- Opowiadanie: Dinos - Sprawa Pickmana

Sprawa Pickmana

Życzę macek, to znaczy miłego czytania. I proszę nie czytać tego po zmroku.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Sprawa Pickmana

Moja historia może wam się wydać dziwaczna, obrazoburcza i nadnaturalna, ale pewnie uznacie ją, za majaczenia szaleńca. Ja sam także bym w nią nie uwierzył i każdego, kto by opowiedział mi to zdarzenie, zaaprobował mu leczenie psychiatryczne, lecz to wszystko spisywane na tych kartkach, przydarzyło mi się naprawdę. Pewnie spytacie, dlaczego to zapisuję? Czy nie mógłbym po prostu o tym zapomnieć? Odpowiedź jest prosta, lekarz pracujący w szpitalu dla umysłowo chorych w Denver, gdzie znajduję się od miesiąca, z powodu problemów natury psychicznej i dla polepszenia stanu ducha, polecił, abym wyrzucił to z głowy i w ten sposób, ostatecznie i definitywnie oczyścił umysł z tych ohydnych wspomnień.

Może zacznę od początku. Jestem prywatnym detektywem od kilku lat, po tym, jak odszedłem z policji w Bostonie. Mój chleb powszedni to śledztwa dotyczące zdrad małżeńskich, poszukiwanie ukrytych majątków mężów przed żonami, poszukiwanie zaginionych przedmiotów oraz no właśnie ludzi. Ta sprawa dotyczyła konkretnego mężczyzny, malarza Richarda Uptona Pickmana i nic nie wskazywało, że to dochodzenie będzie różniło się od podobnych. Zgłosił się do mnie jego ojciec, starszy pan załamany nagłym zniknięciem syna. Policja po dwóch miesiącach zaprzestała poszukiwań ze względu na brak jakichkolwiek świadków zaginięcia. Jak zwykle zacząłem go wypytywać o wszystko, co było związane z jego synem, gdzie mieszkał, jak spędzał wolny czas, z kim często rozmawiał i się przyjaźnił. Zleceniodawca odpowiadał na nie bez skrępowania i nawet mówił więcej, niż trzeba było. Wszystko skrzętnie zapisywałem, nie wiadomo, która informacja mogła być na wagę złota i pomogłaby szybko rozwiązać sprawę. Poprosiłem go też o najbardziej aktualne zdjęcie syna, które mi od razu wręczył. Po wszystkim pożegnałem się z nim i odprowadziłem do drzwi mego gabinetu. Jeszcze raz sprawdziłem notatki i znalazłem punkt zaczepienia, od którego mogłem zacząć śledztwo, czyli “Klub Artystów” przy Beacon Street. Postanowiłem udać się tam następnego dnia.

 

 

 

Zapoczątkowanie dochodzenia od kawiarni okazało się niepotrzebnym wydawaniem pieniędzy na taryfę. Stało się oczywistym, że nikt nic nie wiedział o zaginięciu Pickmana, a jedyną użyteczną informację zdradził mi skonfliktowany z nim artysta pan Reid. Uważał on poszukiwanego za człowieka, który od dawna powinien leczyć się w psychiatryku. W toku dalszej rozmowy opowiadał o potwornym obrazie, który tamten namalował, “Posiłek ghoula”. Opis jego był tak przerażający, że nawet nie zanotowałem tego. Wspomniał, że obraz wzbudził zainteresowanie ich wspólnego kolegi Olivera Thurbera, który od tamtego czasu zaczął się przyjaźnić z zaginionym. Podziękowałem mu za tę informację i skierowałem się do wyjścia, lecz on nagle mnie złapał za ramię i z powrotem posadził na krześle przy stoliku. Wtenczas wypowiedział zdanie, które po tym, co przeżyłem, okazało się prorocze. “Biedny Oliver, po tym, jak się z nim zadał, po niecałych czterech miesiącach wylądował w klinice psychiatrycznej. Podobno bał się własnego cienia. Po załamaniu nerwowym coraz rzadziej odwiedza nasz klub. Gdyby nie wnuk, pewnie by zwariował. Niech pan lepiej uważa i głęboko się zastanowi, czy warto szukać Pickmana”. Nic nie odpowiedziałem na te słowa, po prostu wstałem i powiedziałem do widzenia i wyszedłem. Do tej pory pamiętam twarz Reida, pełną smutku i troski. W ciągu kilku godzin okazało się, że miał rację.

 

 

 

Po tej rozmowie od razu pojechałem do domu pana Thurbera. Służący przywitał mnie uprzejmie, zabierając płaszcz i zaprosił do salonu, abym poczekał na gospodarza. Pokój był urządzony z gustem i od razu widać, że pan domu miał niezwykły, acz dobry smak i pewnie był świetnym malarzem. Podczas gdy chciałem usiąść na fotelu przed kominkiem, zauważyłem na przeciwległym młodego człowieka, który spoglądał na mnie znad książki. Przywitałem się z nim i okazało się, że to wnuk pana Olivera, Eliot. Nie dane nam było wymienić więcej, niż kilku zdań, gdyż nagle pojawił się kamerdyner oznajmiający nadejście pana. Poprosił także by młodzian, na czas rozmowy udał się do swojego pokoju. Pożegnaliśmy się z uśmiechem  i już chłopaka nie było.

Po niecałej minucie, Thurber pojawił się i od razu zapytał, czego od niego chcę. Wytłumaczyłem mu, że jestem prywatnym detektywem zatrudnionym przez ojca Pickmana w celu jego szczęśliwego odnalezienia. Twarz starca ze spokojnej i uśmiechniętej, nagle przeobraziła się w przerażoną z widocznym grymasem niemal fizycznego bólu. Ledwo słyszalnym głosem kazał mi się wynosić. Kiedy próbowałem coś powiedzieć, podniósł rękę w geście sprzeciwu i powtórzył swoje żądanie. Nie mogąc dojść do słowa, po prostu wstałem i skierowałem się do korytarza. Służący już tam na mnie czekał. Pomógł mi się ubrać i pożegnał uprzejmie. Wyszedłem na zewnątrz i nie wiedząc co robić, jak zwykle udałem się na spacer. To zawsze pomagało mi skupić myśli.

Po niecałych stu metrach od domu, w którym była osoba mogąca pomóc mi w śledztwie, usłyszałem, jak ktoś za mną biegnie. Odwróciłem się i ujrzałem Eliota. Zdyszany dobiegł do mnie. I od razu powiedział, że ma informacje mogące ruszyć dochodzenie do przodu. Wezwałem taksówkę i już po chwili znaleźliśmy się przed kawiarnią, gdzie mogliśmy spokojnie porozmawiać. Obaj zamówiliśmy herbatę i tylko kiedy kelner zniknął nam z pola widzenia, rozpoczęliśmy rozmowę. Młody zaczął od tego, że dziadek, po kuracji w klinice, opowiedział o swojej znajomości z Pickmanem. O tym, jak był żywo zainteresowany obrazami przyjaciela, jak to, że uważał go za najlepszego malarza grozy w historii. W końcu dotarł w swojej opowieści do ich wspólnej wycieczki do North End, dzielnicy biedoty.

Nagle zrobiło się ciekawie, bo okazało się, że poszukiwany, pod nazwiskiem Peters wynajmował suterenę od jakiegoś Sycylijczyka. Zanotowałem to skrzętnie i oczami wyobraźni widziałem smutny los malarza. Pewnie podczas malowania został zaatakowany przez jakiegoś bezdomnego, zabity i okradziony, a jego ciało rozkładało się od kilku miesięcy, kiedy wszyscy go szukali. Ciekawe, czy sam Thurber nie był zamieszany w jego zabójstwo i dlatego tak zareagował na moją wizytę. W międzyczasie podano nam herbatę. Nagle zauważyłem uśmiech na twarzy mego rozmówcy, kiedy wspominał, jak to dziadek był przestraszony obrazami, jakie ujrzał w tamtym domu i zdjęciem, które stamtąd wyniósł i później spalił w kominku. Wspomniał także, że podobno ród Pickmana pochodził z samego, osławionego polowaniem na czarownice, Salem. Po tych słowach skończył. Nie pytałem go już o nic, tylko się pożegnaliśmy i udaliśmy w swoją stronę. Mając już w głowie rozwiązanie zagadki, musiałem znaleźć już tylko tę suterenę i na tym sprawa by się skończyła. Jaki ja byłem  w ten czas głupi. Nie różniłem się wcale od Eliota, który bardziej powinien wziąć słowa swojego dziadka do serca.

 

 

 

W ciągu kilku godzin znalazłem właściciela domu wynajmowanego przez Pickmana. Pan Corleone podał mi dokładny adres i zaoferował pomoc w poszukiwaniach. Musiałem się zgodzić, bo tylko on miał klucz. Umówiliśmy się przed domem na ósmą wieczorem. O uzgodnionej porze podjechałem taksówką pod wskazany adres. Właściciel już czekał na mnie przed powoli rozsypującą się ruderą. Niewiele myśląc, poprosiłem go, aby otworzył spróchniałe drzwi. Weszliśmy do słabo oświetlonego hallu, na którego ścianach przybito boazerię z ciemnego dębu. Wystrój korytarza wskazywał, że budynek został postawiony jeszcze przed osiemnastym wiekiem. Po włączeniu światła ukazał nam się widok ścian pokrytych bluźnierczymi obrazami, wiszącymi nad boazerią. Były tak straszne i ohydne, że zaczęło mi zbierać się na wymioty. Włoch zaczął głośno się modlić i przeklinać lokatora za ten horror na ścianach. Widok tych zniekształconych twarzy do dziś mi się śni i dlatego nie zamieszczam ich opisu. Wszystkie były okropne i jedyne, co je różniło to tła, na których zostały namalowane. Cmentarze, klify, starodawne lasy, w których nigdy nie było człowieka, ceglane tunele i stare pokoje pokryte boazeriami stanowiły drugi plan. Obaj mocno przestraszeni nadnaturalną grozą od razu ruszyliśmy do pokoju artysty.

W pracowni zobaczyliśmy rzeczy tak przerażające, że wymykają się ludzkiemu rozumowi. Nigdzie jednak nie było śladów samego Pickmana. Nie było także widać oznak walki i ludzkiej obecności od bardzo dawna. Wszystko pokrywał kurz i tynk z sufitu, odpadający płatami z powodu zacieków. Ze ścian zwisały ogromne pajęczyny. Widok, który się rozpościerał, można było zaliczyć do dawnego domostwa purytanina, którego gosposia wzięła wolne po tym, jak zobaczyła, czym zajmował się jej pan i uznała go za czarnoksiężnika. Corleone zaproponował, abyśmy zajrzeli do piwnicy. Zgodziłem się na to bez wahania, byle dalej nie oglądać tych plugawych malowideł.  

W trakcie schodzenia spytałem go, dlaczego nie wynajął tego miejsca komuś innemu. Odrzekł, że i tak nie znalazłby chętnych na wynajem tej ruiny, chociaż miesiąc po tym, jak lokator przestał płacić czynsz, zamieścił w gazecie ogłoszenie. Gdy byliśmy już na dole, brak światła wymusił na nas włączenie latarek. Powoli omiataliśmy teren światłem, by uzyskać rozeznanie, gdy nagle trafiliśmy na studnię, na której położona była drewniana klapa i nagle oświetliłem To! Najbardziej przerażający obraz Pickmana, swoiste przeklęte arcydzieło. Człowiek o głowie psa i krwistych czerwonych oczach namalowany na tle murów tego podziemia. Zapamiętale miażdżył czaszkę szkieletu, trzymając go w swoich kościstych, zakończonych pazurami łapach. Jego głowa była ohydna, spiczaste uszy, krwiste oczy, płaski nos i wydatne wargi przerażały każdego. Jego przykucnięta, prawie podobna do człowieka sylwetka, wyglądała, jakby szukała lepszego pokarmu, niż to, co miała w garści. Wydawał się tak realistyczny, że Sycylijczyk krzyknął na całe gardło. W tej samej chwili usłyszeliśmy szuranie pod naszymi stopami. Włoch zaczął się modlić w swoim języku coraz gorliwej, wraz z narastającym hałasem wokół nas. Wkrótce także ściany wypełniły się odgłosami tumultu. Nagle dźwięk przeniósł się do studni. Coś nagle zaczęło napierać na klapę studni od spodu. Wyjąłem rewolwer i całkowicie skupiony czekałem, co stamtąd wyjdzie. Włoch upadł na kolana i zaczął zawodzić i wyć ze strachu. Tu moja pamięć, co do wydarzeń tamtej nocy się kończy. Obudziłem się nagle w szpitalu w Denver.

Ze słów personelu dowiedziałem się, że znaleziono mnie następnego dnia rano błąkającego się po cmentarzu Copp’s Hill, majaczącego coś o psiogłowych ludożercach, w poszarpanym ubraniu, licznymi siniakami i obtarciami, i bez rewolweru. Dopiero po dwóch dniach ciągłego snu się obudziłem. Policja następnego dnia po odzyskaniu przeze mnie przytomności wypytała mnie, co robiłem na miejscu spoczynku umarłych, na co nie mogłem odpowiedzieć, bo sam tego nie wiedziałem, lekarze wytłumaczyli im, że najprawdopodobniej to wynik szoku, który przeżyłem tamtej nocy i amnezja jest jakby próbą ratunku mojego przerażonego umysłu, abym zachował jakąś dozę poczytalności. Odpuścili sobie wtenczas ten wątek, czekając, aż sobie wszystko przypomnę i zaczęli pytać, co robiłem na kilka dni poprzedzających incydent na nekropoli. Więc zacząłem ze wszystkimi szczegółami opowiadać o moim śledztwie i o wyprawie do North End, o przeszukiwaniu wynajętej sutereny malarza i o tym, co pamiętam z piwnicy.

Służby porządkowe udały się pod wskazany adres i odkryły w piwnicy tuż obok studni resztki pana Corleone. Dokładne badania jego zwłok wskazały, że był zjadany żywcem. Na kościach odkryto ślady zębów psów i co najstraszniejsze ludzkich. Te wszystkie informacje po starej znajomości opowiedział mi, kilka dni później po zbadaniu miejsca zbrodni mój stary kolego z akademii policyjnej. Spytałem go na odchodnym o klapę na abisynce. Odparł, że była zamknięta, dodał także, że nie znaleziono mojego rewolweru i śladów po kulach na ścianach piwnicy i denacie. Zmroziło mi to krew w żyłach, choć sam nie wiem czemu? Policja nie mając żadnych tropów, zamknęła śledztwo, stwierdzając, że zostaliśmy zaatakowani przez hordę psów, a po zbadaniu czy moje zęby pasują do śladów na kościach Sycylijczyka i orzekli, że nie gryzłem ich, mój udział tej sprawie zakończył się na roli świadka, który nie mógł sobie przypomnieć, co stało się tej nocy w piwnicy.

To wszystko. Możecie w to wierzyć lub nie wierzyć, ale to szczera prawda. Lekarz miał rację, kiedy ta historia leży tuż przede mną, zapisana na kartkach, wydaje się taka nierealna i powoli wychodzi mi z głowy. Pytacie, więc czemu jeszcze tutaj leżę. Dlatego, że zacząłem bać się swych snów. Co noc lunatykuję i szarpię się, podobnymi jak do tego z obrazu monstrami, z psiogłowymi potworami o krwistoczerwonych oczach, po dawno zapomnianych i zapuszczonych tunelach, niewykopanych ręką ludzką, a kiedy dostaję środek uspokajający, majak przekształca się w ucieczkę przed człowiekiem w obszarpanych łachmanach z długimi włosami i brodą, który usiłuje mnie dopaść i zabić. Nagle wtenczas odnajduję wyjście z korytarza wprost ku światłu i w tej samej chwili się budzę. Nie wiem, dlaczego boję się tego mężczyzny. Nie mogę przypomnieć sobie jego twarzy, lecz wydaje mi się znajoma, jakbym gdzieś ją już widział i tak przerażająca, pokryta świeżą krwią skapującą z włosów i twarzy, że wolę nie wiedzieć czyją. Nieważne. Te słowa są moimi ostatnimi, ponieważ już zapisałem wszystkie podarowane mi strony.

Koniec

Komentarze

Fiu, fiu, już pierwszy tekst?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

No cóż, Dinosie, Sprawa Pickmana, w obecnym kształcie, raczej nie nadaje się do czytania. Zlekceważyłeś interpunkcję, skutkiem czego większość zdań jest mało czytelna, a znaczenia niektórych musiałam się domyślać, nie mając żadnej pewności, czy dobrze odgadłam Twoje intencje. Sporo błędów, nadmiar zaimków, liczne powtórzenia i wiele literówek dodatkowo utrudniały lekturę, której, niestety, nie mogę zaliczyć do przyjemnych. Zwarte bloki tekstu, niemal pozbawione akapitów, także nie ułatwiają czytania.

Sama opowieść niespecjalnie mi się podoba. Zapewne zamierzałeś opisać zdarzenia mrożące krew w żyłach, ale zamierzenie chyba się nie powiodło. Cała historia zdaje się prościutka i straszliwie monotonna, i jak na mój gust ani to specjalnie kryminał, ani straszny horror.

Mam wrażenie, że niepotrzebnie pospieszyłeś się z publikacją opowiadania.

 

ale pew­nie uzna­cie ją za ma­ja­cze­nia sza­leń­ca. Ja sam pew­nie bym w nią nie uwie­rzył i każ­de­go, kto by mi opo­wie­dział uznał­bym za sza­leń­ca… – Powtórzenia.

 

le­karz opie­ku­ją­cy się mną w szpi­ta­lu dla umy­sło­wo cho­rych w De­nver od mię­sią­ca, z po­wo­du moich pro­ble­mów na­tu­ry psy­chicz­nej dla po­lep­sze­nia stanu mego ducha, po­le­cił mi, abym wy­rzu­cił to z sie­bie w ten spo­sób i osta­tecz­nie, i de­fi­ni­tyw­nie oczy­ścił mój umysł przy tym z ohyd­nych wspo­mnień. – Nadmiar zaimków. Literówka.

 

Jesz­cze raz spraw­dzi­łem no­tat­ki i zna­la­złem punkt za­cze­pie­nia, od któ­re­go mo­głem za­cząć “Klub Ar­ty­stów” przy Be­acon Stre­et. – Co to znaczy, że detektyw mógł zacząć Klub Artystów?

 

Po­sta­no­wi­łem się tam udać na­stęp­ne­go dnia. Uda­nie się do ka­wiar­ni oka­za­ło się nie­po­trzeb­nym wy­da­wa­niem pie­nię­dzy na ta­ry­fę. Oka­za­ło się… – Powtórzenia.

 

a je­dy­ną uży­tecz­ną in­for­ma­cje zdra­dził mi… – Literówka.

 

W ten czas wy­po­wie­dział zda­nie… – Wtenczas wy­po­wie­dział zda­nie

 

Bied­ny Oli­ver, po tym, jak się z nim zadał po nie ca­łych czte­rech mie­sią­cach… – Bied­ny Oli­ver, po tym jak się z nim zadał, po nieca­łych czte­rech mie­sią­cach

 

Po za­ła­ma­niu ner­wo­wym, co raz rza­dziej od­wie­dza nasz klub.Po za­ła­ma­niu ner­wo­wym, coraz rza­dziej od­wie­dza nasz klub.

 

czy warto szu­kać Pick­ma­na.” – …czy warto szu­kać Pick­ma­na.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Pokój był urzą­dzo­ny z gu­stem. Od razu było widać, że pan domu był nie­zwy­kłym es­te­tą… – Początki byłozy.

 

Po nie całej mi­nu­cie Thur­ber po­ja­wił się i od razu się spy­tał, czego od niego chcę.Po niecałej mi­nu­cie Thur­ber po­ja­wił się i od razu zapy­tał, czego od niego chcę.

 

Po nie ca­łych stu me­trach od domu… – Po nieca­łych stu me­trach od domu

 

Oboje za­mó­wi­li­śmy her­ba­tę… – Piszesz o mężczyznach, więc: Obaj za­mó­wi­li­śmy her­ba­tę

Oboje, to mężczyzna i kobieta.

 

Młody za­czął od tego, że jego dzia­dek po ku­ra­cji w kli­ni­ce opo­wie­dział mujego zna­jo­mo­ści z Pick­ma­nem. – Proponuję: Młody za­czął od tego, że dzia­dek, po ku­ra­cji w kli­ni­ce, opo­wie­dział o swojej zna­jo­mo­ści z Pick­ma­nem.

 

bo oka­za­ło się, że po­szu­ki­wa­ny wy­naj­mo­wał tam su­te­re­nę pod na­zwi­skiem Pe­ters… – Suterena miała nazwisko?

Pewnie miało być: …bo oka­za­ło się, że po­szu­ki­wa­ny, pod na­zwi­skiem/ posługując się nazwiskiem Pe­ters, wy­naj­mo­wał tam su­te­re­nę

 

W mię­dzy cza­sie po­da­no nam her­ba­tę.W mię­dzycza­sie po­da­no nam her­ba­tę.

 

jak to dzia­dek był prze­stra­szo­ny ob­ra­za­mi jakie uj­rzał w tam­tym domu… – …jak to dzia­dek był prze­stra­szo­ny ob­ra­za­mi, które uj­rzał w tam­tym domu

 

Mając już w gło­wie roz­wią­za­nie za­gad­ki, mu­sia­łem zna­leźć już tylko su­te­re­nę… – Mając już w gło­wie roz­wią­za­nie za­gad­ki, mu­sia­łem zna­leźć tylko su­te­re­nę

 

Umó­wi­li­śmy się przed domem na ósmą wie­czo­rem. O umó­wio­nej porze… – Powtórzenie.

 

Nie wiele my­śląc po­pro­si­łem go… – Niewiele my­śląc, po­pro­si­łem go

 

Wy­strój ko­ry­ta­rza wska­zy­wał, że bu­dy­nek zo­stał wy­bu­do­wa­ny… – paskudne powtórzenie.

 

widok ścian po­kry­tych bluź­nier­czy­mi ob­ra­za­mi wi­szą­cych nad drew­nem po­kry­wa­ją­cym ścia­ny. – Drewno pokrywające ściany, to boazeria. Powtórzenie.

Proponuję: …widok ścian po­kry­tych bluź­nier­czy­mi ob­ra­za­mi, wi­szą­cymi nad boazerią.

 

Wszyst­kie były okrop­ne i je­dy­ne, co je róż­ni­ło to tła na któ­rych zo­sta­ły na­ma­lo­wa­ne, cmen­ta­rza­mi, kli­fa­mi, sta­ro­daw­ny­mi la­sa­mi, któ­rych nigdy nie było czło­wie­ka, ce­gla­ne tu­ne­le i stare po­ko­je po­kry­te bo­aze­ria­mi. – O co chodzi w tym zdaniu?

 

Oboje mocno prze­stra­sze­ni nad­na­tu­ral­ną grozą od razu ru­szy­li­śmy do po­ko­ju ar­ty­sty.  – Obaj, mocno prze­stra­sze­ni nad­na­tu­ral­ną grozą, od razu ru­szy­li­śmy do po­ko­ju ar­ty­sty.

 

W pra­cow­ni zo­ba­czy­li­śmy rze­czy tak prze­ra­ża­ją­ce, że umy­ka­ją się ludz­kie­mu ro­zu­mo­wi. – …że umy­ka­ją ludz­kie­mu ro­zu­mo­wi. Lub: …że wymy­ka­ją się ludz­kie­mu ro­zu­mo­wi.

 

Wszyst­ko po­kry­wał kurz i tynk z su­fi­tu. – Sufit oberwał się?

 

…tra­fi­li­śmy na stud­nie, na któ­rej po­ło­żo­ny był drew­nia­na klapa… – Literówki.

 

w raz z na­ra­sta­ją­cym ha­ła­sem wokół nas. – …wraz z na­ra­sta­ją­cym ha­ła­sem wokół nas.

 

Wkrót­ce także ścia­ny wy­peł­ni­ły się tu­mul­tem. – W jaki sposób ściany mogą wypełnić się tumultem?

 

naj­praw­do­po­dob­niej to wynik szoku jaki prze­ży­łem tam­tej nocy… – …naj­praw­do­po­dob­niej to wynik szoku, który prze­ży­łem tam­tej nocy

 

Więc za­czą­łem ze wszyst­ki­mi szcze­gó­ła­mi opo­wie­dzać o moim śledz­twie… – Co robił???

 

Co noc lu­na­ty­ku­jeszar­pie się… – Literówki.

 

a kiedy do­sta­je śro­dek uspo­ka­ja­ją­cy… – Literówka.

 

że wole nie wie­dzieć czyją. – Literówka.

 

Nie ważne.Nieważne.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć.

Zacząłem i urwałem.

Ty zacząłeś jak Lovecraft, ale dziecię Twe “zdechło” szybko. Padło po kilku linijkach wskutek niedoboru poprawności interpunkcyjnej.

A że nie da się żyć z takim niedoborem, to kultyści już skandują: Io! Io! Cthulhu fhtagn!

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Poprawione.

Nie wiem, Dinosie, czy wszystko poprawiłeś, ale w tekście nadal jest sporo niedoróbek. I, niestety, podpisuję się pod zdaniem Reg. To, że napisałeś, iż coś tam wydało się detektywowi straszne, obrzydliwe itd. nie oznacza, że będzie takie samo dla czytelnika. Nie przeraziłeś mnie.

Ale znalazłam jeden plus – klimacik Twojego opowiadania.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mnie też, mimo zapadającego za oknem mroku, nie wystraszyło, ale ja się zwykle literek nie boję.

Błędów sporo zostało. Interpunkcja nadal niedomaga.

Pokój był urządzony z gustem i od razu widać, że pan domu miał niezwykły, acz dobry gust i pewnie świetnym malarzem.

Powtórzenie i coś się posypało w końcówce.

na której położony była drewniana klapa i nagle oświetliłem

Literówka. Nie jedyna w tekście.

Babska logika rządzi!

Sparafrazowałeś Dinosie “Model Pickmana” (który czytałem przedwczoraj, więc jakoś mi tam w umyśle rezonuje). O ile “Model Pickmana” jest cholernie złym opowiadaniem, które dzisiaj przestraszyć może chyba tylko bardzo strachliwego przedszkolaka, o tyle jest napisane bardzo przystępnym językiem (podczas, gdy “Sprawa Pickmana” trąci delikatnie pretensjonalną stylizacją) i stanowi rodzaj artystycznego manifestu (podczas gdy “Sprawa Pickmana” stanowi tekst konkursowy). Zreplikowałeś wszystkie błędy i niezdarności Lovecrafta, dodałeś kilka od siebie (najpewniej z pośpiechu, ale mimo wszystko) i zostałeś z tekstem wtórnym i niestety nieciekawym. Dobra rada złego wujka garego brzmi: więcej inwencji własnej, może uwspółcześnić język, albo nawet zmienić czas akcji na współczesny, może wprowadzić jakiś fabularny twist? W założeniach konkursu nie było zdaje się mowy o niemożności edytowania tekstu, więc wciąż masz miesiąc, żeby wykrzesać ze “Sprawy Pickamana” iskry strachu, rozpaczy i mroku.

na emeryturze

Dziękuje za radę gary_joiner. Masz rację.

Aaa, o jednej rzeczy zapomniałam; dlaczego nazwisko Corleone? Ono budzi określone konotacje, które tu mi nie bardzo pasowały.

Babska logika rządzi!

To jedyne nazwisko, jakie kojarzy mi się z Sycylią.

W książce było jeszcze kilku innych bohaterów, niektórzy z Sycylii. ;-)

Babska logika rządzi!

Tekstowi przydałoby się bardzo porządne betowanie przed publikacją, warsztatowo nie jest najlepiej. Sama warstwa fabularna (według mnie) mogłaby być ciekawa, gdyby posiadała jakieś zaskakujące rozwiązanie, Ty autorze dajesz czytelnikowi niedokończoną opowieść, która w założeniach miała zapewne zostawiać miejsce na domysł, w praktyce jednak, mnie, jako czytelnika, zupełnie nie motywuje do przemyśleń. Wątki (w sumie to jeden wątek) nie domykają się w żadną możliwą do sprecyzowania poza głową autora całość.

Kolejna rzecz: dziury logiczne. Dlaczego pan Corleone wystawił ogłoszenie dla nowych najemców budynku przed upewnieniem się, że poprzedni lokator już tam nie mieszka? Dlaczego dwójka eksploratorów nie uciekła w dowolnym momencie, chociażby nawet już po wejściu do piwnicy i usłyszeniu dziwnych dźwięków? Dlaczego policja nie wyważyła klapy w piwnicy, przecież chodzi o drastyczne morderstwo, mieli do tego pełne prawo.

Unikasz opisów drastycznych widoków i usprawiedliwiasz to koncepcją spisywania wspomnień przez dotkniętego traumą detektywa. Wypisanie ma na celu pozbycie się całej historii z jego głowy, dlaczego więc nie wypisywać wszystkich brutalnych szczegółów, czy one w takim razie nie będą zalegać w umyśle poszkodowanego? Wypisuję to w osobnym akapicie, bo może tekst zyskałby na pokazaniu tych bardziej drastycznych obrazów.

Opowiadanie mnie nie przeraziło, ale mało któremu (jeśli któremukolwiek) tekstowi się to udaje. Klimat Lovecraftowski może i jest, aczkolwiek nie jestem w tej dziedzinie znawcą. Niemniej utrzymana atmosfera jest jakąś zaletą tego tekstu.

 

Z błędów, jeden wydał mi się zabawny:

starodawne lasy

Czym się one różnią od lasów nowomodnych? ;)

No nieźle.

Panie Skoneczny, starodawne lasy to takie, których drzewa wyrosły naturalnie, a nie zostały zasiane przez człowieka.

 

Ale mniejsza o gramatykę – drogi Dinosie, według mnie pod względem fabularnym opowiadanie jest oryginalne, ponieważ stanowi kontynuację historii napisanej przez Lovecrafta. Zakończenie ma sens, gdyż [SPOILER] w Historii Necronomiconu W poszukiwaniu nieznanego Kadath otrzymujemy informacje, iż Pickman w 1926 r. zaginął, a następnie zamienił się w ghoula [KONIEC SPOILERA]. 

Klimat prozy mistrza grozy smiley udało ci się odwzorować.

 

Pozdrawiam serdecznie.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Interpunkcyjny dramat w pierwszej części, gdzieniegdzie stylizacja zawodzi.

Forma listu/dziennika/wspomnień i skupienie na opowiedzeniu w paru miejscach o “czymś, co kojarzyło się z NIE-WY-PO-WIE-DZIA-NYM ZUEM i łamało samym widokiem najodważniejszych weteranów” zamiast o podmiocie, który tak ich przeraził – charakterystyczny dla HPL. Zresztą, charakterystyczny dla tamtej epoki.

Pomysł, historia, nawiązanie do HPL – proste, utrzymane w klimacie. 

I wtórne, tj. oprócz fanowskiego finału dotyczącego Pickmana niczego nie wnosi do doświadczeń marudnego czytelnika. Odniosłem wrażenie, że bardzo, ale to bardzo chciałeś upodobnić tekst do tekstów HPL – a szkoda, bo mimo, że to klasyk, to już częściowo trąci myszką i az prosi się o odświeżenie z jakimś udanym pomysłem.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

i przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka