- Opowiadanie: Emelkali - Wojownicy martwych bogów

Wojownicy martwych bogów

W ramach zachęty do pobrania i przeczytania nowego numeru Silmarisa, którego Redakcja była uprzejma zainteresować się moimi Wojownikami ;)

Poniższy tekst zawdzięcza istnienie mojemu Mężowi, który wymyślił świat.

A wszystkim prawdziwym facetom, którzy docenili Stjepę, zwłaszcza Rybie i Sethowi, wielkie dzięki.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wojownicy martwych bogów

Tu na dole nigdy nie ma słońca. Tylko cień. Wieczny półmrok. Wiesz, nigdy nie widziałam czystego nieba, takiego jak na starych filmach. Nie, w górze też nie można go już zobaczyć… I morza. Nigdy nie widziałam morza. Ciekawe, czy wygląda tak, jak na ekranie? Pewnie by mi się spodobało. Takie ogromne, bezkresne i niebieskie. Stjepa mówił, że by mi się spodobało, a przecież Stjepa zawsze ma rację. Kiedyś wreszcie znajdę czas i pojadę zobaczyć czysty błękit. Na pewno. Skaczę z tematu na temat? Tak, denerwuję się.

Jak się mam nie denerwować?

Przecież, cholera, wiem, że to moja wina. Ty… te wszystkie rurki i piszczące urządzenia. Ech, dzieciaku… Nawrzeszczałabym na ciebie. I na siebie. Tak, nawrzeszczałabym, ale wtedy ten wielki pielęgniarz by mnie wyrzucił. A ja nie chcę stąd wychodzić.

Chcę cię trzymać za rękę, kiedy będziesz umierał.

 

 

 

Antoni

 

– Nie wolno nam! – Głos wielebnego Joshuy niósł się po pomieszczeniu, potężny mimo braku nagłośnienia. Podziemia starej, gotyckiej świątyni, zbudowanej w czasach, gdy nikt nie śnił o elektronice, idealnie nadawały się do przemówień. – Nie wolno nam odrzucać Boga! Nie wolno o nim zapominać! On o nas nie zapomniał! Za nas, powiadam wam, za nas oddał życie! – grzmiał wielebny, stojąc na podwyższeniu, w wypełnionej po brzegi małej krypcie. Zawiesił na chwilę głos, przesuwając wzrokiem po obecnych. Ludzie zamarli, czekając na dalsze słowa. Nawet młodzieńcy pilnujący drzwi, wstrzymali oddechy, słuchając wielebnego. – W Jego imię! Powiadam wam, bracia i siostry! W Jego imię odrzućmy szatana! Odrzućmy!

– Odrzućmy! – podchwycili obecni.

– Zniszczmy go! – krzyczał wielebny.

– Zniszczmy! – grzmiały głosy.

Krzyki potężniały. Rozejrzałem się nerwowo. Joshua zwykł zapominać, że Korpolicja obserwuje zamknięte kościoły. Nawet o drugiej nad ranem. Świątynia miała grube ściany i zgromadziliśmy się w podziemiach, ale…

– Módlmy się! – Wielebny uciszył zebranych jednym ruchem ręki. – Ojcze nasz…

Odetchnąłem. Kątem oka dojrzałem lekki uśmiech stojącego przy drzwiach Liama. Chłopak mrugnął do mnie porozumiewawczo. Skinąłem głową.

Dziesiątki głosów zjednoczyły się w modlitwie. Kochałem tę chwilę. Moc kilkudziesięciu słów, czyste dobro, dziecięcą niewinność. Różnice znikały. Przez ten moment rzeczywiście byliśmy braćmi i siostrami błagającymi ojca o pomoc. Do tego tęskniłem. Tego pragnąłem dla innych: spokoju rozlewającego się w sercu. Nie walki czy bożego gniewu.

– Księże Antoni – szept wyrwał mnie z zamyślenia – teraz księdza kolej.

 

*

 

Mówiono o nas: wojownicy martwego Boga. Oczywiście nie w oficjalnych mediach. Tam nie było miejsca dla wyznawców jakiejkolwiek religii. Oficjalnie nie istnieli już od dziesiątek lat, od podpisania Pierwszej Umowy Międzykorporacyjnej. Tak samo jak nie istniały już dawne państwa, granice czy rządy. Obecnie światem – przynajmniej tym cywilizowanym – rządziło piętnaście Korporacji, prowadzonych przez Zarządy. Ogólnoświatowa rewolucja postępowała przez wieki. Była płynnym następstwem globalizacji. Zmęczona wojnami i kryzysami ludzkość, z ulgą poddała się zmianom. Założenia były chlubne: zlikwidować źródła niepokojów, usunąć przyczyny wojen, przynieść umęczonej Ziemi pokój. O pieniądzach i władzy nie wspominano. Historia uczyła, że podstawowymi źródłami konfliktów zbrojnych są czynniki ekonomiczne, polityczne i ideologiczne. Korporacje postarały się usunąć każde z nich. Zadbały o gospodarkę, wymazały granice, wprowadziły jeden wspólny język. Dziesięcioleciami pozbywały się różnic narodowych. Dużo łatwiej poradziły sobie z religią. Już w dwudziestym pierwszym wieku, w niektórych krajach prawo zabraniało publicznej demonstracji wiary, a nasza legislacja poszła tylko o krok dalej. Zdecydowanie pomogło jej w tym postępujące zobojętnienie religijne i rosnąca niechęć do większości Kościołów. Ludzie byli zmęczeni obowiązkami i kapłanami grzmiącymi z ambon o grzechach, których przecież sami się dopuszczali. Z pokolenia na pokolenie Bóg schodził na dalszy plan, aż wreszcie – dla większości żyjących – przestał istnieć.

Kościoły zeszły do podziemia, tak jak związki narodowościowe. Wszelkie dążenia religijne, nacjonalistyczne, aspiracje jednostki do zdobycia władzy, były prawnie zakazane i surowo tępione.

Byliśmy wojownikami martwego Boga, wykpiwaną opozycją, której ponoć już nie ma.

Przyglądałem się temu od lat, widziałem jak ewoluujemy. Wciąż szukaliśmy pokojowych rozwiązań. Jeszcze nie sięgnęliśmy po broń.

Jeszcze.

 

*

 

Kłótnia narastała. Małe mieszkanie zdawało się trząść od wściekłych krzyków. Twarze Joshuy i Kiko nabrały barwy purpury. Głos dziewczyny ochrypł, ale nie ściszyła go. Wielebny grzmiał barytonem, który robił tak ogromne wrażenie w kościele. Na Kiko nie działał. Miała swoje racje i nie dawała się zbić z pantałyku.

– Nie! – krzyczała.–  Jak jesteś taki chętny, sam tam leź! Sam ryzykuj!

– Poszedłbym! Myślisz, że nie poszedłbym? Ale mnie znają! Dwóch kroków bym nie zrobił w kierunku szatana!

– Skąd pomysł, że Liamowi się uda, co?! Nie pozwalam!

– Guzik masz do pozwalania! Kto w ogóle dał smarkuli prawo głosu?! – Joshua rozejrzał się po obecnych. Mężczyźni pospuszczali głowy. Żaden nie odważył się wtrącać pomiędzy ojca i córkę. – Panny powinny siedzieć w swoim pokoju, a nie z mężczyznami dyskutować! – krzyknął.

– I co jeszcze, ha? Może twoje dziurawe galoty cerować, kiedy ty kolejnych chłopaków do pierdla będziesz wysyłał?

– Jak ty mówisz do ojca?!

– Jak mi się, cholera, podoba! – Dziewczyna skoczyła w kierunku wielebnego, ale stojący obok Liam chwycił ją, nim rozcapierzone pazurki dosięgły celu. Szamotała się rozpaczliwie, aż wreszcie zwisła bezradnie w potężnych ramionach przyjaciela. Załkała głośno, odwróciła się i przytuliła do chłopca. Liam spojrzał na mnie, bez słowa prosząc o pomoc.

Odchrząknąłem. Zgromadzeni odwrócili ku mnie głowy.

– Jeśli pozwolicie – zacząłem – mam nieco inny plan.

 

*

 

– Wciąż płacze?

– Nie, proszę księdza, wreszcie zasnęła.

– A wielebny?

– Nadal miota się po kuchni. Ciekawe, co go bardziej wk… zdenerwowało? Kiko czy fakt, że inni poparli plan księdza ?

– Do Kiko już się przyzwyczaił.

Uśmiechnęliśmy się jednocześnie. Liam usiadł naprzeciwko mnie i westchnął.

– Kiko się wściekła… – zaczął.

– Zależy jej na tobie.

Przygryzł wargę. Przez chwilę milczał.

– Co się dzieje, Liam? Boisz się? Możemy wszystko odwołać.

– Nie, proszę księdza – westchnął wreszcie – nie boję się. Tylko…

Czekałem cierpliwie.

– Niech mi ksiądz powie, czy nie lepiej zrobić tak, jak chce wielebny? – Chłopak podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. – Pozbyć się dyrektora Korpolicji? A potem następnych? Co nam daje czekanie? Ilu już wierzących siedzi albo i gorzej? Wciąż szukamy dostępu do Korpowizji i innych mediów, szukamy dowodów na zło… Co nam to daje? Czekanie, szukanie? Jak długo można? Oni wciąż wmawiają ludziom, że jest doskonale. Szerzą zwątpienie… ateizm. Świat zapomina o Bogu! Powinniśmy Go bronić! Walczyć o Niego! Umierać!

– Tak myślisz? – zapytałem cicho. –  Naprawdę? Że krwią można zmusić do zmiany przekonań? Sądzisz, że śmierć i morderstwa są rozwiązaniem? Tak pojmujesz wiarę?

Muszę przyznać, że był dzielny. Wytrzymał moje spojrzenie. Długo, zanim pochylił głowę.

– Nie… Nie wiem. Nie. Kiedy ksiądz tak mówi, to nie. Kiko też… też myśli, jak ksiądz.

– To mądra dziewczyna.

Przytaknął w milczeniu.

– Idź spać, przyjacielu. – Poklepałem go po ramieniu. Uśmiechnął się odruchowo.

W bardzo długim życiu spotkało mnie równie wiele złego, co i dobrego. Bóg jednak był wobec mnie łaskawy i nie pozwolił zagubić się w zwątpieniu. Kiedy tak patrzyłem w błękitne oczy Liama O’Briana, miałem nadzieję, że i jemu zostanie to oszczędzone, a niewinność i niemal dziecięca prostoduszność zawsze będą cechować tego chłopca.

 

Stjepa

 

Wciąż jest jeszcze niezłą dupą ta moja żona. Cholera, piętnaście lat, a ja wciąż twardnieję na widok jej nagiego ciała. Taki pstryczek. Cyk, cycki Eve, cyk, erekcja. Nawet ta gówniara, Seline, w spódniczce spod której widać gołe, ledwie dwudziestoletnie pośladki, kręcąca się po moim biurze, nie działa tak na mnie. Nie żebym miał problemy z erekcją, kiedy młoda rozkłada nogi. Co to, to nie. Jestem jak ta, kurwa, skała. No, ale to przecież dwudziestolatka i potrafi zrobić takiego loda, jakby mi niebo pierdolnęło na łeb. Dobrze, że mi się przypomniało. Gumki się skończyły, trzeba zadzwonić do Seline. Niech smarkata kupi. Cholera wie, ilu w biurze ją obraca. Lepiej, żebym czegoś nie złapał.

–  Stjepa?

No tak, Eve. Mokra, spod prysznica. Krople wody na uniesionych piersiach. Znów się, cholera, spóźnię do roboty.

– Nie, Stjepa, porozmawiać chciałam. Proszę…

– Potem.

Zanim następuje potem, dochodzę z krzykiem. Ona też. Lubię jej dogodzić w trakcie, bo kiedy się zaciska w orgazmie, mam zajebisty odlot. Po wszystkim klepię ją w krągły tyłek. Uśmiecha się z czułością i obraca na plecy, prezentując wciąż ściągnięte podnieceniem sutki.

– Ubierz się, Eve, bo nigdy nie wyjdę.

Zasłania się, chichocząc. Zaraz przestaje, widząc, że się ubieram.

– Nie porozmawiamy?

– Eve, skarbie, już jestem spóźniony. Wiesz, że Zarząd nie lubi czekać.

– Ale…

Zerkam na nadgarstek. Holowatch wyświetla godzinę. Późno.

– Nie mam czasu. Możesz poczekać do wieczora? No chyba, że to coś krótkiego.

Wzdycha, a ja już wiem, o co jej chodzi. Ostatecznie to temat wracający raz w miesiącu. Ostatnio częściej, bo moja żonka słyszy tykanie pierdolonego zegara biologicznego.

– Błagam, Eve, tylko nie znowu…

– Mam czterdzieści lat, Stjepa.

– A ja czterdzieści pięć i co?

– Czas ucieka.

– Też nowość.

– Co w tym złego? Chcę urodzić ci dziecko. Miałbyś syna albo córeczkę…

– Kurwa, Eve! – Widzę, jak wciska się w łóżko wystraszona, ale mam to w dupie. – Nie będziemy znowu tego przerabiać! Nie, to, kurwa, nie! Masz zajebiste ciało! Lubię twoje pierdolone, zajebiste ciało. Nie będę pieprzył opasłego tyłka i obwisłych cycków! A takie byś miała. Żadnych dzieciaków, wrzeszczących, kiedy ich ojciec chce dymać matkę!

– Nie musisz być wulgarny.

– Lubię być w domu wulgarny! Mam pierdolone prawo być wulgarny w domu. Utrzymuję go!

Pierwsze łzy. Tak. Ostatnio często ryczy. Wzdycham, udając, że mam wyrzuty sumienia. Jestem świetny w udawaniu. Przydaje się w moim zawodzie. Korporacja ceni pewne cechy… trzeba umieć je okazać. Szczególnie, kiedy się ich nie ma.

– Przepraszam, Evie. Nie chciałem krzyczeć. Mam ciężkie dni w pracy. Potem porozmawiamy, dobrze?

Cmokam ją w czoło i wychodzę.

W drodze ze sto dwudziestego piętra na lądowisko rozmyślam nad moim małżeństwem. Nad Eve. Czterdziestoletnią, elegancką, inteligentną i piękną Eve o pierdolonym doskonałym ciele. Jest mi niezbędna. Nie tylko dlatego, że dupczenie jej rozładowuje napięcie. Potrzebuję Eve, żeby się rozwijać. Osiągnąć szczyt. Jest ukoronowaniem. Doskonałym dodatkiem.

Kurwa, co mi szkodzi, poudawać, że zrobimy sobie dzieciaka? Jestem świetny w udawaniu. Nie musi wiedzieć, że się wysterylizowałem.

 

*

 

Są już wszyscy. Zerkam na zegarek. Nie, nie spóźniłem się. To oni są za wcześnie. Cała dziesiątka, jak przewiduje Umowa. Holołącza działają bez zarzutu. Każdy z nadętych grubasów i ta dziwka Stevens, wyglądają jakby rzeczywiście siedzieli w konferencyjnej. Kłaniam się grzecznie i siadam na swoim miejscu. Jedenasty dyrektor.

– Witajcie – zaczyna Fouquet, a ja zastanawiam się, kto, kurwa, dał mu prawo do udawania gospodarza. Skurwiel uśmiecha się z wyższością. Będzie pierwszy, kiedy zmienię historię. Ja, Stjepa Zandrović. Zaczynam się nakręcać… Nie, teraz nie czas, żeby o tym myśleć. Spokojnie. – Zaczynamy cotygodniowe spotkanie. Referujemy działami, jak zwykle. Najpierw poziom pierwszy. Pani Stevens, zapraszam.

Udaję, że słucham podstarzałej suki. Kiedyś, z dziesięć lat temu, na dorocznym spotkaniu w Centrali, przeleciałem ją w kiblu. Tłusta galareta jej dupy, do dziś śni mi się w koszmarach. Cóż, kiedy trzeba, to trzeba. Bez niej w życiu nie podjebałbym poprzedniego dyrektora Korpolicji. Nadal siedziałbym w Ćwierćcentrali, bez szans na wyższe stanowisko. Uśmiecham się do wspomnień, a Stevens gubi się w przemowie. Taaaa, ona też pamięta.

Gadają po kolei, a ja nadal udaję, że słucham. Wpływy, straty, zyski. Wszystko to wiem. Mam swoich ludzi w każdym dziale. Mój plan wymaga wiedzy. Przygotowywałem go od dwudziestu lat. Każdy ruch, każde działanie było przemyślane. To spotkanie też.

Teraz ja. Kiwam głową i zaczynam:

– Szanowni dyrektorzy, zapewne dotarły do was niepokojące wieści. – Tak, początek jest świetny. Udaję troskę i szacunek. Wierzą mi. Widzę, że mi wierzą. Nawet ta gruba dziwka. Baby są głupie, niczego się nie uczą. – W afrykańskiej Podcentrali udaremniliśmy zamach bombowy. Nie muszę tłumaczyć, co to oznacza, prawda? W Azji rosną niepokoje. Tak jak i w obu Amerykach. Z innych Korporacji też dochodzą nas słuchy o powstrzymanych zamachach. Europa i Australia są w miarę spokojne, ale i tu agenci donoszą o wzmożonej działalności podziemia. – Słyszę szemranie. Jasne, nikt wcześniej, na oficjalnych spotkaniach nie użył tego słowa. Od lat Korporacje udają, że ono nie istnieje. – Tak, drodzy państwo, podziemia. Nie możemy dłużej ignorować jego istnienia.  Mówią o sobie: wojownicy Boga. – Nie ma jak kawał bzdetu wciśnięty ufnym ludkom i rozpowszechniany pośród tłuszczy. Ciekawe, kto to wymyślił. Dałbym mu jakąś premię. – Tylko ciężkiej pracy Korpolicji zawdzięczamy to, że wciąż nie ma ofiar. Broń, którą zarekwirowaliśmy, mogła zrównać z ziemią całe miasto. Miliony ofiar. – Przesadzam świadomie, wiem, że żadne z nich nie potrafi mnie sprawdzić. –  Jeśli jednak niczego nie zmienimy… – zawieszam głos, nieco teatralnie, ale widzę, że to działa; zaczynają się pocić. – Jeśli niczego nie zmienimy, wkrótce zaczniemy grzebać zabitych. – I mocne uderzenie na koniec. Niech zaczną się bać.

Zaczynają.

– Co proponujesz? – Głos Fouqueta lekko drży. Pieprzony księgowy wyraźnie zmiękł.

Milczę. Trzeba to dobrze rozegrać. Nie mogę się spieszyć, więc nie od razu odpowiadam. Niech myślą, że to trudna decyzja, że walczę sam z sobą i takie tam pierdolety. Liczę w myślach. Po trzydziestu, wreszcie mówię:

– Powinniśmy zwiększyć nakłady na bezpieczeństwo. Zwiększyć uprawnienia naszych oficerów. Zwerbować i wyszkolić nowych agentów.

– Chcesz państwa policyjnego! – wyrywa się Lee. Mały skośnooki gnojek. Nie wiedziałem, że jest taki bystry.

– Nie! – Jestem oburzony. Przynajmniej wyglądam na takiego. – Chcę bezpieczeństwa dla ludzi. O to chodziło w nowym porządku, prawda? Dziesiątki lat, wszystkie te przemiany… Do tego dążyliśmy. To miały przynieść korporacje. Koniec wojen, koniec zabijania! Spokój i bezpieczeństwo!  Jeśli pokój ma oznaczać ograniczenie wolności… niech tak będzie!

Milknę. Przez krótką chwilę zastanawiam się, czy nie przesadziłem. Liczę, że – tak jak się starałem – pogłoski rozsiewane przez moich ludzi dotarły do ich uszu. Jeśli nie, jeśli nie wystraszyły ich plotki…

– To oznacza większą władzę dla ciebie – domyśla się Stevens. Toż krowa, chyba jej nie doceniłem. – Nie bez powodu prawo zabrania wybierania prezesa Zarządu. Władza w rękach jednostki zawsze prowadziła do wojen.

Odwracam się w kierunku hologramu baby. Opuszczam rzęsy. Tak, właśnie tak wygląda zraniony człowiek.

– Jeśli mi nie ufacie – uderzam w ostateczną nutę – możecie wybrać innego dyrektora Korpolicji.

Zagrałem jokerem. I czekam.

W ciszy przyglądają się jedno drugiemu. Wreszcie Fouquet, ten samozwańczy skurwiel, zabiera głos:

– Trzeba to przemyśleć. Dajmy sobie tydzień. Wrócimy do tego na następnym spotkaniu.

Kiwam głową z pokorą. Już wygrałem. W tydzień może wiele się zdarzyć. Podziemie może zaatakować. Ludzie mogą zginąć… Zdecydowanie, wygrałem.

Rozłączają się po kolei. Zostaję sam w sali konferencyjnej europejskiej Podcentrali. Czuję buzującą adrenalinę. Zmieniam historię. Oto pierwszy krok. Tak to zaplanowałem.

Wygrałem.

 

*

 

Przez otwarte drzwi widzę stojącą przy biurku Seline. Krótka spódniczka, czerwone szpilki i te długie nogi. Adrenalina wciąż buzuje. Moment…

– Panie dyrektorze… – Oficjalny ton sekretarki zatrzymuje mnie w wejściu. No tak, nie jesteśmy sami. Dziewczyna uśmiecha się nerwowo. Siedzący dotychczas mężczyzna podnosi się z fotela. Jest młody, ledwie po dwudziestce i potężnie zbudowany. Trochę jak ja. Kurwa, mam nadzieję, że to nie jakiś jej przydupas. Nie trzeba mi w biurze awantur. Nie, żebym sobie z nim nie poradził… adrenalina wciąż tańczy białymi błyskami na granicy wzroku.

– Panie dyrektorze, to Liam O’Brian. Przysłali go z Podcentrali w Ameryce. Pański nowy sekretarz.

Przyglądam się dzieciakowi. Rzeczywiście szukałem sekretarza. Wysłałem nawet kilka e-maili do działu kadr. Wyciągam dłoń. Tak, udajemy wyluzowanego szefa. Mocny uścisk przypomina mi o napięciu, które jakoś nie chce opaść.

– Witaj na pokładzie, Liam. Seline zaprowadź młodego do Anne. Niech wypełni kilka papierków.

Oboje wiemy, co to oznacza. Znajdź dzieciakowi zajęcie i szybko wróć. Młoda kiwa głową. Wychodzi pierwsza, kręcąc zalotnie małym jędrnym tyłeczkiem w opiętej mini.

Kiedy wróci, wezmę ją na biurku. Szybko i bez słowa. Kilka minut i napięcie opadnie. Będę mógł wrócić do pracy. Zaplanować najbliższy tydzień, a potem resztę mojego życia. Naszego życia – poprawiam się w myślach, wspominając sutki Eve.

Przecież, w sumie, robię to też dla niej. Dla naszej przyszłości.

 

Liam

 

Ogromna przeszklona winda wspinała się po kolejnych piętrach. Liam zacisnął palce na metalowej rurce. Nigdy wcześniej nie był tak wysoko. Dziewięćdziesiąt pięć, dziewięćdziesiąt sześć… numery pięter wyświetlały się na hologramie. Tylko na niego zerknął, chłonąc widok za szybą. Bliskość nieba zapierała dech w piersiach. Nieważne, że pokrywały je szare chmury smogu. Było tu, na wyciągnięcie ręki. Prawie jakby latał, na chwilę poczuł się wolny, unoszony przez potężną siłę ponad dachami domów. Znajoma rzeczywistość pozostała tam, w dole. Puścił uchwyt i rozpostarł ramiona. Sam, pośród chmur.

Winda zatrzymała się. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie, słysząc szelest drzwi.

– Chcesz odlecieć? – Kobieta uśmiechała się, patrząc na rozłożone ramiona gościa. Opuścił je błyskawicznie.

– Ja, przepraszam, jestem…

– Nowym sekretarzem Stjepy, wiem. Dzwonił. Mam na imię Eve, jestem jego żoną. –  Wyciągnęła rękę na powitanie. Zawahał się, a potem uchwycił wypielęgnowaną dłoń o długich, czerwonych paznokciach.

– Liam.

– Miło mi. Wejdź, proszę. Stjepa powiedział, że mam ci pokazać jego gabinet. Będziesz pracował głównie u nas domu, tak jak mój mąż. Stjepa nie ufa obcym pomieszczeniom. Ale o tym się wkrótce przekonasz. Na razie poznasz tę część apartamentu, po której będziesz się poruszał. Powiedzieli ci, że będziesz też u nas mieszkał? Coś się stało? – Zatrzymała się, wpatrując w gościa.

– Nie, proszę pani.

Roześmiała się, filuternie przekrzywiając głowę.

– Wiesz, jak sprawić, żeby kobieta poczuła się staro. Proszę pani… Jestem Eve. Tak się do mnie zwracaj. – Dojrzała wahanie i spoważniała od razu. – Proszę. Stjepa nie będzie miał nic przeciwko temu.

Przytaknął bez słowa.

– Więc? Co się stało? I nie mów, że nic, bo widziałam. W twoim spojrzeniu, kiedy wszedłeś.

Przyglądał się jej w ciszy. Była piękna i zupełnie inna niż kobiety, do których przywykł. Elegancka i wytworna, nawet w zwykłym podkoszulku i dresowych spodniach, a jednocześnie miła i… bliska. Jakby znali się od lat.

– Liam?

– Nic się nie stało. Tak, wiedziałem, że będę mieszkał w domu dyrektora. Zdziwiło mnie tylko, że otworzyła pani… otworzyłaś – poprawił się, widząc uniesioną brew Eve – sama. Spodziewałem się raczej…

– Lokaja? Stjepa prosił, żebym osobiście cię oprowadziła. Służba nie kręci się po tej części domu. Pozwolisz?

Wyminęła go. Szła powoli, miękko stąpając bosymi stopami po marmurowej posadzce. Liam kroczył za kobietą, wpatrując się w jej jasne włosy, sięgające do połowy wyprostowanych pleców. Eve pokazała mu jego pokój, toaletę, pokój spotkań, kuchnię, wreszcie gabinet dyrektora. Zapamiętywał każdy szczegół pomieszczeń, a jednocześnie jaśminowy zapach perfum kobiety, srebrzyste plamki w niebieskich tęczówkach, zarys obojczyka, sposób, w jaki poruszała dłońmi, wskazując kolejne miejsce.

– Zostawię cię, dobrze? Spodziewamy się wieczorem gości, muszę się przygotować. Jesteś zaproszony?

– Nie sądzę, pro… Eve. Nie mam odpowiedniego stroju.

Przyjrzała się wysokiej sylwetce chłopaka.

– To akurat żaden problem. Masz wymiary mojego męża. Zadzwonię do niego i zapytam.

Wyszła. Liam przez chwilę stał na środku pokoju, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła. Potem usiadł. Opuścił powieki i, nie ruszając nawet głową, zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Och, nie był idiotą. To wszystko wyglądało mu na jakiś dziwny, porąbany test. Jasne, na moment zadziałało. Ta nieprawdopodobna kobieta, poruszająca się jak urzeczywistnienie wszystkich męskich snów i pachnąca jak sam grzech… Na krótką, króciuteńką chwilę, dał się nabrać. Zapragnął… Pewnie ma go tylko sprawdzić. A jak Liam dobrze się rozejrzy, zobaczy zapewne dziesiątki urządzeń rejestrujących. Bo co to za pomysł, żeby sekretarz mieszkał w domu dyrektora? I że niby będzie pracował tutaj, a nie w biurze? Sprawdzają go, jak nic.

Cholera, może nawet już wiedzą?

Kropelki potu zrosiły skronie mężczyzny. Może już wiedzą? Ktoś doniósł. Złapali Antoniego. A może nie złapali, ale się z nimi bawią, jak kot myszą?

„Nie, myśl racjonalnie. Uspokój się. Nic nie wiedzą. Sprawdzają cię, bo to Korpolicja. Samo serce służb bezpieczeństwa. Oddychaj, chłopie, oddychaj. Wyobraź sobie, co byś robił, gdybyś nie był… szpiegiem. I zrób to. No już, rusz się!”

Odetchnął głęboko. Podszedł do komputera, sprawdził e-mail, w poszukiwaniu ewentualnych poleceń, potem włączył się do sieci, na hologramach kolejnych stron oglądając to, co jego zdaniem, młodzieniec stąpający po szczeblach kariery w Korporacji, oglądać powinien.

– Liam… – Miękki głos Eve niemal przyprawił mężczyznę o zawał. Rozejrzał się nerwowo. Wciąż był sam. – Głośnik, w ścianie. Stjepa powiedział, że możesz założyć któryś z jego garniturów. Idź do jego gabinetu. Szafa jest za lustrzaną ścianką. Koszule i marynarki po lewej, są do twojej dyspozycji.

Niemal się uśmiechnął. Więc o to chodzi? Ma iść do gabinetu, a oni go złapią, kiedy będzie grzebał w dokumentach?

Nie, Liam O’Brian nie jest idiotą. Zrobi to, co mu każą. W kierunku biurka dyrektora nawet nie spojrzy. Jeszcze nie.

 

Eve

 

Niebo nigdy nie było niebieskie. Odkąd pamiętała, zawsze zasłaniały je szare chmury smogu. Na co komu penthouse, z tymi ogromnymi szklanymi ścianami, skoro nie można zobaczyć prawdziwego, czystego nieba?

Oparła głowę o zimną szybę i spojrzała w dół. Świat u stóp. Roześmiała się cicho, na wspomnienie słów przysięgi małżeńskiej. Stjepa dotrzymał słowa: rzucił jej świat do stóp. To właśnie, a nie miłość, wierność czy szacunek, obiecywał piętnaście lat temu. Nie mogła narzekać – uprzedzał. Odetchnęła, odwracając się od okna. W drodze do garderoby zerknęła na odbicie i westchnęła. Miał rację… Stjepa miał rację. Utrzymała niezłą figurę. Dwie godziny dziennie na basenie, odpowiednia dieta, kosmetyki. I wciąż wyglądała jak dziesięć lat temu. Bez pomocy chirurgów. Dla niego.

Usiadła na łóżku. Jedwab szlafroka miękko pieścił nagą skórę.

Zaczynała wszystkiego nienawidzić. Siebie, tego – jak to mówił Stjepa – zajebistego ciała, świata u stóp, męża, który traktował ją jak lalkę do seksu. Wszechobecnej pustki.

Poczuła dławiące łzy i odetchnęła głęboko. Nie będzie ryczeć, cholera, nie będzie. Chyba się starzeje, bo płacze zupełnie bez powodu. Może to już menopauza? Może stąd jej ciśnienie na dziecko i ta niechęć do seksu? Odetchnęła ponownie. No, to teraz jeszcze czas na kryzys wieku średniego. Powinna zacząć oglądać się za młodziakami. Takimi jak Liam.

Roześmiała się nerwowo. Świetny pomysł. I jaki oryginalny? Romans z podwładnym męża, tuż pod jego bokiem. Żeby było pikantniej, ów mąż jest ogólnoświatowym szefem policji. Nie ma nic bardziej pieprznego niż ryzykowny seks z młodszym mężczyzną. Jakby akurat na niedosyt seksu mogła narzekać.

Wstała, założyła dżinsy i koszulę, związała włosy i ponownie spojrzała w lustro.

Poważna blondynka z odbicia skrzywiła się do Eve. Szczęśliwego kolejnego dnia ze światem u stóp.

 

*

 

Podniósł się z krzesła, kiedy weszła do kuchni. Dobrze wychowany młody człowiek. Uśmiechnęła się do niego i, nalawszy kawy, usiadła obok. Stary kucharz, z którym Liam rozmawiał przed jej przyjściem, skłonił się grzecznie i szybko wyszedł.

– Stjepy już nie ma? – zapytała, znając odpowiedź.

– Spotkanie w Podcentrali.

– Dojedziesz do niego?

– Kazał mi zostać.

Uśmiechnęła się odruchowo.

– Masz dotrzymać mi towarzystwa? – zażartowała.

Zamrugał zaskoczony i nagle, zupełnie bez powodu, zaczerwienił się.

– Nie, ja… mam pracę, mam skatalogować… nie… – wyjąkał, uciekając wzrokiem. Wstał gwałtownie, potrącił szklankę i wylał sok.

– Spokojnie, Liamie. – Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny. – Żartowałam.

Patrzył na jej rękę w milczeniu. Cofnęła ją powoli. Sięgnęła po ściereczkę i wytarła plamę.

– Idź, skoro musisz – powiedziała cicho, podchodząc do zlewu.

Wiedziała, że nie wyszedł.

– Dobrze się pani… dobrze się czujesz? – zapytał łagodnie.

– Nie.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– Nie.

– Mam sobie pójść?

Podniosła wzrok. Nie odpowiedziała.

– Więc zostanę. Mam chwilę. Potem wrócę do pracy. Usiądziesz przy mnie?

Usiadła.

– Kiedy byłem dzieckiem – zaczął po krótkim namyśle – i było mi źle, tak zupełnie i strasznie źle… a bywało tak często, mój przyjaciel mawiał, że dobrze jest wysiedzieć ten smutek z kimś. Czasami siedzieliśmy w milczeniu, a czasami opowiadał mi… historie. Niektóre wesołe, niektóre smutne.

– I pomagało?

Uśmiechnął się.

– Zawsze pomagało. Antoni zwykł mówić, że jeden smutek dzielony z kimś, nie jest już całym smutkiem, ale jego połową. A połowę nieść łatwiej niż całość.

– Mądry ten twój przyjaciel.

– Bardzo mądry. Jest bardziej ojcem niż przyjacielem.

– A twój ojciec?

– Wyszedł kiedyś po papierosy.

– Jak to papierosy? Zakazano ich czterdzieści lat temu.

– Tak się u nas mówi – wytłumaczył łagodnie. – To znaczy, że wyszedł bez słowa i nas zostawił. Mamę i mnie.

– Przykro mi.

– A mnie nie. Byłem mały, ale pamiętam, że często bił mamę. Lepiej nam było bez niego.

– Antoni się wami zaopiekował?

– Tak.

– Ożenił się z twoją mamą?

– Co? – Zamrugał zaskoczony, a potem jakby do niego coś dotarło, pokręcił głową. – Nie, nie ożenił się. Był… jakby ci to… bratem dla niej. Oni nigdy… No, wiesz.

Potaknęła. Nie zamierzała z nim dyskutować ani się kłócić, choć była pewna, że tamten człowiek sypiał z matką Liama. Skoro chłopak chciał tak myśleć – miał do tego prawo.

– A twoi rodzice? – zapytał mężczyzna. – Jeśli nie chcesz…

– Mama jest bardzo dumna z kariery zięcia – weszła mu w słowo. –  Chwali się Stjepą przed wszystkimi sąsiadkami. Czasami myślę, że mi zazdrości i sama chciałaby za niego wyjść. Pasowaliby do siebie. Oboje są tacy… – Przez chwilę milczała, patrząc w hologram wyświetlający zdjęcia Wenecji. –  A ojciec powiedział mi przed ślubem, żebym się zastanowiła, czy świat to wystarczający powód.

– Nie rozumiem.

– To takie nasze powiedzenie – wyjaśniła miękko. – Ojciec nie przepada za Stjepą. Pewnie dlatego, że sam jest z Korporacji Górniczej. Wiesz, to twardzi ludzie. Nie rozumieją tych z Naukowej.

Wspomnienie Korporacji zepsuło nastrój. Liam zacisnął usta. Wstał i sprzątnął ze stołu.

– Muszę wracać do pracy.

Podniosła wzrok.

– Liam…

– Tak?

– Dziękuję.

Zatrzymał się.

– Poczułaś się lepiej?

– Dużo lepiej. Ten twój Antoni wie, co mówi.

– Zawsze.

Siedziała jeszcze długo, sącząc zimną już kawę i patrząc na wolno przesuwające się hologramy z Wenecji. Pałac Dożów z dziesiątkami krużganków, plac Świętego Marka, most Rialto… Nigdy tam nie była. Nigdy nie wyjeżdżała poza Podcentralę. Stjepa nie miał urlopów i nie chciał, żeby podróżowała bez niego. Ciekawe, czy hologramy oddają rzeczywistość? Czy morze jest tak błękitne, czy biel ścian tak cudnie kontrastuje z niebem, czy słońce naprawdę tak tańczy w złotych zdobieniach?

Kiedyś tam pojedzie. Zanurzy stopy w morskiej wodzie i zobaczy, jak słońce wschodzi, łamiąc czerwienią i złotem linię horyzontu. A niebo, nad jej głową, będzie niebieskie, bez smogu.

 

Liam

 

Kolejne dokumenty i nadal nic. Trzeci dzień przekładał teczki, przepisywał dane, systematyzował. Cyfry śniły mu się po nocach. Nie, nie sądził, że dostanie pierwszego dnia tajne dokumenty. Nikt nie był takim optymistą. Nawet ksiądz Antoni podkreślał, że powinni uzbroić się w cierpliwość. Trochę musiało minąć, nim dyrektor mu zaufa.

Ale, Boże drogi, nie mógł już czekać. Chciał działać. Zrobić cokolwiek, a nie siedzieć dziesięć godzin dziennie archiwizując nic nie znaczące zapiski Stjepy Zandrovića. Trzy dni, a dla niego jakby dwa miesiące.

Plan księdza był prosty. Przechwycili e-mail dyrektora do kadr, żeby przysłali mu sekretarza. Liam ukończył Unikorp na kierunku administracji, więc nie musieli nawet podrabiać dokumentów. Miał zdobyć zaufanie Stjepy, znaleźć odpowiednie dokumenty, skopiować je. Co prawda Antoni od tygodni pracował w domu dyrektora jako kucharz, ale jego dotychczasowe wysiłki spełzły na niczym. Służbie nie wolno było wchodzić do gabinetu Zandrovića. Kiko w tym czasie szukała dojść do Korpowizji. Dostęp do sieci udało się wreszcie znaleźć młodym hakerom od wielebnego Joshuy. Obiecywali, że jeśli będzie co publikować, zrobią to z palcem w nosie. Na razie jednak nie wyglądało na to, żeby musieli ten palec do nosa wsadzać. Papierki dostarczane przez dyrektora były zwykłymi zapiskami z narad, spotkań z członkami Korpolicji z innych Korporacji. Samymi bzdetami, ogólnodostępnymi lub kompletnie bez znaczenia. A czas uciekał.

Kiko, kiedy Liam ostatnio ją widział, osiągnęła znacznie więcej, ale i ryzykowała bardziej niż on. Im zaś dłużej pozostawał w domu Zandrovića, tym dziewczyna była w większym niebezpieczeństwie.

No i była jeszcze Eve.

Palce nad klawiaturą zamarły. Mężczyzna uniósł wzrok i zapatrzył się w punkt na ścianie. Wszystko się komplikowało. Przepisywał same bzdury, a żona wroga mąciła mu w głowie. Gdybyż go jeszcze uwodziła. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby go uwodziła. Ale nie, ona… po prostu była. Cicha, smutna i piękna Eve. Prawie niewychodząca z domu Eve. Świadomość jej obecności, tuż za ścianą, przyspieszała mu tętno, nie pozwalała się skupić.

Nie, żeby musiał. Tę pracę mógłby wykonywać dobrze wyszkolony szympans. Gdyby potrafił czytać i obsługiwać holoptop, oczywiście.

Pierwszego dnia, gdy poszedł do gabinetu Stjepy po garnitur, obejrzał uważnie tamto pomieszczenie. Tak, jak zakładał Antoni, punktowe kamery były wszędzie. O’Brian nie miał szans na przejrzenie biurka. Zapewne, nim otworzyłby drugą szufladę, już tłukłoby go kilku podwładnych Zandrovića.

Musiał więc czekać. Bojąc się o Kiko i nie przestając myśleć o pięknej Eve.

Odetchnął głęboko. Palce wróciły na klawiaturę. Kolejna kartka z kolejnymi zapiskami, ostrym pochyłym pismem dyrektora Korpolicji. Znowu nic interesującego.

 

 

Stjepa

 

Za dwa dni spotkanie. Kurwa, trzeba przyspieszyć. Niby proste, bardzo proste, ale… oddycham głęboko. Nie, skąd, ja niczego się nie boję. Za dwie godziny będę w biurze dymał małą Seline. To mnie uspokaja.

Mój plan wymaga ofiar. Jestem na nie gotowy. Musiałem wszystko przemyśleć, ale to dla naszej przyszłości. Mojej i Eve. Jeszcze nie wiem, czy jej powiem, kiedy będzie po wszystkim. Nie. Chyba nie. Poudaję trochę. Jestem przecież, zakurwistym mistrzem udawania.

Wychodzi z łazienki. Zakutana po samą szyję. Ostatnio uważa, żebym jej nie zobaczył nagiej. A może tylko mi się wydaje? Wpadam w paranoję. Moja śliczna Evie nie ukrywałaby tego, co należy do mnie.

Jest chętna. Zawsze jest chętna. Bo jestem mistrzem. W pieprzeniu też.

