Ten fragment to mój debiut. Stanowi część mam nadzieje już niedługo większej całości, która złoży się przyszłości na całą książkę. Urzeczywistniam marzenie.
Ten fragment to mój debiut. Stanowi część mam nadzieje już niedługo większej całości, która złoży się przyszłości na całą książkę. Urzeczywistniam marzenie.
I
Ona jeszcze spała. Jasny kształt jej nagiego ciała zlewał się z pościelą. Spojrzał na nią, krzywo się uśmiechając. Tak to była upojna noc.
Zamienił się w szarobiałego wilka i wyskoczył przez okno. Mógł zamienić się w każde inne stworzenie jednak było coś niesamowitego w tym dzikim i wolnym wilczym tchnieniu. Las pachniał wilgocią ptaki powoli budziły się ze snu. Za chwilę pokażą się pierwsze jasne smugi na nocnym niebie, a słońce rozpocznie wędrówkę.
Jeszcze tylko kilka skoków. Zatrzymał się. Zrzucił w myślach postać wilka i stał się z powrotem sobą. Nie był już młody, przynajmniej pierwsza młodość gdzieś odeszła. Stał teraz na łące, rosa błyszczała w kępkach traw. Po drugiej stronie polany delikatnie zaszeleściły lekkie gałęzie brzozy, ukazała się smukła postać elfa.
– Nie śpieszyłeś się Elvirze. – Szepnął zmęczonym głosem, jednak jego jasne oczy nie zdradzały zmęczenia.
– Nie śpieszno mi było opuszczać łoże dzisiejszej nocy jasny przyjacielu. – Uśmiechnął się mag, który myślami wrócił, do pewnie jeszcze śpiącej karczmarki. Nie obrazi się przecież wie, że wróci zawsze wracał. Oby tym razem też tak było.
– Wolę nie czytać z twych myśli magu. – elf był już zniecierpliwiony i choć nie dał tego po sobie poznać chciał ruszać w trudną drogę.
Ruszyli leśnym duktem, każdy pogrążony w otchłani swych myśli. Czekająca ich droga w najlepszym razie przyniesie szybka śmierć w najgorszym … podążali krok za krokiem w przeklęte miejsce Góry Tracących Nadzieje.
Kiedy słońce niemiłosiernie smagało ziemie promieniami, przystanęli w chłodzie starego dębu. Drzewo pamiętało wiele z dziejów tej spokojnej krainy – Lordii. Kora była pomarszczona jak skóra stuletniego znachora, a dusza drzewa szumiała mocno zielonymi liśćmi, zmęczonymi letnim upałem.
– Elvirze wciąż słyszę w mych myślach zew Czarnego. Jak możesz być tak pewny swego? Zabije nas jednym spojrzeniem.
– Ciebie nie zabije – mag odpowiedział ponuro choć bez strach, sam już tyle razy obcował ze śmiercią, że przestał się jej lękać. Była jak dojrzała kobieta zabawiająca się ze swym niedoświadczonym młodym kochankiem. – Co do mnie, jeśli zainteresuje go moja chaotyczna moc, nie zrobi tego od razu. Nie ciebie nie zabije jesteś już teraz jego częścią czy ci się to podoba czy nie. Piłeś jego krew!
Elf zbladł na samo wspomnienie, choć na jego jasnej twarzy trudno było to dostrzec.
– Dlatego, że piłem przeklętą krew sprzeciwiłam się ojcu. Odszedłem nocą z jego domu jak tchórz! – Na delikatnej twarzy elfa pojawiło się zaledwie kilka zmarszczek świadczących o fali uczuć które się w nim burzyły. – Jestem pewien, że nie uwolnię się od Czarnego zapragnął mnie świadomie. Dziwie się że mi towarzyszysz zawsze miałem cię za samotnego wilka nie zajmującego się losami zwykłych śmiertelników.
Elvir uśmiechnął się a jego już prawie czterdziestoletnia twarz wykrzywiła się zawadiackim grymasem.
– Nie jesteś zwykłą istotą Artonie, nigdy nią nie byłeś i nie będziesz. Jesteś elfem. Elfem związanym Przekleństwem Krwi z Czarnym Smokiem.
– Ojciec zaczął się domyślać, że moja aura uległa skażeniu. Co raz trudniej było mi z nim rozmawiać – elf wypowiedział te słowa szeptem.
– Drzemią w nim moce powiązane z Srebrzystym Światłem Księżyca to silna magia. Masz szczęście, że nie posiadł zdolność widzenia aury.
– Nie zabiłby jedynego syna! – oburzył się Arton.
– Zabiłby nie syna a zalążek smoka który w nim kiełkuje – odrzekł bez emocji Elvir ponieważ dobrze wiedział, jak bardzo elfy nienawidzą smoków
II
– Panie…
– Księcia nie ma w jego komnatach tak… – Rentorn król Kryształowych Sal dostojny elf o trudnym do określenia wieku i białosrebrzystych włosach nie był zdziwiony. Podejrzewał, że syn odejdzie – Przypuszczam, że nie znajdziecie go również w pałacu.
Władca powrócił myślami do ostatniej rozmowy z Artonem. Nie mógł nawiązać z synem nici porozumienia, która zawsze spajała ich rozważania. Książę stał blisko a jednak przysłaniała go niewidzialna kurtyna. Czym była? Nie potrafił powiedzieć. Wiedział, że to coś pozostawiło ślad na jasnej aurze syna.
Z zamyślenia wyrwał króla głos kapitana straży
– Książę musiał opuścić pałac nocą z niewielką ilością prowiantu i najpotrzebniejszymi rzeczami. Jego łuk i kołczan na srebrzyste strzały również zniknęły. Ogier pozostał w stajni. Czy mam wysłać straż na poszukiwania? Kapitan zamilkł czekał na decyzje króla.
-Nie! Arton powinien zostać. Sam podjął decyzje – nie wierzył w to co właśnie usłyszał z własnych ust, czyżby aż tak bardzo oddalił się od jedynaka? Czy tak powinien postąpić kochający ojciec?
Kiedy nadeszła noc Rentorn udał się samotnie do pałacowego ogrodu. W jego najstarszej części znajdowała się nie duża fontanna. Na cokole z białego marmuru stał duch lasu, który przybrał postać srebrnego jelenia. Z jego rogów tryskała woda, która w świetle księżyca bardziej wydawała się światłem niż źródlaną rosą. Woda z tej magicznej fontanny tryskała z poroża jelenia i tylko w księżycowe noce. Król zanurzył dłoń a płynne, chłodne srebro przelało się miedzy jego palcami.
– Szukasz odpowiedzi mój panie – zaszumiał delikatny kobiecy głos w myślach władcy.
– Dawno cię nie odwiedzałem pani – szepnął król tkając nić myśli – Mój syn wybrał złą drogę, a ja mimo całej miłości do niego nie potrafię … nie chcę go chronić – ze łzami w oczach skończył swą myśl Rentorn.
– Twa wieczna elficka natura burzy się przeciw ciemności. Twa srebrzysta moc nie zniesie gwałtu zadanego przez czarną otchłań.
– Jak zwykle przemawiasz zagadkami moja pani, mącisz spokój udręczonej duszy. Jaki jest twój wyrok o przedwieczna?
Król dawno niczego się nie bał. Właściwie przez ostatnie wieki zapomniał czym jest ten dręczyciel. Teraz czuł nieomalże fizyczny jego dotyk i drżał.
Źródło zaszumiało głośniej a zimna srebrzysta woda błysnęła w świetle księżyca, elf przymknął oczy. Słuchał…
– Nadejdzie ten, którego się lękasz. Jego czarna natura cię zwiedzie, a jasny wzrok osłoni. Naucz patrzeć się sercem!
Fontanna lekko szemrała. Władca wiedział, że ten duchowy okruch potęgi natury nie wróci póki nie wypełni się przeznaczenie.
Nie zrozumiał jeszcze znaczenia słów, które usłyszał. Nie doznał ukojenia ani oczyszczenia po które tu zmierzał. Odczuwał ból a strach ścisnął jeszcze mocniej. Tylko czego się bał? Kogo? Czy tego samego bał się jego syn ?
Sen przyszedł nieśpiesznie, już prawie majaczył świt. Rentorn siedział na tronie w czarnej kryształowej sali i słyszał odbite echem słowa syna z przed zaledwie kilku dni.
– Ojcze nie potrafię powiedzieć czego się lękam. To dziwne uczucie ponieważ nigdy wcześniej mnie nie dosięgło. Teraz stało się moim przekleństwem.
– Synu jeśli nie możesz mi powierzyć swego bólu, tajemnicy w nim zawartej to jak nadal mogę czuć się twoim ojcem? Tajemnica rodzi strach. Strach brak zaufania. Twa aura ciemnieje czuje to. Artonie zaprzecz jeśli tak nie jest.
Młody elf pokłonił się przed swym ojcem i królem a jego jasne oczy zaszły mgłą.
– Ojcze pozwól mi odejść, zanim przeklniesz własnego syna, zanim stanę się nie godny twojej miłości.
Władca długo milczał a znienawidzone słowa nie chciały przejść przez jego zaciśnięte gardło, jednak wreszcie wybrzmiały.
– Odejdź synu. Zanim cię przeklnę …
Echo powtórzyło setki razy złowrogie słowa, a czarne diamenty zalśniły z wielką mocą.
W myślach króla pojawił się znikąd szept.
– On teraz będzie moim synem …
Rentorn nagle otworzył oczy. Czy sen może być tak realny.
Jego syn … jak długo jeszcze jego?
III
Przyśpieszyli kroku, jakby ktoś poganiał ich niewidzialnym biczem. Las ustąpił miejsca równinie. Nie długo powinni dotrzeć do jednego z trzech jezior w tej krainie. Jeziora zwano Łzami. Pierwsze jasnobłękitne, było łaskawe i spokojne, nikt nigdy się w nim nie utopił. Żywiło ludzi rybami, których w nim nigdy nie brakowało. Było jak matka – Łza Bogini. Drugie zielone, wzburzone i słone. Zajmowało centralne miejsce w Lordii. Z niego czerpano sól, życiodajne wodorosty o leczniczych właściwościach. Tą wodą błogosławiono wędrowców przed trudną drogą a wojaków przed bojem – Łza Feniksa. Trzecie jezioro tuż przy granicy Lordii z Neodell było zwierciadłem dla Gór Tracących Nadzieję. Wiecznie spokojne, choć czyhające na śmiałków ogromem swych głębin. Wiry, które tworzyły się na jego spokojnej tafli nieubłaganie pochłaniały żywota tych, którzy pragnęli zdobyć bogactwa skryte w jego odmętach. Drogocenne kamienie, złoto ale nade wszystko czarne diamenty – Łza Smoka
Wędrowali pustkowiem podobnym do wrzosowiska, nie było tu schronienia. Zwierzyny było mało. Ponura noc przysłoniła księżyc chmurami. Nie chcieli przystawać, zew wyłaniających się za horyzontu gór wzywał. W oddali można już było wyczuć bryzę od Łzy Smoka. Mag oświetlał drogę delikatną, jasną łuną, która płynęła nad ich głowami niczym meduza w morskiej toni.
Elvir pogrążył się w wspomnieniach. Jaki był to dziwny widok kiedy kilka dni temu spotkał w przydrożnej karczmie o wątpliwej sławie następcę tronu Kryształowych Sal. Elf siedział w odległym koncie izby. Podróżnych było niewielu. Dwóch kapłanów z pobliskiego miasta Orvin, kilku gońców wysłanych z pocztą z przygranicznych księstw do namiestnika. I on mag, który liczył na bezsenna noc w ramionach karczmarki o grzesznych kształtach.
Artorna mag poznał dziesięć lat temu, kiedy miał zaszczyt uczestniczyć w jednym z dorocznych świąt w pałacu z białego marmuru zdobionego barwnymi kryształami. Wtedy poznał młodego księcia, który chętnie rywalizował z magiem w zawodach łuczniczych. Elvir nie używał łuku jego strzały powstawały w myślach miały wydłużony kształt, zdobiony runami grot i biały ogień w miejscu piór, trafiały kierowane wolą maga w każdy cel. Arton strzelał ze srebrzystego łuku, w którym zaklęta była magia elfich kapłanów, miał też przydatny artefakt. Kołczan strzał, które zawsze prędzej czy później wracały na swoje miejsce, piękne, nie naruszone gotowe do ponownego strzału. Tego wieczoru turniej nie wyłonił zwycięscy, żadna strzała nie chybiła. Zrodziła się natomiast przyjaźń między magiem a elfem.
Młode wino, które popijał Arton było wyjątkowo dobre. Elfy jednak nie częstą sięgały po mocniejsze trunki. Jego piękne oczy były szare gdzieś przepadł ich blask. Elvir zapomniał co tak naprawdę sprowadza go do karczmy i szybkim krokiem podszedł do przyjaciela. Przysiadł się bez słowa … czekał. Cisze przerwał szept elfa.
– Zostałem przeklęty i nawet ty mag z pod chaotycznej gwiazdy, powinieneś się dobrze zastanowić przysiadając się do mnie.
Mag dumał nad słowami Artona. Cóż za szaleństwo zrodziło się w głowie elfa?
– Gwiazdy zostaw w spokoju Artonie, a niech by cię sam Czarny przeklął napije się z tobą młodego wina.
Elf zmrużył oczy i wysłał ku Elvirowi myśl.
-Nawet nie wiesz jak jesteś blisko magu. Najpierw sprawdź czy widać dno przepaści potem dopiero skacz.
– Mówisz zagadkami przyjacielu – ściszył głos mag, właśnie podążała w ich kierunku młoda karczmarka wymownie kołysząc biodrami, a jej obfity biust falował w jeszcze większym niż zazwyczaj dekolcie.
– Agnet dzban młodego wina i dobrą strawę byle zwinnie.
Kiedy karczmarka śląc magowi zalotny uśmiech odeszła. Elvir powiedział już całkiem głośno.
– Bez zagadek przyjacielu. Skoro chce skoczyć nie widząc dna!
– Trudno opowiedzieć, co mnie spotkało kilka dni temu. Jednak na pewno nie jestem już sobą. – |wyszeptał elf drętwymi wargami.
Prawdą było, że Arton z każdą chwilą tracił swą wrodzoną jasność. Aura z kryształowej przybrała barwę starego srebra. Mag był jednym z niewielu posiadających zdolność czytania aury.
– Nic nie dzieje się bez przyczyny. Co zapoczątkowało zmiany? Nie wierzę w przekleństwo. Od wielu lat nie spotkałem się z przekleństwem. Czysta czarna magia tworzy ten rodzaj czaru. Odkąd widma pozostawały w granicach Neodell nie pamiętał, aby zastosowano czar przekleństwa – Myślę, że to coś innego, Artonie, choć patrząc na ciebie okiem maga, widzę że użyto silnej chaotycznej magii, może eliksiru.
– To smocza krew Elvirze – Snuł nić myśli elf blednąc co raz bardziej, po czym chwycił za kielich i dopił ostatni łyk wina.
Karczmarka właśnie przyniosła pachnącą jałowcem dziczyznę ze świeżą żurawiną i młodymi drobnymi ziemniaczkami. Wszystko ozdobiła kwiatami fiołków. Z jej miny wynikało, że jest z siebie bardzo zadowolona. Mag jednak stracił apetyt, mimo głodu. Napełnił za to kielich elfa i swój aż po brzegi.
– Czy tobie mącą się myśli jasny przyjacielu? Smocza krew? Jedna kropla by cię zabiła, elfy nie są nieśmiertelne! – przemawiał myślami mag gdyż nie chciał, aby choć jedno niebaczne słowo opuściło jego usta.
– Nie jeśli stanie się Przekleństwem Krwi!
Teraz to twarz maga zrobiła się prawie przeźroczysta, a trzymany w ręce kielich zadrżał tak, że kropelki wina zabarwiły dębową ławę. Elf kontynuował w myślach swe rozważania.
– Smocza krew wypali elfią, wiesz co to znaczy?
Mag wiedział. Śmierć elfa – życie smoka.
Ze wspomnień wyrwał go głos Artona.
-Elvirze czas odpocząć…
Rzeczywiście nie zauważył, że łuna mocno przygasła ledwie oświetlając im drogę.
IV
Łza Smoka roztaczała swój złowrogi urok. Jezioro jak zwykle było spokojne, tylko gdzie nie gdzie pojawiały się delikatnie fale wzbudzone wiatrem. Pachniało dziką miętą i białą lawendą. Czarna tafla migotała srebrzystym blaskiem, kusiła by wypłynąć, obiecywała bogactwa. Po drugiej stronie jeziora, szczyty gór pogrążyły się w chmurach. Gdzieś w jednej z jaskiń spał smok.
– W tej okolicy mieszka szeptunka, do której po radę przybywają książęta, choć w największej tajemnicy, a wielkie damy w kłopocie nie szczędzą złota. – rzekł mag
Elvir również bywał u wiedźmy. Zdarzało się, że potrzebował rzadkich ziół czy gotowych eliksirów. Wiedział, można jej zaufać. Było coś jeszcze mieszkała na ziemiach Czarnego odkąd pamiętał. Widywała smoka ten najwyraźniej nie miał nic przeciwko towarzystwu mądrej kobiety, bo ani jej ani nikomu kto do niej przybywał nie stała się żadna krzywda.
Lepianka wiedźmy nie była okazała. Na prowizorycznym ganku suszyły się świeżo zebrane zioła, nieopodal pasła się szarobiała kudłata koza.
– Dla takich gości zabiłam dwa tłuste gołębie i duszę je w leśnych ziołach.
W drzwiach stała dojrzała kobieta, mogła mieć najwyżej pięćdziesiąt lat. W rzeczywistości była o wiele starsza. Czarne włosy spływał swobodnie po plecach i sięgały bioder, na jasnej cerze nie było śladów zmarszczek ani opalenizny.
– Witaj Wero. Nie pogardzimy strawą i radą.
Mag spodziewał się, że szeptunka jak zwykle zażąda sowitej zapłaty.
Zjedli gołębie, smakowały wybornie a jerzynowe wino było mocne.
– Chcecie odnaleźć drogę do jaskini Czarnego Smoka. – rzekła wiedźma– Pomogę wam. Popłyniecie moją łodzią przez Łzę Smoka na drugi jego koniec, tam wysiądziecie na kamienistym brzegu. Jeśli przysięgniesz mi magu zapłatę jakiej żądam zdradzę więcej.
-Czego pragniesz za swą wiedzę?
-Nie wiele, jeśli zrodzi się syn smoka chce otrzymać dwie łuski z jego ogona. Jeśli nic się nie stanie, albo nigdy nie wrócicie tym razem nie otrzymam swej zapłaty.
Elvir zadrżał. Przebiegła kobieta dobrze znała moc zaklętą w łuskach smoka. Mogła wnet stać się na powrót młoda i cieszyć się tą młodością przez kolejne wieki. Eliksiry zyskiwały wielką moc, muśnięte szczyptą pyłu z łuski smoka. Smok jednak, musiał podarować swą łuskę dobrowolnie, co prawie nigdy sie nie zdarzało. Jednak to nie żądanie Wery zmroziło maga nieprzyjemnym uczuciem lęku, ale jej wiedza. Wszystko wskazywało na to, że wiedźma wie o Przekleństwie Krwi.
– Wysoko cenisz swą wiedzę. Zgadzam się. Powiedz mi teraz skąd wiesz o Przekleństwie Krwi.
Wera nie spodziewała sie że mag zapyta wprost o przekleństwo, zamilkła na dłuższą chwilę i rzekła.
– Wyczuwam w twym przyjacielu smoczą krew. Jego jasna aura prawie całkiem przygasła a Czarny Pradawny Smok umiera.
– Przekleństwo krwi ma się wypełnić?
Nie dowierzał elf. Czuł, jednak cały czas na karku oddech śmierci. Wiedźma czytała w myślach Artona jak z otwartej księgi.
– Możesz nazwać to nie tyle umieraniem co narodzinami, dziecko przychodząc na świat wierzy, że umiera a nie rodzi się.
– Ciężko uwierzyć, że smok odchodzi, choć to by wyjaśniło czemu zdecydował się na więzy. Tajemnicą pozostaje tylko czemu akurat wybrał elfa? – Zastanawiał się mag. – Jeśli smokowi pozostało rzeczywiście niewiele czasu, a nie wątpię twoim słowom Wero, powinniśmy jak najszybciej ruszać w dalszą drogę.
Krople wody chłodziły im twarze. Lekka łódka z niewielkim żaglem szybko płynęła na przód. Zbliżali się do kamienistego brzegu mag, który nigdy nie opanował umiejętności żeglugi za pomocą swej magii starał sie bezpiecznie podpłynąć do brzegu. Żagiel posłusznie się zwinął a łódź zwolniła. Elvir pozostawał mocno skupiony, trzeba było jeszcze ominąć przybrzeżne skały. Po dłuższej chwili usłyszeli chrzęst drobnych kamieni łódź osiadła bezpiecznie na brzegu.
– To był naprawdę przyjemny rejs. – uśmiechnął się elf – Teraz czas na wędrówkę wzdłuż stoku góry na zachód, jeśli się pospieszymy zdążymy dotrzeć do jaskini jeszcze przed zmrokiem.
– Ruszajmy od razu – Elvir właśnie założył zaklęcie unieruchamiające łódź – Dla ciebie Artornie też lepiej, żebyś jak najszybciej zmierzył sie ze swym przeznaczeniem. Tracisz siły, a ja nie potrafię ci pomóc, stałeś się odporny na moją magię.
Mag lękał się o elfa. Jego aura całkiem ściemniała, skóra zszarzała, piękne rysy wyostrzyły, jakby od bólu. Próbował wzmocnić przyjaciela magią, nie mógł jednak przebić się przez zaklęcie smoka.
Słońce w górach zachodziło dużo szybciej niż na równinie. Zapadał powoli mrok. Mag jak zwykle trzymał nad nimi łunę, stworzył również szafirową tarczę. Błękit ich otaczający zmieniał natężenie barwy, falował, przybliżał się i oddalał.
– Tworzysz piękne czary magu, nie sądziłem że posiadasz wrażliwą duszę artysty– Elf słał myśli ciężko mu było mówić. – Nie wiem jak długo zdołam jeszcze wytrzymać.
– Artonie las się przerzedza, a droga z powrotem robi się kamienista. Słabniesz z każdym krokiem bo smok jest blisko.
Rzeczywiście wyszli z ciemnego, iglastego, pachnącego żywicą lasu a przed nimi wyrosła góra. W jej kamiennym zboczu, wysoko nad ich głowami dostrzegli ciemny cień – wrota jaskini Czarnego Smoka.
Zarysowałaś kilka wątków, opisałaś to i owo, ale trudno coś rzec o fabule, znając zaledwie początek historii.
O przeczytanym fragmencie mogę powiedzieć tylko tyle, że został napisany fatalnie. Jest tu całe mnóstwo błędów, potknięć, literówek, nie najlepiej skonstruowanych zdań, dialogi są źle zapisane a interpunkcja została kompletnie zlekceważona.
Nefreti, nie chciałabym odwodzić Cię od pisania, ale sugeruję byś na jakiś czas odłożyła próby literackie i przypomniała sobie szkolne wiadomości z zakresu poprawnego pisania. Obawiam się, że dopóki nie poznasz zasad rządzących naszym językiem, nie nauczysz się poprawnie pisać.
Zamienił się w szarobiałego wilka i wyskoczył przez okno. Mógł zamienić się w każde inne stworzenie… – Powtórzenie.
…było coś niesamowitego w tym dzikim i wolnym wilczym tchnieniu. – Na czym polega niesamowitość i wolność wilczego tchnienia?
Za SJP: tchnienie 1. «powiew, podmuch» 2. daw. «oddech»
– Nie śpieszyłeś się Elvirze. – Szepnął zmęczonym głosem… – – Nie śpieszyłeś się Elvirze – szepnął zmęczonym głosem…
Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
– Nie śpieszno mi było opuszczać łoże dzisiejszej nocy jasny przyjacielu. – – Nieśpieszno mi było opuszczać łoże dzisiejszej nocy, jasny przyjacielu.
Czekająca ich droga w najlepszym razie przyniesie szybka śmierć w najgorszym … – Zbędna spacja przed wielokropkiem. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.
Kora była pomarszczona jak skóra stuletniego znachora… – Czy stuletni znachor jest pomarszczony w szczególny sposób, inaczej niż inni stulatkowie?
…mag odpowiedział ponuro choć bez strach… – Literówka.
Dziwie się że mi towarzyszysz… – Dziwię się, że mi towarzyszysz…
Co raz trudniej było mi z nim rozmawiać… – Coraz trudniej było mi z nim rozmawiać…
-Nie! Arton powinien zostać. Sam podjął decyzje… – Literówka.
Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd występuje kilkakrotnie.
W jego najstarszej części znajdowała się nie duża fontanna. – W jego najstarszej części znajdowała się nieduża fontanna.
…fontanna. Na cokole z białego marmuru stał duch lasu, który przybrał postać srebrnego jelenia. Z jego rogów tryskała woda, która w świetle księżyca bardziej wydawała się światłem niż źródlaną rosą. Woda z tej magicznej fontanny tryskała z poroża jelenia i tylko w księżycowe noce. – Powtórzenia.
Naucz patrzeć się sercem! – Raczej: Naucz się patrzeć sercem!
Odczuwał ból a strach ścisnął jeszcze mocniej. – Co ścisnął strach, a może to strach został ściśnięty?
…słowa syna z przed zaledwie kilku dni. – …słowa syna sprzed zaledwie kilku dni.
…zanim stanę się nie godny twojej miłości. – …zanim stanę się niegodny twojej miłości.
Nie długo powinni dotrzeć do jednego z trzech jezior… – Niedługo powinni dotrzeć do jednego z trzech jezior…
…nie było tu schronienia. Zwierzyny było mało. – Powtórzenie.
Elf siedział w odległym koncie izby. – Który bank zarządzał kontem, w którym siedział elf? ;-)
Sprawdź w słowniku znaczenie słów: kąt i konto.
…wracały na swoje miejsce, piękne, nie naruszone… – …wracały na swoje miejsce, piękne, nienaruszone…
Tego wieczoru turniej nie wyłonił zwycięscy… – Tego wieczoru turniej nie wyłonił zwycięzcy…
Elfy jednak nie częstą sięgały po mocniejsze trunki. – Elfy jednak nieczęsto sięgały po mocniejsze trunki.
Cisze przerwał szept elfa. – Literówka.
…nawet ty mag z pod chaotycznej gwiazdy… – …nawet ty, mag spod chaotycznej gwiazdy…
…a niech by cię sam Czarny przeklął napije się z tobą młodego wina. – …a niechby cię sam Czarny przeklął, napiję się z tobą młodego wina.
Snuł nić myśli elf blednąc co raz bardziej, po czym chwycił za kielich i dopił ostatni łyk wina. – Elf snuł nić myśli, blednąc coraz bardziej, po czym chwycił kielich i dopił ostatni łyk wina.
Karczmarka właśnie przyniosła pachnącą jałowcem dziczyznę ze świeżą żurawiną i młodymi drobnymi ziemniaczkami. – Skąd w tym świecie wzięły się ziemniaczki?
edycja
W czasie kiedy jadamy młode kartofelki, jeszcze nie ma świeżej żurawiny.
…tylko gdzie nie gdzie pojawiały się delikatnie fale… – …tylko gdzieniegdzie pojawiały się delikatnie fale…
Lepianka wiedźmy nie była okazała. – Czy bywają okazałe lepianki?
…a jerzynowe wino było mocne. – …a jeżynowe wino było mocne.
-Nie wiele, jeśli zrodzi się syn smoka… – – Niewiele, jeśli zrodzi się syn smoka…
…co prawie nigdy sie nie zdarzało. – Literówka.
Wera nie spodziewała sie… – Literówka.
– Ciężko uwierzyć, że smok odchodzi… – – Trudno uwierzyć, że smok odchodzi…
…a nie wątpię twoim słowom Wero… – …a nie wątpię w twoje słowa, Wero…
Wątpić można w coś, nie czemuś.
Lekka łódka z niewielkim żaglem szybko płynęła na przód. – Lekka łódka z niewielkim żaglem szybko płynęła naprzód.
…za pomocą swej magii starał sie… – Literówka.
…żebyś jak najszybciej zmierzył sie… – Literówka.
Jego aura całkiem ściemniała, skóra zszarzała, piękne rysy wyostrzyły, jakby od bólu. – Pewnie miało być: …piękne rysy wyostrzyły się, jakby od bólu.
Słońce w górach zachodziło dużo szybciej niż na równinie. Zapadał powoli mrok. – Jak to możliwe, że słońce zachodziło szybciej, a mrok zapadał powoli?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niestety, zgadzam się z powyższym. Na pocieszenie powiem, że historia mnie zainteresowała. Tylko to imię – Elvir dość mnie irytowało, jest grupa imion w języku polskim, które występują tylko w żeńskiej formie i większość, w tym i ja, jest do tej formy przywiązana. Jestem w stanie znieść Renata w hiszpańskiej powieści, ale po co Elvir ma mnie rozpraszać w polskiej?
... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)
Ładny tytuł. Szarobiały wilk? Na pewno nie, co najwyżej szaro-biały. Wtedy tak.
Pozdrowka.
Cześć.
Po pierwszym akapicie myślę sobie, że to może być ciekawy tekst (a najemnika do poprawiania błędów językowych i gramatycznych da się znaleźć). Zaciekaw czytelnika i włóż trochę wysiłku w to, aby interpunkcja nie straszyła w koszmarach i będzie lepiej niż przeciętnie.
A to naprawdę nie zdarza się często.
Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.