- Opowiadanie: DJ Raptor - Slavikus Wspaniały

Slavikus Wspaniały

Opowiadanie o młodym magu Slavikusie, wielokrotnie sprawdzane i poprawiane. Nie powiem żeby było idealne pod kątem stylistyki i gramatyki bo ostatnio tak zrobiłem i miałem powtórzenie już w pierwszym zdaniu (pozdrawiam Regulatorzy <3)

Więc z góry przepraszam za wszystkie błędy które przeoczyłem (myślę że nie będzie ich dużo)  i życzę miłej lektury.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Slavikus Wspaniały

 „Eskaron jest jakiś dziwny” takie powiedzenie jest popularne w różnych zakątkach Vianty. Ten kraj jest postrzegany, jako bardzo silny, a mimo to, jako jedyny w Viancie nie toczył i nie toczy żadnych wojen z sąsiadami i de facto nie ma nawet armii. Zapewnieniem bezpieczeństwa wewnętrznego i kłopotami na granicy zajmuje się nieliczna, ale bardzo sprawna frakcja Magarytów znanych też jako „magowie bitewni”. (…)

Mimo że Eskaron nazywa się „krajem magów” czarodzieje są zaledwie niewielkim promilem ludności. Poza Turią (stolicą) są naprawdę rzadkim widokiem. Większość ludności to moi pobratymcy zajmujący się rolnictwem, pasterstwem i sadownictwem. Jest też liczna grupa krasnoludów mieszkających w Górach Niskich i elfich uchodźców, szukających schronienia przed wojną domową, toczącą się w Traki. (…)

Przekonanie o potędze magów jest tak silne, że nigdy nie doszło do żadnych ataków na ten kraj. Gdy na północy i zachodzie toczą się krwawe wojny, Eskaron progresywnie rośnie w siłę, rozszerza swoje wpływy i powiększa regiony pod swoją kontrolą. (…)

To tylko kwestia czasu, gdy ekspansja tego kraju skończy się konfliktem ze sąsiadami. Powiadam wam, wojna z magami, będzie konfliktem totalnym, pola zamienią się w cmentarze, zabraknie drewna na trumny, a rzeki spłyną krwią. Kto wie, może reszta Vianty zjednoczy się, żeby pokonać rosnących w siłę magów, a może nie. Czas pokaże, ale jedno jest pewne – wojna jest nieunikniona.

 

Fragment trzeciego rozdziału księgi: „Boso przez Viante”.

Pióra niziołka Ceyro Bosostopego. Pisarza, podróżnika, myśliciela i filozofa.

 

Slavikus jeszcze nigdy w swoim dwudziestoczteroletnim życiu nie czuł się tak beztrosko wolny i szczęśliwy. Szedł gościńcem raźnym krokiem, rozpierała go energia i miał wrażenie, że cały świat leży u jego stóp. Niedawno opuścił Eskarońską Akademie Magii Miał i miał ochotę tańczyć ze szczęścia na gościńcu. Życie tam, pomimo wielu miłych i ekscytujących chwil, było… porażającym koszmarem. Miał tego dość, jeden dzień więcej spędzony na nudnych wykładach i wyskoczyłby z krzykiem przez okno. Jeszcze jedne zajęcia z analizy magicznej i podciąłby sobie gardło linijką. Jeszcze jedna bezsenna noc spędzona na nauce i utonąłby w łzach rozpaczy. Jeszcze jeden dzień pełen nudnych lekcji i…

– „O dziewczyno o włosach złotych jak kłosy, czy wypuścisz me serce ze swej mocy?” – nucił pod nosem, idąc dziarsko gościńcem. Słońce grzało mocno, lecz rosnące przy drodze drzewa dawały kojący cień.

Odgonił smutne myśli związane z przeszłością i zaczął zastanawiać jak żyło się w starym świecie. Czy tam podobni jemu studenci umierali z nudów na nużących i trudnych zajęciach z podstaw konstrukcji magii? Swoją drogą ten przedmiot był dla niego prawdziwą makabrą. Wielokrotnie budził się w środku nocy, zlany potem, bo przyśniły mu się schematy magicznych inkantacji.

Może w Orinorze edukacja wyglądała inaczej? Może tam powszechne było uczucie wolności oraz siły, która właśnie teraz go rozpierała? Właściwie to mało wiedział o systemie edukacji w starym świecie, bo nudne wykłady z historii magii zazwyczaj przesypiał. Teraz miał w sobie tyle energii, że już chyba nigdy nie zaśnie. Jego serce biło szybciej na myśl, co kryła najbliższa przyszłość: podróże, przygody, kobiety i może jeszcze jakieś kobiety?

– „Cały dzień chodzę struty, bo w głowie mam twe atuty. Daj mi trochę uśmiechu, bym mógł pomarzyć o słodkim grzechu”.

Slavikus nie był pełnoprawnym czarodziejem, lecz adeptem piątego kręgu i do oficjalnego wkroczenia w szacowne szeregi magów został mu do zaliczenia jeszcze tylko jeden, jedyny przedmiot. Jeden! Najgorsze, że nie był to przedmiot z piątego czy z czwartego kręgu, lecz z pierwszego, przeklęta Analiza Magiczna. Zaliczenie egzaminu z tej dziedziny polegało na właściwej interpretacji i stosowania run magicznych, a by tego dokonać trzeba umieć rozwiązać wiele trudnych matematycznych zadań. Gdyby nie ten jeden, mały, gówniany przedmiot, byłby już prawdziwym magiem. Analiza magiczna składał się z usypiająco nudnego wykładu, po którym następowały jeszcze gorsze praktyki magiczne (na wykładach można było się przynajmniej przespać). Slavikus podchodził do egzaminu z analizy sześciokrotnie, za każdym razem udupiał z kretesem. Po tych wszystkich próbach, gdy tylko widział choćby notatki z tego przedmiotu, robiło mu się niedobrze. Praktyki i wykłady były czystą katorgą, co gorsza za każdym razem miał ten sam materiał, znał go już częściowo na pamięć, ale nie potrafił go zrozumieć. Jakby ktoś postawił mu runo-odporną barierę w mózgu. Miał już kompletnie dosyć analizy magicznej i dalszej edukacji. Zwłaszcza że większość jego kolegów i nieliczne koleżanki z roku dawno już zaliczyły komplet przedmiotów i zostali pełnoprawnymi magami. Tylko on, jak ostatni nieudacznik nie potrafił sobie poradzić z tym pozornym banałem.

– „W twych oczach niebieskich ciągle się gubię, ale kłamać nie będę, bardzo to lubię”.

Co prawda nie był utytułowanym magiem, ale umiał wiele i miał zamiar powrócić do edukacji… za jakiś czas. Spędził zbyt wiele nieprzespanych, nocy ślęcząc nad notatkami i ucząc się do testów. To prawda, że czas na naukę miał przez cały semestr, a uczył się dzień lub noc przed ważnym egzaminem, lecz Turia jako miasto studenckie obfitowała w wiele atrakcji. Żakowskie karczmy z tanim piwem, całonocne imprezy, tańce, hulance, piękne dziewczyny, eh ciężko się było skupić na nauce.

– „Szczupła jest jak driada, która mało jada. Gdy widzę jej dłonie, me serce płonie. Gdy obserwuję cycuszki, padam pod nóżki”.

Na edukacji spędził prawie całe swoje życie. W wieku ośmiu lat w rodzinnej Lantyri zaczął naukę podstawową. Podobnie, jak wiele innych dzieci uczył się czytać, pisać, rachować, a także zaznajamiał się z geografią i historią. W wieku lat dziewiętnastu postanowił dostać się do Eskarońskiej Akademii Magii. Jego uczelnia miała opinię wybitnie prestiżowej, w całej Viancie była jedynym miejscem, gdzie można się nauczyć elitarnej profesji czarodzieja. Zaszczytu studiowania tam dostępował według pogłosek, tylko, co dziesiąty chętny. Do momentu, gdy Slavikus wszedł na salę, gdzie przeprowadzany był egzamin wstępny, uważał się za osobę inteligentną i dobrze wykształconą. Gdy dostał kartkę i pytania do rozwiązania, szybko zmienił zdanie.

Zagadnienia były bardzo liczne i cholernie skomplikowane, a czasu na ich rozwiązanie niewiele. Gdyby nie to, że udało mu się ściągnąć kilka odpowiedzi od elfa, siedzącego przed nim, na pewno zostałby udupiony. Cudem zdobył minimalną wymaganą do zaliczenia ilość punktów, wtedy obiecał sobie, że weźmie się porządnie za naukę, oczywiście na obiecaniu się skończyło.

– „Czyżby mi się wydawało, że coś w spodniach mi stwardniało? Co to czary, gdy widzę twe obszary?”

Z naprzeciwka nadjechał wóz wyładowany sianem, kierował nim jakiś stary rolnik zaś na tyle siedziały dwie dorodne wiejskie dziewczęta. Slavikusowi od razu pojawił się uśmiech na twarzy, pomachał do dziewczyn, na co te zachichotały, radośnie odmachały i odjechały w dal. Młody mag był skromnie ubrany, nosił białą lniana lekką koszulę, wełniane brązowe spodnie, a na plecach spory plecak. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nadrabia aparycja, wysoki, szczupły, miał śniadą karnację i krótkie kruczoczarne włosy, które współgrały z ciemnobrązowymi oczami. Dzięki wielu przygodom w trakcie studiów, wiedział, jak rozmawiać z kobietami. Zawsze był pewien siebie i nie miał najmniejszych oporów przed rozpoczęciem konwersacji, czy wyciagnięciem dziewczyny do tańca.

– „O nocy z nią ciągle marzę, niech mnie Jovik za to karze. Chciałbym złapać ją za dłoń, pocałować twoją skroń”.

Slavikus wciąż znajdował się w obrębie Eskaronu, lecz zbliżał się do rzeki Erdu, która była jego północną granicą. Planował, by dostać się do tej rzeki, która będącej głównym szlakiem handlowym całej znanej Vianty i spłynąć nią w kierunku zachodnim. Mijając po drodze Pięciogród, niesławną Hegemonię, Trakie i w końcu dopłynąć do swego celu: Tygla. Był pewien, że tak daleko od Eskaronu uda mu się znaleźć ciekawe, egzotyczne i dobrze płatne zajecie, a życie tam pełne będzie przygód. No i miał nadzieje, że tam nikt się nie zorientuje, że taki z niego mag, jak z koziej rzyci trąbka.

Według jego obliczeń powinien dotrzeć do rzeki jeszcze dzisiaj. Cała Vianta po Sferostyku roiła się od wrogich istot, orków, gnolli, trolli i cholera wie czego jeszcze. Na szczęście Eskaron był dobrze strzeżony przez liczne oddziały magów bitewnych, które patrolowały wyznaczone tereny i dbały o bezpieczeństwo mieszkańców. Slavikus spojrzał na mapę, którą przezornie ukradł z biblioteki studenckiej, niedawno mijał górnicze miasteczko zwane Słonina – zwane tak z powodu kopalni soli która, się tam znajduje.

– „Niestety nie jest idealna, wręcz bardzo figlarna. Sypniesz trochę grosza, da ci dotknąć krocza. Gdy ktoś da jej miedzi, zgadnij na kim siedzi? Wystarczy trochę srebra i wejdziesz aż po żebra. A jak zobaczy złota błysk, to go szybko weźmie w pysk.”

Slavikus popatrzył na mapę i skonfundowany podrapał się po głowie.

– Byłem tu w Słoninie, później skręciłem prosto na północ ku rzece Erdu… hm, zamiast iść naokoło tą drogą pójdę wprost na północ i dotrę do wioski Bukowe Chaty. Po co mam nadrabiać drogi, jak mogę iść na skróty…

Młody mag ruszył raźnie w stronę lasu, wesoło gwiżdżąc pod nosem.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

-To jest najgorszy dzień mojego życia!

Wszystko poszło nie tak. Slavikus spędził całe życie w mieście, więc po krążeniu przez kilka godzin po lesie, musiał przyznać, że zgubił się kompletnie. Błądził i kręcił się po niekończącej leśnej gęstwinie do wieczora i w końcu zły, głodny i zmęczony położył się spać pod sosną. Dotychczas tak rozplanował podróż, że noc spędzał w karczmach znajdujących się przy drogach, bądź w osadach. Nocleg kosztował tam psie pieniądze, a zapewniał podstawowe wygody, czyli ciepło, strawę i napitek.

Slavikus po położeniu się do snu, w błyskawicznym tempie zaczął marznąć, przykrył się płaszczem, lecz to też nie bardzo pomogło. Spał przez godzinę, po czym budził się, trzęsąc z zimna. Gdyby pomyślał wcześniej, to mógłby nazbierać drewna i magią rozpalić ognisko. W zasadzie mógłby rzucić podstawowy czar ze szkoły iluzji, stworzyć magiczne światło, żeby poszukać drewna na opał, lecz był zbyt leniwy. Pocieszał się, że świt na pewno jest już blisko, a jutro będzie lepiej.

Niestety kolejnego dnia lepiej nie było. Cały poranek znów błądził w lesie, na szczęście znalazł trochę dzikich malin i jagód, które choć trochę zaspokoiły jego głód. Widział kilka razy leśne zwierzęta, takie jak sarny, dziki, wiewiórki, borsuki, lecz nawet gdyby zabił je magią, nie miał pojęcia jak je oprawić. Gdy zbliżał się wieczór, zaczął przezornie zbierać chrust na ognisko.

Był mocno zrezygnowany, czy już do końca swych dni będzie musiał tkwić w tym przeklętym lesie? Cóż za blamaż! Przecież jest prawie magiem, a nie jakimś wiejskim znachorem, albo-co gorsza-druidem! Co pewien czas gorzko wspominał decyzje, żeby iść na skróty. Gdy schylał się po kolejna gałąź, nagle, gdzieś między drzewami zobaczył, jakąś szarą sylwetkę – czyżby człowiek lub elf!?

– HEJ TY, POMOCY! POMOCY!