– Stjepa? – dziwi się. –  Nie wstajesz?

Patrzę na holowatch. No tak, o tej porze zwykle jestem już na nogach.

– Rozbierz się.

– Nie mam ochoty.

– Czy ja cię o to pytam, maleńka? Zdejmij ten pierdolony worek!

Patrzy na mnie wystraszona, ale posłusznie zdejmuje koszulę. Moja dziewczynka. Już. Jestem gotów. Ależ ona, kurwa, ma ciało. Przykro mi, skarbie, ale to dla nas.

Ofiary, plan wymaga ofiar.

 

 

Liam i Eve

 

Właśnie włączył holoptop i otworzył pocztę, gdy usłyszał jej płacz. Rozpaczliwe głośne szlochanie. Zupełnie do niej niepodobne. Słyszał w głośniku interkomu. Ktoś zapewne przypadkiem włączył urządzenie. Łkaniu towarzyszył cichy szum. Liam zacisnął usta, nasłuchując. Nie, nie idź – podpowiadał mu rozum.

Zapukał do sypialni. Nikt nie odpowiedział. Zawahał się. Powinien wracać do siebie.

Nacisnął klamkę i wszedł powoli.

–  Eve?

Nie odpowiedziała. Zrobił krok do środka. W sypialni nie było nikogo. Zza uchylonych drzwi do łazienki dobiegał szum wody. I płacz.

– Eve? – Nie powinien. Naprawdę nie powinien wchodzić do środka. Wszędzie pewnie są kamery. – Eve?

Siedziała na podłodze, obejmując ramionami kolana. Ściana wody z natrysku chłostała nagie ciało kobiety, ale jej szum nie był w stanie zagłuszyć płaczu. Uniosła wzrok, kiedy Liam wszedł do łazienki. Łzy i woda płynęły jednocześnie.

– Jezu Chryste – szepnął mężczyzna. Złapał ręcznik z wieszaka, wyłączył natrysk i okrył kobietę. Kiedy przy niej kucnął, objęła go za szyję. Czuł drżenie Eve. Przestała płakać, ale wciąż z trudem łapała oddech. – Zabiorę cię stąd, dobrze? – zapytał łagodnie.

– Do ciebie – wyjąkała.

Przytaknął. Chociaż ostrzegawczy głos wrzeszczał, Liam wziął na ręce nagą żonę dyrektora Korpolicji i zaniósł ją do swojej sypialni. Delikatnie położył na łóżku i okrył kocem.

– Zostań – powiedziała cicho.

– To zły pomysł, Eve.

Drugi raz nie poprosiła. Nie musiała. Liam westchnął ciężko i położył się obok. Odsunął mokre włosy z twarzy kobiety, a ona położyła głowę na jego piersi. Przez chwilę leżeli w milczeniu.

– Przeze mnie jesteś mokry. – Eve powoli zaczęła rozpinać guziki męskiej koszuli.

– Nie. – Zatrzymał ją, delikatnie obejmując szczupłe palce.

Zajrzała mu w oczy. Bez słowa. A on cofnął dłoń.

 

*

Eve zasnęła. Przyglądał się jej, ogłuszony emocjami i kompletnie bezradny. Z rozmyślań wyrwał go dźwięk nadchodzącej wiadomości. Odruchowo sięgnął po holoptop. To nie najlepsza pora na sprawdzane e-maili. Powinien się ubierać i uciekać. Zawalił zadanie. Musi się z tym pogodzić. Co prawda nie znalazł w swojej sypialni żadnej kamery, ale nie wierzył, by ich tu nie było. Jeśli zaś Zandrović zobaczy nagranie… Ale przecież nie mógł postąpić inaczej, prawda? Nie mógł… nie potrafił odmówić Eve.

E-mail od dyrektora. Nie rozmawiali rano, więc pewnie polecenia na ten dzień. O’Brian skrzywił się nerwowo. Raczej ich nie wykona. Nie było wiadomości, tylko załącznik. Liam otworzył go i zaczął czytać. Przy trzecim zdaniu już wiedział. Wreszcie ma to, czego szukają od dawna. Przerażająca i jednocześnie bardzo potrzebna podziemiu informacja. Jeśli ją nagłośnią… jeśli pokażą światu, co knuje Korpolicja, zachwieją nowym porządkiem, uświadomią ludziom, że Korporacje nie prowadzą do pokoju czy wolności, ale przeciwnie – zniewolenia.

Wiedział, co robić. Przesłał dokument do księdza i zaczął się ubierać. Teraz już naprawdę musiał uciekać. Szybko, zanim Stjepa zorientuje się, że wysłał e-mail do niewłaściwego adresata. Za kilka minut Antoni będzie czekał na dole. Tak, jak się umówili…

Zatrzymał się nagle. Nie mógł odejść sam. Już nie. Usiadł na brzegu łóżka i delikatnie dotknął śpiącą kobietę. Otworzyła oczy.

–  Wychodzisz? – zapytała, widząc go ubranego.

–  Musisz iść ze mną.

–  Nie mogę.

–  Proszę, Eve. To zły człowiek. Okrutny. Nie możesz z nim być.

–  Ależ może.

Stjepa stanął w drzwiach, uśmiechając się zimno. W dłoni trzymał pistolet.

–  Och, nie bądźcie tacy zaskoczeni – roześmiał się. – Jakbyście nie wiedzieli, że nic nie może mi umknąć. Stój tam, gdzie stoisz, mały – ostrzegł Liama, kiedy ten drgnął. – Jesteście tylko pionkami w mojej grze. Wszystko zostało zaplanowane. Tu. – Dotknął czoła. – Widziałem, że na siebie lecicie. Lubię patrzeć. Po to mamy kamerki. Trzeba było tylko pchnąć was… do działania. Nie zapytacie, dlaczego? No, dalej, maleńka, zapytaj dlaczego.

Eve milczała.

– No, dobrze, sam wam powiem. Widzisz, kochanie, Zarząd będzie pojutrze głosował nad zwiększeniem moich uprawnień. Chcą dowodu, że jest taka potrzeba. A co lepiej dowiedzie, niż atak w moim własnym domu? Młody wywrotowiec udaje sekretarza, wykrada informacje i gwałci mi żonę.

– To nie on mnie zgwałcił – szepnęła kobieta.

– Och, skarbie, przykro mi, ale wyższe cele potrzebują ofiar. Poza tym to nie był gwałt. Tylko trochę cię zmusiłem. Zrobiłem to dla naszej przyszłości. Byłem waszym impulsem. Kiedy młody cię pieprzył, kamerki nagrywały. Kilka małych zmian i okaże się, że nie rozłożyłaś przed nim nóg… z własnej woli. Jeden plus jeden da nam jeden. Gówno mnie obchodzi, młody, czy jesteś, czy nie jesteś z podziemia. Prawda jest drugorzędna, chłopcze. Grunt, że dowody będą właściwe. Dostałeś e-mail, prawda? – roześmiał się głośno. – Dostałeś e-mail, wydymałeś moją Eve, a ona broniąc się, nacisnęła holofon. Wpadłem tu i zastrzeliłem gnoja…

Nie przestając się uśmiechać, nacisnął spust. Huk wystrzału był ogłuszający. Eve krzyknęła. Liam jęknął i upadł na kolana. Kobieta zeskoczyła z łóżka i rzuciła się ku rannemu. Położyła dłoń na piersi chłopca, czując, jak przez palce przecieka krew.

– Och, skarbie, chyba nie będziesz płakać? – Stjepa zrobił krok ku nim, opuszczając rękę z pistoletem. – Czyżbyś coś czuła, do tego gówniarza? Rozczarowałaś mnie, kochanie. Myślałem, że mimo wszystko pozostaniesz mi wierna. Nie zdałaś egzaminu, skarbie. Postaram się o tym zapomnieć, bo pewnie tak bardzo chcesz dzieciaka, że dałaś się wydymać pierwszemu lepszemu. Dowiedziałaś się o sterylce, co?

Nie odpowiedziała. Z oczu rannego płynęły łzy.

– Liam – szepnęła.

– Dość! Cofnij się! Zostaw go! – wrzasnął Stjepa.

Spojrzała na męża.

–  Pierdol się… skarbie – warknęła z nienawiścią.

