- Opowiadanie: sathe - NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. OSTATNIA :)

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. OSTATNIA :)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. OSTATNIA :)

EPILOG

– Zostań jeszcze z nami, Sh'elala.

– Nie. Nie mogę… Nie chcę. Mam swoje sprawy, kasztelanie.

– Kasztelanie… Jeszcze nie mogę się przyzwyczaić.

– Tamaine zrzekła się władzy i wybrała podróż do Smoczych Koron. Nie masz czego obawiać, co? – Jednooka odstawiła pusty kielich.

– Ech, co innego przekazanie insygniów, a co innego posłuch…

– Miałeś go już jako doradca, Enhaimie. – Wtrącił Aspen, ciągle noszący bandaże po niedawnej bitwie.

– To fakt. Sama widziałam.

– Mili jesteście.

Sh'elala zarechotała i rzuciła do góry winogrono. Otworzyła usta i owoc wpadł w nie centralnie. Nagle spytała, wycierając sok z brody:

– Kto będzie twoim zastępcą?

– Myślałem o Aspenie, ale mi podziękował.

– Dość niewybrednie. – Uzupełnił ogr.

– Taaak. – Przyznał Enhaim. – No więc mam dwóch kandydatów: może Schubstolz, a może Hektor? Kogo byś wybrała?

Sh'elala wzruszyła ramionami:

– Hektora, oczywiście. – Uśmiechnęła się. – Wybacz, Aspen. Wiem, jak się lubicie.

– Te zwady są już przeszłością. – Ogr machnął ręką.

– To dobrze. – Przytaknęła, po czym niespiesznie wstała. – No, pora na mnie.

– Sh'elala… Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć… – Zaczął kasztelan, ale jednooka przerwała mu .

– Daj spokój. Kierowałam się własnymi, zgoła egoistycznymi pobudkami. Walka z Samopałem nadarzyła się przy okazji, jeśli tak to mogę określić. Poza tym… ech, Enhaim. Przecież nie macie złota.

– Racja, nie chciałbym rozporządzać skarbem Semaine. Już dość było przez niego kłopotów.

– Nooo, faktycznie się tu dużo zmieni… – Aspen zatarł radośnie ręce.

– Obyśmy tylko mieli okazję się o tym przekonać. – Spochmurniał Enhaim. – Książę Wensley uciekł. Boję się, że powróci… Przydałabyś się, Sh'elala.

– Nie. – Przepasała miecz. – Dacie radę sami. Nauczyłeś się strzelać, to nauczysz się walczyć.

– Mogłabyś nam pokazać parę sztuczek… – Wtrącił nieśmiało ogr.

– Zrozumcie. Ja muszę iść, bo… muszę.

– Uzasadnienie godne polityka. – Zaśmiał się smutno Enhaim. – Lecz skoro tak…

Podszedł do niej i wyciągnął rękę. Uścisnęła mu prawicę, żegnając się również z Aspenem. Gdy wychodziła, nagle zagadnęli ją:

– Ej, Sh'elala!

Odwróciła się.

– A kim ty naprawdę jesteś na tym swoim Zachodzie? Nigdy nie mówiłaś!

– Chcecie wiedzieć?

– Inaczej byśmy nie pytali.

– No to wam powiem. – Wyszczerzyła zęby i ten grymas zmiótł im uśmiechy z twarzy. – Jestem płatnym mordercą. Wyjątkowym. Najlepszym w całym Cesarstwie. Ściga mnie czternaście listów gończych, wisi nade mną pięć ciężkich kar, w tym dwa wyroki śmierci z Eclasu i Volggy. Zła ze mnie kobieta. Zła i niebezpieczna, panowie.

Gapili się na nią przez moment, aż w końcu Enhaim wyjąkał:

– Na… naprawdę…?

W odpowiedzi zaśmiała się nieszczerze:

– Nie. – Wyjaśniła. – Żartowałam.

I wyszła.

Aspen i Enhaim patrzyli na siebie, po czym ogr rzekł:

– Albo różnimy się poczuciem humoru, albo Sh'elala nie żartowała.

Kasztelan pokiwał głową:

– Stawiam na to drugie, przyjacielu. Chyba wolałbym, żeby tu nie wracała.

– Rozumiem cię jak nigdy wcześniej, wiesz?

– Hm.

***

Na czas rekonwalescencji kasztelanówna i Semaine zamieszkali w domu Enhaima, ponieważ elf – z racji nowych obowiązków – przeniósł się do kasztelu.

Otworzyła jej Tamaine.

– Semaine mówił, że przyjdziesz. Czeka na ciebie.

– Ja myślę.

– Leży w pokoju dla gości, obok…

– Znam drogę.

Sh'elala pewnie wkroczyła do środka, gdzie zastała Semaine. Mężczyzna oczekiwał jej z butelką przedniego wina.

– Znalazłem to w spiżarni elfa. Ależ to dobrze ukrył, skubany. – Wyjaśnił. – Napijesz się?

– Kieliszkiem nie pogardzę. – Siadła przy stole. Ogarnęła smoka spojrzeniem i rzekła – Tak cię wolę, przynajmniej będzie się nam lepiej rozmawiało.

– Inaczej nigdzie bym się nie zmieścił. – Zaryzykował niezbyt eleganckim żartem, a Tamaine fuknęła jak obrażona kotka.

– Ona zostanie? – Spytała Sh'elala i skrzywiła się.

– Dlaczegóżby nie? – Odpowiedział pytaniem. – Jest narzeczoną władcy smoków, opuszcza swój świat, by zamieszkać w moim. Jakich tajemnic nie należałoby jej powierzać?

Morderczyni wzruszyła ramionami.

Właściwie miała to w nosie. Dziewka nie dziewka, smok nie smok. Musi otrzymać zapłatę i na jakiś czas skończyć z Conanem.

– Przyszłaś po nagrodę, jak sądzę? – Zaczął. Przytaknęła, więc podjął temat. – No cóż, nie było tak, jak zaplanowaliśmy. Troszkę się potknęłaś, ale biorąc pod uwagę okoliczności… tak, Szarmach był wyjątkowo podłą kanalią. Grunt, że się zrehabilitowałaś… I to z nawiązką. Ryzykowałaś życiem dla mnie i Tamaine… Wiem: to jest wliczone w twój zawód, ale przecież trudnisz się zabijaniem, a nie ocalaniem. Och, kochana, nie mówiłem ci?

Semaine zwrócił się do kasztelanówny, a ta odrzekła:

– Nie…

– Sh'elala jest platnym mordercą. Nie muszę dodawać, że znakomitym. Widziałaś, jak walczy.

Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze i mimowolnie odsunęła się od jednookiej. Ta tylko parsknęła i napiła się.

– Tak sobie myślę, że zasłużyłaś na nagrodę. Widzisz, mam ją tutaj.

Semaine wyjął zza koszuli małe zawiniątko i położył je na stole. Sh'elala błyskawicznie po nie sięgnęła, ale smok był szybszy. Przykrył pakunek dłonią i na pytający, podenerwowany wzrok zabójczyni zareagował tak:

– Nie martw się, nie cofnę obietnicy. Dałem ci przecież słowo, a to rzecz święta. Przedtem jednak pragnę cię o coś zapytać. Czy na pewno chcesz iść do mojego państwa przez Czerwone Pazury? Jesteś przekonana, że właśnie to powinnaś zrobić?

– Wiesz, że twoje państwo mnie nie interesuje. Nie pożądam waszych bogactw, potęgi i wiedzy. Ta mapa pozwoli mi dotrzeć do Portalu Wymiany. I tylko o to mi zawsze chodziło…

– Portali było więcej. – Przerwał jej Semaine. – Zbudowano je na każdej większej wyspie, zanim Cesarstwo stało się zwartym lądem. Nie musisz więc przechodzić do mojego królestwa. Wystarczy, że…

– Muszę. – Jednooka zerknęła na Tamaine, która wyglądała tak, jakby nic nie rozumiała. – Myślisz, że nie szukałam innych przejść? Powiem więcej. Odnalazłam je.

– Po co ci więc mapa?

– Semaine, czyś ty naprawdę tak zgnuśniał?! Nie wiesz, co się dzieje na Zachodzie? Nikt ci nie doniósł, że wszystko, co łączy się innorasowcami lub Angelusem jest niszczone, mordowane i obracane w perzynę? Te portale zostały wysadzone w powietrze, do jasnej cholery. Powiedzieć ci, kto to zrobił?

Smok zacisnął szczęki. Nie, nie chodziło o to, że ktoś mówił do niego podniesionym głosem. Szło raczej o prawdę – rzeczywiście, nie wyścibiał nosa poza Conan. Jeżeli jest tak, jak mówi Sh'elala, to koniec musi być naprawdę blisko.

– Pamiętasz jeszcze Caltę?

Semaine zaczerpnął powietrza, a z jego nosa wydobył się dym.

– Po twojej reakcji wnoszę, że pamiętasz. – Skwitowała. – Precz z psychologicznymi bzdurami. Daj mi wreszcie tę kurewską mapę.

Strąciła mu dłoń z pakunku, wzięła go do rąk i powoli rozpakowała. Drugi fragment był pożółkły, lekko podziurawiony na załamaniach pergaminu, ale z pewnością wskazywał część drogi do Smoczych Koron. Uśmiechnęła się radośnie.

– Popełniasz błąd, Sh'elala. – Rzekł Semaine. – Nawet jeżeli złożysz cały dokument, jeżeli przejdziesz przez portal… Rozczarujesz się.

– Czyżby smoki miały też dar jasnowidzenia? – Zakpiła. – Nie wiedziałam.

– Tu wystarczy logika. Wspominałaś, że Angelus się osacza… Bądź pewna, że gdy dotrzesz do celu, on przygotuje dla ciebie niespodziankę. Przeznaczenie to kapryśne bóstwo.

– Nie przekonam się, jeżeli nie spróbuję.

– Sh'elala… Nie walcz przeciw niemu. Walcz wraz z nim. Wyjdzie ci to na dobre.

– Wyszłoby mi na dobre, gdybyś przeniósł mnie nad Czerwonymi Pazurami do Smoczych Koron. Byłoby szybciej. – Wyszczerzyła się.

– Nie. Przykro mi, ale przekazanie tego fragmentu to jedyne, co mogę dla ciebie zrobić.

– Ty się boisz Angelusa?! – Uniosła niedowierzająco brwi.– Smok?!

– Też powinnaś.

Jednooka nic nie odpowiedziała. Dopiła resztkę wina, starła je z ust. Przed wyjściem z pokoju, spytała cicho… wręcz nieśmiało.

– Powiedz mi… gdzie powinnam szukać kolejnego fragmentu mapy?

– Przecież wiesz, że otrzymali je władcy najpotężniejszych ras. – Odparł powoli. – Masz już część krasnoludzką, jak mówiłaś. Masz też i smoczą. Pomyśl chwilkę…

– Elfy. – Odpowiedziała sama sobie. – Ale które?

– Szukaj, Sh'elala. I pamiętaj, że najciemniej bywa pod latarnią. – Odwrócił wzrok i objął Tamaine. – Ja już ci nie mogę pomóc.

Morderczyni w mig zrozumiała znaczenie tego przysłowia.

– Dzięki, Semaine. Nie żegnam się z tobą… to znaczy z wami. Bo jeśli dobrze pójdzie, jeszcze się spotkamy. W waszych progach, w Smoczych Koronach.

– Wolałbym na polu bitwy, gdy dopełnią się słowa klątwy.

– Na to nie licz. – Odpowiedziała.

Skinęła głową i wyszła.

Tamaine przytuliła się mocno do swego wybranka.

– Ta Sh'elala… To ktoś więcej, niż zwykły morderca.

– Tak, kochanie. Ktoś dużo, dużo więcej.

– Dla ciebie? – Spytała podchwytliwie.

– Dla każdego, w którego żyłach płynie nieludzka krew.

 

***

Cieniodąb szybko wrócił do swojego dawnego rytmu. Znowu stał się stolicą prowincjonalnego księstewka, o którym zapomnieli bogowie.

Zalegające na podgrodziu trupy utopiono w Szarej Mgławicy, zaś dzień bitwy uhonorowano Świętem Smoka. I tylko niektórzy zaniepokoili się tajemniczym zniknięciem Frenzy – czarnowłosy halfinga o beczkowatej sylwetce. Ciało tego amatora warzyw i egzekucji znaleziono po paru dniach: było straszcie pokaleczone i obite.

Aspen zawiesił śledztwo. Przecież morderca już stąd wyjechał. Ściganie go nie miało najmniejszego sensu.

Po co się tak bezmyślnie narażać?

 

***

Sh'elala bez żalu opuszczała Conan. Jeszcze tu wróci z mapą, która przeprowadzi ją przez Czerwone Pazury. Jednooka miała już dwa fragmenty i domyślała się, gdzie może być kolejny.

Semaine powiedział, że najciemniej jest pod latarnią.

Chodziło oczywiście o księstwo Eclasu. O krainę, którą Calta utopił już we krwi innorasowców. To tam dawno temu, jeszcze przed planową eksterminacją, elfy zbudowały Kamienną Twierdzę. Warownię zajmowały teraz Czerwone Płaszcze – fanatyczni zwolennicy cesarskiego czarodzieja – ale mapa warta była KAŻDEGO ryzyka.

Sh'elala popędziła konia.

No co ją mogło tam takiego spotkać?!

Najwyżej śmierć.

– Szybciej, do cholery! – Dźgnęła klacz w boki, a zwierzę puściło się szaleńczym galopem.

Śmierć.

Jednooka dziko zaśmiała się.

I co z tego?!

Koniec

Komentarze

I tak oto dotarłam do końca opowiadania o Sh'elali i smoku Semaine. Wkleiłam właśnie ostatni rozdział "Nie kradnij...". Bardzo Wam dziękuję, że - mimo długości tekstu - czytaliście go, ocenialiście i komentowaliście.
I tak teraz zastanawiam się - czy wysłać bohaterkę na zasłużony urlop, czy jednak conieco jeszcze o niej opowiedzieć...? Bo, jak pisałam, historii o jednookiej mam sporo. :)
Pozdrawiam Wszystkich bardzo serdecznie i jeszcze raz dziękuję za to, że przez cały lipiec (i kawałek sierpnia) zaglądaliście do Cieniodębu. :)

Uważam, że nie ma lekko, żadnego urlopu...  Dlaczego? Dowiesz się.

Ja ci dam urlop!

Przeczytałam wszystkie części, umiliły mi podróż pociagiem ;).

Gładko się czyta, wciąga i bardzo chce sie dowiedzieć co będzie dalej.

Czekam na więcej opowiadań o Twojej morderczyni, cholernie ja polubiłam.

Dzięki.

Shoo, bardzo Ci dziękuję za komentarz. Strasznie się cieszę, że opowiadanie Ci się podobało, jeszcze raz dzięki.
Myślę, że Sh'elala jednak nie dostanie urlopu.... :) Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka