- Opowiadanie: Fosken - Znaki na niebie

Znaki na niebie

Krótkie opowiadanie pisane na konkurs Pigmalion w tym roku. Nic nie ugrało, więc postanowiłem wrzucić je tu :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Znaki na niebie

– Jak to zgubiłeś adapter przestrzenny?! – oburzył się Taurron.

– To był wypadek. Wyleciał, kiedy naprawiałem statek. – Niepewnie zaczął tłumaczyć się Falcon.– Niepotrzebnie zabierałem go ze sobą na kadłub, przeszło mu przez myśl. Mogłem bardziej uważać.

– Nic mnie to nie obchodzi! Jesteś skończonym idiotą! Masz go odzyskać zanim skończy się cykl, albo skieruję sprawę do Sądu Planetarnego. A oni, jak dobrze wiesz, nikogo nie przesłuchują. Wyrzucą cię w kosmos, i tyle zostanie, z tego twojego marnego życia.

– Znajdę go i przywiozę z powrotem na czas. Masz moje słowo – odpowiedział Falcon i pośpiesznie odszedł.

Kapsuła kapitana zamknęła się za nim.

 

***

 

Anna przebudziła się w środku nocy. Zapaliła lampkę i wstała z łóżka. Założyła polar, wyszła na werandę, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Noc była chłodna, chłodniejsza niż przypuszczała. Zadrżała z zimna, ale nie zawróciła. Zasunęła polar pod samą szyję, zarzuciła kaptur na głowę, a potem usiadła na krześle. Zaczęła przyglądać się niebu.

Było czyste jak łza. Przypominało obraz, który został namalowany w wyniku wymieszania odpowiednich proporcji granatu, błękitu i czerni. Czegoś jednak mu brakowało. Czegoś, po co tam przyszła.

O każdej porze dnia uwielbiała obserwować gęste i różnorodne plamy na niebie. Każda z chmur była dla niej zagadką, odrębną i tajemniczą historią, którą pragnęła poznać. Fascynowały ją również gwiazdy, nocami podziwiała konstelacje zlepionych ze sobą ciał niebieskich. I pomimo tego, że miała dopiero dwanaście lat, potrafiła bez przeszkód odnaleźć na niebie większość znanych gwiazdozbiorów.

Ale od kilku dni niebo świeciło jedynie pustką.

Gwiazdy nagle zniknęły. I nikt więcej ich już nie wiedział.

Anna bardzo się tym zmartwiła. Zaczęła po cichu wymykać się z domu i przesiadywać nocami na werandzie. Wątpiła w to, co mówili inni; że gwiazdy umarły, i już nie wrócą, albo, że przestały podobać się ludziom, więc postanowiły wynieść się z naszego nieba, bądź też, że ich zniknięcie jest zwiastunem nadciągającej apokalipsy. Przychodziła i godzinami wpatrywała się w niebo. Czekała na nie. Wierzyła, że w końcu ujrzy ponownie, choć jedną z nich.

Wstała i wytarła nos w rękaw, po czym ruszyła z powrotem do domu. Zmarznięta i zła, że po raz kolejny żadnej nie wypatrzyła, nacisnęła klamkę od drzwi. Stanęła jak wryta.

Coś błysnęło, mignęło w oddali zieloną poświatą.

Powoli obróciła się i raz jeszcze spojrzała do góry. Wysoko na niebie pojawił się niewielki, mocno świecący na zielono punkcik, który niespodziewanie zaczął lecieć z impetem w dół.

Oszołomiona otworzyła szeroko usta i zastygła z wrażenia. Przez chwilę uważnie śledziła tor lotu, czegoś, co z całą pewnością spadało na ziemię, po czym otrząsnęła się z szoku, i nie zwlekając już dłużej wybiegła z werandy, wskoczyła na rower. Ostrożnie wyjechała z podwórka, a następnie zaczęła pedałować z całych sił, kątem oka przez cały czas śledząc zielony punkcik na niebie.

Przejechała przez wielką kałużę, nie zwracając w ogóle na nią uwagi, i ostro skręciła w prawo. Minęła zamknięty plac zabaw, na którym wylegiwał się gruby i czarny kot, a później obrała drogę na skróty – przez posesję państwa Czarkowskich, a następnie przez długi tunel, w którym nieco zwolniła i zapaliła na rowerze światła.

Wyjechała po drugiej stronie tunelu, przystanęła na chwilę i spojrzała do góry. Mały, zielony punkcik leciał nisko na niebie, na tyle nisko, że odniosła wrażenie, iż za chwilę z całą pewnością zobaczy go z bliska.

Pośpiesznie sięgnęła po bidon, bo zaschło jej w gardle. Ten jednak okazał się pusty. Rozczarowana westchnęła pod nosem, a następnie ruszyła dalej, wzdłuż wąskich uliczek oświetlonych latarniami, stojącymi w nierównych odstępach.

Zielona plamka, na czarnym niebie, błysnęła jeszcze dwa, może trzy razy, i nagle zniknęła z jej pola widzenia. Anna domyśliła się jednak, że spadła gdzieś w okolicach lasu, do którego miała już blisko.

Była zmęczona, dyszała. Dreszcz podniecenia sprawił jednak, że zaczęła pedałować coraz szybciej i szybciej.

W końcu dotarła na miejsce. W oddali, wśród drzew, dostrzegła delikatne i zielone światło.

Pośpiesznie zsiadła z roweru, po czym wbiegła lasu.

 

***

 

Anna wróciła ze szkoły i okłamała rodziców, że wybiera się do koleżanki. Włożyła do plecaka znaleziony dzień wcześniej sprzęt, a następnie pojechała na rowerze do miasta.

Była podekscytowana. Przez całą drogę zastanawiała się nad tym, co takiego znalazła. Wielokrotnie słyszała o starych, zagubionych rzeczach, za które ludzie płacili fortunę. W głowie przeliczała już to, co znalazła, na zabawki, wycieczki, wygodne życie.

Zatrzymała się przed jednym ze sklepów, nad którym wisiał niewielki szyld: Starocie i inne cenne przedmioty. Za szybą błyszczało mnóstwo przeróżnych rzeczy; stare obrazy, mosiężne figurki, lustra oprawione złotem, dębowe krzesła obszyte jedwabiem.

Oparła rower o drewniany słup i weszła do środka.

Rozejrzała się dookoła. Kilka zabytkowych zegarów tykało miarowo. Stara maszyna do pisania stała na biurku, obok niewielkiej i srebrnej szkatułki, do której podeszła i zdmuchnęła z niej kurz.

W tle tego wszystkiego, na skórzanym fotelu, siedział sędziwy mężczyzna, i czytał gazetę.  Miał tatuaż powyżej lewego nadgarstka, i gruby sygnet w kształcie owalnym, na tej samej ręce.

Zerknął na nią przez ramię, po czym odłożył gazetę.

– O! Anna! Dawno cię tu nie było. Co cię do mnie sprowadza? Mama w końcu postanowiła sprzedać tamten naszyjnik?

 – Cześć wujku.– Anna ściągnęła plecak, i po chwili wyjęła z niego coś, z czym do niego przyszła. Podała mu to. – Nie działa. Nie wiem dlaczego. Mógłbyś to sprawdzić?

Mężczyzna uważnie przyjrzał się urządzeniu. Niewielkie, ale ciężkie, i chyba z metalu. Owinięte stalowym drutem. Pięć czerwonych przycisków, pod którymi widnieją dziwne symbole. Nacisnął jeden z nich, ale nic się nie stało.

– Hmm… Dziwne. Skąd to masz? Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego.

– Znalazłam to wczoraj. W nocy… – ugryzła się w język.– Leżało na strychu, w rzeczach po dziadku.

– Na strychu powiadasz… – mężczyzna przyłożył urządzenie do ucha i energicznie potrząsnął.

Coś zastukało.

– I mamy przyczynę, dlaczego nie działa – zwrócił się do Anny. – Odkręcę te śruby i zobaczę, co lata tam w środku. To zajmie zaledwie chwilę. W porządku Anno? Mogę to zrobić?

Tak wujku. Proszę napraw to coś. Chcę w końcu zobaczyć, do czego służy.

– Ja też Anno. Ja też…

Mężczyzna położył na ladzie sprzęt i wyciągnął z szuflady jeden ze śrubokrętów. Nie pasował. Zastanowił się przez chwilę, po czym sięgnął po inny, mniejszy śrubokręt. Ten był już właściwy. Odkręcił wszystkie cztery śruby, po czym wyciągnął ze środka jakąś dziwną i lepką nakładkę.

Przerwał na moment, bo do sklepu ktoś wszedł.

Potencjalny klient, w garniturze, z postawionymi na żelu włosami, zaczął rozglądać się za czymś. Podszedł do sprzedawcy i wdał się z nim w krótką dyskusję, na temat antycznych mebli, po chwili skierował się do pomieszczenia obok. Wujek Anny w tym czasie zaczął pośpiesznie skręcać urządzenie, które do niego przyniosła; przykręcił z powrotem trzy z czterech śrub, po czym zaklął pod nosem, słysząc, że klient znowu coś od niego chce.

Odszedł tylko na chwilę.

Anna nie zamierzała już dłużej czekać. Zniecierpliwiona podbiegła do lady i sięgnęła po sprzęt, pomimo tego, że obok leżała dziwna nakładka, wyjęta przez wujka, i jedna, niewkręcona śruba.

Zabrała urządzenie i schowała się z nim wśród regałów z książkami. Podekscytowana nacisnęła jeden z przycisków.

 Książki zaczęły wysuwać się z półek, w powietrzu zawirował kurz. Annie zakręciło się w głowie.  

 

***

 

– I jak… zlokalizowałeś już ten adapter? – spytała Jmbgo.

– Jestem już blisko – odparł Falcon. – Wskazał palcem trzy punkty znajdujące się na mapie zawieszonej w powietrzu. – Prawdopodobnie spadł na jedną z tych planet. Jak tylko sygnał się ustabilizuje, będę miał dokładne dane, więc od razu tam polecę i odzyskam nasz sprzęt.

– Oby Falco. Oby… Bo jak nie, to wiesz, co cię czeka…

Daj spokój Jmbgo. Mówiłem ci już. Odzyskam adapter. I wszystko będzie jak przedtem.

 

***

 

Anna otworzyła szeroko oczy i uszczypnęła się w rękę. Myślała, że przysnęła i zaczęła śnić.

Stała pośrodku ogromnej polany o ciemnoniebieskim podłożu, przypominającym jakąś nieznaną odmianę mchu, i w osłupieniu wpatrywała się w przepiękną tęczę, po której maszerowało jakieś dziwne stworzenie. Miało długie i ciemne kończyny, grubą skorupę na plecach, i czułki sterczące z głowy.

Niepewnie zrobiła kilka kroków do przodu. Wydychane przez nią powietrze, przybrało kształt niewielkich kul, które wiatr porywał na różne strony. 

Wysoko nad głową Anny przeleciał ogromny ptak, z rozpostartymi skrzydłami, i ostrymi szponami.

Wbił pazury w jej plecy. Krzyknęła z bólu.

Wyślizgnęła się z bolesnego uchwytu, pośpiesznie ściągając polar, i spojrzała do góry. Ujrzała czarnego ptaka, który ponownie szykował się do ataku. Przeszył ją dreszcz, łzy wylały się na policzki, zaczęła uciekać.

Po kilkunastu metrach przypomniała sobie o urządzeniu, które znalazła. Leżało w trawie, dokładnie w tym samym miejscu, w którym się pojawiła. Przełknęła nerwowo ślinę i dopadła do niego po chwili. Nacisnęła ten sam przycisk, co przedtem.

Świat zawirował ponownie.

***

 

Anna wróciła do domu. Na pytanie wujka, dlaczego tak nagle ucieka, odpowiedziała, że ojciec do niej zadzwonił, kiedy on rozmawiał z klientem, i oznajmił, że to, co zabrała ze strychu, jest ich cenną pamiątką po dziadku, i że ma ją natychmiast przynieść z powrotem.

 

***

 

– Uważaj na siebie Falco. Weź sprzęt i od razu wracaj.

– Bez obaw. Widzimy się za kilka neutów.

Falcon wylądował na ziemi, wszedł na wysokie drzewo i rozejrzał się dookoła.

 

***

 

Anna w nocy przestała interesować się już tylko gwiazdami. Zrozumiała, że to, co znalazła, pozwala przenosić się do innych światów.

I zaczęła to robić. Przykryta kołdrą po szyję, wciąż naciskała przyciski. Łącznie przenosiła się do czterech, niemających ze sobą nic wspólnego światów, w których spędzała od kilku minut do kilku godzin.

Jeden z nich najbardziej przypadł do gustu Anny. Unosiła się w nim, w powietrzu, bez żadnej pomocy. Niepewnie uczyła się latać, to tracąc równowagę, to odzyskując ją znowu. Spędzała znacznie więcej czasu we wspomnianym świecie, gdzie miasta były zawieszone na niebie, niż w innym kolorowym, doprawdy baśniowym, ale i niebezpiecznym. 

Inny z kolei znienawidziła. W nowo odkrytym­­, piątym świecie utknęła na dużej.

Urządzenie niespodziewanie przestało działać. Padło, nie przeniosło Anny z powrotem. Myślała, że to tylko chwilowa awaria, ale po dłuższym zastanowieniu uznała, że lepka materia, którą wyjął wujek przed skręceniem urządzenia, to dziwny rodzaj baterii, albo akumulatora. Wyczerpała moc urządzenia i nie miała pojęcia jak ponownie je naładować.

Znajdowała się wśród zgliszczy pokrytych ciemnym pyłem i siarką. Powietrze przeciążało płuca, pachniało strachem. W oddali, w potężnej skale, ktoś wykuł postać jakiegoś boga. Oczy, mokre od łez, coraz bardziej szczypały. Po ziemi łaziły różnej wielkości insekty. W cieniu tego wszystkiego czaiły się sześcionożne stworzenia, o oczach pulsujących mocnym odcieniem granatu.

Niepewnie zerknęła na wschód. Daleko przed sobą, przez mgłę, dostrzegła miasto odgrodzone od tego mrocznego świata, potężnym murem, na którym wyryto tysiące dziwnych symboli. Ożywiło ją to. Potrzebowała pomocy. Uznała, że pomimo strachu musi udać się w tamtą stronę.

Miała nadzieję, ze znajdzie tam kogoś, kto pomoże jej naładować urządzenie, które miała w kieszeni. Albo przynajmniej jakoś je wskrzesi, chociaż na kilka sekund, tak żeby mogła, ponownie nacisnąć czerwony przycisk i wrócić do swojego świata.

Niespodziewanie oparzył ją wiatr, wiejący z zachodu. Krzyknęła, przestraszona spojrzała w tamtym kierunku. Kilkadziesiąt sylwetek, wielkich i małych, dziwnych i odrażających, złowrogo wpatrywało się w nią, wąchając gęste powietrze.

Przeszył ją dreszcz. Mokra od potu i łez, zaczęła biec na wschód.

W tym samym czasie barczysty mężczyzna, z hełmem pokrytym kilkoma czerwonymi diodami, spod którego wystawały kable, spojrzał przez krótką lunetę, po czym dosiadł maszynę, skonstruowaną na wzór wielkiego rumaka.

Brama miasta Zaghzen otworzyła się. Bartanin pogalopował na spotkanie z nowo przybyłą.

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Opowiadanie kończy się tam, gdzie powinno się zacząć. Sprawia wrażenie raczej wstępu niż całości. A dlaczego zniknęły gwiazdy (btw, chyba powinny zostać satelity)? Myślałam, że to ma związek ze zgubionym przedmiotem, ale nie wygląda na to. Nawet wątku poszukiwań zguby nie domykasz.

Dookoła owinięte jakimś nieznanym rodzajem druta.

A nieznany rodzaj drutu, to jaki? Zawsze można powiedzieć, że z izolacją albo bez, więc znany… I wywaliłabym “dookoła”, skoro owinięte, to przecież nie na wskroś, nie z jednej strony.

Babska logika rządzi!

Przystępując do lektury byłam przekonana, że Znaki na niebie są skończonym opowiadaniem, bo chyba nie wysłałbyś na konkurs jakiegoś fragmentu, jednak skończywszy, muszę powiedzieć, że nie mam pojęcia, co przeczytałam. Co prawda jest tu jakiś początek, może nawet dwa, ale mają się nijak do siebie, ledwie zaczęty ciąg dalszy urwał się w najmniej spodziewanym  miejscu, pozostawiając mnie z rozwartym otworem gębowym i pytaniem – o co tu chodzi?

 

– To był wy­pa­dek. Wy­le­ciał, kiedy na­pra­wia­łem sta­tek – nie­pew­nie za­czął tłu­ma­czyć się Fal­con.– To był wy­pa­dek. Wy­le­ciał, kiedy na­pra­wia­łem sta­tek.Nie­pew­nie za­czął tłu­ma­czyć się Fal­con.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

ru­szy­ła dalej, wzdłuż wą­skich uli­czek, które w nie­rów­nych od­stę­pach oświe­tla­ły la­tar­nie. – Ze zdania wynika, że to uliczki oświetlały latarnie.

Może: …ru­szy­ła dalej, wzdłuż wą­skich uli­czek oświetlonych latarniami, stojącymi w nie­rów­nych od­stę­pach.

 

Sta­ro­cie i inne cenne przed­mio­ty. Za szybą błysz­cza­ło mnó­stwo róż­nych przed­mio­tów. – Powtórzenie.

 

Stara ma­szy­na do pi­sa­nia le­ża­ła na biur­ku… – Raczej: Stara ma­szy­na do pi­sa­nia stała na biur­ku

 

– O! Anna! Dawno cie tu nie było. Co cie do mnie spro­wa­dza? – Literówki.

 

po­mi­mo tego, ze obok le­ża­ła dziw­na na­kład­ka… – Literówka.

 

Uj­rza­ła czar­ne­go ptaka, który po­now­nie szy­ko­wał się ataku. – …po­now­nie szy­ko­wał się do ataku.

 

Da­le­ko przed nią, przez mgłę, do­strze­gła mia­sto… – Da­le­ko przed sobą, przez mgłę, do­strze­gła mia­sto

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeanalizowałem tekst raz jeszcze, i trudno się nie zgodzić, że raczej jest wstępem, aniżeli całym opowiadaniem. Co do reszty zarzutów, też się zgadzam; wątku o zniknięciu gwiazd nie domknąłem,  a i z tym drutem, coś jest nie tak.

Dziękuje za wytknięcie tego co jest nie tak. Wyciągam wnioski i piszę dalej :)

 

 

Fakt, opowiadanie wygląda jak rozgrzebane w połowie i zostawione własnemu losowi. Poza tym, trochę mi zgrzytało nazywanie dwunastoletniej dziewczynki ‘Anną’. Czemu nie Ania?

Przeczytałam. Zgadzam się z przedpiścami – “Znaki na niebie” to zdecydowanie fragment a nie gotowe opowiadanie. 

Raziła mnie trochę nadmierna ilość zbędnych szczegółów w narracji (wstała, wyszła, zapięła polar itd, itp), ale poza tym tekst napisany całkiem sprawnie. Z przyjemnością przeczytałabym powyższy tekst rozbudowany w zamkniętą całość, tak więc, Anonimie, pisz, pisz!

Hmm... Dlaczego?

Bellatrix: Szczerze mówiąc to nie wiem dlaczego Anna, a nie Ania. Tak po prostu mi spasowało. 

Drewian: Dziękuję za komentarz. Błędy wyłapuję i postaram się ponownie ich nie popełnić ( no przynajmniej w takiej ilości :) )

Pozdrawiam

Czytało mi się nieźle, tylko mam wrażenie, że to część opowiadania.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka