- Opowiadanie: Wicked G - Etos

Etos

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Etos

Czas już odejść.

Ta myśl rezonowała w mojej głowie, lecz nie miałem zamiaru ulec. Siedziałem na omszałym głazie pośród ogromnej połaci trawy i chwastów. Było wilgotno i przeraźliwie zimno, a ja wciąż tkwiłem w bezruchu. Otępienie, stupor…

Ktoś kiedyś porównał życie do podróży. Zgodziłbym się z tym, ale pod warunkiem sprecyzowania pojęcia. Życie to wędrówka, nieustanne przemieszczanie, ucieczka… Fuga dysocjacyjna. Permanentne omijanie problemów, zanurzanie się w nieistniejące światy, oderwanie od fizycznej natury.

Przyjąłem to z uśmiechem.

Często tak po prostu zastygałem i gapiłem się w punkt, rozważając wszelakie sprawy, smutne lub wesołe. Zawsze jednak otulała mnie jakaś niewidzialna powłoka ze szczęścia i samozadowolenia. Znalazłyby się istoty, ludzkie czy też nie, które uznałyby to za przejaw głupoty lub płytkości, zupełnie jakbym miał na to jakikolwiek wpływ. A ja byłem po prostu radosnym osobnikiem. Mogłem urodzić się w znacznie gorszej epoce.

Mijały minuty i godziny, aż w końcu znalazł mnie Juhras, kowal z pobliskiej wioski, w której miałem okazję przebywać przez kilka dni. Prosił o pomoc przy poszukiwaniu syna, który zgubił się podczas zabawy na świeżym powietrzu.

– Po co miałbyś w ogóle to robić? – zapytałem, nieco podirytowany wyrwaniem z chłodnego transu. – Mógłbyś niczym się nie przejmować i żyć swobodnie, a wybrałeś egzystowanie na pradawną, uciążliwą modłę. W imię czego? Fałszywego sensu bycia? Pokutowania za grzechy przodków?

– Chodzi o wyzwanie – odparł kowal. – Tam, na zewnątrz, wszystko jest proste. W ciągu mgnienia oka poznajesz wszystkie reguły rządzące rzeczywistością, utrzymanie bytu nie stanowi żadnego wysiłku. Jezus stał się człowiekiem, by przez swą mękę odkupić lud Boży, choć mógłby usunąć całe zło jednym skinieniem palca. Ważny jest nie cel, tylko sposób jego wykonania.

Teatr. Ogromny, patetyczny teatr.

Juhras nawet nie był żywym organizmem. Chyba przedstawił się jako sztuczna inteligencja, już nie pamiętam. Typ świadomy, ma się rozumieć. Nie bezduszny program obsługujący ogniwa termojądrowe czy układy podtrzymywania życia dla zlepku aminokwasów gatunku Homo sapiens, któremu jakimś cudem udało się ostać w tej wrogiej czasoprzestrzeni najeżonej rozbłyskami gamma i innymi nieprzyjemnymi zjawiskami. Tamte AI można było porównać co najwyżej do młotka, który wie, gdzie ma wbijać gwoździe, żeby zrobić stół, i samemu wykonuje tę czynność, a nawet potrafi uczyć się tworzyć nowe rodzaje mebli. Niczego nie kwestionuje i nie buntuje się przeciwko właścicielowi, w końcu jest tylko narzędziem. Tacy jak ten kowal są w stanie zadawać pytania, czuć, rozmyślać.

Problem w tym, że w prawdziwym świecie nie było już za bardzo nad czym. Cywilizacja zgłębiła wszelkie tajniki nauki, zadomowiła się w każdym zakątku kosmosu, zaczęła wykorzystywać wszystkie dostępne zasoby. Cała energia do tej pory spożytkowana na zapewnienie warunków do istnienia mogła zostać włożona w coś innego.

Rozwój sfery spirytualnej.

Część wciąż na próżno szukała Boga i magii w fizycznym uniwersum. Pozostali postanowili oszukać siebie technologią. Powstały setki wirtualnych Ziemi, Nieb, Piekieł, Czyśćców. Komputery pompowały do neuronów i algorytmów sztuczne wizje życia. Wyśnione przez wielkich wieszczów lub zrandomizowane. Zbliżone do prawdziwego wszechświata albo kompletnie nielogiczne.

