- Opowiadanie: Gedeon - Dwa i pół snu

Dwa i pół snu

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Dwa i pół snu

Niebieski citroen jechał drogą poprzez pogrążony w mroku nocy las. Jak gdyby ciemność nie była wystarczającym utrudnieniem dla widoczności, to dodatkowo okolicę spowijała gęsta, zawiesista mgła. Pomimo włączenia przeciwmgielnych świateł zasię wzroku ograniczał się do nie więcej jak trzech metrów – reszta świata ginęła za zasłoną, na dobrą sprawę mogłaby w ogóle nie istnieć.

Dlatego też kobieta siedząca za kierownicą jechała powoli i ostrożnie. Całą uwagę skupiała na drodze, tak, aby zawczasu dostrzec każdą ewentualną przeszkodę czy choćby zakręt. Matkę interesował jedynie ten niewielki fragment rzeczywistości, który mogła dojrzeć przez przednią szybę dzięki promieniom świateł. Natomiast jej synek, ulokowany na tylnym siedzeniu, bez przerwy patrzył w bok, gdzie oprócz ściany mgły mógł podziwiać jedynie powykręcane, bezlistne drzewa, widoczne jedynie dzięki temu, że rosły przy samej jezdni. Tak przynajmniej można by uznać.

– Mamo, widzisz ich? – niespodziewanie rozległo się pytanie.

– Kogo? – spytała mimochodem kobieta, nie odwracając wzroku.

– No, te twarze. We mgle, w lesie – powiedział chłopczyk.

Matka niczego nie odrzekła. Mały bawił się w szukanie wymyślonych kształtów we mgle? Może i dobrze. Przynajmniej nie będzie się nudził. W tym tempie dotarcie do domu zabierze im jeszcze co najmniej godzinę, może jeśli dzięki wyobraźni mały czymś się zajmie, zamiast przeszkadzać w prowadzeniu, podróż pójdzie sprawniej.

Niestety, nadzieje matki okazały się płonne. Chłopczyk zmienił nieco pozycję, tym razem przylepiając nos do tylnej szyby, jakby chciał się dokładnie czemuś przyjrzeć, a potem oznajmił:

– Mamo, czy to elfy?

– Jakie znowu elfy, do cho… – kobieta przerwała w ostatniej chwili i westchnęła z irytacją. – Skarbie, przestań. Muszę się skupić na drodze. Opowiesz mi wszystko, jak wrócimy, ale na razie nie gadaj, bo na coś się wpakujemy.

Prośba matki nie wywarła skutku. Dzieciak milczał może przez pięć sekund, po czym oznajmił:

– To chyba nie elfy. Mają spiczaste uszy. Ale są brzydkie. I straszne… Mamo? Możesz jechać szybciej? Szybciej niż one?

– Nie, nie mogę, zwłaszcza, że ciągle mnie rozpraszasz! – krzyknęła matka, w końcu odwracając się w stronę syna. Gdy to zrobiła, jej wzrok padł na tylną szybę, a raczej na to, co było przez nią widać. Natychmiast zapomniała o drodze i kierownicy. Wrzasnęła, jakby ją ze skóry obdzierano.

 

Zapadła ciemność. I w tym momencie Maciek zorientował się, że to już koniec snu. Szkoda… Czy zawsze muszą się urywać w najstraszniejszym – czyli najfajniejszym – momencie? Trzynastolatek niechętnie otworzył oczy. Poprzez zasłonięte firanki dostrzegł, że już świta. Zerknął na zegarek – było dziesięć po piątej. Paskudnie. Maciek lubił budzić się w środku nocy – na przykład koło pierwszej, czy drugiej. Obudzić się, spojrzeć na zegar, uświadomić sobie, jak wiele błogiego snu jeszcze zostało, nim trzeba będzie wstać – to była czysta przyjemność, zwłaszcza jeśli rankiem nie szło się do szkoły. Ale obudzić się tuż przed porą na wstanie… Nie, tego Maciek nie lubił. Wiedział, że już nie zaśnie, a nawet jeśli zadrzemie, to i tak po chwili się zerwie, kierowany bezsensownym strachem i uczuciem, że przespał „godzinę zero”, nawet jeśli tak naprawdę minie tylko kilka minut od zamknięcia oczu. Zawsze tak było. Naprawdę wnerwiające.

Dziś Maciek wraz z resztą rodziny miał wstać o szóstej. Tak zarządzili rodzice. Zaplanowali dwudniowy wypad na działkę do ciotki Marzeny. Ciotka wraz z mężem i synem mieszkała ponad sto dwadzieścia kilometrów stąd, więc, jak powiedział tata „wyruszymy z rana, żeby nie marnować dnia”. Prawdę mówiąc, Maciek nie miałby nic przeciwko temu, żeby wyjechać dużo później. Nie chodziło tylko o to, że nie miał ochoty być na nogach od szóstej rano w wakacyjny dzień. Po prostu wolałby skrócić czas spędzony na działce do minimum. I tak nie było tam co robić… W dodatku Stefan, syn ciotki, znowu będzie sobie z niego robił cały czas jaja…

Dla poprawy humoru, Maciek zaczął rozmyślać o śnie. Dobry był, krótki, ale miał klimat. Kojarzył mu się trochę z Królem Olch – ale nie tym z "Wiedźmina", tylko oryginalnym, z tego niemieckiego wiersza. Szkoda, że Maciek się obudził, zanim zobaczył, co się czaiło we mgle… A w ogóle to czy w nocy może być mgła? Ona to chyba raczej nad ranem się pojawia… A, chrzanić to! Sny to sny, dlatego właśnie są fajne, że mają mało co wspólnego z rzeczywistością!

Dzięki rozmyślaniom czas szybciej zleciał. Ani się Maciek obejrzał, a drzwi do pokoju uchyliły się i rozległ się głos mamy, nakazujący mu wstać. Chłopak westchnął, a potem wyszedł spod pościeli, ubrał się i ruszył do kuchni. Mama właśnie robiła kanapki Jaśkowi.

– Sam sobie coś zrobisz, dobrze? – rzuciła w stronę starszego syna, kładąc kromkę chleba na talerzu ośmiolatka.

– Jasne, mamo – odpowiedział Maciek.

– Pięknie. To ja się pójdę umyć – oświadczyła kobieta, po czym zniknęła w łazience. Maciek ukroił sobie chleba, a potem zrobił dwie kanapki z serem. Jasiek milczał, przeżuwając jedzenie i machając nogami. Do uszu trzynastolatka dochodził szum wody z łazienki oraz szmer telewizora dochodzący z salonu. Pewnie ojciec coś oglądał. Chłopak szybko zjadł pierwszą kanapkę, a potem z drugą w dłoni ruszył do pokoju. Co prawda mama nie pozwalała mu jeść w salonie… Ale przecież tego nie widziała, prawda? Zresztą, postara się być ostrożny i nie nakruszyć.

Telewizor faktycznie był włączony, ale tata go nie oglądał. Grzebał w szufladzie komody, szukając czegoś.

– Cześć, tata. Czego szukasz?

– Cześć, młody. Mapy drogowej. Pomyślałem, że na wszelki wypadek ją wezmę – odparł ojciec, wciąż kucając i przeglądając papierzyska.

– Pomóc ci? – spytał Maciek, z nadzieją, że odpowiedź będzie brzmiała „nie”. Nienawidził szukać rzeczy. Przeglądało się to samo miejsce dziesięć razy, a i tak na końcu okazywało się, że to coś leżało tam cały czas, tylko jakimś cudem dziewięć razy to przeoczyłeś.

– Nie, niby jak miałbyś mi pomóc? Na pewno jest gdzieś tu, a we dwóch w tej szufladzie grzebać nie będziemy. Dzięki.

Maciek skrycie odetchnął z ulgą, a potem zaczął wpatrywać się w telewizor. Był włączony na kanał regionalny, gdzie zwykle nadawano jedynie pogodę, wiadomości lokalne czy reklamy miejscowych drobnych przedsiębiorców – czyli, według Maćka, same nudne głupoty. Zresztą, nawet gdyby leciało coś ciekawego, nie miałby przecież czasu, żeby obejrzeć to do końca.

Aktualnie na ekranie widniała spikerka przekazująca wiadomości. Maćka w ogóle nie interesowało, co kobieta ma do powiedzenia (jak to możliwe, że kogoś ciekawą ceny buraków cukrowych?), ale jej twarz przyciągnęła jego wzrok. Nie ze względu na urodę – Maćka niespecjalnie interesowały dziewczyny, a tym bardziej dorosłe kobiety. Poza tym spikerka wcale nie była ładna. Była… No może nie brzydka, ale jakoś tak dziwnie wyglądała. Jakby była chora. Twarz miała wychudzoną, włosy rzadkie, a jej oczy gapiły się bezmyślnie gdzieś w przestrzeń. Zresztą, jej głos też nie porywał – wiadomości przekazywała tak monotonnie, jakby recytowała je z pamięci bez zrozumienia. Co w sumie Maćka nie dziwiło. Jednakże w tej chwili chłopiec zorientował się, że akurat nadszedł ten rzadki przypadek, kiedy w wiadomościach lokalnych podawano jakąś faktycznie ważną informację.

– …droga powiatowa numer E 9875 zostaje zamknięta. Zalecamy objazd przez Rowy Przyleśne – powiedziała kobieta.

– Co ona gada? – spytał ojciec, wciąż buszując w szufladzie.

– Że będziemy musieli jechać przez Rowy, bo jest objazd – odparł Maciek.

– Ech, to jeszcze wydłuży drogę… Czemu ten objazd? Wypadek? Roboty drogowe?

– Nie powiedziała – oświadczył trzynastolatek, wpychając do ust ostatni kawałek kanapki, a potem ponownie skierował wzrok na ekran, czekając, czy też dziennikarka zdecyduje się uzasadnić konieczność zamknięcia drogi. Ale kobieta milczała. Już nie wpatrywała się w dal. Teraz jej spojrzenie było żywe i czujne. Maćka ogarnęło absurdalne uczucie, jakby spikerka wpatrywała się właśnie w niego. W tej chwili coś zalśniło w obu kącikach oczu dziennikarki. Po chwili po jej policzkach spłynęły dwie krwawe łzy, zostawiając po sobie czerwone smugi. Maciek wrzasnął. Bogu dzięki, że już przełknął, inaczej chyba zakrztusiłby się na śmierć.

– Co jest? – spytał ojciec, zrywając się na równe nogi, z broszurą o żółtych okładkach w dłoni.

Maciek wahał się przez chwilę. Gdyby powiedział, co zobaczył, pewnie by mu się dostało. Rodzice bardzo niechętnie patrzyli na jego zainteresowanie fantasy i horrorami (i tak nie odróżniali jednego od drugiego). Gdyby pomyśleli, że ma od nich jakieś zwidy, na pewno dostałby szlaban.

Poza tym… Tak prawdę mówiąc, to sam nie był pewien, czy mu się to nie przywidziało. Nie mógł sprawdzić, bo wiadomości już się skończyły. W tej chwili na ekranie mężczyzna mieniący się Wujkiem Czesiem reklamował swoje Jaja od Szczęśliwych Kur.

– Nie, nic… Coś mi się przypomniało. Ale nic ważnego – wyjąkał w końcu.

– Aha, no dobrze – odparł ojciec, a potem pomachał trzymaną broszurą. – Mam mapę! Zaraz zerknę na ten objazd…

– Co? Objazd? – spytała mama, wchodząc do salonu. Zdążyła się nie tylko wykąpać, ale i przebrać. – W takim razie musimy się pospieszyć jeśli chcemy dotrzeć do Marzeny przed zmierzchem!

„Przed zmierzchem? Będziemy tam przed południem, nawet gdybyśmy zatrzymywali się na siku w każdym lasku” – pomyślał Maciek.

Mimo wszystko, rodzina popędzana przez matkę zorganizowała się na tyle sprawnie, że w ciągu piętnastu minut wszyscy siedzieli w samochodzie i podążali na spotkanie z ciotką Marzeną i Stefanem. Wkrótce opuścili miasteczko i skierowali się na drogę prowadzącą przez Rowy Przyleśne. Miejscowość o tej nazwie była niewielką rolniczą wioską. Kiedy przejeżdżali przez nią, Maciek przysunął twarz do okna. Lubił patrzeć na pola uprawne. Równe połacie falującego zboża miały w sobie coś uspokajającego… Tym razem też tak było. Przynajmniej z początku. Po chwili Maciek uświadomił sobie coś dziwnego – nie było widać ludzi. Ani w wiosce, ani na polach. Co prawda było dosyć wcześnie, ale chyba mimo wszystko nie na tyle, żeby nie napotkać żadnych przechodniów spieszących do pracy lub do sklepu czy też rolników na polu. Za to pośród łanów zboża wznosiły się strachy na wróble. Całe mnóstwo. Jeden obok drugiego. Niektóre duże, inne dosyć małe, ale wszystkie zbudowane w ten sam sposób – z szeroko ustawionymi „nogami” i „ramionami”, tak, że cała sylwetka tworzyła literę „x”. Widać też było wbite w ziemię paliki podtrzymujące każdego ze strachów. Dziwne… Po co one? Skoro i tak „nogi” musiały być kijami wbitymi w ziemię?… Bo tak było, prawda?

Maćka ogarnęło straszliwe podejrzenie. Gdyby nie to, że strachy stały daleko od drogi, a każdy z nich miał naciśnięty na twarz („Nie na twarz, tam nie ma żadnych twarzy, tylko zwykłe gałgany, nie bądź głupi) słomkowy kapelusz, być może byłby w stanie sprawdzić, czy obrazy podsuwane mu przez umysł są prawdziwe.

– Co tak wszyscy cicho siedzicie? – spytał tata. – Bo jeszcze usnę… Jak nie chcecie rozmawiać, to może trochę muzyki?

– Pewnie, puść coś! – poprosił Maciek. Jakaś wesoła piosenka sprawi, ze droga będzie się mniej dłużyć. I pomoże odegnać głupie myśli… To pewnie przez ten sen. Chyba rodzice mieli rację, za dużo naoglądał się historii o duchach i demonach i teraz mu odbija.

Tata, szybkim ruchem ręki zdjętej z kierownicy, włączył radio. Rozległa się muzyka. Dziwna melodia grana na fletach i jakieś słowa w tle. Dźwięk instrumentów był dużo głośniejszy od śpiewu, więc Maciek musiał wytężyć słuch, żeby zrozumieć słowa. I tak mu się to nie udało – kobiecy głos śpiewał w jakimś obcym języku. Nie po angielsku, tyle trzynastolatek był pewien.

– Co to za śpiewy dzikich ludów? Czy tam jakichś hinduskich sekciarzy? – prychnęła mama. – Weź przełącz.

Prawdę mówiąc, Maciek chętnie wysłuchałby tego utworu do końca. Był jakiś taki… „hipnotyzujący” jak to mówili w filmach i książkach, „wkręcający” jakby to określili jego koledzy z klasy. Jednakże wolał nie protestować. Tata posłusznie wcisnął przycisk, aby zmienić kanał – ale kiedy to zrobił, z radia rozległ się jedynie szum. Tak samo na innych stacjach. Nawet kiedy ojciec postanowił wrócić na pierwszy kanał, okazało się, że radio niczego nie odbiera.

– Albo się popsuło, albo nie ma zasięgu – stwierdził tata z rezygnacją i wyłączył urządzenie.

Co dziwne, pomimo objazdu na drodze nie spotkali zbyt wielu innych samochodów. Aż do teraz. Kilkanaście z nich stało po obu stronach pobocza. Kiedy ojciec podjechał bliżej, okazało się, że miał tu miejsce wypadek. Co prawda żaden z samochodów nie wyglądał na uszkodzony – ani zadrapania – jednakże niewątpliwie byli ranni.

– Nie patrzcie! – krzyknęła mama w kierunku tylnych siedzeń. Jasiek posłusznie zasłonił oczy, ale Maciek nie usłuchał matki. Z chorobliwą fascynacją przyglądał się poszkodowanym i martwym. Ciału mężczyzny, bezwładnie spoczywające za kierownicą, z wielką dziurą o równiutkich, okrągłych brzegach, przechodzącą na wylot przez głowę. Człowiekowi z urwaną nogą, z wystającą z kikuta śnieżnobiała kością, siedzącemu w rowie. Tata zwolnił, żeby nikogo nie potrącić. Kiedy tak się wlekli, tuż przed maską ich auta przeszła dziewczynka, mniej więcej w wieku Jaśka. Zatrzymała się na chwilę, obdarzyła całą rodzinę smętnym spojrzeniem i otworzyła usta. A potem jakby… Rzygnęła krwią. Nie, w sumie nie rzygnęła. Po prostu rozchyliła wargi, a spomiędzy nich buchnął strumień czerwonej cieczy. A potem, jak gdyby nigdy nic, ruszyła dalej.

Tego było już za wiele dla mamy.

– Zatrzymaj się, powinnam im pomóc – zwróciła się do taty. – W końcu jestem pielęgniarką.

– Daj spokój, pogotowie jest na miejscu! – żachnął się ojciec. Faktycznie, pośród samochodów stał ambulans. – To ich robota. Ty masz urlop!

– No nie wiem. Nie wygląda na to, żeby sobie radzili… – mruknęła mama. Właśnie mijali jednego z sanitariuszy. Jedno spojrzenie na niego mogło przekonać, że mama ma rację. Biały fartuch („Czy pogotowie nie nosi takich czerwonych strojów z żółtymi odblaskami? Może tylko w telewizji” – pomyślał Maciek) był poplamiony w wielu miejscach krwią. Zresztą nie tylko fartuch – jego twarz była pokryta krwawiącymi ranami. Jakkolwiek byłoby to dziwne, wyglądało na to, że sami sanitariusze też ulegli wypadkowi.

– Nie, dosyć tego, zatrzymaj się! – rozkazał mama. Determinacja w jej głosie była tak silna, że ojciec bez słowa zjechał na pobocze i zgasił silnik. Kobieta otworzyła drzwi i ruszyła w stronę lekarza.

– Och, jak to dobrze, że się państwo zatrzymali. Już się niepokoiłem, że będę musiał państwa zmusić – rozległ się głos okaleczonego sanitariusza. W tym czasie mama zaczęła szperać w leżącej obok na jezdni lekarskiej torbie, w poszukiwaniu opatrunków i narzędzi.

– Zmusić? – mruknął ojciec. – Tą drogę też zamknęli? Jak pech, to pech.

Jaśka znudziło już zasłanianie sobie oczu, więc odsunął dłonie od twarzy, by się rozejrzeć. Kiedy tylko spojrzał przez okno wrzasnął, a potem ponownie zakrył oczy, tym razem z własnej woli. Maciek postanowił zerknąć w tę samą stronę, żeby sprawdzić, co tak przeraziło jego małego braciszka. Okazało się, że Jasiek spojrzał na ambulans. A raczej na lekarza siedzącego na przednim siedzeniu. Mężczyzna bębnił palcami w kierownicę, a jego spojrzenie było spokojne, wręcz wyluzowane. To znaczy, spojrzenie tego jednego oka, które wciąż miał. Połowa jego twarzy… Trudno to było nazwać twarzą. W pierwszej chwili widok skojarzył się Maćkowi z Harveyem „Dwie Twarze” Dentem, jedną z postaci z Batmana… A potem przyszło mu na myśl inne porównanie. W sklepie mięsnym na wystawie czasem leżały takie kości, które ludzie kupowali żeby wrzucić do zupy, albo dać psu… Były niemal całkiem oskrobane – niemal. Wciąż pozostawała na nich cienka, równa warstewka czerwonego mięsa i białego tłuszczu.

Tak właśnie wyglądała lewa połowa twarzy kierowcy ambulansu. To było… chore. Pomimo straszliwego okaleczenia mężczyzna zachowywał się, jakby nic się nie stało… A sama rana… Wyglądała zbyt równo… Zbyt porządnie, aby mogła być skutkiem wypadku.

No i te samochody… Żaden nie miał nawet zadrapania. Żaden.

Maciek zrozumiał, że prawdopodobnie na tej drodze nie doszło do żadnego wypadku. A mimo to „sanitariusze” – o ile można ich tak nazwać – i tak wiedzieli, że będą się mieli kim „zaopiekować”. Ich dobra przyjaciółka, dziennikarka o krwawiących oczach zadbała o to, że na wiejskiej, mało uczęszczanej drodze tego dnia pojawi się odpowiednia ilość ludzi…

Zrozumiał także, że jego podejrzenia co do strachów na wróble w Rowach były uzasadnione.

Najwyraźniej mama przeglądając torbę lekarską doszła do podobnie paskudnych wniosków. Maciek wolał nie wyobrażać sobie, co tam znalazła. W każdym razie ze wstrętem i strachem wypisanym na twarzy odrzuciła torbę i podbiegła do samochodu. Usiadła na miejscu i krzyknęła „Jedź!”.

– Co się stało? – spytał tata, włączając silnik.

– Później – wymamrotała kobieta. – Po prostu jedź… Jak najdalej od tych… ludzi.

„Oni opanowali nawet telewizję, mamo. Nigdzie przed nimi nie uciekniemy” – pomyślał Maciek.

Na razie wyglądało na to, że nie uciekną przed nimi ani kilometra. Nadaremno tata raz po raz przekręcał kluczyk, silnik nie chciał zapalić.

– Co jest do cholery? – warknął ojciec.

Jeden z piekielnych medyków niespiesznym krokiem podążał w stronę samochodu rodziny. W jego dłoni lśnił skalpel wyciągnięty z odrzuconej przez mamę torby.

 

Łukasz otworzył oczy, a potem zamrugał kilka razy. Sam już nie wiedział, co naprawdę mu się przed chwilą przyśniło, a co sam sobie dośpiewał leżąc tak na wpół wybudzony. Często mu się to zdarzało – w końcu sen to tak naprawdę zaledwie parę króciutkich nielogicznych scen, a czasem nawet mniej – oderwane od siebie chaotyczne obrazy, czy nawet samo… wrażenie? Dopiero po odpowiedniej obróbce stają się prawdziwą historią. Tak samo było i w tym wypadku… Dwa sny, a jakoś udało się je Łukaszowi połączyć w jedną całość. Nie mógł się doczekać ranka, kiedy będzie mógł przelać je na papier. Może wreszcie uda mu się napisać coś na poziomie drukowalności…

Ale na razie był środek nocy. Najlepsze, co Łukasz mógł zrobić, to ponownie zasnąć – wiedział, że i tak nie zapomni tego, co mu się przyśniło, nie po tym, jak dokładnie obmyślił i rozbudował te historyjki… Czy raczej jedną historyjkę złożoną z dwóch snów.

Jednak nie tak łatwo było zasnąć z tym silnikiem dudniącym za oknem. Do cholery, czemu ten facet nie mógł go wyłączyć? Przecież nie było zimno. Czy takie stanie z pracującym silnikiem nie szkodzi samochodowi?

Łukasz wydał pełne irytacji westchnienie, a potem wstał z łóżka i podszedł do okna. Odrobinę odsłonił firankę, żeby zerknąć na warczącą maszynę.

W świetle rzucanym przez reflektory pojazdu chłopak mógł wyraźnie dostrzec stojący na parkingu samochód, a także jego właściciela. Kierowca opierał się o maskę. Jak gdyby wyczuł, że ktoś go obserwuje, uniósł głowę i spojrzał wprost w okno Łukasza. Chłopak odsunął się od okna, a potem przetarł oczy, żeby usunąć senne mroczki. Niestety, kiedy spojrzał ponownie, okazało się, że to co zobaczył za pierwszym razem nie wynikało z zamroczenia.

W miejscu oczodołów kierowcy ziały dwie dziury wypełnione szkarłatnym światłem.

Upiorny nieznajomy otworzył usta, ukazując dwa rzędy ostrych kłów, a potem uniósł rękę i powoli pokiwał głową, jakby chciał przesłać Łukaszowi pozdrowienie, a może tylko zwrócić jego uwagę.

Chłopak oderwał od niego spojrzenie dopiero wtedy, gdy usłyszał, że ktoś łomocze do jego drzwi.

„To chyba w tej chwili powinienem się obudzić, tym razem naprawdę?” – pomyślał Łukasz.

Ale przebudzenie nie nadchodziło. Nie nadeszło nawet wtedy, gdy drzwi do mieszkania zostały wyważone z taką siłą, że przeleciały przez pokój i wybiły okno. Nie nadeszło także wtedy, gdy przybysze zaczęli ukazywać Łukaszowi cudowne i straszliwe rzeczy, przy których bladł najniezwyklejszy sen.

Koniec

Komentarze

Bardzo typowe stwory, monstra i upiory, że o strachach na wróble nie wspomnę, straszą w tym opowiadaniu i choć opisane historie do odkrywczych nie należą, czytało się nieźle. Dodam jeszcze, że lektura byłaby o wiele przyjemniejsza, gdyby nie wykonanie, pozostawiające wiele do życzenia.

 

Nie­bie­ski Ci­tro­en je­chał drogą… – Nie­bie­ski ci­tro­en je­chał drogą

 

utrud­nie­niem dla wi­docz­no­ści, to do­dat­ko­wo oko­li­cę spo­wi­ja­ła gęsta, za­wie­si­sta mgła. Po­mi­mo włą­cze­nia prze­ciw­m­giel­nych świa­teł wi­docz­ność ogra­ni­cza­ła się… – Powtórzenie.

 

Całą swoją uwagę sku­pia­ła na dro­dze… – Zbędny zaimek.

 

Na­to­miast jej synek, sie­dzą­cy na tyl­nym sie­dze­niu… – Brzmi to fatalnie.

Może: Na­to­miast jej synek, ulokowany na tyl­nym sie­dze­niu

 

– Mamo, wi­dzisz ich? – nie­spo­dzie­wa­nie roz­le­gło się py­ta­nie.– Mamo, wi­dzisz ich? – Nie­spo­dzie­wa­nie roz­le­gło się py­ta­nie.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

do­tar­cie do domu zaj­mie im jesz­cze co naj­mniej go­dzi­nę, może jeśli dzię­ki wy­obraź­ni mały czymś się zaj­mie… – Powtórzenie.

 

a nawet jeśli za­drze­mie, to i tak po po chwi­li się ze­rwie… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

miesz­ka­ła ponad sto dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów drogi stąd… – …miesz­ka­ła ponad sto dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów stąd

 

znowu bę­dzie sobie z niego robił cały czas jaja… Żeby po­pra­wić sobie humor… – Powtórzenie.

 

Chło­pak szyb­ko zjadł pierw­sza ka­nap­kę… – Literówka.

 

Zresz­tą, po­sta­ra się być ostroż­nym i nie na­kru­szyć.Zresz­tą, po­sta­ra się być ostroż­ny i nie na­kru­szyć.

 

Grze­bał w szu­fla­dzie od ko­mo­dy… – Grze­bał w szu­fla­dzie ko­mo­dy

 

że ja­kimś cudem to coś le­ża­ło tam cały czas, tylko ja­kimś cudem dzie­więć razy to prze­oczy­łeś. – Czy to celowe powtórzenie?

 

Ak­tu­al­nie na ekra­nie go­ści­ła spi­ker­ka ogła­sza­ją­ca wia­do­mo­ści. – Raczej: Ak­tu­al­nie na ekra­nie widniała spi­ker­ka, czytająca/ komentująca/ przekazująca wia­do­mo­ści.

 

Maćka w ogóle nie in­te­re­so­wa­ło, co ko­bie­ta ma do po­wie­dze­nia (jak to moż­li­we, że kogoś in­te­re­su­ją ak­tu­al­ne… – Powtórzenie.

 

wia­do­mo­ści re­cy­to­wa­ła tak mo­no­ton­nie, jakby re­cy­to­wa­ła je z pa­mię­ci bez zro­zu­mie­nia. – Powtórzenie.

 

Co aku­rat Maćka nie dzi­wi­ło. Jed­nak­że w tej chwi­li chło­piec zo­rien­to­wał się, że aku­rat nad­szedł… – Powtórzenie.

 

– …droga po­wia­to­wa nr E 9875 zo­sta­je za­mknię­ta. – – …droga po­wia­to­wa numer E dziewięćdziesiąt osiem siedemdziesiąt pięć zo­sta­je za­mknię­ta.

Skoro kobieta mówi, to chyba nie skrótami, a i liczby wypowiada słowami.

 

Już nie wpa­try­wa­ła się dal.Już nie wpa­try­wa­ła się w dal.

 

nawet gdy­by­śmy za­trzy­my­wa­li się siku w każ­dym lasku… – …nawet gdy­by­śmy za­trzy­my­wa­li się na siku w każ­dym lasku

 

Tata szyb­kim ru­chem ręki ode­rwa­nej od kie­row­ni­cy włą­czył radio. – Raczej: Tata, szyb­kim ru­chem ręki zdjętej z kie­row­ni­cy, włą­czył radio.

 

– Albo się po­psuł, albo nie ma za­się­gu… – Tata mówi o radiu, wiec: – Albo się po­psuło, albo nie ma za­się­gu

 

Kil­ka­na­ście z nich stało po obu stro­nach po­bo­cza. – Chyba: Kil­ka­na­ście stało po obu stro­nach drogi. Lub: Kil­ka­na­ście stało na obu po­bo­czach.

 

Ciału męż­czy­zny, bez­wład­nie spo­czy­wa­ją­ce za kie­row­ni­cą, z z wiel­ką dziu­rą o rów­niut­kich, okrą­głych brze­gach, prze­cho­dzą­cą na wylot przez głowę. – Skoro patrzył na twarz mężczyzny i widział dziurę wlotową, to chyba nie mógł zobaczyć, że głowa jest przestrzelona na wylot.

Proponuję: Ciału męż­czy­zny, bez­wład­nie spo­czy­wa­ją­cemu za kie­row­ni­cą, z wiel­ką, okrągłą, o rów­niut­kich brze­gach, dziurą w głowie.

 

Kiedy tak się wle­kli, tuż przed maską prze­szła im dziew­czyn­ka… – Raczej: Kiedy tak się wle­kli, tuż przed ich maską/ autem prze­szła dziew­czyn­ka

 

Ma­ciek po­sta­no­wił zer­k­nąć w  samą stro­nę… – Ma­ciek po­sta­no­wił zer­k­nąć w  samą stro­nę

 

Cięż­ko to było na­zwać twa­rzą. – Raczej: Trudno to było na­zwać twa­rzą.

 

po­dej­rze­nia co do stra­chów na wró­ble w Ro­wach były praw­dzi­we. – Raczej: …były uzasadnione.

 

Naj­lep­szym, co Łu­kasz mógł zro­bić, było po­now­nie za­snąć… – Naj­lep­sze, co Łu­kasz mógł zro­bić, to po­now­nie za­snąć

 

chło­pak mógł wy­raź­nie do­strzec sam sto­ją­cy na par­kin­gu sa­mo­chód, a także jego wła­ści­cie­la. – …chło­pak mógł wy­raź­nie do­strzec sto­ją­cy na par­kin­gu sa­mo­chód, a także jego wła­ści­cie­la.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podpiszę się pod opinią Reg – niespecjalnie odkrywcze, ale czytało się nieźle. Ja miałam wrażenie, że zastosowałeś konstrukcję skrzyneczki – otwierasz jedną, włazi taka historia, za z niej wyłania się kolejna. Ale chyba jednak tak nie było.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

w mroku nocy ← nigdy mi się nie podoba ten zwrot. Może być jasność nocy?

 

dla widoczności, to dodatkowo okolicę spowijała gęsta, zawiesista mgła. Pomimo włączenia przeciwmgielnych świateł widoczność

 

tak, aby zawczasu dostrzec każdą ewentualną przeszkodę, czy choćby zakręt.  ← nie stawiamy przed pierwszym czy, które w dodatku nie oddziela zdań składowych. A “tak, aby” ← jeśli akcent ma być na tak, przecinek jest ok, jeśli na aby, nie powinno go być.

 

koło pierwszej, czy drugiej.

 

znowu będzie sobie z niego robił cały czas jaja… ← szyk mi się nie podoba, znowu będzie sobie z niego cały czas robił jaja

 

czyli(+,) według Maćka, same nudne głupoty. ← według Maćka to wtrącenie, oddzielamy przecinkami

 

Aktualnie na ekranie gościła spikerka ogłaszająca wiadomości. Maćka w ogóle nie interesowało, co kobieta ma do powiedzenia (jak to możliwe, że kogoś interesują aktualne ceny buraków cukrowych?), ale jej twarz przyciągnęła jego wzrok. Nie ze względu na urodę – Maćka niespecjalnie interesowały dziewczyny, a tym bardziej dorosłe kobiety.

 

recytowała tak monotonnie, jakby recytowała je z pamięci bez zrozumienia. ← masło maślane

 

naciśnięty na twarz ← eeeee?????

 

Resztę w wielkiej mierze wyłuskała Reg. Nie porwało, ale i nie bolało. Czasem tłumaczysz oczywiste rzeczy albo powtarzasz coś, co już wiemy. Ładna końcówka!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Historia raczej standardowa, nie będę się czepiał bo to nie zbrodnia. Aczkolwiek faktycznie zabrakło jakich interesujących elementów, czegoś zaskakującego, co nie jest zaskakujące samo w sobie. Trochę niejasne to moje tłumaczenie wiem :P

Oprócz tradycyjnych błędów interpunkcyjnych i niechlujnego zapisu, znalazłem trochę mniejszych nielogiczności. Przykładowo:

Pierwsza scena. Dziecko mówi raz po raz, że za samochodem biegną wkurzone elfy. Matka nie dostrzega tego, dopóki nie odwróciła się żeby skarcić synka. Prawka to ja nie mam, więc mogę się mylić, ale czy nie było w aucie lusterek? A jeżeli matka była skupiona na jeździe, to sprawdzanie czy ktoś z tyłu nie jedzie, nie jest podstawą ostrożnej jazdy?

 

“Poprzez zasłonięte firanki dostrzegł, że już świta.“ – Jak okna zasłonięte były to wiele przez nie nie mógł zobaczyć. Czepiam się teraz. Wiem że nie wszystkie firanki są nieprzejrzyste. No ale ja na twoim miejscu doprecyzowałbym zdanie, albo wykreślił firanki.

lol

Dziękuję bardzo za uwagi, większość z nich uwzględniłem i zedytowałem tekst.

 

“Poprzez zasłonięte firanki dostrzegł, że już świta.“ – Jak okna zasłonięte były to wiele przez nie nie mógł zobaczyć. Czepiam się teraz. Wiem że nie wszystkie firanki są nieprzejrzyste. No ale ja na twoim miejscu doprecyzowałbym zdanie, albo wykreślił firanki.

Hmm, ja mam nieprzejrzyste firanki, ale mogę przez nie odróżnić dzień od nocy (czy też świt/zmierzch od nocy).

 

w mroku nocy ← nigdy mi się nie podoba ten zwrot. Może być jasność nocy?

Może być jakiś oświetlony obszar. Np. jeśli w nocy stoisz pod latarnią, to ta latarnia jest światłem w mroku. W mroku nocy. Nie jest to też pleonazm, bo bo nie każdy mrok jest mrokiem nocy. Tak mi się wydaje ;)

 

 

Gedeonie, a jesteś pewien, że mówisz o firankach, a nie o zasłonach> tak tylko sobie pytam, bo czasem panowie mają problem z rozróżnieniem. wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mam u siebie w pokoju zarówno firanki, jak i zasłony. Może chodzi o to, że moje okno jest od wschodu?

Nowa Fantastyka