- Opowiadanie: Bellatrix - W twoich snach

W twoich snach

Opowiadanie było opiniowane przez _mc_ w ramach konkursu bodaj ‘sierpniowiec 2013’. Nie mogłam się zdecydować, czy to bardziej sf, romans czy horror – _mc_ uznał, że najwięcej widzi romansu, więc trafiło do publikacji w ‘Opowiadaniach Kotori 3’. Romans oczywiście, jak to w moich tekstach, w wersji homo.

Wiem, że długie, ale podobno ma ‘świetne i zaskakujące zakończenie’.  Ale to już oceńcie sami ;)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

W twoich snach

Zaciskał pięści i uderzał nimi o ściany. Miotał się, krzyczał ochrypłym już od wielogodzinnego wysiłku głosem, jakby to mogło cokolwiek pomóc. Jakby krzyk mógł cofnąć czas albo sprawić, że przyjdzie przebudzenie. Błagał w myślach, żeby ktoś udowodnił mu, że to się nie stało. Zaklinał na wszystkie świętości, w które nigdy nie wierzył, żeby to nie była prawda. Nie zniesie poczucia winy, świadomości tego, co zrobił, głosu sumienia szydzącego: „sam tego chciałeś, to masz!”. Gdy myślał, że za moment oszaleje z tęsknoty, drzwi powoli uchyliły się i ujrzał w progu odpowiedź na swoje modlitwy.

W tej chwili zrozumiał, że naprawdę zwariował.

 

***

 

Na fizykę łatwo się dostać. Trudniej ją studiować. A uzyskanie na pierwszym roku średniej zbliżonej do pięciu to wyczyn, którego dokonują tylko wybitni.

Tak myślał Adam Drwęcki, planując wpisać się w poczet wybitnych. Fizyka stanowiła miłość jego życia. Wyglądało, że odwzajemnioną. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden problem.

– Chłopaki, jaki odchamiacz najłatwiej zaliczyć? – zapytał. Myśl, że musi wybrać jakiś przedmiot z humanistycznych, napawała go odrazą.

– Weź coś z psychologii. U „Sowy” możesz spać na zajęciach, wystarczy się na nich pojawiać. Fizycznie! – poradził mu Szumski, śmiejąc się z własnego dowcipu.

Adam westchnął. Większość kolegów zaliczyła fakultet w semestrze zimowym, a on jakoś zapomniał. Wsiadł w tramwaj, wyciągnął zeszyt, długopis oraz skrypt do analizy i zabrał się za pierwszą całkę. Pochłonięty przekształceniami wysiadł jeden przystanek za daleko i nawet nie zarejestrował, jak dotarł na Wydział Psychologii i odnalazł salę wykładową.

Zajęcia już trwały, ale Adam nie przerwał obliczeń. Oderwał się od nich tylko na chwilę, gdy dotarła doń upragniona lista obecności. Rozejrzał się dopiero po otrzymaniu wyniku. Wykładowca mówił coś o postrzeganiu sennej rzeczywistości, polu morfogenetycznym i świadomości gatunkowej, ale uwagę Adama przyciągnęła rzecz zgoła inna. Dwie dziewczyny siedzące przed nim: blondynka w czarnym golfie, o długim warkoczu oraz szatynka, obcięta na pazia, przytulały się. Dłoń szatynki gładziła szyję blondynki gestem daleko wykraczającym poza koleżeństwo. Adam przyglądał się temu z mieszanką fascynacji i zażenowania. No tak, Szumski jako zaletę wydziału psychologii wymienił mu też ładne i seksowne dziewczyny. Nie myślał, że z tą seksownością to tak dosłownie.

– …ponieważ większość z was już znam, dokonałem podziału na grupy. Do końca zajęć macie czas, by przedyskutować, jak poradzić sobie z zadaniem.

„Jakie zadanie?!”, przestraszył się Adam. Wykładowca wyczytał jego nazwisko wraz z trzema innymi jako „grupa czwarta, ławki w ostatnim rzędzie pod oknem”. Adam wziął swoje rzeczy i przeniósł się niechętnie. Równocześnie podszedł wysoki chłopak, przedstawił się jako Marcin. Po chwili dołączył jeszcze Wojtek.

– O co chodzi z tym zadaniem? – zapytał ostrożnie Adam.

Marcin z Wojtkiem popatrzyli po sobie.

– Mamy się umówić, o której godzinie idziemy spać, zwizualizować sobie ten sam obraz, by dokonać synchronizacji i spotkać w fazie świadomego snu. To pierwszy etap – wyjaśnił ciepło Marcin. Jednak te słowa pogłębiły jedynie wyraz niezrozumienia na twarzy Adama. Spotkać się w fazie świadomego snu? O czym on w ogóle mówił?

– Potrafisz w jakimś stopniu śnić świadomie, prawda? – dodał Wojtek. – Zadania są po to, by dostrajać sny i nawiązywać kontakt z innymi.

– Ale… to nie wykład z…?

– Dajcie spokój, to jajogłowy – usłyszał nagle za sobą. Odwrócił się i zobaczył „blondynkę” w czarnym golfie, która okazała się być szczupłym blondynem o drobnej budowie ciała i delikatnych rysach twarzy. Blondynem, który właśnie mierzył Adama wzrokiem pełnym wyższości. – Przyszedł szukać łatwego zaliczenia, chyba się biedaczek rozczaruje – kontynuował, wydymając usta. – Matematyka? Fizyka? Informatyka? Oni mają umysły ograniczone wzorami i nie potrafią tego przeskoczyć. Zero szans, żeby ogarnął świadome śnienie ciasnym, racjonalistycznym rozumkiem. Niech lepiej idzie do domu, a następnym razem sprawdzi, na jaki wykład trafił.

Adamowi krew uderzyła do głowy. Zorientował się już, że zaszedł do innej sali, niż planował, ale tego chłopaka miał ochotę udusić gołymi rękoma. Kim on był i jak śmiał mówić do Adama Drwęckiego – członka MENSY, laureata olimpiad, najlepszego studenta na roku – że ma ciasny rozumek?!

– Jestem w stanie ogarnąć wiele rzeczy. Prawdopodobnie dużo więcej, niż mogłoby ci się zdawać – odpowiedział chłodno, pohamowując wściekłość.

– Doprawdy? – Uniósł brwi. W błękitnych oczach igrała teraz jawna kpina. – To zapraszamy, panie jajogłowy. Zaraz ustalimy co, jak i kiedy. Spróbuj dołączyć do naszego snu. Może za pięćdziesiąt lat ci się uda.

– Krzyś, nie męcz go, jeśli trafił nie na ten wykład – wtrącił Wojtek. – Nie studiujesz psychologii, prawda?

– Jestem z fizyki. Szukałem odcha… znaczy, fakultetu.

– Mówiłem – zauważył ironicznie Krzyś. Adam zmrużył oczy.

– Chcę spróbować – powiedział twardym, nieustępliwym tonem. – Wyjaśnijcie mi, proszę, co dokładnie mam zrobić.

 

***

 

Nie wiedział, czemu tam został. No dobrze, może i wiedział. Uważali, że „jajogłowy” czegoś nie pojmie? To się zdziwią. Marcin wyjaśnił Adamowi, że trafił na fakultatywne zajęcia z psychologii świadomego śnienia. I że po zrozumieniu we śnie, że właśnie się śni, można przejąć kontrolę i skierować własną podświadomość w rejony, jakie się tylko zapragnie. Adam stwierdził, że faktycznie zdarzało mu się coś takiego, było to sprawdzoną metodą na wybudzenie z dręczących go koszmarów. Nigdy nie próbował świadomie zmieniać snu, po prostu się budził, niemniej nie powinno być to aż tak trudne.

Ale na zajęciach u doktora Muszyniaka mieli posunąć się o krok dalej. Połączyć we śnie świadomości i nawiązać kontakt z kolegami.

Zerknął na obrazek. Nieskomplikowany, łąka w kolorze wyblakłej zieleni, szare niebo, w oddali czarne zarysy gór. Pod spodem widniał rozchwiany napis: dę pamiętał, że śn. Podobno miał pomóc w osiągnięciu synchronizacji. Niestety, doktor Muszyniak miał spore wątpliwości co do zasadności uczestnictwa Drwęckiego w zajęciach, chociaż okazało się, że tym przedmiotem może zaliczyć fakultet. Krzyś, kapitan ich grupy, po prostu ostentacyjnie Adama ignorował.

– Zarozumiały buc – mruknął pod nosem. Nigdy nie zdarzyło mu się traktować kolegów z góry tylko dlatego, że czegoś nie rozumieli. Z tego powodu zachowanie Krzysia tak bardzo go drażniło. Czemu do tego aroganckiego chłopaka wszyscy zwracali się per „Krzyś”? Nie miał pojęcia.

Pościelił łóżko. Wynajmowane mieszkanie na ostatnim, dziewiątym piętrze było malutkie. Przygotował długopis, notatnik i latarkę, by zanotować sen natychmiast po przebudzeniu. Spojrzał jeszcze raz na obrazek. Mimo prostoty, a może właśnie ze względu na nią, przyciągał wzrok. Wyblakła trawa zdawała się lekko falować, jakby pod wpływem wiatru. Potrząsnął głową i zdał sobie sprawę, że to pewnie złudzenie spowodowane rozchwianymi literami pod spodem.

dę pamiętał, że śnię.

Westchnął i zgasił światło. Leżał dłuższą chwilę, przewracał się z boku na bok, próbując wizualizować widoczek i podpis pod nim. Bezskutecznie. Chyba było po prostu za wcześnie. Stwierdził, że wstanie, by rozwiązać na dobranoc jakieś zadanie z algebry. Zapalił światło i zaczął szukać skryptu. Zanim jednak go znalazł, rozległo się stanowcze pukanie do drzwi.

– Kto, u licha, o tej porze… – mruknął do siebie.

Pukanie rozległo się ponownie. Otworzył drzwi i cofnął się o krok, patrząc zdezorientowanym wzrokiem na stojącą w progu piękną, czarnowłosą kobietę. Pchnęła go i weszła do środka.

– Co tu robisz? – spytał, zduszonym głosem. – Czy coś się stało?

Zmrużyła oczy.

– Co ja tu robię?! Wpadłam zobaczyć, jak sobie radzisz. – Przeszła dalej, rozglądając się. – Co za bałagan! Niepozmywane naczynia, kurz w kątach, smugi na szafkach. No tak, cały ty.

Przełknął tylko głośno ślinę, czując niejasny niepokój. Spojrzenie bursztynowych oczu utkwiło teraz w jego twarzy.

– Ile czasu poświęciłeś dziś na naukę? Ile zadań rozwiązałeś?

Zmieszał się.

– Musiałem zapisać się na fakultet. Tylko jedno, w tramwaju.

– Jedno? – parsknęła i pokręciła głową. – Do niczego się nie nadajesz. Zawiodłeś mnie.

Poczuł, że coś go dusi w gardle, a niepokój przechodzi w narastający lęk, gdy kobieta stanowczym ruchem rozsunęła zasłony i otworzyła okno.

– Wietrzyłem niedawno – powiedział, łamiącym się ze strachu głosem. – Mamo, proszę…

Odwróciła się do niego z szyderczym uśmiechem.

– Prosisz mnie? To twoja wina. Mam już dość. Ojca, Agnieszki i teraz ciebie. – Wyjrzała przez okno, wychyliwszy się mocno.

– Mamo, nie! – krzyknął, ale była szybsza.

Zwinnym ruchem wskoczyła na parapet, przechyliła się i runęła. Skamieniały z przerażenia, spojrzał za niknącą sylwetką i zdał sobie sprawę, że to przecież sen. Kolejny wariant koszmaru, który nawiedzał go od dobrych kilku lat. To nie dzieje się naprawdę. To tylko zły sen. Z którego przecież może się obudzić.

Niknąca w dole sylwetka z rozkrzyżowanymi ramionami zawisła w powietrzu. Powoli zaczęła rosnąć i zatracać kolory, aż został z niej tylko kształt, tworzony przez czarne linie przecinające się po wielokroć.

Cofnął się. Mieszkanie zniknęło. Stał na rozległej łące. Kształt urósł do niebotycznych rozmiarów i rysował się przed nim. Jak zwykle. Jak w każdym jego koszmarze. Patrzył na monstrualny słup wysokiego napięcia. Gigantyczna ażurowa konstrukcja ze stali, wsparta na czterech nogach. Rozłożone szeroko ramiona podtrzymywały czarne, idealnie równolegle liny na tle niespokojnego, stalowo-sinego nieba, przetykanego poszarpanymi obłokami. Ciche, acz uporczywe buczenie przenikało powietrze, dochodziło gdzieś z góry. Serce biło coraz szybciej i czuł, jak oblewa go zimny pot, chociaż przecież nic się nie działo.

– Będę pamiętał, że śnię – szepnął do siebie.

Wtedy nagle słup zniknął. Niebo przybrało barwę jednostajnie szarą, w oddali majaczyły niewyraźne zarysy gór. Spojrzał pod stopy. Trawa o wyblakłym kolorze falowała delikatnie.

– To przez napis – powiedział. – Na pewno przez ten napis.

– Ty?! – usłyszał bardzo wyraźny głos.

Odwrócił się zbyt gwałtownie, stracił równowagę i upadł. Nad nim stała postać, ubrana na czarno ze związanymi z tyłu, jasnymi włosami.

– Krzyś? – spytał głupio.

– No, no, jajogłowy, nie sądziłem, że tak szybko tu trafisz – powitał go z leciutkim uśmiechem.

Uczucie było dziwne. Czy to wciąż sen? Im bardziej się nad tym zastanawiał, tym bardziej wszystko wokół wydawało się złudne. Obraz rozmazywał się i zanikał.

– Nie, proszę! – Głos Krzysia dobiegł go jakby z bardzo daleka. Niewyraźny zarys spoczął obok niego, na trawie. – Nie odchodź, zaczekaj. Porozmawiajmy.

Wcześniej ignorował, a teraz prosił? „Jajogłowy” udowodnił, że potrafi, w dodatku nie miał ochoty, by spotkać akurat jego. Ale ciekawość zwyciężyła. Wciąż wiedział niewiele o mechanizmie tego, co się właśnie działo, a siedzący obok chłopak sprawiał wrażenie nieźle poinformowanego. Adam skoncentrował się na widoczku wyrytym w umyśle. Szare niebo. Czarne góry. Bladozielona trawa. Obraz nabrał ostrości.

– O czym chcesz rozmawiać z jajogłowym? – spytał z delikatną drwiną. – To jest ten sen? Gdzie Marcin i Wojtek?

– Widocznie nie udało im się zsynchronizować. Chociaż Marcin pewnie spróbuje tu trafić. Wpadłeś mu w oko – odparł Krzyś, ignorując zaczepny ton.

– Co zrobiłem? – W głosie Adama zabrzmiało tak autentyczne zdziwienie, że jego towarzysz roześmiał się serdecznie. W ogóle Krzyś-we-śnie sprawiał dużo bardziej sympatyczne wrażenie niż Krzyś-z-wykładu.

– Spodobałeś mu się. Marcin jest gejem.

Chwilę trwało, zanim Adam przetrawił tę informację. To dlatego był miły? A może Krzyś go zwyczajnie wkręcał?

– Naprawdę? Nic mi nie wspominał.

– Nikomu nie wspominał. – Krzyś wzruszył ramionami. – Po prostu zauważyłem. Mowa ciała, drobne gesty, spojrzenia, ton głosu. Jeśli mi nie wierzysz, sprawdź.

– Uważasz się za tak dobrego psychologa? – Adam usiadł wygodniej i podparł brodę dłonią. – Przecież pomyliłeś się co do mnie. Twierdziłeś, że mam ciasny rozumek i nie ogarnę tych snów przez pięćdziesiąt lat.

Chłopak zerknął na niego i uśmiechnął się tajemniczo.

– Nie, jajogłowy. Nie pomyliłem się co do ciebie. Wiedziałem, że jeśli nie wejdę ci na ambicję, to grzecznie się pożegnasz i zapiszesz na inne zajęcia. Przez cały wykład zajmowałeś się czymś zupełnie innym. Siedziałem przed tobą i podawałem ci listę obecności, ale pewnie tego też nie zauważyłeś.

– Zauważyłem za to, jak się przytulasz z koleżanką z ławki – wyrwało się Adamowi. Czuł, że się zaczerwienił, mówiąc te słowa. To wszystko było takie realne, cała rozmowa, obecność Krzysia, własne reakcje. A jednak śnił. – Przepraszam.

– Ania jest na drugim roku, to moja dziewczyna. Przytulamy się i robimy inne rzeczy, nic niezwykłego. – Wzruszył ramionami. – Ciekawsze jest, jak udało ci się wejść w świadomy sen? I jeszcze zsynchronizować? Trenowałeś wcześniej?

Adam zaprzeczył. Wyjaśnił, że miał powtarzający się od lat koszmar, o którym wiedział, że jest tylko snem. Nie zagłębiał się w szczegóły, mimo wszystko nie chciał opowiadać o marach dręczących podświadomość. Wolał nie odkrywać się tak bardzo, zwłaszcza że psycholog doskonale go rozszyfrował. Gdyby nie pogardliwe słowa obrażające jego inteligencję, dziś wieczór zajmowałby się całkami, a nie snami.

Krzyś nie naciskał, wysłuchał z uwagą.

– Miałem przeczucie, że możesz być dobry, choć nie myślałem, że aż tak – stwierdził. – Nikomu nie udało się nawiązać na tyle stabilnego kontaktu, by móc swobodnie rozmawiać.

Teraz Adam się zdziwił.

– Myślałem, że to część waszych zajęć i wszyscy potraficie.

Psycholog pokręcił przecząco głową.

– Umiemy tylko wchodzić w stan świadomego snu. Doktor Muszyniak jest zdania, że to świetny sposób na autopoznanie i dobra terapia dla osób z niektórymi zaburzeniami. We śnie nie można kłamać. Możliwość połączenia dwóch świadomości, wpuszczenia psychoterapeuty do snu pacjenta, to ogromny potencjał. Doktor prowadzi badania w tym kierunku, ale rezultaty są słabe. Poza zobaczeniem zarysów drugiej osoby nic więcej nie wyszło. Nadal nie rozumiem, dlaczego udało się z tobą.

– Mnie nie pytaj. O czymś takim jak świadome śnienie dowiedziałem się dzisiaj.

– I jak wrażenia? – Krzyś przeciągnął się i położył wygodnie na trawie. Adam wciąż siedział, obejmując własne kolana.

– Dziwne – mruknął. – Z jednej strony wiem, że śnię, ale z drugiej mam wrażenie, jakby to wszystko działo się naprawdę.

– Mówiąc żargonem jajogłowych, wszystko zależy od tego, jak definiujesz „naprawdę”. – Krzyś zerwał źdźbło trawy i włożył je do ust. – Tak zwany świat realny odbierasz we własnym mózgu za pomocą impulsów przekazywanych zmysłami. Ten świat odbierasz mózgiem bezpośrednio. Może jest nawet bardziej prawdziwy? Zmysły łatwo oszukać.

– Owszem. Widzę obłoki, choć mam zamknięte oczy. Słyszę ciebie, mimo że nie wytwarzasz fal dźwiękowych. Nie wiem tylko, co z tobą. Czy jesteś sobą, czy tylko moim snem.

Krzyś przez dłuższą chwilę milczał, co było, jak na niego, trochę nienaturalne. Do tej pory zdawał się mieć na wszystko gotową odpowiedź.

– Też się nad tym zastanawiałem, gdy cię zobaczyłem – odrzekł powoli, starannie dobierając słowa. – Czy moje pragnienie, by eksperyment się udał, nie spowodowało, że podświadomość podsunęła mi ciebie. Pewnie znasz to uczucie, co, jajogłowy? Przeprowadzałeś kiedyś doświadczenie, którego wynik z góry znałeś i nawet jak pomiary nie do końca się zgadzały, to zrzucałeś winę na błąd statystyczny lub aparaturę?

– Podejrzanie dobrze się orientujesz w naukowym żargonie, jak na humanistę – stwierdził.

Krzyś roześmiał się i wypluł żute źdźbło.

– Chodziłem w liceum na kółko chemiczne, pewnie stąd.

Obłoczki sunące leniwie po firmamencie przyspieszyły i nabrały stalowo-sinej barwy. Adam wzdrygnął się. Przez moment wydało mu się, że na ich tle dostrzegł upiorną konstrukcję słupa. Nieokreślony lęk powrócił.

– Coś się stało? – Krzyś powrócił do pozycji siedzącej.

– Dziwnie się czuję. Nie wiem, jak stąd wyjść i się obudzić.

–Zakończ sen silnym przeżyciem. Najprościej popełnić samobójstwo.

Adam zmarszczył brwi. Czemu Krzyś to powiedział? Czyżby przejrzał go aż tak, by wiedzieć, iż jego koszmarem jest zabijająca się matka? A może to wcale nie Krzyś, tylko uosobienie własnej podświadomości?

– Spójrz. – Psycholog wyciągnął przed siebie dłoń, na której zmaterializowała się tykająca bomba. – W momencie gdy wybuchnie, obudzę się.

– To… bezpieczne?

Zaśmiał się w odpowiedzi.

– Jesteśmy we śnie. Oczywiście, że bezpieczne. Nie zginę, tylko się obudzę.

Adam przyjrzał się uważnie, wyciągnął przed siebie ręce i po chwili też trzymał bombę.

– No to żegnam – mruknął, czując mimo wszystko strach.

– Przyjdziesz jutro?

– Nie chcę mieć z psychologią nic wspólnego, poza zaliczonym fakultetem, ani zostać królikiem doświadczalnym doktora Muszyniaka – powiedział, spoglądając na tykający licznik. Odmierzane sekundy płynęły jakoś dziwnie, nie potrafił powiedzieć, ile jeszcze zostało czasu.

– Nic mu nie powiem. Nikomu nie powiem, obiecuję. Ale przyjdź – szepnął Krzyś. Adam zmieszał się. Chciał coś odpowiedzieć, lecz powietrze rozdarł huk eksplozji.

Usiadł gwałtownie na łóżku i wyłączył budzik. Czuł się dziwnie. Nie dość, że udało mu się za pierwszym razem, to jeszcze spotkał tam Krzysia? Sięgnął po zeszyt, długopis i zaczął opisywać cały sen od początku. Pisząc o mamie, poczuł wyrzuty sumienia. W rodzinnym domu bywał bardzo rzadko. Już w gimnazjum mieszkał u dziadków, by chodzić do szkoły odpowiadającej jego ambicjom. Teraz, gdy studiował wymarzoną fizykę, musiałby jechać prawie piętnaście godzin. Nawet na ferie postanowił zostać, zwłaszcza że obiecał korepetycje kilku kolegom. Na szczęście miał siostrę i dwóch braci, więc było komu zatroszczyć się o domowe ognisko. Co nie zmieniało faktu, że po każdym tego typu śnie się martwił. Chwycił komórkę i zadzwonił. Usłyszał zaspany głos ojca.

– Janusz Drwęcki, słucham?

– Wszystko w domu dobrze? Jak żyjecie? – zapytał. Chwilę trwało, zanim rodzic oprzytomniał na tyle, by zapewnić go, że wiele się nie zmieniło, odkąd wyjechał na studia.

Porozmawiali parę minut, aczkolwiek rozmowa się nie kleiła. Porę na dzwonienie wybrał najgorszą z możliwych. Wszyscy, prócz ojca, byli w pracy bądź szkole, a staruszek wrócił niedawno z nocnego dyżuru. Ciężko harował, między innymi po to, by on, Adam, mógł studiować. Zawstydził się i pożegnał szybko. To było dziecinne i niepoważne, przestraszyć się złego snu. A o dalszej fazie nie wiedział co myśleć. Czy naprawdę spotkał się i rozmawiał z Krzysiem? Czy to tylko autosugestia? Tydzień czekania na kolejne zajęcia z psychologii świadomego śnienia wydał mu się naraz bardzo długim okresem.

Zajęcia zaczynał o dziewiątej. W przeciwieństwie do większości studentów, zazwyczaj uważnie słuchał wykładów i orientował się, jakich problemów dotyczą. Jednak dziś na wstępie do fizyki i ulubionej analizie odpływał myślami, próbując zrozumieć, czym właściwie był ten sen i dlaczego pozostawił po sobie takie wrażenie. Nawet nie miał z kim o tym porozmawiać, z żadnym z kolegów nie był na tyle blisko, by poruszać sprawy prywatne. Spróbował zagadnąć Szumskiego, czy myśli, że można z kimś uciąć sobie pogawędkę we śnie. Ten tylko roześmiał się i poklepał go po plecach.

– Na psychologii opowiadają różne głupoty. Nie bierz tego na poważnie.

Mógł się spodziewać podobnej odpowiedzi. Może Szumski miał rację? Może to wszystko były bzdury, a sen – choć niezwykle realistyczny – był niczym więcej, jak scenami przetworzonymi przez jego własny mózg? Odgonił wreszcie te myśli i zajął się tym, co lubił i rozumiał – zadaniami z algebry. Skupienie uwagi na wzorach oraz zakończone sukcesem próby logicznego rozwiązania postawionego zagadnienia, dały mu poczucie satysfakcji.