–  Tak pogrywasz? – Uniósł broń. – Chciałem tego dla nas. Byłabyś pierwszą kobietą w Korporacji. Wkrótce pierwszą na świecie! Żoną prezesa! Kurwa! PREZESA! Ty głupia dziwko! Dobra, niech będzie, po twojemu! – Uspokoił się naraz. – Wdowiec brzmi nawet lepiej. Pogrążony w żalu… Dupy oszaleją na moim punkcie. Gnojek cię zgwałcił, a potem zabił… – Wycelował w kobietę.

Nie strzelił. Był tak skupiony na swoim planie, że nie zauważył wchodzącego do pokoju kucharza. Ani tego, że Antoni złapał starą żelazną pozytywkę, stojącą przy łóżku.

Poczuł dopiero uderzenie.

A potem upadł nieprzytomny.

– Co z nim? – Starszy mężczyzna podbiegł do Eve i rannego.

– Traci dużo krwi.

– Ubierz się. Postaram się zatamować krwotok. Musimy zabrać Liama do szpitala.

– Lepiej wezwać ambukorp.

– Dziecko – Antoni położył dłoń na jej ręce – jeśli zabierze go wasze pogotowie, nawet, jeśli chłopiec przeżyje, twój mąż postara się go zgładzić. Trzeba go zabrać do naszego szpitala. Na dole.

Eve spojrzała na leżącego. Łagodnie przesunęła palcami po blednącym policzku.

– On nie umrze, prawda?

Mężczyzna westchnął ciężko.

– Wszystko w rękach Boga.

 

Stjepa

 

Kurwa, ale mi łeb napierdala. Dotykam potylicy. Krew. Skąd? Ktoś mnie uderzył? Ale kto? I jak? Kurwa mać, a wszystko tak dobrze szło! Wszystko było zaplanowane. Nie mogło się spieprzyć.

Wstaję z trudem. Krew po drugiej stronie łóżka. Dużo krwi.

Niby czym ja się martwię? Nic się nie zmieniło. Młody skurwiel pewnie zdechnie. Każę przeczesać szpitale. Na wszelki wypadek. Jej też się pozbędę. Kochałem sukę! Wszystko robiłem dla nas. Dla naszej przyszłości. A ta kurwa uciekła z gówniarzem. Suka!

Cholera, ten ból! Już nie tylko głowa. Zdrada, jak w pierdolonych książkach, zdrada jest gorsza! Nie, już o tym nie myślę. Planuję.

Małe zmiany w nagraniach. Z bólem serca i okrutnym zawstydzeniem, pokażę film Zarządowi. Niech widzą, do czego prowadzi nadmiar wolności. Powiem, że zatuszowałem, żeby nie wyciekło do mediów. Niemożliwe, żeby nie zadziałało. A jak nie, wybuchną bomby. Wyższe cele…

Kurwa, ale czacha boli.

Dobra, wracam do biura. Muszę pomyśleć.

 

*

 

Seline siedzi na brzegu biurka. Nie mam ochoty na seks. Może, kiedy łeb przestanie napieprzać.

– Mała, poszukaj jakiegoś przeciwbólowego. Antyseptyków i plastrów też.

Kiedy wychodzi, włączam holoptop. Muszę…

Mała wraca. Kurwa, trudno się skupić przy tej krótkiej spódniczce. Może jednak… Nie, nie teraz. Skup się, Zandrović. Na dupy będzie czas. Wszystkie będą twoje.

– Krew ci cieknie.

Patrzcie, bystrzacha!

– To zrób coś z tym!

Podaje mi szklankę wypełnioną do połowy mętnym płynem.

– Przeciwbólowe – mówi. Wypijam duszkiem. Ma obrzydliwy smak. Dziewczyna przygląda mi się z uśmiechem. Czego się tak szczerzy? Potem, potem jej pokażę.

– No?! Czego się gapisz? Opatrunek, głupia pi…

Nie kończę. Już nie mogę. Ból mnie oślepia.

Boliiii!!!

 

Kiko

 

Seline Kostas, dla przyjaciół Kiko, przyglądała się z uśmiechem agonii dyrektora Korpolicji. Wrzask konającego był jak muzyka dla jej duszy. Mógł wyć godzinami, a poza dźwiękoszczelne ściany nie wydostałoby się nawet westchnienie. Szkoda, że nie miała tak wiele czasu. Trucizna, której dosypała do aspiryny, działała dość szybko.

Usiadła naprzeciwko Stjepy. Mężczyzna przestał już krzyczeć. Teraz charczał, a z ust ciekła mu brunatna piana. Nie mógł się ruszyć, bo toksyna sparaliżowała układ nerwowy. Kiko uśmiechnęła się zimno. Wstała i, nie patrząc za siebie, wyszła z gabinetu, cicho zamykając za sobą drzwi.

Nie spieszyła się, idąc do windy. Grzecznie kiwała głową mijanym współpracownikom. W windzie nacisnęła ostatni guzik, ten na lądowisko.

Stanęła na dachu i spojrzała w górę. Nad nią było już tylko niebo. Szare, ukryte za warstwami smogu. Roześmiała się głucho. Niebo. Nie dla niej. I tak była już potępiona. Oddawała ciało potworowi, a wreszcie go zabiła. Powinna była zrobić to wcześniej, ale Antoni prawie ją przekonał. Prawie.

Podeszła na krawędź lądowiska.

Gdzieś, za jej plecami, ktoś krzyknął ostrzegawczo, gdy Kiko wspięła się na barierkę. Nie zareagowała. Wyciągnęła z kieszeni holofon. Przesunęła ekrany, wyszukała aplikację…

Miesiącami przygotowywali tę akcję. Ona hakowała połączenia. Inni podłożyli ładunki. Wielebny był bardzo dokładny. I miał doskonały oddział zakonspirowanych wojowników. Uśmiechnęła się ponuro. Tak, tatuś będzie z niej dumny. I zadowolony, że wreszcie się z nim zgodziła. Liam… Westchnęła, chwiejąc się na śliskiej barierce, prawie dwieście metrów nad ziemią. Miała nadzieję, że Liam zrozumie. Robiła to przecież także dla niego. Tylko tak mogła go ocalić.

Dotknęła ikonki.

Pierwsza eksplozja wstrząsnęła budynkiem w chwili, w której Kiko odbiła się od barierki.

 

Antoni

 

Szarość powoli ustępowała rodzącemu się brzaskowi. Eve uśmiechnęła się do mnie, trzymając w ramionach śpiącego syna. Mały Liam cmokał przez sen, bezpieczny i szczęśliwy. Kiedy rok temu patrzyłem na ostatnie chwile jego ojca i na kobietę, która ani na moment nie puściła dłoni umierającego… Czy wtedy przyszłoby mi do głowy, że świat będzie jeszcze mnie cieszył? Czy pomyślałbym, że znajdę miejsce, w którym zdołam zapomnieć o spopielonych ideałach i pożodze wojen, na nowo obejmującej ludzkość?

Słońce się budzi, pierwsze promienie nieśmiało skaczą po powierzchni Adriatyku, by za chwilę opromienić miasto, zatańczyć w wielobarwnych kamieniczkach, rozświetlić wąskie uliczki i przepłynąć weneckimi kanałami z powrotem ku morzu.  

Kobieta siedząca obok całuje czoło śpiącego dziecka. To jest ta chwila, kiedy czuję bliskość Boga. Jego wszechobecną miłość i odwieczną mądrość.

To jest moja prywatna modlitwa dziękczynna.

 

Koniec

Komentarze

Świetne!

Znaczy, gdzieś w środku, na początku wątku Liam – Eve trochę mi spadła uwaga, ciężko mi powiedzieć dlaczego: czy ze względu na to, że wątek mimo wszystko trochę sztampowy czy na to, że Eve mnie nie grzała ni nie ziębiła. Zresztą z większością bohaterów tak było, poza księdzem Antonim, którego lubiłam od początku.

Ale mimo że bohaterowie na mnie nie zadziałali jakoś silnie, są dobrze narysowani. Stjepa to świetna robota – z jednej strony wydaje się mocno balansować na krawędzi przesady, a nawet ją czasem przekraczać, ale z jest tak autentyczny w uwikłaniu we własną pogoń za władzą, w tym, że nawet przed sobą (zwłaszcza przed sobą) bez przerwy buduje swoją rolę Najbardziej Samczego Samca Jaki Chodził Po Ziemi (bardzo dobrze zastosowana narracja pierwszoosobowa), że naprawdę jestem pełna podziwu.

