- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Kochanie, obiad na stole

Kochanie, obiad na stole

Moje pierwsze opowiadanie, które gdziekolwiek zamieściłem. Potraktujcie je z dużym przymrużeniem oka.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kochanie, obiad na stole

Gdy makaron był już miękki, Hela odlała wodę i wsypała go do miski. Rozejrzała się dokoła. Kuchnia była zbyt przestronna. Nie znosiła tego nowego domu na wsi, ale praca Marka wymagała tego, by mieszkał jak najbliżej warsztatu. Otworzyła okno i zawołała:

-Marek! Obiad stygnie!

Odpowiedziała jej głucha cisza. Po chwili usłyszała stukanie w warsztacie, który zajmował cały prawy bok podwórka. Wyszła więc na zewnątrz, żeby wygnać stamtąd męża. Rozejrzała się wokół. Ich podwórko wyglądało jak skansen. Stało tu pięć różnych samochodów, kolejne były poupychane w garażach, które Marek sam postawił w trosce o swoje zabytki. Ledwie znalazło się tam miejsce dla jej autolotu, którym codziennie docierała do pracy w pobliskim, oddalonym o niecałe sto pięćdziesiąt kilometrów mieście. Kiedy wychodziła za mechanika autolotów, myślała, że już nigdy nie będzie musiała pracować. Jak wielkie było jej rozczarowanie, kiedy, gdy tylko przeprowadzili się na wieś, Marek zaczął ściągać te graty. Miał za grube pieniądze naprawiać luksusowe autoloty obrzydliwie bogatym ludziom, tymczasem masowo skupuje samochody, których nikt od dobrych dwustu lat nie używa, naprawia je, i, jeżeli szczęście dopisze i nabywca się znajdzie, sprzedaje za grosze innym wariatom. Marek brał zlecenia na naprawy autolotów, ale bardzo rzadko. Zwykle tylko tyle, żeby załatać dziurę budżetową powstałą po ostatnim zakupie samochodu.

Hela przeszła już całą długość podwórka i weszła do warsztatu.

-Kochanie, obiad stygnie.

-Już, już – odpowiedział jej głos z kanału rewizyjnego. Oczywiście nie z kanału nad którym podwieszony był autolot jej przyjaciółki.

Anka przyprowadziła go tydzień temu z powodu awarii systemu antykolizyjnego, lecz od tego czasu pojazd wisiał nietknięty.  Marek znów zajmował się jakimś samochodem. Ten był dwa razy mniejszy i dwa razy brzydszy niż wszystko, co do tej pory przyprowadził, a do tego w ogóle nie był podobny do żadnego pojazdu, który Hela wcześniej widziała. Był mały, czerwony i dość… zabawny. Szczerze mówiąc, wyglądał bardziej jak zabawka dla dziecka.

-Marek, co to znowu ma być!

-To maluch, czyż nie jest wspaniały? To fiat, model 126p, pochodzi jeszcze z dwudziestego wieku.

-Musiałeś dać za niego majątek.

-Nie do końca. Powiedzmy, że go znalazłem. Dobrze, skarbie? Właśnie kończę, koniecznie muszę ci coś pokazać. Ten samochód to prawdziwe cudo. Jeśli wierzyć przekazom z archiwum, tym samochodem pięć osób potrafiło pojechać na wakacje. Razem z bagażami! Zupełnie jak w TARDIS!

-To coś z tych twoich starych seriali? – spytała Hela, trochę dumna z siebie, że udało jej się coś zapamiętać.

-Dokładnie, ale to jeszcze nic. Podobno, jeśli wymontowało się tylne siedzenia, by obniżyć masę, na swoim fabrycznym silniku to cudo potrafiło wyciągnąć sto dwadzieścia!

-Och, niemożliwe!- dodała Hela, trochę z ironią, ponieważ nie znosiła tych powolnych przejażdżek z mężem samochodami, które zwykle nie potrafiły przekroczyć nawet dwustu kilometrów na godzinę.

-Wpadłem na pewien pomysł. Jeśli potrafił wyciągnąć tyle z silnika, którego odpowiednik masz w swojej sokowirówce, to co się stanie, jeśli zamontujemy w nim napęd z najnowszych, sportowych, autolotów! Zamontowałem też podwozie magnetyczne, żeby nie tracić energii na tarcie. Zastosowałem solarny silnik odrzutowy, płytka już ładuje się na dachu. Chcesz się przejechać?

-No, niech będzie – odpowiedziała, ostentacyjnie przewracając oczami. Uwielbiała szybkie autoloty. Nawet jeśli wyglądały… cóż, źle.

Założyła słuchawki wygłuszające i zajęła miejsce pasażera. W samochodzie, nie ma co ukrywać, śmierdziało. Głównie wilgocią, ale wyczuwała też, aż nazbyt sobie znajomy, zapach benzyny.  Wieki trwało zanim Marek skończył grzebać przy aucie i zamontował płytkę energetyczną. Hela cały czas myślała o obiedzie, który już na pewno wystygł. W końcu ruszyli. Dach rozsunął się automatycznie, a oni najpierw unieśli się nad ziemię, a potem wolniutko ustawili się w pozycji startowej i ruszyli. Ogromne było zdziwienie Heli, kiedy po zaledwie kilkunastu sekundach usłyszała charakterystyczny huk, oznaczający przejście w prędkość ponaddźwiękową. Rzadko zdarzało jej się przekraczać autolotem prędkość dźwięku, lecz nie zdziwiło jej to. Była przyzwyczajona do dziwnych eksperymentów Marka. Myślała, że ich lot się ustabilizuje, lecz oni nadal przyspieszali. Marek wyraźnie wzmocnił kabinę, ale nadal bała się, czy ten stary rzęch wytrzyma taką prędkość. Lecieli coraz szybciej i szybciej. W pewnym momencie straciła przytomność, a przynajmniej tak jej się wydawało. W pełni ocknęła się dopiero w garażu.

-Co się stało? – spytała słabym głosem

-Nie, wiem, wydaje mi się, że przekroczyliśmy prędkość światła. O-mój-boże! Czy ty rozumiesz co się stało?! Jesteśmy pierwszymi ludźmi, którzy tego dokonali! Będą o nas pisali w gazetach! Zostaniemy sławni! Oczywiście, są wariaci, którzy twierdzą, że gdy przekroczy się prędkość światła, można się cofnąć w czasie, ale już dawno obalono te bzdury. Właśnie dowiedliśmy tego eksperymentalnie!

Marek trajkotał coś podniecony jeszcze przez kilka minut, ale Hela nie słuchała go zbyt uważnie. Czuła się dość nieswojo.

-Pójdę odgrzać obiad – powiedziała skołowana, nie wiedząc za bardzo, co powinna ze sobą zrobić. Wyszła z garażu. Gdy weszła do kuchni nastawiła wody, by odgrzać makaron. Spojrzała na miskę, na którą wcześniej go wyłożyła. Makaron był gorący i parował, jakby przed chwilą wysypała go z garnka.

Koniec

Komentarze

O maluchach i podróżach nimi napisano tomy, ale fiacik pędzący z szybkością światła, to czysta fantastyka. ;-)

Ponieważ to Twój debiut, Anonimie, wybaczam usterki i pozostaję z nadzieją, że dołożysz starań, aby kolejne opowiadania były napisane znacznie lepiej.

 

Gdy ma­ka­ron był już mięk­ki, Hela od­la­ła wodę i wsy­pa­ła go na miskę. – Wydaje mi się, że raczej: Gdy ma­ka­ron był już mięk­ki, Hela od­la­ła wodę i wyłożyła go do miski.

 

-Ma­rek! Obiad sty­gnie! – Brak spacji po dywizie, zamiast którego po winna być półpauza.

Ten błąd występuje w całym opowiadaniu.

Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

od­da­lo­nym o nie­ca­łe 150 ki­lo­me­trów mie­ście. – …od­da­lo­nym o nie­ca­łe sto pięćdziesiąt ki­lo­me­trów, mie­ście.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Hela prze­szła już całą dłu­gość po­dwór­ka i we­szła do warsz­ta­tu. – Powtórzenie.

Może: Hela pokonała już całą dłu­gość po­dwór­ka i we­szła do warsz­ta­tu.

 

-To Ma­luch, czyż nie jest wspa­nia­ły? To Fiat, model 125p… – – To ma­luch, czyż nie jest wspa­nia­ły? To fiat, model 125p

Nazwy aut zapisujemy małymi literami. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

to cudo po­tra­fi­ło wy­cią­gnąć 120! – …to cudo po­tra­fi­ło wy­cią­gnąć sto dwadzieścia!

 

nie potrafiły przekroczyć nawet 200 ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. – …nie potrafiły przekroczyć nawet dwustu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę.

 

Czy Ty ro­zu­miesz co się stało?! Czy ty ro­zu­miesz co się stało?!

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Gdy we­szła do kuch­ni na­sta­wi­ła wody, by od­grzać ma­ka­ron.Gdy we­szła do kuch­ni na­sta­wi­ła wodę, by od­grzać ma­ka­ron.

Chyba że Hela nastawiła kilka wód.

 

Dzięki za rady, jednak pozwolę sobie nie zgodzić się z niektórymi punktami.

 

  1. Nie rozumiem, dlaczego makaronu nie można wysypać. dla mnie to naturalniejsze niż wykładanie, wykładanie kojarzy mi się raczej z przekładaniem czegoś sztuka po sztuce, lub za pomocą czegoś (na przykład łyżki)
  2. Za liczebniki i nazwy samochodów serdecznie przepraszam, mea culpa. “Ty” to raczej kwestia przyzwyczajenia.
  3. Nie zgodzę się z kolei z ostatnią uwagą. Można nastawić wody, tak samo, jak można nakroić chleba. To tak zwany genetivus partitivus. Sugeruje on, że ilość desygnatu jest nieokreślona. To akurat mój mały lingwistyczny bzik :P

Za resztę uwag serdecznie dziękuję, muszę bardziej zwracać uwagę na niektóre rzeczy.

I chcę tylko powiedzieć, że niezmiernie się cieszę, że ktokolwiek poświęcił czas na to, by je poczynić, a błędy jak najszybciej poprawię :)

Nie rozumiem, dlaczego makaronu nie można wysypać. dla mnie to naturalniejsze niż wykładanie, wykładanie kojarzy mi się raczej z przekładaniem czegoś sztuka po sztuce, lub za pomocą czegoś (na przykład łyżki)

Mogę wsypać do garnka suchy makaron.

Ugotowany makaron jest wilgotny i lepki, dlatego ja wykładam go do miski/ na talerz.

 

 

Nie zgodzę się z kolei z ostatnią uwagą. Można nastawić wody, tak samo, jak można nakroić chleba. To tak zwany genetivus partitivus. Sugeruje on, że ilość desygnatu jest nieokreślona. To akurat mój mały lingwistyczny bzik :P

I mnie się zdarza pokroić chleb na kromki, a kiedy trzeba, nakroić wiele kromek chleba. Kiedy gotuję makaron, używam jednego garnka, do którego wlewam wodę. Jedna woda w jednym garnku.

 

 

Anonimie, to Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakich słów użyjesz, aby prezentowało się jak najlepiej. Jeśli skorzystasz choćby z jednej sugestii, będę bardzo zadowolona. Zrozumiem, jeśli wolisz pozostać przy własnej wersji.

 

Maluszek w połączeniu z końcówką – to faktycznie trzeba traktować z przymrużeniem oka. Jakoś nie mogłam w to uwierzyć, ale to po prostu groteska, to nie ma się co czepiać…

Po chwili usłyszała stukanie w warsztacie, który zajmował cały prawy bok podwórka.

Trochę to brzmi, jakby warsztat był na świeżym powietrzu, na prawej stronie podwórka.

-To maluch, czyż nie jest wspaniały? To fiat, model 125p,

Moment, a maluch to nie był 126p? No i upierałabym się, że liczby w dialogach koniecznie słownie. Bo i jak wymówić 125?

kiedy po zaledwie kilkunastu sekundach usłyszała charakterystyczny huk, oznaczający przejście w prędkość ponaddźwiękową.