Postać zaczęła znikać wśród drzew, adept rzucił chrust i zaczął biec za tą tajemniczą personą. Po zaledwie chwili zatrzymał się zaskoczony, przed nim dwa wilki właśnie pożerały sarnie truchło. Nie były to jakieś chude chuchra, lecz spasione wielkie basiory. Wściekły mag wyciągnął przed siebie ręce w pokojowym geście i powiedział spokojnie:

– Panowie wilcy, proszę sobie nie przerywać, mi się spieszy, a wy jesteście zajęci, nie ma sensu, żebyśmy marnowali czas na niepotrzebny nikomu konflikt. Przemoc rodzi tylko przemoc. Dajmy szanse pokojowi. Teraz obejdę was niewielkim łukiem, wy mnie nie zaatakujecie, a ja was nie spale na popiół. Wszyscy na tym skorzystają…

Slavikus zaczął obchodzić zwierzęta, które stały nieruchomo i obserwowały go czujnie, lecz usłyszał hałas za sobą, gdy się odwrócił, serce zabiło mu szybciej. Był otoczony! Myślał, że dwa osobniki przed nim, to jedyne zagrożenie, lecz wokół niego zaciskał się pierścień reszty stada, co najmniej trzydzieścioro zwierząt, wszystkie słusznych rozmiarów.

– Niech was szlag trafi! Mam już dość tego w dupe ruchanego zasranego lasu, chciałem po dobroci, ale nie da się! Sami tego chcieliście, żryjcie ogień!

Mag zaczął pleść zaklęcie, w jego dłoniach urosła kula ognia o średnicy dwudziestu centymetrów, gdy osiągnęła ten rozmiar, uderzyła z prędkością strzały w najbliższe zwierzęta. Przy uderzeniu wyzwalało się więcej energii i rozmiar eksplozji sięgał metra. Przepełniony gniewem i zmęczeniem, Slavikus rzucał czar za czarem. Był z siebie bardzo dumny, czuł się jak mag bitewny. Jego pociski zapalały coraz więcej zwierząt, żadne z nich nie zdołało się do niego zbliżyć. Czarodziej kręcił się wokół własnej osi, rzucając kulami ognia w najbliższe wilki. Humor wyraźnie się mu poprawił.

– Hahaha tego się nie spodziewaliście, wy śmierdzące wszarze! Hahaha, a macie hahaha… – śmiech uwiązł mu w gardle. Na skutek jego ognistej kanonady, był co prawda bezpieczny od wilków, lecz stworzył nowe niebezpieczeństwo-pożar! Wszędzie wokół niego rosły ogniska pożogi, a na dodatek wilki z palącą się sierścią wyjąc, biegały dookoła, prósząc ogień.

– Brawo Slavikus! Byłeś narażony na szybką i w miarę bezbolesną śmierć przez pożarcie, lecz zamieniłeś to na spalenie żywcem! – pomyślał gorzko, trzymając się za głowę. Wszędzie wokół niego drzewa zajęły się żywym ogniem, a jako że było sucho i nie padało od kilku dni, pożar zaczął rozprzestrzeniać się z zabójczą prędkością. Co gorsza, kilka jego pocisków było, delikatnie mówiąc niecelnych i poleciały daleko w las, tworząc kolejne ogniska pożaru. Slavikus znajdował się w samym sercu ognistego koszmaru.

– Spokojnie, tylko spokój może mnie teraz uratować – młody mag chciał zaczerpnąć głęboko powietrza, lecz zamiast tego zakrztusił się dymem. Błyskawicznie, wręcz instynktownie, rzucił na siebie czar błyskobiegu i zaczął uciekać w losowym kierunku.

Czar nieznacznie zwiększył jego prędkość, lecz co najważniejsze ograniczył zmęczenie płynące z biegu. Niedoszły mag pędził, nie wiedząc, gdzie właściwie zmierza. Nagle zauważył, że zarówno z jego lewej, jak i prawej strony ucieka kilka wilków, niektórym z nich paliły się grzywy i wyły one niemiłosiernie. Czarodziej na razie nie tracił na nie mocy, nie stanowiły już głównego zagrożenia, a na dodatek czuł, że jego zasoby energii magicznej są bliskie wyczerpania. Biegł szaleńczo przez dym i nagle około stu metrów przed sobą, zobaczył sporą grupkę uzbrojonych postaci. Stali oni i obserwowali gonitwę Slavikusa z otwartymi ustami, widocznie bardzo zaskoczeni. Mag chciał krzyknąć i ostrzec ich przed wilkami, lecz zanim zdążył cokolwiek wykrzyczeć, grupka wzięła przezornie nogi za pas. Slavikus obejrzał się i przerażony stwierdził, że wilki nie tylko biegły koło niego, ale również sporo czteronogów biegło tuż za nim! Dlaczego te kudłacze nie pobiegły w żadną inną stronę? Dlaczego go ścigają?! Cholera!

Odwrócił się i ostatnimi resztkami energii rzucił kule ognia w zbliżające się wilki i wtedy stało się niemożliwe – las się skończył.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Dwaj dobrzy przyjaciele: Nosipatyk i Pieróg, wspięli się na ambonę obserwacyjną, która stała zaraz przy murze obronnym osady Bukowe Chaty. Obydwaj byli niziołkami, a dziś przyszła kolej, by pełnić warte na palisadzie i w razie wykrycia niebezpieczeństwa, zaalarmować osadę poprzez bicie w dzwon. W razie opresji mieszkańcy mieli schronić się za prymitywnymi murami i czekać na odsiecz ze strony magów bitewnych.

Za drewnianą palisadą znajdowała się tylko karczma, spichlerz i kilka budynków mieszkalnych. Większość wieśniaków mieszkała poza ufortyfikowanym centrum, w razie niebezpieczeństwa musiała opuścić domostwa i ruszyć przez jedyną bramę za mury. Niziołkowi osadnicy zajmowali głównie wzgórza na zachód od wioski, mieli tam wykopane wygodne norki. Tam też znajdował się dom zarówno Nosipatyka, jak i Pieroga. Wokół murów stały drewniane domy ludzi, krasnoludów i elfów.

– Hej Pieróg, masz karty?

– Jasne, ale lepiej, żeby wójt nas znowu nie zdybał, rzucaj okiem dobra?

– Nie bój żaby, przyniosłem też coś na rozgrzanie, kupiłem to od tych krasnoludów którzy przybyli karawaną koło południa, kopie mocniej niż koń balwierza!

– No i to mi się podoba! Takie siedzenie na warcie to ja lubię! Zwłaszcza że pojutrze wielkie tańce!

– Ale będzie potupaja! – rzekł rozmarzony Nosipatyk opierając się o barierkę ambony i bacznie lustrując okolice, co prawda od kilku miesięcy nie doszło do żadnego większego incydentu, ale ostrożności nigdy nie za wiele. Ich osada znajdowała się blisko Erdu, a tam zawsze kręcili się rzeczni piraci i różni bandyci.

– Ej, a kiedy przyjdzie Miryn, dlaczego on zawsze się spóźnia? – spytał zły Pieróg, zaglądając do butelki. Na warcie zawsze były trzy osoby, panował układ, że dwójka zabawiała się, grając w karty, bądź paląc fajkę, a trzeci bacznie obserwował okolice.

– Pewnie zaraz będzie, napijmy się w międzyczasie… o zaraza jakie mocne!

– O niebo lepsze niż te berbeluchy co je mamy w karczmie, słyszałem, że…

Nosipatyk nie słuchał przyjaciela, gdyż jego uwagę przykuło coś niepokojącego, nad lasem, który znajdował się zaraz przy polach, zauważył smugę dymu. Nikt nie był na tyle głupi, by odrobine skracać drogę ze Słoniny do Bukowych Chat przez dziką puszczę. Roiło się tam od groźnych wilków, co zresztą wszyscy w okolicy dobrze wiedzieli. Obserwacje utrudniał fakt, że powoli robiło się ciemno.

– Ej Pieróg, zobacz to dym, nie?

– Po cholerę ktoś miałby rozpalać ognisko w środku lasu? – niziołek podrapał się po bujnej czuprynie. – Przecież do naszej osady jest stamtąd rzut kamieniem.

– I to spore ognisko, dymu jest coraz więcej.

– Bijemy na alarm?

– Tak, gdyż jesteśmy atakowani przez duże i niebezpieczne ognisko – zadrwił Nosipatyk, zaś obruszony Pieróg odrzekł:

– Ja tam bym bił…

Nad lasem zaczęły pojawiać się kolejne słupy dymu, Pieróg był już poważnie zaniepokojony.

– Stary trzeba bić na alarm, to już nawet nie wygląda na ogniska, tylko na pożar, trzeba bić, bo… – wywód niziołka przerwało straszne wycie, jakby jakiegoś stwora ktoś obdzierał ze skóry. Obydwaj jednocześnie rzucili się do dzwona i zaczęli bić jak oszalali. Na ten odgłos cała osada obudziła się do życia, wyglądało to jakby, ktoś włożył patyk w mrowisko. Matki z małymi dziećmi na rękach wyleciały z domów jak kamienie z procy. Mężczyźni często łapali dwójkę większych pociech pod pachy i biegli do bram. Wójt też wybiegł z domu, miał założone tylko spodnie, widocznie alarm zastał go w trakcie kąpieli. Gdyby nie to, że był tak bardzo przerażony Nosipatyk mógłby się nawet uśmiechnąć. Wójt pobiegł szybko do szopy, która służyła za magazyn i zaczął gorączkowo wydawać mieszkańcom łuki i strzały. Wszystko działo się tak szybko, pierwsi mieszkańcy starsi i młodsi byli już na murach z łukami i zaniepokojeni, obserwowali przedpole, wypatrując zagrożenia.

– Przestańcie już napieprzać w ten cholerny dzwon! – krzyknął jeden ze stojących na murach mieszkańców.

– Eeee w sumie racja, Pieróg wyciągaj broń ze skrzyni!

Palisada pełna była mieszkańców, wszyscy nerwowo trzymali łuki w gotowości. Gdy odgłos dzwonu ucichł, usłyszeli kolejne straszne wycia.

I wtedy stało się coś, o czym mieszkańcy Bukowych Chat mieli rozmawiać jeszcze przez długie lata.

Z lasu wprost na pola wybiegła spora grupa bandytów. Około pięciu dziesiątek, lecz coś było nie tak. Nie biegli oni w sposób, jakby atakowali wioskę, lecz raczej jakby uciekali! Szybko stało się jasne przed kim. Z lasu wyskoczyła sylwetka w płaszczu i z kulą ognia w rękach, to musi być mag bitewny!

– Na Jovika, jeszcze nigdy nie przybyli tak szybko! – powiedział ktoś w tłumie.

– Patrzajcie wygląda na to, że jest sam! Zazwyczaj jest ich co najmniej szóstka!

– O Bogowie! – ktoś stęknął, pokazując palcem w dal.

Cała osada zamilkła osłupiona. Potężny mag miał władze nad jakimiś płonącymi istotami. Biegły one za nim i po jego bokach wyjąc przerażająco. Jakby tego było mało, czarodziej wykonał sztuczkę akrobacyjną; w biegu zrobił przewrót i kula ognia, którą miał w dłoniach poleciała prosto w bandytów! Mag nie zwolnił nawet na chwile i ścigał ich dalej!

– Jaka akrobacja, w życiu, żem czegoś takiego nie widział!

– Ależ on jest szybki!

– A jaki odważny, sam jeden przeciwko całej bandzie!

– No nie sam, ma te płonące bestie!

– Niektóre się nie palą, to chyba wilki!

– Ma władze nad zwierzętami! Wilki biegną za nim jak posłuszne kundle! To musi być jakiś potężny mag, może jeden z sześciu Lordów Magii?

– Musowo!

– Słyszeliście, to chyba Lord Magii!

– Lord Magii?

– Ludziska, ratuje nas sam Lord Magii!

– OGARNĄĆ SIĘ! SĄ W ZASIĘGU, STRZELAĆ! – krzyknął wójt, ucinając ożywione dyskusje. Wszyscy na murach szybko naciągnęli łuki i wypuścili strzały. Połowa pocisków nawet nie doleciała do celów. Wbiły się w ziemie kawałek przed pierwszymi bandytami, lecz strzały, które doleciały, zebrały śmiertelne żniwo. Zdezorientowani grabieżcy rozbili się na pomniejsze grupki, lecz śmiertelny grad strzał zdziesiątkował ich doszczętnie. Po zaledwie chwili większość z nich była martwa, poniektórzy zdołali zbiec w otaczający osadę od wschodu las, lecz pobiegły za nimi wilki czarodzieja, który tajemniczo zniknął z pola bitwy.

– Gdzie jest wielki mag?

– Zniknął! Co to za czary?

– Był tam, za domem Piskorza!

– Czy nic mu się nie stało? – spytała jakaś młoda dziewczyna zaniepokojonym głosem. Po chwili zza domu Piskorza pojawiła się sylwetka czarodzieja. Na murach natychmiast rozległy się potężne brawa, okrzyki i wiwaty!

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

-O na Jovika! To najgorszy dzień mojego życia!

Slavikus wbiegł, a w zasadzie wpadł do niewielkiego domostwa i zamknął za sobą drzwi. Cały spocony opadł na podłogę i próbował złapać dech. Wszystko się spieprzyło, spieprzyło się totalnie! Gorzej być już nie mogło! Niech to szlag! Gdy uciekał, zobaczył grupę zbrojnych, jak sądził patrol lokalnej samoobrony, zobaczyli wilki… zaczęli uciekać…

Wszystko może, by się dobrze skończyło, ale niestety, gdy wybiegł na otwartą przestrzeń zaklęcie błyskobiegu niespodziewanie się skończyło. Stało się to akurat wtedy, gdy szykował się do ostatniego ciosu kulą ognia w wilki. Nagłe spowolnienie sprawiło, że wypadł z rytmu i się przewrócił. Odruchowo wykonał przewrót, lecz stracił kontrolę nad kulą ognia. Poleciała ona prosto w kierunku uciekających wieśniaków. Oni… o jasna cholera, oni zginęli, spłonęli żywcem… i tak strasznie krzyczeli.

Był morderca niewinnych. Slavikus Morderca. Zabił biednych, uczciwych i ciężko pracujących obywateli. Skończy w lochach albo zostanie stracony. Cała jego przyszłość i wszelkie plany, marzenia i nadzieje właśnie oddalały się bezpowrotnie. Nie mógł oddychać, trząsł się cały, a pot spływał mu ze spoconych włosów, po czole i kapał na podłogę. Czuł potężny, paraliżujący strach, powalające przerażenie. Może mu wybaczą, bo to był wypadek? Bzdura, kto uwierzy w taką historię? Gorączkowo myślał dalej, nagle uderzyła go dobra myśl.

Po prostu się zabije i oszczędzę sobie wstydu! Tak! Poderżnę sobie gardło tą kosą, co stoi w rogu, chwila bólu i będzie po wszystkim. Było to tak bardzo kuszące…

Nie! Odegnał szybko tę myśl, postanowił, że co ma być, to będzie. Wstał z trudem, nogi miał jak z waty, a ręce trzęsły się mu, jakby miał gorączkę. Do oczu samoistnie napływały łzy, nadal oddychał z trudem. Dlaczego takie rzeczy zawsze spotykają mnie? Co ja zrobiłem, że zasłużyłem sobie na taki marny los?

Slavikus westchnął i delikatnie otworzył drewniane drzwi. Zajrzał czy w okolicy nie ma już wilków. Nie widział żadnych zwierząt, więc powoli i ostrożnie wyszedł z chaty. Zobaczył wtedy silnie ufortyfikowane centrum wioski, na broniącej do niej dostęp palisadzie, stały dziesiątki mieszkańców z łukami. Wszyscy patrzyli wprost na niego, nagle jak jeden mąż zaczęli bić brawo, klaskać i wiwatować! Kobiety na murach machały do niego i skakały z radości. Pierwsi mieszkańcy otworzyli już prymitywną bramę i biegli mu na spotkanie.

Mag stał zaskoczony, jak słup soli. Nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje, pierwsze co przyszło mu na myśl, że jest to jakiś dziwny sen, może śpi teraz przy ognisku? Drugim pomysłem było, że mieszkańcy są kanibalami i radują się, bo przyszedł do nich obiad. Obie możliwości wydały mu się niebezpiecznie prawdziwe. Nie zdążył wymyśleć innych wytłumaczeń, gdyż pierwsi mieszkańcy już do niego dotarli, chwytali go za ręce, gratulowali, dziękowali, błogosławili i wychwalali.

– Panie złoty dziękujemy!

– … magia taka potężna!

– … wilki magiczne!

– … bandyci pokonani co do jednego!

– … hurra, niech żyje bohater!

– … pewnie byśmy zginęli!

Slavikus poskładał z tych urywków, co się naprawdę wydarzyło. Na jego twarzy konfuzja została zastąpiona przez szczwany, szeroki uśmiech. Nie był mordercą, a wręcz przeciwnie, zasłużył na miano bohatera!

– Panie jak cię zwą? – spytał trwożliwie przygruby niziołek ubrany w same spodnie. Nagle nastała głucha cisza. Czarodziej z poważną miną podniósł w teatralnym geście ręce w górę, po czym podniosłym głosem zawołał:

– Zwą mnie Slavikus! Slavikus… Wspaniały!

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Slavikus, a raczej Slavikus Wspaniały został przyjęty, jak na bohatera przystało. Dostał do dyspozycji największy pokój w karczmie i najlepszą strawę. Mieszkańcy obiecali mu wielką ucztę na jego cześć następnego wieczoru, lecz co najważniejsze, mógł w końcu może się wymyć i spać w wygodnym łóżku. Gdy obudził się kolejnego dnia, były już okolice południa. Zszedł schodami do głównej sali, gdzie czekała spora grupka mieszkańców. Podszedł do niego opasły niziołek o przyjaznej twarzy, był to Sękacz, wójt Bukowych Chat.

– Wielki mistrzu, o świcie przybyła tu grupa magów bitewnych, lecz kiedy usłyszeli o twoich wielkich czynach zrozumieli, że nie są tu potrzebni i ruszyli dalej. Z innej beczki, potrawa dla ciebie jest już gotowa, a przygotowania do uczty na twą cześć idą galopem. Pozwoliliśmy sobie zorganizować odpowiednią odzież dla ciebie, gdyż widzieliśmy, że twoja została zniszczona w trakcie walki. Stokrotka, moja córka i najlepsza krawcowa w naszej osadzie, całą noc pracowała z przyjaciółkami, by przygotować coś, co odpowiadałoby twojemu statusowi. Skończyły przed godziną, po posiłku zaniesiemy odzież do twojego pokoju, byś mógł się przebrać…

Slavikus słuchał tylko jednym uchem, gulasz, który mu podali, był niesamowicie smaczny.

– Drogi panie magu, jak smakuje posiłek?

– Wójcie – powiedział poważnym głosem Slavikus.

– Tak, mój Panie?

– To najlepsza rzecz, jaką w życiu jadłem!

Cała sala głęboko odetchnęła, pojawiły się liczne uśmiechy i twierdzące kiwania głową. Młody czarodziej też się uśmiechnął, życie było piękne.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

 

Slavikus przebrał się i przejrzał w lustrze. Wyglądał bajecznie, ciemnozielona długa szata z kapturem i z licznymi zdobieniami robiła wspaniałe wrażenie. Zdobienia wykonane były nicią złotego i srebrnego koloru. Dodatkowo dostarczono mu nowa lnianą koszulę i skurzane spodnie, dużo lepszej jakości niż te, które nosił wcześniej. A buty! Piękne długie buty z czarnej skóry, a jakie wygodne! Musiały sporo kosztować! Najdroższą częścią garderoby musiała być gruba, czarna skurzana kurtka. Slavikus widział takie na targach bądź ubranych w nie bogatych szlachciców, go nigdy nie było stać na taki luksusowy i modny ubiór. Czarodziej zszedł schodami na dół do izby, gdzie wciąż kręciła się spora liczba mieszkańców.

– Panie wójcie, można cię prosić do pokoju, mam kilka pytań.

– Oczywiście wielki magu!

Gdy usiedli przy niedużym stoliku, Slavikus przybrał neutralny ton głosu.

– Po pierwsze dziękuje za wszystko, co dla mnie uczyniliście. Szata jest nadzwyczaj szykowna, podobnie jak reszta mej nowej garderoby. Niestety w trakcie mojej batalii musiałem użyć kilka bardzo cennych zwojów i mikstur… – młody czarodziej zawiesił znacząco głos, a wójt spytał zmieszany:

– Czy moglibyśmy, jakoś finansowo zrekompensować pańskie straty?

Slavikus popatrzył za okno i rzekł jakby od niechcenia.

– Na pewno nie chciałbym obciążać waszej pięknej osady i przemiłych mieszkańców zbyt dużymi kosztami, lecz symboliczna garść srebrnych monet, myślę że byłaby na miejscu.

Wójt wyciągnął za pazuchy gruby mieszek i niepewnie wyciągnął go w stronę czarodzieja. Jako że był przyjemnie ciężki Slavikus rzekł z kamienną miną:

– Nie chciałbym nikogo obrazić odmową przyjęcia tak szlachetnego daru. Pokryje to niewielką część moich wydatków, ale lepsze to niż nic. Ta grupa magarytów, mówili coś konkretnego?

– Chcieli cię odwiedzić, gdy spałeś, ale nie pozwoliłem na to, obiecali, że pojawia się jutro koło południa, gdyż mają kilka pytań.

Slavikus zamyślił się, magaryci i pytania… mogli go zabrać na przesłuchanie do Turii. Nie miał żadnych uprawnień, by brać nagrodę za obowiązki leżące na siłach bezpieczeństwa Eskaronu. Ktoś mógłby nawet niesłusznie uznać, że wyłudził te pieniądze. Podjął szybką decyzję.

– Niestety niedane mi będzie się z nimi spotkać, jutro rano o świcie wyruszam za rzekę Erdu, gdyż czekają mnie tam zadania wielkiej wagi. Czy zapewnilibyście mi podróż promem?

– Oczywiście, wszystko zorganizujemy, szkoda, że zaszczycasz nas swoją osobą tak krótko.

– Tak, ja też żałuje – powiedział smutno Slavikus, ważąc w ręce ciężki mieszek.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

O świcie opuścił wioskę Dębowe Chaty. Całą noc spędził na wspaniałej uczcie, której towarzyszyły tańce i chlanie. Był na wielu imprezach w swoich studenckich latach, lecz tą na pewno będzie wspominał najlepiej. Jedzenie i napitki były wyborne, a dziewczęta, z którymi tańcował nadzwyczaj nadobne. Niestety przez to, że znajdował się w centrum zainteresowania, nie udało mu się zaprosić żadnej niewiasty na osobność, a szkoda. Gdy odpływał na barce, miał chwile czasu na przemyślenie swojej sytuacji.

– No cóż, moje przygody nieźle się zaczęły. Jestem świetnie ubrany, wyposażony i mam koło stu srebrnych grygów w sakwie, a gdy opuszczałem Eskaron miałem kilka miedziaków i podarte ubrania. Aż strach pomyśleć, do czego dojdę za kilka miesięcy!

Po przeprawie przez Erdu przemyślał dalszy kierunek podróży. Pierwotny plan zakładał podróż do Tygla, gdyż tam mógłby po pierwsze dobrze zarobić jako czarodziej, a po drugie zawsze chciał zobaczyć te okolice. Drugą opcją było odwiedzenie rodzinnego domu w Przygórzu, więc musiałby wyruszyć w kierunku Gór Sowich. Teraz gdy wyglądał jak mag z prawdziwego zdarzenia, a jego sakiewka była ciężka od srebra, nie byłoby wstydem pokazać się w domu. Zwłaszcza że ostatni raz odwiedził rodziców ponad pół roku temu.

Decyzja szybko zapadła, zrobi rodzicom i starszemu bratu niespodziankę.

Zawsze gdy wyruszał z Turii do domu, podróżował zielonym traktem, była to najlepsza i najszybsza droga. Teraz według mapy powinien iść na północny wschód i dojść za parę dni do osady Shalibar, leżącej nad rzeką Pyłówką. Po przebyciu jej będzie już naprawdę blisko Gór Sowich i Przygórza. Slavikus postanowił, że czasy wędrowania pieszo, lub wyproszone podróżowanie na czyimś wozie skończyły się, stać go było na konia.

W pierwszej wiosce, do jakiej dotarł, kupił od gospodarza za dwadzieścia grygów białą klacz, siodło, uprząż, a także dwa worki z owsem. Ubrany w ciemnozieloną szatę z kapturem, siedząc na białym koniu, musiał wyglądać majestatycznie, bez chwili zwłoki ruszył w kierunku Shalibaru.

Wędrówka przez główne trakty Pięciogrodu rządzonego przez króla Krigmira zwanego Szalonym była bezpieczna. Często mijał innych podróżnych, a czasami uzbrojone patrole konne. Jako że wychował się w tych regionach, wiedział, że poczucie bezpieczeństwa to tylko iluzja. Lasy i mniej uczęszczane trasy pełne były bandytów, bestioludzi i potworów przeróżnej maści. Jako dziecko słyszał dziesiątki opowieści o nierozważnych podróżnikach, którzy zginęli, wędrując na skróty przez nieznane tereny, te historie, najwyraźniej niczego go nie nauczyły.

Gdy po paru dniach dotarł do Shalibaru jego oczom okazało się niewielkie górnicze miasteczko. Pierwsze kroki skierował oczywiście do najbliższej karczmy, jak na taką niedużą miejscowość, wnętrze wyglądało całkiem schludnie. W środku zobaczył kilku krasnoludów i ludzi, pewnie byli to górnicy z lokalnej kopalni. Slavikus bezzwłocznie podszedł do karczmarza zajętego polerowaniem kufli.

– Panie dobrodzieju, poproszę dobrą strawę, wyśmienity napiwek i może jakaś ciekawą historyjkę?

Barczysty krasnolud odwrócił się zaskoczony, spojrzał na Slavikusa i rzekł jowialnie:

– Mości panie już się robi – karczmarz odwrócił się w kierunku kuchni. – Gromi! Gromi! Psia mać, Gromi przygotuj zupę i powiedz matce, żeby kuraka przygotowała, mamy szlachetnego gościa!

– I piwo.

– I piwo! Zacne! Chyżo gałganie! Swoją drogą mości panie widzę, że mam przyjemność z członkiem cechu czarodziejów, prawda?

Slavikus uśmiechnął się szeroko, jego strój zdecydowanie sprawiał odpowiednie wrażenie.

– Zgadza się. Jestem Slavikus zwany Wspaniałym, czarodziej z Eskaronu – rzekł z dumą w głosie, próbując jednocześnie udawać, że mówi to codziennie i męczy go taka ciągła atencja.

– Rozumiem, nieczęsto widujemy tu przedstawicieli waszej profesji.

– Opowiedz mi coś ciekawego o waszej mieścinie, nigdy nie byłem w tych okolicach.

– Shalibar… coś ciekawego? – Karczmarz podrapał się po długiej brodzie. – Mamy najlepszą karczmę w okolicy! Oprócz tego przyjacielu nie ma nic ciekawego. Za miastem jest kopalnia węgla i huta, z Gór Sowich klany spławiają rude do nas. Przetapiamy surowiec, a później płynie tam, gdzie jest potrzebny, a raczej tam, gdzie najlepiej za niego zapłacą.

– Działacie podobnie jak w Żoryborze? – spytał zamyślony Slavikus.

– Tak, dokładnie, tylko że oni są w regionie doliny Umar, jest tam wiele klanów, które nie wydobywają tylko żelazo, ale też srebro, a nawet złoto. Cały południowy Pięciogród się u nich zaopatruje.

Slavikus urodził się i wychował w południowych Górach Sowich, znajdujących się we wschodnich rubieżach Lantyri, jednego z księstw wchodzących w skład Pięciogrodu, kraju będącym federacją pięciu niegdyś niepodległych księstw. Powstały one zaraz po Sferostyku czterdzieści sześć lat temu. Jako że był to czas wielkiego chaosu, świeżo sformowane księstwa rządzone przez różne rody szlacheckie, rzuciły się w wir walki, o to które z nich będzie następcą starego imperium. Seniorom rodów marzyło się, zostanie kolejnym imperatorem w nowym świecie. Po wielu latach różnych perturbacji księstwa zostały połączone i powstał Pięciogród, który od ponad dwudziestu lat był stałym elementem na mapach Vianty.

– Panie czarodzieju chciał pan usłyszeć jakąś dobrą historię, prawda?

– Jasne.

– Dobra, ale najpierw proszę bardzo: pieczony kurak dla pana, ciemne piwo i zupa ogórkowa…

– Ogórkowa, moja ulubiona!

– O, ale się utrafiło. Młodo pan wygląda, więc pewnie nie pamięta pan…

– Mów mi Slavikus przyjacielu – rzekł mag, biorąc się za konsumpcje zupy.

– Miło mi, jestem Korus, pewnie nie pamiętasz rządów tego przeklętego i w dupe ruchanego Maulusa, hm?

– Byłem zbyt młody, ale dużo słyszałem. W moich stronach zwano go Maulusem Okrutnym, kazał spalić kilka wiosek tylko dlatego że wieśniacy nie mieli jak zapłacić daniny. To były mroczne czasy.

– Kurwi syn, dobrze, że Krigmir wbijał go na pal przez trzy dni!

– Ja słyszałem, że rzucił go na pożarcie wygłodniałym psom…

– Wersji o jego śmierci jest wiele, im brutalniejsza, tym przyjemniejsza dla mych uszu, ale kolega mojego dobrego kuzyna Samoroga, widział na własne oczy, jak go na pal wciągali… Wypijmy za to! Zacny trunek, prosto z Brenkragen. Twoje zdrowie w gardło moje! – Krasnolud zaśmiał się głośno i wypił cały kufel jednym haustem.

– Niezły spust – mag był pod autentycznym wrażeniem. – Opowiedz mi tą historię, o której wspominałeś.

– To, co ci zaraz opowiem, jest w całości prawdą, klnę się na moją brodę! Klan Czarnej Góry, którego jestem dumnym członkiem, zaraz po przejściu do tego świata nie był w zbyt dobrej kondycji. Straciliśmy naszego wodza i większość krewniaków, zostało nas mniej niż co dziesiąty. Przed Sferostykiem byliśmy klanem o średniej wielkości, w starym świecie zajmowaliśmy się handlem i bankowością, lecz w Viancie nie było banków i większość istot w okolicy wolałaby cię zjeść, niż pohandlować. Było ciężko, założyliśmy z grupą niziołków i ludzi niewielką osadę, musieliśmy się zająć rolnictwem.

– Jestem pewien, że byłeś wybitnym farmerem.

– Nie, nie byłem, wiesz, to nie jest tak, że krasnoludy nie pracują w polu. Żreć coś trzeba, a bimbru z kamieni nie zrobisz.

– Mogę prosić o dokładkę zupki?

– Oczywiście, Gromi! Gromi, ty gałganie przestań czytać te głupie książki i przynieś mi tu więcej zupy – krasnolud podrapał się po brodzie. – I piwa, na dwa kufle!

Napili się, a krasnolud kontynuował.

– Przez Sferostyk straciłem cały dobytek. Ja wylądowałem w Viancie, a moich trzech najstarszych synów którzy przeszli przez portal dzień wcześniej, trafiło do Ranadilu, przynajmniej taką mam nadzieje. Po przejściu mając tylko moją żonę i to, co miałem na grzbiecie, musiałem parać się czym popadnie. Ja, czwarty najbogatszy kupiec miasta Welishor musiałem sadzić ziemniaki! Po około dziesięciu wiosnach do naszej osady przybył pewien jegomość, mag jak się później okazało. Ubrany był w szare szaty i nie wyglądał zbyt dostojnie, raczej pospolicie. Nazywał się Adeon albo Areon, zaraza wie. Przedstawił się tylko raz, a do tego mówił cicho i niewyraźnie. Kojarzysz go może?

– Nie, pierwsze słyszę.

-Nieważne, żeby nie zanudzać cię szczegółami, był to wspaniały człowiek, który bardzo nam pomógł. Zebrał krasnoludy z całej okolicy, a także co silniejszych ludzi i zaprowadził nas tu, gdzie odkrył spore zasoby węgla. Pojawiał się co jakiś czas i pomógł nam zorganizować układy handlowe z klanami z Gór Sowich, a także koordynował budowę huty i kopalni. Ja w tym czasie z reszty zaoszczędzonych pieniędzy postawiłem tę budę. Kiedy zaś miasteczko zaczęło jako tako funkcjonować, a klan Czarnej Góry zaczął się odradzać, czarodziej znikł bez pożegnania. Ogólnie był raczej małomówny i stronił od towarzystwa, ale bez wątpienia chciał dobrze dla naszego miasteczka.

– Pierwsze słyszę, żeby jakiś mag zajmował się takimi rzeczami. Skąd w ogóle wiedzieliście, że był on czarodziejem?

– Ha! Zaraz się dowiesz. W roku dwunastym po Sferostyku Maulus podbił Twardoróg, a później zajął się resztą dzisiejszego Pięciogrodu. My jako niewielka osada raczej nie widzieliśmy jego siepaczy w okolicy, przyjeżdżali raz w miesiącu, brali olbrzymią daninę i znikali. Były to ciężkie czasy, wszyscy chodziliśmy głodni, ubrani w szmaty i musieliśmy pracować od rana do wieczora, by nie paść z głodu. W okolicach początku roku dwudziestego trzeciego zaczęło się robić naprawdę nieciekawie, zaraz przed tym, jak Krigmir przejął władze. Przyjechała do nas w odwiedzin grupa bandytów, jak zawsze wzięli daninę, lecz tym razem było dużo gorzej, gdyż…

– Dużo ich było? – spytał Slavikus odkładając pusty talerz z zupą i biorąc się za kurczaka.

– Prawie czterdziestu, wzięli pieniądze od naszego wodza Etrana i jak się okazało cholerny Maulus ogłosił mobilizacje, więc mieliśmy oddać naszych synów do wojska! Co dziesiątą osobę w osadzie! Chcieli wziąć ich od razu, lecz nasz wódz przekupił ich resztą srebra, jaką miał i wybłagał, aby przybyli za dwa tygodnie. Etran chciał, by przez ten czas rodziny mogły się pożegnać z chłopakami, lecz my mieliśmy już dosyć tego burdelu! Głodowaliśmy i chodziliśmy brudni mimo, że ciągle ciężko pracowaliśmy, a oni chcieli odebrać nam nasze dzieci! Postanowiliśmy się zbuntować. Może byliśmy wcześniej głównie krasnoludami z miasta, lecz przez te lata spędzone w Viancie stwardnieliśmy i zdziczeliśmy. Wiedzieliśmy, że zginiemy, ale przynajmniej chcieliśmy zginać z rodziną u boku, godnie, jak na krasnoluda przystało. Nasza osada miała oczywiście mur obronny, jak każda inna w tym przeklętym świecie, lecz wzmocniliśmy fortyfikacje. Nie posiadaliśmy zbytnio broni ani pieniędzy, by ją kupić. Mieliśmy kilkuosobową milicję, lecz ich uzbrojenie było mizerne, głównie włócznie i łuki. Gdy minęły dwa tygodnie, byliśmy gotowi na wszystko. Nasza osada miała wtedy z trzystu mieszkańców, w większości krasnoludów i ludzkich górników. Niestety ci chędożeni hultaje przyjechali w większej sile, było ich ponad dwustu!

– No to klops – rzekł filozoficznie Slavikus obgryzając kości.

– Tak, nie wyglądało to dobrze, ale my mieliśmy już dosyć. Siepacze z daleka zobaczyli, że bramy są zamknięte, puścili kilku zwiadowców pod bramy, więc przywitaliśmy ich deszczem strzał. Bandyci szybko się przegrupowali, usiedli sobie na łące za miastem, jakby to był piknik i przygotowali się do oblężenia. Przez noc przygotowali improwizowany sprzęt oblężniczy i ruszyli na nas nad ranem. Trzeba przyznać, że znali się na robocie, podzielili się na trzy grupy, pierwsza niosła wysokie pawęże, za nimi szła druga grupa, która niosła drabiny. Trzecia grupa podążała za nimi, strzelając do nas z łuków. Wszystko chłopcze działo się naprawdę szybko, próbowaliśmy ich ostrzelać, lecz ciężko było trafić, gdy pociski świszczały nam nad głowami. Zanim się ogarnęliśmy, byli już pod murami. Próbowałem odepchnąć drabinę, która przyłożyli do muru, ale zaraz dostałem strzałę w ramie, o tu widzisz tę bliznę?

– Tak, co było dalej? – spytał szczerze zaciekawiony Slavikus zapominając o jedzeniu.

– Nagle stało się coś niesamowitego. Kiedy upadłem na kolana i próbowałem wyrwać tę chędożoną strzałę, trzy no może cztery kroki ode mnie, nie więcej, klnę się na jaja Jovika! Pojawił się taki owal niebieski, jak toń oceanu, a z niego wyszedł on, Areon. Rozejrzał się po palisadzie zdziwiony, zajrzał zaciekawiony na przedpole, pokręcił niezadowolony głową i wtedy się zaczęło! Zamachał kilka razy ręką i na czystym niebie w parę sekund pojawiła się czarna, jak smoła chmura, która zaczęła razić tych śmierdzieli błyskawicami! Huk był taki, że przestałem słyszeć krzyki umierających, a umierających klnę się, było wtedy sporo!

– Zaklęcie burzy żywiołów… wysoki poziom… niemożliwe, jak?

– To nie wszystko, czarodziej szybkim ruchem splótł dłonie, o tak! I jak złoto kocham, z jego rąk wystrzelił ognisty podmuch, który uderzył w spinających się po drabinach bandytów! Ogień był tak potężny, że oddzielił im mięso od kości! Zanim spadli z drabin na ziemie, już praktycznie sam popiół z nich został!

– Zaklęcie smoczego oddechu… poziom co najmniej zagala…

– Te cholerne ciury zaczęły tak uciekać, że aż się za nimi kurzyło! Mag nie dał im uciec. Puścił za nimi magiczne kule energii, rzucał kilka na raz, a te magiczne pociski przebijały się na wylot i uderzały w kolejnych. Nie łże! Oglądaliśmy później ciała, krwawa miazga. Na plecach mała dziurka, a na torsie wielka wyrwa! Jeden gość miał stalowy napierśnik, nawet zacny, a i tak mu to nic nie pomogło. Pocisk przeleciał przez blachy na plecach i eksplodował w środku. W zasadzie dobrze się stało, bo pancerz oprócz małej dziurki był jak nowy, najstarszy syn naszego wodza używa go do dziś.

– Co później zrobił ten mag?

– Ano poprosił o strawę i piwo jakby nigdy nic. Jak tylko zjadł i wypił, życzył mieszkańcom miłego dnia i po prostu otworzył swoje magiczne przejście i znikł.

– Coś niesamowitego, tak potężny mag… kto to mógł być?

– Hahaha mówiłem ci, że opowieść będzie dobra!

– Widzieliście go później?

– Nie, niestety nigdy więcej się nie pojawił, a szkoda, gdyż chętnie byśmy mu podziękowali. Wtedy wszyscy byliśmy oszołomieni, nie wiedzieliśmy, co się właśnie wydarzyło. Co później zrobiliśmy? Zebraliśmy zwłoki tych bandytów i wrzuciliśmy je do starego szybu, wzięliśmy ich broń i pancerze. Dozbroiliśmy milicje, a resztę rozdaliśmy po domostwach w razie, gdyby historia się powtórzyła. Nie powtórzyła się, gdyż kilka miesięcy później, Krigmir załatwił Maulusa, a jego siepacze salwowały się ucieczką na zachód do Hegemoni.

– Fascynujące, tak potężny czarodziej, toż to musiał być co najmniej zagal, albo może nawet arcymag…

– Szkoda, że go nie znasz, gdybyś go kiedyś spotkał, poproś, aby nas odwiedził. Ma tu wielu przyjaciół.

– Nie omieszkam, opowiedz mi jeszcze raz o tym, jak się pojawił…

Rozmowa trwała jeszcze całkiem długo, aż zmęczony Slavikus postanowił położyć się spać. Zapłacił gospodarzowi za strawę, piwo i pokój. Wykończony poszedł do swojej izby i zasnął natychmiast.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Obudziło go głośne pukanie do drzwi.

– Panie czarodzieju, można?

– Chwileczkę – odparł zaspany Slavikus. Ubrał się szybko i otworzył drzwi, jego oczom ukazał się umięśniony krasnolud w ubraniu roboczym.

– Witam, jestem Gronar z klanu Czarnej Góry, syn wodza Etrana. Czy mogę wejść?

– Oczywiście Gronarze, ja nazywam się Slavikus, miło cię poznać.

– Doszły mnie słuchy, że jesteś potężnym magiem, czy to prawda?

– To prawda, zwą mnie Slavikus Wspaniały nie bez powodu.

– No tak faktycznie – odparł lekko zmieszany krasnolud.

– Gronarze, powiedz mi, z czym do mnie przychodzisz?

Krasnolud długo w ciszy obserwował Slavikusa, jakby się wahając. Gdy Slavikus chciał przerwać tę niezręczną ciszę, Gronar westchnął i rzekł:

– Potrzebujemy pomocy, a Korus mówi, że jesteś w porządku.

– Do czego potrzebujecie pomocy maga? – Slavikus był szczerze zdziwiony.

– Ciężko wytłumaczyć, musisz, zobaczysz „To” na własne oczy. Chodź ze mną.

Wyszli z karczmy, skonfundowany czarodziej szedł za milczącym krasnoludem wciąż próbując wymyślić, o co chodzi, jego zdziwienie było jeszcze większe, gdy wyszli poza obręb osady.

– Dokąd idziemy? – spytał zaniepokojony.

– Do kopalni – odparł lakonicznie krasnolud, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Slavikus poddał się, nie miał pojęcia, o co chodzi. Gdy pomyślał, że w tej chwili mógłby, zamiast zmierzać do nowych przygód siedzieć nad książkami i zakuwać analizę magiczną, uśmiech mimowolnie wypłynął mu na twarz. Po kwadransie dotarli do celu. Kopalnia składała się z kilku baraków, widocznej z daleka wieży szybowej, kilku stert czarnego jak noc węgla i paru wysokich hałd.

– Słyszałem, że gdzieś w okolicy jest huta? – Slavikus postanowił przerwać niezręczną ciszę.

– Tak, widzisz tamte wysokie hałdy? Za nimi biegnie droga, tam nawet trochę widać dym nad nimi…

– Ach rozumiem, teren tutaj jest zbyt niestabilny, by budować cięższe konstrukcje?

– Tak, zgadza się. Tunele idą przede wszystkim w kierunku zachodnim. Na północy jest miasto, na południu huta, a na wschodzie rzeka. Kopiemy, więc na zachód, a przynajmniej kopaliśmy…

Doszli do szybu, który opadał pod kątem około trzydziestu stopni w głębie ziemi. Wyglądał jak dziura wykopana przez olbrzymiego robaka. Zaczęli schodzić w dół, szyb szeroki był na cztery metry i wysoki na dwa. Przy wejściu bez kłopotu minął ich wóz pełen węgla, ciągnięty przez dwa konie.

– Hm, produkcja idzie pełną parą.

– Tak – odpowiedział zamyślony krasnolud, a niezręczna cisza pozostała niezakłócona. Schodzili coraz niżej, minęła ich grupka brudnych od stóp do głów górników. Silnie muskularne krasnoludy zdziwione obserwowały Slavikusa. Magowie jak łatwo się domyślić, byli rzadkim widokiem w kopalniach. Młody czarodziej rozejrzał się zaintrygowany. Po co sprowadzono go do kopalni, po co górnikom jest potrzebny mag?

Wtedy go olśniło, magiczne runy! Źródłem światła w krasnoludzkich kopalniach, były świecące bladym światłem runy wielkości talerza. Wyryli je krasnoludzcy mistrzowie i była to relatywnie prosta magia z dziedziny zaklinania. Oczywiście ich umiejętności nie dorównywały magom z Eskaronu. Mistrzowie run byli rzadkimi specjalistami, ale to im krasnoludzkie kopalnie zawdzięczały swoją niezwykłą wydajność. Miały one liczne przewagi nad pochodniami. Magia run luminescencyjnych wystarczała na długie lata, a nawet gdyby ich magia się wyczerpała, mistrz run mógł je szybko regenerować, zamiast tworzyć nowe. Slavikus postanowił wybadać temat.

– Widzę, że wasze kerbidy działają bez zarzutu.

– Hm, mówisz o runach? Skąd znasz żargon górniczy? – Gronar aż przystanął zdziwiony.

– Mój ojciec pracował w kopalni w Żoryborze.

– Co!? Ojciec tak zacnego maga jest górnikiem węgla? Niebywałe!

– Był. Wiele lat temu został ranny w zawale, kilka miesięcy uzdrowiciele siedzieli nad jego połamaną nogą. Nigdy nie odzyskał pełnej sprawności. Dostał za to odpowiednie odszkodowanie, za które przeprowadziliśmy się i zaczęliśmy nowe życie w Przygórzu.

– Niesamowite, musi być z ciebie bardzo dumny – powiedział szczerze Gronar. Slavikus poczuł, że obojętność krasnoluda i jego niepewność została zastąpiona sympatią. Chyba znaleźli wspólny temat.

– Ojciec dużo opowiadał mi o kopalniach. Wspominał też o kerbidach, kilka razy uratowały go przed gazami węglowymi.

– To prawda, nie dość że dają światło, to jeszcze zmieniają kolor, gdy stężenie gazów jest wysokie. Nie bój się, mamy tutaj bardzo dobrą wentylacje. Chodź, powód dla którego cię tutaj ściągnąłem, jest już blisko.

Skręcili w korytarz idący w prawo. Był to niski tunel, więc Slavikus musiał się schylać, cholera pobrudził sobie szatę.

– Więc sprowadziliście mnie tu dlatego, że macie kłopot z runami?

– Co? Nie, w żadnym wypadku, runy działają bez zarzutu. Stary Hagrid, nasz mistrz run wie, co robi.

– Więc co ja tu… – Slavikus przerwał oszołomiony. Niski korytarz nagle się skończył i przed nimi otwarła się olbrzymia, podziemna hala wysoka na 20 metrów i długa na dziesięć. Oświetlona setkami kerbidów, sprawiała wrażenie kolosalnej. Przeciwnym końcem komory, była nienaturalnie płaska ściana, Slavikus nie znał się na górnictwie, ale wiedział, że ta konstrukcja nie miała naturalnego pochodzenia. Wysokością sięgała niemal do sufitu, składała się z olbrzymich, kilku metrowych kwadratowych kamiennych bloków o niesamowitej gładkości.

– Co to jest? Co to jest do jasnej cholery?

– Nie mamy pojęcia. Nasi górnicy dokopali się do litej ściany, jakieś pięć miesięcy temu. Poszerzyliśmy wykop, aby spróbować zrozumieć czym to jest. W końcu wykopaliśmy część i wygląda to, jak jakiś monolityczny budynek.

– Ale przecież jesteśmy pod ziemią!

– Tak, jesteśmy trzydzieści metrów pod ziemią, budynek ma z dwadzieścia metrów wysokości, więc jego dach jest zakopany jakieś dziesięć metrów pod powierzchnią gruntu.

– Jest jakieś wejście?

– Owszem, jest jedna brama, tam koło tamtej grupki górników. Odkopaliśmy ją około dwóch miesięcy temu i od tego czasu bez skutku próbowaliśmy otworzyć. Odkopaliśmy całą frontową ścianę i teraz pracujemy nad odkopaniem bocznych, dlatego są tam te rusztowania. Może będzie tam jakaś wyrwa bądź otwór. Jest też pomysł, by spróbować dokopać się od dołu…

– Coś niesamowitego… muszę to zobaczyć z bliska!

– No to chodźmy.

Zeszli z drewnianego balkonu po schodach, do tajemniczej komory. Slavikus był zafascynowany, ten obiekt… nigdy czegoś takiego nie widział. Nigdy też nie słyszał opowieści o takich strukturach. Vianta pełna była ruin Pierwszych, ale to nie odpowiadało żadnym opisom ani opowieściom, które słyszał. Podszedł do ściany, była idealnie gładka, wolnym krokiem wodząc po niej ręką, podszedł do grupy krasnoludów stojących przy bramie. Gronar wyprzedził go i przedstawił towarzystwu.

– Ojcze to jest ten mag, o którym ci mówiłem, jest dobrym specjalistą. Slavikusie to mój ojciec, wódz klanu Czarnej Góry, Etran zwany Weglobrodym.

Krasnolud musiał być dosyć wiekowy, lecz wciąż wyglądał na krzepkiego i silnego. Miał długą czarną brodę i łysą czaszkę z licznymi bliznami, był bardzo barczysty i muskularny. Wyglądem nie różnił się od reszty krasnoludów, gdyż podobnie jak reszta, miał na sobie umorusany kaftan roboczy. Etran podał Slavikusowi brudną od węgla rękę na przywitanie.

– To dla mnie prawdziwa przyjemność poznać kogoś z cechu magicznego. Nie wiem, czy słyszałeś, ale pewien mag niegdyś bardzo nam pomógł…

Slavikus potrząsnął jego prawicą, jego dłoń w porównaniu do krasnoluda wydawała się śmiesznie mała.

– Tak, słyszałem. Ja również chętnie pomogę, jeśli oczywiście będę w stanie.

– Jak widzisz, mamy do czynienia z konstrukcją mistrzowskiej obróbki, ściany są gładkie i twarde jak czaszka trolla. Brama jest zamknięta, a do tego broni jej jakaś potężna magia. Spójrz!

Krasnolud złapał za leżący niedaleko kilof i powoli przysunął go w kierunku czarnej bramy. Gdy kilof był już bardzo blisko, na powierzchni pojawiła się zielona poświata. Etran wziął zamach i uderzył kilofem w bramę. Przy uderzeniu zielone pole ochronne mocno zapulsowało zaś od miejsca uderzenia rozeszły się kręgi, przypominające te, jakie powstają na tafli wody po rzuceniu w nią kamienia. Po kilku sekundach zielona poświata znikła. Brama wyglądała znowu normalnie, jakby nic się nie stało. Po uderzeniu nie było nawet śladu.

– Panie magu, jak widać, jest to problem zdecydowanie natury magicznej. Próbowaliśmy już przebić się kilkukrotnie, nic nie działa. Na szczęście, z tego co słyszałem, trafił do nas mag o wielkiej magicznej potędze…

Slavikus rozejrzał się. Wódz, jego syn i piątka krasnoludów wbiły w niego oczekujący wzrok. Czuł się tak już nie raz, zazwyczaj, gdy w trakcie edukacji profesor zadawał mu jakieś pytanie, a on stojąc przed tablicą, nie miał bladego pojęcia co odpowiedzieć.

Tak, Slavikus nie miał pojęcia, co zrobić z tym magicznym polem ochronnym. Niestety nie miał w trakcie swoich studiów przedmiotu o nazwie „niwelowanie magicznych barier w antycznych podziemnych konstrukcjach, których nikt nigdy wcześniej nie widział”. Postanowił zrobić to, co zawsze robił w takich sytuacjach – sprawiać wrażenie mądrego, udawać, że wie, o czym mówi i grać na czas.

– Widzę, że mamy do czynienia z ambiwalencyjnym polem dychroniczno–impulsowym z rezystratorem falowym. Hm ciekawe, ciekawe, dawno już czegoś takiego nie widziałem – Slavikus zrobił mądrą minę, zmrużył oczy i podrapał się po brodzie, po czym kontynuował wymyślany w pośpiechu bełkot. – Podejrzewam, że czar jest też termodynamicznie potrójnie sieciowany, poprzez interferencje iluzjomagiczne trzeciego stopnia…

Mag był bardzo dumny ze swojego słowotwórstwa. Odwrócił się do towarzystwa, by sprawdzić, czy ktoś przejrzał jego blef. Krasnoludy pełne uznania kiwały głowami i cicho rozmawiały między sobą.

– Podejrzewałem właśnie, że to coś takiego.

-Tak, ja też o czymś takim słyszałem.

– Przecież z daleka widać, że to czar termodynamiczny! – powiedział jeden z krasnoludów z uczoną miną.

Slavikus dyskretnie uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. Podszedł bliżej bramy, udając, że ją studiuje. Kupił sobie trochę czasu, ale do Jovikowej cholery co dalej? Myślał gorączkowo, co by tu zrobić. Brama wyglądała niesamowicie prosto, wykonana z jakiegoś czarnego metalu, nie miała żadnych napisów, żadnych zdobień. Po jej bokach stały dwie proste kolumny wykonane z takiego samego materiału jak ściany, żadnych zdobień, żadnej rysy.

Slavikus wpadł na genialny pomysł.

– Jaka byłaby moja zapłata, gdy ją otworzę? – zapytał nonszalancko, jakby otwierał takie bramy kilka razy dziennie.

– Panie magu, przepraszamy, od tego powinniśmy zacząć. Gdzie moje maniery? – Etran skonfundowany podrapał się po łysej czaszce. – Nie mamy dużo, ale może zaproponujemy za pański czas 200 srebrnych grygów?

– Trzysta i połowę tego, co jest za bramą.

– Może 220 i jedną dwunastą?

Negocjowali jeszcze przez chwile, Slavikus lubił się targować. W końcu stanęło na tym, że dostanie 230 srebrnych monet i jedną dziesiątą tego, co jest za bramą. Plan miał prosty, nie ma najmniejszych szans na przełamanie tej magicznej bariery, więc posiedzi tutaj kilka dni, porzuca kilka zaklęć, pomedytuje i poudaje, że coś zrobił. Później stwierdzi, że bariera jest zbyt potężna i potrzeba co najmniej kilku znamienitych magów, by ją przełamać. Zaproponuje, że sprowadzi odpowiednich specjalistów, a za swój bezceny czas weźmie połowę wynagrodzenia. Czysty biznes. Obiecał sobie, że jeśli, by spotkał po drodze jakiegoś maga, (bardzo mało prawdopodobne w najbliższym czasie) to podeśle go do tej kopalni. Bolało go, że nie uda mu się dostać do środka, bo był szczerze zaintrygowany, co mogło się kryć za bramą.

– Drodzy panowie! Proszę się odsunąć! Muszę zacząć inwokacje magnetyczno-sferyczną!

Krasnoludy szybko odsunęły się na bezpieczna odległość. Slavikus teatralnie rozpostarł ręce i zaczął mruczeć jakieś bełkotliwe wyrazy, by spotęgować efekt.

– Abrakrus morbulus, masusus, magnusus! Albaradabra! Nikto!

Rzucił czar magicznego pocisku w bramę. Trzy ciemnofioletowe kulki efektywnie uderzyły w magiczną osłonę, nie czyniąc jej żadnej szkody.

– Tak podejrzewałem – rzekł smutno młody mag. – Osłona jest bardzo potężna! Przełamanie jej nawet doświadczonemu magowi zajęłoby kilka tygodni, lecz na szczęście trafiliście na mnie. Myślę, że za kilka dni będą pierwsze efekty mojej pracy. Teraz proszę opuścić tę salę, muszę mieć absolutną ciszę, by się skupić!

– Oczywiście panie czarodzieju.

– A! Przynieście mi jakąś strawę i napitek, bo zgłodniałem od rzucania tych wszystkich czarów.

– Zaraz coś zorganizujemy!

Slavikus szybko odwrócił się w kierunku bramy, by ukryć szeroki uśmiech, który pojawił się na jego twarzy. Postanowił dać krasnoludom jeszcze popis swoich teatralnych umiejętności. Zaczął inkantować, machać rękami i rzucił od niechcenia czar rozproszenia magii.

Nagle w mgnieniu oka brama zajaśniała na zielono. Coraz mocniej i mocniej! Po kilku sekundach jaśniała już na biało. W jaskini z sekundy na sekundę zrobiło się jaśniej niż w dzień, a brama świeciła mocniej niż słońce! Slavikus musiał zasłonić dłonią oczy, gdyż blask go oślepił.

– O kurwa co ja zrobiłem!? – szepnął przerażony. Teraz tak bardzo było dla niego oczywiste, że zabawa z antyczną i potężną magią nie była najmądrzejszym pomysłem. Była wręcz powalająco głupia, co on zrobił? Slavikus czuł, jak białe światło przebija się przez dłoń, którą zasłaniał twarz, przez oczy, kości i przenika go całego. Ból na początku niewielki potęgował się w szybkim tempie. Ktoś wył, ktoś krzyczał, on chyba też. Jego czaszka wręcz eksplodowała bólem! Padł na kolana, trzymając się za głowę, struga krwi wypłynęła mu z nosa. Czuł, niemal czuł, jak światło przebija się do jego ciała, miażdży mu mózg zaś jego oczy gotują się i spływają po policzkach. Zaczął wić się w bólu na ziemi, jak robak, krzyczał i trzymał się za głowę. Pragnął walić głową w ścianę do momentu, aż śmierć zakończy jego cierpienie.

Nagle światło zgasło i nastała ciemność.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Slavikus leżał w ciemności. Nie czuł już bólu, czuł za to zapach wymiocin, w których leżał.

– O, na Jovika… – wyszeptał.

Nagle jego serce stanęło, miał otwarte oczy, czuł to, lecz nic nie widział. Dotknął rękoma twarzy, była mokra od łez i krwi płynącej z nosa. Przesunął je w kierunku oczu, nic nie widział! Wniosek był jeden; potężna magia wypaliła mu oczy, czyniąc go ślepym!

Podniósł się po omacku, przeszedł dwa kroki, by oddalić się od swoich wymiocin i usiadł ciężko. Słyszał jęki i stękania krasnoludów, lecz w ogóle go to nie obchodziło, był ślepy. Miał dwadzieścia cztery lata i na własne życzenie stał się ślepcem. Wiedział, że na takie rany nawet zaawansowana magia uzdrowicielska była bezsilna. Slavikus podciągnął kolana pod brodę i załkał.

– Czarodzieju, Slavikusie!

– Magu, gdzie jesteś, żyjesz?

Slavikus nie miał sił im odpowiadać. Wszechobecna ciemność, coś przerażającego, wszystkie marzenia, które miał właśnie legły w gruzach. Zabije się, po prostu zabije się, to jedyne wyjście. Jestem ślepy! Cholera, mogłem nie opuszczać akademii. Byłem taki głupi! Milion myśli przelatywało mu przez głowę. Chciał zobaczyć jeszcze tyle pięknych miejsc i kobiet, wszystkie jego plany i marzenia umarły wraz z jego oczami.

– To najgorszy dzień mojego życia – wyszeptał smutno.

Nagle stało się coś dziwnego. Zobaczył jasną poświatę, szybko odwrócił się i zobaczył Gronara z pochodnią w ręku. O bogowie, nie był ślepy, w komorze było po prostu ciemno! Cóż za blamaż!

Slavikus nic nie rozumiał, lecz ogarnęła go olbrzymia euforia. Miał ochotę podbiec do krasnoluda i go wyściskać, lecz szybko spoważniał. Wstał, wytarł łzy rękawem, przybrał kamienny wyraz twarzy, poprawił szatę i rzucił czar iluminacji. Świecąca białym światłem kula, uniosła się nad jego głową, oświetlając całą salę. Slavikus, odetchnął pełną piersią. Życie jest piękne, a przerażenie, które go niedawno ogarnęło, było już całkowicie nierzeczywiste, jakby się nigdy nie wydarzyło.

– Władasz potężną magią czarodzieju! Spójrz! Wszystkie kendery są stopione – powiedział Gronar pokazując na ściany.

Faktycznie, kamienie runiczne, które oświetlały salę, były stopione i lekko parowały.

-Tak ekhem, doszło do magicznej interferencji w polu magnetycznym, to nie moja wina… – Slavikus chciał się wytłumaczyć ze zniszczenia cennego sprzętu, lecz przerwał mu okrzyk.

– Na Jovika, brama! Brama jest otwarta!

Mag obejrzał się, wejście do kolosalnej struktury stało otworem jakby nigdy nic. Mag i reszta krasnoludów podbiegli do bramy. Jeden z górników podniósł kamień i na próbę rzucił go do środka. Pocisk wleciał bez oporów, a po magicznej barierze nie było śladu.

Wódz Etran złapał Slavikusa za dłoń, serdecznie ją uścisnął.

– Brawo mistrzu! Coś niesamowitego! Mówiłem, wam! My byśmy sto lat tu siedzieli, myśleli, kombinowali i gówno by z tego wyszło. Przyszedł mag profesjonalysta (błąd zamierzony) i raz dwa problem rozwikłał.

– I to jak szybko! Przyszedł i otworzył!

– Nawet zjeść nie zdążył!

– Magia tak potężna, że kendery popalone w połowie kopalni!

– Imponujące umiejętności!

Krasnoludy klepały go po plecach i winszowały sukcesu. Slavikus nie miał pojęcia, co zrobił, lecz to zadziałało, więc z kamienna mina przyjmował komplementy. Postanowił kontynuować swoją rolę.

– To nie było dla mnie żadne wyzwanie! Dziecinnie proste zadanie, zrobiliśmy pierwszy krok, więc czas na kolejny. Zobaczmy, co kryje ta antyczna zagadka!

Rzucił kolejne zaklęcie magicznego światła i wszedł do środka.

To, co ujrzał, było niesamowite. Przed nim rozciągał się długi korytarz, po obu stronach stały olbrzymie 20-metrowe posągi, które jednocześnie podtrzymywały sufit. Przedstawiały one różnie uzbrojonych magów i wojowników nieznanej rasy, twarze niestety wszyscy mieli ukryte w jednakowych podłużnych hełmach. Za nimi ściany ozdobione były kolosalnymi płaskorzeźbami ciągnącymi się do samego sufitu.

– Mieli rozmach skurwysyny – zachwycały się krasnoludy.

– Szkoda, że ich twarzy nie widać, kim oni mogli być?

– Popatrz na ręce, mają szpony zamiast palców, coś trochę jak jaszczuroludzie…

– Spójrzcie, z lewej strony stoją wojownicy, a z prawej magowie, albo kapłani – zauważył Gronar.

Szli wzdłuż olbrzymiego korytarza jeszcze przez kilka minut, nie odchodziły od niego żadne odnogi, a podłoga i sufit były idealnie płaskie. Na końcu pomieszczenia znaleźli kolejne wrota. Inne niż poprzednie, te miały na środku tablicę, na której znajdywało się 16 mniejszych tabliczek wykonanych z podobnego metalu z jak wrota. Połowa z nich przedstawiała wojowników, a druga magów, takich samych jak posagi w korytarzu. Sęk w tym, że były one losowo porozrzucane.

Slavikus podszedł i dotknął tablicy, brak magicznej bariery. Dotknął jednej z tabliczek, nic się nie stało. Złapał za tabliczkę i pociągnął ją. Z lekkim oporem odczepiła się od metalu, ciekawe. Zważył ją w ręce, trochę ciężka. O co tutaj chodzi?

Slavikusa olśniło, odwrócił się do krasnoludów, oni jeszcze nie zrozumieli.

– To wygląda jak prosta łamigłówka! Spójrzcie, połowa tabliczek przedstawia wojowników, a połowa magów. Są rozłożone losowo, myślę, że trzeba je ułożyć tak, jak w korytarzu. Z lewej strony damy wojowników, a z prawej magów.

Slavikus zagryzł lekko wysunięty język i z zacięciem zaczął przekładać tabliczki. Już prawie skończył, ważył w dłoni ostatnią. Odwrócił się i zobaczył, że krasnoludy ostrożnie się cofają.

– No cóż, raz się żyje – Slavikus włożył ostatni element.

W tym samym momencie wrota zaczęły się powoli otwierać.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Slavikus odruchowo przetarł oczy, to nie możliwe, to nie może być prawdą!

Po przejściu przez ruiny zakopane 30 metrów pod ziemią, za bramą zobaczyli słońce.

Nawet nie jedno, a dwa słońca. Co prawda trochę mniejsze niż te, które świeciło nad Vianta, ale były aż dwa! Dwa! Czy to w ogóle możliwe? Slavikus wykonał kilka kroków do przodu. W jego twarz uderzył podmuch ciepłego i świeżego powietrza, a przed oczami rozpostarła się panorama innego świata.

Zobaczył na całym horyzoncie długie pasmo górskie, z zabielonymi od śniegu szczytami. Na zboczach rosły trawy i krzaki, a w długich dolinach zobaczył strumienie i niskie drzewa. Coś niesamowitego, przecież jeszcze przed chwila byli w kopalni!

– Ten budynek i ta brama muszą być jakiegoś rodzaju portalem między sferami… – wyszeptał, stawiając pierwszy krok w nowym świecie.

– Na jaja Jovika… – zaczął wódz Etran – dwa słońca… inny świat… w głowie się nie mieści. Co to za magia? To nie może być prawdziwe!

Slavikus odwrócił się zaciekawiony. Wyszli z budynku wystającego z masywu skalnego, identycznego do tego z kopalni. Wysoki na dwadzieścia metrów, lita skała, jedna brama i dwie kolumny. Teraz gdy widział budynek w świetle słonecznym, wyglądał on jeszcze bardziej imponująco. Powietrze było rześkie, a temperatura wysoka, co nie powinno dziwić, w końcu świeciły tutaj dwa słońca.

Slavikus usiadł na sporym głazie i po prostu patrzył zszokowany przed siebie.

 

 

 

(tutaj może jakaś ładna ilustracja?)

 

– Dwa słońca… dwa słońca… inny świat…

Podszedł do niego wódz krasnoludów, który podobnie oszołomiony, przyglądał się panoramie.

– Ty jesteś młody magu, więc tego nie pamiętasz, ale gdy po Sferostyku zapadła pierwsza noc, wszyscy reagowali podobnie. Dwa księżyce i setki tysięcy gwiazd świecących pięknym blaskiem. Po kilku tygodniach wszyscy się przyzwyczaili. Wyobrażasz sobie teraz życie w Orinorze, gdzie jest tylko jeden księżyc i paręset gwiazd?

– Nie… nie bardzo…

– Tak, ja też nie, ledwo pamiętam, jak tam wyglądało niebo. Slavikusie nie wiem, jak tego dokonałeś, ale jesteśmy w innym świecie. To trochę szalone… ta kraina wygląda pięknie i jako że jesteśmy odkrywcami, możemy ją nazwać własną. Będzie od dziś nowym domem i własnością klanu Czarnej Góry, a także… twoją. Pamiętasz 10% tego, co znajdziemy za brama jest twoje. Myślę, że sobie na to zasłużyłeś – krasnolud poklepał go po plecach i roześmiał się wesoło.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Slavikus wciąż nie mógł wyjść z podziwu w to, jakie miał szczęście. Incydent z magiczną barierą mógł skończyć się naprawdę tragicznie. Mógł zabić siebie i swoich towarzyszy, nie wspominając o tym, że w środku mogły być jakieś pułapki, o czym wcześniej w ogóle nie pomyślał.

Krasnoludy dokonały dogłębnego zwiadu nowego świata, który okazał się bogaty w rudy darniowe, a w górach znaleziono bogate pokłady miedzi, srebra, a nawet złota. Według Gronara zasoby te były bogatsze niż jakiekolwiek znalezione w Viancie. Klan Czarnej Góry nie zasypywały gruszek w popiele i od razu wziął się za wydobycie. Slavikus przez dwa tygodnie wędrował po okolicy, zafascynowany nowym światem. Wiele różniło go od Vianty, między innymi brak bestioludzi i groźnych potworów, najgroźniejszymi istotami, jakie spotkano były wilki, niedźwiedzie i dziki. Nie znaleziono innych oznak cywilizacji oprócz budynku, z którego wyszli. Świat zdawał się opuszczony albo może nigdy nie był zamieszkany?

Slavikus razem z częścią krasnoludów zamieszkał w szybko wybudowanym obozowisku umiejscowionym w niewielkiej dolince, zaraz przy portalu do Vianty. W tej górzystej okolicy ciężko o drzewa, materiały trzeba było ściągać z Vianty. Ruch przez antyczną strukturę z dnia na dzień robił się coraz większy, krasnoludy potrzebowały, więcej narzędzi, jadła, górników i rzemieślników. Pewnego dnia młody czarodziej wstał wcześnie rano, aby kontynuować eksploracje. Przy wyjściu z jego niedużej chatki zobaczył, że czeka na niego Gronar.

– O witam, nie pomagasz ojcu w budowie kopalni na Szarych Szczytach?

– Dzisiaj nie. Mam dla ciebie dwie informacje, obie są dobre.

– Widzę, że to będzie ciekawy dzień. Jaka jest pierwsza?

– Pierwsza jest taka, że cały klan Czarnej Góry zdecydował przez aklamację, by na cześć potężnego maga, który umożliwił nam dotarcie tutaj, nazwać ten nowy świat… Slavią. Dziś wieczorem będzie uczta na twoją cześć.

– To… wielki honor! Nie spodziewałem się takiego zaszczytu – Slavikus był szczerze zdziwiony.

– Druga wiadomośc jest taka, że no cóż, przeszukaliśmy już ładny kawałek okolicy i w końcu udało nam się odnaleźć oznakę cywilizacji. Konkretnie to jeden budynek, bardzo podobny do tego przez jaki się tutaj dostaliśmy.

– Gdzie?

– Równiutko na północ od Wejścia. Trzy dni drogi.

Slavikus podrapał się po brodzie, krasnoludy zaczęły nazywać budynek, przez który dostali się do nowego świata Wejściem. Pomyślał chwile i odrzekł wesoło:

– Budynek nigdzie nie ucieknie! Dzisiaj jest czas na ucztę! Lepiej nie wpuszczajcie swoich córek na tę biesiadę, bo kobiety nie zwą mnie Slavikusem Wspaniałym bez powodu!

 

 ++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++  

 

Impreza udała się krasnoludom wybornie, może aż za dobrze. Było mnóstwo piwa, samogonu, pieczonego na miejscu mięsiwa i muzyki granej przez krasnoludzką orkiestrę. Niestety Slavikus musiał co chwile pić kolejne toasty, a jest niemożliwe nadążyć w tempie picia z krasnoludami, przez to nie zapoznał się bliżej z żadnymi pięknymi dziewczętami. Była to prawdopodobnie pierwsza impreza w Slavi od dobrych kilku tysięcy lat, może nawet pierwsza w ogóle?

Następnego dnia po południu razem z Gronarem ruszyli w podróż do nowo odkrytej struktury. Po trzech dniach podróży dotarli do doliny, na której końcu miała znajdować się tajemnicza budowla.

– Tak sobie myślę Slavikusie. Skoro pierwszy budynek był wejściem do tego bogatego świata, to może kolejny jest wejściem do świata jeszcze lepszego.

– Ten świat nie jest taki idealny. Wszędzie są cholerne góry, nogi mi już odpadają od tego ciągłego łażenia. No i jest za mało drzew, pod którymi można się schować od tego przeklętego żaru.

– To faktycznie jest problem. Będziemy musieli ściągać dużo drewna z Vianty do budowy budynków i szalunków w kopalniach.

– Słyszałem, że złoża są bardzo bogate, to prawda?

– Nawet sobie nie wyobrażasz. Godzinę drogi od Wejścia znaleźliśmy jaskinie w Szarych Szczytach, żyła złota jedna koło drugiej. W innych znaleźliśmy kamienie szlachetne, jest lepiej niż dobrze. Zaczęliśmy już ściągać nowych krasnoludów do kopalni węgla, gdyż cały klan zaczął pracować tutaj.

– Właśnie, ciekawy mnie, jak to u was działa. Czy krasnolud z innego klanu może dołączyć do waszego?

– Tak, ale nie jest prawdziwym członkiem, dopóki nie ma więzi krwi, czyli musi wsiąść kobietę z klanu i spłodzić z nią potomka.

– Inna sprawa, co z tą legendarną krasnoludzką żądzą złota? Widziałem, że wszyscy są niesamowicie podnieceni, ale nie widziałem nic z historii o krasnoludach, którzy, gdy poczują złoto, to praktycznie zamieniają się w złotołaki. Hahahaha kumasz? Tak jak wilkołaki, tylko że ze złotem… – powiedział dumny ze swojego żartu Slavikus.

– No wiesz, a ja myślałem, że jesteś takim uczonym człowiekiem – żachnął się Gronar. – Dla krasnoluda największą dumą jest mieć liczną i zamożną rodzinę. Ciężko ją utrzymać, jeśli nie masz pieniędzy. Weźmy jako przykład mnie, gdybym nadal pracował w kopalni, to nawet jako syn wodza mógłbym utrzymać trójkę, może czwórkę potomków. Teraz kiedy przyszłość wygląda dużo lepiej, mogę wsiąść się na poważnie do roboty – krasnolud mrugnął do niego porozumiewawczo.

– Rozumiem, czyli korzyści z pieniędzy są ważne, a nie same pieniądze.

– Dokładnie, tak jak mówiłem, sprowadzamy nowych chłopaków do kopalni. Na razie chcemy utrzymać istnienie Slavi w tajemnicy, wiesz dopóki nie wzrośniemy w siłę i będziemy…

– Hahaha raczej, żeby nie płacić podatku od wydobycia złota i srebra, daniny królewskiej i cła za handel!

– To też – krasnolud uśmiechnął się – nie mamy wiele, a to, co mamy musimy zainwestować w sprzęt i zaopatrzenie, żeby móc operować na pełną skalę. No i nie chcemy by na wieść o bogatym nowym świecie, przybyły tutaj niepożądane osobniki.

– Rozumiem, daleko jeszcze?

– Zaraz powinniśmy być na miejscu.

Po kilku chwilach ich oczom ukazała się długo oczekiwana konstrukcja. Wyglądała niemal identycznie jak poprzednia, lecz ta przed wejściem miała dwa posągi podobne do tych, które widzieli w korytarzu. Jedyna różnica była taka, że posągi, zamiast stać, klęczały i opierały się jeden na mieczu, a drugi na lasce. Slavikus podszedł do bramy. Wyglądała tak samo, tylko że miała na swojej powierzchni 11 długich wypukłych rur.

– Hm ciekawe. Próbowaliście otworzyć?

– Nie, woleliśmy nic nie ruszać do twego przybycia.

– W sumie dobrze. Spokojnie, w parę minut rozwiąże tę zagadkę, a brama stanie przed nami otworem.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

CZTERY MIESIĄCE PÓŹNIEJ

 

Slavikus próbował wszystkiego, nic nie dało żadnego efektu. Spędził cztery miesiące na bezowocnych próbach otwarcia bramy. Przez pierwszy tydzień koczował pod gołym niebem, później Gronar, z którym się zaprzyjaźnił i który odwiedzał go regularnie, razem z kilkoma krasnoludami zbudował mu niewielką chatkę. Otwarcie tej przeklętej bramy stało się obsesja młodego maga. Pracował od rana do wieczora, by rozszyfrować symbole wyryte w jedenastu żelaznych prętach, wszystko na nic! Pracował bez wytchnienia całymi dniami, przez długie miesiące i wszystko o kant dupy rozbić.

– Czołem! Nie wyglądasz dobrze przyjacielu – powiedział Gronar wchodząc do jego chatki.

– Witaj, witaj! Przywiozłeś to, o co cię prosiłem?

– Jasne – krasnolud sięgnął do worka i zaczął wyciągać i wymieniać kolejne przedmioty. – Osiem mikstur many wysokiej jakości, księga „Insynuacje na temat Pierwszych”, kilka zwojów magicznych. Trzy butelki tarskiego wina i standardowo jedzenie i napitek. Mam też twoje ulubione kabanosy…

– Dzięki wielkie. Co tam słychać w interesie? – spytał Slavikus zrzucając z krzesła papierzyska, by zrobić miejsce dla krasnoluda. Cała jego niewielka chatka pełna była notatek, ksiąg, zwojów i manuskryptów, na które wydał małą fortunę.

– Bardzo dobrze. Slavia rozwija się błyskawicznie, a nasz klan w zeszłym tygodniu osiągnął równą liczbę dwóch tysięcy mężczyzn. Ściągamy silnych ludzi do pracy przy hutach i do kopalni, a ostatnio ściągnęliśmy ponad setkę niziołków.

– Co, niziołków? Po co? – spytał zdziwiony Slavikus szukając bezskutecznie kufli pod stertą dokumentów.

– Slavia ma już ponad cztery tysiące mieszkańców. Musimy ściągać olbrzymie ilości żywności, niziołki mają zając się rolnictwem, by zmniejszyć to zapotrzebowanie, nie możemy przyciągać zainteresowania…

– Ha! Znalazłem! – zawołał usatysfakcjonowany mag, stawiając kufle na stole. „Muszę tu kiedyś posprzątać” – pomyślał i spytał zaintrygowany:

– Myślałem, że ziemia jest jałowa, jak idzie niziołkom?. – Slavikus polał do kufli ciemnego piwa.

– Tak, ale da się tutaj wypasać trzodę, lecz co ważniejsze nasi zwiadowcy odnaleźli na wschodzie płaskie tereny, które nadają się do uprawy. Przez wiele kilometrów ciągną się tam urodzajne czarnoziemy, ale zbiory będą dopiero w przyszłym roku.

– Jak daleko zaszli wasi zwiadowcy?

– Na północy, południu i zachodzie niedaleko, bo ciągną się tam masywy górskie. Daliśmy sobie spokój z dalszymi wyprawami, nie ma tam nic nowego. Na wschodzie teren jest płaski przez około tydzień jazdy konnej, a później zaczynają się bagniska, których nie eksplorowano.

– Spory świat i nigdzie nie było więcej ruin takich jak ta? – spytał Slavikus popijając piwa.

– Nie, a ty, zamiast tu siedzieć w tej chatce jak jakiś pustelnik, może wróciłbyś do Vianty? Rodzinę byś odwiedził, a nie tylko listy ślesz wariacie. Matka i ojciec ze zgryzoty pewnie spać nie mogą, a ty tu tkwisz i męczysz się jak wilk w pułapce, żeby otworzyć tę bramę.

– Muszę ją otworzyć… kto wie, co może ukrywać? Za niedługo istnienie Slavi się wyda, pojawią się tu inni magowie i odbiorą mi pierwszeństwo w badaniach. Muszę to zrobić, muszę być pierwszy…

– Swoją drogą jakieś postępy? – spytał ostrożnie krasnolud, wiedział, że to drażliwy temat.

-Nie! Żadnych! – Slavikus sposępniał. – Próbowałem wszystkich znanych mi zaklęć, nauczyłem się nawet paru nowych. Próbowałem magii, siły, alchemii, a nawet tańczyć i śpiewać, wszystko na nic! Jutro chce spróbować paru nowych rzeczy, ale no cóż, najpierw priorytety. Wyciągaj ten samogon, co go chowasz na wozie i napijmy się jak za starych dobrych czasów!

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Popijawa z Gronarem, jak zawsze nie kończyła się dobrze. Kiedyś po pijaku założyli się, że krasnolud bez kłopotu uniknie kulę ognia, co skończyło się lekkimi oparzeniami. Innym razem Gronar podrzucał wysoko w górę klocki drewna, a Slavikus niszczył je magicznymi pociskami, drzazgi wyciągali przez kilka dni. Tym razem mocno wstawieni, postanowili rozwalić te przeklęte nieotwieralne wrota.

Krasnolud wziął szpadel, a Slavikus złapał za szyjki dwie puste butelki od wina i wyjąkał:

– Gronarze! Jezdę oburęcznym woj *hip* nowinkiem!

– Do boju, pokonajmy tę maszkarę! – krzyknął pijacko krasnolud, groźnie trzęsąc szpadlem, podbiegł do wrót. – Sezamie ty synu dziwki otwórz się!

Gronar uderzył z całej siły w bramę. Oprócz tego, że rozległ się głuchy dźwięk, nie było innego efektu. Po ciosie nie została nawet rysa.

– Uwaga katalupta lesiii – pusta butelka po winie nie trafiła nawet we wrota tylko w ścianę obok.

– Brama zrobiła unik… suka! – wyjaśnił Slavikus chwiejnie idąc w kierunku przyjaciela.

– Slavikusie, zaśpiewam ci pieśń mojego *hip* ludu…

Krasnolud zaczął wybijać rytm szpadlem o bramę.

 

„Jak się piwo mocno pieni,

Elf z zazdrości się zieleni.

Piwo różne ma wymiaryyy,,

Sprawia, że znikną twe koszmaryyy!

Chociaż przez nie tak się spijeee,

że się z przyjaciółmi bijeee.

Nie rób ze mnie głupkaaa,

lej mi piwo tu do kubkaaa!”

 

Gronar z taką werwą i powagą wybijał rytm, że Slavikus musiał przykucnąć, gdyż ze śmiechu nie dał rady stać. Nagle jednak śmiech uwiózł mu w gardle. Krasnolud dalej wybijał rytm, lecz za każdym razem uderzał w inną rurę i za każdym razem dźwięk był inny! Mocno nawalony podbiegł do pijanego krasnoluda, który spytał:

– Co myślisz, powinienem być bardem albo… kompożyrytorem?

– Daj mi tego szpadla, muszę coś sprawdzić!

– Proszę bardzo, możesz być w moim zespole, będziemy jeździć po festynach i będziemy orkiestrować…

Slavikus uderzył w pierwszą rurę i ostatnią, dźwięk był zupełnie inny. Nagle znaczenie niewielkich symbolów nabrało sensu – to były liczby! Prosty ciąg liczb, pokazujący kolejność uderzania, Slavikus znał je na pamięć i doszedł do wniosku, że ich graficzny rozmiar może odpowiadać kolejności. Zaczął kolejno uderzać, najmniejszy symbol był siódmy, kolejny trochę większy trzeci i tak dalej do jedenastego. Gdy ostatni dźwięk rozległ się w dolinie, brama po cichu otwarła się.

Slavikus stał zszokowany z szpadlem w dłoni.

– Gronar, przyjacielu mój, widzisz to? – Mag odwrócił się do krasnoluda, ale ten akurat stał odwrócony do niego plecami i oddawał mocz na kamień.

– Tak, tak, bardzo ładnie, masz świetne poczucie tego no ee rumu, rynny… rytmu! Zaiste zrobimy festyn z hazardem i dziwkami! A w zasadzie zapomnij o festynie i o haz…

Krasnolud nie dokończył, gdyż w tym momencie odwrócił się i zobaczył otwartą bramę.

– Na włochate Jovikowe jajca!

Slavikus bez namysłu wszedł do środka. Gronar podbiegł zaraz za nim.

– Zrób ten czar światełka, bo ciemno tu, jak u smoka w dupie.

Slavikus stworzył zaklęcie i kula światła zygzakiem poleciało do góry, oświetlając salę.

Wnętrze podobnie, jak ostatnio pełne było wielkich rzeźb, lecz teraz wszystkie kucały, z czołami dotykając podłogi i miały głowy skierowane w głębię korytarza.

-To był test! – wymamrotał oświecony Slavikus. – Pierwsza brama miała upewnić się, że władamy magią! Druga, że potrafimy logicznie myśleć zaś trzecia, że posiadamy inteligencję…

– Ta ostatnia najdłużej ci zajęła… – skomentował krasnolud.

– To dlatego, że… patrz tam!

Na końcu sali w kierunku, w którym olbrzymie figury składały hołd, wznosiło się kilkustopniowe podwyższenie z wielkim tronem, spoczywał na nim olbrzymi szkielet.

– Na Jovika on musiał mieć z trzy metry! Dobrze, że jest martwy.

Ciało ubrane było w białą szatę zaś na wielkiej czaszce leżała szczero złota korona. Slavikus podszedł bliżej i zauważył, że szkielet trzyma coś w otwartej dłoni, był to misterny pierścień koloru malachitu. Miał on bardzo cienką obwolutę i nieregularny postrzępiony kształt. Na pierwszy rzut oka był zbyt duży, mimo to młody mag postanowił włożyć go na wskazujący palec prawej dłoni.

– Ładny, ale zdecydowanie zbyt duży, może nadałby się na bransoletę dla jakiejś chudej panny? Nie, za mały, ale może dla dziecka? Ciekawe, z jakiego materiału jest zrobiony…

Slavikus przyglądał się pierścieniowi na swoim palcu. Nagle musiał zbliżyć rękę z biżuterią do oczu, gdyż wydawało mu się, że pierścień się poruszył!

– On się rusza, powoli, ale… patrz! Gronar!

– Przyjacielu za dużo piwa, to pewnie gra światła – krasnolud zaczął się gramolić na tron. – Lepiej pomóż mi sięgnąć po tę koronę…

Nagle pierścień błyskawicznie zacisnął się na palcu Slavikusa. Mocno.

– Aaaaaa kurwa, na w dupe ruchanego Jovika! Boli! Zaraza! Nie chce zejść!

– Slavikus co się…

Ból narastał w niesamowitym tempie. Pierścień zaczął wrzynać się mu w skórę. Po zaledwie paru sekundach przebił się przez nią i doszedł do samych kości. Cierpienie było straszne, najpierw dosięgnęło palca, potem opanowało całą dłoń. Rozchodziło się coraz głębiej i stawało się coraz potężniejsze. W tym momencie Slavikus otępiony bólem i po części alkoholem, rzucił czar, który instynktownie kojarzył mu się z ucieczką i otworzył się przed nim błękitny owal magicznego portalu.

Gronar z otwartymi ustami obserwował makabryczną scenę, Slavikus niespodziewanie zaczął wyć i miotać ręką dookoła. Nie wiedząc co zrobić, biedny krasnolud stał zaskoczony, z dłonią wyciągniętą po koronę. Nagle mag zamachał drugą ręką i przed nim otworzył się błękitny portal. Czarodziej rzucał się dookoła szaleńczo i wpadł w niego, a ten błyskawicznie zamknął się za nim. Gronar został sam w ciemnościach.

– Ja już nie pije… nigdy.

 

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++ 

 

Slavikus obudził się w ciemności, tym razem, zanim zaczął panikować, wyczarował światło. Dobra wiadomośc była taka, że nie jest ślepy, zła, że nie miał pojęcia, co się stało. Wnioskując po tym, jak mocno bolała go głowa i suszyło na potęgę, musiał przespać w tym miejscu kilka godzin. W tym miejscu… gdzie w ogóle był? Szybkie oględziny wykazały, że znajdował się w jakieś sporej jaskini… jak się tu znalazł?

Nagle wspomnienia z popijawy wróciły. Slavikus szybko zbadał rękę, na której miał pierścień. Zniknął?

Na pierwszy rzut oka tak to wyglądało, lecz po starciu zaschniętej krwi zobaczył, a w zasadzie wyczuł, że pierścień dostał się pod jego mięśnie i doszedł do kości. Pod skórą zauważył cienkie ciemne linie, mógł zginać palcem i miał pełną sprawność dłoni. Nie czuł nawet obcego ciała, tylko gdy dotykał to miejsce, wyczuwał coś nienaturalnego.

Miał teraz ważniejsze zmartwienie na głowie. Gdzie do cholery był? Rzucił zaklęcie magicznego portalu pierwszy raz w życiu, gdyż wcześniej po prostu go nie znał! Czar ten opanowali magowie, którzy doszli do stopnia mistrza magii, a on nie był nawet pełnoprawnym czarodziejem! Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem było to, że ten przeklęty pierścień otworzył przejście.

Zaklęcie portalu należało do podstawowych czarów metalogistycznych, dzięki niemu magowie mogli przebywać długie dystanse w zaledwie mgnieniu oka. Stworzenie go wymagało sporej wiedzy i pochłaniało dużo energii. Najdziwniejsze, że czar ten mógł przenieść maga tylko do miejsca, w którym ten już kiedyś był, które czarujący mógł zwizualizować w swoim umyśle. Slavikus był pewien, że pierwszy raz jest w tej jaskini. Męczyło go pragnienie, więc postanowił szybko znaleźć wyjście. Pozostała mu decyzja iść w lewo czy w prawo… Ah, niech będzie lewo – pomyślał.

– Gronar! Ty pijaku zawszony! Gronar, jesteś tu? – Może znajdował się w głębi tego dziwnego budynku, do którego weszli? Albo jest w jakiejś jaskini, którą krasnoludy właśnie adoptują do roli kopalni?

Slavikus usłyszał tylko własne echo, więc postanowił iść dalej i szukać wyjścia. Podążał w głębię ciemnej jaskini o bardzo wysokim sklepieniu, była naprawdę spora. W którymś momencie usłyszał hałas i jako że był pewien, że nadal jest w Slavi w której brak jest jakichkolwiek groźnych istot, raźnie ruszył w kierunku odgłosów.

– To pewnie krasnoludzcy górnicy – pomyślał zadowolony.

Wielki korytarz stawał się jeszcze większy i nagle po ostrym skręcie mag zobaczył, że do środka wpada światło słońca. Poszedł w kierunku wyjścia, czując ciepły powiew, hałas stawał się coraz głośniejszy. Gdy udało mu się opuścić jaskinię, ostre światło oślepiło go, zakrył więc twarz ręką. Gdy po paru sekundach oczy przywykły do blasku, aż sapnął z zaskoczenia.

– Jedno słońce? Co do cholery?

Idąc wzrokiem w kierunku głośnego hałasu, spuścił wzrok z nieba na otaczającą go okolice.

– O… nie… nie…nie… to najgorszy dzień mojego życia!

Wyjście jaskini znajdowało się w połowie wysokości wzgórza, pod którym obozowała olbrzymia armia bestioludzi. Dziesiątki tysięcy orków, ogrów, a nawet olbrzymy i behemoty! Było ich tak wiele, że wąska dolina, którą widział przed sobą, została szczelnie zapełniona setkami namiotów i kręcących się między nimi dzikich. Cóż za olbrzymia armia! Dlaczego on się tu znalazł? Gdzie tak naprawdę jest? Co tu się dzieje? Olbrzymy, jasna cholera, ależ te dranie są duże! Zaraz ktoś mnie zobaczy, lepiej…

Usłyszał chrobotanie po swojej lewej stronie, zobaczył zbliżającą się do niego olbrzymią, kilkumetrową mocno owłosioną i zgarbioną sylwetkę. W okrwawionym pysku stwór trzymał martwego bazyliszka, który w porównaniu do potwora, wyglądał na śmiesznie małego.

– Kurwa behemot… – wyszeptał przerażony mag.

Stwór wypuścił z pyska zdobycz i spojrzał prosto na Slavikusa. Czarodziej wiedział, że nie miał szans w walce, nikt nie miał szans z tą przerażającą istotą! Trzeba uciekać i to szybko! Spanikowany zaczął biec w kierunku, z którego przyszedł. Słyszał głośny tupot potwora tuż za sobą, coraz bliżej i bliżej, niemal czuł jego oddech na plecach. Zginie tu i teraz, pożarty przez olbrzymią kreaturę!

– Aaaaa pomocy! Zarazaaaaa! – Nagle przed nim pojawił się znikąd błękitny owal portalu.

Przebiegł przez niego, zobaczył łąkę i postać człowieka. Czuł, że potwór przejdzie przez portal, więc szybko stworzył kolejny. Tak! To on otwierał instynktownie portale! Nie wiedział, jak to robi i nie miał czasu nad tym myśleć. Potwór zbliżał się, więc nie było wyboru. Złapał za szmaty oszołomioną postać i krzyknął:

– Biegnij ty głupcze!

Obaj wpadli do nowego portalu, który szybko się za nimi zamknął.

Byli bezpieczni, ale… gdzie byli?

Koniec

Komentarze

Raptorze, opamiętaj się!

W ciągu pięciu dni wrzuciłeś kilka tekstów, liczących łącznie prawie ćwierć miliona znaków. Mam nadzieję, że nie jesteś wielkim optymistą, bo nie chciałabym abyś się rozczarował, ale obawiam się, że Twoje dzieła nie zostaną szybko przeczytane, o ile w ogóle, tym bardziej, że uprzedzasz o ich prawdopodobnej niedoskonałości.

 

I ja Cię pozdrawiam, Raptorze. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie w pełni wykształcony czarodziej to temat stary, ale wdzięczny. Przygody Slavicusa zaczynają się sympatycznie, ale w końcu robią się nudnawe – jak długo można mieć farta i przypadkiem znajdować rozwiązania problemów?

Z wykonaniem nadal nie jest dobrze – literówek dość dużo (szczególnie w ogonkach polskich liter), interpunkcja kuleje. Na przykład wołacze, Raptorze, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Analiza magiczna składał się z usypiająco nudnego wykładu, po którym następowały jeszcze gorsze praktyki magiczne (na wykładach można było się przynajmniej przespać).

Literówka. Pierwsza (chyba) z wielu.

Dodatkowo dostarczono mu nowa lnianą koszulę i skurzane spodnie

Jakie spodnie?! Edytor Ci tego nie podkreślił? I literówka przy okazji.

lecz tą na pewno będzie wspominał najlepiej.

Tę.

podziemna hala wysoka na 20 metrów

Liczby raczej piszemy słownie.

kilku metrowych => kilkumetrowych

Przyszedł mag profesjonalysta (błąd zamierzony) i raz dwa problem rozwikłał.

Wywaliłabym ten nawias w cholerę. Jeśli już, to przypis albo informacja w przedmowie czy gdzieś tam, że niektóre błędy są zamierzone, bo prostym/ wstawionym rozmówcom zdarza się przekręcać trudne słowa.

 

No i Reg ma rację – wyluzuj trochę z wrzucaniem długich tekstów. Zbierz informację zwrotną pod jednym i wykorzystuj w następnych. Czy ja już Ci nie pisałam, że biernik od “ta” brzmi “tę”?

Babska logika rządzi!

Przeczytałam wszystko co zamieściłeś na portalu o swoim świecie po Sferostyku. I jakkolwiek faktem są różne literówki czy powtórzenia, to ja i tak kupuję twoją  historię. Czytało się bardzo przyjemnie, a kilku chwilach ten świat mnie zupełnie pochłonął. 

 

 

 

 

Tej części jeszcze nie czytałam, ale pomysł jest fajny, więc tu wrócę.

Chciałam tylko zaznaczyć, że mnie czytałoby się znacznie przyjemniej, gdyby wykonanie było bardziej staranne. Weź pod uwagę to, co mówią dziewczyny i w kolejnych tekstach uwzględnij sugestie, wyjdzie im (tekstom, nie sugestiom) to na dobre ;)

Przynoszę radość :)

Druga cegła na moim dyżurze. Nie wiem czy to ogarnę…

Pomysł może nie jest zły, ale wykonanie trochę razi. Już w pierwszym akapicie masz sporo powtórzeń (miał, jeszcze jedno). Musisz bardziej dopracowywać swoje teksty, lub wrzucać je wcześniej na betaliste w celu wyłapani błędów.

Ogólnie przygody Slavikusa przypominają mi bardzo moje młodzieńcze teksty (pisane w wieku 10-15 lat).

“Slavikus Wspaniały” ma poważniejsze wady niż literówki i nawiasy. Są to wady struktury.

 

Po pierwsze: Ciąg szczęśliwych przypadków, dzięki którym Slavikus wychodzi cało z wszelkich opresji, jest niczym nieuzasadniony. Gdyby miały one jakieś umocowanie w mechanice świata, która byłaby stopniowo odkrywana, we wcześniejszych przeżyciach bohatera, ujawnianych w jego wspomnieniach itp., wówczas akcja miałaby jakiś sens. A tak otrzymaliśmy nudną opowieść o człowieku, któremu mimo początkowych przeciwieństw wszystko wychodzi. Nie ma w takim przypadku miejsca na prawdziwe zmaganie z losem i samym sobą. Zamiast tego otrzymaliśmy coś w rodzaju taniego erpega.

 

Po drugie: Opowieść karczmarza, wypełniająca środkową część dziełka, w żaden sposób nie wiąże się z całością. To znaczy widać, że chodziło w niej o nawiązanie do pojawiających się w końcówce niebieskich portali, ale poza tym nic z niej dla całości utworu nie wynika. Jest obcym wtrętem niczego nie wnoszącym do opowiadanej historii.

 

Tak na marginesie:

 

Z niebieskiego owalu wyszedł Areon i uwolnił Shalibar od zbójów.

 

– Coś niesamowitego, tak potężny mag… kto to mógł być? – Dziwi się Slavikus.

 

Jak to kto? Przecież karczmarz wyraźnie powiedział: Areon. ;)

 

Po trzecie: Utwór nie ma zakończenia, nie można nazwać go więc opowiadaniem. Bohater przechodzi na coraz wyższe poziomy gry, a po osiągnięciu kolejnego historia nagle się urywa. I może tam,  w dalszej, zakrytej części utworu, znajduje się wyjaśnienie przyczyn nadzwyczajnego szczęścia Slavikusa, a także sensu opowieści karczmarza oraz tego, kim jest mag Areon. Dopóki jednak autor nie dopisze dalszego ciągu, jego twór będzie dziełem kalekim. Choćby poprawił wszystkie literówki.

Nowa Fantastyka