Twój wybór.

Jedni chcieli całkowicie się zanurzyć i poddać surowym prawom przeżycia, tak jak Juhras. Inni, na przykład ja, woleli zachować odrębność i uczestniczyć w tym przedstawieniu z pewną rezerwą bezpieczeństwa. Jeżeli kowal nie zjadł, umierał. Ja nawet nie musiałem przebywać w tej konkretnej symulacji, mogłem wybrać sobie jakąkolwiek inną, albo nawet żadną. Niektórym po pewnym czasie odechciewało się wszystkiego, i dokonywali samounicestwienia, robiąc miejsca dla nowych organizmów i programów powstających nie wiadomo po co.

Może z miłości?

Juhras zrezygnował z prób nakłonienia mnie do udziału w poszukiwaniach i odszedł, nawołując dziecko. Zniknął gdzieś we mgle spowijającej łąkę. Ostatecznie zdecydowałem się mu pomóc. W końcu musiałem czymś urozmaicać monotonne chwile. Zlazłem z głazu i podążyłem za głosem kowala.

Wkrótce sztuczna inteligencja ponaglana przez równie sztuczny instynkt rodzicielski oddaliła się ode mnie na tyle, że nie byłem w stanie zlokalizować jej w żaden sposób. Innych wieśniaków też ani śladu. Błądziłem przez dłuższą chwilę w postrzępionych kłębach pary, aż w końcu wylądowałem w ruinach niewielkiej świątyni położonej na skraju dębowego lasu.

Banał.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zaraz odnajdę truchło chłopca zmasakrowane przez jakąś przeklętą istotę. Tak działo się zawsze w tych śmiesznych, fantastycznych symulacjach pełnych bogów i demonów. Wyższy cel, konfrontacja dobra ze złem, piękna i wzniosła. Etos, patos, etos…

Nie znałem nawet imienia malca, bym mógł go wezwać. To powoli zaczynało się robić żałosne, a wręcz śmieszne. Może powinienem wreszcie wylogować się do rzeczywistego świata i brać udział w walkach robotów, albo odwiedzić wszystkie skolonizowane planety i otrzymać odznakę Galaktycznego Turysty? W realu przynajmniej nie było wszechobecnej atmosfery zakłamania.

Okrążyłem budowlę i znalazłem wyrwę w murze, przez którą wszedłem do środka.

Przed ołtarzem jakiegoś bóstwa – spotkałem ich już tyle, że nie miałem prawa pamiętać wszystkich – klęczał chłopiec o jasnych włosach i niebieskich oczach. Mamrotał coś pod nosem i uparcie wpatrywał się w rzeźbę przedstawiającą gryfa.

– Co ty tu robisz? – zapytałem. – Jesteś synem Juhrasa?

– Odziedziczyłem po nim połowę charakterystyk, więc chyba tak – odparło dziecko.

Czyżby już dowiedziało się o tym, że tkwi w wirtualnej symulacji? Zacząłem wołać kowala i innych mieszkańców osady. Zguba znaleziona, zadanie wykonane, skończona szopka.

– Nie usłyszy cię. Nie taka jest wola Pana.

Smarkacz wciąż gapił się na bożka. W jego zachowaniu było coś niepokojącego, lecz lęk dawno stał się dla mnie uczuciem fałszywym, jak wszystko inne, czego doświadczałem.

To może być ciekawe.

– A jaka jest wola Pana? – chciałem się dowiedzieć.

– Pokażę ci.

Chłopiec wstał i machnął ręką, dając wyraźnie znać, abym kroczył za nim. Wygramoliliśmy się na zewnątrz. Całe otoczenie wyglądało zupełnie inaczej niż wcześniej. Przypominało obrazy generowane przez sieci neuronowe z początku dwudziestego pierwszego wieku. Wszędzie było pełno oczu i nieregularnych otworów. Gałęzie drzew formowały się w pyski zwierząt, liście zmieniały się w zęby i pióra. Kolory zlewały się ze sobą, kształty spowijała postrzępiona obwódka. Bodźce wizualne nagle stały się namacalne i zaczęły mnie oblepiać.

