Prawo jest jak pajęczyna, w której małe muchy grzęzną, a osy i trzmiele przez nią przelatują.
Jonathan Swift
Strumyki krwi zgrabnie przeplatały się po jej śnieżnobiałej skórze, ledwie oddychała, a mimo to, patrzyła ze współczuciem, zawiodła mnie. Oczekiwałem przerażenia. Ten głos, on… obiecywał mi satysfakcję, kłamał, ponieważ wcale jej nie miałem. Ostatni raz spojrzałem na jej twarz, po czym beznamiętnie przebiłem kobiecie tętnicę szyjną, tryskająca ciecz była już bardziej satysfakcjonująca. Sądziłem, iż po odebraniu życia będzie mną targać, ale ja właściwie nie rozumiałem czym różni się pacnięcie muchy od, powiedzmy, pacnięcia człowieka. Obiecał mi. Kłamał. Stojąc przed ciałem zastanawiałem się co mam z nim zrobić, po chwili poczułem chłód, który z każdą sekundą narastał. ON był za mną, czułem tę przytłaczającą obecność. Chwycił stopę – jeszcze ciepłego trupa – czarną, galaretowatą dłonią i mocno pociągnął, ciało wygięło się w łuk. Gdyby nie fakt, iż miałem pewność o braku nawet skrawka życia w kobiecie, pomyślałbym, że jęknęła przeraźliwie. Dlaczego właściwie to ją wybrałem? Mogła być każda inna i w ogóle, mógł być to mężczyzna. Pierwsza OFIARA. Nie miała celu, może dlatego… nic nie poczułem. Po chwili ciało zniknęło, nie odwracałem się, stałem w tym samym miejscu co dziesięć minut wcześniej i wlepiałem wzrok dokładnie w ten sam punkt. Za kogo ja właściwie uważałem tę istotę? Bałem się czy raczej pragnąłem jej uwagi? W końcu stwór przemówił. Nie wiem w jakim języku, ale jego słowa rozumiałem doskonale, jakby jakaś część jego była we mnie, jakby jakaś część była w ludzkiej istocie. Powiedział, że jest zachwycony moim brakiem emocji. Tylko tyle, i zniknął. Krzyczałem czy mam zrobić coś jeszcze, czy czegoś ode mnie oczekuje. Odpowiedzi nie uzyskałem. Skierowałem się więc w stronę wyjścia.
Siedziałem w barze popijając whisky, obserwowałem ludzi, brzydziło mnie ich zachowanie. Bezsensowne bójki czy awantury o byle łyczek piwa. Doszedłem do wniosku, że człowiek, istota niedoskonała, jest już upadła. Nie ma ratunku. Nie istotne, czy czytasz w gazecie, iż ktoś zrobił „dobry uczynek” – uczynił to, tylko i wyłącznie dla siebie, dla spokoju swej plugawej duszy. Jeszcze raz przeleciałem oczyma po pijackich mordach, po czym uznałem, iż żaden z tu zgromadzonych nie jest godzien dostąpić łaski śmierci, którą mogę mu ofiarować. Wstałem, rzucając w barmana setką, z pewnością będzie uradowany z hojnego napiwku.
Starałem się wywołać mroczną postać, prosić ją, aby wskazała mi drogę. Nadaremno, nic się nie działo. Zastanawiałem się, czy aby na pewno ON istniał, czy nie był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Skierowałem się więc do opuszczonego budynku, w którym wyzwoliłem kobietę, jeżeli ciało nadal by tam było, oznaczałoby to, iż mój umysł błądzi. Pewnym ruchem otworzyłem zniszczone drzwi, zawyły niemrawo, po czym ukazały mi pusty pokój – bez ciała. Istniał. Wybrał mnie, abym go ujrzał jako pierwszy z ludzi, dlaczego mnie teraz zostawił? Sprawdza mnie… Z pewnością…
Kocim krokiem szedłem za następną ofiarą, wybrałem ją, ponieważ była zbyt „prawa” do tego świata, a świat ów nie powinien rządzić się prawami ogólnymi, każdy powinien mieć własne. Jak ja. Obejrzała się, jakby czując moją obecność. Strach. Nie zobaczyła mnie, bo, jako wybraniec, miałem dobry refleks i schowałem się szybko w uliczce. Przyśpieszyła kroku i, potykając się o studzienkę kanalizacyjną, upadła. To była szansa. Podbiegłem i chwyciłem jej włosy, wrzeszczała, a jej wrzask był niczym melodia dla mych uszu. Zaczynam… coś… czuć. – Zjaw się! – Krzyknąłem do Stwora, ale jedyne co zobaczyłem, to niebieskie światła w oddali, które mnie wołały.
Kazali mi opuścić nóż, dlaczego miałbym to zrobić, bo ludzie – niczym nie różniący się ode mnie, nawet słabsi, niżsi, pod względem samoświadomości – kazali mi to zrobić? Nie. Najwyżej doznam łaski śmierci… Zaraz, wtedy, być może, go zobaczę! Zastanawiałem się przez chwilę nad tym, co się właściwie stać może jak oni mnie zabiją, stwór zjawi się albo nie. Możliwe, iż tylko istota, która ginie z mej dłoni jest godna go ujrzeć… Co oznacza… Przyłożyłem nóż do własnego gardła, i… bałem się. Nie. Nie śmierci, ale tego, że… mój pomysł może zawieść. Jeden ruch, tylko jeden i się o tym przekonam. To chyba jednak bez sensu… Zbyt ryzykowne, jestem wybrańcem, muszę dawać łaskę innym, mój umysł krążył wokół wielu myśli i wtedy, gdy chciałem zdjąć ostrze ze swej skóry, poczułem chłód, zimna dłoń chwyciła za moją i pociągnęła… Umarłem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Ciało umarło, moja dusza żyła. Żyła w kimś innym, z tysiącami innych… wybrańców.