Czy wewnątrz pojazdu poruszającego się z prędkością ponaddźwiękową słychać huk fali uderzeniowej? Nie wiem, ale mam poważne wątpliwości. Latał ktoś concordem?

Chyba przekonałeś mnie do wysypywania.

Ale genetivusa partitivusa będę bronił jak niepodległości. Istnieje takie coś w języku polskim. Pisałem na ten temat pracę na studia. Nastawić wody znaczy mniej więcej tyle co nastawić wodę w nieokreślonej ilości. Trochę, tyle, żeby było akurat. I to jest ten sam przypadek co ukroić chleba. Możesz w domyśle dodać sobie “trochę”.

O, tutaj masz podobny przypadek. Przepraszam, że tak bardzo się upieram, ale to moja ulubiona część mowy w naszym języku.

http://sjp.pwn.pl/slowniki/dope%C5%82niacz%20cz%C4%85stkowy.html

126! oczywiście, że 126! To dopiero babol, zwłaszcza, że autko stoi na podwórku. Dziękuję :) Drugi błąd rzeczowy muszę jeszcze sprawdzić. Tak, cała konwencja miała być taka absurdalno-groteskowa :D

Ależ pisz, Anonimie, pisz, skoro jesteś przekonany o swojej racji i nastawiaj wody tyle ile zechcesz, skoro nie wiesz ile jej jest. ;-)

Jednak ja, gotując makaron, zawsze będę nastawiać wodę, albowiem wiem jaka jest pojemność moich garnków. ;-)

Reg, “wstaw wody na herbatę” faktycznie nieco dziwnie brzmi. ale “ukroj mi chleba” – całkiem naturalnie. Coś w tym jest…

Zgadzam się z Tobą, Finklo.

Moje cpu przegrzało się przy poduszkach magnetycznych :), taniej i lżej byłoby zainstalować cztery wentylatory dające ciąg na rogach pola podstawy. i jak, chociaż w przybliżeniu miałaby działać płytka solarna? ładowana strumieniem neutrin przez wygłupiających się obcych którzy dla żartu zafałszowują prawa fizyki by w prowadzić w błąd prymitywną, agresywną rasę, obawiając się jej dalszej ekspansji w przestrzeń?

A dlaczego nie? :) Szczerze mówiąc, konwencja opowiadania, jak już mówiłem, miała być lekko groteskowa. A Twoja koncepcja brzmi całkiem nieźle :D

Ciekawe z tym partitivusem. Ja co prawda zazwyczaj nastawiam wodę, ale proszę, żeby mi z niej zrobiono herbaty ;)

Wracając do tematu, opowiadanie ma kilka usterek, ale jest całkiem zabawne.

Fajne :) uśmiechnęłam się podczas czytania :)

Niezłe:) lekko się czyta

Fajne opowiadanko, lekko się czyta. Nie takie głupoty wypisują autorzy powieści science fiction. (Lądowanie na Wenus – sam S. Lem, chodzenie po Jowiszu, dziurawienie gwiazd itp.). Tak więc ta humoreska mieści się jak najbardziej w poetyce s.f. Maluch musiał być nieźle zakonserwowany, jeżeli ostał się przez dwieście lat – od strony fizykochemicznej jest to jak najbardziej możliwe. Natomiast pilot nie słyszy huku przy przekraczaniu prędkości dźwięku z oczywistych powodów.

Od strony językowej ja nie mam żadnych zastrzeżeń. Ogólnie niezły szorcik z maleńkimi usterkami. Pozdrowienia z wakacyjnego Krakowa.

Całkiem niezły i dobrze napisany szorciak.

Nie wiem jak teraz, ale niegdyś w podręcznikach do polskiego dla młodszych klas podstawówki znaleźć można było czytanki typu “Świat za sto lat”. Zadziwiały one młodych czytelników na przykład opowieściami o robotach, które we wszystkim wyręczały ludzi: sprzątały za nich itd. Zaprezentowany szorcik usiłuje zadziwić nas niespotykanym urządzeniem, ale więcej sensu było w tych robotach ze szkolnych czytanek.

Sympatyczne :)

Nowa Fantastyka