Jednak w słowach Krzysia-z-wykładu coś było. Świat Adama mocno ograniczał się do ciała liczb rzeczywistych. A przypadek wprowadził znienacka do owego świata obcy element, jednostkę urojoną. Mógł ją oczywiście odrzucić i pozostać zamknięty w rzeczywistości, którą znał, ale gdyby prawie pięćset lat temu Girolamo Cardano odrzucił istnienie niemożliwego pierwiastka kwadratowego z liczby ujemnej, nie powstałoby zasadnicze twierdzenie algebry. Ciało liczb rzeczywistych nie zostałoby algebraicznie domknięte ciałem liczb zespolonych. Powinien zapomnieć? A jeśli to było odkrycie domykające rzeczywistość przy pomocy snu – urojenia, dającego zespolenie z podświadomością?

Przed dwudziestą drugą leżał już w łóżku, trzymając w rękach obrazek. Zgasił światło. Jeżeli to miało mieć podstawy naukowe, to eksperyment musiał być powtarzalny. Tym razem sen nadszedł szybko.

Znajome otoczenie pojawiło się kilka chwil po tym, jak zamknął oczy. Jednak na rozległej łące stał sam. Rozglądał się, obserwował niebo i czarne góry majaczące na horyzoncie. Usiadł na trawie, jak wczoraj. Czekał. Zastanawiał się, czy – tak jak bombę – mógłby zmaterializować w dłoniach dowolną rzecz. Pierwsze, o czym pomyślał, to pomarańczowy kubek, z którego pijał herbatę. Miał go w rękach. Tak po prostu, gdy tylko wpadł na ten pomysł. Wyobraził sobie jeszcze klucze, piłkę, kartonowe pudełko, potem rzeczy nieco większe – szafę czy krzesło – na fortepianie i kadłubie samolotu kończąc. Wszystkie przedmioty leżały rozrzucone wokół niego. Gdy zastanawiał się, co jeszcze mógłby zrobić, dostrzegł wysoką postać, którą rozpoznał od razu.

– Marcin! – zawołał, zrywając się z miejsca. Podbiegł i spróbował go dotknąć, ale dłoń przeszła jak przez powietrze. Marcin rozglądał się bezradnie, nic nie odpowiadał, a jego postać z każdą chwilą stawała się bledsza, aż znikła zupełnie.

– Ależ bałaganu tu narobiłeś, jajogłowy – usłyszał niespodziewanie. Krzyś, jak zwykle, musiał zajść go od tyłu. – Po co ci ten samolot i fortepian?

– Ty jesteś psychologiem, więc mi powiedz – odgryzł się.

Krzyś uśmiechnął się kpiąco.

– Papcio Freud by powiedział, że śnienie o tak dużych przedmiotach jak samolot oznacza, że masz kompleks małego członka.

Adam zmierzył go wzrokiem i mruknął w odpowiedzi, że podobno sen mają wspólny. Krzyś tylko podejrzanie się uśmiechał. Zasępił się lekko, dopiero gdy usłyszał o spotkaniu z Marcinem.

– Tak to właśnie wyglądało przy poprzednich próbach – westchnął, kiedy Adam dokładnie wszystko opisał. – Nadal nie wiem, czemu w tym przypadku jest inaczej. Dlaczego akurat z tobą się udało.

Adam rozłożył ręce w geście niewiedzy. Krzyś spojrzał na niego z lekkim wahaniem i dodał:

– Czy mógłbyś… opowiedzieć mi coś, o czym na pewno nie wiem? – Widząc pytający wzrok wyjaśnił: – No, coś takiego, żebym się przekonał, że nie jesteś projekcją mojej podświadomości. Coś ze swoich studiów na przykład. Jakiś wzór.

– Jasne. – Fizyk zastanowił się chwilę, po czym uśmiechnął szeroko. – Wzory na wszystkie pierwiastki równania sześciennego znasz?

Krzyś pokręcił przecząco głową. Usiadł na trawie, Adam tuż obok niego, ze świeżo zmaterializowanym notatnikiem i ołówkiem.

– Każde równanie trzeciego stopnia można sprowadzić do postaci kanonicznej, y3+py+q=0 – zaczął. Rozpisał wzór ogólny, przekształcając go do tejże postaci. – Rozwiązanie takiego równania opiera się na wykorzystaniu wzoru na sześcian sumy, aczkolwiek w ten sposób, jeśli będziemy mieć szczęście i uzyskamy dodatni wyróżnik, to otrzymamy tylko jeden pierwiastek, a równanie trzeciego stopnia powinno mieć ich trzy. By obliczyć pozostałe, musisz znać liczby de Moivre'a, czyli pierwiastki, w tym wypadku trzeciego stopnia, z jedynki. To ułatwi ci pojęcie dalszych wzorów, które za chwilę wyprowadzę… – kontynuował, wpadając w jeden z ulubionych tematów. Dokonywał kolejnych przekształceń i podstawień, Krzyś obserwował, starając się nadążyć. Gdy wreszcie Adam zaprezentował wyprowadzane przez kilka kartek wzory, stwierdził tylko z kwaśną miną:

– Chyba po prostu uwierzę, że jesteś prawdziwy. Sam z siebie nie wyśniłbym takich głupot. Myślałem, że zwyczajnie napiszesz mi jakiś w miarę prosty wzór i powiesz, o co w nim chodzi. Tego wszystkiego to w życiu nie zapamiętam.

Adam z zakłopotaniem podrapał się ołówkiem po czole.

– Przepraszam. Wydawało mi się, że to dość proste.

– Nie mądrzyj się, jajogłowy.

– Wiesz, wytłumaczę ci to wszystko po kolei, każde przekształcenie, chcesz? Tak, żebyś zrozumiał i sam potrafił to wyprowadzić.

Psycholog popatrzył na niego, zastanawiając się nad czymś.

– Cóż, różne rzeczy robiłem w świadomych snach. Uczenie się matmy jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy. – Wzruszył ramionami. – Ale to może być ciekawe doświadczenie. Jeśli takie korki w snach okażą się możliwe, będzie to rewolucja dla uczniów i studentów.

Adam uśmiechnął się, wziął czystą kartkę i zaczął tłumaczyć od początku. Krzyś, jak na psychologa niemającego zbyt wiele kontaktu z matematyką, całkiem nieźle przyswajał. Na pierwszym przykładzie poległ, ale drugi, z pomocą Adama, rozwiązał. Trzeci dał już radę samodzielnie.

– A to będzie twoja praca domowa. – Adam nakreślił szybko na kartce równanie: 27x3 – 2x2 – 575x + 550 = 0. – I jeśli to faktycznie jest nasz wspólny sen, to postać kanoniczną oraz rozwiązania podasz mi na wtorkowych zajęciach u doktora Muszyniaka.

– Czemu akurat wybrałeś te wzory? – spytał, wzdychając ciężko. – Jeszcze nigdy się tak nie wymęczyłem w świadomym śnie. Na litość, w żadnym śnie! – Przewrócił oczami.

– To wzory Cardano. Człowieka, który nie uląkł się liczb zespolonych i wykorzystał je w równaniach, choć nie wiedział, czym one są i nie mógł ich jeszcze wtedy zrozumieć – odparł, kładąc się wygodnie na trawie.

Krzyś przeanalizował szybko te słowa.

– Ładna alegoria. Jestem pod wrażeniem – stwierdził tonem, w którym pobrzmiewała zarazem kpina i podziw.

– Cardano by ci się spodobał. Oprócz bycia wybitnym matematykiem, parał się również astrologią. Przepowiedział dokładną datę własnej śmierci.

– I serio umarł tego dnia, co przepowiedział? – zaciekawił się Krzyś.

– Tak. – Adam zerknął na niego. – Popełnił samobójstwo.

– Wiesz, chyba zaczynam cię lubić, jajogłowy.

 

***

 

Wtorkowe ćwiczenia z algebry dłużyły się Adamowi jak nigdy. Jeszcze niecałe czterdzieści minut i znajdzie się w tramwaju. Godzina z kawałkiem i skonfrontuje swoje sny z rzeczywistością. Zobaczy Krzysia i uzyska odpowiedź na pytanie, czy naprawdę spotykają się w snach.

Tramwaj wlókł się niemiłosiernie. Adam tym razem nie rozwiązywał całek. Poganiał wzrokiem motorniczego. Jak na złość, trzy przystanki przed celem awaria sieci trakcyjnej zakończyła podróż. Klnąc pod nosem, wybiegł na ulicę. Wiedział już, że się spóźni i nie zdąży porozmawiać z Krzysiem przed zajęciami.

Wpadł na salę kilka minut po rozpoczęciu. Kapitan pierwszej grupy właśnie zdawała relację z osiągnięć. Adam usiadł za Wojtkiem i Krzysiem, obok Marcina, który uśmiechnął się szeroko na jego widok.

– Cieszę się, że jednak nie zrezygnowałeś – szepnął, przysuwając się odrobinę bliżej.

– Tramwaje stanęły. Dlatego się spóźniłem. – Trochę nerwowo odwzajemnił uśmiech. Czy faktycznie Marcin był gejem, jak mówił Krzyś-ze-snu?

Krzyś odwrócił się do nich i Adam poczuł dziwne dławienie w gardle. Wszystkie szczegóły wyglądu się zgadzały, choć tydzień temu przy pierwszym spotkaniu na pewno nie zwrócił uwagi na kolor jego oczu, kształt brwi czy ust.

– Jajogłowy, skoro znowu tu zabłądziłeś, czy byłbyś łaskaw przynajmniej nie przeszkadzać? – spytał z sarkazmem i odwrócił się z powrotem.

– Nie przejmuj się nim. – Marcin ściszył głos. – Po prostu wkurza się, że eksperyment nie wychodzi.

– Nie wychodzi? – Adam uniósł ze zdziwieniem brwi, ale w tej chwili Krzyś został poproszony przez prowadzącego o przedstawienie rezultatów ich grupy. Z pochyloną głową oznajmił, że nie odnieśli żadnych sukcesów.

Doktor Muszyniak westchnął cicho i stwierdził, że liczy na Krzysia, po czym dokończył pytać pozostałych.

Adam nie słuchał już dalej.

„Brak sukcesów”. A zatem to wszystko, cały ten niby-świadomy sen był tylko wytworem podświadomości. Stracił tydzień na coś, co tylko mu się wydawało. Na iluzję. Przysiągł sobie nie przejmować się więcej ani tymi zajęciami, ani całą bezsensowną psychologią. Wyciągnął zeszyt do algebry i uciekł do świata równań różniczkowych. Strony zapełniały się pochyłymi, niezbyt czytelnymi dla postronnego obserwatora liczbami i symbolami. Byle nie myśleć o tym, że tak bardzo zaangażował się w coś, co sam stworzył. Że śnił o tym bezczelnym, aroganckim chłopaku, który właśnie…

– I znowu zajmujesz się czymś innym – stwierdził Krzyś, nonszalancko rzucając zaklejoną kopertę wprost pod długopis Adama. Identyczne koperty trzymali Marcin i Wojtek.

– W środku znajdują się indywidualne instrukcje, przygotowane dla każdego przez kapitana grupy – objaśnił Marcin, widząc, że Adam zupełnie nie wie, o co chodzi. – Mamy je przeczytać przed samym snem.

– Tylko nie zapomnij zabrać tej koperty. Nie chciałbym, żeby moja ciężka praca poszła na marne.

– Ciężka praca? – spytał z nutą gorzkiej złośliwości. – Napisałeś tu coś innego niż „jajogłowy, nie nadajesz się”?

Krzyś uśmiechnął się krzywo i potarł palcami brodę.

– Wyczuwam u kolegi frustrację i kompleksy. Dobrze, że trafiłeś na Wydział Psychologii. Do jutra – rzucił w stronę grupy i wyszedł z sali.

Wykład się skończył i pozostał czas na rozmowy w grupach, ale Adam nie miał ochoty dłużej tam siedzieć. Przeprosił Marcina i Wojtka i wyszedł, a właściwie wybiegł z budynku. Wiązał duże nadzieje z dzisiejszym wykładem… No dobrze, musiał przyznać przed sobą, że nadzieje wiązał z rozmową z Krzysiem. A ten ostentacyjnie go zignorował. Jakby nic się nie wydarzyło.

„Bo przecież nic się nie wydarzyło – myślał, kończąc parę godzin później opracowywać opis do ćwiczenia z laboratorium z fizyki. – Nic, zupełnie nic”.

Sięgnął po zeszyt do algebry i wraz z nim wyjął kopertę.

Instrukcje do poczytania przed snem.

Wzruszył ramionami. Dochodziła dwudziesta druga, nie zamierzał jeszcze ani iść spać, ani realizować tych instrukcji. Mógł równie dobrze podrzeć je i wyrzucić do śmieci, co za różnica. Ciekawość, o co chodziło Krzysiowi z tą „ciężką pracą”, jednak wygrała. Rozdarł kopertę i wyjął z niej złożony na cztery części arkusik papieru w kratkę.

Rozwinął.

Nie było żadnej instrukcji. Na kartce widniały tylko trzy liczby: -5, 1, 4. I pod nimi, starannie wykaligrafowanym pismem: x3 – 21x + 20 = 0. Rozwiązanie równania.

Prawidłowe.

Dłoń z kartką uderzyła z hukiem o biurko. Ilość emocji i pytań go przytłoczyła. Więc jednak ten sen był prawdziwy. Dlaczego Krzyś nie porozmawiał z nim na żywo? Dlaczego powiedział, że się nie udało? Dlaczego wciąż zachowywał się, jakby nic się nie stało, dlaczego wciąż traktował go z dystansem i złośliwością? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?!

Nie miał do niego żadnego kontaktu, ba!, nawet nie pamiętał nazwiska. Jedynym sposobem, by poznać odpowiedź, było zasnąć i spotkać go tam.

Niestety wiedział, że to łatwo się nie uda. Emocje kipiały, radość mieszała się ze złością, euforia z gniewem. Chciało mu się jednocześnie śpiewać, tańczyć, kochać cały świat i wyć z wściekłości. Jak miał zasnąć w tym stanie?! Przeklęty Krzyś, na pewno doskonale o tym wiedział i po raz kolejny z niego zadrwił.

Położył się, zgasił światło, zapalił nocną lampkę i wziął w dłonie obrazek.

– Dorwę cię już wkrótce – mruknął. – I łatwo się nie wykręcisz.

Gdy wreszcie udało mu się zasnąć, było dobrze po drugiej. Znajoma łąka z falującą lekko trawą pojawiła się niemal natychmiast. Krzyś siedział na wygodnym fotelu i żuł źdźbło, uśmiechając się przy tym półgębkiem.

– Ty… – Adam ruszył do niego, chwycił za czarny golf i podniósł. Nie sprawiło mu to trudności.

Psycholog wypluł trawę i popatrzył mu prosto w oczy.

– O co chodzi? Pomyliłem się gdzieś w obliczeniach?

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – wysyczał powoli.

Naraz sceneria zmieniła się; stali w znajomej sali wykładowej. Krzyś rozejrzał się.

– Nie rób tego – powiedział cicho. – Nie mieszaj rzeczywistości do świadomego snu.

– Dlaczego powiedziałeś, że w naszej grupie się nie udało?! – Adam przysunął się do niego tak blisko, że wyraźnie widział drobne, szare plamki na błękitnych tęczówkach.

– Nie chciałeś być króliczkiem doświadczalnym doktora Muszyniaka – odparł. – I obiecałem ci, że nikt się nie dowie. Przynajmniej na razie.

Adam puścił go, lekko zdezorientowany. Sala wykładowa zniknęła. Znów stali na rozległej łące.

– Tylko dlatego?

Krzyś otrzepał niewidoczne pyłki z ubrania i, lekko się ociągając, odpowiedział:

– Nie tylko. Chcę sam to zbadać, dowiedzieć się, dlaczego akurat ty i móc przypisać całą zasługę wyłącznie sobie. Nam – poprawił się od razu.

Fizyk pokiwał głową. Wyjaśnienia zabrzmiały nawet przekonująco.

– To wszystkie powody? – rzucił.

Chłopak odwrócił głowę i Adam przypomniał sobie, że podobno we śnie nie da się kłamać. Uśmiechnął się szeroko. W tym momencie po raz pierwszy od początku ich znajomości poczuł, że ma nad Krzysiem przewagę. On też to wiedział, bo odrzekł szybko, nie patrząc mu w oczy.

– Nie wszystkie. I nie radzę, bo to działa w dwie strony. Też mogę wyciągnąć z ciebie najgłębiej schowane tajemnice. I zaręczam, że nie zawaham się, jeśli nie przestaniesz.

Niebo posiniało i na chwilę, jakby przywołany wspomnieniem, zamajaczył upiorny kształt. Setki linii ułożyły się w wysoką, niemal sięgającą sklepienia, ażurową, ponurą konstrukcję. Strach zdławił słowa w gardle. Gdyby Krzyś teraz zapytał, gdyby tylko spojrzał za siebie…

Dostrzegł ten lęk. Oczywiście, że dostrzegł! Adam już zdążył się przekonać, że zdolności obserwacyjne kolegi stały na bardzo wysokim poziomie. W jednej chwili role się odwróciły, po przewadze nie pozostał ślad. Wstrzymał oddech, patrząc w napięciu szeroko otwartymi oczyma na sylwetkę psychologa malującą się na tle monstrualnego słupa. Uciec, nie pozwolić, by zadał to pytanie, zniknąć, teraz!

Zanim zdążył zmaterializować w dłoniach bombę, Krzyś chwycił go mocno za rękę i przyciągnął do siebie. Obraz za jego plecami zadrżał i zaczął się rozpływać w jaśniejącym do błękitu niebie.

– Nie bój się, nie zrobię tego. Nie wydrę z ciebie twoich koszmarów – powiedział cicho. Uścisk zelżał, dotyk nie był nieprzyjemny, miał w sobie coś kojącego, uspokajającego. Niepewność i napięcie powoli ustąpiły, gdy napotkał spojrzenie Krzysia. – Zaczekam, aż będziesz gotów, żeby sam mi je pokazać – dodał, puszczając go.

Adam prychnął pogardliwie. Nie dzielił się nigdy z nikim prywatnymi sprawami. Dlaczego miałby robić wyjątek dla tego zarozumiałego, złośliwego chłopaka?

– Mogę spróbować uwolnić cię od nich – odrzekł Krzyś spokojnie, jakby odczytał niezadane pytanie. – Poza tym, to też działa w dwie strony. Gdy zdecydujesz się otworzyć przede mną, podzielę się z tobą własnymi sekretami.

– Myślisz, że interesują mnie twoje sekrety? – parsknął. Krzyś tylko uśmiechnął się kpiąco.

– Myślę, że tak. I to bardziej, niż chciałbyś przyznać nawet przed sobą.

Adam zmrużył oczy. Choć był na niego wściekły, z jakiegoś powodu nie chciał przerwać tego snu, stracić kontaktu.

Psycholog miał rację.

Znowu.

 

***

 

Obudził się we własnym łóżku i wyłączył dzwoniący uparcie budzik. Obok leżała niedbale rzucona koperta, w niej kartka od Krzysia-realnego. Wziął ją ostrożnie w dłonie, wyjął i przybliżył do twarzy. Starannie wykaligrafowane rozwiązanie równania na szczęście wciąż tam było. Odetchnął głęboko. Papier lekko pachniał. Adam nie potrafił powiedzieć, co to za kompozycja, nie znał się na perfumach, choć zapach mu pasował do właściciela. W pierwszym wrażeniu irytujący, później intrygujący, wręcz uzależniający, a przy tym ulotny. Czemu Krzysiowi zależało, by wszystko ukryć? Czemu nie chciał porozmawiać na żywo? Obawiał się czegoś? Pokusa, by wydobyć od niego odpowiedź, była duża, ale Adam wiedział, że zbyt brutalny krok mógłby wszystko zniszczyć. Ich senna znajomość opierała się na delikatnym zaufaniu i poszanowaniu, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało w odniesieniu do sarkastycznego psychologa. Nowe doświadczenie, tak inne od wszystkiego, czym zajmował się do tej pory, było w pewien sposób fascynujące. Z pozoru abstrakcyjne niczym hermitowski operator pędu, ale realne, czego dowodem była kartka, którą właśnie wąchał. Wąchał?!

Zdegustowany własnym zachowaniem schował ją szybko do koperty.

 

***

 

Tym razem podeszła do niego na przystanku tramwajowym. Nie znał tej okolicy, a przystanek widział po raz pierwszy w życiu. Rozchwiany napis na wiacie głosił: „Elektryczna – Ogródki Działkowe” i zdążył pomyśleć, iż musi sprawdzić, czy faktycznie takowy istnieje. Oraz stwierdzić, że w krótkim czasie doszedł do całkiem niezłej wprawy w świadomym śnieniu. Nie potrzebował już koncentrować się na obrazku. Przebudzenie we śnie następowało naturalnie i niemal samoistnie.

– Nie przykładasz się – powiedziała, mierząc go surowym wzrokiem. Spojrzenie bursztynowych oczu utkwiło w twarzy Adama i to wystarczyło, by znów poczuł się bezradny.

– Mam najlepszą średnią na roku – bąknął, spuszczając głowę.

– Zajmujesz się głupotami zamiast tym, co ważne – dodała. Czarne włosy falowały na wietrze i otulały jej postać. – Te sny donikąd cię nie doprowadzą. Skup się na studiach.

Znowu. Jak w każdym śnie była rozczarowana, niezadowolona. Odkąd sięgał pamięcią, zawsze go krytykowała. I chwilę po tym popełniała samobójstwo, pozostawiając syna skamieniałego z przerażenia. Ale nie tym razem. Nie, kiedy był w pełni świadomy.

– Mamo, czy ty też śnisz razem ze mną? – zapytał, zebrawszy całą odwagę. We śnie nie można kłamać. Wiedział o tym. Uniósł głowę i popatrzył na nią hardo.

Rozchyliła usta, ale spomiędzy warg nie wydobyło się ani jedno słowo. Jedynie chichot. Szyderczy, przeraźliwy śmiech, wchodzący na coraz wyższe i wyższe rejestry, świdrujący na wylot mózg, nie do zniesienia. Zobaczył rozpędzony tramwaj linii pięć. Motorniczy łudząco przypominał Krzysia. Zmrużył oczy, by przyjrzeć mu się uważnie i wtedy śmiech nagle ucichł, jak ucięty nożem. Tramwaj zniknął. Przystanek też. Na trawie, pod stopami leżało roztrzaskane, zmasakrowane ciało, jak zwykle, jak w każdym z jego koszmarów. Mógłby je narysować z najdrobniejszymi szczegółami. Nie chciał znowu oglądać krwawej miazgi, uniósł wzrok, tylko po to, by na tle sinego nieba ujrzeć majestatyczny słup wysokiego napięcia.

Obudził się zlany potem.

 

***

 

– Jesteś psychologiem, specjalizujesz się w śnieniu. Potrafiłbyś powiedzieć, co znaczy pewien irracjonalny sen? Jak go wyjaśnić, jak… – urwał, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.

– Jak się go pozbyć?

Adam tylko skinął głową na potwierdzenie. Krzyś wstał, otrzepał się z trawy i podszedł bliżej. – Nie wiem, czy bym potrafił. Mogę spróbować.

Spodziewał się takiej odpowiedzi. Z jednej strony pragnął wreszcie uwolnić się od koszmaru, ale z drugiej wciąż nie był pewien, czy chce zaufać psychologowi na tyle, by opowiedzieć o czymś tak osobistym. Oczywiście, ten od razu dostrzegł wahanie. Podszedł jeszcze bliżej i znienacka objął Adama w pasie, przyciskając z całych sił do siebie.

– Co ty wyprawiasz?! – chciał zawołać, ale zdążył wykrztusić z siebie tylko bliżej nieokreślony dźwięk, gdy ziemia pod nogami dosłownie się rozstąpiła i poczuł jak leci w dół wraz z trzymającym go idiotą. Zamknął oczy. Choć spadanie wywołało paniczny lęk, mocny uścisk Krzysia sprawiał, iż miał dziwną pewność, że nic złego nie może się stać. Chwilę później poczuł opór. Usłyszał łopot, jakby ogromne skrzydła uderzały powietrze.

Rozejrzał się ostrożnie.

Otaczały ich powleczone warstwą śniegu skały. Nad głowami, na tle przetykanego niespokojnymi, szaro-złocistymi chmurami nieba, malowały się strome szczyty gór. Wszystko nasycone intensywnymi barwami, w niczym nie przypominające prostych, czarnych kształtów z obrazka. Surowe, okraszone przymglonym światłem turnie zdawały się jednocześnie groźne i przepiękne w swym majestacie. Poszarpany grzbiet niknął gdzieś w oddali. Daleko w dole, u podnóża gór, na wpół zamarznięty staw odcinał się intensywnym turkusem od wszechobecnej bieli. Wysokie świerki, porastające dolne partie zboczy, wyglądały jak choinki bożonarodzeniowe przygotowane dla kogoś wyjątkowego.

Za plecami wciąż mocno trzymającego go Krzysia, zobaczył białe skrzydła, na końcach upstrzone czarnymi plamkami. Psycholog uśmiechał się. Pewnie jak zwykle miał ubaw ze zszokowanej miny Adama.

– Wyglądałeś na mocno spiętego i zestresowanego – wyjaśnił szeptem wprost do jego ucha. – Postanowiłem pokazać ci, jak wspaniale można zrelaksować się w świadomych snach. Ty też potrafisz latać!

Adam zamachał bezradnie nogami, bo po tych słowach Krzyś go puścił. Lot w dół nie trwał długo, fizyk niemal natychmiast zawisł tuż nad taflą stawu, na własnych skrzydłach, które nie wiadomo kiedy i jak wyrosły mu z pleców. Ostrożnie odwrócił głowę, upewniając się, że utrzymają jego ciężar. Nie były tak piękne jak Krzysiowe, biel i czerń mieszały się mniej więcej w równych proporcjach, tworząc nieregularny, przypadkowy wzór.

– Mam się zrelaksować? – burknął, utrzymując z trudem równowagę w powietrzu.

– Właśnie tak. – Krzyś sfrunął łagodnie i zawisł parę metrów od Adama.

Promienie przebijającego przez chmury słońca rozszczepiały się na niesfornych blond kosmykach, które uciekły z warkocza i tworzyły nad głową coś na kształt aureoli. Pierwszym skojarzeniem Adama było, że włosy Krzysia posiadają zdolność dyspersyjną niczym pryzmat. Drugim – że w tym pięknym, lodowym krajobrazie psycholog zdawał się być jedynym źródłem ciepła. Zdecydował się zwerbalizować dopiero trzecią myśl: czemu z prostej, ubogiej i łatwej do zwizualizowania scenerii, jaka towarzyszyła im zawsze we wspólnym śnie, wylądowali nagle w miejscu przypominającym baśniowe krainy?

– Gdzie jesteśmy? – zapytał ostrożnie.

– Stworzyłem ten świat na podstawie filmów i zdjęć miejsc, które chciałbym odwiedzić. To mój sen. Pokażę ci. Chodź. – Wyciągnął rękę.

Adam niepewnie chwycił jego dłoń. Machnął silnie skrzydłami i ze zdumieniem stwierdził, że faktycznie, wznosi się coraz wyżej, nad staw, nad pokrytą białym puchem dolinę. Z mieszaniną fascynacji i ciekawości oglądał krainę rozciągającą się pod nim, piękną, niemal rzeczywistą, choć miejscami upiększoną, głównie intensywnymi, lekko odrealnionymi barwami. Przelecieli tuż nad szczytami, chłonąc rześkie, górskie powietrze. Pachnące świeżością i wonią, którą wyczuł parę dni temu na kartce z wynikami. Potrząsnął głową i powrócił do oglądania widoków.

Sceneria zmieniła się z zimowej na wiosenną. Wciąż pozostawali w górach, lecz teraz pod stopami mieli soczystą zieleń, przetykaną czerwienią kwiatów. Obniżyli lot, by znaleźć się w wąskim, skalistym kanionie, dnem którego pomykał wartki potok. Z jednego z występów wypływał strumień, opadający niezwykle malowniczym, kilkumetrowym wodospadem. Adam, przelatując obok, sięgnął wolną dłonią i zaczerpnął chłodnej wody. Bez większego namysłu chlapnął prosto na towarzysza.

– Widzę, że się dobrze bawisz – stwierdził ten z nutką sarkazmu, strząsając krople z włosów. Wylądowali na szerokim, omszałym głazie, na samym dnie doliny.

– Nie wiedziałem, że tak można. – Adam westchnął z nieukrywanym podziwem. Rozejrzał się wokół, zachwycony. Wysoko, nad ich głowami, piętrzyły się skalne bloki osnute delikatną mgłą i podświetlone promieniami wschodzącego słońca. Intensywna zieleń rosnących na zboczach drzew i krzewów złamana została przeciekającym znad grani różowawym światłem.

– Jedna z zalet świadomych snów – odparł Krzyś, składając skrzydła. – Możesz wykreować wymarzony świat i wracać do niego, kiedy tylko zapragniesz.

Fizyk popatrzył na niego, zastanawiając się, czy zadać pytanie, które od jakiegoś czasu chodziło mu po głowie. I czy na pewno chce dostać na nie odpowiedź.

– Dlaczego się tak przyglądasz? – Krzyś uniósł pytająco brwi, czym ułatwił podjęcie decyzji. Adam wziął głęboki wdech, notując jednocześnie w myślach, że wciąż czuje ten delikatny, intrygujący zapach.

– To naprawdę jest twój sen? Twój wymarzony świat?

– Tak.

– Dlaczego mi go pokazałeś?

Psycholog wzruszył ramionami.

– Pomyślałem, że ci się spodoba. Chyba się nie pomyliłem.

Adam zmierzył go uważnie wzrokiem. Krzyś, zdaje się, osiągnął mistrzostwo w dziedzinie udzielania absolutnie prawdziwych i cudownie wymijających odpowiedzi.

– Dlaczego wpuściłeś mnie do miejsca, które stworzyłeś sam dla siebie, pozwoliłeś, bym wszedł w twoją prywatność i zobaczył twoje marzenia – sprecyzował najbardziej, jak potrafił. Krzyś uśmiechnął się kpiąco, acz przez moment w jego oczach zalśniło coś dziwnego, co trudno było zinterpretować.

– Zaczynasz coraz lepiej rozumieć zasady tej gry, jajogłowy. Dlaczego to zrobiłem? Bo ty bałeś się podzielić własną prywatnością. Chciałem ci pokazać, że to nic strasznego i nie umrę od tego, jeśli wpuszczę cię do moich snów. Co więcej, uważam to za ciekawe doświadczenie, latanie samemu zaczynało już być nudne.

Jak zwykle ironizował, choć Adam miał wrażenie, że pod tą ironią coś się kryje. A może tylko miał taką nadzieję? Pogrążony w świecie matematyki i fizyki nie wykazywał zainteresowania relacjami głębszymi niż zdawkowe koleżeństwo i jakoś nikt nigdy nie przejawił dostatecznej inicjatywy, by zmienić ten stan rzeczy. Nie wspominając o tym, by podzielić się czymś tak osobistym. Aż do teraz.

– I co, z jajogłowym nie było ci nudno? – spytał zaczepnie.

– Nie – odparł cicho Krzyś. – Widok twojej przerażonej miny, gdy puściłem cię nad tamtym stawem, stanowił doprawdy niezłą rozrywkę – dodał, z bezczelnym uśmiechem.

Jakoś wcale go ta odpowiedź nie zdziwiła.

Nie zdziwiło go również, gdy na wtorkowych zajęciach z psychologii świadomego śnienia jak zwykle go zlekceważył, ani kiedy natychmiast po skończonych ćwiczeniach ostentacyjnie objął i pocałował Anię, obciętą na pazia szatynkę, którą Adam pamiętał z pierwszego wykładu. Zdziwił się tylko, gdy Krzyś, przechodząc wraz z Anią obok, spojrzał prosto w jego oczy i mrugnął porozumiewawczo.

Albo tak mu się tylko wydawało.

 

***

 

Patrzył na swoją pracę z analizy matematycznej i nie dowierzał. Po raz pierwszy od początku studiów dostał czwórkę zamiast piątki. Fakt, że ostatnio był nieco rozkojarzony. Każdej nocy zwiedzał świat snów Krzysia, świat niezwykle barwny, odwzorowany z najdrobniejszymi szczegółami, i piękny. Latanie nad górami było tylko preludium. Chłopak miał niesamowitą wyobraźnię.

Westchnął, wspominając nurkowanie na rafie koralowej, zwiedzanie obcej planety czy kolację o zachodzie słońca na dachu jednego z setek wieżowców gigantycznego, futurystycznego miasta.

– Nie przejmuj się, i tak jesteś najlepszy. – Szumski poufale poklepał go po ramieniu, mylnie interpretując jego zamyślenie.

Adam czekał z utęsknieniem na nastanie nocy, a gdy ta nadchodziła, czekał na Krzysia. Na tej samej, prostej łące z obrazka.

– Dziś nie zwiedzamy kolejnych światów? – zagadnął, gdy Krzyś po prostu leniwie rozłożył się na trawie.

– Możesz stworzyć własny i polatać w nim samemu – odrzekł, przeciągając się.

Pokiwał głową, słysząc tę odpowiedź i zawiesił wzrok na odległych, czarnych górach. Po tym wszystkim, co widział, sprawiały wrażenie narysowanych ręką dziecka. Aczkolwiek zaczynał czuć pewien sentyment do tego widoku. W końcu to tu po raz pierwszy się zobaczyli i tu się zawsze spotykali.

– Co tak siedzisz, noc jest krótka – mruknął Krzyś.

– Postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa.

– Spytałeś, czy tego chcę?

– Chcesz? – Odwrócił głowę i spojrzał na niego. Przyzwyczaił się już do ironicznego tonu i nie przejmował złośliwymi uwagami. Wiedział, że psycholog na swój sposób go lubi.

– Jak powiem, że nie chcę, to pójdziesz?

– Jasne. – Adam uśmiechnął się ciepło. – Tobie zawdzięczam poznanie świata świadomych snów, więc czemu miałbym nie spełnić tak prostego życzenia?

Krzyś najwyraźniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Wstał powoli z miejsca i przysiadł obok Adama.

– Zostań, jajogłowy – powiedział nienaturalnie miękkim, jak na niego, tonem. – Lubię twoje towarzystwo.

Adam nie rozumiał, dlaczego, ale zrobiło mu się dziwnie gorąco.

 

***

 

Gdy zaprzestał rozwiązywania całek, ze zdziwieniem stwierdził, że wykład Muszyniaka jest całkiem ciekawy. Dzisiejszy dotyczył symboliki snów, sposobów odróżniania, które szczegóły są istotne oraz metod na zapamiętywanie tych najważniejszych. Słowa, iż sny są furtką, przez którą próbują się dostać treści zepchnięte do podświadomości – nieraz niezwykle istotne w procesie samopoznania – zostawiły wyraźny ślad w umyśle Adama i zbudziły pragnienie, by wreszcie dotrzeć do źródeł własnych koszmarów. Świadome śnienie było świetnym sposobem na ucieczkę, na zepchnięcie nocnych mar jeszcze głębiej, ale dzisiejsze słowa dały mu nadzieję. W szczególności zapamiętał opowieść o kobiecie co noc śniącej o tym, że morduje dziecko. Dopiero podczas psychoterapii zrozumiała, iż nie jest to widzenie przyszłości. Po prostu podświadomość w taki właśnie sposób pokazywała jej, że wymaga od siebie zbyt wiele.

Tego dnia nie było pracy w grupach. Prowadzący, widząc brak postępów, postanowił zrobić przerwę w ćwiczeniach i spróbować później z inną metodą. Adam zbierał się przez cały wykład, by na koniec zaczepić Krzysia. Nigdy nie rozmawiali sam na sam. Wszelakie – czasem kąśliwe – wymiany zdań odbywały się przy kolegach z grupy. I, oczywiście, nigdy nie dotyczyły ich wspólnych snów. Udawali przed światem wzajemną obojętność, jakby absolutnie nic ich nie łączyło. Czy Krzyś zgodzi się to zmienić? Nie miał pojęcia. Denerwował się. Nie był nieśmiały, ale w tym przypadku czuł w gardle dławiącą gulę.

Zatrzymał psychologa przy wyjściu.

– Chciałbym z tobą chwilę porozmawiać. W cztery oczy – uzupełnił, zerkając na towarzyszącą chłopakowi Anię.

Krzyś uniósł pytająco brwi i wbił badawcze, przenikliwe spojrzenie prosto w ciemne oczy Adama.

– Spotkamy się za dziesięć minut przy szatni – rzucił do dziewczyny. – O co chodzi, jajogłowy? – spytał, gdy zostali sami.

Fizyk wziął głęboki wdech. We śnie było inaczej, bardziej swobodnie. Jakoś dużo łatwiej wyczuwał nastrój rozmówcy i jego odczucia. Tu miał wrażenie, że porusza się jak dziecko we mgle.

– Chciałbym ci opowiedzieć o moich snach.

– Chyba wiem o nich całkiem sporo – wtrącił kpiąco Krzyś.

Adam odetchnął z ulgą. Zrozumiał, czego najbardziej się obawiał. Zaprzeczenia, że on i Krzyś nawiązali jakikolwiek kontakt.

– Kiedyś mówiłeś, że mógłbyś mi pomóc uwolnić się od koszmarów.

– Nie będzie lepiej, gdy po prostu pokażesz mi je w nocy? – zapytał psycholog, ściszając głos do ledwie słyszalnego szeptu.

Adam potrząsnął przecząco głową.

– Chciałbym spróbować tak, jak mówił dziś doktor Muszyniak. Prosić, żebyś wysłuchał mnie, przeanalizował wszystko i pomógł znaleźć odpowiedź.

– Rozumiem. – Krzyś zmarszczył brwi. – Muszę odmówić.

Adam lekko pobladł, zacisnął dłonie i cofnął się o krok. Nie potrafił ukryć rozczarowania.

– Aż tak bardzo zależy ci, by unikać mnie w tym świecie? – powiedział z dużo większą goryczą, niż by sobie życzył. – Podobno chciałeś mi pomóc.

Krzyś spoważniał, odgarnął niesforne kosmyki za ucho i popatrzył mu uważnie prosto w oczy.

– Posłuchaj, Adam. To nie jest sen, a ja nie jestem właściwą osobą, by przeprowadzać z tobą tego typu terapię. Jestem tylko studentem, powinieneś udać się do kogoś z doświadczeniem i praktyką. Choćby do doktora Muszyniaka. Załatwię ci to.

– Nie – przerwał mu. – Jesteś jedyną osobą, której byłbym w stanie opowiedzieć o własnych lękach, jak przyjacielowi. Nie będę się zwierzał komuś obcemu.

– Tym bardziej nie jest to dobry pomysł – zauważył Krzyś. – Terapeuta powinien pozostawać w możliwie neutralnych stosunkach z pacjentem, w przeciwnym wypadku trudno jest zachować obiektywizm i rzetelność. Naprawdę, najlepiej będzie, jeśli pomówisz z profesjonalistą.

– Uznaj, że nie było tej rozmowy – odparł głucho, cofnął się do drzwi i opuścił szybkim krokiem budynek Wydziału Psychologii.

Odpowiedź Krzysia tylko utwierdziła go w przekonaniu, że lepiej żyć w bezpiecznej odległości od ludzi. Gdy po raz pierwszy zdecydował, że chce komuś zaufać, dostał skierowanie do specjalisty. Prychnął. Tak, zasada, by trzymać wszystkich na dystans, pozwalała uniknąć tego typu rozczarowań. Nie rozumiał do końca, czemu odebrał dobrą – obiektywnie rzecz biorąc – radę tak osobiście. Bo naprawdę zaufał? Bo zaczęło mu zależeć?

Bo miał nadzieję, że Krzysiowi również zależało?

Zajął się rozwiązywaniem zadań, aż padł, skrajnie zmęczony i niezdolny, by się skupić i śnić świadomie. Z bezkształtnych, szaro-czarnych sennych majaków wyłonił się wkrótce budynek Wydziału Psychologii. Każda sala wyglądała identycznie jak ta, w której prowadził zajęcia doktor Muszyniak. Każda była pusta, choć podświadomie liczył, że spotka tam jasnowłosego psychologa. Otworzył ostatnie z drzwi i zorientował się, że stoi na dachu. Puls przyspieszył.

– Mówiłam, żebyś się zajął nauką, a nie tymi bzdurami.

Stała tuż przy krawędzi, ubrana w bladoróżową sukienkę. Długie, czarne włosy tańczyły z wiatrem, a bursztynowe oczy prześwietlały Adama surowym spojrzeniem.

Wiedział, co się za chwilę stanie. Wiedział, że to sen.

– Mamo, dlaczego? – zapytał.

Nie odpowiedziała.

– Proszę, nie rób tego – dodał łamiącym się głosem.

Uśmiechnęła się tylko dziwnie, cofnęła o krok i rozłożyła ręce szeroko na boki.

Skoczy! Jak zawsze. Roztrzaska się na chodniku przy schodach. Choć wiedział, że to tylko sen, czuł dławiący w gardle strach. Rosnące przerażenie.

I wtedy poczuł ciepłą dłoń, ściskającą jego ramię w geście wsparcia. Matka uniosła z niedowierzaniem brwi i nagle się rozwiała. Po prostu. Jakby jej tam nigdy nie było.

– Skąd się wziąłeś w moim śnie? – zapytał Adam, doskonale zdając sobie sprawę, do kogo należy dłoń.

– Szukałem cię i znalazłem. Obraziłeś się na mnie jak dziewczynka, jajogłowy.

– Nie obraziłem się. Raczej zawiodłem. Chciałem cię wpuścić do mojego świata. A ty mnie odtrąciłeś, wysłałeś do kolegów po fachu – odpowiedział wprost. Krzyś potarł palcami brodę i pokiwał głową.

– Zwróciłeś się do mnie jak do psychologa, z prośbą o profesjonalną terapię, taką, o jakiej mówił Muszyniak na wykładzie. Tego, z różnych powodów, nie mogę ci zaoferować.

– W snach łatwiej powiedzieć, o co chodzi, nie? – Fizyk uśmiechnął się słabo.

– Tak. Dlatego wolałbym to zrobić tu.

Adam potrząsnął przecząco głową.

– Nie, nie chcę, żeby moje koszmary plątały się po naszych snach. Pokazałeś mi naprawdę piękne światy, a to, co mnie męczy, nie jest piękne. Muszę się z tym zmierzyć na żywo.

– Dobrze. Zatem przyjdź jutro o piętnastej do „Dwunastki”. Wiesz, gdzie to jest?

Przytaknął.

I podziękował.

 

***

 

Lokal świecił pustkami. Adam rozpiął kurtkę i rozejrzał się uważnie. Choć w snach czuł się swobodnie, to na jawie dręczyły go obawy. Czy Krzyś w ogóle przyjdzie?

Przyszedł wcześniej. Siedział przy stoliku w głębi, z dużym kielichem wypełnionym ciemnym płynem, pochylony nad jakąś książką. Adama ogarnęły wątpliwości, czy będzie w stanie wyartykułować wszystko, co go męczy. Ale skoro zadał sobie tyle trudu, by przekonać psychologa do sesji na żywo, nie mógł tego zmarnować. Zamówił sobie wódkę na odwagę i podszedł.

– Cześć – Usiadł naprzeciw.

Krzyś uśmiechnął się, zamknął książkę i wyjął z plecaka zeszyt i ołówek.

– Cześć, jajogłowy. Myślałem, że umówiliśmy się na sesję terapeutyczną, a nie chlanie – dodał, zerkając wymownie na trzymaną przez Adama szklaneczkę.

– I dlatego popijasz wino z półlitrowego kielicha?

Psycholog popatrzył na niego z rozbawieniem.

– To sok z czarnej porzeczki. Nie pijam alkoholu. Ale skoro potrzebujesz się rozluźnić, to śmiało. Wypij i opowiedz mi, jak dokładnie wygląda ten sen.

Adam zamknął oczy, łyknął setkę i zaczął mówić. Z początku nieskładnie – nie potrafił dobrze dobrać słów. Opisywał wszystko po kolei, najlepiej jak umiał a Krzyś notował bez słowa, obserwując go uważnie. Czy to alkohol, czy po prostu potrzeba wygadania się sprawiły, że Adam wyrzucał z siebie potok słów i gestów. Gdy skończył, machinalnie chwycił pozostawiony przez psychologa kielich z połową zawartości, wypił duszkiem do końca i skrzywił się. Faktycznie, to był sok.

– Przyniosę ci drugi – zreflektował się i podniósł z miejsca.

– Nie trzeba. Mamy ważniejsze sprawy. Siadaj.

W tonie jego głosu było coś, co sprawiło, że Adam wykonał polecenie niemal automatycznie.

– Jak rozumiem, to właśnie twoją matkę widziałem we śnie wczoraj na dachu – zaczął psycholog. – Wyglądała jak twoja rówieśniczka, nie rodzicielka.

– Pewnie by się ucieszyła z tego komplementu.

– Od dawna masz te sny?

– Od dziesięciu lat. Może więcej.

– Masz dziewczynę?

– Nie.

– A jakąś na oku, która ci się podoba? Koleżankę ze studiów?

– Krzyś, ja studiuję fizykę.

– No tak. A może jakiś kolega?

– Żaden kolega ze studiów mi nie wpadł w oko. I nie wpadnie.

Błękitne, przenikliwe oczy zmierzyły go uważnie.

– Jeśli ma to mieć sens, musisz być szczery z terapeutą.

– Jestem. We śnie powiedziałbym ci to samo – odrzekł spokojnie Adam. – Nie mam dziewczyny. Nie mam chłopaka. Nie utrzymuję bliskich kontaktów z rodziną. Nie mam nawet przyjaciół. Moje znajomości nie wykraczają poza koleżeństwo. Całym moim życiem są całki, pochodne i logarytmy.

„I sny”, dodał w myślach.

– To kwestia nieśmiałości?

– Nie. Wyboru.

– Czujesz do ludzi żal? Niechęć? Nienawiść?

– Nie. Lubię ludzi. Nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów. Po prostu… nudzą mnie na dłuższą metę.

Psycholog zanotował coś szybko.

– A twoje kontakty z rodzicami? Z realną matką?

– Praktycznie nie utrzymuję. Czasem dzwonię do domu upewnić się czy wszystko w porządku.

– Kiedy ostatnio rozmawiałeś z matką?

– Nie pamiętam, mama nie lubi rozmawiać przez telefon, zwykle rozmawiam z ojcem.

– Jak ma na imię twoja matka?

Adam zawahał się chwilę i zmarszczył brwi.

– Klara.

– Ojciec?

– Janusz.

Krzyś zadał jeszcze kilkanaście pytań na temat rodziców, nie notując niczego nietypowego poza faktem, że Adam bardzo wcześnie opuścił rodzinny dom i już jako dwunastolatek mieszkał z dziadkami w innym mieście. Atmosfera nieco się rozluźniła, Adam skoczył do baru i przyniósł sobie piwo, a Krzysiowi dużą szklankę soku porzeczkowego.

– To… – zaczął z lekkim wahaniem. – Jaka jest twoja diagnoza?

Krzyś westchnął cicho.

– Nie jestem profesjonalistą, ostrzegałem. Mogę się mylić i muszę jeszcze starannie przeanalizować wszystko, co mi opowiedziałeś. Matka jest archetypem miłości, czułości, akceptacji. Być może twoja podświadomość próbuje ci w ten sposób pokazać, że zabijasz w sobie potrzebę bliskości z drugim człowiekiem. Że powinieneś się otworzyć, spróbować zacząć dzielić z kimś życie. Świat nie składa się wyłącznie z zadań do rozwiązywania, pora dostrzec na nim na przykład dziewczyny.

Adam pociągnął solidny łyk i popatrzył na psychologa z niedowierzaniem.

– Myślisz, że matka popełniająca samobójstwo śni mi się, żeby mnie poinformować o istnieniu seksu?

– Trochę to uprościłeś, jajogłowy – skrzywił się Krzyś. – Ale można to do tego sprowadzić. Oczywiście, to tylko wstępna hipoteza. Nie musi być prawdziwa. Niemniej myślę, że dobrze byłoby, gdybyś poznał bliżej jakąś dziewczynę i zobaczył, czy te sny nie znikną.

Fizyk potarł palcami nasadę nosa.

– Przecież ja nie wiem, o czym miałbym z taką dziewczyną rozmawiać.

– Wytłumaczysz jej równania trzeciego stopnia.

– Ale… ja naprawdę nie mam pojęcia, jak w ogóle się za to zabrać, gdzie jakąś znaleźć…

Krzyś westchnął.

– Prosiłeś mnie o pomoc. Powiedziałem ci, jakie jest moje zdanie. Dziewczyny za ciebie nie poderwę. Chodzisz na zajęcia do Muszyniaka, może tam ci jakaś wpadła w oko?

Przed oczami stanął Adamowi obraz z pierwszych zajęć. Blondynka ubrana w czarny, obcisły golf oraz obcięta na pazia szatynka przytulające się i dotykające pieszczotliwie.

Zaczerwienił się, co jego terapeuta dostrzegł natychmiast.

– O kim pomyślałeś?

– Nieważne.

– Jeśli o mojej Ani, to uprzedzam, nie jesteś w jej typie.

Adam znieruchomiał.

– Nie zrobiłbym ci czegoś takiego. Nigdy bym nie startował do twojej dziewczyny.

Krzyś roześmiał się tylko, zanotował coś w zeszyciku i stwierdził:

– Twoja koleżeńska lojalność jest doprawdy urocza i wzruszająca.

– Nie kpij, mówiłem serio.

Psycholog zmrużył oczy i przygryzł ołówek, nad czymś się zastanawiając.

– Myślę, że czas naszej sesji dobiegł końca. Jeśli w nocy nie będziesz mnie unikał, to spróbuję dać ci parę rad w kwestii podrywania. O ile oczywiście chcesz.

Uśmiechnął się.

– Pewnie, że chcę. Dziękuję. Ile jestem ci winny za dzisiejszą sesję?

– Głupek. – Krzyś trzepnął go lekko w głowę i wyszedł.

 

Adam w drodze do domu analizował słowa Krzysia. Zdawało się w nich być dużo prawdy. Podobno każdy człowiek potrzebuje mieć kogoś bliskiego, samotność źle działa na psychikę. Może faktycznie powinien zmienić styl życia, poznać jakąś miłą dziewczynę? Tylko czemu gdzieś w głębi czuł, że to nie o to chodzi?

Położył się wcześnie. Wypity alkohol i wyczerpująca sesja terapeutyczna sprawiły, że zasnął szybko. Świadomość we śnie odzyskał  wewnątrz jakiegoś klubu studenckiego, w dodatku ubrany w modne dżinsy, jasną, sportową koszulę i krótki krawat. Nigdy się tak nie stroił, nie przywiązywał specjalnej wagi do ubioru. Rozejrzał się, zdziwiony. Jacyś ludzie, tworzący w jego oczach bezimienny tłum, tańczyli w rytm muzyki. Przy barze siedziało kilka par i samotna blondynka o kręconych, sięgających pasa włosach.

Podszedł bliżej, pełen podejrzeń.

– Krzyś? To ty?

Blondynka odwróciła się do niego i ze zdegustowaną miną oświadczyła:

– Wyjątkowo kiepski tekst na podryw.

Przez dłuższą chwilę po prostu się gapił. Niewątpliwie był to Krzyś. Ubrany w elegancką, czarną sukienkę, profesjonalnie umalowany. Adam pierwszy raz widział jego rozpuszczone, długie włosy w pełnej krasie. Zerknął na nogi, by stwierdzić, że terapeuta naprawdę się postarał. Koronkowe pończochy i czarne szpilki dopełniały obrazu.

Nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

– Przepraszam – powiedział, chichocząc, i usiadł obok. – Ale chyba nie sądziłeś, że cię nie rozpoznam?

Psycholog łypnął tylko na niego z lekką przyganą we wzroku.

– Miałem cię przeszkolić. Mógłbyś użyć trochę wyobraźni i wczuć się w rolę.

– Czemu się przebrałeś? We śnie chyba można po prostu zmienić płeć?

– Można, ale to duża ingerencja i powoduje niestabilność snu. Po prostu pomyśl, że jestem dziewczyną, która wpadła ci w oko i spróbuj zagadać.

Adam przewrócił oczami.

– No dobrze. Cześć, mała, fajnie wyglądasz. – Poskrobał się po głowie, widząc pełne politowania spojrzenie Krzysia. – Coś źle? To może: ślicznotko, chcesz obejrzeć moją kolekcję znaczków?

Mina kolegi powiedziała mu, że tym razem również nie trafił w dziesiątkę. Adam westchnął zrezygnowany.

– Mówiłem, że nie umiem. Jak chcesz mnie szkolić, to podpowiedz coś. Przecież… – zaczął, ale nie dokończył. Krzyś chwycił go bezceremonialnie za krawat, przyciągnął do siebie i pocałował. Mocno, z jakąś dziką pasją, której zaskoczony Adam odruchowo uległ. Uczucie było niezwykle realistyczne i towarzyszył mu dziwny rodzaj przyjemności. Obcej przyjemności, która nie zrodziła się w osłupiałym umyśle Adama. Nie wiedział, jak się zachować, czy psychologa odepchnąć, czy faktycznie wczuć się w rolę i przyjąć pokornie nauki.

Zanim zdecydował, Krzyś przerwał pocałunek.

– Ech, jajogłowy – szepnął miękko, owiewając ciepłym oddechem usta Adama. – Całować też nie potrafisz.

Wiedział, że znowu, celowo, wchodził mu na ambicję. I że, jak zwykle, doskonale trafił. Nie myślał wcale o tym, że całowanie swojego terapeuty i przyjaciela płci tej samej jest dziwne i nie na miejscu. Nie. Pierwszą myślą było: udowodnić, że Adam Drwęcki, jeśli zechce, potrafi wszystko.

Zawahał się tylko przez moment. Zetknął na powrót ich wargi, przymknął oczy. Znajomy, intrygujący zapach delikatnie drażnił zmysły. Czuł wyraźnie przyjemny dreszcz, rozlewający się po całym ciele. Zupełnie, jakby to się działo naprawdę.

Wszystko zależy od tego, jak definiujesz „naprawdę”

Wsunął dłoń w jasne loki Krzysia, przygarnął go mocniej do siebie i odważnie pogłębił pocałunek. Psycholog nie sprawiał wrażenia zaskoczonego ani zawstydzonego. Odwzajemnił się z całą intensywnością i siłą. Czy to jeszcze była nauka? Czy to w ogóle była tylko nauka? Adam po chwili uznał, że to nie ma to znaczenia. Tym razem odczucie obcej przyjemności splotło się w jedność z jego własną. Zupełnie, jakby pocałunek był prawdziwy.

Może jest nawet bardziej prawdziwy?

– Teraz było lepiej. – Krzyś puścił w końcu jego krawat i odsunął się. – Na szczęście, szybko robisz postępy.

Adam odetchnął głęboko, próbując jakoś się opanować. Serce biło mocno i wszystko zaczęło tracić ostrość. Wiedział, że za chwilę nastąpi przebudzenie i bardzo nie chciał do tego dopuścić. Bar nagle zniknął. Siedzieli tuż obok siebie, na znajomej łące, wciąż w tych samych strojach co przed chwilą.

Uśmiechnął się. Psycholog w tej kiecce wyglądał wyjątkowo zabawnie, zwłaszcza gdy siedział na trawie. Ta myśl sprawiła, że napięcie ustąpiło, powróciła stabilizacja. Uspokoił się, wyrównał oddech i zagadnął:

– Ciekawe, co by powiedziała twoja dziewczyna, widząc, jak całujesz faceta.

Krzyś tylko wzruszył ramionami.

– Najpierw musiałaby się dowiedzieć. Ona nie ma wstępu do moich snów.

– A ja mam – powiedział odruchowo, zanim zdążył się ugryźć w język.

– Ty masz – potwierdził cicho, po czym roześmiał się. – Podobało ci się, co, jajogłowy?

Chciał odpowiedzieć krótkim „nie”, ale nie potrafił. Powróciło wspomnienie owego dziwnego uczucia, przyjemności obmywającej umysł, którą odebrał wyraźnie, ale nie był jej autorem. A skoro siedzieli tu tylko we dwóch, to nadawcą tejże musiał być Krzyś. W jakiś sposób podzielił się, bardzo bezpośrednio, własnymi odczuciami. Adam, podbudowany naukową dedukcją, spojrzał mu prosto w oczy i odparł:

– Tobie też.

Psycholog obdarzył go zagadkowym uśmiechem, pokiwał głową i stwierdził:

– Jak już mówiłem, szybko robisz postępy. Jeszcze kilka lekcji i będziesz mistrzem podrywu.

– Planujesz kolejne?

– Oczywiście, chyba nie sądzisz, że już wszystko potrafisz?

Adam przygryzł lekko wargę. Odkrycie, że w zasadzie nie miałby nic przeciwko dalszym lekcjom, nasunęło mnóstwo pytań co do definicji własnej osoby, i nie tylko. Chociaż teraz nie był dobry moment na poszukiwanie odpowiedzi. Nachylił się i szepnął:

– Daj mi swój numer telefonu.

Krzyś poklepał go porozumiewawczo po ramieniu i stwierdził zjadliwie:

– Wiele panien na to nie wyrwiesz.

Adam pokręcił głową, uśmiechając się szeroko. Wredny, złośliwy, arogancki. Cały Krzyś. Czemu już nie wyobrażał sobie snów bez niego?

– Mówiłem poważnie. Jesteś moim terapeutą, a nie mam jak się z tobą skontaktować, gdyby zaszły jakieś szczególne okoliczności – odparł cicho.

Psycholog spojrzał podejrzliwie i westchnął tylko.

– No dobrze, ale nie dzwoń do mnie bez wyraźnej potrzeby.

 

***

 

Tym razem nie mógł już zupełnie skupić się na ćwiczeniach. Myśli lewitowały w kierunku snu, a jedyną liczbą, jaka pojawiła się w jego zeszycie, był numer telefonu Krzysia. W przerwie między zajęciami – zamiast zwyczajowo rozwiązywać całki – stanął przy otwartym oknie, oparł dłonie o parapet i po prostu gapił się przed siebie. Odczuwał dziwną pokusę, by zadzwonić. Tak po prostu, żeby powiedzieć „cześć”. Sprawdzić, czy podał prawdziwy numer. Ale z drugiej strony nie chciał się narzucać. Ocknął się z zamyślenia, dopiero gdy poczuł szturchnięcie w ramię. Obok stali koledzy. Zdał sobie sprawę, że o coś pytali i najwyraźniej oczekiwali odpowiedzi.

– …pomożesz z tymi zadaniami? Dziś po zajęciach? – Tomek powtórzył prośbę.

– Dajcie Adasiowi spokój – wtrącił przechodzący obok Szumski. – Wiosna nadeszła, a on taki rozmarzony, jakby się zakochał.

– Jasne, pomogę – odparł szybko, marszcząc brwi. Jak lubił Szumskiego, tak tę uwagę miał ochotę wcisnąć mu z powrotem w gardło.

Pod koniec wykładu wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, by wysłać SMS-a. Wszak Krzyś zastrzegł, by nie dzwonić bez potrzeby, ale o SMS-ach nic nie wspominał. Szybko wystukał pod ławką: „Żebyś miał mój numer. W razie czego. AD” i kliknął wyślij, zanim zdążył się rozmyślić. Siedzący dwa krzesła dalej Szumski tylko podniósł głowę znad czytanej gazety i uśmiechnął się porozumiewawczo.

Adam pokazał mu język i schował telefon.

Po zajęciach wytłumaczył zadania kolegom i – trochę z chęci przetestowania rad prywatnego terapeuty – umówił się na wspólny wypad w sobotę do klubu.

Krzyś kontynuował kurs techniki podrywu przez kolejne noce, aczkolwiek tym razem skupił się na teorii. Adam został zmuszony do wysłuchania wykładu na temat kobiecej logiki i psychiki, wykorzystania technik programowania neurolingwistycznego do zwiększenia pewności siebie, znaczenia oraz odczytywania drobnych gestów, jak dotyk dłoni czy szeptanie do ucha, po czym stwierdził, że już rozumie, co czuł Krzyś, gdy dostał wyprowadzenie wzorów. Przećwiczyli ileś scenek i sytuacji, aż wreszcie psycholog uznał, że poderwanie wybranej dziewczyny i odczytanie, na ile jest zainteresowana, nie powinno sprawić Adamowi kłopotu.

Znowu miał rację. Gdy w klubie Andrzej z Tomkiem zerkali w kierunku czterech atrakcyjnych dziewczyn, zastanawiając się, czy zwróciłyby na nich uwagę, Adam po prostu wstał, podszedł i zaprosił je do wspólnego stolika, momentalnie zyskując szacunek w oczach kolegów. Nawet za bardzo nie pamiętał, którą z Krzysiowych sztuczek wykorzystał. W każdym razie najładniejsza z dziewcząt, zgrabna blondynka, ewidentnie miała ochotę zacieśnić z nim znajomość. Obserwował u niej niemal wszystkie wymienione przez psychologa symptomy. Starała się – niby przypadkiem – dotykać jego ręki, poprawiała włosy częściej, niż było to konieczne, źrenice jej oczu rozszerzały się za każdym razem, gdy w nie spoglądał. Śmiała się perliście, gdy opowiadał o wyznaczaniu pierwiastków równania trzeciego stopnia. Nie sądził, że pójdzie aż tak łatwo. Bawili się, tańczyli, pili piwo a potem zaprosiła go do siebie.

Była naprawdę ładna.

 

***

 

Spotkać we śnie z Krzysiem udało się Adamowi dopiero dwie noce później. Nie omieszkał szczodrze obsypać swego mentora pochwałami za udzielenie nauk znakomicie sprawdzających się w praktyce. Opowiedział wszystko, co pamiętał z sobotniego wieczoru. Zakończył historię na tym, jak odprowadził dziewczynę do domu.

– I? – Krzyś popatrzył z ciekawością.

– Co: i?

– No wiesz, jak było? Przespałeś się chyba z nią, skoro ewidentnie była chętna?

Adam spojrzał na niego i zaśmiał się.

– Nie. Grzecznie się pożegnałem pod drzwiami jej mieszkania i wróciłem do domu.

– Dlaczego? – zapytał, tonem wskazującym na to, że uważa go za co najmniej niespełna rozumu.

Adam tylko wzruszył ramionami.

– Nie przerobiłeś ze mną dalszego materiału.

Psycholog uniósł wysoko jedną brew.

– Sugerujesz, że mam przebrać się w sukienkę i pokazać ci, jak uprawiać seks? – spytał, badając uważnie wzrokiem twarz rozmówcy.

Adam dotknął jego dłoni i pokręcił głową.

– Nie. Nie musisz się przebierać.

– Naprawdę odmówiłeś atrakcyjnej dziewczynie pójścia do łóżka, bo nie wiedziałeś, co i jak? – parsknął, odwzajemniając jednak dotyk. Ich palce splotły się w delikatnym uścisku. Adam nachylił się i szepnął mu wprost do ucha:

– Prawdę mówiąc, odmówiłem dlatego, że nie była w stanie zrozumieć wzorów Cardano.

– Pogięło cię, jajogłowy. Jesteś…

– Jestem pilnym uczniem – przerwał i zamknął mu usta głębokim pocałunkiem.

Tak jak poprzednio, pojawiło się trudne do opisania uczucie splecenia własnej przyjemności z obcą. Nie, nie obcą. Krzyś nie był już obcy. Odpowiedział zgodą bez słów. Pękły ostatnie bariery. Zatracili się w pocałunkach, dotyku. Pozbyli ubrań. Adam zrozumiał, czemu Krzyś zawsze chodził w golfie, czy koszuli z wysokim kołnierzem. Powolne, delikatne całowanie szyi odebrało mu samokontrolę, wywołało wręcz obezwładniającą falę rozkoszy, którą fizyk odczuwał wraz z nim, jak własną. Uczył się mapy jego ciała, prowadzony czystymi, bezpośrednimi uczuciami. Pozwolił mu na to samo. I na więcej. Pozwolił, by Krzyś pchnął go na trawę i ułożył się na nim, muskając po plecach rozpuszczonymi lokami. By wydarł mu z gardła spazmatyczne jęki, w których brzmiało echo słodkiego bólu. By udzielał tej lekcji coraz szybciej, coraz mocniej, gwałtowniej, aż…

 

Otworzył oczy. Dłuższą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że leży, spocony, we własnym łóżku. Sam. Zbyt rozbudzony, by zasnąć ponownie. Myśl, że właśnie przeżył coś w rodzaju pierwszego razu, a kochanek zniknął równocześnie z pojawieniem ciepłej, lepkiej wilgoci, rozlewającej się teraz leniwie po podbrzuszu, przepełniła Adama uczuciem dziwnego żalu. To nic, że była czwarta nad ranem, musiał choćby usłyszeć jego głos. Teraz. Natychmiast. I tak, to była wyjątkowa sytuacja. Sięgnął po telefon.

Krzyś odebrał po pierwszym sygnale.

– Jajogłowy, zwariowałeś? Chcesz mi obudzić wszystkich w mieszkaniu? Wiesz, która godzina?! – wyrzucił z siebie cichym, acz stanowczym i odrobinę drżącym głosem. Adam uśmiechnął się szeroko.

– Ciebie nie obudziłem, prawda?

– Zależy jak na to spojrzeć – mruknął. – Po co właściwie dzwonisz?

– Sen skończył się w najmniej oczekiwanym momencie.

– La petite mort. Nie bez powodu tak właśnie Francuzi określają orgazm.

– Następnym razem też się obudzimy, gdy dojdziemy do tego momentu?

– Tak. To równie skuteczny sposób na pobudkę jak samobójstwo. Zresztą, chwila, kto w ogóle powiedział, że będzie następny raz?

Adam zachichotał.

– Dobranoc, Krzyś. Tak naprawdę, chciałem tylko cię usłyszeć.

 

***

 

Nie wiedział kiedy, ale wykład doktora Muszyniaka stał się co najmniej tak samo ważny, jak algebra. Z lekkim rozczuleniem patrzył na siedzącego przed nim Krzysia, który stwierdził, że na dzisiejszych zajęciach ze snów będzie wdrażał ćwiczenia praktyczne i drzemał, rozciągnięty na ławce. Dostali wskazówki, by trenować autohipnozę przy jednoczesnym włączaniu sugestii, że doświadcza się w transie obecności kolegów. Adam czuł się odrobinę nie fair, jedynie udając. Bardzo nie chciał, by ktokolwiek inny trafił do snu jego i Krzysia. Wolał nie myśleć, co by się działo, gdyby Marcin pojawił się na przykład tej nocy. Tak jak kiedyś. Zanotował w pamięci, by zagadnąć dziś Krzysia, czemu właściwie nigdy się to nie powtórzyło.

Psycholog tylko wzruszył ramionami.

– Zadbałem o to, by nam nie przeszkadzali.

– Zadbałeś? – Adam uniósł pytająco brwi.

– Pamiętasz te zajęcia, na których każdy otrzymywał kartkę od kapitana grupy?

– Te, na których podałeś mi rozwiązanie równania? Oczywiście.

– No – odchrząknął. – Wojtek i Marcin dostali ode mnie instrukcje i obrazki, które, być może, ułatwiły im kontakt ze sobą nawzajem, ale uniemożliwiły wejście do naszego snu.

Fizyk popatrzył na niego z niedowierzaniem.

– Zaplanowałeś to wszystko?! Że będziemy robić rzeczy, które…

– Nie – przerwał mu. – Po prostu wybrałem ciebie.

– Dlaczego mnie?

Krzyś westchnął cicho.

– Bo tobie udało się od razu. Bez trudnych ćwiczeń, analizy snów, metod wybudzania w nocy. Po prostu zasnąłeś i cię tu spotkałem. Spełniłeś, ot tak, to, na co czekałem od lat. Na początku myślałem, że to tylko wytwór mojej własnej podświadomości, ale gdy pamiętałem to równanie i gdy potrafiłem je rozwiązać, chociaż nigdy wcześniej nie wiedziałem w ogóle o istnieniu takich wzorów, zrozumiałem, że jesteś idealnym towarzyszem snów. Że będę mógł z tobą robić rzeczy, których nauczenie się z innymi zajęłoby całe życie bez gwarancji sukcesu. Idealna synchronizacja, idealna mentalna połowa. Nie mogłem się tobą dzielić z nikim. Przynajmniej dopóki się nie dowiem, jaki jest nasz wspólny mianownik.

Adam pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Idealna mentalna połowa – powtórzył miękko. – Nigdy bym się nie spodziewał, gdy zobaczyłem cię pierwszy raz, że zostaniesz moją idealną połową. Szczerze mówiąc, to mnie wtedy wkurzyłeś.

– Wiem.

– Poznałeś ten nasz wspólny mianownik?

– Nie – odparł krótko, wpatrując się w jakiś punkt przed nimi. Adam objął go i pogłaskał pieszczotliwie po szyi.

– O czym myślisz?

– O tobie. I twojej niedokończonej terapii. Jest w tym, co mi mówiłeś, coś, co nie do końca mi pasuje.

– Możemy spotkać się na kolejną sesję w „Dwunastce” i opowiem ci wszystko, co zechcesz.

– Piątek o szesnastej?

Potwierdził skinięciem głowy.

 

***

 

Wziął sobie sok porzeczkowy w wysokiej szklance i zajął miejsce naprzeciw Krzysia. Przez chwilę miał ochotę usiąść obok i sprawdzić, na ile doznania senne przekładają się na rzeczywistość, ale zdecydowanie nie wypadało. Na pewno nie tu i nie teraz. Miał wrażenie, że Krzyś też o tym myślał, bo choć kontrolował gesty, patrzył na niego nieco inaczej. Nie umiał dokładnie określić, na czym polegała różnica. Porozmawiali o snach, technikach podrywania, o dziewczynie poznanej na dyskotece, popijając razem sok i zręcznie unikając tematu wspólnie przeżytych uniesień.

– No dobrze. – Krzyś położył przed sobą zabazgrany notatnik, podparł brodę ręką i spojrzał uważnie na Adama. – Umiejętność podrywania na pewno ci się przyda, ale problem psychiki trzeba zbadać głębiej. Opowiedz mi o swoim dzieciństwie.

– Nie działo się w nim nic niezwykłego ani godnego uwagi. Naprawdę myślisz, że to istotne?

– Tak, jajogłowy. Większość lęków ma jakieś podłoże w dzieciństwie. Jakie jest twoje najwcześniejsze wspomnienie?

Podrapał się po głowie, w której czuł kompletną pustkę. Wspomnienia z dzieciństwa? Miał w ogóle jakieś? Nie pamiętał zupełnie niczego, jakby jego życie zaczęło się z dniem pójścia do szkoły. Fascynację światem liczb, matematyką, pamiętał znakomicie. Ale co było wcześniej?

Krzyś, obserwując uważnie tę męczarnię, zdecydował podpowiedzieć:

– Może być pochwała od rodziców, dziadków, kolor ulubionego samochodzika, bieganie z rówieśnikami, cokolwiek, co przychodzi ci na myśl.

Nie przychodziło nic. Zupełnie nic. Jakby urodził się od razu sześciolatkiem i uczniem. Czarna plama. Zero jakichkolwiek wspomnień z tamtego okresu.

– Pomyśl, może zabawy z pieskiem, kotkiem czy choćby widok zza okna – dodał, zapisując coś w zeszycie.

Naraz słowa psychologa podsunęły obraz. Wyłonił się z ciemności, ostry, wyraźny. Adam miał wrażenie, jakby tam stał i patrzył.

Drewniany letniskowy domek, otoczony z jednej strony lasem. Zadbany, czysty, z ładnym ogródkiem, białymi firankami powiewającymi przez szeroko otwarte okna i małym tarasem, do poręczy którego doczepiony był zielono-biały parasol. Sielski widoczek, ze świergotem ptaków i brzęczeniem owadów w tle.

Uniósł wzrok wyżej.

Za domkiem, na tle sinego nieba, rysował się słup wysokiego napięcia.

Zacisnął dłonie na szklance, aż pobielały knykcie.

– Co zobaczyłeś? – zapytał cicho Krzyś.

Nie odpowiedział, zaciskając dłonie mocniej. W uszach narastał głuchy szum i coś dziwnego i złowrogiego ogarnęło jego umysł. Szkło pękło z cichym trzaskiem, weszło głęboko, przez palce przeciekła krew zmieszana z sokiem porzeczkowym.

Psycholog zaklął pod nosem, wyciągnął z kieszeni chusteczki i rzucił się do Adama.

– Rozluźnij ręce, natychmiast! – krzyknął wprost do ucha.

Usłuchał automatycznie. Krzyś ostrożnie wyjął odłamki.

– Idziemy – zakomenderował tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Adam podążył bezwolnie za nim, nie wiedząc dokąd ani po co. Jakby nagle zaczął się poruszać w innej, obcej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której istniała drewniana altana, za nią łąka, a na niej…

Pytanie psychologa, gdzie trzyma dowód, dobiegło go z bardzo daleka. Machinalnie, krzywiąc się z bólu, spróbował sięgnąć po portfel. Dopiero teraz dotarło do niego, że poważnie pokaleczył ręce.

Spędzili kilka godzin w poczekalni na ostrym dyżurze, Krzyś uparł się, że rana musi zostać obejrzana fachowym okiem. Mówił coś, dzwonił gdzieś – chyba do dziewczyny – i tłumaczył, że wypadło mu coś ważnego i dzisiaj się nie spotkają, ale to wszystko toczyło się jakby obok. Rzeczywistość zaczęła powracać dopiero, gdy Adam szedł do domu, odprowadzany przez Krzysia.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Straciłeś przeze mnie cały dzień.

– W porządku, jajogłowy.

– Mieszkam tu. Wejdziesz na górę?

– Oczywiście, że wejdę – parsknął. – Przecież cię nie zostawię w takim stanie.

– Dłonie mam pozszywane i opatrzone, nic mi nie będzie.

– Nie miałem na myśli twoich rąk.

Wjechali windą na dziewiąte piętro i weszli do mieszkania.

– Rozgość się. I nie przejmuj bałaganem.

– Ty chyba jeszcze nie widziałeś bałaganu – mruknął pod nosem Krzyś. – Zrobić ci coś do jedzenia?

– Nie – uśmiechnął się słabo. – Weź dla siebie coś z lodówki, jak masz ochotę. Jestem zbyt zmęczony, by czuć głód.

– Połóż się i prześpij.

– A ty?

– Posiedzę przy tobie. Zgrywasz twardziela, ale wiem, że cholernie się boisz tego, co zobaczyłeś.

Adam usiadł na rozłożonej kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Jak zwykle psycholog rozczytał go bezbłędnie. Czuł w żołądku nieznośne mdłości na myśl, że miałby zostać sam i patrzeć na ponury słup wyryty w umyśle z najdrobniejszymi szczegółami.

Krzyś lekko dotknął jego ramienia i dodał:

– Będę tu, będę cię trzymał za rękę. Będę w twoim śnie. Nie musisz się bać.

Oderwał ręce od twarzy. Chciał coś odpowiedzieć, ale nie bardzo potrafił znaleźć właściwe słowa. Już dawno nie czuł się tak wykończony. Wykrztusił tylko podziękowanie, umył się, przebrał w piżamę i położył.

Krzyś usiadł na brzegu łóżka, oparł plecami o ścianę, ujął go delikatnie za rękę, bacząc, by nie urazić zranionego miejsca i zamknął oczy.

– Krzyś, jeśli będzie ci niewygodnie, możesz położyć się obok. Wystarczy miejsca.

– O mnie się nie martw. Śpij – odparł, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni.

Odmruknął coś, że musi się martwić o najlepszego, a właściwie to jedynego przyjaciela i odpłynął, nawet nie wiedząc kiedy. Gdzieś na dnie podświadomości czaił się ten obraz. Bał się, panicznie się bał, że gdy tylko dopuści go do świadomości, stanie się coś strasznego.

– Jestem – usłyszał za sobą głos Krzysia. Stali obaj na tej samej łące, co zwykle, i śnili wspólny sen. Adam pokręcił głową i uśmiechnął się z niedowierzaniem.

– Naprawdę w świecie rzeczywistym siedzisz obok i trzymasz mnie za rękę?

Krzyś skinął głową w odpowiedzi.

– Obiecałem ci przecież.

– Znaczy, jak się obudzę, będziesz przy mnie?

– Tak.

Fizyk westchnął cicho.

– To będzie chyba najprzyjemniejsze z moich przebudzeń.

Krzyś potarł palcami czoło.

– Na razie pozostańmy we śnie. Nie bój się, ale muszę zadać ci to pytanie jeszcze raz. Co zobaczyłeś wtedy, w knajpie, gdy zagadnąłem o wspomnienie z dzieciństwa?

Umilkł na chwilę. W zasadzie nie miał już żadnych oporów ani wątpliwości. Wiedział, że może zaufać do samego końca, wpuścić Krzysia w rejony własnego umysłu, do których sam bał się zajrzeć. Zebrał całą odwagę i otoczył go ramieniem.

– To.

Sceneria nagle się zmieniła, stali obaj przed drewnianym domkiem z ładnym ogródkiem. Panowała cisza, wśród której słychać było jedynie łopot powiewającej na wietrze firanki. I zadane ostrożnie przez psychologa pytania:

– To twoje wspomnienie? Boisz się tego domu? Coś się tam stało?

Adam pokręcił przecząco głową i powoli podniósł wzrok. Krzyś podążył za jego spojrzeniem i zrozumiał. Od ogromnej, stalowej konstrukcji, malującej się na łące za domem, biło coś, co wywoływało dławiący, paraliżujący strach.

– To echo twojego lęku. – Psycholog bardziej stwierdził, niż zapytał. – Dlaczego tak przeraża cię widok tego słupa?

Uczucie przybrało na sile, Adam chwiał się na nogach, strasznie blady, jakby za moment miał zemdleć.

– Nie wiem.

Krzyś ścisnął jego dłoń. We śnie nie miała szwów.

– Znajdziemy odpowiedź. To chyba jest coś poważniejszego, niż sądziłem. Nie jestem pewien, czy moja pierwotna hipoteza ma jeszcze sens. Odbieram twój strach, jakbym sam go przeżywał, i chyba nie czułem takiego lęku nigdy w życiu.

– Przepraszam, ale nie mogę dłużej – wyszeptał Adam.

Obudził się, zlany potem i usiadł na łóżku, oddychając ciężko. Był środek nocy. Gładka, delikatna dłoń spoczywała na jego nadgarstku.

Krzyś naprawdę tu siedział.

– Chyba to nie było najprzyjemniejsze przebudzenie – zauważył nieco zaspanym głosem. Musiał ocknąć się ze snu w tym samym momencie.

Adam tylko westchnął głęboko, niezdolny wyartykułować jakiekolwiek słowo.

– W porządku, jajogłowy, już wiem, boisz się słupów elektrycznych – powiedział miękko Krzyś i objął go mocno. – Ale tu nie ma żadnego, możesz spać spokojnie.

Wypuścił powoli powietrze z płuc i ciężko oparł głowę na ramieniu Krzysia.

– Mówiłeś kiedyś, że to działa w dwie strony – szepnął. – Że jeśli ja otworzę się przed tobą, to zdradzisz mi własne sekrety.

– Pamiętam.

– Powiesz mi, czego ty się boisz?

– Zaśnij. Pokażę ci.

Białe schody zdawały się nie mieć końca. Schodzili po nich obaj, Krzyś przodem. Ostatni stopień był czarny. Weszli do klaustrofobicznie ciasnego pokoju.

Adam czuł niepokój Krzysia, choć ten starał się opanować. Dopiero po chwili zwrócił uwagę, że w pomieszczeniu nie byli sami. W kącie leżał ktoś całkowicie przykryty czarnymi skrzydłami.

– Nie podchodź i nie pozwól mu się dotknąć – ostrzegł Krzyś.

Postać nagle zerwała się z miejsca. Oczom Adama ukazał się drugi Krzyś o czarnych, skołtunionych włosach, ubrany w białe spodnie i białą koszulę. Adam odruchowo postąpił krok do przodu, by lepiej się przyjrzeć i w tym momencie negatyw rzucił się na niego. Wyciągnął pazury, wykrzywiając upiornie twarz. Zanim dosięgnął przerażonego fizyka, znów stali na znajomej łące.

– Mówiłem, żebyś nie podchodził.

– Co to było?!

– Moje zwizualizowane lęki. Ktoś, kim mogę się stać, jeśli utracę samokontrolę – wyjaśnił, spoglądając na błękitne niebo nad nimi. – Wiesz, dlaczego poszedłem na psychologię? Nie, nie dlatego, żeby pomagać ludziom z ich problemami. Chciałem pomóc sobie. Posiąść wiedzę, jak w pełni nad sobą panować. Jak nie dopuścić, by kiedykolwiek to ze mnie wylazło.

– Czemu miałoby wyleźć z ciebie coś takiego?

Nie odpowiedział od razu. Usiadł na trawie, przyciągnął kolana pod brodę. Adam usiadł tuż obok. Widział, jak trudne było dla niego wypowiedzenie tych słów.

– Mam w genach schizofrenię – oznajmił bezbarwnym tonem Krzyś. – Nie chcę pozwolić, by kiedykolwiek się ujawniła. Dlatego zainteresowałem się świadomym śnieniem, by perfekcyjnie opanować odróżnianie nawet najbardziej realistycznego snu od jawy. Nikt, prócz ciebie, o tym nie wie. I nigdy się nie dowie, bo mam pewność, że ty mnie nie zdradzisz – dodał, patrząc mu prosto w oczy.

Adam nie wiedział, co odpowiedzieć. Po prostu przytulił go do siebie i chłonął jego uczucia. Ciężar zatajonego przed wszystkimi, nawet najbliższymi, sekretu; głęboko skrywany lęk przed chorobą i etykietką wariata, strach przed odrzuceniem maskowany nonszalancką pozą, pragnienie akceptacji, normalności.

Głaskał go ostrożnie po włosach, próbując przelać własne uczucia. To, że wiedza o chorobie niczego nie zmieniła, to, jak bardzo go cenił, jak mu ufał. To, jak stał się mu bliski. Wreszcie, z lekkim zażenowaniem, to, jak bardzo go pociągał. Słowa nie były potrzebne, rozumieli się doskonale bez nich. Siedzieli, wtuleni w siebie, ujawniając najbardziej prywatne myśli, dzieląc się obawami, uczuciami, sycąc bliskością, jakiej nigdy wcześniej nie zdołali doświadczyć.

 

***

 

Zbliżał się koniec roku akademickiego, częste kolokwia i terminy egzaminów nie pozwalały widywać się w snach codziennie ani, tym bardziej, spotykać na dłużej w rzeczywistości. Adam wiązał nadzieje z wakacjami, nie planował wracać do domu, zwłaszcza gdy dowiedział się, że Krzyś zostaje w mieście, bo udało mu się załatwić praktyki w szpitalu.

Egzaminy nie sprawiły fizykowi problemów, większość zaliczył w terminie zerowym. Choć wpadły mu ze dwie czwórki i tak pozostał najlepszym studentem na roku. Sesja Krzysia trwała dłużej i była bardziej wymagająca, toteż gdy zadzwonił z propozycją spotkania, mimo że czekał go trudny egzamin z psychiatrii klinicznej, Adam bardzo się ucieszył.

Tęsknił za nim, za wzajemną bliskością, jakiej zaznali w tamtym śnie, i za wspólnym przebudzeniem, razem, w objęciach. Zdał sobie sprawę, że chciałby tak zawsze. Widzieć go w snach, budzić się i móc go dotknąć. Uśmiechnął się pod nosem. Tak, wiedział, że Krzyś ma dziewczynę. Ale wiedział coś jeszcze.

Nakrył stolik w kuchni świeżym obrusem. Zamieszał sos i odcedził makaron. Gdy ostatnia nitka zsunęła się do durszlaka, rozległ się dzwonek do drzwi.

– Cześć, jajogłowy – Krzyś wszedł i rozejrzał się. – Przeszkodziłem w obiedzie?

– Wręcz przeciwnie, przygotowałem dla nas obu. Zjesz ze mną, prawda?

– Student nigdy nie odmawia darmowej wyżerki – skwitował krótko.

Adam postawił na stole dwa talerze wypełnione smakowicie pachnącą zawartością i szklanki, w których kołysał się płyn o barwie głębokiego rubinu.

– Całkiem smaczne – pochwalił psycholog, zjadając z apetytem posiłek. – Nie podejrzewałem, że potrafisz gotować.

– Skąd ta nagła chęć spotkania ze mną? – zapytał cicho.

Krzyś spoważniał.

– Muszę zapytać cię o kilka rzeczy. Uczyłem się do egzaminu i nasunęła mi się pewna, dość trudna teoria. Chcę ją sprawdzić.

– Wiesz, myślę, że twoja pierwsza hipoteza była trafna – oznajmił, sięgając po szklankę. – Może to faktycznie potrzeba bliskości. Od tamtej nocy koszmary mnie nie męczą.

Krzyś uciekł wzrokiem i przygryzł wargę. Westchnął cicho, chwycił napój i wypił duszkiem do dna, po czym zaniósł się gwałtownym kaszlem.

– To nie był sok porzeczkowy – wykrztusił.

Adam podrapał się z zakłopotaniem po głowie.

– Przepraszam, powinienem cię uprzedzić. Nie sądziłem, że wypijesz na raz. To nalewka z czarnej porzeczki. Porządna, nie bój się, żaden studencki bimber.

– Przecież wiesz, że nie pijam alkoholu, zwłaszcza jak mam przeprowadzać z tobą sesję terapeutyczną – stwierdził, między seriami kaszlnięć. Popił podaną mu szklanką wody.

– Możemy przełożyć sesję na inny dzień – odparł miękko Adam. Z pewną nieśmiałością wyciągnął dłoń, dotknął policzka Krzysia i pogłaskał ostrożnie. Widział, że dotyk sprawił mu przyjemność, choć nie mógł jej poczuć jak we śnie. Zawahał się lekko, ale wypity alkohol dodał mu odwagi. Przysunął się bliżej, nachylił i pocałował delikatnie ciepłe, pachnące porzeczkami usta przyjaciela. Krzyś odruchowo odwzajemnił pocałunek, by po chwili odsunąć się gwałtownie.

– Co ty wyprawiasz, nie jesteśmy we śnie.

– No i co z tego? Obaj przecież wiemy, że to, co dzieje się w naszym śnie, jest prawdziwe.

– Tam jesteśmy tylko my dwaj – wycedził. – Tu, jakbyś nie zauważył, istnieją jeszcze ludzie. Moja dziewczyna. Rodzina. Znajomi.

Adam pokręcił głową i uśmiechnął się.

– Tak, wiem. Przecież pozwoliłeś, bym poznał wszystkie twoje lęki i obawy. Bardziej niż choroby boisz się tego, że cię pociągam, że to, co nas łączy, jest niezwykłe i silniejsze niż uczucia do dziewczyny. Wiesz to od dawna i spychasz w najgłębsze rejony podświadomości, która, gdy tylko nadarzyła się okazja, natychmiast kazała ci z niej skorzystać. To ty mnie pocałowałeś pierwszy. Przetłumaczyłeś sobie, że to tylko sen, sprawdzisz jak to jest, zaspokoisz ciekawość i ci przejdzie. Ale pech, spodobało się bardziej, niż sądziłeś. Pójdź na całość, sprawdź, jak to jest na żywo. Myślę, że też ci się spodoba.

Psycholog zmrużył oczy.

– Wychodzę – oznajmił krótko i ruszył do drzwi, lekko się zataczając.

– Nigdzie nie idziesz. – Adam złapał go silnie za nadgarstek i pchnął na ścianę. Przycisnął szarpiącego się Krzysia mocno ciałem, uniemożliwiając ucieczkę. Wsunął palce w jego włosy, rozplótł warkocz, uwalniając burzę blond loków i zaczął całować w szyję, muskając ją delikatnie wargami. Dokładnie tak, jak pamiętał ze snów. Krzyś przestał się wyrywać, jęknął cicho, poddał pieszczotom, nie potrafiąc zaprotestować, gdy fizyk powoli rozpiął guziki czarnej koszuli.

– Proszę, nie – wychrypiał, oddychając ciężko. – Jajogłowy… nie rób mi tego.

– Nie bój się – wyszeptał mu wprost do ucha.

Dłoń zawędrowała pod koszulę. Doskonale pamiętał mapę jego wrażliwych punktów i robił z tej wiedzy perfekcyjny użytek. Widział, jak silna jest reakcja psychologa, mimo że nie mógł jej bezpośrednio poczuć. Własne ciało odpowiedziało natychmiast. Choć Krzyś pomiędzy jękami błagał, by pozwolić mu odejść, nie był w stanie się oprzeć. Poddał się i choć Adam nie wiedział, w jakim stopniu była to zasługa alkoholu, a w jakim dotyku dłoni i ust, liczyło się tylko to, że Krzyś jest już jego.

Opadł na poduszki, wyczerpany i szczęśliwy. Kochanek nie zniknął. Wciąż był w tym samym łóżku, w jego łóżku. Objął go mocno.

– Wspaniałe uczucie, móc po wszystkim cię przytulić – szepnął. – Zasnąć razem z tobą i znaleźć się razem we śnie. A potem razem obudzić.

Krzyś nie odpowiedział, zamknął oczy i oddychał ciężko. Adam pocałował raz jeszcze najwrażliwszy punkt na jego szyi, obserwując z rozczuleniem, jak psycholog przygryza wargi, próbując powstrzymać jęk rozkoszy.

– Spotkamy się za chwilę we śnie? – szepnął mu do ucha. Ten skinął tylko głową.

Adam zasnął szybko, łąka pojawiła się niemal natychmiast. Usiadł na trawie, przeniósł rozmarzony wzrok na majaczące w oddali czarne góry. Błogość, jaka go ogarnęła, była uczuciem, którym bardzo chciał się podzielić. Czekał cierpliwie na Krzysia. Bezskutecznie. Zamiast niego pojawiło się jedynie uczucie dziwnego niepokoju. Coś było nie tak.

Otworzył oczy. Leżał na własnym łóżku, w wymiętej, przepoconej pościeli. Krzyś siedział na samym skraju, odwrócony plecami.

Adam zerwał się i przysiadł obok niego.

– Wszystko w porządku? – zapytał, dotykając jego dłoni.

Krzyś powoli obrócił ku niemu bardzo bladą twarz.

– I jak? Podobało ci się, jajogłowy? – zapytał, nienaturalnym tonem. Jakby chciał powiedzieć coś zupełnie innego. – Fajnie ci było?

Nie wiedział, jak ma odpowiedzieć na to pytanie. Coś było w głosie psychologa, co dawało wrażenie, że żadna odpowiedź nie jest dobra. Milczał więc, obserwując, jak Krzyś wstał powoli i podszedł do okna.

– Wiedziałeś, że ta szklanka nalewki wystarczy, by mnie upić, prawda? – Oparł czoło o chłodną szybę.

Adam miał wrażenie, że rozmówca oczekiwał od niego, że zaprzeczy, ale nie potrafił. Nie chciał go okłamywać.

– Tak – przyznał cicho. Podszedł, chcąc jakoś się usprawiedliwić, wyjaśnić, ale Krzyś odepchnął go.

– Przyszedłem tu, żeby ci pomóc. Otworzyłem się przed tobą jak nigdy przed nikim. A ty wykorzystałeś to, że pozwoliłem ci wiedzieć o mnie wszystko, do tego, by się ze mną przespać – wyrzucił z siebie jadowitym głosem. Błękitne oczy błyszczały ze złości i upokorzenia. Do tej pory zawsze był opanowany, zdystansowany, sarkastyczny, Adam po raz pierwszy widział go w takim stanie i wiedział już, że nie wróży to niczego dobrego. – Dostałeś to, czego chciałeś. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.

Odsunął się od okna i otworzył je. Chłodne powietrze wpadło do środka.

– Krzyś, ja… przepraszam – wymamrotał skołowany, przeklinając samego siebie za to, że przyjaciel znowu ma rację. – Chciałem, żebyś zobaczył, że nie ma się czego bać, że możemy być razem, że chcę żebyśmy byli razem.

– Nie – odparł obcym tonem psycholog. – Nie powinienem był nigdy ci zaufać.

Adam poczuł, jak robi mu się słabo. Świat nagle przygasł i stracił barwy.

– Żegnaj, jajogłowy – dodał cicho i jednym susem wskoczył na parapet.

– Krzyś, nie! – Adam uświadomił sobie nagle, co się za chwilę wydarzy. – To nie jest sen!

Rzucił się do okna.

O ułamek sekundy za późno.

Krzyś rozłożył szeroko ramiona, przechylił się i lekko, spokojnie, ześlizgnął z parapetu. Ręce Adama objęły już tylko powietrze. Stał skamieniały i patrzył, jak sylwetka psychologa niknie w dole. Nie rozłożył białych skrzydeł z czarnymi plamkami, które uratowałyby go przed zderzeniem z betonem.

To było takie nierealne. Głuchy huk, przerażone krzyki ludzi, klaksony, w tle sygnał karetki. Pulsujący ból głowy rozsadzał czaszkę, a z każdym uderzeniem serca docierało do Adama, co się stało. I docierało coś jeszcze.

– To nie dzieje się naprawdę – szepnął do siebie. – To tylko zły sen.

Te same słowa.

Dokładnie te same słowa, które towarzyszyły mu we wszystkich koszmarach.

Zrozumiał dlaczego.

Zgiął się wpół, porażony nagłym, nieopisanym bólem i stracił przytomność.

 

***

 

Gdy się ocknął, był już dzień. Powoli otworzył oczy i spróbował wstać. Ból nieco nadwyrężonych mięśni dawał się we znaki i choć na swój sposób przyjemny, nie ułatwiał zadania. Gdzieś w podbrzuszu pulsowało jeszcze echo prawdziwego pierwszego razu, na ustach Adam czuł smak pocałunków. Wymięta, poplamiona pościel dobitnie świadczyła o tym, że to zrobili. Że on mu to zrobił.

Do obolałej świadomości napłynęły ostatnie wydarzenia.

– Nie – szepnął do siebie.

Przemógł ociężałość, wstał i rozejrzał się.

Zeszyt z notatkami Krzysia leżał rzucony niedbale na podłodze. Silny podmuch wiatru wpadł przez otwarte okno i szarpnął firaną.

– Nie – powtórzył.

Chwycił komórkę i gorączkowo wybrał numer. Odpowiedziała mu poczta głosowa.

– Nie!!! – wrzasnął, rzucając z całej siły telefonem o ścianę.

To, co było dalej, pamiętał jak przez mgłę. Atak histerii. Butelkę po nalewce, którą roztrzaskał o framugę i ciął na oślep własne ręce, nogi, brzuch, aż ból i upływ krwi odebrały mu świadomość. Szpital. Puste, bezsensowne sny, w których nie było już Krzysia. Pragnienie, by umrzeć. Próbę samobójstwa. Twarz ojca przy łóżku, niezwykle smutną i zatroskaną. Lekarzy. Pasy, którymi został przypięty. Ból gardła zdartego od krzyku.

Zastrzyki. Biały kaftan. Więcej zastrzyków. Głosy mówiące, że zwariował. Biały pokój, w którym go umieścili. Białe ściany, w które tłukł pięściami.

Nic nie potrafiło zagłuszyć bólu, tęsknoty, wyrzutów sumienia.

Modlił się do wszystkich istniejących i nieistniejących bóstw, by ktoś, ktokolwiek, przywrócił mu Krzysia. Całymi dniami płakał i wył, wiedząc, że jego życzenie nie będzie spełnione. Gdy otumaniony lekami, zrezygnowany siedział na podłodze i patrzył tępo w sufit, drzwi ciasnego pokoiku bez klamek otworzyły się.

Ubrany w biały fartuch blondyn, o splecionych w warkocz włosach powoli podszedł i usiadł obok. Blady jak ściany wokół i śmiertelnie poważny.

Adam przeniósł pełne niedowierzania spojrzenie na plakietkę przyczepioną do fartucha.

„Krzysztof Szafrański, praktykant”

Spełnienie marzeń. Uśmiechnął się słabo.

– Teraz ty będziesz do mnie przychodził? – spytał tonem na granicy słyszalności. – Tak jak moja matka? Piętnaście lat temu zabiła się na moich oczach. Weszła na słup wysokiego napięcia i skoczyła z niego.

Poczuł ciepły, współczujący uścisk dłoni i cichy głos, do którego tak okrutnie tęsknił.

– Wiem.

– Okłamywałem sam siebie przez tyle lat – wybuchnął. – Mój mózg zrobił wszystko, bym uwierzył, że to tylko dziwny, niepokojący sen. Zamknąłem się we własnym świecie, zalałem umysł liczbami i wzorami, byle tylko zapomnieć o tym, co widziałem, i żyć iluzją. Szczerze wierzyłem, byłem absolutnie przekonany, że ona jest cała, zdrowa i nie rozmawia ze mną tylko dlatego, że nie lubi telefonów. To schizofrenia, tak?

Psycholog na potwierdzenie skinął ostrożnie głową.

– Tak bardzo chciałem cię zobaczyć. – Głos Adama zmiękł i przeszedł w łagodny szept. – Nie wiesz, jak żałuję tego, co zrobiłem. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, nie dotknąłbym cię. Ja… chciałem ci pokazać, że nie musisz się bać tego, co do mnie czujesz, pragnąłem pomóc oswoić twoje lęki, tak jak ty pomagałeś mnie. Jesteś… – zagryzł boleśnie wargę – byłeś naprawdę świetnym psychologiem.

Cisza, jaka zapadła po tych słowach, ciążyła nieznośnie. W oczach Krzysia zobaczył smutek, przeraźliwy ból, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widział. Myśl, że to właśnie on, Adam Drwęcki, jest przyczyną tego bólu, że w taki sposób skrzywdził kogoś, na kim zależało mu najbardziej w całym życiu, dołączyła do tkwiących w nim głęboko wyrzutów sumienia.

– Nie, Adam – odparł głucho, przerywając w końcu ciszę. – Nie jestem dobrym psychologiem. Nie powinienem w ogóle nim być po tym, co zrobiłem.

– To przeze mnie. – Zdławił szloch w gardle. – Zabiłeś się przeze mnie.

Krzyś przełknął głośno ślinę, przetarł dłonią oczy i pokręcił powoli głową.

– Siedząc nad egzaminem z psychiatrii klinicznej, nagle złożyłem fragmenty układanki. To, czemu twoja matka w snach wyglądała tak młodo. To, że zawahałeś się przy pytaniu o jej imię, jakbyś go nie pamiętał. To, że jedyne wspomnienie z dzieciństwa budziło w tobie taki lęk. O tym chciałem z tobą porozmawiać, sprawdzić, czy podejrzenia są słuszne. Gdy zmusiłeś mnie do seksu, wykorzystując to, że ci bezgranicznie zaufałem, byłem na ciebie wściekły. Tak bardzo, że pod wpływem chwili zapragnąłem dać ci nauczkę. Starałem się, by wyglądało realnie, ale nie myślałem, że nie odróżnisz snu od jawy. Kiedy ochłonąłem, wróciłem i znalazłem cię…

Przerwał na chwilę i ukrył twarz w dłoniach.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek sobie wybaczę, że zamiast pomóc, uaktywniłem twoją chorobę w najgorszej możliwej postaci. Ale zrobię wszystko, by cię wyleczyć.

Adam zamknął oczy i ostrożnie, jakby bojąc się, że Krzyś za chwilę zniknie, oparł głowę o jego ramię.

– Ja wybaczę ci wszystko, Krzyś – szepnął miękko. – Ale nie lecz mnie, proszę. Właśnie polubiłem swoją chorobę. Odzyskałem cię. Nie chcę być wyleczony, nie chcę trafić do świata, gdzie ciebie nie będzie.

– Będę, jajogłowy, obiecuję. – Objął go i pogłaskał delikatnie.

– Będziesz, Krzyś. – Uśmiechnął się leciutko. – Na zawsze w moich snach.

 

Koniec

Komentarze

Zacząłem czytać, ale zajmie mi to kilka wieczorów. Obiecuję porządną recenzję. Pozdrawiam ciepło.

Dzięki :) cieszę się już na myśl o recenzji :)

Bardzo ciekawe opowiadanie. Sam pomysł na fabułę świetny. Końcówka rzeczywiście zaskakuje. Niektóre elementy nie do końca mi zagrały, ale pewnie nie można mieć wszystkiego.

Dasz radę skrócić tekst do 100 kilo? Wtedy będzie można zgłaszać do piórka.

Każde równanie trzeciego stopnia można sprowadzić do postaci kanonicznej, y3+py+q=0

Nie znam się, ale czy w równaniu nie powinno być jakiegoś wyrazu z y^2?

Babska logika rządzi!

Serdecznie dziękuję Finklo za przychylny komentarz. Jeśli o równanie, to pewnie myślisz o postaci ogólnej (ax^3+bx^2+cx +d = 0) natomiast przy przejściu od postaci ogólnej do kanonicznej wyraz z kwadratem się redukuje (przejście wymaga podzielenia równania postaci ogólnej przez ‘a’ i podstawienia x = y-b/3a) – po wymnożeniu wyrazy z ‘y^2’ się odejmują, a cały ‘bałagan’ jest upchnięty w p i q.

Czy się da odchudzić? Spróbuję. Mam nadzieję, że Ryszard się nie obrazi, jak mu coś zniknie w trakcie czytania ;)

W kopii na dysku dojechałam do 108k. Ech ;) spróbuję jeszcze coś powycinać jak się wyśpię ;)

No, przeczytałem do końca. Tekst stanowi ą dziwną i poruszającą mieszankę metafizyki, psychologii, matematyki, oniryzmu i miłości homoseksualnej. Autorka nie wyjaśnia wszystkiego do końca, sygnalizuje skomplikowaną i niejednoznaczną psychikę obu głównych bohaterów, z których każdy ukrywa w podświadomości swoje lęki i tajemnice. Opowiadanie, a raczej nowela kończy się zupełnie niespodziewanie. Autorka miała prawdopodobnie kontakt z dorobkiem naukowym Junga, Adlera i Freuda i prawdopodobnie z najnowszymi pracami z zakresu psychoanalizy, a także z problemami schizofrenii herbefrenicznej. Tekst jest trudny, dość hermetyczny i dający wiele do myślenia. To rzadkość na tym portalu. Bardzo ładne opisy doznań bohaterów latających w onirycznych podróżach nad górskimi krajobrazami. Bardzo dobry warsztat literacki, niezłe dialogi. W sumie jedno z najciekawszych opowiadań, jakie ostatnio czytałem. Pozdrawiam.

Ryszardzie, bardzo dziękuję za pogłębiony i wnikliwy komentarz. Bardzo się cieszę się, że zwróciłeś uwagę na opisy – nad tym fragmentem napracowałam się najbardziej. No i w ogóle, Twój komentarz wprawił mnie w bardzo dobry nastrój :) pozdrawiam serdecznie!

Bardzo możliwe, że zakończenie jest zaskakujące, to jednak nie zmienia faktu, że tekst jest mocno przegadany, a fabuła, przynajmniej na początku, jednak się wlecze. No i jest po prostu nieco przynudnawy.

Zdecydowanie przydałyby się skróty i nadanie opowieści większej dynamiki. 

Pozdrówka.

Pracuję właśnie nad skróceniem do 100k znaków. Spróbuję w takim razie skupić się nad skróceniem początku. Dzięki za zajrzenie :)

Nie wiedział, czemu tam został. No dobrze, wiedział. Uważali, że „jajogłowy” nie jest w stanie pojąć czegoś, co świetnie rozumieją oni? Zdziwią się… Zasada, że z humanisty nigdy nie zrobi się ścisłowca, natomiast naukowiec, jeśli tylko zechce, może być dobrym humanistą, sprawdzała się do tej pory. Wątpił, by kilku zarozumiałych studentów psychologii podważyło ją. Marcin nie był taki zły. To on wszystko wyjaśnił, poinformował, że trafił na fakultatywne zajęcia z psychologii świadomego śnienia. Według Marcina, przy odrobinie treningu i predyspozycjach osiągnięcie tego stanu nie powinno być trudne. Przecież niemal każdemu człowiekowi zdarzyło się stwierdzić, że właśnie śni. Adamowi też czasem się to przytrafiało i było sprawdzoną metodą na wybudzenie z dręczących koszmarów. Marcin opowiadał, że uzyskawszy świadomość, można przejąć kontrolę i śnić dalej, kierując własną podświadomość w rejony, jakich się tylko zapragnie. Dał też instrukcje, jak najłatwiej wywołać ten stan, co Adam postanowił sprawdzić w sieci. Gdy tylko wrócił do domu, uruchomił komputer. Wskazówki publikowane na różnych stronach pokrywały się z grubsza z tym, czego dowiedział się od Marcina. Nie powinno być aż tak trudno, zwłaszcza że faktycznie miewał przebłyski, iż męczący go właśnie koszmar jest tylko wytworem mózgu.  Jednak na zajęciach u doktora Muszyniaka mieli posunąć się krok dalej. Połączyć we śnie świadomości poprzez pole morfogenetyczne gatunku ludzkiego i spróbować nawiązać kontakt z kolegami.

Zerknął na leżący przy komputerze obrazek. Nieskomplikowany, łąka w jednolitym kolorze wyblakłej zieleni, szare niebo, w oddali czarne zarysy gór. Identyczne otrzymali Marcin, Wojtek i Krzyś. Pod obrazkiem widniał lekko rozchwiany napis: dę pamiętał, że śn. Podobno miał pomóc w osiągnięciu synchronizacji. Marcin uspokajał, że za pierwszym razem chyba się nie uda, a już na pewno nie z połączeniem. Powinien najpierw przez kilka dni, może tygodni, uczyć się osiągać świadomość bez jednoczesnego przebudzenia, przećwiczyć umiejętność utrzymania tego stanu i poruszania się w nim, a dopiero potem dołączyć koncentrację nad obrazkiem i zapisanymi pod nim słowami. Wojtek sugerował, że trzeba będzie włożyć dużo wysiłku, by w ogóle uzyskać kontrolę nad snem. Nawet doktor Muszyniak miał spore wątpliwości co do uczestnictwa Drwęckiego w zajęciach, chociaż, o dziwo, okazało się, że tym przedmiotem może zaliczyć fakultet. Krzyś, podobno najzdolniejszy i najbardziej doświadczony z całej braci, po prostu uznał, że „jajogłowy jest zbyt ograniczony” i ostentacyjnie go ignorował.

– Zarozumiały buc – mruknął pod nosem Adam.

Sam często bywał proszony przez kolegów o pomoc, jednak nigdy nie traktował kogoś z góry tylko dlatego, że znajomy czegoś nie rozumiał. Zachowanie Krzysia bardzo go drażniło. Czemu do tego irytującego i aroganckiego chłopaka wszyscy zwracali się per „Krzyś”? Nie miał pojęcia. Nie zaprzątał sobie tym głowy, skupiał się na trudniejszym zagadnieniu. Z tego, co wyczytał, wejście w fazę przebudzenia we śnie wymagało umiejętności koncentracji. To akurat potrafił znakomicie. Co prawda, zazwyczaj pochłaniały go wzory i obliczenia, ale dziś wciągnie go świat własnych snów.

 

No i chyba ten fragment po drobnej korekcie jest krótszy….  Można przeliczyć ilość znaków. Jakby się “przejechało” w ten sposób całe opowiadanie, byłoby  krótsze o co najmniej dwie strony, a to dużo.

Pozdrówka. Miło było.

Przeczytałem, zachęcony pozytywnymi komentarzami i nie zawiodłem się. Końcówka naprawdę dobra, chociaż początek nieco przydługi i przegadany – jeśli miałabyś coś ciąć, to właśnie tam.

Co prawda żaden ze mnie psycholog, bo studiuję tylko medycynę – miałem neurologię, część psychiatrii, ale muszę zadać to pytanie. (Specjalnie się zarejestrowałem!). Czy współczesna psychologia naprawdę uważa, że takie wspólne śnienie i dziwne pola jakieś tam są prawdziwe? Czy może to ten element sf, który mnie przerósł? Jestem nieco skonsternowany…

@Roger – dzięki. Walczę nadal, znaków ubywa, może do wieczora uda mi się zjechać do 100k :)

@MrBrightside – mile połechtałeś moje ego, że zarejestrowałeś się aby zapytać o coś związanego z moim opowiadaniem :) Nie wiem, czy odpowiedź Cię usatysfakcjonuje, ale wspólne śnienie i zajęcia z tegoż na uniwerku to element SF (zajmuje się tym parapsychologia), z tego, co mi wiadomo, nie udowodniono naukowo możliwości dokonania wspólnego śnienia. Badania nad ‘pojedyńczym’ świadomym śnieniem istnieją, są nawet publikacje naukowe z tego zakresu. Teoria pola morfogenetycznego jest teorią (wspólna pamięć dla całego gatunku) :) – niektóre szkoły zakładają, że prawdziwą, inne – że nie. Istnieją argumenty za i przeciw, ale ciężko tu cokolwiek udowodnić. Pozdrawiam :)

Dobra, po przeczytaniu wprowadzenia dałem siostrze (jej klimaty – yaoi i te sprawy… nieważne). Przeczytała połowę i jest zachwycona. Dokończy jutro. Dam znać.

Od siebie powiem, że czyta się świetnie.

F.S

@FoloinStephanus – miło mi, że czyta się świetnie :) Siostrze-yaoistce polecam cały zbiorek ‘Opowiadań Kotori’ (wszystkie trzy tomy a *khem* niedługo *khem* pojawi się 4ty), tam znajdzie więcej takowych opowiadań (a i moje z ‘momentem’, który wycięłam, wrzucając tutaj:)), niemniej czekam niecierpliwie na jej opinię :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet, dziękuję za przeczytanie i miło mi, że ci się podobało :)

Wrzuciłam wersję skróconą – cięłam głównie początek. Mój openoffice mówi: 100000 znaków. Edytor strony mówi: 100890 znaków. Heeeelp! Dlaczego tak? Skąd różnica AŻ OSIEMSET DZIEWIĘĆDZIESIĄT? I jak zrobić, żeby w edytorze strony zrobiło się tak miło, jak u mnie w OO?

Po prostu trzeba jeszcze zdjąć tysiąc znaków, tak dla pewności, a to jest do zrobienia, i to na luzie.

Ten fragment:

 

Zaciskał pięści i uderzał nimi o ściany. Miotał się, krzyczał ochrypłym od wielogodzinnego wysiłku głosem, jakby to mogło cokolwiek pomóc. Jakby krzyk mógł cofnąć czas albo sprawić, że przyjdzie przebudzenie. Błagał w myślach, żeby ktoś udowodnił mu, że to się nie stało. Zaklinał na wszystkie świętości, w które nigdy nie wierzył, żeby to nie była prawda. Nie zniesie poczucia winy, świadomości tego, co zrobił, głosu sumienia szydzącego: „sam tego chciałeś, to masz!”. Gdy myślał, że za chwilę oszaleje z tęsknoty, drzwi uchyliły się. Ujrzał w progu odpowiedź na swoje modlitwy.

Teraz zrozumiał, że naprawdę zwariował.

***

Fizyka jest jednym z kierunków, na które łatwo się dostać. Trudniej ją studiować. Uzyskanie na pierwszym roku średniej powyżej czterech i pół to wyczyn, którego dokonują tylko wybitni.

Tak myślał Adam Drwęcki, przy okazji planując wpisać się w poczet wybitnych. Fizyka stanowiła jego miłość życia. Wyglądało, że odwzajemnioną. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden problem.

– Chłopaki, jaki odchamiacz najłatwiej zaliczyć? – zapytał. Myśl, że musi wybrać jakiś przedmiot z humanistycznych, napawała go odrazą.

– Weź coś z psychologii. U „Sowy” możesz spać na zajęciach, wystarczy się na nich pojawiać – poradził mu Szumski, śmiejąc się z własnego dowcipu.

Adam westchnął. Większość studentów z jego grupy zaliczyła ten problem w semestrze zimowym, a on jakoś zapomniał. Wsiadł w tramwaj, wyciągnął długopis oraz skrypt do analizy i zaczął rozwiązywać pierwszą całkę. Przekształcenia tak go pochłonęły, że wysiadł o przystanek za daleko. Nawet nie zarejestrował, że dotarł na Wydział Psychologii i jakimś cudem odnalazł salę wykładową.

 

 – w oryginale liczy 1718 znaków ze spacjami, po leciutkich cięciach 1655 znaków ze spacjami. Zeszły 63 znaki. Dużo, jak na tak niewielki kawałek tekstu. W ten sposób tysiąc znaków jest do wyeliminowania bez większego wysiłku, co zresztą opowiadaniu wyjdzie na zdrowie.

Pozdrówka

Licznik strony zawyża liczbę znaków w porównaniu do edytorów tekstu. Wiele osób się na to skarży, ale wątpię, żeby dało się coś z tym zrobić.

Walcz dalej, dasz radę. :-)

Babska logika rządzi!

Próbuję rozgryźć ten edytor. Zrobiłam w roboczych kopię tego tekstu przez cltr+a cltrl+c ctrl+v i tam jest o 15 znaków mniej…

Ktoś coś kiedyś wspominał, że inaczej koduje polskie znaki, że dla zapisania tego, co postrzegamy jako jedną literkę, potrzebuje więcej miejsca i to zużycie liczy. Ale mogłam coś poprzekręcać.

A że po prostym skopiowaniu znaków ubyło, to już magia.

Babska logika rządzi!

Wygląda, że idzie o to, aby tekst przeczytali dyżurni i członkowie Loży, bo chyba oni czytają tekst do stu tysięcy znaków.

Powiem tak – z ciekawości zabrałem się za następny fragment, kończący się zwrotem ”…co dokładnie  mam zrobić”. Ten fragment liczy w oryginale 3581 znaków. Po leciutkim cięciu zeszło z niego 195 znaków. Licząc z pierwszym ciętym fragmentem, to jest już lekko ponad 250 znaków mniej. 

Nie ma co bawić się w wyjaśnianie zagadek edytora portalu, tylko trzeba zdjąć jeszcze około ośmiuset znaków – i będzie fertig, jak mówią Niemcy. Patrząc na długość tekstu, zdjęcie około 1500 – 2000  znaków jest w pełni realne. 

Nie chce tego fragmentu wklejać w komentarzu, żeby nie zaśmiecać.

Pozdrówka.

Ano, magia – chociaż wolałabym w drugą stronę, na kopii roboczej więcej na docelowej mniej znaków :)

@Roger – dzięki, pracuję dzielnie nad zdejmowaniem znaków, jeszcze tylko 734.

Gwiazdki będą pojedyncze :P

Do lektury przystąpiłam raczej z obowiązku, bo jakkolwiek chętnie czytam SF, to zapowiedź erotyki, psychologii a szczególnie SNU, sprawiła, że zjeżyłam się cała. Nie ukrywam, że byłam bardzo zjeżona. I cóż się okazało po kilku akapitach? Ano to, że pochłonęłam opowiadanie za jednym podejściem, z przerwami na zaparzenie kolejnej filiżanki herbaty.

Nie odstręczyła mnie długość (przeczytałam wersję przed cięciami), nie dostrzegłam dłużyzn, nie zauważyłam przegadania i gdyby nie to, że opowieść kończy się w najbardziej odpowiednim momencie, pewnie żałowałabym, że dane mi było zobaczyć kropkę po ostatnim zdaniu. Wielkiego zadowolenia dopełnia bardzo porządne wykonanie.

Co tu dużo mówić – to jest opowiadanie magiczne!

Pędzę teraz do nominowalni i żywię nadzieję, że pozostałych członków Loży nie zrazi długość opowiadania, że przeczytają je z przyjemnością nie mniejszą od tej, której ja doświadczyłam. :-)

 

–…po­nie­waż więk­szość z was już znam… – Brak spacji po półpauzie.

 

Do­kład­nie iden­tycz­ne do­sta­li Mar­cin, Woj­tek i Krzyś. – Czy coś może być identyczne niedokładnie?

 

Bursz­ty­no­we oczy ko­bie­ty utkwi­ły teraz w jego twa­rzy. – Oczy tkwią w oczodołach; czy mogą utkwić w czymś jeszcze?

 

Zwin­nym ru­chem wsko­czy­ła na pa­ra­pet, prze­chy­li­ła się i ru­nę­ła w dół. – Masło maślane. Czy istniała możliwość, by runęła w górę?

 

Chwy­cił za ko­mór­kę i za­dzwo­nił.Chwy­cił ko­mór­kę i za­dzwo­nił.

 

Nie chciał znowu oglą­dać krwa­wej mia­zgi, uniósł wzrok do góry… – Masło maślane. Czy mógł unieść wzrok do dołu?

 

– Mam się zre­lak­so­wać? – burk­nął, utrzy­mu­jąc z tru­dem w po­wie­trzu. – Co utrzymywał w powietrzu?

 

Z jed­ne­go z wy­stę­pów wy­pły­wał stru­mień, opa­da­ją­cy nie­zwy­kle ma­low­ni­czym, kil­ku­me­tro­wym wo­do­spa­dem w dół. – Kolejne masło maślane. Czy wodospad mógł opadać w górę?

 

Ta myśl spra­wi­ła, że na­pię­cie ze­szło, po­wró­ci­ła sta­bi­li­za­cja. – Może raczej: Ta myśl spra­wi­ła, że na­pię­cie ustąpiło, po­wró­ci­ła sta­bi­li­za­cja.

Napięcie, aby zejść, musiałoby wcześniej wejść, a wchodzenia napięcia jakoś nie umiem sobie wyobrazić. :(

 

Że będę mógł z tobą robić rze­czy, ja­kich na­ucze­nie się z in­ny­mi za­ję­ło­by całe życie… – Że będę mógł z tobą robić rze­czy, których na­ucze­nie się z in­ny­mi za­ję­ło­by całe życie

 

Chwy­cił za ko­mór­kę i go­rącz­ko­wo wy­brał numer.Chwy­cił ko­mór­kę i go­rącz­ko­wo wy­brał numer.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Upał przeokrutny a Reg mi dała taki komentarz, że odczuwalny poziom gorąca skoczył x2 i zaraz odparuję :) Uwagi uwzględnione, udało się ściąć poniżej 100k (ufffff, dzięki wszystkim za pomoc:)), więc jak ktoś ma ochotę, to można legalnie nominować.

Mam nadzieję, Bellatrix, że dla Twojego opowiadania było to ścięcie życiodajne. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To się niedługo okaże ;)

Moja siostra przeczytała mniej okrojoną wersję i… podobało jej się cytuję “Bardzo, bardzo. Kup mi i przyślij” (to chyba przez te Twoje “momenty” – nie wnikam ;). Rad, nie rad muszę kupić i wysłać, mam nadzieję, że jesteś zadowolona ;D

Oboje (a właściwie troje, do dwupaku dołączyła moja żona) jesteśmy pod wrażeniem wiedzy zawartej w tekście, języka i samej opowieści, która urzekła od od początku.

Mam pytanie: studiujesz psychiatrię?

F.S

Wyjątkowo zajmujące opowiadanie. Niektóre opisy ominąłem, ale ogólnie jestem pod mocnym wrażeniem. Gratuluję.

A ja niczego nie pominęłam. Poczułam się zmuszona do przeczytania opowiadania przez nominację loży. I przyznam – byłam niezadowolona. Ale minęło mi od pierwszych zdań. Bardzo interesujące opowiadanie, a i wątek romansowy przedstawiony delikatnie, z rozwagą i pięknie.

No to klik. I na pewno będziesz miała mój głos do piórka.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@FoloinStephanus – pozdrów ode mnie siostrę i żonę też :) bardzo się cieszę, że wszystkim Wam się podobało. Z psychiatrią ani psychologią nie mam absolutnie nic wspólnego. Nawet z matematyką i fizyką nie za wiele ;) ot, żmudny research, jeśli chodzi o faktografię :)

@Blackburn – dziękuję :)

@Bemik – przepraszam, że Cię ‘wrobiłam’ do czytania i tym bardziej się cieszę, że nie żałujesz :)))

Bardzo dobry research i nawet nie do końca zgodne z nauką tezy (dla mnie parapsychologia to wdzięczny temat dla fantastów i naukowców-gdybaiłów), są przedstawione w sposób iście fantastyczny ;)

Tam coś do piórka skrobnąłem, nie wiem czy zostanie uwzględnione, mam nadzieję, że tak -.– :D

Pozdrowienia przekazane, żona dziękuje. :)

F.S

Zarówno parapsychologia jak i stricte nauka to wdzięczny i inspirujący temat :) Tylko pisanie SF wymaga pewnego wgryzienia się i zgłębienia dziedziny, która ma być osią czy nawet i tłem opowiadania. A to bywa praco– i czasochłonne.

Dziękuję za nominację wszystkim, którzy skrobnęli :)

No i oczywiście, bardzo dziękuję za bibliotekę – Finkli, Ryszardowi, Reg, Bemik – i jeszcze komuś, kto chyba nie zostawił komentarza (albo coś przeoczyłam).

@FoloinStephanus – aaa, zapomniałabym, jak siostra lubi yaoi, to mogą ją jeszcze zainteresować z mojego profilu te dwa opowiadania:

http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/13310 (też publikowane w “Opowiadaniach Kotori”, tyle, że tom drugi no i to już bardziej SF niż romans)

http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/60000023 (a to tylko na potrzeby NFowego konkursu ‘Japonia’, romansidło dziejące się w średniowiecznej Japonii… tu dopiero się narobiłam przy researchu;))

Momentów, co prawda, w nich nie ma, ale relacje uczuciowe między panami jak najbardziej ;)

Na pewno przeczyta :)

F.S

Przyznać się, czy nie przyznać się – oto jest pytanie :)

To byłam ja. Klepnęłam bez komentarza, bo musiałam się jeszcze nad nim zastanowić. A wszystko przez zazdrość. Dlaczego, do jasnej anielki, ja nie mam takiego talentu? Chciałabym móc się do czegoś przyczepić i Krzyś początkowo był idealny, przynajmniej do tego momentu:

Czemu do tego aroganckiego chłopaka wszyscy zwracali się per „Krzyś”? Nie miał pojęcia.

No bo co to za kretyńskie zdrobnienie? Gdyby jeszcze zwracała się do niego i o nim mówiła dziewczyna, to ok, ale faceci? A tymi dwoma zdaniami wybiłaś mi broń z ręki.

Przeczytałam jednym ciągiem, co przy tej długości tekstach na ekranie jest nie lada wyczynem. Ameryki nie odkryję, ale potwierdzę, że to rewelacyjny tekst i napisany jest świetnie.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Miło mi, że jednak się przyznałaś i dzięki za bibliotekę :) I nie przesadzaj, talent masz – choćby świetne opowiadanie z konkursu obrazkowego (czytałam akurat z komórki i nie miałam jak skomentować, ale bardzo mi się podobało).

Że kretyńskie zdrobnienie, to wiem :D no ale jakoś tak po prostu mi do niego pasowało. Może przez te słodkie, długie, blond loczki ;))))

Cała przyjemność po mojej stronie :) I to podwójnie, bo niezmiernie mi miło, że wciąż pamiętasz Program GAJA. Wszak trochę czasu już minęło i wiele świetnych tekstów od tamtego czasu się tu pojawiło.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Świetne. Długo się zbierałam do czytania, bo to jednak portalowa"cegiełka", ale doczekałam się skrócenia :) połknęłam za jednym razem, na komórce i nawet wrzaski męża związane z meczem nie zakłóciły przyjemności z czytania.

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

:) dzięki za zabranie się i komentarz :) A mecz, cóż – wymagał wrzeszczenia :D

Bardzo mi przykro – wyłamuję się. W połowie, ale jednak. Prowadzenie fabuły i osób dramatu, warsztat językowy – same plusy.  Kłaniam się za to.  Ale temat nie dla mnie, niestety… Taką mam wadę fabryczną, że nie dla mnie. Nie trafia, nie rusza.

Co nie będzie przeszkodą w poparciu nominacji.

Zdaję sobie sprawę, że tematyka niektórym może mocno nie podejść ;) Dzięki, że przynajmniej próbowałeś :)

Ten mecz wymagał silnych środków uspokajających, płynnych najlepiej.

 

Nie będę ukrywał, że  mam deja vu – przypomina mi się inne twoje opowiadanie, które również dzieje się w środowisku akademickim, również opiera się o wspólne  rozwiązywanie tajemnicy, również toczy się między jawa a światem wyimaginowanym i również jest homoseksualnym romansem. Tamto miało jednak dwie bohaterki, co jakoś tak mi bardziej… :-) Cóż, chyba jestem ogromnie nieskomplikowanym rybkiem :-)

 

Co do tego kawałka, in plus:

– dobry, końcowy twist "pudełkowy" – w końcu w pełni wykorzystany motyw 'lucid dreaming'

– romans opisywany z wyczuciem – nie odrzuciło mnie śni nie zirytowało do poziomu przywracania oczami, o co przy romansach mi łatwo 

– język (samo się czyta)

 

In minus

– imo, zbudowanie całej konstrukcji pod finał za długie, przegadane; kulminację umownego drugiego aktu (oniryczny seks) od finału oddziela przestrzeń o jakimś przyzwoitym tempie, zaś część przed nią zwyczajnie miejscami się mi dłużyła mocno

– "Krzyś" – zdrobnienie, które strasznie wytrącało mnie z równowagi cały czas; wydaje mi się, że chłopak dwudziestoletni, nawet jeśli gej/bi, przeważnie nie korzysta z wersji imienia, która kojarzy się z niedojrzalym dzieckiem; tak po prostu działa świat chłopców/młodych mężczyzn w wieku rozpłodowym, przeważnie uciekają od 'niemęskiej' słitasności na siłę 

– to zdecydowanie jest romans, gatunek, za którym zwyczajnie nie przepadam :-) gdyby nie finalne rozwiązanie wątku koszmaru Adama (spodziewałem się czegoś w tym kierunku jeżeli chodzi o jego sen, ale i tak końcówka zaskakuje pozytywnie), byłbym niezadowolony z lektury 

 

Znaczy, muszę jednak pomyśleć przy nominacji.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rybo, Twoje deja-vu mnie bardzo ucieszyło, fajnie, że pamiętasz jeszcze opo, które betowałeś mi dobrze ponad rok temu na haczyk SF2015 :) Tam jednak akcja toczyła się w rzeczywistym miejscu a świat wyimaginowany miał dużo mniejszy udział, nie był snem no i zakończenie raczej było jednoznaczne ;) Tu (przynajmniej w zamyśle) chciałam zostawić czytelnikowi wybór, komu uwierzyć w końcówce. A że 95% wątków romansowych u mnie występuje w wersji homo… cóż, takie skrzywienie :)

Co do zarzutów:

– w kwestii długości niewiele już poradzę, i tak ścięłam prawie 15k znaków (po komentarzu Finkli), co prawda nie wyrzucając praktycznie żadnej sceny. Owszem, mogłabym coś jeszcze wyrzucić, ale imho spłyciłabym tym zbyt mocno postacie. No jakoś nie widzę takiego bezpośredniego przeskoku od ‘jesteśmy obcy/prawimy sobie złośliwości’ do ‘truelove’.

– mnie z kolei akurat to zdrobnienie pasuje do postaci, nawet nie po to, by sugerować orientację, a raczej jako manifestacja dość nonszalanckiego stylu bycia. Owszem, nie każdy facet przełknie zwrot po zdrobnieniu, do tego trzeba miec spory dystans do siebie.

– no wiem, przepraszam, że rzuciłam w Ciebie cegłą-romansem ;)

Na myślenie o nominacji nie zamierzam wpływać – to już Twoja decyzja :)

Ogromne dzięki za rozbudowany komentarz!

Pozdrawiam :)

Wsiadł w tramwaj, wyciągnął zeszyt, długopis oraz skrypt do analizy i zabrał się (za) pierwszą całkę. 

 

Dobry warsztat. Aż się dziwię, że tyle przeczytałem za jednym zamachem. Ale bardzo dobrze się czyta. Widać, że wiele pracy w to dzieło włożyłaś.

Denerwujący jest ten “Krzyś”. Tłumaczę to tym, że piszesz to , jako kobieta. Bo kobieta tak właśnie mówiłaby do chłopaka, ale faceci już nieszczególnie. To samo tyczy się momentu, w którym Adam pokazuje język kumplowi. Tak robią raczej kobiety.

I dlaczego ten Krzyś ciągle mówi do Adama “jajogłowy”?  Późniejsza, bliska ich zażyłość stoi w sprzeczności z tym, bądź co bądź, pogardliwym określeniem.

Bardzo dobra robota :-)

 

Trico, dzięki za wyłapanie znikniętego przyimka, zawieruszył się gdzieś w trakcie cięć, ale już wstawiłam :)

Z ‘Krzysia’ przed chwilą tłumaczyłam się Rybie, co do pokazywania języka tu mnie zastrzeliłeś :) aż zagadnęłam męża, który stwierdził: ‘w życiu! nigdy nikomu nie pokazałem języka! no, może tobie’. No cóż, tak to bywa, jak baba się bierze za męskie postacie ;)

Z “jajogłowym” jest tak, że to określenie może być zarówno ironiczne jak i żartobliwe, może powinnam jakoś wyraźniej zaznaczyć zmianę intencji w trakcie.

Niemniej, cieszę się, że suma-sumarum Ci się podobało :)

Język pokazujemy sobie tylko z małą córeczką, trochę tak nie pedagogiczne, ale zawsze śmiesznie. I z nikim innym:-)

Bella, nonszalancki byłby Krzychu, a Krzyś pasowałby do dwumetrowego drągala o barach szerokości sporego telewizora. Imo chłopak o niemalże dziewczęcej urodzie, zanim okrzepnie w sobie i będzie tak dojrzały /mocny, by przyjąć tę wersję bez skrzywienia się, zdąży skończyć studia i założyć rodzinę. Zdrobnieniem do synów bardzo często zwracają się matki (matki i ich synowie, ech, temat rzeka) lub wyłącznie ukochane osoby (podkreślenie bliskości), względnie jest to ironiczna ksywka.

Skracanie – niekoniecznie, bo postaci trzeba jednak budować. Tempo jednakże… no, ozywczego dynamizmu trochę brakuje, w sennej fantaslandii Krzysia niemalże przeskakiwałem całe partie tekstu, no już chciałem dotrzeć do końca sceny i przejść dalej. Po prostu to wszystko bardzo statycznie przedstawiasz.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zasadniczo wyobrażałam sobie uzasadnienie tej ksywki tak (w tekście nie ma o tym słowa, to tylko tło w mojej głowie, bo owszem, zdaję sobie sprawę, że to nie-do-końca stosowna ksywka): Krzyś studiuje psychologię, to dość sfeminizowany kierunek, więc dziewczyny, których jest więcej, się tak do niego zwracały a potem i koledzy (najpierw jako właśnie ironiczna ksywka, a potem ‘tak już zostało’). On raczej nie ma z tym problemu ani kompleksów – wszak mógłby np. ściąć włosy i już wyglądałby dużo mniej ‘dziewczęco’ – być może ze względu na bi– skłonności które gdzieś tam w nim głęboko tkwią i do których oficjalnie się nie przyznaje nawet przed sobą, ale czytelnik o nich wie w zasadzie od początku (wbudowany gej-radar;)).

Opisów jakoś dużo nie mam a i te co są niektórym się podobają (np. Ryszard zwrócił uwagę, że ładne), to chyba kwestia de-gustibusa niż błędu kompozycyjnego. I tak są to chyba najlepsze opisy tego typu, jakie wyprodukowałam i fragment, nad którym najbardziej się napracowałam, bo generalnie z opisami mam problem ;)

Noo, ja z synkiem (16 miesięcy) też sobie pokazujemy języki (ja go nauczyłam ;-;). W sumie, może i faktycznie średnio to pasuje do studentów płci męskiej.

Opisy – zdecydowanie de gustibus, to nie tak, że nie lubię – bo lubię. Ale jak mnie nie “siądzie”, to zaczyna nużyć. Ot, ja po prostu gustuję w bardziej dynamicznych lub pisanych “mięsistym” językiem. Zapewne kwestia mojej gruboskórności. A męscy studenci… No cóż, ja skrzywiony po Politechnice ;-) 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No widzisz, a ja sfeminizowany kierunek uniwerka i przyzwyczajona do Michasiów, Piotrusiów… ;)))))

PS. Fishu, jeszcze co do podobieństwa ‘Zabaweczki’ do ‘W twoich snach’, to fundamentalna różnica tkwi w zakończeniu ;) Tam zakończenie w pewnym sensie było optymistyczne, bohaterka odnalazła w końcu swoje szczęście a i na gruncie ‘rzeczywistym’ była nadzieja. Tu, w jaki wariant zakończenia by nie uwierzyć, to biedny Krzyś ma przerąbane :p

Dlatego końcówka taka dobra ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Sadysta! :)

Hehe, zgadzam się z Fishem :-)

Może mam jakieś skrzywienie, ale widzę w tym opowiadaniu głębsze dno, nie wiem, czy zamierzone przez autorkę. Dla mnie te projekcje senne, to wynik schizofrenii jednego i drugiego :-) Zakończenie ładnie się w to wpisuje. Obaj znaleźli się w psychiatryku ;-)

Wyznaję zasadę, że interpretacja należy do czytelnika i im ich więcej i bardziej różnorodne, tym bardziej mnie to cieszy :)

PS. No dobra. [SPOJLER DLA TYCH CO CZYTUJĄ KOMENTARZE PRZED OPOWIADANIEM]

*

*

*

Zamierzone było, że tym ‘kluczem’ czemu akurat oni się spotykali w snach, była właśnie schizofrenia u obu :) Fajnie, że to wyłapałeś :)

 

 
Psychiatrą nie jestem. Jeżeli ktoś ma dalej idącą wiedzę to proszę o sprostowanie poniższych.
Imo błędna diagnoza bohatera.
Schizofrenia – przyczyną nie są traumatyczne przeżycia, schizofrenia jest endogenna.
Tu pasuje mniej popularne: osobowość wieloraka – etiologia dysocjacyjna.
Wykorzystane przez autora potoczne rozumienie schizofrenii nie odpowiada medycznemu.
Nie pasuje schizofrenia hebefreniczna – to zupełnie coś innego.
 
 

Ignorancja to cnota.

Masz rację, przyczyną nie są traumatyczne przeżycia. Ale takie przeżycia powodują uaktywnienie się choroby. Czasem u kobiet zdarza się to w związku z bardzo trudnym porodem. Okres dojrzewania i zaraz po, to też zwiększone ryzyko. A śmierć bliskiej osoby, to jedna z najcięższych traum. Tak więc wszystko się zgadza. 

To naprawdę dobre opowiadanie :-)

 

P.S. Schizofrenicy przejawiają nadpobudliwość seksualną :-)

hmm

  1. tu trauma miała miejsce w dzieciństwie, jak i opisywane początki objawów chorego, dziecięca rzadka
  2. autor wyraźnie sugeruje związek pomiędzy traumą, a zachowaniem chorego (zachowania dotyczą traumy, dysocjacja)– ​podczas, gdy takiego związku być nie powinno; czym innym jest  uaktywnienie (związek możliwy), a czym innym urojenia związane z traumą
  3. nie czuję się przekonany, proszę o więcej

Ignorancja to cnota.

Katastrofie, wg mnie samo świadome śnienie jest jak schizofrenia na własne życzenie. Żeby wejść w taki stan, trzeba ciągle sprawdzać, czy jest się we śnie, czy na jawie i w pewnym momencie można stracić nad tym kontrolę. Ponadto w świadomym śnie możliwości doznań są przeogromne, od tworzenia światów i przebywania w nich po te najprostsze, seksualne. Dlatego też trochę przeszkadza mi wytłumaczenie, że Krzyś radził sobie ze schizofrenią właśnie w taki sposób, bo moim zdaniem, uzyskałby efekt zupełnie odwrotny.

Niemniej autorka przyznała, że nie ma nic wspólnego z medycyną (z tego, co pamiętam), więc można wybaczyć jej drobne nieścisłości, bo tekst jest zacny. W Housie też zdarzały się medyczne gafy, a jednak wszyscy kochamy ten serial. :)

Sam, Katastrofie, napisałeś, że dziecięca rzadka, ale jednak jest.

Większość tu piszących opisuje coś, co zdarza się rzadko, albo wcale, więc ok.

 

Myślę, że urojenia były życzeniowe, dlatego widział matkę. To urojenia katatymiczne. Żeby było ciekawiej, nazywane magicznymi, więc jak ulał pasują do sf.

 

Taka dygresja – czyżby wierzący w magię byli schizofrenikami??? 

Kto wierzy w magię, ręka w górę :-)

 

​MrBrightside.

Szukam odpowiedzi, czy to może być schizofrenia, bo imo nie. Gdybym moje przypuszczenia były słuszne – czy to tylko drobna nieścisłość, porównywalna z Housem? 

Chwalony tu research budzi mój niepokój co do stanu mojej wiedzy, dlatego pytam.

 

Ignorancja to cnota.

Schizofrenia może mieć przyczyny endogenne (metaboliczno-genetyczne), egzogenne, związane z działaniem czynników zewnętrznych (wirusy, zab. immunologiczne, itd.) a także może być formą reakcji psychicznych – jako wyraz dostosowania się jednostki do środowiska, które występują u osób z predyspozycją do takiej reakcji, np. z osobowością schizotyczną.

 

“Psychiatria” A.Bilikiewicz, PZWL 1992. Niestety nie mam nowszej książki pod ręką. A cytat nie dosłowny, bo dużo przepisywania by było, ale sens pozostaje taki. :)

Trico.

czyli: przyczyna choroby jest inna niż trauma, trauma to tylko katalizator z dzieciństwa  i niejako przez przypadek trauma pojawia się jako istotna część urojeń. Tym samym schizofrenia jest dopuszczalna, przy okazji dziecięca.

No, k, może być taki research, ale imo opowiadanie traci.

 

Twoja dygresja podkreśla moje wątpliwości.

Czy jak przeczytałem Tolkiena w dzieciństwie i bardzo mną wstrząsnął (trauma) + wierzę w magię i Saurona + mam omamy z Sauronem w roli głównej  i magią = to jestem schizofrenikiem czy nie, pytam poważnie: ) = bo imo, by była schizofrenia, to Tolkien byłby tylko katalizatorem, a urojenia  przypadkowe, czyż nie?

 

 

 

 

Ignorancja to cnota.

Śledzę tę dyskusję i w myślach błogosławię moją ignorancję w pewnych sprawach. Dzięki niej czyta mi się wiele tekstów (nie tylko tu na portalu, ale i w druku) o wiele przyjemniej. Bo w dziedzinach, w których coś tam więcej wiem, to bywa różnie, a nie wszystko da się zwalić na Licentia poetica i przymknąć oko. A tak, to rzeczywistość płynnie i gładko przechodzi w fantastykę i dobrze się bawię, czytając. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

MRBightside

czyli trauma może być przyczyną, o ile chory ma osobowość określonego typu? czy to nie wytłumaczenie tylko pozornie coś tłumaczące? Bo co to jest osobowość i skąd się bierze?

Ale ok, przyjmuję do wiadomości, iż Tolkien mógłby zrobić ze mnie schizofrenika

:)

Ignorancja to cnota.

To tylko czynniki etiologiczne, które nie zawsze prowadzą do rozwoju choroby. Kryteria rozpoznania, to zupełnie inna sprawa. Niemniej, jeśli masz omamy, to udałbym się z tym do specjalisty. :v

Katastrofie, odpowiem Ci tak:

Wiara nie ma tu nic do rzeczy. Zwłaszcza w dzieciństwie. Dzieci już tak mają.

Ale jeśli teraz widujesz się z Sauronem, to idź do lekarza.

 

I tu dygresja : jeśli uważasz, że ostatnie zdanie napisałem, bo uczestniczę w spisku przeciwko Tobie, lub wewnętrzny głos mówi Ci, że widujesz Saurona, bo jesteś wybrańcem, to nie widzę dla Ciebie ratunku ;-)

MrBrightside, Trico

Nieładnie, iż odsyłacie mnie do lekarza.

Miarą mojego szaleństwa jest wątpienie i zadawanie pytań, najwyraźniej jednak niewłaściwym osobom.

EDIT.

Odpowiedzi nie otrzymałem. Wątpliwości pozostały.

Ignorancja to cnota.

Katastrofie, napiszę tak:

dobrze, że pytasz.

Pochodzenie schizofrenii nie jest dokładnie znane; obok czynników genetycznych na równi wymienia się czynniki środowiskowe, ale rzadko występują one osobno, ja wiem jednak z własnego doświadczenia, że rzadko nie znaczy wcale.

F.S

Dopiero teraz udało mi się usiąść do komputera a tu tyle komentarzy :)

Spróbuję wyjaśnić te przypadłości moich postaci (chociaż zdecydowanie wolę zostawiać interpretację czytelnikom):

[SPOJLER SPACE]

*

*

*

*

*

*

*

Nie zgodzę się z diagnozą 'osobowość wieloraka' – Adam nie ma luk w pamięci, obecnych przy 'przełączaniu' tożsamości. Zaburzenie dysocjacyjne w postaci wyparcia traumy – tu się mogę zgodzić. Ale schizofrenię 'zdiagnozowałam' nie w oparciu o to, że wmówił sobie, że to co widział to tylko sen, ale o urojenie polegające na przeświadczeniu, że matka żyje i takie kierowanie własnym życiem, by to urojenie pielęgnować (fascynacja liczbami, wzorami, niejako odcięcie się od rzeczywistości + jak najszybsza ucieczka z domu rodzinnego). Lecąc po kryteriach rozpoznania wg DSM-IV mamy 1) urojenia (matka) + nadmierne reakcje emocjonalne (choćby reakcja na wysłanie do profesjonalnego terapeuty) 2) obniżenie poziomu funkcjonowania społecznego (słabe relacje emocjonalne z rodziną, niechęć do nawiązywania przyjaźni) 3) oznaki zaburzeń przez co najmniej pół roku – obecne 4) obecność zespołu depresyjnego bądź maniakalnego – nie ma 5) brak czynników inicjujących zaburzenia. Postać Adama spełnia te wszystkie kryteria. Do tego Adam miał genetyczne predyspozycje do schizofrenii (wszak matka wchodząca na słup elektryczny, by z niego skoczyć zdrowa psychicznie nie była). Jeśli bardzo chciałbyś konkretny rodzaj schizofrenii, to optowałabym w tym miejscu za lekką postacią schizofrenii paranoidalnej (wg. DSM-IV ten rodzaj zdominowany jest przez stabilne (często paranoidalne) ale nierzeczywiste przekonania i doświadczanie czegoś, co nie istnieje). Zapalnikiem uaktywniającym pełne spektrum choroby był moment, w którym dotarło do niego, że to, co brał za sen, wydarzyło się naprawdę (scena po 'przebudzeniu'), gdzie dołączył afekt + depresja.

Co do Krzysia, to on wie, że ma gen odpowiedzialny za schizofrenię (w czasie, gdy to pisałam (opowiadanie ma ze 3 lata) – pisałam jako element science-fiction, ale faktycznie, odkryto niedawno takowy gen: http://www.wyleczona-schizofrenia.pl/2016/02/04/gen-schizofrenii/ ). Uważa rozpracowanie świadomego śnienia jako coś w rodzaju szczepionki – skoro sam wywołuje u siebie taki stan, to zakłada, że gdyby choroba się uaktywniła, będzie wiedział jak odróżnić urojenia od rzeczywistości.

Katastrofie, jeśli jeszcze Cię nie przekonałam, to zostawiłam sobie w opowiadaniu furtkę: przyjmij, że Krzyś naprawdę wyskoczył z okna, a cała końcowa scena, łącznie z diagnozą o schizofrenii (która Ci się nie spodobała) odgrywa się wyłącznie w umyśle Adama. Szczegóły się zgadzają – Adam wiedział, że Krzyś ma mieć praktyki w szpitalu, wiedział, z czego miał mieć egzamin itd., i równie dobrze mógł próbować sam siebie przekonać, że Krzyś żyje :) W końcu z matką mu się na kilkanaście ładnych lat udało.

*

*

*

*

*

[SPOILER END]

pozdrawiam i dziękuję za ciekawą dyskusję, którą rozpętałeś :)

No cóż, schizofrenika “widziałem” kilka razy (takiego który mógł funkcjonować na tabletkach), czytałem kilka opinii sądowych związanych z ubezwłasnowolnieniem z powodu schizofrenii.

Ci ludzie są mniej lub bardziej nieobecni w sensie poprawnych interakcji z otoczeniem albo z nim “walczą”. Urojenia przeplatają się ze sobą, mieszają, dotyczą różnych kwestii nie powiązanych sensownie ze sobą, nie ma logicznego związku w urojeniach (chyba, że paranoidalny).

Co mnie zdziwiło w bohaterze, iż jego urojenia są usystematyzowane i spójne i dotyczą 2 -3 tematów przy czym jeden z nich to trauma i początek choroby, wyraźnie zaznaczony i sugerowany jako przyczyna. Stąd pytanie i 2 kluczowe zagadnienia: związek z traumą i charakter urojeń.

Co do kryteriów to DSM IV (za wiki) w 1) zawierać ma 2 z nw: urojenia (są), nasilone omamy (brak), niespójność skojarzeń (brak), katatoniczne (brak) oraz płytki lub wyraźnie niedostosowany afekt (brak) – tu przy ostatnim się zatrzymam = nie widzę w 1 reakcji (lub nawet kilku) spełnienia tegoż kryterium. bohater kocha i okazuje to, pomaga kolegom w nauce, radzi sobie w otoczeniu (poza relacjami z płcią przeciwną, choć przejawia nią zainteresowanie) o czym świadczą dialogi (choćby pierwszy) – czyli afekt jest poprawny.

Pozostałe DSM IV ok. (ale muszą być wszystkie).

Oceń inne kryteria (niż DSM IV) z uwzględnieniem urojeń (i braku traumy) i zobaczysz, iż przekonanym być nie trzeba. Ja nie jestem.

Nie zgadza mi się diagnoza z tym co widziałem i czytałem– bo to, że taka choroba może istnieć przyjmuję. Nie wymyślam na siłę, od razu mnie to “uderzyło”.

Co do oceny opowiadania jako takiego:

na plus:

– czytało się bardzo dobrze,

– poprawnie przekazywane emocje,

– poprawne dialogi (nie chodzi mi o zapis), ale … (poniżej)

 

na minus:

– niektóre sceny rozwleczone w przekazie, jakbyś chciała mieć pewność, iż czytelnik wszystko zrozumie – przez co nudne,

– bohaterzy nieco infantylni (choć w takim wieku mogą być), to nie mój target

– dialogi najeżone dodatkami wskazującymi na uczucia gadających (np. zaciekawił się, uśmiechnął się tak i siak, się zdziwił itp) – przez co zbliżasz się niebezpiecznie do romansideł

– zakończenie – zgodnie z moją interpretacją – opowiadanie o urojeniach chorego (to tak jakby w zakończeniu dowiedzieć się, iż to był tylko sen).

 

Ignorancja to cnota.

Schizofrenia ma wiele ‘twarzy’ – ja z kolei znałam dobrze kogoś, kto wmówił sobie i otoczeniu, że cierpi na nowotwór – jeździliśmy razem do lekarzy medycyny konwencjonalnej i nie; faktycznie miał jakiegoś guza i dopiero, gdy usiłował popełnić samobójstwo trafił do psychiatryka i zdiagnozowali schizofrenię niskoobjawową. Wcześniej nikomu nie przyszło do głowy – funkcjonował normalnie, poza takim małym ‘dziwactwem’, że jak się czymś zainteresował, to ‘wsiąkał’ cały.

Co do niedostosowanego afektu – mimo wszystko, polemizowałabym. W końcu, de facto praktycznie zgwałcił przyjaciela.

 

Interpretację zakończenia zostawiam każdemu do wyboru :)

Borze iglasty, Bellatrix! 100 k? Może chciałam coś wreszcie nominować w tym miesiącu, a ty mi tu dajesz 100 k do przeczytania? ;< Spróbuję na raty, skoro mam czas do 5 lipca. Niestety bardzo szybko się ostatnio rozpraszam i mam kilka tekstów do napisania, ale postaram się.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nie wiem, czy Cię to pocieszy, Naz, ale było 115k i skróciłam do zaledwie 100 ;) Niemniej, większość komentujących napisała, że czyta się dobrze, więc może przebrniesz ;)

Przynajmniej nikt tu nie wykorzystuje żadnej kobiety ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czy ja wiem? Krzyś ma dziewczynę… ;-)

Babska logika rządzi!

Mnie chodziło o takie anty-nazowe poniżanie i wykorzystywanie i uprzedmiotowienie kobiet. A Ania jest tu raptem w tle i krzywda jako taka jej się nie dzieje ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

SPOJLER

Ale wydaje mi się, że trochę służy za przykrywkę.

Babska logika rządzi!

Czepiasz się :) Ale przyjdzie Naz i rozstrzygnie co wygrywa – Twoje czepialstwo, czy mój optymizm :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

O! Od razu mi lepiej po takim zapewnieniu, śniąca :) Jeszcze większą mam motywację do przeczytania. Rozstrzygnę! 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Chyba jednak Naz utknęła ;) Tylko nie czytaj całej dyskusji bo tam mnóstwo spojlerów ;)

Jestem pod wrazeniem. Opowiadanie, choc miejscami przydlugie, czytalo sie jednym tchem. Pozostawilo po sobie slad i przez kilka dni mialam o czym myslec. Gratuluje rozleglej wiedzy albo dobrego research-u. 

 

Sikorko, niezmiernie mnie cieszy, że moje opowiadanie skłoniło Cię do rozmyślań. Mogę zapytać, co konkretnie przyciągnęło Twoją uwagę?

pozdrawiam :)

Pomijając, że to kawał dobrego tekstu, znajduje się tutaj trochę nielogiczności. Przynajmniej jest to nielogiczne w moim umyśle, a mój umysł to ciemne, smętne miejsce. Ale do rzeczy. Dobrze znam się na ezoteryce, LD i OOBE, więc oczu mi się nie zmydli.

Po pierwsze, ta synchronizacja snów nie istnieje – nie ma snów śnionych wspólnie – to element fantastyczny, zgoda, ale wygląda jak najprawdziwsze, wspólne OOBE. Czy jest tu pomieszanie pojęć, czy celowa fantazja – nie wiem, ale wspólne OOBE to za trudna sprawa dla grupki studentów, którzy przygodę dopiero zaczęli.

Po drugie, świadomego snu nie sposób laikowi utrzymać z taką prostotą od razu. Na to potrzeba ćwiczeń. Ktoś, kto świadomie śni, przy pierwszych razach zbyt szybko się podnieca. Budzi się, a jeśli nie, nie panuje nad snem. Nie wizualizuje dowolnie. To niewykonalne dla laika. Dlatego tutaj jest dla mnie nielogicznie.

 

– Jedna z zalet świadomych snów – odparł Krzyś, składając skrzydła. – Możesz wykreować wymarzony świat i wracać do niego, kiedy tylko zapragniesz. 

Nie prawda. To nie Incepcja. Reżyser Incepcji chyba nigdy nie miał świadomego snu.

 

– Naprawdę odmówiłeś atrakcyjnej dziewczynie pójścia do łóżka, bo nie wiedziałeś, co i jak? – parsknął, odwzajemniając jednak dotyk. Ich palce splotły się w delikatnym uścisku. Adam nachylił się i szepnął mu wprost do ucha:

– Prawdę mówiąc, odmówiłem dlatego, że nie była w stanie zrozumieć wzorów Cardano.

GENIALNE :D

 

Przegadane, prawda, ale nie męczyło, bo fabuła jest świetnie poprowadzona. W kwestii kobiet bezpiecznie. Ładne rozeznanie w wielu sprawach, poruszenie dwubiegunowości pod tytułem: “studia humanistyczne kontra ścisłe” na bardzo smacznym poziomie. Intryga zawiązana i rozwiązana rasowo. Bardzo dobre opowiadanie, a kwestie parapsychologiczne i astralne uznaję za liźnięte na potrzeby pomysłu i bardziej ukazane jako fantastyczne niż jako rzeczywiste. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Co do OBE, to nie zgodzę się z Tobą, Enazet. To, co opisuje Bella, w żadnym wypadku nie mogłoby być  OBE. Może to być cokolwiek innego, bo nie znam aż tak dobrze innych zagadnień ezoteryki, ale OBE odpada.

 

Można się spotkać realnie tylko w OOBE. Zależnie od gęstości (trzecia czy czwarta), może to być realne miejsce lub nadrealne.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Rany, jak ja nie lubię wyłamywać się w takich przypadkach.

Szczerze pisząc, mnie to opowiadanie znużyło. Nie wciągnęła mnie historia, nie zrekompensował też tego sposób, w jaki została opisana. Na pewno dobrze, poprawnie i w ogóle, ale jednak bez fajerwerków.

Wybacz, Bellatrix. Trafiła Ci się czarna owca. ;)

Co do twojego pytania Bellatrix, zafascynowana jestem możliwościami i zawilosciami ludzkiego umysłu. Jak ktoś powiedział wykorzystujemy tylko 20% możliwości naszego mózgu, więc kto wie co może być możliwe w przyszłości – to do świadomego śnienia. Druga rzecz, niewiarygodne jakie sekrety ludzie potrafia skrywac, nie tylko przed innymi, ale i przed samymi sobą, a które potrafią wpływać na dalsze życie i postępowanie. Taka refleksja po przeczytaniu twojego tekstu. Poza tym całkiem niezły wątek miłosny.

@Naz – dzięki za obszerny komentarz i nominację :) Nie jestem co prawda oblatana w temacie OOBE, ale z tego, co kojarzę, to pierwszą fazą OOBE jest oglądanie samego siebie śpiącego no i jeszcze trzeba opanować strach związany z paraliżem sennym. Imho, dużo trudniejsze niż LD i laikowi raczej by nie wyszło a już na pewno nie bez nieprzyjemnych doznań po drodze. No i świadome śnienie jest przedmiotem badań naukowych, OOBE to już czysta parapsychologia, tego nie wrzuciłabym jako zajęcia na uniwerku nawet mimo że opowiadanie s-f ;). Wyjaśnienia w opowiadaniu dotyczące szczegółów instrukcji wchodzenia w świadomy sen w w większości wyleciały (w tych wykasowanych 15k), ale Adam w pierwszym spotkaniu mówi, że zdawał sobie sprawę, że jego koszmar jest tylko snem i używał tej wiedzy do tego, żeby się obudzić; po prostu wcześniej nie przyszło mu do głowy, żeby ‘pokierować’ tym snem – w momencie, gdy dowiedział się, że można, to to zrobił (zaręczam że to jest jak najbardziej możliwe (z autopsji:)) +miał ‘naturalne predyspozycje’ wywołane chorobą. No i wcale z wizualizacjami nie szalał, tylko śnił w scenerii, którą oglądał na zadanym obrazku, w kolorowe wizualizacje to wciągnął go Krzyś ;). Oczywiście, wspólny świadomy sen, to już element fantastyki (inspiracją był mój osobisty sen, w którym cztery osoby we śnie miały wykonać wspólnie zadanie – wnieść po schodach kłodę drewna na siódme piętro ;)). Co do czerpania ze sztuki, to bardziej niż ‘Incepcją’ (co jest oczywiście pierwszym skojarzeniem, ze względu na poruszenie tematu świadomego snu) inspirowałam się ‘Pięknym umysłem’.

A poza tym, bardzo się cieszę, że Ci się podobało, a zacytowany przez Ciebie dialog jest jednym z moich ulubionych ;)

@ocha – nie przejmuj się czarnoowcowaniem :) Znudziło cię bo po prostu nie lubisz gej-romansów czy z jakiegoś innego powodu?

@Sikorka – dzięki za odpowiedź. Te nieodkryte procenty naszych możliwości też mnie zawsze fascynowały :)

Przepraszam, bo postąpiłem nieelegancko i nie podałem argumentów popierających moją tezę, a wynikło to z braku czasu :-)

Po pierwsze, w OBE nie można kreować środowiska, bo jest ono zastane i po prostu tylko się w nim poruszamy, bez żadnych dowolnych projekcji.

Po drugie, jeśli Adam był nowicjuszem, a tak wynika z tekstu, to zrobiłby wszystko, aby przerwać ten stan. Człowiek ma wrażenie, że zaraz umrze i dąży do wyjścia z OBE, jeśli wejście nie jest świadomie zamierzone.

Po trzecie tak, jak napisała Bella, oglądałby siebie śpiącego, pomijając ogromny strach i częste wrażenie obecności czegoś złego w pobliżu, towarzyszące OBE.

I w końcu po czwarte, jeśli Bella pisze, że to nie OBE, to ja w to wierzą. To autor najlepiej wie, co miał na myśli :-)

Bo ja wiem, dlaczego nie chwyciło?

Romansów nie lubię w ogóle, ale przecież u Ciebie to tylko jeden aspekt tego tekstu. A Twoje wprowadzenie mnie raczej zachęciło, nie zniechęciło. ;)

Więc nie wiem. Może sposób narracji? Bardzo prawidłowy, ale jednak też i prosty. Nie doświadczyłam językowych zachwytów czy niespodzianek, że to tak dziwnie ujmę. A jak opowieść mnie nie złapie, to czasem po prostu podziwiam sposób napisania.

No i ten “Krzyś”! Jak mnie to zdrobnienie wkurzało! ;)

A kto powiedział, że ja się z autorką będę kłócić? Mówię, że to, co opisała, wygląda jak wspólne OOBE. Sama takiego doświadczyłam lata temu.  W astralu można kreować środowisko. I nawet nowicjusz może odlecieć na ogromną odległość od swojego ciała za pierwszym razem. Może też zostać pociągnięty przez doświadczonego nawet w wyższą gęstość. Ale spoko, nie kłócimy się, porównujemy informacje ;) Bronię swojego stanowiska głównie przez to, jak podobnie scena wygląda odnośnie wspólnego OOBE, które swego czasu uskutecznialiśmy – fakt, część rzeczy się nie zgadza i jest bardziej senna, niż odnosząca się do wychodzenia z ciała, niemniej podobieństwo mnie uderzyło, zwłaszcza że, jak mówię, realnie osiągnąć wspólnego snu nie sposób.

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Broń Boże nie miałem na myśli żadnych kłótni. Piszę celem wymiany opinii i poglądów. Zawsze się czegoś człowiek nauczy.

Jeśli masz takie doświadczenia, to szacunek.  Witaj w klubie :-)

@Naz i trico – śmiało, dyskutujcie, od początku istnienia tej strony chciałam mieć tekst z liczbą komentarzy powyżej 100 :D A może i ja się czegoś przy okazji nauczę :)

@ocha – rozumiem :) W każdym razie, jedno udało mi się na pewno – przy akcji we współczesnej Polsce nazwać bohatera zwykłym, polskim imieniem w taki sposób, że każdy zwraca na to uwagę :D

Bella, to spoko. Na pewno dobijesz do setki – jeszcze się cała Loża nie wypowiedziała. A i ja pomogę. ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, już pomogłaś nawet nie wiesz jak! Mam w głowie rady z Twojego poradnika i staram się je stosować :)

Właśnie przed chwilą skończyłam oglądać program na Planet o świadomym śnieniu. Bella poszła dalej niż na razie jest to możliwe. To w tej chwili fantastyka, ale za parę, no parędziesiąt lat może wcale już nie będzie. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, masz rację, powinna być poprawka – wspólny sen jest niemożliwy na obecnym etapie rozwoju nauki. Jak wszystko – nieśmiertelność, kolonizacja kosmosu… (to nie ironia ;).

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Melduję, że przeczytałam, ale mąż mi stoi nad głową i bije się po policzkach (taka masochistyczna forma pospieszania mnie). Więc komentarz później.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Zuy mąż :P Czekam zatem na komentarz z niecierpliwością i dzięki za wbicie setki :D

Skoro przeczytałam 100k na raz i po nie czułam się zmaltretowana, to znak, że jest dobrze. “W twoich snach” na pewno wciąga. Opko znudziło mnie tylko w jednym miejscu – przy pierwszym pojawieniu się krzysiowego świata. Za słodkie to było dla mnie. Trochę rzygałam tęczą (tak, tak śmiejcie się). No i to zdrobnienie. Cholery dostawałam od tego Krzysia, Krzysia, Krzysia. Jak ocha ;)

Językowo też jest dobrze, choć zdarzały się wyraźnie słabsze momenty. Po prostu nagle jakiś akapit raził zbyt długimi zdaniami, pogubionymi podmiotami i powtórzeniami. Nie znalazłam też zdania, które by mnie specjalnie zachwyciło. To w sumie powoduje u mnie głupie uczucie, bo zdarzały się jednak momenty, że aż zazdrościłam płynności języka.

Do historii mam natomiast jeszcze bardziej mieszane uczucia. Już tłumaczę dlaczego, tylko wpierw…

[SPOILER ALERT]

Na temat świadomego śnienia ostatnio się natykałam coś często. Robiłam nawet kwalifikację tekstu, który zaczynał się łudząco podobnie do twojego, ale był dużo gorzej napisany. Ogólnie pod względem pomysłu trochę nihil novi dla mnie. Twist na końcu śmierdział mi na kilometr. W sumie skapnęłam się nawet wcześniej niż Krzyś (grrr :P). A zawahanie Adama tylko mnie upewniło w domysłach. To znaczy, stricte na schizofrenię nie wpadłam – pewnie dlatego, że ja się na tym zupełnie nie znam. Natomiast, że matka była martwa od początku – o, tego byłam pewna. Głównie przez to, że cały czas przedstawiałaś ją jako podejrzanie młodą kobietę. A jak jeszcze Adam powiedział, że ona nie lubi gadać przez telefon… W zasadzie liczyłam do końca, że się mylę. Że mnie jednak zaskoczysz.

Wątek romantyczny z kolei odrobinę mnie zmęczył. Ja po prostu nie lubię romansu, choć muszę przyznać, że rozwój przyjaźni dwóch facetów w związek nawet mnie zaintrygował. Tylko niektóre wypowiedzi Adama to był taki lukier, że jakbym od męża coś podobnego usłyszała, to by mi chyba kołkiem w gardle stanęło ;) Niemniej, jak na moje uczulenie do romansów, poszło ci naprawdę nieźle. Przy paru opisach to nawet mi się cieplej zrobiło.

Poza tym podobały mi się dwie rzeczy. Po pierwsze, schizofrenia jako klamra spinająca sny Adama i Krzy… śka ;) Akurat tego się nie domyśliłam. Po drugie, ta nutka niepewności w finale. Bo nie wiadomo tak całkiem, czy Krzysiek się zabił czy jednak nie… To jest dobre. Wywołuje emocje. Trochę irytacji także, ale to już taki odruch ścisłowca, który chce wiedzieć i basta :P

W ogólnym rozrachunku napiszę ci tak: nie wiem. Muszę się zastanowić. Pewnie do ostatniego dnia głosowania nie będę pewna.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki Tenszo za długaśny komentarz! Rzygnięć tęczą to bym się spodziewała w trochę innych miejscach niż akurat opis zaśnieżonych gór :) To opowiadanie ma jakieś 3 lata od napisania i równe dwa od publikacji (umowa mnie zobowiązywała, że robić-z-opkiem-co-chcę mogę po 2 latach), więc zbieżność z tekstem, którym się zajmowałaś nie jest moją winą ;)

[spoiler space]

W zasadzie, to celowo w tekście zostawiłam różne wskazówki dla uważnych czytelników, żeby się domyślili, co/jak/gdzie stało się z matką Adama i ucieszyli, że rozwiązali zagadkę, żeby potem mocniej walnąć finałem [czyli: jeśli drogi Czytelniku sobie pomyślałeś, że w końcowej scenie Krzyś <naprawdę się cieszę, że to zdrobnienie wywołuje u niemal wszystkich czytających emocje, nawet jeśli zwyczajnie wkurza ;)> po prostu uzmysłowi Adamowi, że źródło jego koszmarów miało miejsce w rzeczywistości, to… się pomyliłeś;)].

Dobrze rozumiem odruch ścisłowca ‘chcę wiedzieć!’ bo sama tak mam. Fajnie, że mimo niechęci do romansów, coś ciekawego w wątku romansowym dostrzegłaś. Z ciekawości – który fragment Cię ‘ocieplił’ najbardziej?

No i ta niepewność… ech ;) do ostatniego dnia będę się zastanawiać, kto jednak zdecydował się być za a kto nie :P A ciekawi mnie, czy _mc_ by pamiętał to opowiadanie po 3 latach i czy jego zdanie by się przez ten czas w jakiś sposób zmieniło ;)

pozdrawiam :)

Bardzo dobry tekst. Warsztatowo na bardzo wysokim poziomie, czyta się płynnie. I w sumie mimo, że jest długi i zawiera dość dużo opisów sennych krain, rozważań na temat uczuć, to ani razu nie poczułam się znużona. Zdecydowanie przeważa wątek romansowy, ale mnie to nie przeszkadzało. Powodu koszmarów Adama można domyślić się bardzo szybko (choć przyznam, że sugestia, że matka celowo wchodzi w jego sny, była ciekawa i na chwilę mnie zmyliła), za to zakończenie jest bardzo zaskakujące i niejednoznaczne.  

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Wiesz co, ja się chyba za często domyślam zakończeń, żeby mi to już sprawiało przyjemność. Jako dzieciak jarałam się strasznie, bo miałam takie “o, jaka bystrzacha ze mnie!”. A teraz to już jest bardziej takiej “no, to ja już wszystko wiem…”. Dlatego szukam w tekstach czegoś, co mnie zaskoczy ;) Może na starość znowu mi się zmieni.

Najlepsza scena erotyczna dla mnie to ta z “nauką całowania”. Lubię takie sceny, które sprawiają, że serce szybciej bije, ale nie przechodzą od razu do sedna. No i to oszukiwanie samych siebie u głównych bohaterów dodawało pikanterii :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

@Mirabell – dzięki, że wpadłaś i zostawiłaś komentarz. Bardzo się cieszę, że tekst przypadł Ci do gustu :)

@Tensza – w sumie zgoda, sama wolę sceny z napięciem, ale bez konsumpcji ;) No i mam nadzieję, że końcówka – mimo wszystko – jednak Cię zaskoczyła ;)

Czytałam na raty, ze względu na deficyty czasowe, i pewnie trudniej mi przez to ocenić kompozycję całości, ale z drugiej strony mogę powiedzieć, że wracałam do czytania z przyjemnością i zaciekawieniem. To naprawdę dobrze napisany tekst i naprawdę intrygujący romans. Niedopowiedziane zakończenie – super. Pewnie o poprawności diagnostycznej można by jeszcze dyskutować, ale szczerze mówiąc – nie chciałoby mi się, wystarcza mi wciągająca historia i fajnie nakreśleni bohaterowie, i mimo że zagadnienia są mi bliskie, to opowiadanie zaangażowało mnie dużo bardziej emocjonalnie niż merytorycznie i bardzo jestem z tego zadowolona. 

Najmocniejszy jest dla mnie moment konfrontacji z lękiem Adama – wyobrażenie tego słupa górującego nad domkiem naprawdę wywołało u mnie ciarki. Sceny erotyczne to tez mocna strona – dużo w tym napięcia, żadnej przesady, bardzo, bardzo fajnie.

Najsłabiej, według mnie, wypada zwiedzanie świata snów Krzysia. Rozumiem, po co to jest i zgadzam się, że potrzebne, ale jednak mało w tym akcji i może znudzić.

Pójdę i nominuję jednakowoż :)

Werweno, serdecznie dziękuję za szczegółowy komentarz, nominację i komplementy :) 

Czytałam na tej stronie wiele opowiadań, jednak konto założyłam dopiero teraz, by móc skomentować ten tekst :) A jest on niesamowicie ciakawy, dobrze napisany i przez cały dzień chodzi mi po głowie :). Tajemniczy, szczegółowy i zaskakujący. Najlepsze opowiadanie, jakie ostatnio czytałam. Gratulacje Ballatrix – stworzyłaś naprawdę świetny tekst! Niczego bym w nim nie zmieniła ;)

Gwolito, bardzo dziękuję, że zdecydowałaś się zarejestrować i podzielić opinią o tym opowiadaniu :) Niezmiernie mi miło, że tak Ci się spodobało :)))

bardzo ciekawe

Dziękuję za przeczytanie :)

Nie lubię tego pisać, bo sam jestem przeciwnikiem skrótów wszelakich, ale według mnie przydałoby się trochę tekst odchudzić. Napisane solidnie, zakończenie bardzo dobre. Najlepiej wyszedł motyw słupa wysokiego napięcia – w scenach, gdzie się pojawiał, zgroza była wręcz namacalna. Poza tym mam trochę jak Psycho – gdyby to były dwie kobietki jakoś łatwiej byłoby się wczuć :)

Wczuć, czy popatrzeć? ;) Dzięki za przeczytanie i zostawienie komentarza, czuję się dumna ze słupa ;)

Bella, lol!

Babska logika rządzi!

Faceci wolą les, ale mi bardzo dwóch panów odpowiadało. Mało tego, pobrałam sobie x piórkowych opowiadań i zbiłam w jednego pdf, by wygodniej mi się czytało, więc nie wiedziałam, że tam będzie taki romans. Dość szybko zaczęłam trzymać za nich kciuki :D

Podpinam się pod większością komentarzy, że chyba jest trochę za długo. Niemniej, czytałam z przyjemnością. Końcówka strasznie mnie zmartwiła, bo w ogóle nie uwierzyłam w tego Krzysia doktora. Ale widzę po komentarzach, że Krzyś jest (prawdopodobnie) prawdziwy, co jest trochę groteskowe i średnio i pasuje do reszty, ale I want to believe ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki za przeczytanie i skomentowanie :) Krzyś w końcówce jest jako praktykant (a wcześniej Adamowi wspominał, że ma mieć wakacyjne praktyki w szpitalu), ale czytelnikom zostawiam, czy uwierzą, że on jest prawdziwy, czy Adam sobie go wyprojektował na podstawie dostępnych danych. Starałam się, żeby obie wersje brzmiały równie prawdopodobnie, więc cieszy mnie, że masz wątpliwości w co uwierzyć :)

Bardziej skrócić niestety nie potrafiłam :(

Dzień dobry, nazywam się Christopher Nolan. Czy byłaby Pani zainteresowana napisaniem scenariusza do kolejnej części “Incepcji”?

 

Podszedłem do tego w kilku ratach bo raz, że długie, a dwa, do tej pory “romansów w wersji homo” unikałem jak ognia, ale muszę powiedzieć, że nawet całkiem dobrze mi się czytało. Pewnie w dużym stopniu jest to zasługa bardzo dobrego warsztatu (dialogi pierwsza klasa), bo gdyby ten element szwankował, to pewnie wywiesiłbym białą flagę :)

Nie wiem czy reżyser, który, jak widzę, proponuje Ci pracę, wystąpił w roli pierwowzoru, bo moim pierwszym skojarzeniem podczas czytania była właśnie “Incepcja” i Krzyś Nolan. 

Dzięki za przeczytanie i skomentowanie :) Wiem, że jak opowiadanie jest o świadomym śnie to wszystkim się kojarzy z “Incepcją” :) ale jak wcześniej komuś odpisywałam, bardziej się inspirowałam “Pięknym umysłem”.

O ‘homo’ ostrzegałam w przedmowie ;) taki niestety ‘urok’ moich tekstów :)

Może warto odświeżyć to opowiadanie :)

Świetne! Wciągająca fabuła, interesujący bohaterowie i zaskakujące zakończenie.

Bardzo mi się podobało.

Dzięki za przeczytanie i opinię :) Miło wiedzieć, że ktoś czasem jeszcze zagląda w stare teksty :)

Świetne!!! Mnie akurat zaraz ta choroba dopadnie… już to czuję :( Przypomniały mi się moje własne przeżycia w szpitalu. Wzruszyło mnie to bardzo. Poczułem dreszcz. Będę dalej czytał..

Jestem niepełnosprawny...

Dzięki, Dawidzie. Byłam ciekawa Twojej opinii, cieszę się, że tekst do Ciebie trafił.

Masz talent :) Na pewno zyskałaś nowego czytelnika!

 

Chyba już mogę ci napisać, że przeczytam wszystkie Twoje teksty.

Jestem niepełnosprawny...

5.65/6 :)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Bardzo zwiewne to opowiadanie, szybko się czyta, pół godziny mija nie wiadomo kiedy i już koniec ;) Ponoć dobrze zacząć komentarz od odrobiny krytyki, bo to elegancko i nie urąga się forumowej etykiecie, chciałem więc Cię gorąco skrytykować za fakt, że opowiadanie się już skończyło i nie trwa dłużej. Krytykuję też za to, że nie umiem fizyki i matematyki, więc nie mogę sprawdzić, czy Krzyś dobrze rozwiązał równania. W ogóle jakieś dziwne te równania.

Bardzo naturalnie wyszedł ten związek, szczególnie, że Adam nie miał wcześniej zbyt wielu doświadczeń i dopiero odkrywał nieznaną wcześniej część siebie. Wspólne śnienie jako klucz działało wyjątkowo dobrze. Zakończenie mocno mnie zaskoczyło, chociaż podświadomie można było czuć, że to się dobrze nie skończy (głównie przez umiejętnie zamaskowane sygnały, jak matka Adama czy schizofrenia), to jednak dałem się oszukać i przez to na koniec wystąpiło spore zdziwienie. I trochę żalu. Dawkowanie goryczy, strachu i innych podobnych, nie tak cukierkowych i słodkich jak większa część historii emocji bardzo wyrafinowane. No i najsmutniejszy fragment przez to mocniej uderza. Właściwie najgorsze w tym wszystkim nie jest to, jaki rezultat przyniosły działania Adama, a samo to, że nie uwierzył w siebie i uciekł się do podstępu z bimbrem, a potem, technicznie rzecz biorąc, wykorzystał seksualnie Krzysia. Mocno odebrałem ten miks wzajemnego pożądania i fascynacji, ale też niepewności, lęków i przekroczenia granic, takie pójście przynajmniej o jeden krok za daleko, wręcz desakrację (chociaż nie lubię tego słowa) wzajemnych relacji i związku przez Adama, do granic egoistyczne. Oczywiście późniejsze wydarzenia równie trzepiące w tył głowy jak szpadel, ale samo to, że zabrakło to zrozumienia, empatii czy cierpliwości, albo po prostu wrażliwości na drugą osobę, która nie jest tylko sumą naszych oczekiwań i pożądań, uderzyło mnie chyba najmocniej.

Być może ten komentarz wyszedł nieco nieskładny, ale chciałem przypomnieć, że nie lubię kawy.

Dziękuję :)

Im więcej czasu mija, tym bardziej stwierdzam, że to moje ukochane opowiadanie. Zanurzyłam się w nim i nie chciałam, żeby się kończyło, a potem przeżywałam je jeszcze długo. Męski romans i psychologia (mimo że bardzo freudowska :-) ) to cudne połączenie i mam do niego słabość. Stworzyłaś niesamowity klimat za pomocą bardzo prostych słów.

W ogóle urzeka mnie w Twoich opowiadaniach, że nie silisz się na przekombinowane porównania, nie przeciągasz opisów, za to zdecydowanie masz pomysły, potrafisz budować napięcie i znakomicie dawkujesz kolejne elementy układanki, żeby czytelnik mógł sobie pozgłębiać tajemnice. Nie czuję, żebyś miała jakąś listę do odhaczenia, typu: “10 trików, które powinieneś zastosować w swoim opowiadaniu, żeby ludziom się podobało”. Twoje teksty są dzięki temu bardzo autentyczne.

Ale “W twoich snach” jest dla mnie szczególny. Pewnie wpasował się w moje preferencje (może poza nadmiarem matmy na początku ;-) i poza określeniem “Jajogłowy”, które mój mózg pragnął wykreślić. Znakomicie budujesz relację między bohaterami. Jest intrygująca i pociągająca. Scenę seksu ograłaś bardzo subtelnie, ale sugestywnie.

Jeśli masz takich rzeczy więcej w swojej szufladzie – staję w kolejce do czytania :-)

Aww, dziękuję, Emlisien <3 Do męskich romansów to sama mam słabość ;) Z mojej szuflady mogę Ci polecić ‘Encephalodusa’ – co prawda sf a nie romans, ale myślę, że Ci się spodoba ;)

Nowa Fantastyka