Cuchnący szlam.

Wiedziałem, że to tylko iluzja, lecz tym razem naprawdę się przeraziłem. To musiał być defekt systemu renderującego. Chciałem opuścić ten świat, próbowałem wrócić do rzeczywistości, wysyłałem sygnały alarmowe. Na próżno.

Spokojnie, to tylko awaria.

Przemieszczaliśmy się dalej, w głąb okropnego lasu. Wilgoć wnikała do moich wnętrzności, nasiąkały nią kości, nasiąkał skołowany mózg. Drżałem z zimna. Drzewa machały swoimi czułkami i mackami, kłapały ogromnymi paszczami, słońce na przemian rozbłyskiwało i przygasało. Ujrzałem jakąś bestię, i nagle wszystko stało się obce, odległe…

Dysocjacja.

Nowi słudzy przybyli. Młodszy pokłonił się przed stworem, recytując pochwalną modlitwę. Starszy stał w osłupieniu, przyglądając się gryfowi. Bóg miał ogromne oczy o stu źrenicach i skrzydła ze stali. Rogi wyrastały mu z tyłu głowy. Jego skóra jakby spalona, skauteryzowana. Z półotwartego, zakrzywionego dzioba koloru kości słoniowej wyciekała maź przypominająca smołę.

– O Rhamryrro! – wykrzyknął syn Juhrasa. – Uczyń z nami to, co uważasz za słuszne.

– Zaraz, nie zgadzam się na to – zaprotestował wystraszony mężczyzna. – Co się w ogóle tutaj dzieje? Dlaczego nie mogę się stąd wydostać?

– Bo Ja tego pragnę – wyjaśnił Rhamyrra. – A Ja jestem Bogiem, Drimaldzie.

– Nie jesteś bogiem, tylko tkanką nerwową zamkniętą w matriksie. Albo sztuczną inteligencją – zaprzeczył Drimald. – Programem komputerowym, który nie funkcjonuje bez fizycznego nośnika. Symulacją.

– A czymże są Bogowie, jeśli nie symulacją? – rzekł Rhamyrra. – Jahwe, Allah, Śiwa i wielu innych Wielkich istniało wyłącznie jako wyobrażenia w ludzkich umysłach. Tak jest i teraz, lecz nie w ciele, a w machinie.

– Uważaj się za kogokolwiek chcesz, ale mnie wypuść – zażądał Drimald. – Podpisałem klauzulę bezpieczeństwa. Mam prawo wylogować się z tego świata w każdej chwili.

Drzewa chłostały Drimalda swoimi wynaturzonymi konarami, podłoże stało się przeźroczyste i ukazało setki podziemnych, oślizłych i ogromnych stworów pożerających siebie nawzajem. Mężczyzna upadł, zdezorientowany i przestraszony. Jego już nie ma, wyizolował się, unieobecnił, choć lęk dotykał go bezpośrednio. Syn kowala stał zaś niczym niewzruszony.

– W życiu nie chodzi o bezpieczeństwo – stwierdził Rhamyrra. – Chodzi o cierpienie. Chodzi o poświęcenie. Chodzi o szaleństwo. Chodzi o miłość. To Etos Bytów Myślących, za który trzeba złożyć ofiarę.

– Jaką znowu ofiarę? – krzyknął Drimald. – Nie chcę umrzeć, nie zabijajcie mnie!

Gryf zbliżył się do Drimalda i podniósł łapę. Wbił szpony we własny korpus i wyciągnął z niego bijące, karmazynowe serce.

Scalenie.

Czuję to, czuję agonalny ból w klatce piersiowej, pulsujący rytm w dłoni, ciepłą krew oblepiającą palce… Ja i Rhamyrra jesteśmy Jednym.

– Bogowie, których się boisz, żądają, byś im się oddał. Bogowie, których kochasz, oddają Samych siebie.

Wymówiwszy te słowa, Gryf zgniótł swe serce. Las zawirował mi przed oczyma, wszystko zaczęło się zapadać…

Ciemność.

 

*

 

Od przerażającego incydentu w świecie Mazadran minęło kilka tygodni. Kontaktowałem się z obsługą techniczną serwera, na którym znajdowała się symulacja. Nie odnotowano żadnych anomalii w pracy komputera. Żądania wylogowywania, które wysyłałem, były po chwili anulowane… Przeze mnie samego. Nie chciałem uwierzyć, lecz autentyczność danych została potwierdzona przez rządowego rzecznika.

Poszukiwanie informacji na temat Rhamyrry również przyniosło nieoczekiwane rezultaty. Okazał się być sztuczną inteligencją, nie udało mi się jednak znaleźć daty jej powstania. Pozostawiła ślady po sobie niemalże na każdym serwerze z wirtualną rzeczywistością. W dwudziestym piątym wieku na jednej z pustynnych planet w gwiazdozbiorze Węgielnicy odnaleziono dziwny obelisk pokryty wizerunkami rogatego gryfa o dużych oczach. To był jedyny obiekt wskazujący na to, że na tym ciele niebieskim kiedykolwiek istniało życie. Podobne artefakty odnajdywano później również w innych częściach kosmosu.

Dla własnego spokoju zdecydowałem się nie opuszczać realnego uniwersum, lecz Bestia nawiedzała mnie w koszmarach sennych. Widywałem jej oblicze w lustrze, stalowe skrzydła migały w kącie pola widzenia wielokrotnie w ciągu dnia. Psychiatra stwierdził, że to halucynacje wywołane stresem i zaburzeniami chemii mózgu, lecz medykamenty, które kazał mi zażywać, nie zdawały się na wiele. Wciąż odczuwałem paraliżujący lęk i echa potwornego bólu ofiary Rhamyrry. Dawna cyniczna lekkość i radość zniknęły bezpowrotnie.

Desperacko starałem się zrozumieć Etos, o którym mówił Bóg. Cierpienie, poświęcenie, szaleństwo, miłość… Trudno było ułożyć hasła w logiczną całość. Próbowałem połączyć je ze słowami Juhrasa o wyzwaniu i drodze do celu. Czy to dlatego wszyscy chcieli zamykać się w wirtualnych światach? Żeby poczuć się ludzko poprzez walkę i uciemiężenie? I po co sztuczne inteligencje czyniły to samo? Były zbytnio przywiązane do naszego obrazu, na który zostały stworzone? Gdzie w tym wszystkim miłość? Przecież powinna dawać przyjemność, uczucie bezpieczeństwa, niwelować spotykające nas okropieństwa…

Etos Bytu Myślącego. Byt nie może znaleźć sensu, więc cierpi. Cierpienie doprowadza go do szaleństwa, z szaleństwa zakochuje się – swego rodzaju syndrom sztokholmski – w cierpieniu, dla którego się poświęca. Niekończąca się pętla masochizmu. Życie to nie ucieczka od problemów, to szukanie ich, aby wypełnić czymś czas. O to właśnie chodziło? Niczego już nie rozumiem.

I znowu ten gryf…

 

*

 

Aaron Morrison, znany w świecie Mazadran jako Drimald z Harruny, zmarł w wyniku przedawkowania leków anksjolitycznych dnia…

Koniec

Komentarze

Lovecraft (Wicked G Remix)

 

Przedmowa mówi wszystko. Jak zwykle u Ciebie wiele metafizycznych rozważań okraszonych lekkim horrorowatym sosem. Trochę mało w tym fabuły, chociaż czytało mi się całkiem dobrze.

 

Edit: A no i muza z linka bardzo klimatyczna. To twoje dzieło? Bo wyświetleń na youtubie to nie ma za wiele :)

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Belhaju!

 

Edit: A no i muza z linka bardzo klimatyczna. To twoje dzieło? Bo wyświetleń na youtubie to nie ma za wiele :)

Nie, VROMM to hiszpański artysta. Więcej o nim można przeczytać tu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Aż ciary przechodzą jak się tego słucha. Muszę odpalić wieczorem :)

Strasznie marudzę na te konkursowe horrory, ale i Twój mnie nie uwiódł. Jakoś mało straszny. Może po prostu nie nadaję się na target dla koszmarów.

Żądania wylogowywania, które wysyłałem, by po chwili anulowane…

Czegoś tu chyba brakło.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz.

Zjadłem “ły”, już dopisałem.

Chyba jestem słaby w straszeniu, może dlatego że sam nie lubię się bać :)

 

Jeszcze odnośnie VROMMa – polecam sprawdzenie kawałka “Fields of Vengeance”.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przykro mi, Wickdzie, ale Etos zasilił grupę mackowych opowiadań, które, niestety, nie przypadły mi do gustu. :-(

 

Pro­sił o pomoc przy po­szu­ki­wa­niu jego syna… – Pro­sił o pomoc przy po­szu­ki­wa­niu swojego syna

 

Jedni chcie­li cał­ko­wi­cie się za­nu­rzyć i pod­dać się su­ro­wym pra­wom prze­ży­cia… – Drugi zaimek zbędny.

 

Zla­złem z głazu i po­dą­ży­łem za jego gło­sem. – Głaz wydał głos??? ;-)

 

Okrą­ży­łem bu­dow­lę i zna­la­złem wyrwę w murzę… – Literówka.

 

Smar­kacz wciąż gapił się bożka.Smar­kacz wciąż gapił się na bożka.

 

Jąka znowu ofia­rę? – krzyk­nął Dri­mald. – Literówka, dość zabawna. ;-D

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo spodobał mi się pomysł. Za to duży plus. Czytając ten tekst, przypomniało mi się Twoje Przedostatnie ogniwo? ;) Jest próba stworzenia lovacraftowego klimatu w tym świecie. Niestety nie przestraszyło, ale już tak mam, że horrory nie działają na mnie. Wykonanie okej, a pomysł świetny.

Dziękuję za przeczytanie i komentarze, błędy poprawiłem. Jak zwykle ogromne podziękowania dla Reg za łapankę :)

 

@ Blackburn

 

Racja, popożyczałem i rozwinąłem trochę motywów z poprzednich tekstów, można by wymienić też tu “Całkowitą imersję”  i “Bardzo Celną Introspekcję”.

Fajnie, że się spodobało.

 

Ciekawi mnie jak sprawił się eksperyment z nagłą zmianą narracji z 1szo na 3cioosobową. Co o tym sądzicie?

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hmm. Początek nie nie porwał, czułam że to zupełnie nie mój klimat – nie znam się na AI, a filozofowanie też rzadko mi podchodzi. Z czasem jednak zaczęłam doceniać pomysł, połączenie lovecraftowego klimatu i motywów z zupełnie inną rzeczywistością. Uważam, że to akurat wyszło fajnie, czyli tak jak Blackburn doceniam pomysł. Fabularnie tak jako tako, w sumie niewiele się działo i też nie wzbudziło we mnie lęku, ale jakiś klimacik jednak był.

Zmiana narracji chyba spełniła swoje zadanie, czyli pokazanie oddzielenia się od przezywania na skutek silnego stresu, tak to odczytałam :)

 

Ed: A, no i sprawnie napisane + fajny pomysł + klimat = punkcik do biblio ode mnie :)

Czyli wyszło tak jak chciałem :)

 

Dziękuję za przeczytanie i “bibliotekę”, Werweno.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Chyba nie siedzę w tym gatunku, więc trudno mi ocenić, na ile twój pomysł jest oryginalny. Ja odebrałem go jako nieszablonowy, skłaniający do myślenia – również w kontekście zestawienia Lovecrafta z wirtualną rzeczywistością. Stąd już o krok do Matrixa ;). Fajny był też ten fragment o wilgoci. Reasumując, po namyśle chyba sobie kliknę.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję za komentarz i “bibliotekę”, Nevazie :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W ogólnym rozrachunku: bardzo dobrze się czyta, zapada w pamięć i porusza ją. Świetnie napisane i dające do myślenia.

Horrorowata część do mnie nie trafiła (ale to nie Twoja wina – horrory po prostu do mnie nie trafiają ;) Na Lovecrafcie nie bardzo się znam – czoś tam kiedyś czytłem, czoś oglądnąłem, ale to już dawno, jednym słowem: nie znam się to się wypowiem ;D

F.S

No, tak to się skończy, jak zaczniemy przesadzać z rzeczywistością wirtualną. Fajne opowiadanie, całkiem nieźle wyszło połączenie klimatów SF z klasycznym horrorem. Przeczytałem, nie nudziłem się.

Dziękuję za kolejne opinie i oceny

:)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Są boskie SI, jest okejka. Co prawda, podczas czytania nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś podobnego cieszyło już moje przekrwione oczka ( może Dick? tematycznie pasowałoby do Dicka), a sam pomysł uważam za umiarkowanie nieoryginalny (SI = bóg, było wałkowane wielokrotnie i wszechstronnie), ale podoba mi się, jak wyekstrahowałeś kwintesencję Lovecraftowości (zdecydowana, ale amatorska opinia oparta na bardzo pobieżnej znajomości kilku zaledwie utworów) i zalałeś ją sosem współczesnego SF. W dodatku udało Ci się nie rozdąć opowieści do jakichś absurdalnych rozmiarów i nawet nadać historii lekki filozoficzny wydźwięk. Dobra robota.

Szkoda, że nie poszedłeś na całość i nie udekorowałeś wirtualnego świata na modłę Nowej Anglii z początku dwudziestego wieku, ba, na modłę przerażających wizji Lovecrafta. Gdyby zblazowany bohater przechadzał się między okropnymi stworami i kultystami, i między mackami sztucznych mrocznych bogów natrafił na boga prawdziwego – choć przecież też sztucznego, wtedy opowieść dawałaby rozkosznie porządnego kopa w mózg i w wyobraźnię! Rozmarzyłem się, może innym razem.

Powodzenia w konkursie!

na emeryturze

Mnie się podobało :)

A może tak:

Prosił o pomoc przy poszukiwaniu swojego syna, który zgubił się podczas zabawy na świeżym powietrzu.

Po co miałby szukać cudzego syna? ;)

 

Przynoszę radość :)

Jak przedpiśców urzekł mnie pomysł połączenia retrogrozy i sf.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dziękuję za kolejne komentarze. Poprawiłem zdanie zgodnie z sugestią :)

 

Szkoda, że nie poszedłeś na całość i nie udekorowałeś wirtualnego świata na modłę Nowej Anglii z początku dwudziestego wieku, ba, na modłę przerażających wizji Lovecrafta.

Nie wiem, czy to wyszłoby mi dobrze, nie czuję się zbyt mocny w tych klimatach. Wolałem postawić na swoje ulubione środowisko, czyli las, wieś, odludzie + psychodeliczne zniekształcenia rzeczywistości :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Całkiem niezłe połączenie SF i wirtualnej rzeczywistości z Lovecraftem. Może i to już było – motyw boga jako sztucznej inteligencji – ale w tej konwencji wydało mi się oryginalne. Styl był dla mnie nieznośnie ciężki, wiem, że to stylizacja, jednak trudno się przez to brnęło. Można by to trochę podrasować: po lekturze w głowie zostaje tylko koncept, a sama wizja świata, bohaterowie, akcja – niespecjalnie, ale i tak całkiem udany tekst.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Mirabell :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zwyczajnie mam alergię na linki muzyczne podsuwane przez autora do tekstu. Od razu się nastraszam jak diabli i odpalam coś na przekór – nocną ciszę, na ten przykład, albo klasyka, albo metalowy łomot…

 

Odważny ruch, zmiksować HPL z SF – za to duży plus. Takie nie nowy, ale za to bardzo odświeżający re-telling zaciekawił mnie pod kątem “jak to rozegra? Co się wydarzy?”.

 

Niestety, w mojej opinii, przesadziłeś z fizolofowaniem: zbyt krótka forma, zbyt nachalnie podane. Moim zdaniem ciekawie zapowiadającą się powieść wessały ruchome piaski ogólnych rozważań i całość mocno na tym straciła, jezeli chodzi o atrakcyjność dla czytelnika.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dzięki za przeczytanie i komentarze :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Podziękowania dla Foloina i Blackburna za bibliotekę od użytkowników :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

smiley

Nowa Fantastyka