkie z definicji.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, żeby nie było, że ja taka mądra, od razu mówię, że wygooglowałam: świadectwem roli dębu w kulcie Peruna jest nazwa przeginia (peregynia, beregynia), oznaczająca las dębowy. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję, Bemik. teraz wiem więcej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Las dębowy to powinna być po prostu “dąbrowa”. ;-)

Babska logika rządzi!

Ależ może być i peregynia… pod warunkiem, że autor wtrąci jakieś wyjaśnienie.  Chyba, że tekst jest skierowany dla bardzo wąskiej grupy odbiorców, ale w takim razie warto zaznaczyć to na samym wstępie, żeby pozostali nie łamali sobie języków.

Nie no, nie neguję prawa Autora do używania bogatego języka! A gdzieżby! Tak tylko marudzę, że po co ludziom dwa słowa oznaczające dokładnie ten sam rodzaj lasu? Chyba że czymś się różnią, bo na przykład peregynia jest poświęcona jakiemuś bóstwu. Wtedy co innego…

Babska logika rządzi!

Chodzi też o starożytne brzmienie, dla nadania klimatu – tak ja to odbieram. To trochę ten sam kierunek, dlaczego Sienkiewicz napisał Trylogię językiem Jana Chryzostoma Paska, a przecież w XIX wieku nikt już tak nie mówił. Ale bez tego języka nie oddałby zapewne klimatu tamtych czasów. Przy czym jednak Trylogii nie da się czytać bez przypisów, a tu nie było ani tego, ani wyjaśnień w ramach tekstu i to mi osobiście trochę przeszkadzało.

Sienkiewicz pisał Paskiem? Nieee, czytałam kiedyś pamiętniki Jana Chryzostoma i ciężko się przez nie przebija (tak, Reg, nie trudno, a właśnie ciężko! ;-) ). Za to Trylogia całkiem w porządku, tylko przy co dłuższych wstawkach po łacinie trzeba przypisów.

Ale OK, jeśli jedno słowo zostało zastąpione przez drugie, a Autor używa starego dla oddania klimatu to też w porządku. I Autor, i przodkowie używający języka. ;-)

Babska logika rządzi!

I komentarz jurorski (przepraszam, że post pod postem, ale tamto było prywatne, to jest urzędowe):

 

Założenia konkursowe spełnione, chociaż to dobro ze złem nie rzuca się w oczy. Właściwie najbardziej w przedmowie.

Tekstowi stanowczo brakuje enterów. Olbrzymie bloki literek, monolog – to bardzo nuży, mimo niewielu znaków i niezłej fabuły. Podobał mi się pomysł ze specjalnym cmentarzem. Plus za osadzenie akcji na naszych ziemiach, w słowiańszczyźnie. Zazgrzytało mi, że kapłan starego boga myśli o piekle, a nie o nawii.

Warsztat – czasami masz problemy z pisownią łączną/ rozdzielną. No i „rządzą”? To znaczy coś całkiem innego, niż myślisz.

Babska logika rządzi!

Nieee, czytałam kiedyś pamiętniki Jana Chryzostoma i ciężko się przez nie przebija (tak, Reg, nie trudno, a właśnie ciężko! ;-) )

Ależ to oczywista oczywistość!

Jeśli przez tekst trzeba się przekopać, jest to z pewnością bardzo ciężka robota, porównywalna z rozładowaniem wagonu węgla. Próbowałam kiedyś przeczytać Żywoty pań swawolnych, to wiem. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, jak zwykle nieoceniona. Dziękuję bardzo za uwagi, te krytyczne są najcenniejsze. Co się zaś tyczy peregynii, to żeby nie było, że się mądrzę, pozwolę sobie zacytować ciocię Wikipedię:

 

“Perun był pierwotnie bogiem bezpostaciowym. Jako święte drzewo gromowładcy czczony był dąb. Świadectwem roli dębu w kulcie Peruna jest nazwa przeginia (peregynia, beregynia), oznaczająca las dębowy.”

 

Myślę, że z tego względu jak najbardziej pasowało do opowiadania, a i język autora i czytelników wzbogacił się o nowe słówko.

Gostomysł słusznie zauważył, że takie detale budują klimat opowieści, tak jak nowomowa w tekstach futurystycznych. On w swoim tekście (“Mamo, czy to ty?”) wplata przyśpiewki ludowe zapewne z podobnych pobudek. Staram się nie nadużywać takowych wyrazów, bo to jednak tylko tło całej opowieści.

 

Finkla, dzięki za opinie, zarówno te prywatne i służbowe. Co do Nawii to muszę się przyznać, że chyba za słabo odrobiłem pracę domową, bo dość długo szukałem słowiańskiego piekła (ale zabrzmiało) i nie znalazłem. Pomyślałem więc, że skoro to Burchard ma ciągnąć go w zaświaty, to może być równie dobrze piekło chrześcijańskie.

 

A propos przypisów, to kiedyś stosowałem je dosyć namiętnie, ale spadły na mnie gromy, że traktuję czytelnika jak idiotę. Od tamtej pory namiętność nieco osłabła. Ciekaw jestem Waszego zdania w tym temacie, bo choć uważam, że nie każdy musi znać łacinę (lub np. język elfów), to jeśli stosuje się tego typu wstawki z umiarem, to często sens można odczytać z kontekstu. Dla dociekliwych zostaje wujek Google.

 

 

Brzydkie jest piekne

A propos przypisów, to kiedyś stosowałem je dosyć namiętnie, ale spadły na mnie gromy, że traktuję czytelnika jak idiotę. Od tamtej pory namiętność nieco osłabła. Ciekaw jestem Waszego zdania w tym temacie, bo choć uważam, że nie każdy musi znać łacinę (lub np. język elfów), to jeśli stosuje się tego typu wstawki z umiarem, to często sens można odczytać z kontekstu.

Jeśli faktycznie można w kontekście znaleźć sens niecodziennych lub obcych zwrotów – to w porządku. Jeśli nie to ja bym sugerował jakieś wyjaśnienie. Moim zdaniem zawsze trzeba próbować wczuć się w czytelnika i nie przeszkadzać mu w czytaniu. Dla jednego przeszkadzaniem będzie wyjaśnianie rzeczy oczywistych, a dla innego – brak wyjaśnień. Czasami więc lepiej będzie coś wpleść w tekst (narracja, dialog, retrospekcja, przemyślenia… jest wiele sposobów, aby to zrobić), a innym razem mogą być przypisy (minusem jest to, że zbyt wiele przypisów rwie ciągłość akcji czytelnikowi, ale plusem jest to, że jeśli ktoś faktycznie zna temat, to może sobie przypisy pominąć i czytać dalej). 

Wujek Google i owszem, posłuży, ale jak znam życie, tylko najbardziej wciągnięci w tekst czytelnicy z niego skorzystają. A więc najpierw trzeba czytelnika wciągnąć, ale żeby to zrobić, to musi on wiedzieć co czyta, musi jako tako rozumieć. A więc wracamy do punktu wyjścia, czyli i tak trzeba niezrozumiałe rzeczy trochę ludziom tłumaczyć.

I ja bym się nie przejmował na Twoim miejscu aż tak bardzo, że ktoś zarzuci traktowanie czytelnika jak idioty tylko dlatego, że wyjaśniłeś w tekście słowo “peregynia”. Założę się, że 90% Twoich obecnych i przyszłych czytelników tego słowa nie zna – po co ich zniechęcać do tekstu? Wszystko też zależy od tego jak uda Ci się wypośrodkować, żeby zadowolić i tych, którzy chcą, aby ich tekst zainspirował do myślenia i tych, którzy wolą mieć wszystko podane na tacy. A to już zależy od Ciebie – jak to zrobisz, jak to wpleciesz dyskretnie w tekst, żeby wilk był syty i owca cała

Dodam, że na stronie stosowanie przypisów jest utrudnione – jak już czytelnik zjedzie na sam dół w poszukiwaniu przypisu szóstego, to potem ma kolejny kłopot z powrotem do miejsca, w którym czytał.

Babska logika rządzi!

 

Mnie brak dialogów nie przeszkadza, ale brak akapitów owszem. To nie jest chyba zbyt skomplikowane, porządnie podzielić tekst. Od razu łatwiej by się czytało.

W sumie całkiem niezłe opowiadanie, choć głównie krew się leje i tle. Odwrócenie perspektywy i wykorzystanie motywów historycznych na plus, słowiańszczyzna tez na plus. U mnie takie rzeczy jak wstający z grobów po uderzeniu pioruna truposze nie wywołują wielkiego entuzjazmu, ale jest to nieźle uzasadnione fabularnie. Strasznie dużo tego patosu, nie wygląda to na opowieść człowieka z krwi i kości, który jest ranny i ucieka przed pościgiem. Opisałeś w sumie samą rzeź w świątyni, ucieczkę i walkę na cmentarzu z boską interwencją w tle, więc w sumie czyta się to trochę jak wprawkę, bez większych emocji. Choć nie przeczę, że napisane jest całkiem dobrze :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Spróbowałem ogarnąć te akapity. Mam nadzieję, że teraz będzie się czytało lepiej, przynajmniej odrobinę.

Jeśli chodzi o przesycenie tekstu przemocą, to taki miał być w założeniach, extra rare. To już któryś komentarz zwracający na to uwagę, więc w tym względzie chyba się udało. Wiem, że nie było to głównym założeniem konkursu, ale traktuję to jako mój mały sukces. 

Cieszę się, że napisane jest całkiem dobrze. Ciągle kusi mnie aby tekst przepisać na nowo z dialogami, ale to może kiedyś. Teraz za namową bemik skupiam się nad czymś nowym.

Brzydkie jest piekne

Ej, ale teraz to już nie wprowadzamy zmian w konkursowych tekstach!

Babska logika rządzi!

Przepraszam, być może trochę mnie poniosło. Zganiam to na karb niedoświadczenia. Jako nowicjusz nie byłem pewien, co mi wolno, a co nie. W sumie mogłem zapytać. W każdym bądź razie każdą decyzję jury przyjmę z pokorą i zrozumieniem.

Brzydkie jest piekne

Nie wiem czy słuchasz muzyki heavy metalowej. Gdybym podkładał ścieżkę dźwiękową pod Twoje opowiadanie, początek zdecydowanie należałby do Sepultury – “Roots, bloody roots…”. Muzyka nie dla każdego.

 

Najlepsze (wg mnie) zdanie opowiadania:

Martwi są gotowi, od wieków.

Tu masz literówkę:

zawładną mą jaźnią

Tu niekonsekwencja czasowa:

Słyszę świst. Odsunął się (…)

Gdyby nie komentarz Gostomysła widziałbym w Twoim tekście oderwane od siebie mity i mglistą demonologię (wybacz, tak to wygląda dla takiego laika jak ja).

Moim zdaniem mógłbyś spokojnie odpuścić konwencję black metalowej poetyki. Sprawdza się ona w schemacie: zwrotka – refren – zwrotka – refren – bridge – refren, ale na 12 tys znakach jak dla mnie trochę przyciężkawa. Śmiało mógłbyś wypłynąć na głębsze wody i pójść w stronę opisywania spójnego, logicznego i prawdopodobnego świata, którego istnienie uwiarygodniłbyś bogatą i wciągającą historią – bo myślę, że właśnie taki potencjał kryje Twoja twórczość.

Good luck.

Jury postanowiło nie dyskwalifikować tekstu mimo zmian wprowadzonych po czasie. Ze względu na nieświadomość zwyczajów i dotychczasową niekaralność.

Pisz i nie grzesz więcej. ;-)

Babska logika rządzi!

Ja tam jestem bardzo wdzięczna za akapity i za to, że nie musiałam czytać tekstu bez nich :D Poprawka nie jest decydująca, a przynajmniej oczy nie bolą. No, ale ad meritum.

To właściwie zabawne, bo pod tekstami konkursowymi często zdarzało mi się pisać, że ciekawy pomysł pogrzebało złe wykonanie, a tutaj jest raczej na odwrót. “Krucjata” napisana jest naprawdę nieźle – krótkie, dynamiczne zdania gładko wchodzą, budujesz klimat, tylko coś fabuły brakło i czegoś ciekawszego po prostu. Ot, flaki się leją, trup ściele gęsto. Ale lektura nie boli, więc pisz, pisz! :) Coś może bardziej rozbudowanego, skoro podstawy opanowałeś.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nowa Fantastyka