Co mnie jednak najbardziej wzięło to tematyka i naprawdę dobrze przeprowadzony motyw różnicy zdań w podziemiu i różnych podejść do zmieniania świata i rewolucji. I tu się naprawdę nie ma czego przyczepić. Dzięki za kawałek niezłej lektury, idę ściągać Silmarisa ;)

EDIT:

A, i zapomniałam pochwalić, twist z Kiko bardzo piękny :)

Dobra, czytałam to już wcześniej, nawet więcej niż raz, więc moją opinię z grubsza znasz.

Nieźli bohaterowie, ciekawy świat, w którym religia po raz kolejny została zepchnięta do podziemia.

Babska logika rządzi!

Nie bardzo chce mi się wierzyć, że działająca w konspiracji organizacja, z taką łatwością zdołała przeniknąć do korpolicji i umieścić w niej swoich szpiegów.  Dziwię się, że do matecznika wroga wysłano agenta, który nieprofesjonalnym zachowaniem niemal zrujnował cały plan. Nie podoba mi się wprowadzenie wątku romansowego, za którego przyczyną spełniają się marzenia jednej z postaci.

Reszta może być. Nawet nieźle się czytało.

 

Ogól­no­świa­to­wa re­wo­lu­cja po­stę­po­wa­ła przez wieki. Była płyn­nym na­stęp­stwem glo­ba­li­za­cji. – Nie brzmi to najlepiej.

Może w drugim zdaniu: Była płyn­nym efektem/ skutkiem/ konsekwencją glo­ba­li­za­cji.

 

ad­re­na­li­na wciąż tań­czy bia­ły­mi bły­ska­mi na gra­ni­cy wzro­ku. – Co robi adrenalina???

 

Bę­dziesz pra­co­wał głów­nie u nas domu… – Bę­dziesz pra­co­wał głów­nie u nas w domu

 

– Mała, po­szu­kaj ja­kie­goś prze­ciw­bó­lo­we­go… – Raczej: – Mała, po­szu­kaj czegoś prze­ciw­bó­lo­we­go

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

June – dzięki :) Na pewno nie zawiedziesz się Silmarisem. To świetny magazyn!

Finkla – wiem :)

Regulatorzy – a kto powiedział, że z łatwością? Nigdzie nie ma informacji jak długo pracowali nad tym, żeby wraży agenci znaleźli się w korpolicji… A Eve ja po prostu lubię, trochę rozumiem i po prostu chciałam spełnić jej marzenia. Ot, taki mały cud wszechwładnego boga-autora :P

 

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Reg, nie jestem pewna, czy śmierć ojca dziecka to takie najskrytsze marzenie. ;-)

Babska logika rządzi!

Emelkali, z tekstu zrozumiałam, że konspiranci schodzą do podziemi, modlą się i knują. A potem, mając bliżej  nieokreślony plan, działają. Skoro słowem nie nadmieniłaś, z jakim trudem przychodzi im podejmowanie tajnych zadań, mam prawo wnosić, że trudne nie jest, a to, moim zdaniem, czyni ten wątek mało wiarygodnym.

 

Finklo, dobrze, że nie jesteś pewna, czy śmierć ojca dziec­ka to takie naj­skryt­sze ma­rze­nie, bo nie to miałam na myśli. Moim zdaniem, spełnieniem marzeń Evy było urodzenie dziecka. Bóg-Autorka zdecydowała, że, niestety, pogrobowca.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam wrażenie, że opowiadanie składa się z posklejanych dwóch. Jedno to ciekawa koncepcja sci-fi, w której władzę zamiast polityków przejęły korporacje, drugie – sztampowy i przewidywalny romans: zły mąż – biedna żona – ratujący ją od złego męża kochanek. Niestety, ta część druga zdominowała opowiadanie i imho popsuła je, choć dobrze się zapowiadało. Nie dowiedziałam się nic o podziemnej organizacji, o ich martwym Bogu, o tym jakie mają plany (poza zabiciem szefa korpo), jak działają. Za to dostałam nudny opis przeżyć żony szefa (baba wiedziała na co się pisze, ale nieee to mąż jest zUy, bo nie chce się dla niej zmienić) i kompletnie od czapy romans z młodym bojownikiem (jak ta organizacja przetrwała, z takim brakiem profesjonalizmu?). Opowiadanie nieco ratuje wątek Kiko (tu był fajny twist) i postać Antoniego.

Och, Bellatrix, nie Ty pierwsza narzekasz na wątek romantyczny. Rzecz w tym, że ja lubię wątki romantyczne ;) I jeszcze w tym, że mnie bardziej kręcą problemy jednostek, niż ogólnoświatowe. Życie zaś zwykle jest i banalne, i sztampowe, i przewidywalne…

 

P.S. A ten akurat mąż na serio jest ZŁY :)

 

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Aż dziw, że opowiadania nie ma jeszcze w Bibliotece. Do roboty opierzeni :)

Może trochę za mało mięsistej fabuły, ale za to są dobrze wykreowani bohaterowie. Każdy jakże inny, ich historie zgrabnie się przeplatają i sprawnie zmierzają do ciekawego finału. Ogólnie ciekawa i bardzo możliwa wizja przyszłości, w której kościół schodzi do podziemia. Początkowo spodziewałem się większego nacisku na fantastykę religijną. Historia poszła w innym kierunku, ale mimo to przeczytałem z zainteresowaniem. Jeden z lepszych tekstów jakie czytałem na portalu w tym miesiącu. Lecę nominować ;)

Hmm…

Niespecjalnie mnie uwiódł ten tekst. Niestety, ciągnie się niemiłosiernie. A niby w sumie jest niezbyt pokaźny, trochę ponad czterdzieści tysięcy znaków. Tyle, że cały czas mamy wrażenie, że czytamy wstęp. I czytamy wstęp. Rozbudowany opis wprowadzenia w fabułę zredukował opis zdarzeń, w sumie wątłych.

Tekst jest przegadany, i mam wrażenie, że grafomańsko. 

Drugi rozdział, dlaczego tak, a nie inaczej wygląda teraz świat, jest typowym przykładem łopatologii do kwadratu, a może nawet do sześcianu.  Znacznie lepiej to wyglądałoby, gdyby te informacje wpleść w poszczególne rozdziały, a nie robić wykład z historii najnowszej czasu przyszłego.

Pomysł jest ciekawy, wykonanie nie. Mogło być znacznie lepiej – i ciekawiej.

Szkoda, że tak się nie stało.

Pozdrówka.

Ja to chyba kiedyś czytałam… Podoba mi się bardziej niż pierwotna wersja i choć fabularnie dałoby się imho wycisnąć z tematu więcej, to na poklepanie zasługuje:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Czytało się przyjemnie, bo wciąga, sporo się dzieje i nawet kibicuje się dobrym postaciom. Postać głównego złego wydała mi się nieco przerysowana. Domyśliłem się też, kim jest Kiko. To, że konspiratorom udało się tak wiele, też nieco naciągane. Ale mimo wszystkich tych minusów, całość i tak na plus, bo opowiadanie zaangażowało i miło spełniłem czas.  A nie ma nic gorszego niż opowiadanie, obok którego się przeszło się obok i o którym nic nie można powiedzieć. 

Na bibliotekę w sam raz, do piórka brakuje.

Alex, Zygfryd – dzięki :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Trochę sztampowy ten świat pod władzą korporacji, trochę serialowo latynoski ten romans, trochę przegadane to powiadanie, ale czytało się dobrze i dobrze też oceniam historyjkę jako całość. 

A że nie za bardzo mam się do czego więcej przyczepić ( bo i po co? – skoro wrażenie tekst pozostawił miłe), to definitywnie rozwiązuję kwestię głosów do biblioteki.

Pozdrawiam. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Ciekawe.

Infundybuła chronosynklastyczna

Lektura mnie wciągnęła, do połowy szło szybciej niż zdąży się powiedzieć “placek z jagodami” :).

Zła persona dla mnie wiarygodna – miałem wątpliwą przyjemność poznać i popracować z ucieleśnieniem większości z cech tejże postaci. Niestety – tak – takie jednostki istnieją, to nie wytwór wyobraźni.

Historia dobrze napisana, przewidywalność fabuły zeszła na dalszy plan, przyjemność pozostała.

 

Dzięki, panowie :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Czytałam, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Miś zgadza się z Reg po przeczytaniu tekstu i komentarzy. :)

Nowa Fantastyka