- Opowiadanie: Chonsu - Księżyc

Księżyc

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Księżyc

Kolejka poruszała się do przodu w zastraszająco wolnym tempie. Ludzie przebierali nogami, rozglądali się dookoła, czytali ogłoszenia i reklamy zawieszone w powietrzu. Pracownicy przy stanowiskach nie przejmowali się otaczającym ich tłumem i wykonywali swoje obowiązki w ślimaczym tempie. Machali dłońmi przed twarzami, stukając w sobie tylko widoczne ekrany i klawiatury. Powietrze teoretycznie powinno być czyste, wręcz neutralne, jednak dało się wyczuć subtelną mieszaninę potu, perfum i środków chemicznych. Ściany hali były koloru kości słoniowej. Tu i ówdzie stały kolumny wzorowane na tych z czasów antycznych. Z górnych poziomów widać było wzór jaki stanowiły, jednak z dołu przypominało to sen szalonego architekta. Wszędzie wyrysowane były linie służące sterowaniu ruchem, jednak ludzie w swoim zwyczaju przepychali się jeden przez drugiego, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego celu. Oczywiście skutek był odwrotny od zamierzonego i każdy tracił niepotrzebnie czas.

Mężczyzna zbliżający się, na oko, do trzydziestki przeczesał palcami wściekle zielone włosy. Znudzonym ruchem zamykał wyskakujące mu na granicy wzroku reklamy. W końcu zirytowany zablokował wszystkie, co poskutkowało pojawieniem się komunikatu o kulturze sponsoringu i szczegółowym opisie jak reklamy umożliwiają sprawne funkcjonowanie w życiu codziennym. Westchnął i zrezygnowany odblokował wszystkie ogłoszenia. Przytłoczony napływem zbędnych informacji szybko się poprawił wybierając opcję „minimum”. Wrócił do poprzedniego zajęcia. Dlatego właśnie nienawidził portów. Ich właściciele zbijali fortunę na udostępnianiu swojej wirtualnej powierzchni korporacjom. To, że porty utrzymywane były z pieniędzy podatników nie miało znaczenia. Liczył się tylko zysk.

Gdy w końcu zbliżył się do okienka, powitał go znudzony wzrok starszej kobiety z lokami i w różowych okularach. Oczywiście wzrok miała perfekcyjny, jednak gogle stanowiły dodatek dopełniający i tak już kiczowatego stroju.

– Dokąd? – Choć wydawało się to niemożliwe, głos wyrażał nawet większą niechęć niż ta na twarzy.

– Mam już bilet. Numer akredytacji to 98M45V33. Dzień dobry. – Zreflektował się po chwili. – Chciałbym przystąpić do odprawy.  

– Wszystkie rezerwacje, przedkupna i pudełkowania zostały wycofane w związku z błędem systemu. Należało ponowić zamówienie później.

– Słucham? – Mężczyzna otworzył usta. – Nie mogliście dać jakiejś informacji?

– Przecież system padł.

– To skąd miałem wiedzieć, że należy po… nieważne. – Przejechał ręką po twarzy. – Najbliższy bilet na Pierwszy Księżyc. Bagaż specjalny. Już przesyłam wszystkie pozwolenia na rzeczy w nim zawarte. – Wykonał nieznaczny ruch dłonią.

– Czy bagaż zawiera substancje potencjalnie niebezpieczne lub elementy biologiczne?

– No… tak? Przecież to bagaż specjalny. A pani ma przed sobą opis jego wnętrza. Przecież już został przeskanowany. – Zielonowłosy zaczął tracić pewność siebie. – Nie powinienem go teraz położyć na tym niebieskim polu gdzie zostałby przepuszczony przez filtry z pominięciem kontroli ręcznej?

– Istnieje prawny zakaz przewożenia substancji potencjalnie niebezpiecznych. Może pan zostawić bagaż w depozycie do czasu powrotu na Wenus. – Wyuczona regułka podejrzanie zapachniała mantrą.

– Ale to jest bagaż specjalny. Wyjątkowy. Bezcłowy. Nie wiem jak to inaczej określić. Nie przekracza przecież dopuszczalnej masy. Przecież – machnął ręką poruszając niematerialny plik dokumentów – mam tutaj pozwolenie na przewóz substancji niestandardowych, określonych inaczej bagażem specjalnym. Gdzie tu jest problem? – Jego mina była pełna niezrozumienia i konfuzji.

– Aaaa – Kobieta wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. – Należało od razu przedstawić mi dokument. – Zawiesiła na interesancie karcące spojrzenie.

– Przecież miała je pani od początku. – Zamilkł. – Nieważne. Możemy dokończyć kupno?

– Oczywiście. – Na widok paskudnego, wymuszonego uśmiechu mężczyźnie podeszło do gardła śniadanie. – Najbliższy bilet imienny na Pierwszy Księżyc, na nazwisko  Aleksy Zinx, zgadza się?

– Yhm.

– Słucham?

– Zgadza się. – Pan Zinx wywrócił oczami.

– Lot za pół godziny. To będzie pięćdziesiąt tysięcy mądrości. Bagaż proszę położyć na niebieskim polu.

– Ile?! Kobieto, czy ty mi ten bilet zrobiłaś przez Neptun?

– Nie. Przez Marsa – Odpowiedziała niewzruszona. – Prom co prawda zahacza o czerwoną planetę, ale punktem docelowym jest Pierwszy Księżyc. Trasa okrężna. Postój na Marsie trwa niecałą Dobę Ziemską. Ale za to wylot najszybciej z dostępnych.

Aleksy popatrzył się na nią przez chwilę w ciszy. Zmrużył oczy. Nie był pewny czy nie jest to jakiś żart przygotowany przez obsługę lotniska i czy właśnie nie bierze udziału w jednym z tych durnych reality show dotyczących wkręcania ludzi.

– Bezpośredni proszę. – Powiedział cicho.

– I teraz muszę zmieniać. – Kobieta załamała ręce. – O. Przegapiłam jeden lot. Za dziesięć minut wylatuje bezpośredni. Proszę się pośpieszyć. Dwadzieścia tysięcy mądrości.

-Uwzględniła… pani… kartę rabatową? – Nienawistnie wskazał na jeden z hologramów.

Kobieta zamrugała. – Proszę chwilę poczekać. Kartę należy przedstawić przed rozpoczęciem transakcji. Muszę wszystko nabijać od początku.  

– Nie! Proszę kasować normalny. Moja strata.  

Pani wyraźnie rozluźniła się na siedzeniu słysząc, że nie czeka jej ponowne, męczące ustalanie biletu.

– Powinna wyświetlić się panu trasa ku promowi. Drzwi są zamykane pięć minut przed odlotem. Radzę się pośpieszyć. – Znów posłała swój pełen obślizgłości uśmiech.

Aleksy na te słowa zerwał się do biegu za wyrysowaną przed nim złotą linią. Bagaż po wysłaniu na prom był na pokładzie w kilka sekund, on jednak miał do przebiegnięcia spory kawałek. Usłyszał jeszcze tylko „co za czepliwy cham, nawet do widzenia nie powiedział”. Starał się omijać ludzi, jednak co chwila na kogoś wpadał. Sprintem przebiegł przez bramki kontrolne i niemal się zabił hamując na schodkach podstawionych pod prom. Ledwo zdążył wejść do środka, a dookoła statku rozbłysła czerwona łuna oznajmiająca absolutny zakaz przebywania w oświetlonej strefie.

Uśmiech stewardesy sugerował, że tego typu wejścia na pokład nie były niczym niezwykłym. Nikt się nie wysilił, aby go wylegitymować. Gdyby nie posiadał biletu w pamięci podręcznej, drzwi po prostu by go nie przepuściły. Kobieta ubrana w charakterystyczny niebieski uniform zaprowadziła go na miejsce. Rozłożył się wygodnie na fotelu wyglądając przez duże okno. Poza nim, na pokładzie, siedziało kilkunastu pasażerów. Statek składał się z kilkudziesięciu części, do których prowadziły różne wejścia. Miejsca na pokładach z oknami były znacząco droższe od pozostałych, więc zazwyczaj pozostawało kilka wolnych.

Za szybą prezentowała się pusta hala startowa oświetlona teraz na krwistoczerwono. Zmiana koloru na niebieski oznaczała początek procedury startu. Wszystkie wyjścia do innych pomieszczeń zostały szczelnie zamknięte, a zamiast nich otworzyły się olbrzymie wrota, mogące służyć jedynie do wylotu. Start nie mógłby się rozpocząć, gdyby skanery wyczuły jakiekolwiek żywe organizmy poza promem.

Start byłby niezauważalny, gdyby nie nagła zmiana widoków za oknem. Ludzie, którzy wybrali tańsze miejsca, mogli oglądać symulację wyświetloną na ścianach. Wielu uważało, że była idealnym odwzorowaniem faktycznego stanu rzeczy na zewnątrz. Właściwie mieli rację, ale i tak zawsze znalazł się ktoś, kto chciał oglądać wszechświat jedynie przy użyciu swoich oczu. Miejsca z oknami preferowali snoby i naukowcy. Oraz ludzie spóźnieni.

Świat dookoła statku zmienił się ze sterylnie czystego na pełen przypominających piekło obrazów. Daleko w dole migotała powierzchnia planety złożona w głównej mierze z rozgrzanej lawy. Powietrze, składające się głównie z dwutlenku węgla, nie nadawało się do podtrzymywania jakiegokolwiek życia. Miejsce, z którego wylecieli stanowiło jedyną oazę spokoju na całym globie. Ogromne, dryfujące sterowce tworzyły oddzielny ekosystem w miejscu jak z obrazów artystów żyjących w wiekach ciemnych. Kiedyś kolonia była całkowicie uzależniona od dostaw z Ziemi, jednak w obecnych czasach, gdy rozrosła się do wielkości małego państwa, stała się niezależna. W sterowcach wybudowano ciągnące się w nieskończoność uliczki, mieszkania i sklepy. Tak powstawały pierwsze miasta na Wenus. Największe podniebne statki mieściły w sobie „fabryki tlenu”, czyli po prostu lasy. Część przypominała bardziej parki niż puszcze. Było jednak kilka rezerwatów, ściśle strzeżonych przez uzbrojonych po zęby strażników. Gdyby w wyniku jakiejś katastrofy stracono część z nich, cała populacja znalazłaby się w olbrzymim niebezpieczeństwie. Mechaniczne odzyskiwanie tlenu było za mało wydajne na taką ilość ludzi.

Statek ciągle zwiększał swoją odległość od powierzchni, lecąc ruchem parabolicznym. Będąc na pułapie kilkuset kilometrów nad Wenus, prom osiągnął prędkość maksymalną. Dopiero w przestrzeni międzyplanetarnej rozpoczęła się prawdziwa podróż. Ruszyły otaczające statek mechaniczne półkola emitujące delikatne, niebieskie światło. Dla Aleksego, jak i dla większej części populacji szczegółowe działanie tego napędu stanowiło zagadkę. Mężczyzna wiedział jedynie, że ma to coś wspólnego z czwartym wymiarem i skracaniem drogi między punktami. Żeby dowiedzieć się jak to naprawdę działa, musiałby kończyć właśnie studia doktoranckie z fizyki. Z jakiejś przyczyny podróżowanie w ten sposób na planetach było niezwykle niebezpieczne i niemal nierealne.

– Mogę zaproponować coś do picia? – Głos stewardesy wyrwał go z zamyślenia.

– Hm? Tak, tak. Wodę proszę. Mineralną, nie destylowaną. Jeśli można prosić, z lodem.

Kobieta kiwnęła głową. Po chwili przyniosła sporą szklankę z przeźroczystym, chłodnym napojem.

Aleksy, popijając wodę, przeszukiwał zaproponowane mu albumy muzyczne. Wybrał gotową playlistę zatytułowaną „legendy rocka”. Zamknął oczy i pozwolił myślom swobodnie błądzić. Oscylował tak na krawędzi snu i jawy zastanawiając się nad słusznością swojej profesji.

***

 

Z zamyślenia wyrwał go sygnał dźwiękowy oznajmiający przybycie do celu. Ludzie dookoła prawdopodobnie myśleli, że po prostu przespał te kilka godzin.

Bezproblemowo odebrał swój bagaż. Pracownicy uprzejmie odnosili się do klienta. Może dlatego, że tutejsi pasażerowie byli zazwyczaj albo naukowcami, albo bogaczami, albo turystami. Rzadko kiedy trafiał się ktoś mieszkający tutaj na stałe, jeszcze rzadziej ktoś na stałe tutaj pracujący.

Pierwszy Księżyc  znany był na cały układ słoneczny, w głównej mierze z dwóch rzeczy. Jedną z nich były laboratoria. Olbrzymie kompleksy badawcze ciągnęły się zarówno na powierzchni, jak i pod nią. Niski poziom populacji czynił z Księżyca idealne miejsce na testy o najwyższym poziomie zagrożenia. Nowe typy broni, modyfikacje genetyczne, hodowla AI, śmiertelne choroby z potencjałem do wywołania pandemii. Wszystko to znajdowało się na srebrnym globie.

Drugą rzeczą były Świątynie. To do nich zmierzał Aleksy.

Opuścił tren portu, kierując się do wyjścia na powierzchnię. W przeciwieństwie do Marsa, Pierwszy Księżyc nigdy nie został w pełni zterraformowany. Choć udało się wytworzyć atmosferę, to była ona na tyle rzadka, że bez specjalnych skafandrów człowiek umarłby w przeciągu kilkunastu minut. Laboratoria były ogromnym labiryntem ukrytym pod warstwami stali, szkła i specjalnych cementów. W pewnym momencie łączyły się z portem, więc mało kto wychodził bezpośrednio na zewnątrz.

Aleksy wkroczył do wnętrza śluzy. Gdy tylko zamknęły się drzwi, przed oczami wyskoczyła mu instrukcja bezpiecznego opuszczenia budynku. Zamiast zagłębić się w lekturze, od razu wyjął z torby biały , gruby na około pięciu centymetrów dysk. Umieścił go między dłońmi i wybrał odpowiednią komendę. Maszyna bezgłośnie otworzyła spiralne zapadki i wysunęła ze swojego wnętrza cienkie tasiemki. Syntetyczne kawałki urządzenia uniosły się w powietrze. Nagle wszystko zaczęło otaczać mężczyznę dolegając do poszczególnych części jego ciała. Tasiemki wchodziły w przygotowane szczeliny, a twarde fragmenty rozsuwały się niczym narastający, pasożytniczy grzyb. Po sekundzie Aleksy był w swoim stroju służbowym. Przypominał on ochraniacze używane przez sportowców, tyle że rozciągnięte na całe ciało. Gdyby przyjrzeć się bliżej, sprawne oko dostrzegłoby, że zbroja została zaprojektowana tak, aby nie krępować ruchów a jednocześnie osłaniać wszystkie najistotniejsze punkty na ciele. Materiał, z którego strój został wykonany, był lekki, a jednocześnie wytrzymały.  Twarz od szyi do nosa zakrywała biała maska, resztę pokrywało tworzywo przypominające jedwab. Po chwili wrażenie znikło, dając iluzję częściowo odkrytej głowy.

Aleksy zamrugał kilka razy przystosowując mózg do nowego wzroku. Otoczenie nadludzko się wyostrzyło, zwiększyło się również pole widzenia mężczyzny. Wcześniej pomieszczenie było mdłe i nijakie, teraz mieniło się setkami nowych barw. Na próbę zmienił widok na termowizyjny. Wszystko jak zwykle działało.

Z torby wyjął krótki, lekko zakrzywiony na końcu miecz i nacisnął wybrzuszenie na rękojeści. Przyczepił go do prawego uda. Zamiast usztywniać nogę, ostrze wyginało się wraz z ruchami kończyny, jak druga skóra. Przekręcił obręcze na nadgarstkach.

Przerzucił torbę przez plecy. Oczywiście nie brał ze sobą całego bagażu, większość zostawił w depozycie w porcie. Nie zamierzał zostawać tu dużej niż kilka godzin.

Gdy podszedł do drzwi zewnętrznych wyświetlił mu się komunikat o konieczności założenia stroju ochronnego przed wyjściem. Trzy kombinezony wisiały na ścianie obok, gotowe do wypożyczenia. Oczywiście jego zbroja zastępowała nieporęczne skafandry, jednak system o tym nie wiedział. Aleksy musiał wybrać opcję „strój własny” a później poddać się próbie szczelności. Gdyby coś się nie zgadzało, mężczyzna prawdopodobnie zemdlałby, czujniki by to odnotowały a służby porządkowe niezwłocznie pojawiłyby się.

Już na zewnątrz, po przejściu kilku metrów i dostosowaniu się do braku sztucznego wspomagania grawitacji zdjął torbę i tym razem wyjął trzy srebrne kule wielkości pomarańczy. Normalny człowiek potrzebowałby o wiele więcej czasu na zaadoptowanie się do nowego ciężaru i sprawnego poruszania się, ale Aleksy do najnormalniejszych nie należał. Jedną z kul położył na powierzchni, a pozostałe trzymał w dłoniach. Po chwili kule rozpadły się na drobniejsze i zaczęły krążyć wokół zielonowłosego jak po orbitach. Najwięcej poruszało się w okolicach stóp i dłoni, jednak kilka znalazło się także przy torsie, brzuchu czy głowie. Mężczyzna pochylił się do przodu i już miał upaść, kiedy dłonie zawisły mu niecałe pół metra nad ziemią. W tym samym czasie nogi uniosły się, tworząc z ciała zgrabną, poziomą linię.

Aleksy sunął do przodu z oszałamiającą prędkością. Jego ręce i nogi pulsowały delikatnym, błękitnym blaskiem. Mijał niewielkie kratery i pagórki. Z jego perspektywy wszystko lśniło niczym zorza. Ten sposób poruszania się nie umożliwiał latania, jedynie lewitację na określonym poziomie od powierzchni. Niczym wciąż popularne, archaiczne deskolotki.

Gdy ujrzał swój cel, mimowolnie wstrzymał oddech. Szybko skarcił się w myślach za tak głupi odruch. Nie można było go jednak winić. Tak jak Laboratoria z zewnątrz były monotonne i prawie płaskie, tak Świątynie były ich kompletnym przeciwieństwem. Olbrzymie, strzeliste wieże wykonane z czarnego metalu. Było ich kilkaset tysięcy, poustawianych symetrycznie od największej z nich, królującej w centrum kompleksu. Z niektórych wyrastały olbrzymie szpikulce. Inne natomiast rozgałęziały się wielokrotnie, zawsze pod kątem prostym. We wszystkich ziało wiele ciemnych otworów zdolnych pomieścić kilku mężczyzn wzrostu Aleksego, ustawionych jeden na drugim. Całość była upiorna ale i napawała oglądającego jakimś pierwotnym zachwytem. Budynki, jeśli można było je tak określić, zdawały się ciągnąć w nieskończoność, choć Aleksy wiedział, że zajmują około ćwierć powierzchni Pierwszego Księżyca.

Zatrzymał się przy Rozpadlinie. Była to wielka szczelina stanowiąca granicę, której nie wolno było nikomu przekraczać. Dna nie dało się dostrzec, nawet wzmocnionym wzrokiem Aleksego. Z czystej ciekawości wrzucił do środka lightstick. Już po chwili stracił go z oczu. Nie chciał ryzykować wysyłaniem sond na zwiady. Nie wiadomo, czy wszystko nie było po prostu anihilowane na pewnym poziomie. Rzucił okiem na oddaloną od niego o niecały kilometr najbliższą z wież. Zastanowił się jakim trzeba było być idiotą, aby pozwolić nieznanej rasie zasiedlić tak olbrzymi teren, tak blisko rodzinnej planety.

Stało się to w trakcie terraformowania Marsa, gdy wystawiono działki na Pierwszym Księżycu na sprzedaż. Znikąd pojawił się wielki statek pełen obcych. Twierdzili oni, że dryfowali z uszkodzonym napędem od pokoleń i żyli w nadziei na natknięcie się na inną rozumną rasę. Ponoć nie mogli również powrócić na rodzimą planetę, nawet nie wiedzieli gdzie się ona znajduje. Wszystko to z daleka wydawało się podejrzane, jednak Aleksy przypuszczał, że rząd od zarania dziejów jest tak samo tępy jak dzisiaj, więc wszystko łyknęli. Obcy poprosili o miejsce do zamieszkania. Oczywiście mieli do zaoferowania wiele na handel. Egzotyczne rośliny i zwierzęta. Kamienie przewyższające diament w skali Mohsa. Przede wszystkim technologie. Wiele z ich rozwiązań było przełomowych, choć ludzie podejrzewali, że nigdy nie pokazali pełni swoich możliwości. W krótkim czasie posadzili swój statek na srebrnym globie i zamienili go w Świątynie. Nikt już nie pamiętał skąd ta nazwa. Po kilkuset latach zajęty przez nich teren stał się ich własnością, a nie tylko miejscem nadanym im przez ludzi. Jakoś. Kiedyś. Nikt już nie pamiętał.

Spóźniał się.

Aleksy przebierał nogami. Sam zawsze stawiał się o czasie, więc oczekiwał, że druga strona postąpi tak samo. Oczywiście było tak tylko w pracy. Prywatnie nigdy nie mógł się odpowiednio zorganizować.

Dostrzegł ruch. Zleceniodawca zbliżał się, oczekując rezultatów.

Zgrabnie przeleciał nad Rozpadliną, rozwierając szeroko skrzydła. Twarz miał bladą, jaśniejącą. Nie dało się określić jej inaczej niż piękna. Na czole miał dwa srebrne zgrubienia, niczym małe różki. Ciemne, proste włosy sięgały mu do pasa. Skrzydła przypominały orle, jednak proporcjonalnie większe, srebrno-metaliczne. Wyrastały mu tam, gdzie ludzie mieli łopatki. Bliższe poznanie anatomii tej rasy pozwoliłoby wyjaśnić jak właściwie oni latają bez względu na warunki otoczenia. Nie utrzymywali oni jednak stałych kontaktów z rasą ludzką, nie mówiąc o poddaniu się eksperymentom. Najbardziej szokującą cechą przybysza był jego wzrost. Czubek głowy mógł przekraczać nawet trzy metry. Kończyny w odniesieniu do ciała były dłuższe niż u ludzi. Był szczupły lecz umięśniony. Miał na sobie jedynie luźną szatę od pasa w dół. Na nagim torsie widniało wypalone znamię, jakby trójkąta prostokątnego, gdzie jedna z przyprostokątnych uniosła się nad drugą i wydłużyła. Lub jakby góra litery T nie stykała się z podstawą a od lewej strony poprowadzono linię łączącą punkty leżące na końcach powstałych odcinków. Wylądował składając skrzydła.

– Witaj. – Głęboki głos pojawił się wprost w umyśle Aleksego. Mężczyzna wiedział, że może się z nim w ten sposób komunikować, jednak był to styk na krańcach świadomości. Jeden mógł usłyszeć tylko to, co drugi chciał mu przekazać. 

– No hej. – Odpowiedział.

– Dostałem wiadomość. A więc wykonałeś zadanie? – Twarz skrzydlatego pozostawała w zamyśleniu i nieobecności, z lekkim uśmiechem.

– Nie wzywałbym cię gdyby było inaczej, nieprawdaż? – Aleksy zdjął torbę z pleców i wyciągnął złotą obręcz. – Bioferruryczny zapis Alberta Mizgona z Wenus. Nie chciało mi się tachać jego głowy, ale jak pewnie wiesz ściągnąć to można tylko z trupa, bo żywi w trakcie umierają. Łap.

Przedstawiciel rasy Irye obrócił obręczą kilka razy między palcami. – W porządku – Cicha myśl przypominała szept.

– Świetnie. – Aleksy uśmiechnął się pod maską – To teraz zapłata.

– I widzisz tutaj rozpoczyna się pewien problem. Otóż nikt nie może wiedzieć o moich… naszych powiązaniach z tym człowiekiem. Absolutnie nikt.

– No i dlatego wzięliście kogoś z Bractwa. – Aleksy udawał rozluźnienie, ale napiął się czekając na rozwój wydarzeń. – Dyskrecja naszym mottem. Pana Alberta nikt nie znajdzie, spokojnie. Nie ma czego znajdować. To z głową to był taki żart. Suchy bo suchy, ale jednak. Zapłata.

– Niestety nie.

– Brak zapłaty ma mnie zmotywować do milczenia?

– Gdyby to było takie proste. Przykro mi. – Twarz Irye dalej miała ten sam wyraz zamyślenia– Naprawdę mi przykro, jednak nie ma innego sposobu.

W kierunku Aleksego wystrzeliło srebrne skrzydło, celując ostrymi, wielkimi piórami w środek jego głowy. Mężczyzna jednak się tego spodziewał. Odskoczył błyskawicznie zgrabnym saltem, a w jego dłoniach natychmiast pojawił się miecz. Przekręcił rękojeść,  a ostrze zadrżało. Tam, gdzie przed chwilą stał, znajdowała się teraz chmura pyłu. Na chwilę wszystko jakby zamarło, a później rozpętało się piekło.

Aleksy odbił się z całej siły od podłoża. Ciął płasko, prosto w szyję. Centymetry przed gardzielą napotkał opór w postaci piór. Siła bloku odrzuciła go na kilka metrów. Irye nie czekał. Doskoczył do mężczyzny. Zaatakował skrzydłami z dwóch stron jednocześnie. Aleksy błyskawicznie padł i przeturlał się na bok. Wstał wybijając się rękami. W powietrzu obrócił się z rozpędu i wycelował w czubek głowy przeciwnika. Gdy tylko ujrzał przed sobą zaporę, odbił się od niej i gładko wylądował niedaleko celu. Zaraz znowu przystąpił do ataku. Cokolwiek by się nie działo, nie mógł zostać zepchnięty do defensywy.  Nastąpiła szybka wymiana cięć i sparowań. Obaj celowali tak, by zabić. Każdy cios Irye był tak potężny, że Aleksy musiał wykorzystywać całą swoją siłę, by ustać na nogach. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma. Zazwyczaj górował nad przeciwnikami swoją szybkością. Teraz zdawało się, że są równi. Tylko jeden był silniejszy. Za każdym razem gdy ostrze było tuż przy ciele skrzydlatego, napotykało na nieprzeniknioną barierę. Do tego drugie ze skrzydeł działało niezależnie od pierwszego i w tym samym czasie atakowało. Aleksego ratowała wyłącznie gibkość i zmniejszona grawitacja. Mógł sobie pozwolić na szybsze i wyższe skoki niż gdziekolwiek indziej. W innych warunkach jego przeciwnik, również miałby problemy ze zwiększonym ciężarem, jednak nie miało to znaczenia. Prawda była taka, że walczyli w naturalnym środowisku jednego z nich i działało to dla niego niezaprzeczalnie korzystnie.

Aleksy wiedział, że jeśli jego miecz nie jest w stanie czegoś przeciąć, to nie przebiłoby się przez to nic innego co posiadał. Musiał jednak zmienić taktykę. Kilkoma susami wycofał się. Drugiego zaskoczyło to na tyle, że nie od razu podążył za przeciwnikiem. Aleksy chwycił miecz jedną ręką, co właściwie minimalizowało jego możliwość parowania. W tym samym momencie uniósł lewą dłoń. Z nadgarstka wystrzeliło kilkaset niebieskich, świetlistych pocisków mknących w kierunku Irye. Tamten od razu osłonił się skrzydłami. Teraz jednak nie zakrywał jedynie części ciała. Pióra otoczyły go całego, niby piękny lecz i groteskowy płaszcz. Naboje po prostu rozbijały się na jego powierzchni, zostawiając za sobą jedynie kłęby czegoś, co przypominało dym. Aleksy zaklął w myślach. Czy on nie ma słabych punktów? Jedynym plusem sytuacji było to, że kontynuując ostrzał trzymał oponenta w pacie. Mógł przynajmniej złapać oddech.

Próżne nadzieje. Srebrny kokon nagle zadygotał i wydobył się z niego krótki błysk. Chwilę później Aleksy leciał do tyłu niesiony podmuchem energii. Zresztą nie tylko on. Pył i mniejsze skały w pewnym promieniu od kokonu również zostały zniesione. Na Ziemi czy Marsie nie odepchnęłoby go aż tak daleko, jednak tutaj niewielka grawitacja robiła swoje. Aleksy podniósł głowę w ostatnim momencie by zobaczyć nadciągającego kosmitę ze skrzydłem wzniesionym do ostatniego, śmiertelnego ataku. Odruchowo ustawił stopy na zaparcie. Miecz ustawił płazem do nacierającego skrzydła, a wszystko zaczęło zwalniać.

Ruchy zarówno Aleksego jak i jego przeciwnika były jakby pogrążyli się w zastygającej melasie. Wszystko stanęło. Aleksy wiedział, że tylko on to widzi w ten sposób. Miał Atak. Był to skutek uboczny majstrowania przy mózgu podczas szkolenia na zabójcę. Elektroniczne elementy miały nie tylko poprawić ich czas reakcji ale i przyśpieszyć znacząco myślenie. Częściowo się udało. Czasami jednak wymykało się to spod kontroli. Myśleli tak szybko, że mieli wrażenie, że czas staje. Ciała zabójców też wtedy nie reagowały. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale wrażenia zawsze pozostawały różne. Niektórzy mówili o tygodniach spędzonych w paraliżu. Aleksy czuł zawsze, że mija najwyżej kilkadziesiąt minut.  Jego umysł zazwyczaj podsuwał mu wtedy rozmaite obrazy. Halucynacje. Wspomnienia.

 

Mały, brudny chłopiec wspinał się na betonowy płot. Jeśli nie zdąży, psy rozszarpią go na kawałki. Wiedział, że próba dostania się do tego typu, bogatego domu nie wyjdzie mu na dobre. Jednak musiał spróbować. W końcu ile można okradać turystów z ich kosztowności. Brak materialnego pieniądza wszystko utrudniał. Szczekanie nasilało się z każdą chwilą. Gdy już myślał, że straci nogę w paszczy czteronożnego potwora, w końcu wgramolił się na szczyt ogrodzenia. Ze śmiechem przeczesał rozczochrane, brązowe włosy i zeskoczył na drugą stronę.

 Wylądował w ogromnej sali wyłożonej drewnem z każdej strony. Podłoga była ciemniejsza niż ściany, a sufit był przeźroczysty. Drewniany, lecz pozbawiony ligniny strop, ukazywał błękitne niebo z delikatną purpurą nachodzącą z jednej strony. Zmierzchało się. Chłopiec był łysy i ubrany w prostą tunikę do kolan. Poza nim w sali było pełno wyglądających tak samo dzieci obojga płci.

 Zadaniem chłopca była stojąca przed nim dziewczynka. Na sygnał mężczyzny w białym kitlu dzieci rzuciły się na siebie z piąstkami w parach. Zakładały dźwignie, wybijały sobie zęby, gryzły. Z początku walczyły z gracją i w harmonii. Gdy jedno zaczynało przegrywać, chwytało się dowolnych sztuczek. Zasad nie było. Liczył się efekt. Nieważne czy osiągnęło się go techniką, siłą czy po prostu szczęściem. Po kilku chwilach chłopiec leżał z zakrwawioną twarzą między stopami dziewczynki. Ta pomogła mu wstać.

Stali sami, w nocy, w ciasnym magazynie. Rozmawiali szeptem. Gdyby ktoś ich przyłapał, groziło im coś więcej niż nie dostanie obiadu. Rozmawiali o codzienności. Tematy były banalne, jednak chodziło o przyjacielską atmosferę. Za dnia nie dało się spokojnie wymienić spostrzeżeniami czy poplotkować. Mieli po piętnaście lat i zaraz czekały ich zmiany. Oczywiście od zawsze dostawali zastrzyki i tabletki. Wszczepiano im również kawałki metalu w różne części ciała, tylko po to, by je usunąć kilka dni później. Tym razem jednak, operacje miały być permanentne.

Ból. Tylko to odczuwał. Łamano mu kości, by zaraz zrosły się z powrotem. Jednocześnie miał otwartą czaszkę i kilkanaście dziwnych rurek i drutów wystających z mózgu. Wszystko działo się naprzemiennie w zwolnionym i przyśpieszonym tempie. Wokół niego krzątało się kilkanaście osób, jednak nie rozróżniał ich twarzy. Nie poczuł ukłucia igieł w nadgarstki. Doświadczył natomiast uczucia płynnego ognia rozlewającego się pod skórą. Najgorsze było to, że chłopiec nie mógł się poruszyć. Nie mógł nawet krzyknąć. Był jak manekin skazany na bierną agonię w ciszy. Ciemność.

Pierwsze, czego doświadczył po przebudzeniu to dźwięki. O wiele więcej dźwięków niż kiedykolwiek wcześniej. Słyszał lot ptaków w zagajniku niedaleko budynku. Słyszał bicie ich serc. Szum liści. Trzeszczenie drewna. Upadającą gałązkę. Dobiegały do niego również odgłosy ze środka budynku. Zbyt wiele by dało się wymienić. Powinno doprowadzić go to do szaleństwa lub przynajmniej do ogromnego cierpienia. Potrafił się jednak od tego odizolować. Ten słuch stanowił część niego. Jakaś rozmowa przyciągnęła jego uwagę.

– Osiemdziesiąt dwa  procent strat. – głos był gruby i niski. Budził zaufanie, jednak nie dało oprzeć się wrażeniu, że pod nim jest coś paskudnego, parszywego.

– Nie jest najgorzej. Numery? – drugi z głosów w przeciwieństwie do pierwszego od razu wzbudzał negatywne emocje.

Pierwszy głos zaczął wymieniać ciągi liczb.

– Zaczekaj. – głos ociekający śluzem nagle przerwał pierwszemu. – Trzydzieści trzy tysiące czterysta osiemdziesiąt dwa? Szkoda. Wiązałem z nią spore nadzieje, była najlepsza.

Chłopcu zamarło serce. Nagle zdał sobie sprawę o czym oni mówią. Straty. Numery. Ich numery. Te, po których zwracano się do nich na treningach. Trzy trzy cztery osiem dwa. Jej numer. Straty. Zrobiło mu się słabo. Co było dalej? Nie mógł sobie przypomnieć. Przecież to było tak dawno, dlaczego znowu to przeżywa? Teraz jest na Księżycu czy na Ziemi? Kto się do niego zbliża? Jest w pozycji blokującej. Skrzydło nadciąga. Już wie, że go nie zablokuje. Że dla niego to również koniec, tak jak dla niej.

Do Aleksego dotarła nagle powaga sytuacji. Zaraz znowu odzyska kontrolę nad ciałem a czas jakby ruszy, by po chwili stanąć już na zawsze.

Musiał żyć. Obiecali to sobie kiedyś. Ona nie wywiązała się z obietnicy, ale jego to z niej nie zwalniało.

Irye nadciągał. Widział pozycję Aleksego i wiedział, że może przełamać ten blok. Chciał to zakończyć jednym ciosem.

Zielonowłosy w ostatniej chwili opuścił miecz. Padł na ziemię, idealnie pod nogi przeciwnika. Ten przeleciał nad nim. Aleksy wybił się dokładnie gdy upadł, jednak i tak nie zdążyłby ciąć nieosłoniętych części ciała kosmity. Zdążył natomiast unieść lewą rękę. Z nadgarstka wystrzeliła linka. Wbiła się w skórę pod skrzydłem Irye.

Selenita zaskoczony nagłym bólem wzniósł się do góry, poza zasięg skoku Aleksego. Mężczyzna jednak był na to przygotowany. Linka przestała się rozciągać i zadziałała przeciwnie. W mgnieniu oka był przy wyroście skrzydeł z pleców. Przy najsłabszym punkcie. Ciął w prawe. Pod kątem. Rozległy się dwa krzyki. Jeden bezgłośny, jeden mentalny. Aleksy został odepchnięty kolejnym impulsem energii. Ten był jednak o wiele słabszy od poprzedniego. Obok mężczyzny spadło odcięte skrzydło. Sączyła się z niego przejrzysta, srebrna ciecz. Kosmita impulsem odpychał wszystko, w tym kończyny, które nie należały już do niego.

Irye wylądował niezgrabnie. Aleksy nie dał mu czasu na myślenie, od razu rzucił się z ostrzem wibrującym w dłoniach. Jednoskrzydły blokował. Widać było, że jest wyczerpany i wściekły. Próbował niezdarnie atakować, jednak teraz, gdy nie mógł jednocześnie się bronić i uderzać wydawał się być żałośnie powolny. Nie miał zamiaru się jednak poddać. Skupił się na obronie i co chwila zerkał ku świątyniom. Nie mógł wezwać pomocy, ale gdyby tylko przekroczył rozpadlinę…

Miecz nadciągał z lewej strony kosmity. Cios był widoczny. Łatwy do sparowania. Może gdyby nie strach, Irye wyczułby podstęp.

Aleksy puścił ostrze. To niesione rozpędem uderzyło w skrzydło zasłaniające ciało. Zabójca wystrzelił pociski z nadgarstka w ziemię zmieniając tor skoku. Odbił się od gruntu i z obrotu kopnął Irye w pierś. Ten poleciał do tyłu.

Prosto w Rozpadlinę.

Na krawędzi zachwiał się i utrzymałby równowagę, gdyby nie grad pocisków ze strony Aleksego.

Irye runął.

Próbował złapać lot, wbić się skrzydłem w ścianę. Obniżał się coraz bardziej.

Aleksy spokojnie obserwował ostatnie drgania swojej ofiary. Odczuwał chłodne podniecenie, znane mu uczucie z momentu gdy miał zadać ten jeden perfekcyjny cios ofierze. Sytuacja nie przypominała zawodowego zabójstwa, jednak jej zwieńczenie dawało ogromną satysfakcję. Wyciągnął z ukrytej kieszeni niewielki walec. Nie mógł użyć go wcześniej, bo nie zdążyłby uciec. Połączył się z nim i przekręcił. Wrzucił go do rozpadliny. Oddalił się szybkimi susami. Z Rozpadliny wystrzeliło czerwone światło. Mimo odległości i skalnej bariery Aleksego odrzuciło. Mocniej niż impuls skrzydlatego. Zemdlał.

 

***

 

– Świętokradztwo. Nieostrożny debil. Miesiące przy projektach i nieprzespane noce na montażu. Czysta bezczelność. – Słowa mruczał pod nosem niewielki, chudy blondyn z wielkimi oczami i twarzą umorusaną smarami i pyłem. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na stole. W jednej ręce trzymał biały dysk, z którego wystawały długie tasiemki. W drugiej metalowy patyk świecący laserem w otwory.

– Popękane żebra i naruszone organy wewnętrzne. Stłuczenia i stany zapalne. Na chwilę chyba nawet stanęło mi serce. – Zielonowłosy mężczyzna rozłożony na skórzanym fotelu popijał ciemnobrązowy płyn ze szklanej butelki. Ubrany był jedynie w krótkie spodenki  i masę bandaży przykrywających muskularne ciało.

Warsztat był sztucznie oświetlony tak, że panował półmrok. Wewnątrz był chaos. Wszędzie walały się kawałki metalu, plastiku i innych tworzyw. Coś brzęczało, coś lekko świeciło. Pachniało kurzem i chemikaliami. Olbrzymie okno zasłonięte było roletami nie przepuszczającymi odrobiny światła słonecznego. Gdyby tak nie było, z pomieszczenia malowałby się wspaniały widok na Paryż wieczorową porą. Miasto nie różniło się zbytnio od innych ziemskich metropolii. Całe zazielenione, pełne spacerujących, szczęśliwych par i bawiących się dzieci. Cholernie drogie do życia. Jak wszystko na Ziemi.

– Wyliżesz się. – prychnął Blondyn – Jak zawsze.

– Zero współczucia. To, co tam grzebiesz, to tylko sprzęt, a mnie kto zastąpi jak coś, hm?

– TYLKO SPRZĘT. Dlaczego ja ci w ogóle pomagam, co? I tak mam masę klientów.

– Ale żaden nie opowiada ci takich historii jak ja. Ani nie jest taki zajebisty.

– Jesteś idiotą – Blondyn przedmuchał dysk, z którego wyleciała masa pyłu.

– Wiem.

– Powinieneś zmienić zawód. – Mechanik mruknął tonem, który wskazywał, że powtarzał to zdanie często. – Któregoś dnia nie będziesz mieć tyle szczęścia. Umrzesz w jakimś zaułku Marsa, pracując dla szumowiny.

– Wiesz, że nie biorę wszystkich zleceń. Zabijam dla skurwieli, fakt, ale tylko innych takich jak oni.

– Nie o to mi chodziło. – Prowadzili tę rozmowę nie zmieniając pozycji. Blondyn grzebał przy dysku, a zabandażowany wylegiwał się z zamkniętymi oczami, raz na jakiś czas pociągając łyk z butelki.

– Wiem. A nawet jeśli to i tak właściwie nie można mnie usprawiedliwiać. Jestem takim samym śmieciem jak moje cele i pracodawcy. – W głosie nie było żalu. Bardziej znużenie.

– Oszczędź mi tego… masz już nowe imię?

– Na razie zostaje przy Aleksym. Spodobało mi się. – Chwilę milczeli. – Ale włosy sobie zmienię. Masz gdzieś farbniki?

– Na lewo od kolektora zmian przypływów. – Uniósł wzrok w reakcji na wymowną ciszę – A, zapomniałem. Takie czerwone, za mną. Pół metra, wygląda jak romb z naroślą.

Aleksy odchrząknął, że zrozumiał i zaczął szperać po szafkach wyrzucając połowę rzeczy na podłogę.

– Syfu mi tu narobisz! – Mechanik w końcu oderwał się od urządzenia.

– I tak tu masz burdel.

– Poukładany, artystyczny nieład! Ja wiem gdzie co jest. – Zeskoczył z biurka. – Suń się.

Sięgnął do jednej z szuflad i wyciągnął niewielkie plastikowe pudełko. Rzucił je zabójcy. Ten ucieszony zaczął przeglądać zawartość. Po chwili łyknął dwie tabletki i przeciągnął po włosach rękawicą z pudełka. Włosy stały się stalowo-srebrne. Mężczyźni wrócili do poprzednich zajęć.

– Myślałeś już jak to załatwisz? – Blondyn przerwał ciszę.

– Pewnie poproszę Bractwo o pomoc. – Aleksy westchnął. – Wyślemy wiadomość do Świątyni. Nie mieszamy się w ich sprawy, a oni nie poruszają tematu zabójstwa jednego z nich. W końcu doskonale znali ryzyko zaatakowania mordercy. Poza tym, moja osoba straci znaczenie. Muszę opowiedzieć Bractwu o zleceniu od nich. Musieliby wypowiedzieć nam wojnę by uciszyć wszystkich a przecież chcą pozostać w cieniu, prawda? Najwygodniej będzie się z nami dogadać. – Zaśmiał się – Ale nie wyszło im, nie? Chcieli mnie zabić, żeby nikt się nie dowiedział, a dowie się połowa liczących się zabójców. Starczyło dać mi zapłatę. A teraz wiemy, że czegoś się obawiają.

– I co z tym zrobisz?

– Nic. Wyjebane.

– Typowy ty – Blondyn uśmiechnął się delikatnie.

– Spiski, polityka, knowania. To nie dla mnie. Albert, co go zabiłem był jakimś tam senatorem, ale kto by się przejmował. Ważniejsze było co robił swojej córce. Szkoda tylko, że hajs nie wleci.

– Dopiszę ci do rachunku.

– Wypłacę się kiedyś? – Aleksy wyszczerzył zęby.

– Raczej nie. Ale pamiętaj o mojej propozycji. Zmieniasz pracę na normalną – anuluję długi.

– Pamiętam, pamiętam. – Cisza była dłuższa niż wcześniejsze pauzy w rozmowie. Jakaś mucha zaczęła uderzać zajadle w sufit, mając nadzieję na zniknięcie niezrozumiałej bariery. Aleksy pomyślał, że on też napotyka na taką ścianę, której nie rozumie. Którą nie raz starał się pokonać, by poddać się i powrócić do latania w zamkniętym pomieszczeniu. Różnica była taka, że jego ściana była w jego głowie. W psychice. W mózgu. Myślał, tak często się nad tym zastanawiał. Nie potrafił porzucić swojej profesji. Może kiedyś. Teraz chociaż nie jest sam z tym wszystkim. Bez bliskiej osoby, jakiejś stałej życiowej, człowiek zatraca się jedynie w swoich demonach.

– Dawid? – Aleksy w końcu się odezwał.

– Hm?

– Dziękuję.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałem około jednej trzeciej tekstu. Tylko tyle, więc nie roszczę sobie praw do całościowej oceny. Jednak już mogę zwrócić Twoją uwagę na język. Wydaje się nieco sztywny, jak gdybyś w wielu miejscach z trudem dobierał słowa, nie brakuje literówek i powtórzeń.

<><>  Statek ciągle zwiększał swoją odległość od powierzchni, lecąc ruchem parabolicznym. Będąc na pułapie kilkuset kilometrów nad Wenus, prom osiągnął prędkość maksymalną.  <><>

Czym jest ruch paraboliczny? Czy parabola jest właśnie tą krzywą, która opisuje ruch startującego statku, skoro nawet nie wiadomo, czy prom startował pionowo, czy poziomo, jak samolot?

Pułap kilkuset kilometrów nad Wenus. Sprawdź pełne znaczenie słowa “pułap” – ono zawiera w sobie pojęcie “nad”.

Powodzenia w poprawianiu i pisaniu następnych tekstów.

Zacznijmy od konstrukcji tekstu. Przez pierwszą jedną trzecią bohater kupuje bilet i leci. Owszem, zamieszczasz sporo ciekawych opisów, pokazujesz swój świat. Ale ustalmy – samo podróżowanie to nie jest jakaś straszliwie fascynująca przygoda. Powinieneś czymś zaintrygować czytelnika. Nie dziwię się, że Adam odpadł. Chociaż zanęcić celem podróży (to nie to samo, co miejsce wypisane na bilecie ;-) ). Dobrze dać odbiorcy powód, żeby jakoś związał się emocjonalnie z bohaterem. Nieistotne, czy będzie mu kibicował, czy życzył nieprzyjemnej śmierci – ma być ciekawy, jak ta awantura się skończy.

Warsztat – masz błędy w zapisie dialogów. Interpunkcja niekiedy szwankuje. Sporadycznie trafiają się dziwaczne konstrukcje.

Powietrze, składające się głównie z dwutlenku węgla, nie nadawało się do podtrzymywania jakiegokolwiek życia.

Uważałabym z takimi stwierdzeniami. :-) Życie to twarda i uparta bestia.

Czubek głowy mógł przekraczać nawet trzy metry.

Źle to brzmi. Przekraczać można jakąś granicę.

nie ważne => nieważne

To co tam grzebiesz to tylko sprzęt, a mnie kto zastąpi jak coś, hm?

Czy rozmówca naprawdę zakopywał sprzęt? Dałabym przecinki po “to” i “grzebiesz”. Może nawet po “zastąpi”.

Witamy na portalu. :-)

Babska logika rządzi!

Witam i ja ;)

Ta jest: tekst trzeba powtórnie poddać autokorekcie – usunąć z niego literówki i proste błędy. Mimo ich obecności jest całkiem poprawnie.

Natomiast początek nie zasysa i to chyba główna słabostka na początek do poprawy. Ok, od dworcowych scen i przechodzenia przez odprawy zaczyna się np wspaniałe “Gniazdo światów”, jednak od pierwszych zdań opisy są przyklejone do bohatera, podawane z jego perspektywy. Poza tym od opowiadania (w zalewie krótkich form do wyboru) oczekuje się przyciągnięcia czymś uwagi od pierwszych akapitów, często od pierwszego zdania. Tutaj nie wyszło i ciężko zaufać tekstowi, że w dalszej części jest w jakiś sposób oryginalny – na tyle ciężko, że do poświęcenia czasu na czytanie może nie dojść wśród wielu czytelników.

Udało mi się przeczytać całe opowiadanie, ale Księżyc nie wywołał u mnie szczególnego entuzjazmu. Może dlatego, że historie o najemnikach nigdy nie należały do moich ulubionych. Opowieść wydała mi się dość rozwleczona, przegadana, a lekturę utrudniały liczne błędy i usterki, o których wspomnieli już wcześniej komentujący.

Mam jednak nadzieję, że poradzisz sobie z brakami warsztatowymi, opanujesz interpunkcję, nauczysz się poprawnie zapisywać dialogi, a zdania przyszłych opowiadań będą czytelne, jasne i należycie skonstruowane.

 

Pra­cow­ni­cy przy sta­no­wi­skach nie przej­mo­wa­li się ota­cza­ją­cych ich tłu­mem… – Pra­cow­ni­cy przy sta­no­wi­skach nie przej­mo­wa­li się ota­cza­ją­cym ich tłu­mem

 

gogle sta­no­wi­ły do­da­tek do­peł­nia­ją­cy i tak już ki­czo­wa­ty strój. – …gogle sta­no­wi­ły do­da­tek do­peł­nia­ją­cy i tak już ki­czo­wa­tego stroju.

 

– Słu­cham? – Męż­czy­zna otwo­rzył usta. – nie mo­gli­ście dać ja­kiejś in­for­ma­cji? – Słu­cham? – Męż­czy­zna otwo­rzył usta. – Nie mo­gli­ście dać ja­kiejś in­for­ma­cji?

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Jego mina była pełna nie­zro­zu­mie­nia i kon­fun­da­cji.Jego mina była pełna nie­zro­zu­mie­nia i kon­fuzji. Lub: Jego mina wyrażała niezrozumienie i konfuzję.

 

Mo­że­my do­koń­czyć kupno?Mo­że­my do­koń­czyć kupna?

 

-Yhm. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

To bę­dzie pięć­dzie­siąt ty­się­cy Mą­dro­ści. – Dlaczego nazwa środka płatniczego jest napisana wielką literą?

 

Ko­bie­to, czy ty mi ten bilet zro­bi­łaś przez Nep­tun?Ko­bie­to, czy ty mi ten bilet zro­bi­łaś przez Nep­tuna?

 

w jed­nym z tych dur­nych Re­ali­ty Show do­ty­czą­cych wkrę­ca­nia ludzi. – Raczej: …w jed­nym z tych dur­nych re­ali­ty show, polegających na wkrę­ca­niu ludzi.

 

Pani wy­raź­nie roz­luź­ni­ła się na sie­dze­niu… – Czy to znaczy, że wcześniej miała spiętą pupę?

Może: Pani wyraźnie rozluźniła się i usiadła wygodniej.

 

Roz­ło­żył się wy­god­nie na fo­te­lu wy­glą­da­jąc przez prze­stron­ne okno. – Czy na pewno rozkładał się na fotelu, wpatrzony w okno?

Nie powiedziałabym o oknie, że jest przestronne. Przestronność jest raczej cechą pomieszczeń.

Proponuję: Rozłożywszy się wygodnie na fotelu, wyglądał przez duże okno.

 

Ru­szy­ły ota­cza­ją­ce sta­tek me­cha­nicz­ne pół­ko­la emi­tu­ją­ce de­li­kat­nym nie­bie­skim świa­tłem.Ru­szy­ły ota­cza­ją­ce sta­tek me­cha­nicz­ne pół­ko­la, emi­tu­ją­ce de­li­kat­ne, nie­bie­skie świa­tło.

 

więc mało kto wy­cho­dził bez­po­śred­nio na zew­nątrz. Alek­sy wkro­czył do wnę­trza śluzy. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Twarz od szyi do nosa za­kry­wa­ła biała maska, resz­tę po­kry­wa­ło coś… – Jak wyżej.

 

Oto­cze­nie nad­ludz­ko się wy­ostrzy­ło, zwięk­szy­ło się rów­nież jego pole wi­dze­nia. – Czy dobrze rozumiem, że wyostrzone otoczenie widziało lepiej, dalej i więcej?

 

Dna nie dało się do­strzec nawet ze wzmoc­nio­nym wzro­kiem Alek­se­go.Dna nie dało się do­strzec, nawet wzmoc­nio­nym wzro­kiem Alek­se­go.

 

Wszyst­ko to z da­le­ka wy­da­wa­ło się po­dej­rza­ne, jed­nak Alek­sy po­dej­rze­wał… – Powtórzenie.

 

Oczy­wi­ście mieli do za­ofe­ro­wa­nia wiele na han­del. Eg­zo­tycz­ne ro­śli­ny i zwie­rzę­ta. Ka­mie­nie prze­wyż­sza­ją­ce dia­ment w skali Mohsa. Przede wszyst­kim tech­no­lo­gię. – Jedną technologię?

 

jed­nak pro­por­cjo­nal­nie więk­sze, srebr­no me­ta­licz­ne. – …jed­nak pro­por­cjo­nal­nie więk­sze, srebr­no-me­ta­licz­ne.

 

Naj­bar­dziej szo­ku­ją­cą cechą przy­by­sza był jego wzrost. Czu­bek głowy mógł prze­kra­czać nawet trzy metry. – Skoro czubek głowy miał ponad trzy metry, ile wzrostu liczył sobie cały przybysz?

 

Z resz­tą nie tylko on.Zresz­tą nie tylko on.

 

Od­ru­cho­wo usta­wił stopy na za­par­cie. Miecz usta­wił pła­zem do na­cie­ra­ją­ce­go skrzy­dła… – Czy to celowe powtórzenie?

 

Wy­lą­do­wał w ogrom­nej Sali wy­ło­żo­nej drew­nem z każ­dej stro­ny. – Dlaczego sala jest napisana wielka literą? Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

Co to znaczy, że sala była wyłożona drewnem z każdej strony?

Może: Wy­lą­do­wał w ogrom­nej sali, całej wyłożonej drewnem.

 

Chło­piec był łysy i ubra­ny w pro­stą tu­ni­kę do kolan. – Kilka zdań wcześniej napisałeś o chłopcu: Ze śmie­chem prze­cze­sał roz­czo­chra­ne, brą­zo­we włosy… – Czy chłopiec był łysy, czy miał włosy?

 

Na sy­gnał męż­czy­zny w bia­łym kitlu dzie­ci rzu­ci­ły się na sie­bie z piąst­ka­mi w pa­rach. – Zrozumiałam, że dzieci miały piąstki w parach.

Może: Na sy­gnał męż­czy­zny w bia­łym kitlu, dzie­ci, dobrane parami, rzu­ci­ły się na sie­bie z piąst­ka­mi.

 

Za­kła­da­li dźwi­gnie, wy­bi­ja­li sobie zęby, gryź­li. Z po­cząt­ku wal­czy­li z gra­cją i w har­mo­nii. – Piszesz o dzieciach, a te są rodzaju nijakiego, więc: Za­kła­da­ły dźwi­gnie, wy­bi­ja­ły sobie zęby, gryzły. Z po­cząt­ku wal­czy­ły z gra­cją i w har­mo­nii.

 

Nie ważne czy osią­gnę­ło się go tech­ni­ką… – Nieważne czy osią­gnę­ło się go tech­ni­ką

 

Ten słuch sta­no­wił część niego. – Może: Ten słuch był jego częścią.

 

Teraz jest na księ­ży­cu czy na ziemi? – Czy nie powinny być wielkie litery?

 

W mgnie­niu oka był przy wy­ro­ście skrzy­deł z ple­ców. – Proponuję: W mgnie­niu oka był przy nasadzie skrzy­deł.

 

Alek­sy zo­stał ode­pchnię­ty ko­lej­nym pul­sem ener­gii. – Pewnie miało być: Alek­sy zo­stał ode­pchnię­ty ko­lej­nym impul­sem ener­gii.

Pulsem nie można niczego odepchnąć.

 

Ko­smi­ta pul­sem od­py­chał wszyst­ko, w tym koń­czy­ny, które nie na­le­ża­ły już do niego. – Jak wyżej.

 

Na chwi­le chyba nawet sta­nę­ło mi serce. – Literówka.

 

Ubra­ny był je­dy­nie w krót­kie spoden­ki i masę ban­da­ży przy­kry­wa­ją­cych mu­sku­lar­ne ciało. – Nie wydaje mi się, by można być ubranym w bandaże/ opatrunki.

 

Warsz­tat był sztucz­nie roz­świe­tlo­ny tak, że pa­no­wał pół­mrok. – Skoro pomieszczenie było rozświetlone, nie mógł panować w nim półmrok.

Może: Warsz­tat był sztucz­nie o­świe­tlo­ny i pa­no­wał w nim pół­mrok.

 

z po­miesz­cze­nia ma­lo­wał­by się wspa­nia­ły widok na Paryż wie­czo­ro­wą porą. – Raczej: …z po­miesz­cze­nia roztaczałby się wspa­nia­ły widok na wieczorny Paryż.

 

Włosy stały się sta­lo­wo srebr­ne.Włosy stały się sta­lo­wo-srebr­ne.

 

Star­czy­ło dać mi za­pła­tę. – Raczej: Wystar­czy­ło dać mi za­pła­tę.

 

Do­pi­sze ci do ra­chun­ku. – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarze. Widzę, że jeszcze długa droga przede mną. Tekst rzeczywiście należało przejrzeć dokładniej. 

Ostatni komentarz jest najlepszy, zrobiłaś mi właściwie darmową korektę ;)

Rzeczywiście muszę popracować nad gramatyką i interpunkcją, ale nie rozumiem dlaczego poprawiłaś mi błędną odmianę w dialogach. Narrator musi mówić (pisać?) bezbłędnie, racja. Czy tyczy się to też bohaterów?  Szczególnie dotknęło mnie poprawienie kwestii Dawida “Starczyło dać mi zapłatę” na “Wystarczyło dać mi zapłatę”. Dawid nie powiedział “wystarczyło”. On tak nie mówi :D

Oczywiście moje literówki są karygodne, będę nad sobą pracował.

Zwróciłaś również uwagę na znikające włosy chłopca z wspomnień. Dziwne, że nie zdziwiło Cię zmieniające się miejsce akcji. Wydawało mi się, że dosyć wyraźnie był pokazany upływ czasu. Ludzie mają w zwyczaju zmieniać fryzurę. 

Jeszcze raz dziękuję wszystkim za tak dokładne i niewątpliwie czasochłonne wyszukanie moich błędów. Żałuję natomiast, że tak niewiele było odniesień do fabuły. Oczywiście Adam nie mógł jej ocenić (mam nadzieję, że kolejne opowiadanie bardziej Cię wciągnie ^^) w pełni. Nie ukrywam, że zależy mi nie tylko na rozwijaniu czysto technicznej strony pisarstwa, lecz również na tworzeniu coraz dokładniejszych i bardziej bogatych światów. 

Chonsu, nie poprawiłam błędu w dialogu, zasygnalizowałam tylko, że można inaczej.

Moje poprawki, poza ewidentnymi przypadkami byków, są wyłącznie propozycjami i sugestiami. Jeśli zechcesz skorzystać choćby z jednej, będę bardzo zadowolona. Zrozumiem, jeśli pozostaniesz przy własnej wersji. To Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane. ;)

 

Oczywiście, ludzie mają zwyczaj zmieniać fryzurę i wybacz, że, skupiona na wyłapywaniu usterek, pozwoliłam by upływ czasu umknął mojej uwadze.

Wybacz też, że nie odniosłam się do fabuły, ale jak wspomniałam w pierwszym komentarzu – to nie moja bajka, opowieści tego typu, delikatnie mówiąc, nie wzbudzają mojego entuzjazmu, dlatego nie podejmuję się ich oceniać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

„– Aaaa – Kobieta wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. – Należało od razu przedstawić mi dokument. – Zawiesiła na interesancie karcące spojrzenie.

– Przecież miała je pani od początku. – Zamilkł. – Nieważne. Możemy dokończyć kupno?” – raz jest mowa o dokumencie, raz o dokumentach.

 

W momencie kiedy biurokratyczna mątwa podała imię i nazwisko postaci, nie ma potrzeby by uderzać z tą samą informacją dwie linijki dalej. Wyciąłbym wtrącenie „Pan Zinx”.

 

„Kobieta zamrugała. – Proszę chwilę poczekać. Kartę należy przedstawić przed rozpoczęciem transakcji. Muszę wszystko nabijać od początku.” – Enter po pierwszej kropce, tak się mnie wydaje, albo przeredagować akapit.

 

Start nie mógłby się rozpocząć, gdyby skanery wyczuły jakiekolwiek żywe organizmy poza promem.

Start byłby niezauważalny, gdyby nie nagła zmiana widoków za oknem.” – powtórzenie. Można jedno zamienić na “lot” na przykład.

 

„Ogromne, dryfujące sterowce tworzyły oddzielny ekosystem w miejscu jak z obrazów artystów żyjących w wiekach ciemnych.” – „jakby wyciętym z obrazów”, „przypominającym obrazy”… w sumie nie, i tak brzmi mi to kiepsko. Przeredagowałbym jakoś.

 

„Mechaniczne odzyskiwanie tlenu” – co to takiego?

 

„Nagle wszystko zaczęło otaczać mężczyznę dolegając do poszczególnych części jego ciała.” Przylegając? Nawet mimo tego, nie rozumiem zdania.

 

„Było ich kilkaset tysięcy, poustawianych symetrycznie od największej z nich, królującej w centrum kompleksu. Z niektórych wyrastały olbrzymie szpikulce.” Tak trochę dużo. Brzmi jak liczba rzucona w powietrze od tak, żeby robić wrażenie. To jednak twoja bajka, może funkcjonalność takiej liczby ma wyjaśnienie gdzieś dalej (chociaż i tak epatowanie „niewyobrażalnymi” skalami uważam za silenie się na epickość uniwersum – subiektywna uwaga).

 

„Mężczyzna jednak się tego spodziewał.” – niezgrabnie to wygląda. Połączyłbym z poprzednim zdaniem.

 

„Prawda była taka, że walczyli w naturalnym środowisku jednego z nich i działało to dla niego niezaprzeczalnie korzystnie.” – pomijając pewną komiksowość sceny walki. Irye przylecieli na ten księżyc z rodzimej planety, prawda? Czyli to znaczy, że dla nich warunki prawdopodobnie również nie były naturalne, tak samo jak dla głównego bohatera. O kim więc mowa?

 

W całej scenie występuje dużo „jednak”. Nawet bardzo, bo rzuca się w oczy mimo akcji, którą nieco rozwadnia. Rzuciłbym na to okiem.

 

„Kilkoma susami wycofał się.” – w sensie, że odskakiwał do tyłu (co wyglądać musiałoby nieco zabawnie i wcale nie tak łatwo w wykonaniu) czy obrócił się plecami do przeciwnika i w ten sposób próbował zwiększyć dystans? (co byłoby głupie) Cały manewr wydaje się mało prawdopodobny, jeśli doszło już do bliskiego zwarcia.

 

Dosłownie przed chwilą bohater wspomina, że jeśli miecz nie dał rady, to tym bardziej nic innego co ma na wyposażeniu nie da rady się przebić. A zaraz potem wystrzeliwuje jakieś pociski z nadzieją, że się uda? Wygląda mi to na próbę przedstawienia jaki to niezwyciężony jest przeciwnik, co jest charakterystyczne dla anime, po to tylko, żeby zaraz potem autor zapędził się w kozi róg i rozwiązywał całość jakimś nieprzyzwoicie wręcz głupim pomysłem. Mogę nie mieć racji, czytam dalej.

 

„Wiedział, że próba dostania się do tego typu, bogatego domu nie wyjdzie mu na dobre.” – drugi przecinek chyba zbędny. Druga sprawa – rozwadniasz retrospekcją akcję do granic możliwości. To jest jak wytracenie całego impetu stawiając przed wypełnionym adrenaliną pociągiem gruby mur.

 

„Zmierzchało się.” – uciąć „się”, może dodać „już”?

 

Próba wprowadzenia rozmówców z tła we wspomnieniach poskutkowała licznym powtórzeniem „głosu” na małej przestrzeni. Trzeba tam wprowadzić jakąś różnorodność, chociażby nadać głosom jakieś cechy, których można by się uczepić, żeby nie powtarzać w kółko „pierwszy głos” „drugi głos”.

 

Miałem rację. Do tej pory opanowany przeciwnik potrafiący wybronić każdy atak, ba! posiadający dwie potencjalnie sprawne bronie (oba skrzydła) nagle daje oponentowi paść na glebę (po bezmyślnej oczywiście szarży ze strony obcego) i ominąć jakąkolwiek obronę, bo przecież drugie skrzydło straciło obronną funkcję od tak. Bolączka anime i filmów akcji, gdzie niepokonani dotąd przeciwnicy nagle wyczyniają takie głupoty, że głowa mała. To nie jest dobre źródło inspiracji.

 

Jeszcze na koniec walki wytrenowany zabójca nie ma pojęcia jaką moc mają jego własne zabawki. To bardzo burzy koncept całej postaci.

 

„– TYLKO SPRZĘT.” – chyba lepiej zastąpić capslock wykrzyknikiem. Duże litery wydają się nieco dziecinne i nie wywołują zamierzonego efektu. No, odrzucają ludzi nawet jak piszesz z nimi na czacie w zwykłej grze.

 

No dobra. Opowiadanie jest bardzo przerysowane, komiksowe wręcz. Scena walki mocno naiwna, cierpiąca na większość bolączek kina akcji, ale dodatkowo rozwadniasz ją dziwnymi uwagami i wtrąceniami, a już sama retrospekcja burzy rytm całkowicie i stara się rozgrywać dramatyzm w sposób również bardzo przerysowany.

To niedobrze, bo przecież całe opowiadanie właśnie tym jest, do tego prowadzi i na tym się skupia – na scenie walki. Wszystko jest wprowadzane w celu „robienia wrażenia”, łącznie z bajerami, w które został wyposażony bohater jakby tylko po to, żeby ukazać jego zajebistość. Być może taki koncept, ale to widocznie nie moja bajka (chociaż lubię epickie pojedynki na łamach książek… „Słowik zerka nieporadnie w stronę dukajowych książek”).

Nie ma tu właściwie fabuły, więc nie ma co w tym aspekcie oceniać (w sensie bohater przylatuje, bije nieuczciwego zleceniodawcę po hełmie i… to właściwie tyle). Postać jest stereotypowa do bólu (włacznie z „antagonistą”, który chociaż pojawia się na krótką chwilę – z miejsca staje się typowym szwarccharakterem). Podany pretekst do walki chyba nawet w Holywood by już nie przeszedł. Humor w dialogach jest, chociaż nie w moim typie. Również niejako przerysowany i wyolbrzymiony.

 

Jeśli celem było przeniesienie kart komiksu na bogatszą w litery płaszczyznę, to jednak wolałbym przeczytać komiks.

 

Powodzenia przy następnych tekstach i nie traktuj mojej opinii osobiście. Jestem tylko czytelnikiem, któremu nie wszystko zagrało i być może nie trafił na odpowiednie pod gust opowiadanie.

Trzymaj się.

 

PS: Koncept maskowania tożsamości zwykłą zmianą koloru włosów rozbawił mnie niesamowicie, nawet jeśli nie miał tego na celu. Za ten uśmiech dziękuję.

Przebrnęłam przez opis portu, dałam radę przy scenie kupowania biletu, przeczytałam o podroży na pierwszy księżyc oraz super-hiper wyposażeniu Aleksego (i ten miecz!), ale padłam przy scenie z obcym, który odmawia zapłaty po czym próbuje zabić Twojego bohatera. Zupełnie nie pojmuję, dlaczego obcy, zamiast tyle gadać,  po prostu Aleksego nie zabił? 

Hmm... Dlaczego?

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka