- Opowiadanie: Hanzo - Uwięzieni

Uwięzieni

Dziękuję zespołowi redakcyjnemu czasopisma "Silmaris" za nieocenioną pomoc przy szlifowaniu tego opowiadania. :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Uwięzieni

Paweł czuł się rozkojarzony, jakby był na lekkim haju. Bezskutecznie próbował przypomnieć sobie dzisiejszy sen, co z niejasnych przyczyn doprowadzało go prawie do szału. Tego ranka nie poznawał sam siebie.

Zapragnął papierosa, a w następnej chwili aż zachłysnął się śliną, gdy dotarło do niego, co właściwie robi i gdzie jedzie.

Skręcił na parking przed jakimś supermarketem. Tam zgasił silnik. Przymknąwszy powieki, zaczął masować skronie. Dopadło go wrażenie dziwnej nierzeczywistości. Przytłoczyło, gdy uświadomił sobie absurdalność własnych czynów.

Jechał do domu Agnieszki – niby po co? Mimo sentymentalnych rozterek sprzedali tę nieruchomość kilka lat temu, niedługo po tym, jak umarła matka Agi. Żona była jedynaczką, a jej ojciec zginął, gdy miała trzy latka. W budynku, do którego z nieznanych przyczyn zmierzał Paweł, mieszkali teraz niemal zupełnie obcy mu ludzie. Widział ich raz, może dwa, pewnie nawet nie dałby rady przypomnieć sobie twarzy. Agnieszka od prawie dekady jest przy nim, w ich mieszkaniu blisko centrum, gdzie śpią we wspólnym łóżku, a co rano budzą się obok siebie…

Tok myśli Pawła zatrzymał się w miejscu jak staruszek nieruchomiejący w pół kroku, gdy dociera do niego, że nie wie, czy zamknął drzwi od mieszkania.

Co rano budzą się obok siebie…

Tyle że Paweł nie pamiętał, by widział tego ranka Agnieszkę chociaż przelotnie. Wręcz przeciwnie – dałby sobie uciąć rękę, że obudził się w pustym łóżku! Nie powinno go to przesadnie zaskoczyć, ale mógł zastanowić się choć chwilę, gdzie jest żona. Podejrzewał, że tak właśnie zrobiłby każdego innego dnia, zamiast przejść obok tego faktu obojętnie i wsiąść do auta jakby nigdy nic.

Ale czy rzeczywiście tak było? A może umysł płata mu figle?

Spróbował przypomnieć sobie dokładniej poranek, ale bezskutecznie. Co robił między przebudzeniem a wejściem do auta? Nie wierzył, że obudził się i bezmyślnie jak zombie ruszył do samochodu, aby odwiedzić dom, w którym kiedyś mieszkała jego żona, równocześnie nie zwracając najmniejszej uwagi na brak samej żony. Nie wierzył w to, a zarazem nie potrafił przypomnieć sobie żadnych szczegółów!

Drążyłby temat dalej i głębiej, gdyby nie dotarło do niego, że wnętrze auta wygląda na dużo świeższe, czystsze i bardziej zadbane, niż być powinno. Po prostu nowsze. Jakby Paweł cofnął się w czasie do lat, kiedy dopiero co kupił seata za pieniądze odłożone z kilkunastu wypłat.

Zaschło mu w gardle z wrażenia, dłonie zadrżały. Pożerał wzrokiem i dotykał opuszkami palców wnętrze wozu, a oba zmysły utwierdzały go tylko w przekonaniu, że to dzieje się naprawdę. Zapragnął uszczypnąć się w przedramię, lecz zaraz zdusił w sobie ten impuls. To dobre dla bohaterów powieści czy filmów. Uważał, że można powiedzieć o nim wiele złego, ale jednego był bezgranicznie pewien – potrafi rozróżniać sen od jawy. I to bez podszczypywania.

Postanowił zadzwonić do żony, by spytać, czy u niej wszystko gra. Spróbował odblokować komórkę. Z rozdrażnieniem stwierdził, że aparat się zawiesił. Wyświetlacz świecił przyćmionym, niebieskawym blaskiem, ale pozostawał niezmiennie pusty, jakiekolwiek klawisze naciskałby Paweł.

– Kurwa – wycedził przez zęby i cisnął telefon na fotel pasażera.

Uspokoił oddech, rozejrzał się wokół. Zwyczajny parking przed supermarketem. Samochodów nawet dużo jak na tak szary i przygnębiający dzień, choć dało się wypatrzeć sporo wolnych miejsc. Bliżej jezdni, za wąskim pasem trawnika, dojrzał kiosk. Przypomniał sobie o fajkach i wyszedł z auta.

Stanął przed zieloną budką. Przez minutę czekał, jak na cierpliwego klienta przystało, po czym zabębnił palcami w deseczkę lady, rzucając do okienka „dzień dobry”. Kiedy i to nie przyniosło żadnego rezultatu, pochylił się, by zajrzeć do środka.

Wnętrze okazało się puste. Dziwne. Żadnej karteczki z informacją „zaraz wracam”, a okienko otwarte?

Odszedł dwa kroki w tył i wtedy skojarzył coś dużo bardziej zaskakującego, co dotychczas mu umykało. W kiosku brakowało sprzedawczyni, ale na parkingu brakowało jakiegokolwiek człowieka. Widział wiele aut, lecz wszystkie stały puste i nikt się wokół nich nie kręcił. Ani śladu żywej duszy.

Gdzie są ludzie? Gdzie oni wszyscy, do jasnej cholery, się podziali?!

Uzmysłowił sobie jazgot zatłoczonej ulicy za plecami i obrócił się jak oparzony. Tak, samochody nie mogą przecież jeździć bez…

Nie zdążył dokończyć. Zatkało go.

Nie mógł jednoznacznie stwierdzić, że pojazdy jeżdżą bez kierowców, ale nie mógł również stanowczo odrzucić takiej opcji. Nie potrafił przebić się wzrokiem do wnętrz mijających go maszyn. Dzień był pochmurny, a słońce skrywało się za warstwą ciężkich chmur, tymczasem Paweł doznawał wrażenia, jakby jego oczy uciekały od samochodowych szyb, rażone odbijanym, słonecznym blaskiem.

Tyle że to nie świetlistość ślizgała się po szkle, ale dziwaczna szarość. Próbował przyjrzeć się jej dokładniej, lecz bezowocnie. Równie dobrze mógłby wpatrywać się w szczytujące słońce albo centralny punkt mocnego halogenu.

Poczuł się bezgranicznie zagubiony. Zapragnął z kimś porozmawiać. Przekonać się, że wszystko, czego doświadcza, jest prawdziwe. Wiedział, że nie śni, ale skąd może mieć pewność, że nie zwariował?

Pognał do seata. Wskoczył na fotel kierowcy, rozdygotaną dłonią włożył kluczyk do stacyjki, uruchomił silnik.

Dokąd?

Siedział za kierownicą, dysząc jak po długim i wyczerpującym biegu. Najrozsądniej byłoby wrócić, pójść do własnego mieszkania i sprawdzić, co z Agnieszką. Przy okazji wybadałby, jak przedstawia się sytuacja w centrum – czy napotka tam jakichś ludzi?

Coś podpowiedziało mu jednak, że to zły pomysł. Zastanie wyludnione centrum i puste mieszkanie, bez śladu po żonie. Nie miał podstaw, by zaufać ślepo takiemu podszeptowi instynktu, ale zaufał. Zrobił to bezwiednie, ledwie zdając sobie z tego sprawę. Postanowił kontynuować podróż do domu, w którym mieszkała Agnieszka, kiedy się poznali. Tam zmierzał od początku i może istniał ku temu jakiś powód.

Nie ujechał nawet kilometra, a znowu zatracił się w bezowocnych próbach przypomnienia sobie dzisiejszego snu.

 

*

 

Odmłodzona Agnieszka siedziała w połowie schodów prowadzących do domu. Paweł ledwie rzucił na nią okiem, a zrozumiał, że z żoną stało się to samo, co z autem – wyglądała jak za dawnych lat. Identycznie jak w dniu, kiedy po raz pierwszy przyjechał do niej w odwiedziny…

Strapiony nową falą sprzecznych uczuć zgasił silnik. Wyszedł na zewnątrz, poprawił opadające dżinsy i ruszył ku dziewczynie, która jest/będzie jego żoną, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku.

Siedziała na schodach i poprawiała coś przy bucie albo po prostu bawiła się sznurowadłem. Głowę pochylała tak nisko, że zza czarnej i prostej grzywki nie dało się dostrzec twarzy. Włosy związała w prosty kucyk – żadna wymyślna fryzura, lecz dodawała jej niesamowitego uroku. Miała na sobie białą bluzkę bez rękawów i spódniczkę przed kolano. Krótkie, ale zgrabne nogi o opalonej skórze wprawiały Pawła w bezgraniczny zachwyt.

Przystanął, niemal dusząc się z wrażenia. Wszystko było dokładnie tak samo jak tamtego dnia sprzed lat. Identycznie, co do joty. Ogarnęło go poczucie idealnego déjà vu, doznania graniczącego z cudem. Nie marzył o czymś takim w najśmielszych snach, a teraz przeżywał to na własnej skórze.

Wszystkie lęki prysły jak ręką odjął.

Za chwilę podniesie głowę – pomyślał. – Uśmiechnie się na mój widok, bo nie wierzyła, że naprawdę przyjadę…

Dwudziestolatka, którą pamiętał jako swoją trzydziestoletnią żonę, oderwała się wreszcie od bucika i uniosła głowę. Zobaczyła Pawła, a jej twarz rozświetlił uśmiech. Mężczyzna pojął, że nie zdawał sobie do tej pory sprawy, jakie iskierki szczęścia w oczach Agi towarzyszyły temu uśmiechowi. Oszałamiające. Prawdziwe, nieudawane szczęście. Właśnie tak reagowali kiedyś na swój widok.

Mało się nie przewrócił z emocji.

Dziewczyna wstała i otrzepała siedzenie, schodząc energicznie po stopniach. Podeszła do Pawła, a on ją objął. Pocałowali się – lekko, niewinnie.

– Myślałam, że nie przyjedziesz – powiedziała, patrząc mu głęboko w oczy.

Kiedy ostatnio patrzyli na siebie w ten sposób?

– A ja bałem się, że nie będziesz na mnie czekała.

– Serio?

Skinął głową.

Poznali się ledwie trzy dni wcześniej na studenckiej imprezie, na którą zostali zaproszeni przez dalszych znajomych. Spędzili razem większość nocy, pijąc, tańcząc i rozmawiając, po czym wymienili się numerami telefonów i umówili nieśmiało na weekend. Nieśmiało, bo oboje czuli, że między nimi zaiskrzyło, ale nie mogli być jeszcze pewni wzajemności tych uczuć. Za kilka tygodni przyznają przed sobą, że te trzy dni oczekiwania były najdłuższymi dobami ich życia – pełnymi nadziei i obawy, niepokoju oraz szczęścia.

Teraz, kiedy Paweł obrócił się i zobaczył, że w miejscu, gdzie zaparkował seata, stoi tylko wysłużony rower, nawet zbytnio się nie zdziwił.

Tak przecież było; prawda? Przyjechał na tę pierwszą randkę rowerem!

Chwycili się za dłonie, jakby w obawie, że jeżeli zerwą fizyczną więź choć na chwilę, druga osoba rozpłynie się w powietrzu niczym miraż, i ruszyli na spacer poboczem asfaltowej jednopasmówki, która biegła za domem Agi. Tutaj kończyło się miasto – po obu stronach drogi rozciągały się łąki, a dalej las i ukryty w nim zalew.

Idąc, nieprzerwanie rozmawiali. Paweł zauważył, że co i rusz gubi wątek, a słowa ich pogawędki stają się niezrozumiałe, jakby zaczęli mówić w obcym języku. Nie przeszkadzało mu to ani trochę. Najważniejszy był dotyk dłoni ukochanej, jej żywa obecność tuż obok niego. Zapach trawy i chłodny wietrzyk na policzkach. Ukradkowe, a jednocześnie odważne spojrzenia, którymi pożerali się nawzajem, głodni i niezaspokojeni. Wesołe tony głosów.

Dziwaczna szarość odeszła ze świata. Było wiosenne, późne popołudnie. Pomarańczowe słońce chyliło się ku horyzontowi, z oddali dobiegało cykanie świerszczy i rechot żab. Długie cienie słały się u stóp zakochanych, przemykając po jasnym asfalcie.

Wszystko było idealne, więc Paweł stracił zapał do dzielenia się z Agnieszką nieprzyjemnymi sensacjami, a pozwolił ponieść się chwili. Wspomnieniu sprzed lat, które przeżywał na nowo – narkotyczne uczucie.

Zatrzymali się przy pobielonym przystanku autobusowym na skraju lasu. Usiedli na wysokim murku. Objęci rozmawiali i dalej popatrywali po sobie, nienasyceni wzajemną obecnością. Później się pocałowali – raz, drugi, trzeci, dziesiąty – coraz to dłużej i namiętniej. Las szumiał, a powietrze było czyste.

W którymś momencie, widząc odkrytą nogę Agi, Paweł dostał erekcji. Patrząc w odmłodzoną twarz żony, pomyślał, że zerżnie ją tu i teraz, na przystanku autobusowym, i chuj z tym, czy ktoś ich przyłapie. Zaraz jednak się opanował.

Nic takiego się nie stanie. Nie dzisiaj i nie przez kilka kolejnych tygodni. Przecież już to przerabiali, prawda?

Rozmawiali i całowali się jeszcze godzinę czy dwie (co zgodnie uznali za stanowczo za mało), po czym w zapadającym zmierzchu ruszyli w drogę powrotną. Spacer w gasnącym świetle dnia, pełen szczerych słów oraz prawdziwych emocji.

Stojąc ponownie przed domem Agnieszki, Paweł przytulił dziewczynę mocno na pożegnanie. Czuł przez ubranie jej małe, ale twarde piersi i myślał o tym, jak bardzo nie chce odjeżdżać.

Wtedy wyznali sobie miłość. Zawsze wyobrażał sobie takie wyznanie jako coś piekielnie trudnego, a okazało się dziecinnie łatwe.

Wreszcie, odwlekając ten moment najbardziej jak się dało, odstąpili od siebie. Paweł obrócił się, by podejść do roweru. W tej samej chwili coś kliknęło głośno w umyśle mężczyzny i cała sceneria diametralnie się zmieniła.

Był ranek, a on siedział przy stole w kuchni dawnego domu Agnieszki. Nie musiała minąć nawet sekunda, żeby zrozumiał, co to za dzień i jakie okoliczności.

Aga zaprosiła go do swojego domu po około miesiącu znajomości, a potem odwiedzał ją dość często, lecz nigdy nie zostawał na noc. Zasady, ustanowione przez matkę dziewczyny, były proste: mógł siedzieć do późna, ale o spaniu pod jednym dachem z Agnieszką nie było mowy.

Niecałe pół roku później rodzicielka wyjechała na pogrzeb dalszej rodziny do Olsztyna, a młodzi zostali sami. Całowali się i pieścili do drugiej, trzeciej w nocy, po czym zasnęli i nazajutrz obudzili się po raz pierwszy obok siebie.

To był ten ranek.

Paweł popijał herbatę z wielkiego, czerwonego kubka, a Agnieszka stała przy kuchence i przyrządzała jajecznicę. Przez otwarte drzwi do pokoju dało się dojrzeć włączony telewizor. Nadawali prognozę pogody. Para mogła poczuć w tamtych chwilach namiastkę małżeńskiego życia, jakie przypadnie im w udziale lata później. To nie było wspomnienie namiętności, ale spokoju, wspólnego szczęścia i bezpieczeństwa.

Włosy Agnieszki były w nieładzie, co tylko dodawało jej uroku. Miała na sobie czarny podkoszulek, a zgrabną pupę opinały różowe szorty.

Tamtego ranka Paweł pomyślał, że chętnie zdarłby te spodenki z ukochanej i teraz pomyślał identycznie. Kiedyś i dziś zlewało się w jedno. A może zawsze było tym samym?

Dziewczyna podała jajecznicę. Jedli, rozmawiając na bliżej nieokreślone, niezrozumiałe tematy. Po kuchni rozchodził się zapach herbaty, a z pokoju dobiegały nieprzerwanie dźwięki prognozy pogody.

Paweł rozejrzał się dokładniej i stwierdził, że chociaż pomieszczenie jest łudząco podobne do kuchni Agnieszki, to jednak nie zupełnie identyczne. Zauważył też, że kąty pomieszczenia rozmywają się, a napisy na opakowaniach produktów spożywczych są nieczytelne. I ta prognoza pogody w telewizji – trwająca w nieskończoność.

Śniadanie minęło w miłej atmosferze, dokładnie takiej, jaką zapamiętał. Agnieszka włożyła brudne talerze do zmywarki i wyszła, żeby wziąć prysznic. Został sam.

Co teraz?

Zanim zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie, wydarzyła się kolejna tego dnia niespodziewana rzecz – do kuchni wszedł nieznajomy mężczyzna. Najdziwniejsze było to, że przybysz wydawał się od stóp do głów czarno-biały. Jakby żywcem wyjęty ze starego filmu i wklejony w rzeczywistość. Paweł zjeżył się z niepokoju.

Mężczyzna usiadł na wolnym krześle, kładąc na stole splecione dłonie. Miał krótko ostrzyżone włosy i bystre oczy. Trudno było to stwierdzić z powodu jego anormalnej barwy, ale chyba nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Otaczała go dziwna aura dostojności oraz tajemnicy. Paweł pomyślał, że nieznajomy kogoś mu przypomina i już chwilę później pojął, kogo takiego.

Czy to w swoim dawnym domu, czy w ich wspólnym mieszkaniu, Agnieszka trzymała koło łóżka oprawione w ozdobną ramkę, czarno-białe zdjęcie ojca. Rodzic był dla niej niezwykle ważny. Chociaż go nie pamiętała, przez całe życie pielęgnowała w sercu wyidealizowany obraz taty, z czego Paweł doskonale zdawał sobie sprawę. Niejednokrotnie o tym wspominała, a w trudnych momentach brała fotografię przedwcześnie zmarłego ojca i przyglądała się, jakby wewnątrz kryło się rozwiązanie wszelkich problemów.

A teraz ten zmarły przed trzema dekadami mężczyzna zajął miejsce przy stole obok Pawła. Był przystojny jak przystojne może być tylko marzenie i elegancki, ale tak jak na zdjęciu – pozbawiony barw.

Niespodziewane i w gruncie rzeczy makabryczne spotkanie uświadomiło Pawłowi coś więcej. W jednej sekundzie zrozumiał wszystko.

– Ja umarłem – wyszeptał do ojca Agnieszki, a ten przytaknął, choć zdanie wcale nie miało pytającego wydźwięku.

Nastąpiła chwila ciszy, po której czarno-biały mężczyzna spojrzał po raz pierwszy na Pawła.

– Byłeś dobrym mężem dla mojej córki, opiekowałeś się nią i wspierałeś – powiedział głosem jałowym jak u telewizyjnego lektora. – Spisałeś się i nie mam do ciebie o nic żalu. Nawet o to, że ją zdradzałeś. Do pewnego stopnia potrafię to zrozumieć. Widocznie miałeś ku temu ważne powody, było ci to na coś potrzebne. Nie wnikam. Bądźmy dobrej myśli i miejmy nadzieję, że ona nigdy się o tym nie dowie. Niech pamięta cię jako opiekuńczego mężczyznę i kochającego męża. Prawda zabiłaby w niej resztę chęci do życia. Obaj zdajemy sobie z tego sprawę. Ale ja nie mam do ciebie żadnego żalu – powtórzył na koniec.

Paweł nie odpowiedział. W głowie kotłowały mu się setki myśli oraz odczuć. Minutę wcześniej zrozumiał, że nie żyje, a otaczająca go rzeczywistość jest „życiem pozagrobowym”. W dodatku siedzi obok innego nieboszczyka, który zdaje się wiedzieć wszystko na jego temat, znać najwstydliwsze sekrety. Martwego teścia, który nie ma mu za złe, że zdradzał Agnieszkę, dopóki tamta żyje w bezpiecznym kłamstwie. Ale czy dobro córki nie jest dla ojca największą świętością?

Krępujące milczenie przedłużało się. Paweł trawił nową sytuację i rozumiał, że będzie musiało minąć jeszcze dużo czasu, zanim ją zaakceptuje. Nie był jednak tak przerażony czy zadziwiony, jak można by się tego spodziewać.

– Jesteśmy we wspomnieniach Agnieszki? – zapytał.

Zgodnie z oczekiwaniami, teść skinął głową.

– W tej chwili tak, ale istnieje jeszcze coś dalej.

– Co takiego?

Wyzuty z barw rozmówca wstrzymał się z odpowiedzią, a kiedy wreszcie przemówił, w jego głosie po raz pierwszy dało się dosłyszeć emocje. Smutek.

– Nie wiem – wyznał. – Nie widziałeś Przejścia?

Paweł pokręcił głową.

– Kiedy je zobaczysz, zrozumiesz, o czym mówię. Próbowałem się do niego dostać. Próbuję od lat. Nigdy nie zdążyłem. Zanim choćby się do niego zbliżę, myśli Agnieszki ściągają mnie z powrotem. Właściwie przestałem już nawet wierzyć, że przejdę dalej. Cokolwiek tam jest. Z dnia na dzień jestem coraz słabszy i wolniejszy. Tego nie widać, ale psuję się od środka. Gniję, rozumiesz? Dziś jest to dla ciebie niepojęte, lecz z czasem pojmiesz wszystko.

– Ale dlaczego chcesz stąd odejść? Po co przechodzić gdzieś „dalej”, jeśli nie wiadomo, co tam czeka?

Teść zaśmiał się głośno. Dźwięk był nieprzyjemny i chrobocący niczym uderzające o siebie odłamki żwiru.

– Wiem, że teraz się cieszysz. Przynajmniej jakaś część ciebie. Myślisz sobie, że umarłeś i nie napotkałeś bezdennej czerni niebytu, ale okazało się, że rzeczywiście istnieje jakieś życie pozagrobowe. I to na pierwszy rzut oka całkiem przyjemne. Podoba ci się tutaj. Mogło być przecież dużo gorzej, myślisz. Pasuje ci ta kontynuacja istnienia we wspomnieniach, nieprawdaż?

Urwał i dokończył śmiertelnie poważnym tonem:

– Z czasem przekonasz się, że to nie jest przyjemne. To nie prawdziwe życie. To pokraczna, sterylna i bezsensowna kalka. Wegetacja bez żadnych perspektyw. Żadnych! Zrozumiesz, że wszystko byłoby lepsze od tego impasu. Zaczniesz marzyć o Przejściu i o tym, co dalej. Nawet jeżeli nic tam nie ma. Będziesz próbował tam dojść…

…i wtedy pojmiesz, że tak naprawdę jesteś tu tylko więźniem.

 

*

 

W prawdziwym życiu trzydziestoletnia Agnieszka siedziała na skraju łóżka i miętosiła w drżących dłoniach chusteczkę. Z zaczerwienionych oczu nie płynęły łzy. Zdawało się, że wyczerpała ich zapas godziny temu.

We wszystkich pomieszczeniach paliło się światło. Kobieta nie bała się duchów i wiedziała, że Paweł nie zrobiłby jej krzywdy, ale potrzebowała jasności, mimo że blask żarówek ranił podrażnione oczy. Czuła, że ciemność mogłaby wessać ją do reszty. Bała się, jakie myśli odkryłaby w mroku.

Dochodziła północ. Nazajutrz miała przyjechać siostra Pawła, żeby pomóc w obowiązkach związanych z pogrzebem, ale teraz kobieta była sama. Puste mieszkanie kurczyło się wokół niej w absolutnej ciszy.

Nie umiała pogodzić się z faktem, że Paweł zginął. Nie potrafiła myśleć o mężu jako o zmarłej osobie. To wszystko jeszcze do niej nie docierało. Nie wierzyła w te okrutne prawdy. Brała je za objawienie fałszywego proroka.

Spędziła godziny na wspominaniu ich pierwszej randki. Zobaczyła wtedy Pawła ledwie drugi raz w życiu, a już go kochała. On też zdążył się zakochać. Wyznał to przy pożegnaniu. To tamte chwile były prawdą!

Dużo myślała również o nocy, kiedy pierwszy raz został u niej oraz o następnym poranku. O tym, jak obudziła się i obserwowała go śpiącego. Później zeszli na dół, zjedli wspólnie śniadanie. Jak stare, dobre małżeństwo. Pamiętała, że w pokoju obok nadawali prognozę pogody. To też było prawdziwe…

– Szkoda, że teraz już tylko w mojej głowie – szepnęła. Targnął nią spazm rozpaczy. Spod powiek znowu popłynęły łzy.

Poprzedniej jesieni Agnieszka obudziła się w środku nocy, zaalarmowana podejrzanymi odgłosami. Zobaczyła Pawła. Przywiązywał klamkę drzwi balkonowych do kaloryfera. Robił to za pomocą sznureczka wywleczonego ze spodni od pidżamy. Zapytała, co robi. Zaskoczony odpowiedział, że nic. Mimo mroku i własnego zaspania zauważyła, że był bardzo zawstydzony.

Powróciła do tematu kilka dni później. Chciała wiedzieć, po co przywiązywał tamtej nocy klamkę do grzejnika. Nie dawało jej to spokoju. Wytłumaczył z uśmiechem, jakby próbował obrócić sytuację w żart. Uśmiech nie był szczery, a w tonie jego głosu dosłyszała prawdziwy niepokój.

Przyśnił mu się niedawno dziwny sen. Lunatykował w tym koszmarze. Nieprzytomny wstał z łóżka, otworzył drzwi na balkon i wyszedł. Stanął na barierce, a potem rzucił się w dół. Upadł na bruk z ósmego piętra. Roztrzaskał się. Zginął.

Paweł wyjaśnił, że ten sen „strasznie wkręcił mu się do głowy”. Nie mógł przestać o nim myśleć. Nocami bał się zasnąć. Martwił się, że jeżeli będzie wałkował to na okrągło – koszmar się ziści. Lunatykując, wyjdzie na balkon i wyskoczy. Tak się zaprogramuje.

Niepokojąca historia, o której po jakimś czasie zapomnieli.

Do dziś. Gdy tylko Agnieszka obudziła się, usłyszała jazgot karetki i poczuła zimny powiew na twarzy, od razu wiedziała, co się stało. Nie musiała nawet wyglądać na dół.

Jednak wyjrzała. Leżał w kałuży krwi. Mimo wczesnej pory wokół ciała zdążył zebrać się spory tłumek gapiów. Z coraz bliższej odległości mrugały światła ambulansu.

Agnieszce zakręciło się w głowie. Nie może o tym myśleć. Nie chce. Nie wierzy. Lepiej wspominać inne chwile…

 

*

 

Drugiego dnia swojego nie-życia Paweł jeszcze kilkakrotnie przeżywał randkę z Agnieszką oraz pamiętne śniadanie, a ponadto wiele innych wspomnień. Przynajmniej pięć razy stawał przed ołtarzem i bawił się na własnym przyjęciu weselnym. Było przyjemnie, chociaż gdzieś z tyłu głowy nieprzerwanie dźwięczały mu złowieszcze słowa zmarłego teścia. Nie potrafił ich od siebie odegnać.

Trzeci dzień okazał się prawdziwą eksplozją wspomnień. W pewnym momencie mężczyzna czuł się wręcz przez nie rozrywany – wyciągany siłą z jednych okoliczności i ciskany w drugie, by zaraz znaleźć się w jeszcze następnych. Nie wszystkie należały do jego żony. Tego pełnego emocji i doznań dnia Paweł walczył na kijki z kolegą z dzieciństwa, ganiał się po kartoflisku z siostrą, pływał kajakiem z kumplem z pracy i uczestniczył w dziesiątkach innych zdarzeń ze swojej przeszłości.

Zrozumiał, że w prawdziwym świecie szerszy krąg znajomych dowiedział się o jego śmierci. A może odbywał się właśnie pogrzeb?

Nie miał żadnego sposobu, żeby to sprawdzić. Nie wiedział nawet, w jaki sposób zginął, ale to akurat niezbyt mu przeszkadzało. Wątpił, by wspomnienie własnego zgonu było czymś dobrym dla psychiki.

Parę dni później sytuacja unormowała się i znowu odgrywał rolę najczęściej we wspomnieniach Agnieszki. Tak zaczął o tym myśleć – nie jako o ponownym przeżywaniu zdarzeń, ale jako o „odgrywaniu roli”. Wszystko zawsze odbywało się mniej więcej tak samo, a on, chociaż w pełni świadomy, nie miał najmniejszego wpływu na to, co się dzieje. W tych wspomnieniach wolna wola Pawła nie miała najmniejszego znaczenia. Był więźniem – tak jak przepowiadał to nieżyjący teść. Był tak zniewolony, że kiedy przebywał w czyichś wspomnieniach, nie kontrolował nawet własnego ciała. Gdy uświadomił sobie tę niewolę, opanowała go najczystsza panika. Miał ochotę wrzeszczeć.

Nie mógł zrobić nawet tego.

Sterylna i bezsensowna kalka. Wegetacja bez żadnych perspektyw.

Nie spotkał ponownie teścia. Nie miał najbledszego pojęcia, jakim cudem ojciec Agnieszki doprowadził do ich pierwszego spotkania. Mimo wszystko zawierzył jego przestrogom. Postanowił uciec z tej pośmiertnej rzeczywistości, póki ma jeszcze siły.

W międzyczasie, gdy w realnym świecie ani Agnieszka, ani nikt inny o nim nie wspominał, Paweł przemierzał i badał tę dziwaczną, nową krainę.

Był to pusty świat, spowity wieczną szarością. Otoczenie bardziej niż rzeczywistość przypominało plan filmowy. Z zewnątrz wszystko wyglądało tak, jak powinno, ale w środku zawsze okazywało się puste. Domy o nagich ścianach bez koloru. Pudełka i opakowania zawierające tylko próżnię. Żadne urządzenia nie działały, jakby były jedynie podróbkami, wystawowymi eksponatami. Wiecznie panowała bliżej nieokreślona, szara pora dnia.

I nigdzie ani śladu innego człowieka.

Tak to wyglądało, gdy Paweł nie „występował” w niczyich wspomnieniach.

Coraz częściej odczuwał samotność, nudę i bezsens. Kiedy przejrzał całą otaczającą go iluzję, zrozumiał, że w tej czyśćcowej rzeczywistości faktycznie nie ma żadnych perspektyw. Nie miał do kogo się odezwać, nie mógł skorzystać z żadnej życiowej przyjemności. Chciałby zapalić, ale nigdzie nie znajdował papierosów. Chciałby uprawiać seks, lecz tutaj nie było nikogo oprócz niego. Zero alkoholu. Ani razu nie znalazł nawet niczego do jedzenia. Żadnej książki czy telewizji do odegnania nudy.

Zrozumiał, że sam staje się szary, pusty i nijaki jak ta nieszczęsna kraina. Co z tego, że co i rusz wskakiwał w najlepsze chwile swojego życia? Co mu po tych ułudach?! Pojął, że najszczęśliwsze wspomnienia człowieka są jak diamenty. Lśniące, niepowtarzalne, cenne. Prawdziwy i wielki skarb. Jednak kiedy zbyt często wyciąga się je na światło i ogląda – powszednieją. Stają się zwykłymi, szarymi kamykami.

Pawła ogarniała coraz większa rozpacz.

W dodatku nie miał żadnego wpływu na to co, kto i kiedy o nim myśli. Wszystkiemu musiał poddawać się bezwolnie. Odzywało się w nim przejmujące pragnienie, by przekazać coś Agnieszce. Powiedzieć cokolwiek od siebie. Była na wyciągnięcie ręki – często dotykał ją i całował, ale tak naprawdę nie mógł niczego zrobić.

Zaczęło go irytować, że żona nigdy nie wspomina, jak się kochali. Wałkowała różne romantyczne momenty, ale żadnego seksu. Jakby bała się urazić pamięć o zmarłym. On tymczasem usychał tutaj z pożądania. Zdawało mu się, że zwariuje od tego. Był tak blisko i tak daleko.

Coraz częściej myślał o swojej byłej kochance, Izabeli. Ona była inna. Odważniejsza. Bardziej namiętna niż Aga.

Tyle że mijały miesiące, a Izabela nie wspomniała go ani razu. Zresztą, nic dziwnego po tym, jak rozstali się w gniewie.

Im więcej czasu mijało, tym wyraźniej Paweł rozumiał, o co chodziło teściowi, kiedy wspominał, że „gnije od środka”. Dotykał go identyczny problem. Z zewnątrz wyglądał dobrze, jak wszystko tutaj. Prezentował się identycznie jak zaraz po śmierci. Jednak czuł, że w środku wcale nie jest z nim dobrze.

Jego ciało gniło, a kości próchniały. Psuł się z dnia na dzień. Z początku była to tylko dokuczliwa i nieprzyjemna sensacja, ale szybko zamieniła się w ból. Nieustające cierpienie, które paraliżowało ruchy i zniewalało umysł. Do każdego bólu można się przyzwyczaić, jednak Pawła najbardziej irytowało to, że stawał się coraz wolniejszy.

Zlokalizował Przejście dość szybko. Oślepiająco jasne zdawało się składać z czystego światła. Płonęło nieprzerwanie nad horyzontem, ale żeby je zobaczyć, trzeba było stanąć w miejscu, w którym widoczności nie przesłaniały bloki.

Przejście przypominało gigantyczną przyssawkę, którą ktoś przyczepił do ziemskiej atmosfery. Jasne błyski kierowały się ku wnętrzu, jakby zasysane do wlotu tunelu lub rury. Dokąd prowadził ten tunel? Z czasem stał się obsesją Pawła.

Próbował dostać się do niego na różne sposoby, lecz za każdym razem bezskutecznie. Prędzej czy później, zawsze przywoływały go wspomnienia Agnieszki, a kiedy żona kończyła o nim myśleć, wracał do punktu wyjścia – szarego, opustoszałego miasta. Próbował pomóc sobie jakimś środkiem transportu, ale koła rowerów nie chciały się obracać, a auta nie miały silników pod maskami. Nigdzie nie mógł też namierzyć swojego seata. Przepadł bez śladu.

Nie zdołał nawet zbliżyć się do Przejścia. Rozpacz walczyła w nim z nienawiścią do tego okrutnego więzienia.

Sterylne i bezsensowne. Bez żadnych perspektyw.

 

*

 

Wybierając się tego jesiennego popołudnia na cmentarz, Agnieszka nie spodziewała się zastać nikogo przy grobie męża.

A jednak zastała.

Nieznajoma kobieta w czarnym płaszczu z przepastnym kapturem wyglądała z daleka niczym Śmierć, która przycupnęła nieruchomo przy szarym nagrobku. Dopiero podchodząc bliżej, dało się dostrzec, że kaptur był podbity lśniącym futerkiem, a płaszcz zdobiły eleganckie guziki.

Krwistoczerwone włosy wyraźnie kontrastowały z ciemnym ubiorem i bladą cerą. Długie oraz połyskliwe, miały niespotykanie intensywną barwę. Wyglądały, jakby płonęły.

Nieznajoma nie była piękna, ale coś nieuchwytnego w jej twarzy przyciągało uwagę. Agnieszka mogłaby postawić wszystkie pieniądze, że ta kobieta nie może opędzić się od mężczyzn, ich łakomych spojrzeń, dwuznacznych flirtów. Równocześnie zdawała się jednak w pewien sposób wyniosła i chłodna. Jakby była w pełni świadoma własnej wyższości albo za wszelką cenę starała się nie okazywać prawdziwych uczuć.

W tej chwili ruda wyglądała na przybitą, ale opanowaną. Jej zielone oczy zachodziły łzami, zaciskała kurczowo usta.

Agnieszka postawiła wiaderko wypełnione środkami czyszczącymi na ziemi i przywitała się zdawkowym „dzień dobry”. Nieznajoma wyrwała się z zamyślenia, popatrzyła na Agę znacznie dłużej, niżby wypadało i skinęła lekko głową.

Stały, obie nieruchome jak posągi, ze wzrokiem utkwionym w zdjęciu zmarłego.

– Była pani żoną Pawła? – odezwała się wreszcie ruda.

Zapytana przytaknęła i wyciągnęła otwartą dłoń.

– Agnieszka – przedstawiła się.

– Izabela.

Wymieniły uścisk dłoni.

– Znała pani Pawła?

– Pracowaliśmy razem. Kilka lat temu – odpowiedziała Izabela, uciekając wzrokiem gdzieś na bok. – Lepiej już pójdę. Nie chcę przeszkadzać.

Agnieszka chciała zapewnić, że nie przeszkadza i spokojnie może jeszcze pobyć przy grobie, ale nie zdążyła. Patrzyła za odchodzącą kobietą, nie wiedząc, co sądzić o tym spotkaniu. Była pewna, że nie widziała nigdy wcześniej nieznajomej i nie przypominała sobie, żeby Paweł kiedykolwiek o niej wspominał. W skupieniu zmrużyła oczy.

Znalazła kiedyś na koszuli męża długi, czerwony włos. Rzucał się w oczy na tle białego materiału, że nie sposób byłoby go nie zauważyć. Strzepnęła znalezisko na podłogę i zignorowała. Nie leżało w jej charakterze, żeby histeryzować z byle powodu. Teraz tamta sytuacja stanęła jej przed oczami jak żywa.

Potrząsnęła głową. Nie, nie będzie tego maglowała. Zwykły zbieg okoliczności. To o niczym nie świadczy.

Odegnała złe myśli i zabrała się za sprzątanie grobu męża.

 

*

 

Izabela wpadła do mieszkania jak burza, trzasnęła drzwiami, zrzuciła płaszcz i szpilki. Wyjęła z kuchennej szafki szklankę oraz butelkę cytrynowej wódki. Nalała do pełna, po czym, ciągle rozbudzona, zaczęła krążyć po pomieszczeniu.

Zmieszany ze łzami tusz do rzęs ściekał czarnymi smugami po policzkach, zęby gryzły wargi niemal do krwi, zadbane paznokcie lewej dłoni ryły w skórze przedramienia prawej ręki. Szklanka z alkoholem trzęsła się, roniąc po drodze do ust wiele kropel.

Wróciła z odwiedzin na grobie ekskochanka, gdzie musiała kłamać w żywe oczy jego żonie – biedaczce o zapuchniętych powiekach i poobgryzanych z nerwów paznokciach.

Pod spojrzeniem Agnieszki poczuła się jak glista. Dlaczego musiała zakochać się w żonatym facecie? Dlaczego nie dała mu kosza, gdy tylko dowiedziała się o jego życiowej partnerce? Dlaczego?! Przeklinając los, zapomniała o zażyciu leków antypsychotycznych.

Piła cytrynówkę, prawie biegając po kuchni i płakała. Zadręczała się, marząc o nieludzkich karach, na jakie zasługuje. Wyobrażała sobie różne bestialskie poniżenia. Popadała coraz głębiej w psychozę.

 

*

 

Nie tolerowała zdrobnień. Kazała zwracać się do siebie „Izabelo”. Żadna Iza, Izka czy Izunia – zawsze Izabela. Paweł uznał to za dość dziwne, jednak dostosował się do tego wymogu. Wpadł po uszy od pierwszego razu, kiedy ją zobaczył.

Siedział tamtego wieczoru na wysokim krześle przy barowej ladzie i popijał carlsberga. Nie był typem człowieka, który spędzałby samotne noce, zalewając robala w knajpie, ale wtedy poczuł na to ochotę. Zmęczony i rozdrażniony po pracy sączył piwo, słuchając muzyki i nie myśląc o niczym konkretnym. Nie spodziewał się żadnej przygody. Wypije jeszcze trzy, cztery piwa, może zamieni parę słów z barmanem, choć raczej nie, i na tym koniec.

Mylił się na całej linii.

Kiedy przeniósł się z szarego, czyśćcowego miasta do barowego wnętrza, jego serce zabiło w gorętszym rytmie. Stało się! Izabela nareszcie o nim pomyślała! Pewnie dopiero dowiedziała się o jego śmierci, choć wolałby, gdyby po prostu zatęskniła. Tak długo na to czekał…

Patrzył na kufel, w którym odbijały się pomarańczowe światła. W tle grała głośna muzyka, jakiś rock. Red Hot Chili Peppers? Brzmienie jakby podobne.

Usiadła na krześle obok. Nie od razu ją zauważył. Najpierw poczuł bardzo mocne, cytrusowe perfumy. Odwrócił głowę, a ona powitała go uśmiechem. W mig zapomniał o znoju codzienności i odwzajemnił się tym samym.

Była ubrana w bluzeczkę pod kolor włosów. Czerwony materiał opinał jej ciało w taki sposób, że zapierało dech z wrażenia. Nie miała specjalnie dużych piersi, ale wspaniale układały się w dekolcie. Paweł wiedział, że jeżeli wszystko pójdzie tak, jak to pamiętał, już za godzinę będzie ich dotykał. Całował, tak jak całował będzie nogi, które teraz założyła jedną na drugą. Co za widok! Do tego śliczna twarz i ta magnetyczna aura.

Zdał sobie sprawę, z jak wielkim utęsknieniem wyczekiwał odwiedzin w tym konkretnym wspomnieniu. Równie mocno, a może bardziej, niż dotarcia do Przejścia…

Przedstawił się nieporadnie. Głos drżał mu, jakby znowu był pryszczatym nastolatkiem, próbującym zagadać do dziewczyny na szkolnej przerwie.

– A ja jestem Izabela – odpowiedziała. Nie mówiła głośno, a jednak słyszał ją krystalicznie czysto pomimo rockowego jazgotu w tle.

Wdali się w pogawędkę. Zaiskrzyło od razu. Powiedziała, że przyglądała mu się od dłuższego czasu i uznała go za równie samotnego jak ona. Zauroczony przyznał jej rację. Opowie o żonie dopiero po kilku spotkaniach.

Paweł pamiętał, że mimo całego podniecenia uznał Izabelę za w pewien sposób oschłą i wyniosłą. Przemknęło mu nawet przez głowę, czy nie okaże się ona w łóżku zimna jak sopel lodu. Obawy bez pokrycia, bo okazała się o wiele gorętsza, niż mógłby sobie wymarzyć. Jej temperament dorównywał intensywności barwy włosów.

Teraz odgrywał wspomnienie barowego flirtu i nie mógł się doczekać, kiedy wyjdą z lokalu, złapią taksówkę, zmacają się na tylnym siedzeniu, wynajmą pokój w hotelu i oddadzą namiętności na całego. Wszystko gotowało się w nim ze zniecierpliwienia.

Ale sytuacja nie rozwinęła się tak, jak ją pamiętał. Skręciła w zupełnie inne rejony. Paweł zaczął przeżywać okoliczności, które nie miały racji bytu, bo nigdy się nie wydarzyły!

Chlusnął zawartością swojego kufla na twarz Izabeli.

Tak się zszokował tym ruchem, że zapomniał o wszystkim – o tym, że jest martwy, tkwi we wspomnieniu i nie może niczego zmieniać – i zapragnął paść przed nią na kolana, by błagać o wybaczenie.

Oczywiście nie mógł.

To miało być całkiem inaczej! – chciał wrzeszczeć. I wrzeszczał, ale tylko wewnątrz własnego umysłu.

Izabela mrugała z otwartymi ze zdumienia ustami. Twarz i włosy lśniły od piwa, które ściekało też między piersi. Muzyka w barze ucichła. Wszyscy porzucili swoje zajęcia i zaczęli gapić się na przedstawienie.

Paweł tymczasem wstał z krzesła, chwycił Izabelę za włosy i mocnym pociągnięciem zrzucił kobietę na podłogę. Upadła z nieprzyjemnym dla ucha odgłosem, a w dłoni mężczyzny został czerwony pukiel. Ktoś z tłumu entuzjastycznie krzyknął, a ktoś inny klasnął w dłonie.

Co ja, kurwa, robię – przeraził się w duchu Paweł. – Co się dzieje, do ciężkiej cholery?!

Kopnął pełznącą po podłodze Izabelę w szyję. Zachłysnęła się, tocząc bańki krwawej śliny z ust. Dławiła się, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Poprawił, uderzając butem w brzuch, nerki, twarz.

Gapie zawrzeli w gorętszym aplauzie. Skąd ich się tylu wzięło? Dojrzał w pierwszym rzędzie Agnieszkę. Podskakiwała i wiwatowała z resztą tłumu. Wyglądała na obłędnie szczęśliwą.

– Pokaż jej, kochanie! Wykończ szmatę! – krzyczała.

To koszmar, to tylko koszmar – powtarzał sobie Paweł, choć doskonale wiedział, że nie ma racji. Wtedy zobaczył, że ktoś podaje mu rozżarzone nożyce. Wziął je i pochylił się ku Izabeli.

Pragnął odciąć się od tych chorych scen, ale nie mógł. Zasady rządzące jego nowym, pośmiertnym życiem nie przewidywały niczego takiego. Katował więc, tłukł i maltretował byłą kochankę na sposoby, od których zbierało mu się na wymioty.

Jako więzień nie mógł nawet odwrócić wzroku.

 

*

 

Po wszystkim Paweł przeniósł się na powrót do szarego miasta, gdzie egzystował w przerwach między kolejnymi wspomnieniami. Padł na asfaltową nawierzchnię parkingu. Był tak wyczerpany psychicznie, że mógł tylko leżeć i patrzeć, jak po niebie przewalają się kłęby ciężkich, ołowianych chmur. Czuł się fatalnie – już nawet nie jak człowiek, ale jak worek gówna.

Po długich chwilach tej nihilistycznej zapaści zapłakał jak dziecko.

W pośmiertnej krainie wspomnień wszyscy są tylko więźniami.

Koniec

Komentarze

Chyba już to kiedyś czytałam. ;-)

Mocny tekst, ciekawy ze względu na oryginalne wizje. Wizje, które zaczynają się przyjemnie, ale kończą jak… teksty Hanzo. ;-)

Misie.

Babska logika rządzi!

Choć zdarzało mi się już czytać historie dziejące się w okolicznościach zbliżonych do opisanych przez Ciebie, to nie przypominam sobie, by zrobiły na mnie takie wrażenie jak Uwięzieni. Opowiadanie zaintrygowało od samego początku, ciekawość narastała i nawet kiedy sprawy w zasadzie się wyjaśniły, chęć poznania wszystkiego do końca nie opuściła mnie ani na chwilę.

Bardzo satysfakcjonująca lektura, której atutem jest świetne zakończenie i bardzo porządne wykonanie. Nie pozostaje mi nic innego, tylko zgłosić nominację do piórka. ;D

 

W kio­sku bra­ko­wa­ło sprze­daw­czy­ni, ale na par­kin­gu bra­ko­wa­ło ja­kie­go­kol­wiek czło­wie­ka. – Czy to celowe powtórzenie.

 

W któ­rymś mo­men­cie, wi­dząc od­kry­tą nóżkę Agi, Paweł do­stał erek­cji. – Czy zdrobnienie jest konieczne. Nóżki mają dzieci, dorośli nogi.

 

Za­sa­dy, usta­no­wio­ne prze matkę dziew­czy­ny… – Literówka.

 

o spa­niu pod jed­nym da­chem z Agniesz­ka nie było mowy.. – Literówka. Jedna kropka zbędna.

 

… i wtedy poj­miesz, że tak na­praw­dę je­steś tu tylko więź­niem. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Nie miał naj­blad­sze­go po­ję­cia… – Raczej: Nie miał naj­bled­sze­go po­ję­cia

 

Stały, obie nie­ru­cho­me jak po­są­gi z ocza­mi utkwio­ny­mi w zdję­ciu zmar­łe­go. – Raczej: Stały, obie nie­ru­cho­me jak po­są­gi, ze wzrokiem utkwio­ny­m w zdję­ciu zmar­łe­go.

 

Ca­ło­wał, tak jak ca­ło­wał bę­dzie nóżki, które teraz za­ło­ży­ła jedną na drugą. – Jak wcześniej.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się już jak czytałam pierwszy raz. Klik. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za komentarze! Bardzo mi miło, że opowiadanie się podoba smiley Oczywiście sporo zawdzięczam redakcji ‘Silmarisa’, której to członkowie dużo pomogli, by tekst zaistniał w obecnej formie, tak w ogóle, jak i szczególe.

regulatorzy – poprawiłem wskazane błędy, możliwość edycji jeszcze nie wygasła, więc udało się smiley Dzięki serdeczne za nominację blush

Hanzo, od kilku lat możliwość edycji tekstów jest bezterminowa. ;-)

Babska logika rządzi!

Miło mi, że uwagi okazały się przydatne. :-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hanzo, od kilku lat możliwość edycji tekstów jest bezterminowa. ;-)

Ha, rzeczywiście… no to się ocknąłem w czas laugh

Wiesz, nawet teksty ze starej strony możesz tu poprzenosić i edytować. Taka rozpusta… ;-)

Masz coś w archiwum?

Babska logika rządzi!

Ojej, strasznie depresyjny tekst. Pięknie napisany, ale… o rany. Podejrzewam, że zapadnie mi w pamięci na dłużej. Od początku spodobał mi się pomysł, ale to zakończenie… brr. Podoba mi się.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Akurat tego opowiadanie nie czytałem w Silmarisie, ale cieszę się że już nadrobiłem tą zaległość.

Oryginalna, intrygująca i niepokojąca wizja życia po życiu. Wspaniale i bardzo realistycznie opisane relacje pomiędzy bohaterami. Naprawdę świetny tekst :)

Finklo – dzięki za porady smiley W archiwum nic nie mam, przerzucałem na nową stronę, o ile dobrze pamiętam.

kam_mod, belhaju – dziękuję za lekturę i ciepłe słowa! Bardzo mi miło, że opowiadanie się podobało. smiley

Stały, obie nieruchome jak posągi z oczami utkwionymi w zdjęciu zmarłego. – Raczej: Stały, obie nieruchome jak posągi, ze wzrokiem utkwionym w zdjęciu zmarłego.

“Utkwić w czymś oczy” to jest szeroko stosowany i jak najbardziej uzasadniony zwrot, równie dobry jak zaproponowana alternatywa. W ogóle oczy są zmetonimizowanym synonimem spojrzenia. I to na tyle utrwalonym, że nie tylko oczy, ale i nawet pojedyncze oko, występują w słownikach jako synonimy wzroku.

Zachęcam wszystkich, żeby zajrzeli do słownika lub encyklopedii i przeczytali hasło "metonimia". Nie bójmy się tego środka wyrazu. Nie trzeba tak kurczowo trzymać się dosłowności, jak się to niektórym wydaje. Zwłaszcza w tekstach literackich nie ma takiej konieczności. Warto zapoznać się również z pojęciem synekdochy (specjalny przypadek metonimii). Zwracam uwagę na synekdochę (ogarnienie), ponieważ zauważyłem, że w komentarzach przesadza się też czasem z żądaniem użycia konkretnej liczby gramatycznej.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jerohu, jak zwykle dziękuję za wnikliwość, z jaką śledzisz moje łapanki, ale pragnę zauważyć, że nie twierdzę, iż wskazane przez Ciebie zdanie jest źle napisane i należy je poprawić. Zaproponowałam tylko jego inną wersję. To do Hanzo należy decyzja czy uwzględni podpowiedź, czy pozostanie przy swoim zdaniu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, zauważyłem słowo “raczej” i nie omieszkałem przytoczyć Twojej sugestii w taki sposób, żeby było ono widoczne. Niemniej uznałem, że warto napisać, co napisałem. Mam nadzieję, że dałem paru osobom do myślenia, w tym – wierzę w to gorąco – również Tobie :P

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dałeś, dałeś, Jerohu. Przemyśliwam. :-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początku czepialstwo:

 

“co właściwie robi i gdzie jedzie.“ – dokąd

 

Ale czy rzeczywiście tak było? A może umysł płata mu figle?

Spróbował przypomnieć sobie dokładniej poranek, ale bezskutecznie.“

 

“W kiosku brakowało sprzedawczyni, ale na parkingu brakowało jakiegokolwiek człowieka.“ – niezależnie od tego, czy powtórzenie jest celowe, czy nie, to zdanie jest jakieś takie niezgrabne

 

“pojazdy jeżdżą“ – subiektywnie też niezgrabnie, powtórzeniowo

 

“Dzień był pochmurny, a słońce skrywało się za warstwą ciężkich chmur,“ – tu już niesubiektywnie, nachalnie powtarzasz ten sam przekaz…

 

“szczytujące słońce”… – serio, szczytujące? :D

 

“…Wyszedł na zewnątrz, poprawił opadające dżinsy i ruszył ku dziewczynie, która jest/będzie jego żoną, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku.

Siedziała na schodach i poprawiała coś przy bucie…“

 

“Tak przecież było; prawda?“ – czemu średnik, a nie przecinek? “Prawda” nie jest osobną częścią zdania, tylko nawiązaniem do poprzedniej…

 

“Aga zaprosiła go do swojego domu po około miesiącu znajomości, a potem odwiedzał ją dość często“ – Nie wiem, czy aby dobrze rozumiem. Po trzech dniach od pierwszego spotkania oni spotkali się PRZED jej domem, ale do środka wpuściła go dopiero po miesiącu?… Żadnej herbaty, poznania z matką ani nic? Dziwne.

 

“jednak nie zupełnie identyczne“ – niezupełnie chyba łącznie?

 

“I ta prognoza pogody w telewizji – trwająca w nieskończoność.“ – A już miałam napisać, że strasznie długo nadają tę prognozę ;D

 

“A teraz ten zmarły przed trzema dekadami mężczyzna“ – niecałymi trzema dekadami ;p

 

“– Ale dlaczego chcesz stąd odejść?“ – Wiem, że sytuacja nietypowa, ale czy Paweł nie powinien odruchowo mówić do niepoznanego dotąd ojca swojej żony per “pan”?

 

“Z coraz bliższej odległości mrugały światła ambulansu.“ – Z coraz mniejszej, nie bliższej

 

“nie miał najmniejszego wpływu na to, co się dzieje. W tych wspomnieniach wolna wola Pawła nie miała najmniejszego znaczenia“

 

“Oślepiająco jasne[+,] zdawało się składać z czystego światła.“

 

“Dopiero podchodząc bliżej[-,] dało się dostrzec, że“

 

“Zapytana przytaknęła i wyciągnęła otwartą dłoń.

– Agnieszka – przedstawiła się.

– Izabela.

Wymieniły uścisk dłoni.“

 

“Rzucał się w oczy na tle białego materiału, że nie sposób byłoby go nie zauważyć.“ – brakuje gdzieś “tak”. Tak się rzucał, że nie sposób było…

 

Opowiadanie rozlewa się powoli, jest mało dynamiczne. Nie oznacza to jednak, że źle się czyta (choć ja czytałam na raty). Idzie się domyślić, że bohatera spotkało to, co spotkało, ale fajnym zabiegiem jest to, że informujesz o tym wprost gdzieś w połowie tekstu (zwykle zabieg <SPOILER ALERT> “ojej, ja nie żyję”, autor zostawia na koniec, więc to miła odmiana). I ta pierwsza część mi się podoba, jest klimatyczna. Natomiast druga mnie rozczarowała. To błądzenie po wspomnieniach jakoś pozbawione jest dla mnie ducha. No i, niestety, nie ogarniam zanadto zakończenia. To znaczy domyślam się, ze skoro Izabela ma kłopoty z głową, to celowo, chcąc się ukarać, zmienia wspomnienie z przyjemnego na drastyczne, ale jakoś to do mnie nie przemawia. Niemniej, całość czytało się dobrze.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

joseheim – dzięki za wnikliwą analizę i poświęcony czas. Masakra z tym słońcem laugh Co do sytuacji, że Aga nie zaprosiła Pawła do domu, to zgoniłbym to na karb tego, że wydarzenia szybko się potoczyły. Poznała go trzy dni wcześniej, bała się, że w ogóle do niej nie przyjedzie, po prostu nie miała w głowie miejsca na herbatki z mamą. wink Co do dynamiki opowiadania – obawiałem się, że jeżeli będzie szybsze, stanie się ono mniej wiarygodne. Jak chodzi o zakończenie – Izabela w zamyśle jest osobą z problemami psychicznymi + nie może sobie przebaczyć romansu z żonatym facetem. Bezpośrednie spotkanie Agnieszki pogarsza sytuację, kobieta wpada w psychozę, a prawdziwe wspomnienia zamieniają się w jakieś wynaturzone karanie samej siebie. Tak to chciałem przedstawić.

jerohu – dzięki za odwiedziny i ciekawą wypowiedź. Ogólnie też myślę, że sztywne przestrzeganie reguł nie jest najlepsze, nie powinniśmy się bać potocyzmów itd., ale… to też zależy od, powiedzmy, “statusu” autora. Człowiek z prestiżem i znanym nazwiskiem może pozwolić sobie praktycznie na wszystko – jeżeli zacznie robić umyślne błędy w wypowiedzi jakiejś postaci, ludzie założą, że to umyślny zabieg. Amatorowi mojego pokroju mniej “przejdzie na sucho”. Jeśli mój tekst będzie czytał recenzent wydawnictwa, a nawet zwykły czytelnik, z dwojga celowy zabieg/błąd wybierze błąd. Tak mi się wydaje, może źle. Lubię potoczny język, szczególnie w dialogach, ale zdaję sobie sprawę, że trzeba uważać na takie sprawy. Może słusznie, może nie. smiley

Przyznam, że – przed ukazaniem się tego opowiadania w “Silmarisie” – znałam tylko jego pierwotną wersję. Poprawionej niestety nie zdążyłam przeczytać. I jestem pod wrażeniem zmian, bo ta pierwsza, bardzo delikatnie pisząc, mnie nie zachwyciła. ;)

Podobało mi się, chociaż nie zapałałam namiętną miłością. Końcówka jest mocna, ale po powolnie snutej opowieści wydaje mi się nieproporcjonalnie gwałtowna. Czytało mi się jednak dobrze, temu zaprzeczyć się po prostu nie da. :) Jest też oczywisty problem z autorami, o których się wie, jak świetnie potrafią pisać. Ty jesteś jednym z nich, więc powinnam wziąć też poprawkę na to, że nie oceniam potencjału autora, tylko konkretny tekst.

Mam jedną uwagę logiczną, być może błędną, ale jakoś siedzi mi w głowie i do końca nie potrafię tej sprawy rozgryźć. Bohater siedzi we wspomnieniach innych osób, ale widzi i odczuwa detale, których te osoby widzieć i odczuwać nie mogły. Np. rozmyśla o pupie stojącej tyłem Agi, zanim zobaczył Izabelę, poczuł jej perfumy… Właściwie więc siedzi we własnych wspomnieniach. To chyba jednak czepialstwo, bo przecież jakoś trzeba to było opisać. Ale jak już mi wlazło do głowy, to postanowiłam się tym faktem podzielić.

Nie no, niech słońce też ma coś od życia ;p

 

Co do nie wchodzenia przez miesiąc do domu to ja to tak zrozumiałam, że:

  1. albo – mimo że im się tak bardzo spieszyło i już po trzech dniach on do niej przyjechał – to potem, mimo że tacy zakochani, przez miesiąc w ogóle się nie widzieli, aż Aga ponownie zaprosiła Pawła do siebie;
  2. albo jednak widywali się przez ten miesiąc, ale on przez ten miesiąc ani razu nie wszedł do środka, tylko zawsze np. szli na spacer do lasu ;)

No, to dobrze zrozumiałam wydźwięk ostatniej sceny… Ale jakoś do mnie nie przemówiło to zakończenie. Napiszesz coś kiedyś z happy endem? ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

ocho – dzięki za lekturę i komentarz! smiley Co do uwagi logicznej, o której wspomniałaś, to przyznam, że nie zastanawiałem się nad tym podczas pisania jakoś szczególnie. Moje założenie było takie, że wspomnienia przywołują w tym czyśćcowym świecie sytuację z całym jej kontekstem, jakby zapełniając tą przestrzeń. Wdrożenie bardziej subiektywnego spojrzenia na poszczególne sceny (co za tym idzie wycięcie tej pupy czy tych perfum) byłoby ciekawe i w sumie właściwe, ale… to by wprowadziło dużo zamieszania w tym świecie przedstawionym i szczerze mówiąc, nie wiem, czy bym podołał tak to opisać. Opowiadanie przeszło w sumie dużo cięć, które sprawiły, że niepotrzebne wątki/szczegóły zniknęły, by czytelnik miał prościej odnaleźć się w historii i ogarnąć jej właściwy sens.

joseheim – myślałem o opcji B raczej. laugh

Co do zakończeń, zdarzały mi się happy endy, owszem, hehe. Najlepiej lubię zakończenia, które nie są ani jednoznacznie dobre, ani złe. Niemniej w tym opowiadaniu, nawet nie wiem, jak mógłbym to zakończyć z happy endem. Sytuacja tego czyśćcowego świata i skazanej na porażkę, syzyfowej pracy, jaką są próby dotarcia do Przejścia, w sumie wykluczają pomyślne zakończenie. Gdyby Pawłowi jednak udało się dojść do Przejścia, byłoby to tak, jakbym przeczył samemu sobie… Myślę, że jedyną opcją jest to, że Agnieszka i Iza zapomną o nim albo same zginą (ale zaraz, zaraz, to też nie taki znowu happy end, he). wink

Hanzo, jak to Hanzo – dobrze pisze, a na dodatek mocno. Dlatego czułam się zaskoczona pierwszą częścią, ale potem było lepiej.

Dla mnie sceny katowania Isabelli odbyły się w głowie Agnieszki. A dlatego, że Aga chciała się zemścić na mężu za to, że ją opuścił i za niejasne podejrzenie, co do Izabelli.

Po wyjaśnieniach przyjmuję do wiadomości, że było inaczej.

Biblioteka jak najbardziej. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki, Bemik! smiley

Ciekawa interpretacja zakończenia – wolę swoją, ale w Twojej też coś jest smileyPomału schodzi ze mnie fascynacja pisania drastycznych tekstów, coraz częściej celuję w inne tony, choć nadal bardzo lubię horror. Może kwestia przejedzenia laugh

Bardzo ładne:-)

Dziękuję smiley

Bezbłędne i bardzo prawdziwe, tzn. pełne prawdziwych emocji, opisów, sytuacji, jakie każdy potrafi sobie wyobrazić. Świetnie uchwycony ten czar pierwszych randek ;) Autentyczne zarówno od strony męskiej, jak i damskiej psychiki. Zakończenie okropne, ale jakże dobre w tym okropieństwie, bo nie znoszę hapiendów. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję za lekturę i komentarz! smiley Najczęściej osadzam swoje teksty w “naszym”, rzeczywistym świecie (dodając element fantastyczny lub nie), dlatego wiarygodność to rzecz, na którą zwracam sporą uwagę – fajnie, że to doceniłaś, miło mi laugh

Świetnie się czytało, musiałam na chwilę przerwać lekturę i tylko kombinowałam jak zasiąść z powrotem do kompa i doczytać do końca :) Znakomity pomysł na ‘życie po’, wyraziste i sprawne opisy relacji między bohaterami. To, do czego się czepnę to Izabela – w jej postaci coś mi nie grało. Nie wierzę w taką reakcję, nie pomyślała o nim ani razu a gdy zobaczyła żonę to takie wyrzuty sumienia? Prędzej widziałabym, że poniża *jego* za to, że ją okłamał na pierwszym spotkaniu, że jest samotny.

W pierwszym momencie wydawało mi się, że opowiadanie urwane – ale po przemyśleniu stwierdzam, że domknięte jak trzeba :)

Dziękuję za lekturę i komentarz, Bellatrix! smiley

Co do Izabeli, to była to postać, przy której najwięcej “majstrowałem”. W pierwowzorze jej motywacje wyglądały zupełnie inaczej (była uwodzicielką z premedytacją), ale po drodze uświadomiłem sobie, że przekombinowałem. Zmieniłem postać o 180 stopni. I taka jest w wersji ostatecznej. Czyli w pewnym sensie i ja miałem wątpliwości co do tej postaci – to był jeden z twardszych orzechów do zgryzienia przy pisaniu tego tekstu…

Muszę przyznać, że wyjątkowo płynnie czyta mi się twoje teksty, Hanzo. Twój pomysł na opowiadanie w zasadzie był dość prosty, ale całkiem oryginalny, klarownie przedstawiony i niepozbawiony metaforycznego znaczenia.

Język i charaktery, w które bardzo łatwo uwierzyć, ludzki bohater, który przeżył swój moment upadku i spotkała go za to kara, na myśl o której włos jeży się na karku.

 

Zastanawiałem się, w jaki sposób seat jechał, skoro później żadne auto nie miało już silnika : >. Ale może seat, to seat ;)

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Hmmm. A ja to rozumiem w ten sposób, że co zostało zapamiętane/ wspominane, to było. Przecież mijanym samochodom nikt pod maski nie zagląda, więc diabli wiedzą, co tam siedzi. Może i nic. ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za lekturę, Nevaz! smiley

Świeżo po śmierci, jeszcze nawet nie zdając sobie z niej sprawy, Paweł był zdolny do, powiedzmy, nadludzkich wysiłków. W realnym świecie ludzie w szoku potrafią przez jakiś czas chodzić, mimo zgruchotanego kręgosłupa – można powiedzieć, że nieświadomie robią cuda. W moim opowiadaniu rzecz działa na podobnej zasadzie, choć jest nieco “udziwniona”. wink

Generalnie, dla mnie największą bolączką tego tekstu jest to, że kompletnie nie wywołuje emocji. Napisane porządnie, czyta się płynnie, ale sama historia nie wywiera należytego wrażenia. Czytałem na głos dziewczynie i zaczęła przysypiać. Akcja rozwija się za wolno – spokojnie można by przyciąć tekst o parę kilo znaków. W obecnym stanie jest przegadany i nierówny. O ile początek ma jeszcze klimat dobrej obyczajówki, o tyle im dalej, tym bardziej nużące staje się przedzieranie przez angsty bohatera.

Bardzo w odbiorze tekstu przeszkadza, że cały czas postępujesz wbrew zasadzie “pokazuj, nie opowiadaj”. Sprawia to wrażenie, jakby Autor traktował czytelnika jak niepełnosprytnego, który się nie domyśli, że Paweł jest smutny, jeśli nie napisze się tego wprost. Z drugiej jednak strony, tekst jest dzięki temu trzy razy krótszy, niż mógłby być, więc są jakieś plusy. ^^

Nie kupuję tego, że Izabela nie pomyślała ani razu o Pawle, nawet gdy dowiedziała się o jego śmierci, poszła na cmentarz, itd.

Zakończenie pozostawia niedosyt, nawet pewien niesmak, a puenta… No cóż, jest zupełnie mdła i nie wnosi niczego nowego do tekstu, nie spełnia swojego zadania jako podsumowanie, czy też spięcie tekstu klamrą. Gdyby teściu (ogólnie bardzo nadużywałeś w jego kontekście określeń typu “martwy”, “wyprany z kolorów”, czy jakoś tak) wcześniej nie powtarzał tego zwrotu, końcówka robiłaby większe wrażenie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu Burzy, dzięki za komentarz i lekturę! smiley

Wiesz, kiedy pisałem ten tekst, bałem się, że jeżeli poprowadzę za szybko akcję, historia straci na wiarygodności. Chciałem rozbudować obyczajową stronę i ogólnie Pawła, by nadać fabule realizmu. Nie jesteś pierwszą osobą, która zarzuca mi nadmierny dydaktyzm względem czytelnika, wcześniej też spotykałem się z takimi opiniami – będę musiał gruntownie przemyśleć sprawę, przebadać ten i inne swoje teksty pod tym kątem, spróbować wyciągnąć wnioski na przyszłość. Dzięki za wskazówki!

Przeczytałem z przyjemnością wczoraj wieczorem. Ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Czegoś mi brakowało i przyznam rację Cieniowi, że rzeczywiście historia nie porusza emocji. Bardzo dobrze się czyta, ale jakoś tak sucho. Druga sprawa to nie mogłem uwierzyć w pożądanie, które czuł bohater do Agi czy Izabeli. Pożądanie jest mocno związane z fizycznością – z ciałem, a bohater go już nie miał. To mi nie gra.

Po za tym fajne i zacnie podane. Gratuluję.

 

Takietam:

W pewnym momencie historii domyślałem się, jak się to może dalej potoczyć, ale nie zgadłem. Skończyło się zupełnie inaczej, niż przypuszczałem. Z jednej strony to plus dla autora, a z drugiej lekki zawód, że nie poszło tym torem. Taka historia alternatywna to przedstawionej. Myślałem, że bohater będzie czynnikiem sprzężenia zwrotnego, między Agnieszką i Izabelą – w snach Agi pojawia się Izabela; Aga spotyka kobietę ze swoich snów… Ciekawe implikacje mogłyby nastąpić nawet dla samego bohatera. Ale oczywiście jest to moje widzimisię, i ganię się za takie podejście, bo przecież historia mogłaby wyjść gorzej. Mam jednak lekkie poczucie niewykorzystania potencjału pomysłu. I to jest chyba problem tego, że też czasem skrobię co nieco i lubię wymyślać historie. Przypuszczam, że niepiszący czytelnik nie ma takich przemyśleń. Oczywiście w żaden sposób nie umniejsza to fajności tego opowiadania.

Dosyć zgrabnie wykonane, pomysł też niczego sobie, ale ogólnie zabrakło mi paru rzeczy w tym tekście. Na początek jakichś stałych reguł obowiązujących bohatera. To znaczy wpierw tworzysz jakąś regułę, zaraz potem naginasz jak ci się podoba, niczego koniec końców nie tłumaczysz – wątki, które zaciekawiły mnie najbardziej, pozostały niewyjaśnione. Domyślność bohatera i jego reakcje nie wydały mi się do końca realistyczne. Finał trąci nachalnym moralizatorstwem, a wątek zdrady jest wyzuty z emocji.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Blackburn, Tenszo – dziękuję za lekturę i komentarze! smiley Postaram się wyciągnąć z Waszych uwag naukę na przyszłość smiley

Ot, tyż w “Silmarisie” czytałem i tyż nie skomentowałem… Zły ja.

 

Klimat, pomysł – spodobały mi się. Szczególnie ten czyściec życia w cudzych wspomnieniach. Plastyczne opisy, łatwo sobie to miejsce “pomiędzy” wyobrazić. Nie rozumiem jednak, dlaczego Izabela tak zwlekała z wizytą na grobie i skąd wyrzuty sumienia – skoro wiedziała, że żonaty, a i tak kontynuowała znajomość? Podobał mi się natomiast rozegrany w finale wątek niestabilności psychicznej kochanki i formy, jaką przybrało jej poczucie winy, potrzeba ukarania się (choć troszkie mię tu morałem jakimś trąci). Też mam wrażenie, że koncówka nagle zaczęła pędzić – no i nie domykasz wątku Przejścia, bo jak dla mnie definitywne uwięzienie protagonisty nie jest przesądzone.

Opowiadanie spodobało mię się :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przeczytałem już jakiś czas temu i na śmierć zapomniałem skomentować. Także uwaga – komentuję.

Skądinąd wiem, że redakcja “Silmarisa” dobrze zrobiła temu tekstowi. Znaczy się, już w pierwotnej wersji był ciekawy, ale został ładnie dopracowany i oszlifowany, przez co jest bardziej niż ciekawy.

Podoba mi się ta niepewność, która na początku towarzyszy czytelnikowi, bo z jednej strony czuć, że historia mogłaby się potoczyć bardzo sztampowo, a z drugiej strony jest to poczucie czytania dobrego tekstu i przeczucie, że przecież w takim razie autor nie pójdzie w sztampę. 

Podobnież jak niektórzy przedpiscy nie jestem usatysfakcjonowany zakończeniem. Uważam, że ucina historię w dość dobrym miejscu i pozostawia po sobie ciekawą refleksję, ale mimo wszystko czuję pewien niedosyt, bo pomysł mógłby być dużo bardziej rozwinięty. Inna rzecz, że wtedy z opowiadania zrobiłby się pewnie długaśny tasiemiec, więc w ostatecznym rozrachunku może i lepiej?

Tak czy inaczej wrażenia bardzo pozytywne.

PsychoFishu, Vyzarcie – dziękuję za lekturę i komentarze! smiley

Izabela i Paweł zerwali swoją znajomość i przestali się kontaktować, więc teoretycznie dziewczyna nie miała skąd dowiedzieć się o śmierci byłego kochanka – taki przyświecał mi zamysł, choć zdaję sobie sprawę, że w opowiadaniu mogłem to przekazać niezbyt klarownie.

Co do zakończenia – myślę, że w pewnym momencie sam przestraszyłem się objętości tego tekstu (a w pierwowzorze był jeszcze dłuższy). Dlatego w pewnym momencie zacząłem zagęszczać ruchy z narracją.

Czytałam już to opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka