- Opowiadanie: Krzysztof_Adamski - Rubinowe łzy

Rubinowe łzy

“Rubinowe łzy” są prequelem “Śladów we krwi”. Opowiadają epizod z czasów policyjnej służby inspektora Malakiasza, jeszcze zanim postanowił on odmienić swój los.

Ogromne podziękowania dla BEMIK, której wiedza i cierpliwość pomogły  w doszlifowaniu tej historii.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

bemik, Drewian, Użytkownicy V

Oceny

Rubinowe łzy

– Miałeś przyjechać najszybciej, jak było to możliwe, ale chyba przesadnie się jednak nie spieszyłeś… – wymruczał Jamaleus w stronę wysiadającego właśnie z samochodu demona.

– Szybciej się nie dało, nie marudź! – Malakiasz w kilku lekkich krokach dołączył do partnera, stojącego przed wejściem do mieszkalnego stalagmitu. Gdyby nie jeden drobny szczegół, zaadaptowany do celów mieszkaniowych, olbrzymi wapienny twór krasowy niczym nie różniłby się od innych mu podobnych, których zwarte skupiska zajmowały niemal całą powierzchnię dzielnicy. Tym, co go wyróżniało, była żółto-czarna policyjna taśma, ogradzająca go od reszty otoczenia oraz z każdą chwilą gęstniejącego tłumu gapiów. Ta sama, którą zaledwie przed kilkoma sekundami, niedbałym parkowaniem samochodu bezceremonialnie sforsował Malakiasz. – Kawa, dobrze! – Dłoń inspektora zręcznie przechwyciła podany mu przez partnera kubek.

– Zimna… – nie bez satysfakcji rzekł Jamaleus, widząc jak Malakiasz krzywi się przy pierwszym łyku. – Gorąca była jakieś dwadzieścia minut temu.

– Mogłeś mnie ostrzec! – warknął demon, z trudem zmuszając się do wypicia reszty napoju.

– Mogłem. A ty się ogarnij… – Starszy posterunkowy Jamaleus ruchem głowy, zwieńczonej parą pokaźnych bawolich rogów, wskazał coś na twarzy partnera. – Z drugiej strony! – Malakiasz dopiero po dłuższej chwili zdążył namierzyć i, za pomocą jedwabnej chusteczki, usunąć ślad po krwistoczerwonej szmince, którą na jego policzku pozostawiły czyjeś namiętne usta.

– Dobra, nieważne, mów, co my tu mamy.

– Historia niemal identyczna jak w poprzednich pięciu przypadkach. Ofiara, sukub, młoda, zadbana, dorabiająca sobie na boku zabawianiem bogatych gości. – Jamaleus wyciągnął z kieszeni gruby notes i zaczął czytać zapisane w nim notatki. – Żadnych śladów walki, za to dużo po pościelowych igraszkach. Sprawca pozbawił ofiarę przytomności przy pomocy zaklęcia, następnie… Ekhm… – Policjant na moment się zawahał, jakby szukając odpowiedniego określenia. – …Ponownie skorzystał z jej usług. Już po wszystkim, użył ostrego narzędzia, którym posługiwał się z dużą wprawą. Ze wstępnych oględzin zwłok wynika, że, i w tym przypadku, uszkodzenia ciała dokonane zostały już po śmierci. Poprzedni klienci zostawili tam tyle odcisków palców i innych części ciała, że trudno będzie cokolwiek z nich wywnioskować. Obawiam się, że to ten sam psychol, szefie…

– Niemal? – Malakiasz przypalił papierosa i zaciągnął się głęboko. – Powiedziałeś niemal identyczna…

– Właśnie, tym razem morderca pozostawił po sobie ślad! – tryumfalnie obwieścił Jamaleus. – Ale o tym już w środku. Rozumiesz, tam siedzi kilku głupków, którzy z początku nie chcieli udzielić mi jakichkolwiek informacji. Puścili farbę dopiero po tym, jak trzykrotnie sprawdzili moje dokumenty. Gdybyś tu był na czas, pewnie byłoby już po wszystkim…

Rzeczywiście, pod nieobecność swojego wyższego rangą i klasą społeczną partnera starszy posterunkowy Jamaleus mógł liczyć wyłącznie na pogardę lub co najwyżej politowanie ze strony innych funkcjonariuszy. Podczas gdy inteligencją zdecydowanie nadrabiał braki w pochodzeniu, w żaden sposób nie był w stanie zamaskować swojego wyglądu, tak charakterystycznego dla przedstawicieli nizin demoniego społeczeństwa. Wystarczyło jednak, że w okolicy pojawił się Malakiasz, by role natychmiast się odwróciły. Pierwszy z policjantów, który spróbował zatrzymać detektywa jeszcze na klatce schodowej, błyskawicznie pożałował swojej nadgorliwości. Podążający za partnerem Jamaleus obrzucił zmieszanego z błotem demona pełnym wyższości spojrzeniem.

– Inspektor Malakiasz, wydział śledczy, proszę nie utrudniać! – Drugi z funkcjonariuszy napotkany tuż przed mieszkaniem będącym miejscem zbrodni miał zdecydowanie więcej szczęścia i refleksu. Wystarczył mu jeden rzut na legitymację Malakiasza, by zupełnie zapomniał o towarzyszącej mu ciemnoskórej górze mięśni, jakby dla żartu wciśniętej w przyciasny garnitur. Usłużnie usunął się z drogi, wpuszczając oba demony do środka. – Wy dwaj, wynocha mi stąd, zanim zadepczecie wszystkie ślady! – Ponownie pewność siebie detektywa poparta mocą zaklęć rzuconych na jego służbową odznakę zadziałała bezbłędnie. Ostatni policjanci, którzy właśnie gawędzili o czymś nad leżącym na dywanie charakterystycznym czarnym workiem, niemal w podskokach uciekli z mieszkania.

– To, o czym mówiłem, znajdziesz w sypialni, tutaj jest tylko ona. Chociaż sądząc po śladach, tu również kilkukrotnie się zabawili…

– Niech to mrok… – Malakiasz rozejrzał się dookoła, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, co od samego początku nie podobało mu się w tym miejscu. – Ja już tu kiedyś byłem…

– Dlaczego mnie to nie dziwi… – mruknął spod drzwi Jamaleus. Detektyw jednak puścił tę uwagę mimo uszu. Pospiesznie uklęknął przy plastikowym worku i jednym ruchem rozsunął zamek. Wewnątrz oczom jego oraz ciekawie zerkającego z tyłu Jamaleusa ukazało się nagie ciało ofiary. Sukub rzeczywiście musiał cieszyć się sporą popularnością – gdyby nie ewidentny brak oznak życia, odcięta w pachwinie noga i brakujące przedramię, ofiara przedstawiałaby się nadzwyczaj korzystnie. Malakiasz znał nawet kilka osób, którym stan ten nie przeszkadzałby w zawarciu z nią bliższej znajomości. Na szczęście dzięki niemu wszystkie one właśnie odsiadywały długie wyroki. To jednak nie okrutne rany zadane ofierze przez jej zboczonego oprawcę przykuły uwagę detektywa. Malakiasz wpatrywał się w piękną nawet pomimo pośmiertnej bladości, aż nazbyt dobrze mu znajomą twarz.

– Rubin… – westchnął, ostrożnie zamykając worek i wstając z podłogi.

– Ghisrra – z notatnika odczytał Jamaleus. – Prawdziwe imię denatki, na wypadek, gdybyś znał wyłącznie jej pseudonim artystyczny… Lat dziewięćdziesiąt sześć, samotna, zatrudniona, też mi niespodzianka, w twoim ulubionym lokalu, w „Żarze”. Ostatnio w pracy widziano ją dwa dni temu, wzięła kilka dni wolnego. Miała wrócić pojutrze. Policję wezwał sąsiad, najwyraźniej jeden z licznych, nieobdarzonych jej względami adoratorów. Uśmiejesz się, ale ten idiota dorobił sobie klucz do jej mieszkania i zwykł podczas jej nieobecności wślizgiwać się tutaj, by wąchać bieliznę… – Ku rozczarowaniu Jamaleusa Malakiasz wydawał się nie podzielać jego rozbawienia. Wręcz przeciwnie, z każdą sekundą wyraz jego twarzy stawał się coraz bardziej ponury. – Znalazł ją właśnie podczas takiej sąsiedzkiej wizyty. Chłopaki zabrali go już na posterunek, będziesz mógł z nim porozmawiać później. Chociaż, według mojej skromnej opinii, on nie mógł tego zrobić. To zwykły mięczak, mieszkający z matką, kompletnie spłukany. Raczej nie byłoby go stać na tak ekskluzywny towar… – Postawny demon zamilkł, widząc, że jego partner w ogóle go nie słucha. Chociaż, w przeciwieństwie do niego, nie potrafił dostrzegać śladów zaklęć, jego ochronne amulety natychmiast zareagowały na gęstniejącą wokół magię.

Kilka zaklęć tropiących spłynęło z palców Malakiasza i rozpierzchło się po mieszkaniu. Po zaledwie paru sekundach wszystkie skierowały się do sypialni, tylko potwierdzając wcześniejsze słowa Jamaleusa. Każdy z napotkanych przez nie po drodze śladów, nieważne, czy był to włos, odcisk palca, czy też podejrzana plama na firanie, zaczynał lśnić błękitnym blaskiem. Jednak detektyw kierujący się właśnie w stronę sypialni szukał czegoś jeszcze. Drugim wzrokiem uważnie lustrował otocznie w poszukiwaniu pozostałości obcej magii. Znalazł tylko jedną i to również w sypialni.

Zaklęcie wykorzystane przez mordercę do obezwładnienia swojej ofiary w gruncie rzeczy było dość proste, ale pozostawione przez nie widmo wyraźnie sugerowało dużą biegłość w sztukach magicznych. Odkrycie to tylko potwierdzało teorię Malakiasza co do wysokiego statusu społecznego sprawcy. Kiełkujące w jego głowie od dłuższego czasu przeczucie, że winnym tych makabrycznych zbrodni jest któryś z wyższych magów magistratu, jeszcze bardziej przybrało na sile.

– Spójrz na lustro – rzucił Jamaleus, pozostając wciąż nieco z tyłu, by nie przeszkadzać partnerowi w dokładnym przeszukaniu przytulnie urządzonej sypialni. Oczywiście, jego podpowiedź nie była konieczna – wchodząc do pomieszczenia, nie sposób było nie dostrzec wiszącego nad marmurową toaletką, owalnego trema oraz wzoru, wymazanego na nim krwią zamordowanej.

– No tak… – Malakiasz sięgnął do kieszeni i wydobył z niej portfel. Odliczył kilka pięcioszeklowych monet, po czym bez słowa podał je Jamaleusowi. – Miałeś rację, to kompletny wariat.

– Po co ktoś miałby robić coś takiego? – Zanim wielki demon zainkasował nagrodę za wygrany zakład, dyskretnie przeliczył wręczone mu monety. – Przy pierwszych pięciu ofiarach nie pozostawił żadnych śladów, a teraz to…

– Znudził się… – Detektyw podszedł do lustra i uważnie przyjrzał się zawiłemu wzorowi na jego kryształowej powierzchni. – Bawi się z nami? Nie wiem, nie jestem szaleńcem, bym potrafił go zrozumieć. Chyba nawet nie chcę… Wystarczy mi, że go dopadnę. – Malakiasz wyciągnął z kieszeni płaszcza niewielki woreczek i ostrożnie wysypał jego zawartość na swoją dłoń. Srebrny proszek natychmiast wchłonął skoncentrowaną moc detektywa, wiążąc się ze splotami wciąż niespiesznie wirujących dookoła zaklęć tropiących. Następnie demon dmuchnął na wyciągniętą przed siebie dłoń, posyłając chmurę lśniących drobin w stronę doskonale gładkiej tafli. Efekt był natychmiastowy. Część srebrnego pyłu przywarła do krwawych mazów, a część, porwana przez wstęgi zaklęć Malakiasza, rozproszyła się po sypialni. Chwilę później oczom obu demonów ukazała się niewyraźna sylwetka, wytrwale smarująca na zwierciadle zawiłe wzory. W ciągu kolejnych kilku minut nieco przyspieszona i odtwarzana od tyłu wizja ukazała cały przebieg morderstwa. Cień demona najpierw skończył pisać na zwierciadle, następnie cofnął się do drugiego pokoju. Po chwili wrócił, tym razem w towarzystwie powidoku zabitego sukuba. Po nieco przydługiej scenie łóżkowej oboje ponownie opuścili pomieszczenie. Wizja urwała się wraz z cichym brzękiem pękającego szkła.

– On chciał, żebyśmy to zobaczyli… – Malakiasz wygasił pozostałe, bezużyteczne już zaklęcia i po raz kolejny rozejrzał się dookoła. – Upewnił się jednak, że przypadkiem nie rozpoznamy jego twarzy. Niczego więcej tutaj nie znajdziemy, już on o to zadbał. – Detektyw zapalił papierosa i spojrzał w oczy towarzysza. – Nic tu po nas, idziemy.

– Dokąd? Na komisariat? – Pomysł wyraźnie nie spodobał się Jamaleusowi. – Z tym idiotą z naprzeciwka zdążysz jeszcze porozmawiać, wiesz, jest już trochę późno…

– Dobra, masz rację, wracaj do domu, spotkamy się jutro.

– A ty?

– Wpadnę jeszcze na chwilę do „Żaru”.

– Przyjemność czy obowiązki? – Cielęcą twarz Jamaleusa rozjaśnił głupawy uśmiech. Odrobinę zbyt głupawy jak na stan umysłu, w jakim aktualnie znajdował się Malakiasz.

– Nic ci do tego! Idź, zanim się rozmyślę!

– Dobra, już idę. Zamkniesz?

– Tak. – Detektyw przyjął podany mu pęk kluczy i skinieniem głowy pożegnał się z partnerem. Kolejne kilka minut spędził w absolutnym bezruchu, wpatrując się we własne odbicie, zniekształcone w popękanej tafli lustra.

– Rubin… – rzucił w pustkę, po czym energicznym krokiem ruszył do wyjścia z mieszkania. Ciało zamordowanej zdążyło już zniknąć z salonu, najwyraźniej wywiezione przez ekspertów z wydziału zabójstw. Zamknięcie i magicznie zapieczętowanie miejsca zbrodni zajęło Malakiaszowi zaledwie pół minuty. W przeciągu kolejnej zdążył wyjść z budynku i wsiąść do samochodu. Do oddalonego o kilka minut jazdy „Żaru” dotarł dokładnie godzinę po tym, jak uporczywy brzęk telefonu wyrwał go z czułych objęć kochanki.

 

 

„Żar” nie był najbardziej ekskluzywnym klubem nocnym, jakim mogło poszczycić się miasto. Z jakiegoś jednak powodu demony wyższych kręgów, które przecież stać było na znacznie bardziej wyszukane rozrywki, lubiły tutaj zaglądać. Malakiaszowi nieraz zdarzało się rozpoznać wśród stałych bywalców wysoko postawionych pracowników magistratu, a nawet kilku powszechnie znanych i szanownych arcymagów. Za każdym razem to właśnie przed nimi zmysłowo prężyły się najpiękniejsze sukuby, kuszące potencjalnych sponsorów najbardziej wyuzdanymi ze znanych sobie sztuczek. Sam Malakiasz zaglądał tu dość często. Demony jego rangi stanowiły większość klienteli lokalu – być może nie zostawiającą tak hojnych napiwków jak elity miasta, ale samą liczebnością generując sporą część obrotu. Z drugiej strony, z racji na pochodzenie, Jamaleus i inne demony ósmego kręgu, nie były tu w ogóle wpuszczane, chyba że w roli ochroniarzy któregoś z klientów.

Tej nocy Malakiasz nie był w nastroju na kolejne erotyczne igraszki. Jego posępna mina oraz wyraźny brak reakcji na prezentowane mu wdzięki szybko zniechęciły pierwsze trzy tancerki. Detektyw nie przejął się zbytnio ich oburzonymi fuknięciami oraz gniewie wykrzywionymi ustami i tylko co jakiś czas spoglądał na zdobiący nadgarstek zegarek.

Rubin poznał kilka lat wcześniej i, co było zdecydowanie dla niego nietypowe, w jej łóżku wylądował dopiero po kilku dniach znajomości. Lubił jej poczucie humoru, swobodę i piękny uśmiech. Cenił inteligencję i naiwną wiarę, że kiedyś zdoła wyrwać się z erotycznego biznesu. Ich przyjaźń nie mogła jednak trwać długo – dziewczyna nie była gotowa na stały związek, a Malakiasz również nie zamierzał ryzykować dobrze zapowiadającej się kariery, lokując uczucia w przedstawicielce branży rozrywkowej. Rozstali się jak przyjaciele. Potem jeszcze kilkukrotnie widywał ją w „Żarze”, ale ona zawsze zajęta była jakimś klientem. Teraz nie mieli się już spotkać nawet przelotnie – groteskowo okaleczona Rubin spoczywała w kostnicy, swoim towarzystwem mając umilić czas jedynie ofiarom innych zbrodni oraz policyjnym patologom. Ci ostatni, jak na gust nieco tym zaniepokojonego Malakiasza, zbytnio lubili swoją pracę, by nie docenić jej bliskości…

Wreszcie, po kilkudziesięciu minutach, w trakcie których detektyw zdążył wypalić prawie całą paczkę papierosów, wypić parę drinków i swoim brakiem zainteresowania ostatecznie zniechęcić kolejną z miejscowych dziewczyn, coś w końcu zdołało oderwać jego wzrok to blatu stołu. Dziewczyna, która weszła na stojące przed nim podwyższenie, podobnie jak jej poprzedniczki ubrana była jedynie w skąpą bieliznę oraz pełen obietnicy uśmiech. Tym, co odróżniało ją od innych, było to, że Malakiasz przybył do „Żaru”, by się spotkać właśnie z nią. Uśmiechnięty zalotnie sukub znał zresztą detektywa, dlatego z miejsca zabrał się do pracy. Kilka obrotów gibkiego ciała później, gdy ruda głowa pełznącej na kolanach w stronę widza demonicy znalazła się na wysokości jego twarzy, ten pochylił się nieco do przodu.

– Kashmir… – szepnął, nie odrywając wzroku od hipnotyzujących, dwukolorowych oczu tancerki. Wiedział, że wykonując swoją pracę, sukuby nieraz wspomagały się mocą feromonalnej magii, jednak nie sądził, by w jego obecnym nastroju, mogła na niego podziałać.

– Część, przystojniaczku… – Koniuszek rozdwojonego języka zwilżył usta tancerki. – Coś taki smutny, umarł ktoś? Zresztą, nieważne, zaraz coś na to poradzimy… – Figura, w jakiej przed Malakiaszem rozciągnęło się wygimnastykowane ciało dziewczyny z pozoru przeczyła prawom fizyki.

– Zabawne, że tak mówisz, ale tak – odparł detektyw, z uznaniem kiwając głową. – Rubin nie żyje, została zamordowana… – Chociaż wiadomość ta musiała wywrzeć piorunujące wrażenie na bliskiej przyjaciółce denatki, nie drgnęła jej nawet powieka. Jak wszystkie przedstawicielki tego fachu, musiała być doskonałą aktorką i potrafić idealnie maskować emocje. Nieważne, czy był to szok, niedowierzanie, czy też często towarzyszące jej pracy obrzydzenie. Jedyną reakcją Kashmir było jeszcze większe skrócenie dystansu, jaki dzielił jej rozgrzane tańcem ciało od siedzącego przed nią widza.

– Ona nie była pierwsza, prawda? – szepnęła, gdy jedynym, co odgradzało ją od demona była cieniutka warstwa czerwonego jedwabiu. Dla podkreślenia efektu cichutko jęknęła mu do ucha.

– To już szósta ofiara tego samego zabójcy… – Również Malakiasz konfidencjonalnie zniżył głos, ukradkiem zerkając dookoła, czy ktoś aby przypadkiem ich nie podsłuchuje. Widząc to, sukub mocno uchwycił jego twarz i przyciągnął ją do swoich falujących piersi.

– Boję się…

– Rozumiem.

– Nie rozumiesz. Nie masz nawet pojęcia, jak to jest. Od początku wiemy, że dzieje się coś złego. Mówisz, że to szósta, a ja ci powiem, że ostatnimi czasy w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęło nas już znacznie więcej. Wszystkie dziewczyny obsługują wyłącznie stałych, sprawdzonych klientów, a i tak giną kolejne… Policja ogólnie ma to gdzieś i dotąd specjalnie się tym nie przejmowała… A ty, mój piękny, przychodzisz tu dzisiaj poważny jak klątwa Ashtarotha i udajesz, że ciebie to obchodzi…

– Przekazano mi śledztwo dopiero niedawno. Wiem, w dotychczasowym postępowaniu faktycznie jest wiele dziur, zamierzam je jednak wszystkie załatać. I to szybko. Obiecuję ci, że on za to zapłaci. Za Rubin, za inne dziewczyny.

– Nie, detektywie… – Rytmiczne podrygi na kolanach Malakiasza przyspieszyły tempa. Chociaż nie był on w nastroju, z trudem zdołał nad sobą zapanować. – Mówiłam ci już, nikogo nie obchodzi kilka zarżniętych dziewczyn. Ani policji, ani magistratu, ani, gdyby z Rubin nie wiązała cię wspólna, namiętna przeszłość, pewnie i ciebie.

– Mylisz się…

– Niestety nie! – Kashmir zerwała się na nogi i odwróciła na pięcie. – Nikt nie chce odnaleźć zabójcy, chyba że… – Na odchodne dziewczyna pomachała detektywowi przed nosem kilkoma banknotami, niepostrzeżenie wyciągniętymi przez nią z kieszeni marynarki, a które właśnie na tę okazję sam tam umieścił.

– Poczekaj, Kashmir! – Malakiasz poderwał się, żeby powstrzymać sukuba, ale zamiast tego wpadł na stojącego obok klienta. – Przepraszam… – Rzucił w stronę wyniosłego demona trzeciego kręgu, który odpowiedział mu tylko pełnym politowania spojrzeniem. Gdy zaledwie ułamek sekundy później rozejrzał się w poszukiwaniu Kashmir, nie dostrzegł jej nigdzie w pobliżu. Mógł jeszcze oczywiście spróbować dostać się do garderoby tancerek, skrytej na zapleczu lokalu, ale uznał, że już wystarczająco zwrócił na siebie uwagę ochroniarzy. Trzy potężne demony ósmego kręgu obserwowały go bacznie, w ich mniemaniu, dyskretnie aktywując skryte pod ubraniem ochronne amulety. Chociaż Malakiasza korciło, by sprowokować bójkę, uniósł dłonie w uspokajającym geście. Dla zachowania resztek godności podszedł do baru i zamówił kolejnego drinka. Spokojnie go wysączył, wypalił dwa ostatnie papierosy, po czym całkiem skutecznie maskując wewnętrzne wzburzenie i jeszcze na moment zatrzymując się, by zostawić suty napiwek jakiejś nadzwyczaj zachęcająco wypinającej się tancerce, wyszedł z „Żaru”. Do mieszkania wrócił na piechotę – pięćdziesięciominutowy spacer był mu potrzebny do zebrania myśli i wyciszenia targających nim emocji.

 

 

Następnego ranka Malakiasza zbudził natarczywy dźwięk telefonu. Ponieważ większość jego współpracowników i przełożonych w pełni akceptowała wiedziony przez niego nocny tryb życia, dzwoniący przed południem telefon mógł oznaczać tylko kłopoty. Już pierwsze kilka słów zamienionych z relacjonującym sprawę Jamaleusem wystarczyło, by tezę tę potwierdzić.

– Dobra, będę za dwadzieścia minut – detektyw rzucił do słuchawki i się rozłączył. Przetarł zlepione snem powieki, podrapał po głowie, by w końcu wstać i powlec się do łazienki. Gdy spojrzał w wiszące tam lustro zaklął pod nosem. Delikatnie mówiąc, wyglądał średnio. Czuł się zresztą podobnie. Wystarczyło jednak, że zaaplikował sobie podwójną dawkę zaklęć pobudzających, by chociaż jego samopoczucie uległo znacznej poprawie. Resztę załatwił szybki prysznic i nieco przydługi rytuał, jakiemu codziennie poddawał swoje włosy, bródkę i wypielęgnowane dłonie. Te poranne ablucje zajęły  dwanaście minut z dostępnej mu puli czasu. Gdy, błyskając światłami przyczepionego na dachu koguta, zajechał pod wskazany adres, wciąż dysponował jeszcze kilkudziesięcioma sekundami zapasu. Akurat tyle, by wypalić porannego papierosa. Czynność tę, swoim zwyczajem, przerwał mu dopiero Jamaleus, którego niemożliwie zdezelowany samochód podjechał z naprzeciwka.

– Jesteśmy tu pierwsi, szefie, więc jest szansa, że ekipa dochodzeniowa tym razem nie zadepcze wszystkich śladów – rzucił na powitanie, częstując się z podsuniętej pod nos paczki. – Idziemy? – Tlącą się końcówką papierosa wskazał wejście do budynku, w niczym nie różniącego się od stalagmitu, w którym dzień wcześniej oglądali ciało Rubin. – Ofiarę znalazła jej matka, kobieta jest w szoku, więc… – relacjonował, wkraczając do skrytej w mroku klatki schodowej. Dokładnie w tym samym momencie obok ich samochodów zaparkowała policyjna furgonetka.

Pięć minut wyprzedzenia względem pozostałych funkcjonariuszy powinno było w zupełności wystarczyć Malakiaszowi do dokładnych oględzin miejsca zbrodni. Tak się jednak nie stało. Ledwo detektyw ujrzał zakrwawione zwłoki kolejnej ofiary, zupełnie stracił zainteresowanie jej mieszkaniem oraz łkającą w kącie demonicą. Podczas swojego przydługiego stuporu jedynie kilkukrotnie przetarł oczy, chcąc upewnić się, że to co widzi nie jest wytworem przepracowanego, nadmiernie eksploatowanego umysłu. Wreszcie, słysząc na schodach tupot policyjnych butów oraz znaczące chrząknięcie Jamaleusa, spojrzał na zegarek. Niecałe sześć godzin wcześniej Kashmir grzała go cudownym ciepłem swojego ciała, do czerwoności rozpalając wszystkie jego zmysły. Wciąż niemal czuł korzenny zapach jej naoliwionej, wilgotnej od potu skóry. A teraz leżała u jego stóp, okaleczona i zakrwawiona, w najmniejszym stopniu nie przypominając pięknej istoty, jaką była do nie tak przecież dawna.

Tym razem, oczywiście poza zabiciem ofiary, morderca zadowolił się obcięciem jej uszu i wszystkich palców obu dłoni. Gdy jednak Malakiasz uklęknął obok i ostrożnie, obleczonymi w rękawiczki dłońmi, rozchylił jej usta, okazało się że brakuje w nich również języka.

– Szefie, musimy się stad usunąć, zanim ktoś postanowi sam to zrobić. – Jamaleus delikatnie położył wielką dłoń na barku pochylonego nad zwłokami detektywa. – W sumie nie powinno nas tutaj być…

– Skąd o tym wiedziałeś? – zapytał Malakiasz, wstając i zdejmując rękawiczki. Właśnie w tej chwili uzmysłowił sobie, że były mu one całkowicie zbędne – prawdopodobnie na całym ciele ofiary można było znaleźć tyle odcisków jego palców, zabłąkanych włosów oraz złuszczonego naskórka, że równie dobrze badania mógł dokonać gołymi rękoma.

– Byłem na posterunku akurat, kiedy Mazeara przyjęła zgłoszenie. Udało mi się ją przekonać do nieco późniejszego skierowania tutaj ekipy. Wiesz, ona chyba cię lubi. Zresztą, jak one wszystkie… – Jamaleus wskazał wzrokiem ciało zamordowanej, nad którą właśnie pochylało się dwóch speców od śladów biologicznych.

– Dobra, nic tu po nas, wszystkiego dowiem się z ich raportu. – Detektyw sięgnął po papierosa i ruszył w stronę wyjścia z mieszkania.

– Hej, no co ty? To po co ja to wszystko…? Zaczekaj!

– Może się mylę, ale ślady wskażą na mnie – odparł Malakiasz, gdy na schodach dogonił go Jamaleus. – Wczoraj byłem z nią, w „Żarze”…

– Niedobrze, nie mogłeś się powstrzymać?

– Prowadziłem śledztwo, a ona, z racji przyjaźni z Rubin, mogła coś wiedzieć.

– I to właśnie w celu wyduszenia z niej zeznań postanowiłeś ją…

– Jeden taniec, głupcze! Tylko tyle, ale tamtym idiotom to może wystarczyć. Kashmir mówiła, że nikomu tak naprawdę nie zależy na znalezieniu sprawcy, więc mogę okazać się idealnym kandydatem na kozła ofiarnego… – Zamyślony Malakiasz na moment zawahał się przed otwarciem drzwi samochodu. – Dlaczego akurat dzisiaj? Morderca widział mnie z nią w „Żarze” i teraz próbuje w to wszystko wrobić? Kashmir nie powiedziała mi nic wartościowego! Chyba że…– Demon szybkim ruchem włożył dłoń do kieszeni swojej marynarki, którą z racji porannego pośpiechu założył drugi dzień z rzędu. Jego palce natychmiast zmacały niematerialny strzęp zabłąkanego zaklęcia. Gdy uniósł go do oczu, ten rozjarzył się jednym, przedśmiertnym rozbłyskiem i wyparował. Jednak w umyśle Malakiasza, za sprawą tajemniczej, sukubiej magii wypaliło się jedno, nadzwyczaj wyraźne słowo.

– Co się z tobą dzisiaj dzieje!? Masz coś? – zapytał Jamaleus coraz bardziej zaniepokojony dziwnym zachowaniem partnera.

– Nie wiem, chyba tak… – Detektyw wyciągnął notes i, pospiesznie w nim coś skreśliwszy, podał wyrwaną kartkę towarzyszowi. – Sprawdź to jak najszybciej i daj mi znać, co znalazłeś. Ja muszę się chyba przespać. Coś nie jestem w formie. – Z tymi słowami wsiadł do samochodu i odjechał. Jamaleus odprowadził go wzrokiem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Następnie spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę i przeczytał widniejące na niej imię. Wzruszył ramionami, po czym wsiadł do najbardziej wysłużonego samochodu, jakim dysponowała miejscowa policja i skierował się w stronę posterunku.

 

 

– Mów, co masz. – Kiedy spotkali się po południu, Malakiasz wydawał się być w zdecydowanie lepszej formie. Poza złapaniem chwili odpoczynku, na poprawę jego samopoczucia musiał wpłynąć fakt, że jak dotąd nikt nie wydał nakazu aresztowania z jego imieniem. Stojąca na stole filiżanka uwodzicielsko pachnącej kawy oraz uśmiech odchodzącej od stolika kelnerki również nie były bez znaczenia.

– Elishaer, demon piątego kręgu, skazany na sześćdziesiąt lat odosobnienia za serię brutalnych morderstw. – Zaczął Jamaleus nieco uspokojony wyraźnie lepszą kondycją detektywa. – Model postępowania był bardzo podobny, z tą jednak różnicą, że ofiarami padały demony, a nie sukuby. Rozumiesz, Elishaer świadczył usługi przedstawicielom wyższych sfer, którym znudziły się już wdzięki tancerek z „Żaru”. Zabijał swoich klientów, a obcięte im części ciała zjadał w zaciszu swojego przytulnego, śródmiejskiego mieszkanka. Złapali go tylko dlatego, że jego ostatniej ofierze udało się uciec. Oskarżony przyznał się do wszystkiego pod wpływem Słowa Prawdy. A teraz, uwaga, gość wyszedł z puszki pół roku temu!

– I co, postanowił przerzucić się na sukuby? Znudziło mu się białe mięso?

– A masz jakiś inny pomysł? Zresztą, to przecież ty kazałeś mi go sprawdzić!

– Wiem, ale coś mi w tym wszystkim śmierdzi… – Jak zwykle, kolejna porcja tytoniowego dymu pomogła Malakiaszowi zebrać myśli. – Kashmir mówiła, że do niedawna nikomu specjalnie nawet nie zależało na znalezieniu sprawcy! A teraz, nie dość, że Hazzar ciśnie nas, jakby od tego zależała cała jego kariera, to jeszcze morderca nagle postanawia zostawić po sobie ślad… W normalnych okolicznościach uznałbym, że zabił Kashmir, by potwierdzić wagę dostarczonych przez nią informacji, ale to wydaje mi się aż nazbyt oczywiste!

– To się nazywa paranoja, szefie… – Jamaleus wreszcie doczekał się zamówionej kilka minut wcześniej kawy. Kelnerka postawiła ją na stole, nie zaszczycając go choćby przelotnym spojrzeniem.

– Mów, co chcesz, ale to wydaje się zbyt proste. Instynkt…

– Instynkt – sucho stwierdził Jamaleus, krzywiąc się przy pierwszym łyku kawy. – Co za lura… Pijemy to samo?

– Instynkt. Dopóki go sobie nie wyrobisz, nigdy nie będziesz dobrym gliną. Do tego akurat magia nie jest ci w ogóle potrzebna.

– No jasne… To co, zamierzasz porozmawiać z naszym podejrzanym?

– O tak, porozmawiam sobie z nim. I to jeszcze jak!

– Sam? Wygląda na to, że on może być niebezpieczny, przydałoby się nam jakieś wsparcie.

– Nie ufam Hazzarowi. Wiesz, nasz szef nigdy nie robi niczego bezinteresownie, zawsze w coś gra. Im szybciej to zrozumiesz, tym dłużej tu pożyjesz. A poza tym… – Detektyw uśmiechnął się po raz pierwszy od dwóch dni. – Ja również potrafię być niebezpieczny!

 

 

Chociaż, według policyjnych akt, oprócz kilkudziesięcioletniego odosobnienia Elishaer skazany został na konfiskatę majątku, okolicę, w której zamieszkał po odsiedzeniu wyroku trudno było uznać za biedną. We wciąż przeludnionej metropolii dwupiętrowy dom usytuowany pośrodku eleganckiego osiedla podobnych mu jednorodzinnych budynków wyraźnie świadczył o wysokim statusie właściciela.

Na luksus nowoczesnej architektury, tak przecież odmiennej od monotonni mieszkaniowych stalagmitów, stać było jedynie śmietankę demoniego społeczeństwa. Mijając pilnującego wjazdu strażnika – demona szóstego kręgu, zupełnie tak jak on, który niechętnie przepuścił samochód po okazaniu mu służbowej legitymacji, Malakiasz mimowolnie westchnął. Żył przecież na całkiem wysokim poziomie, ale o takim przepychu mógł tylko pomarzyć. Pewnie gdyby nie autorytet stojącej za nim instytucji nikt by go tutaj nawet nie wpuścił.

Powoli jadąc rzęsiście oświetloną uliczką, detektyw mógł w pełni docenić wysmakowaną estetykę osiedla oraz gust motoryzacyjny mieszkańców. Niektóre z mijających go po drodze samochodów musiały być warte więcej niż jego kilkuletnie zarobki. Właśnie jeden z takich lśniących chromem i srebrem wehikułów stał zaparkowany pod domem, zamieszkiwanym przez podejrzanego. Malakiasz zaparkował obok, starając się zdusić w sobie coraz boleśniej kąsającą go zazdrość. Wysiadł z pojazdu i wysadzaną skamieniałym drewnem ścieżką podszedł pod drzwi. Dla czystej, mściwej satysfakcji przycisk dzwonka przytrzymał nieco dłużej niż było to koniecznie. Jednak, mimo jego najlepszych chęci oraz kilkukrotnego powtórzenia tej czynności, wewnątrz nikt nie zareagował. Gdy spróbował przekręcić klamkę, poczuł, jak strzegące domu zaklęcia dają mu wyraźny odpór.

Niestety, nie miał formalnego nakazu przeszukania ani żadnego innego dokumentu, który pozwoliłby mu bez konsekwencji sforsować magiczne zabezpieczenia. Dlatego też pozostało mu wrócić do samochodu i uzbroić się w cierpliwość. Została ona nagrodzona kilka papierosów później.

Demon siódmego kręgu, który ukazał się w drzwiach budynku nie był Elishaerem. Dzięki swojemu drugiemu wzrokowi Malakiasz bez trudu przejrzał maskującą go iluzję i nie bez zdziwienia rozpoznał jednego z wysoko postawionych magistrów. W odpowiedzi na taksujące spojrzenie gość podejrzanego wydął z pogardą wargi i wsiadł do swojego samochodu. Detektyw spokojnie odczekał aż odjedzie, po czym ponownie skierował się do drzwi i naparł na dzwonek. Tym razem nie musiał długo czekać.

– Jest pan za wcześnie, umawialiśmy się… – Widząc Malakiasza, demon, odpowiadający rysopisowi podejrzanego, urwał w pół słowa. – Przepraszam, o co chodzi? – W rzeczywistości Elishaer był znacznie przystojniejszy niż na zdjęciu. Malakiasz, będąc przecież ulubieńcem przedstawicielek płci przeciwnej, w swojej urodzie dostrzegał pewne drobne skazy, które za wszelką cenę starał się maskować. Jednak na pierwszy rzut oka Elishaer wydawał się nie mieć takich problemów. Wyglądał tak, jakby długoletni wyrok nie odcisnął na jego urodzie nawet najmniejszego piętna – wyprostowany, o jasnej, wolnej od zmarszczek twarzy i wyzierającym spod rozchełstanego szlafroka ciele atlety, wręcz promieniował wdziękiem i charyzmą.

– Inspektor Malakiasz, możemy porozmawiać? – Wyuczonym gestem detektyw odsłonił odznakę skrytą pod połą marynarki.

– Jestem bardzo zajęty, proszę wpaść jutro. – Przystojny demon wyglądał tak, jakby wizyta przedstawiciela prawa nie wywarła na nim większego wrażenia. Zachowywał się zupełnie inaczej, niż można by się spodziewać po byłym skazańcu – całkowicie spokojnie, niemal nonszalancko.

– Nalegam. Jestem pewien, że kolejny z pańskich klientów zrozumie to małe opóźnienie.

– Ach tak… – Gospodarz pokiwał jedynie głową i odsunął się na bok, z nieskrywaną niechęcią wpuszczając Malakiasza do środka.

Wewnątrz, najwyraźniej nie chcąc dać natrętowi zbyt dużo szans na rozejrzenie się, Elishaer skierował się do najbliższych drzwi po lewej stronie krótkiego korytarza. W przestronnym, urządzonym z nowoczesnym minimalizmem gabinecie Malakiasz spoczął na wskazanym mu krześle. W tym czasie podejrzany podszedł do zajmującego całą tylną ścianę regału i zaczął szperać pomiędzy zalegającymi półki księgami.

– Przepraszam, ale nie byłem przygotowany… Rozumie pan, już ktoś od was był u mnie w tym tygodniu.

– Wiem – detektyw odparł z kamiennym wyrazem twarzy, jedynie domyślając się, o co może chodzić.

– Jak miło… – Demon w końcu znalazł to, czego szukał i odwrócił się do Malakiasza. Zwinięty plik banknotów trzymał przed sobą tak, jakby się go brzydził.

– Źle mnie pan zrozumiał, nie o to mi chodzi – odpowiedział Malakiasz, w głębi duszy napawając się zmieszaniem malującym się na twarzy gospodarza.

– Czyli… – Tego dnia Elishaer musiał również nie być w szczytowej formie. W założeniu łagodny uśmiech Malakiasza odczytał zgoła inaczej, niż ten zamierzył. – Tak to chce pan załatwić? Jedwabny, zawiązany zaledwie przed momentem szlafrok cudownym sposobem się rozwiązał, ukazując całkiem pokaźny fragment muskularnego torsu gospodarza. Tym razem detektyw nie zdołał się opanować. Na samą myśl o tym, o co posądza go podejrzany, wybuchnął nerwowym chichotem. Ogólna konsternacja trwała trochę ponad minutę, podczas której oba demony próbowały zapanować nad emocjami – Malakiasz nad rozbawieniem, a Elishaer nad narastającym z każdą sekundą zniecierpliwieniem.

– Prze… przepraszam pana – wydyszał wreszcie detektyw, unosząc dłonie w pojednawczym geście. – Ja nie w tej sprawie! Prowadzę śledztwo, które nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności zahaczyło o pańską osobę. To ma związek z pana równie niefortunną przeszłością… – Malakiasz nagle otrzeźwiał. Przesadnie dobre samopoczucie, które zaczęło rozlewać się po jego ciele i umyśle wraz z pierwszymi słowami zamienionymi z Elishaerem, zniknęło w jednej chwili, zastąpione przez zawodową podejrzliwość i wrodzoną nieufność detektywa. Najwyraźniej ochronne zaklęcia, którymi obłożono jego odznakę, potrzebowały więcej czasu, by rozpoznać i zneutralizować potencjalne zagrożenie. A takim z pewnością była dziwna magia podejrzanego, która sprawiła, że Malakiasz zaczął zachowywać się tak nieprofesjonalnie.

Elishaer zareagował zaledwie o ułamek sekundy później, niż zrobił to detektyw. Rzucił się do regału, jednak runął na podłogę, podcięty zaklęciem spętania. Malakiasz dopadł go w tej samej chwili, bezceremonialnie przygniatając i, tak na wszelki wypadek, wymierzając mu cios w potylicę kolbą rewolweru. Uderzenie pozbawiło szamoczącego się podejrzanego woli walki znacznie skuteczniej niż obezwładniające zaklęcie. – Jeszcze jeden taki numer, a, zamiast na posterunek, trafisz do kostnicy, rozumiemy się?

– Mam przyjaciół… – wychrypiał Elishaer.

– A ja nakaz – gładko skłamał detektyw, wyciągając z kieszeni jakiś nie mający związku ze sprawą dokument. – Na ten moment podchodzisz już pod co najmniej dwa paragrafy, a jestem pewien, że znalezienie kolejnych kilku nie zajmie mi dużo czasu. – Akurat w tej kwestii Malakiasz nie blefował. Oprócz wprowadzającej w błogi stan magii gospodarza, wyczuł w powietrzu dyskretną woń wysoce nielegalnych substancji odurzających. Bez trudu przejrzał również iluzję maskującą ścienny sejf, do którego wiódł trop złapany przez jedno z jego własnych zaklęć, rzuconych jeszcze zanim przekroczył próg budynku. – Jednak jestem dzisiaj w wyjątkowo łaskawym nastroju, więc złożę ci propozycję. – Na wypadek, gdyby jakieś zagrożenie znowu umknęło uwadze strzegącego go amuletu, znacząco oparł lufy rewolweru o czaszkę obezwładnionego demona. – Możemy porozmawiać tutaj albo po nocy spędzonej w areszcie, w towarzystwie mojego szefa i twojego adwokata. Co ty na to? – W odpowiedzi Elishaer z wahaniem skinął głową.

Malakiasz ostrożnie wstał i, nie spuszczając podejrzanego z muszki, odsunął się o kilka kroków.

– Porozmawiać? – zapytał Elishaer, również podnosząc się z podłogi i poprawiając szlafrok. – A o czym ty możesz chcieć ze mną rozmawiać?

– Pozwól, że to ja będę zadawał pytania…

 

 

– To nie on. – Ponad dwie godziny później samochód Malakiasza zatrzymał się okno w okno z odrapanym pojazdem zaparkowanym niedaleko muru, oddzielającego osiedle od reszty miasta.

– Jesteś pewien? – Zapadnięty w fotel Jamaleus przeciągnął się, wprawiając swoje auto w prawdopodobnie już przedśmiertne konwulsje. Przetarł zlepione snem powieki i spojrzał w strapione oczy partnera. – Jeżeli się mylisz, polecą głowy. Twoja i, niestety, moja.

– Tak. On jest hermafrodytą, sukubem, zaklętym w ciele demona. Posługuje się feromonalna magią z nie mniejszą wprawą niż tancerki z „Żaru”. Uwierz mi, przekonałem się o tym na własnej skórze!

– Wy dwaj…? – Jamaleus do reszty otrzeźwiał i ze zdumienia wytrzeszczył oczy.

– Nie, na mrok, oszalałeś?! Nic z tych rzeczy! – energicznie zaprzeczył detektyw, po raz kolejny tego dnia zaskoczony faktem, że ktokolwiek może podejrzewać go o tego rodzaju skłonności. – Nigdy w życiu! Ale teraz rozumiem, jakim sposobem wabił dawne ofiary oraz obecnych klientów. Odsiedział jednak swoje i teraz stara się nie szkodzić nikomu bardziej, niż jest to konieczne. Ja mu wierzę. Zresztą, dlaczego miałby teraz zabijać sukuby? Wcześniej, w swoim obłędzie, mścił się na demonach, obwiniając je o swoje nieszczęście. Zjadał je, szczerze wierząc, że w ten sposób wzmocni demonią stronę własnej osobowości. Wieloletnie odosobnienie dało mu wystarczająco dużo czasu na przemyślenie życia i pogodzenie się z naturą.

– Dla mnie on wciąż jest podejrzany.

– Oczywiście, że jest! Zobacz, co znalazłem w jego sejfie! – Malakiasz uniósł do góry torebkę, w której spoczywał odcięty sukubi palec wskazujący. Jego pazur pomalowany był dokładnie takim samym czarnym lakierem, jakiego używała Kashmir. – Pomyśl tylko! Raz poddany Słowu Prawdy stał się na nie kompletnie odporny. Przy takim materiale dowodowym, żaden sąd nie zawaha się przed wydaniem najsroższego wyroku. A on nie ma nawet szansy udowodnić swojej niewinności!

– A ty mimo wszystko mu wierzysz…

– Czuję to! Ktoś próbuje go wrobić, a stawiając również mnie w kręgu podejrzanych, daje mi wyraźną wskazówkę, co mam zrobić…

– Dobrze, powiedzmy, że wierzę w twój niezawodny instynkt, nie rozumiem jednak, dlaczego Kashmir wskazała ci właśnie Elishaera. Co mogła chcieć przez to osiągnąć?

– Ja również do tego jeszcze nie doszedłem, ale zamierzam wkrótce to zmienić. – Detektyw wyrzucił przez okno niedopałek papierosa i przekręcił kluczyk w stacyjce.

– A niby jak, jeżeli można? – Jamaleus zrobił to samo, jednak, chcąc wskrzesić silnik swojego wehikułu, czynność tę powtórzyć musiał kilkukrotnie.

– Znajdując mordercę, oczywiście! – odparł Malakiasz, ruszając z piskiem opon.

 

 

– Pięknie wyglądasz, Maz – zaczął Malakiasz, widząc ponury wyraz twarzy siedzącego za biurkiem sukuba. – Masz tu jakiś wazon? – Do komplementu dołączyła bladoniebieska jaskiniowa orchidea, by wspólnymi siłami spróbować zjednać detektywowi przychylność pięknej demonicy.

– Jestem zajęta, inspektorze… – Zarówno ton głosu sukuba, jak i jego oczy pozostały zimne jak błękitny lód. Detektyw na moment zwątpił, czy przypadkiem nie było to coś więcej niż codzienny mechanizm obronny Mazeary. W przesyconym testosteronem środowisku, w jakim poruszała się osobista sekretarka nadkomisarza Hazzara, był to warunek niezbędny do przetrwania.

– Wciąż się gniewasz? Przepraszam za tamto… – Najlepszy uśmiech Malakiasza musiał w końcu nadkruszyć mur oziębłości sukuba, gdyż na jego twarzy zagościło coś na kształt oszczędnego uśmiechu.

– Jeżeli jeszcze raz uciekniesz tak jak tamtej nocy, nie będziesz miał po co wracać! Albo ja, albo twoja praca, kiedyś będziesz musiał wybrać…

– Chyba nie wątpisz, że gdyby do tego doszło, wybrałbym ciebie?

– Próbuję kurczowo trzymać się tej myśli. – Mazeara podniosła się zza biurka i powąchała wręczony jej przez detektywa kwiat. – Jak Hazzar to tu zobaczy, to się dopiero wścieknie! – Tym razem uśmiech sukuba był znacznie szerszy. Podziemna roślina spoczęła w wyciągniętej spod biurka butelce po winie, kwiatostanem celując wprost w drzwi gabinetu nadkomisarza. – Czego chcesz?

– Chodzi o moje śledztwo – podjął ostrożnie Malakiasz, doskonale wiedząc, że stąpa po kruchym lodzie.

– Które, zupełnie przypadkiem, zmusza cię, biedaku, do ciągłego przesiadywania w „Żarze”.

– Dokładnie to. Coś mi w tym wszystkim nie pasuje.

– Coś? Brawo, demonie, faktycznie bystry z ciebie glina! – zakpiła Mazeara, ponownie obdarzając detektywa promiennym uśmiechem. – Lepiej późno, niż wcale…

– O czym ty mówisz?

– Skarbie, zastanów się… – Sukub pochylił się nieco do przodu, zerkając w stronę drzwi gabinetu swojego szefa. – Sukuby umierają codziennie – potrącane przez samochody, katowane przez zazdrosnych kochanków, podcinające sobie żyły i wykrwawiające się w wannach. Zwykle macie to gdzieś! A już losem dziewczyn z przybytków pokroju „Żaru” żaden z was, samców, nie powinien się przejmować… Gdyby tamten psychopata, o którego pytał ostatnio Jamaleus, zabijał i pożerał sukuby, prawdopodobnie uszłoby mu to płazem. Ewentualnie zapłaciłby jakąś śmieszną grzywnę i byłoby po sprawie.

– Właśnie o to mi chodzi. Komuś bardzo zależy na pośpiechu i na tym, bym jak najszybciej złapał sprawcę. I to konkretnego! Komu, pytam?

Mazeara na moment się zawahała. Ciężkie kroki dobiegające zza drzwi gabinetu nie mogły oznaczać niczego dobrego. Nadkomisarz Hazzar rzadko kiedy unosił swoje potężne cielsko zza biurka – zwykle, by kogoś zniszczyć. Dosłownie.

– Maz…

– Później… – szepnęła Mazeara, dokładnie w chwili, gdy drzwi się uchyliły. Spośród kłębów tytoniowego dymu wynurzył się ozdobiony majestatycznymi baranimi rogami łeb nadkomisarza.

– Gdzie są raporty, o które prosiłem?! – ryknął Hazzar w stronę Mazeary. – Ile mam jeszcze czekać?! – Spojrzenie przełożonego dopiero teraz padło na próbującego odsunąć się na bezpieczną odległość detektywa. – Czy ty przypadkiem nie masz śledztwa do zamknięcia, Malakiaszu? Podobno znalazłeś już nawet sprawcę…

– Podejrzanego, nadkomisarzu.

– Dla mnie różnica między jednym a drugim jest czysto kosmetyczna. Chcę go mieć do końca tygodnia, więc zamiast zawracać jej głowę, zajmij się pracą! Zrozumiano?! – Czerwona, rozedrgana twarz Hazzara wyglądała jakby zaraz miała eksplodować. – Wynocha!

Malakiaszowi musiało to wystarczyć. Ukradkiem skinął na pożegnanie Mazearze, której właściwe ruganie dopiero się zaczynało i pospiesznie opuścił komisariat.

Chwilę później na policyjnym parkingu wpadł na zafrasowanego Jamaleusa, stojącego przed truchłem swojego samochodu.

– Padł – krótko rzekł zagadnięty demon. – Mechanik powiedział, że i tak długo wytrzymał. Podobno chłopaki zakładały się o to, jak długo jeszcze pociągnie…

– To prawda. – Pokiwał głową Malakiasz, spoglądając na zegarek. – I wygląda na to, że wygrałem. Nie martw się, odpalę ci coś. Robisz teraz coś ważnego?

– Nic, czego nie chciałbym odłożyć na później. – Potężny demon wymierzył pożegnalnego kopniaka w odrapany bok wozu. Wstrząs wywołany ciosem sprawił, że z brzękiem odpadł przedni, do niedawna wciąż jeszcze jakimś cudem trzymający się, zderzak.

– Dobra, pojedziemy moim. Zostaw to, chcesz, to dam ci poprowadzić.

– Naprawdę? – Sama myśl, że Malakiasz pozwoli mu zasiąść za kierownicą swojego wypielęgnowanego samochodu, momentalnie poprawiła humor Jamaleusa.

– Łap! – Starszy posterunkowy przechwycił w powietrzu rzucone mu kluczyki. – Ale tylko kawałek! Muszę pomyśleć… Potrzebuję kawy i papierosów. Dużo kawy i wielu, bardzo wielu papierosów!

 

 

Zarówno popołudnie spędzone przy kawiarnianym stoliku, jak i spora część wieczora, która upłynęła Malakiaszowi na podziwianiu wdzięków tancerek z „Żaru”, nie przyniosły oczekiwanego olśnienia. Nie pomogły również kilkukrotne i za każdym razem daremne próby dodzwonienia się do Mazeary. Detektyw mógł się tylko domyślać, do jakich metod ubiegł się ich wspólny szef, by wypełnić swojej sekretarce, w jego mniemaniu, niewystarczająco napięty grafik.

Jamaleus towarzyszący Malakiaszowi przez cały dzień ożywił się dopiero w „Żarze”. Jednak nawet on po kilku godzinach miał już dość. Widząc, że jego partner nie jest w stanie prowadzić, postanowił wykorzystać sytuację, by połączywszy przyjemne z pożytecznym, zarządzić koniec pracowitego dnia i odwieźć go do domu. Malakiasz przyjął to bez zbędnych protestów. Odrobinę zaskoczył go jednak widok Mazeary, siedzącej na schodach przy drzwiach jego mieszkania.

– Maz…? – Za sprawą wciąż pulsujących w jego żyłach procentów Malakiasz zareagował z pewnym opóźnieniem. – Cały wieczór próbowałem…

– Jedź do domu, Jamaleusie. Ja się nim zajmę.

– Dobranoc, Mazearo. – Wielki demon przekazał partnera w ręce sukuba i, starając się nie patrzeć w jego czerwone od płaczu oczy, ruszył w dół schodów.

– Kocham cię, Maz, wiesz…? – odrobinę bełkotliwym głosem wyznał Malakiasz.

– Wiem, ty kochasz nas wszystkie. Chodź!

Mazeara nie pozwoliłaby sobie na położenie detektywa do łóżka w takim stanie. Kilkunastominutowy wspólny prysznic nie tylko zdołał obmyć Malakiasza z papierosowego dymu, który przylgnął do jego skóry i włosów ale również skutecznie go otrzeźwił, a co więcej, pobudził. Rozochocony czułymi zabiegami sukuba, potulnie pozwolił zaprowadzić się do sypialni.

Kochali się długo i w milczeniu. Gdy zmęczony miłosnym maratonem Malakiasz w końcu opadł na zmiętą pościel, Mazeara wstała i zaczęła się ubierać.

– Wychodzisz? – zapytał, obserwując, jak poprawia makijaż i fryzurę. W odpowiedzi Mazeara skinęła tylko głową. – Zostań, proszę…

Sukub głęboko westchnął i ponownie odpowiedział jedynie przeczącym ruchem głowy. Zatrzymał się jednak przy drzwiach sypialni z dłonią na klamce. Widać było, że się waha.

– Magister Vaxizz… – rzuciła na odchodne demonica, już się nie odwracając. Wyszła z apartamentu Malakiasza, pozostawiając mu resztę zagadki do samodzielnego rozwikłania.

 

 

Być może jedynie w najgłębszych podmiejskich slumsach imię Vaxizz nie budziło powszechnego szacunku i zaufania. Wysoko postawiony członek magistratu, osobisty przyjaciel samego burmistrza, słynął z wystawnego stylu życia, zamiłowania do sztuki i pięknych kobiet. Prowadzone przez niego konsorcjum praktycznie kontrolowało rynek nieruchomości w mieście. Udzielał się również społecznie i, chociaż w dość ograniczonym stopniu, charytatywnie. Oczywiście, co zawsze idzie w parze z dużymi pieniędzmi, lubił władzę. Nieoficjalnie mówiono, że po ustąpieniu ze stanowiska lub śmierci aktualnego burmistrza to właśnie Vaxizz był pierwszym kandydatem na jego miejsce. Sam zainteresowany zaprzeczał tym insynuacjom, jednak nikt, kto poznałby go nawet przelotnie, nie wierzył w te zapewnienia. Nie zmieniało to jednak faktu, że stawianie Vaxizza w kręgu podejrzanych było jednoznacznym proszeniem się o kłopoty.

Wjeżdżając na teren posiadłości magistra, Malakiasz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie zamierzał jednak tak łatwo odpuścić, a to z dwóch powodów.

Po pierwsze, rzeczywiście, dawna, łącząca go z Rubin namiętność sprawiła, że prowadzona sprawa nabrała dla niego osobistego charakteru. Drugim powodem była niezachwiana, poparta zawodowym przeczuciem pewność, że to Vaxizz był mordercą. Dopiero ubiegłej nocy, gdy, przewracając się z boku na bok w pustym, wciąż pachnącym Mazearą łóżku, próbował dopasować do siebie wszystkie tropy, przypomniał sobie kilka szczegółów ostatniej rozmowy z Kashmir, a które z początku zdołały ujść jego uwadze.

Teraz to widział. Ukradkowe, jakby przestraszone spojrzenie w bok, jakie rzucił sukub dosłownie ułamek sekundy, zanim tak niespodziewanie go opuścił, przerywając swój zmysłowy taniec. Otępiałe erotycznym rytuałem zmysły Malakiasza nie od razu połączyły jej zachowanie z osobą demona, na którego wpadł, próbując ją zatrzymać. Jego twarz była przecież detektywowi doskonale znajoma. Należała bowiem do nikogo innego, jak znanego bywalca „Żaru”, magistra Vaxizza. I to właśnie on, a nie Kashmir, musiał podrzucić Malakiaszowi wskazujący na Elishaera trop.

Przy drzwiach rezydencji detektywa przywitał wyniosły lokaj, który, uważnie zlustrowawszy jego odznakę, w milczeniu poprowadził go w głąb budynku. Na piętrze przejął go drugi, równie wylewny służący. W końcu, po kilku minutach kluczenia wyłożonymi czarnym dywanem korytarzami, Malakiasza wprowadzono do gabinetu gospodarza i kazano mu czekać. Pomieszczenie było pomalowane na biało i niemal puste. Poza szklanym, zawieszonym w powietrzu blatem oraz dwoma, również lewitującymi siedziskami, wewnątrz znajdowało się tylko olbrzymie okno z widokiem na panoramę miasta.

Malakiasz usiadł na wskazanym mu krześle i odruchowo sięgnął po papierosa. Schował go jednak z powrotem, nigdzie w pobliżu nie widząc czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za popielniczkę. W ciągu kolejnych piętnastu minut czynność tę powtórzył jeszcze czterokrotnie. Magister Vaxizz zjawił się dokładnie w chwili, gdy detektyw spróbował po raz szósty.

– Inspektor Malakiasz, jak mniemam… – Vaxizz wyłonił się wprost z hipnotyzującej bielą ściany gabinetu i bez zbędnych ceregieli usiadł za biurkiem. – Na ogół nie przyjmuję gości bez wcześniejszego uzgodnienia terminu, ale, ponieważ jest pan podwładnym mojego przyjaciela, nadkomisarza Hazzara, gotów jestem na ten jeden mały wyjątek. Ma pan kwadrans, inspektorze. – Niewielka kościana klepsydra zmaterializowała się na szklanym blacie, przesypującym się we wnętrzu srebrnym pyłem odmierzając pozostały Malakiaszowi czas.

– Doceniam ten gest. Nie planuję długo odrywać pana od znacznie ważniejszych zajęć – zaczął detektyw, chociaż wzmianka o jego szefie tylko potwierdziła obawy co do kierunku, na którego obranie z góry skazane było jego śledztwo. – Chodzi mi o sprawę sprzed lat, nie wiem, czy pan pamięta, pewien szaleniec mordował przedstawicieli magistratu…

– Słyszałem coś o tym, to był chyba jakiś zboczeniec. Kanibal?

– Słyszał pan – sucho skwitował Malakiasz, zerkając na klepsydrę. – Widzi pan, prowadzę dochodzenie w sprawie serii podobnych morderstw, tyle że dokonanych ostatnio na sukubach. Głównie pracownicach „Żaru”, zna pan ten lokal, prawda?

– Znam, a panu czas ucieka, inspektorze. – Vaxizz skinął głową, na której, każdy w inną stronę, sterczały cztery proste rogi. – Wiem również, że od kilku tygodni ktoś morduje okoliczne dziwki. Nie rozumiem natomiast, dlaczego miałoby to mieć cokolwiek wspólnego ze mną.

– Nie żal ich panu? – Malakiasz z trudem opanował narastającą z każdą chwilą złość. – Przychodził je pan oglądać, płacił im pan, sprowadzał tutaj… A teraz nic? Były, odeszły, przyjdą inne? To wszystko pana nie dotyczy, magistrze?

– Nie. – Zero reakcji. Zimne, kompletnie obojętne źrenice Vaxizza nawet nie drgnęły.

– Rozumiem. Ten morderca sprzed lat nazywa się Elishaer. Być może to pana z kolei zainteresuje, ale niedawno skończył odsiadywać wyrok. Jest jednym z głównych podejrzanych w moim dochodzeniu.

– A niby dlaczego miałoby mnie to obchodzić?

– Być może dlatego, że sześćdziesiąt lat temu, nikt inny, jak właśnie pan, był jego ostatnią ofiarą. Tą, której udało się uciec i doprowadzić do zatrzymania Elishaera…

– Blefujesz, Malakiaszu, w żaden sposób nie połączysz mnie z tamtą sprawą. A nawet gdyby…

– Nikt mi nie uwierzy, wiem. Jedynie zaszkodzę swojej karierze, którą przecież zniszczą twoi wysoko postawieni przyjaciele, magistrze.

– To po co to wszystko? – Vaxizz uniósł klepsydrę, w której przesypał się już niemal cały srebrny pył i, po chwili namysłu, położył ją bokiem na blacie. – Tak, pamiętam Elishaera… A za to, co mi zrobił, powinien nigdy nie wyjść na wolność. Nie ukrywam, że cieszę się na samą myśl, że może on ponownie trafić za kraty.

– Nie trafi, magistrze. – Wyraz twarzy Vaxizza wciąż pozostał nieprzenikniony, ale Malakiasz wyczuł jak cały napina się na krześle. – Nie wie pan? Każdy, kogo raz poddano działaniu Słowa Prawdy, staje się na nie całkowicie odporny. Dlatego też, tacy recydywiści, w przypadku kolejnych podejrzeń zostają z miejsca skazani na najwyższy wymiar kary. Musiał pan wiedzieć, przecież najwyższy sędzia Siraghi bywa tutaj przynajmniej dwa razy w miesiącu…

– Co sugerujesz, Malakiaszu? Proszę, bądź tak łaskaw i rozbaw mnie. – Vaxizz momentalnie się rozluźnił. W jego dłoni pojawił się wysoki kieliszek wypełniony krwistoczerwonym winem.

– Właściwie wszystko już powiedziałam. – Malakiasz odwzajemnił uśmiech gospodarza równie nieszczerym skrzywieniem warg. – Elishaer złamał twoje serce, magistrze. Nie uleczyły go pieniądze i płatne uwielbienie sukubów, więc teraz, gdy ponownie wyszedł na wolność, chcesz się go raz na zawsze pozbyć. Mógłbyś go oczywiście zabić osobiście, lub komuś to zlecić, ale przecież tak jest zabawniej… A po kilku, jak byłeś uprzejmy przed chwilą ująć, dziwkach, nikt płakać nie będzie, prawda?

– Brawo, inspektorze, brawo! – Vaxizz odstawił kielich opróżniony jednym haustem i bezgłośnie zaklaskał. – Nadkomisarz Hazzar musi być z ciebie dumny! Na pewno wspomnę mu o tobie przy naszym najbliższym spotkaniu. A tak serio… Obrażasz mnie, ale to nie twoje bezpodstawne podejrzenia godzą w moją godność, ale to, za jaką prymitywną istotę mnie bierzesz. Błogo przeświadczony o swojej nieomylności przypisujesz mi romantyczne skłonności, których nie posiadam. Miłość, choćby nieodwzajemniona, i zemsta są mi kompletnie obce… – Demon sięgnął po ponownie pełen kielich i wyzywająco spojrzał w oczy Malakiasza. – Gdybym, podkreślam, gdybym rzeczywiście miał cokolwiek wspólnego z tą sprawą, to nie motywowałaby mnie prosta żądza odwetu, głupcze… Prędzej skupiłbym się na sednie dwoistej natury Elishaera i empirycznym sprawdzeniu, czy rzeczywiście, pożerając ciała innych istot, można przejąć część ich mocy! Ciekawiłoby mnie ogromnie, czy tylko wybryki natury pokroju tej zboczonej kreatury mogą łączyć w sobie demonią mądrość ze zwodniczą zmysłowością sukubów…

– I co by pan osiągnął?

– Znaczne sukcesy, inspektorze, znaczne sukcesy! Wrobienie w całą sprawę tego śmiecia Elishaera, który akurat skończył odsiadywać wyrok i mógłby próbować mnie w przyszłości szantażować, byłoby przysłowiową wisienką na torcie. Ale przecież tylko teoretyzuję! A ty, psie gończy Hazzara, nawet gdybyś mógł to udowodnić, nie przekonałbyś do tego nikogo! Zdaje się, że twój czas już dawno minął. A mój jest o wiele cenniejszy. Odejdź i nie wracaj bez nakazu, Malakiaszu. Żegnam. – Drzwi gabinetu otworzyły się, ukazując postać tego samego lokaja, który przywiódł tu detektywa.

Malakiasz uznał, że dalsze nadużywanie gościnności Vaxizza mija się z celem. Ponieważ usłyszał wszystko, co gospodarz zamierzał mu powiedzieć, wstał i, pożegnawszy się skinieniem głowy, pozwolił wyprowadzić się z gabinetu, a następnie z terenu posiadłości. Po papierosa sięgnął dopiero, gdy był już w samochodzie. Celem nadrobienia niemal godzinnych zaległości, zanim odjechał, wypalił ich jeszcze kilka.

Magister Vaxizz w zamyśleniu obserwował oddalający się szybko pojazd. Gdy ten w końcu zniknął, jedną ręką sięgnął w głąb ściany i wydobył z niej lśniącą czernią słuchawkę telefonu.

– Z nadkomisarzem Hazzarem – spokojnym głosem odpowiedział zgłaszającemu się z drugiej strony operatorowi.

 

 

Przelanie na papier wyników śledztwa zajęło Malakiaszowi niemal całą noc. Chociaż groziło mu to, delikatnie mówiąc, nieprzyjemnościami, w raporcie zdecydował się zawrzeć wszystkie swoje podejrzenia, obserwacje i wnioski. Nie posiadając żadnych konkretnych dowodów, nie miał najmniejszych wątpliwości, że to właśnie Vaxizz stoi zarówno za ostatnimi morderstwami, jak i za większością niewyjaśnionych zgonów sukubów, których dotąd nie powiązano z jego sprawą. Nie sądził, by miało to wystarczyć jego przełożonemu do wydania nakazu aresztowania magistra, lub chociaż przeszukania jego posiadłości, jednak wiedziony wrodzonym poczuciem obowiązku uznał, że tak będzie uczciwie. Oczywiście, łatwiej i znacznie korzystniej dla jego kariery byłoby wskazać na Elishaera, ale detektyw jakoś nie potrafił się do tego zmusić.

Teraz, gdy wciąż targany wątpliwościami zajechał pod komisariat, ostateczna, mająca zadecydować o jego przeszłości wersja raportu spoczywała na tylnym siedzeniu samochodu. Wystarczył mu jednak zaledwie jeden rzut oka na twarz witającego go na parkingu Jamaleusa, by wiedział, że raczej nie ujrzy ona światła dziennego.

– Co się dzieje? – rzucił, wychodząc z samochodu. W odpowiedzi Jamaleus wskazał jedynie trzymany w rękach dokument. – Nakaz aresztowania? – zapytał, chociaż z góry znał już wszystkie odpowiedzi.

– Tak, Elishaera. – Starszy posterunkowy przerwał w końcu ponure milczenie. – Mazeara przetrzymała go najdłużej, jak potrafiła, próbowała dzwonić, ale nie odbierałeś telefonu.

– Niech to mrok! Hazzar? – Jak zwykle w kryzysowych sytuacjach na pomoc Malakiaszowi przybył papieros.

– U siebie, ale nie masz co się do niego pchać. Podobno zdjął cię z tej sprawy, a aresztowania dokonać mam ja i Hapephros. O ile mnie wzrok nie myli, właśnie tutaj idzie. – Detektyw zerknął we wskazanym przez partnera kierunku i ujrzał zbiegającego po schodach posterunku demona.

– Niech to… – urwał w pół słowa i szybko, zanim drugi funkcjonariusz zdążył się zbliżyć, otworzył tylne drzwi swojego samochodu. Jego bezużyteczny już raport leżał dokładnie tam, gdzie go zostawił. Malakiasz pospiesznie otworzył teczkę i, przez ramię upewniając się, że nikt tego nie widzi, wsunął do jej środka swoją odznakę. Następnie umieścił raport w kieszeni na oparciu siedzenia pasażera tak, by częściowo z niej wystawał. Zdążył zatrzasnąć za sobą drzwi dokładnie w chwili, gdy Hapephrosa przechwycił Jamaleus.

– Cześć, Jamal, jedziemy moim czy twoim? – Witając się, wyraźnie zakpił funkcjonariusz. – O, witaj Malakiaszu… – nieco spuścił z tonu, widząc detektywa wyłaniającego się zza masywnej sylwetki swojego partnera.

– Weźcie mój. – Malakiasz spojrzał w stronę posterunku i ciężko westchnął. – Kluczyki są w stacyjce. Ja muszę wyjaśnić kilka kwestii z Hazzarem. – Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, szybkim krokiem ruszył przed siebie.

– Już nie żyje… – mruknął po chwili odprowadzający go wzrokiem Hapephros. – Jedziemy?

– Jedziemy, ale to ja prowadzę! – zastrzegł Jamaleus, po czym wgramolił się na siedzenie kierowcy.

 

 

Nadkomisarz Hazzar uwielbiał słuchać swojego głosu. Lubił mówić, ale znacznie większą przyjemność sprawiał mu krzyk. Tego ranka, kiedy wbrew radom Mazeary próg jego gabinetu zdecydował się przekroczyć Malakiasz, mógł dać upust swojej największej namiętności. Tylu wyrykiwanych obelg, epitetów i równie karalnych, co realnych gróźb prawdopodobnie nie usłyszał dotąd żaden ze służących w tym budynku policjantów, w całej jego długoletniej historii.

Malakiasz właściwie nie zdążył się nawet odezwać. Wystarczyło, że wkroczył do gabinetu Hazzara, by ten wybuchnął z siłą tysiąca klątw. Detektyw jednak zniósł tyradę szefa z podziwu godną cierpliwością, nie próbując ani razu przerwać rwącego potoku inwektyw, który przecież również kiedyś musiał wyschnąć. Tak też się stało. Po trwającej niemal kwadrans połajance zapał nadkomisarza w końcu zaczął słabnąć. Uznawszy, że kupił sobie wystarczająco dużo czasu, Malakiasz postanowił zagrać ostatnią z trzymanych w dłoni kart.

– Czyli mój raport… – zająknął się, próbując zabrzmieć na zmieszanego i zawstydzonego.

– Dasz mi go, żebym mógł nim sobie podetrzeć tyłek! Dawaj go, natychmiast! I wszystkie jego kopie też!

– Ale…

– Nie chcę tego słuchać!

– Ale…

– Jeszcze jedno ale, a zabiję!

– Zostawiłem go w samochodzie, szefie! – Dokończył przy akompaniamencie upiornego zgrzytu zębów nadkomisarza.

– Wyjdź… – wycedził Hazzar głosem równie lodowatym, co jego gęstniejąca z każdą chwilą aura. – Dla własnego dobra, zbiór niedorzecznych wypocin, które dla żartu nazwałeś swoim raportem, złożysz do końca dnia na biurku Mazeary. Nie chcę cię oglądać, słuchać, czy choćby poczuć, bo inaczej… Po prostu wyjdź! Precz!

W stanie, w jakim obecnie znajdował się nadkomisarz, nikt przy zdrowych zmysłach nie zmarnowałby danej mu okazji do ujścia z życiem. Dlatego też Malakiasz pokornie spuścił wzrok i uciekł z gabinetu. Widząc jak pospiesznie zamyka za sobą drzwi, przysłuchująca się całej scenie Mazeara z sykiem wypuściła powietrze z palących już bólem płuc.

– Żyję, widzisz? – Detektyw obdarzył sukuba chłopięcym uśmiechem.

– W końcu się doigrasz. Wiesz przecież, że on nie żartuje. – Mazeara pokręciła głową. Mówiła ściszonym głosem, co jakiś czas zerkając na drzwi gabinetu, za którymi wciąż kipiał wymieszany z magią gniew Hazzara.

– Pewnie masz rację, ale to jeszcze nie dzisiaj. Słuchaj, mam do ciebie sprawę…

– Coś tak właśnie czułam. Czego jeszcze chcesz?

– Zgubiłem gdzieś swoją odznakę.

– Zgubiłeś… – powtórzyła Mazeara, zerkając na Malakiasza z powątpiewaniem i równocześnie wyciągając z szuflady biurka jakiś formularz.

– Tak, zgubiłem.

– Podpisz. Pełna dezaktywacja zajmie pół godziny. W najgorszym wypadku dwie.

– Maz, skarbie, uznajmy, że to właśnie jest najgorszy wypadek, dobrze? – Detektyw podpisał we wskazanym miejscu i, już nie siląc się na cwaniacki uśmiech, oddał dokument sukubowi.

– Kiedyś, jeżeli nie ubiegnie mnie w tym Hazzar, zabiję cię, zobaczysz. – Wraz z przybiciem stosownej pieczęci, formularz rozjarzył się blaskiem wstępnie aktywowanych zaklęć. – Dwie godziny…

 

 

Zanim zastukał do drzwi, Jamaleus spojrzał przez ramię na mającego go osłaniać Hapephrosa. Chociaż drugi policjant na co dzień odnosił się do niego z wyższością, podczas akcji zachowywał się w pełni profesjonalnie. Pod osłoną ochronnych zaklęć, z bronią gotową do strzału, skinął tylko głową na znak, że jest gotowy. Jamaleus odpowiedział takim samym gestem, po czym rękojeścią trzymanej w dłoni strzelby załomotał w drzwi. Po chwili ciszy postanowił jeszcze uwiesić się na dzwonku. Gdy właśnie sięgał po odznakę, by przy jej pomocy przełamać strzegące domu zaklęcia, zazgrzytał przekręcany w zamku klucz.

– Pan Elishaer? Mam nakaz aresztowania. – Hapephros wyciągnął przed siebie rzeczony dokument tak, by stojący w drzwiach demon mógł mu się dobrze przyjrzeć. – Pójdzie pan z nami.

Elishaer nie stawiał oporu. Pod czujnym okiem obu policjantów ubrał się, a następnie potulnie, bez zadawania jakichkolwiek pytań pozwolił nałożyć na siebie klątwę zniewolenia i zaprowadzić do samochodu. Siadając na tylnej kanapie, wydawał się być całkowicie pogodzony z losem. Zachowanie aresztanta nieco rozluźniło obu funkcjonariuszy, którzy, mając go już bezpiecznie ulokowanego w samochodzie, pozwolili sobie na luźną rozmowę.

Aresztowany demon z początku rzeczywiście nie miał zamiaru utrudniać postępowania policjantom. Podejrzewał, że, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Malakiasza, zdoła w miarę bezboleśnie oczyścić się z wszelki stawianych mu zarzutów. Wierzył w to dopóki jego wzrok nie padł na teczkę, zatkniętą za oparciem przedniego fotela. Zaciekawiony, ostrożnie, by nie zwrócić na siebie uwagi coraz śmielej gawędzących funkcjonariuszy, wziął ją do ręki. Ponieważ ani Malakiasz, ani dwaj eskortujący go policjanci nie zdradzili żadnych szczegółów dotyczącej go sprawy, z zainteresowaniem przerzucił kilka pierwszych stron raportu. Im dłużej jednak zapoznawał się z wynikami śledztwa, tym bardziej rzedła mu mina. Gdy dotarł do końca, zrozumiał, że tym razem nikt nie da mu szansy na oczyszczenie się z zarzutów. Nie zdążył jednak spanikować, gdyż w tym samym momencie z teczki wypadł jakiś owalny, płaski przedmiot. Widząc na swoich kolanach charakterystyczną policyjną odznakę, kilkukrotnie mrugnął ze zdumieniem oczyma. Wystarczyło, że jej dotknął, by opadły okowy krępującej jego zdolności klątwy. Reszta była już dziecinnie prosta.

Wychuchany samochód Malakiasza niespodziewanie zjechał z ulicy i z impetem uderzył w ścianę jednego z budynków. Nikt nawet nie próbował powstrzymać demona, który wyskoczył z rozbitego auta i roztrącając przechodniów, pognał do centrum miasta. Później tego samego dnia żaden ze świadków zdarzenia nie potrafił przypomnieć sobie żadnych jego istotnych szczegółów. Dopiero potężna dawka zaklęć przypomnienia zdołała rozwiać spowijającą ich umysły magiczną mgłę. Nic to jednak nie zmieniło – zanim policja zdążyła podjąć trop, Elishaer zniknął bez śladu.

 

 

– Jest tylko trochę poobijany, Hapephros również uniknął poważniejszych urazów, ale twój samochód nie wygląda już tak dobrze. – Zakończyła Mazeara. Malakiasz, oczekujący na wezwanie na dywanik szefa, akurat tym najmniej się przejął. – Znaleźliście go?

– Nie, przepadł. – Zmęczony detektyw pokręcił głową. – Pół miasta nie pamięta, co dzisiaj robiło. Nikt nic nie wie, to jakiś obłęd. Nie mam pojęcia, jak on zdołał zmącić umysły tylu osób naraz…

– I pewnie nigdy się nie dowiesz. Proszę, twoja nowa odznaka.

– Dzięki, Maz. – Malakiasz uśmiechnął się smutno, biorąc do ręki podany mu przedmiot. – Ciekawe, czy długo mi posłuży. Dziękuję, za tamto i za całą resztę. Obiecuję ci…

– Nie składaj obietnic, których nie zdołasz dotrzymać, Malakiaszu.

– Nie, zobaczysz…

– Malakiasz, do mnie, natychmiast! – Oczywiście, by wezwać detektywa, nadkomisarz mógłby skorzystać z telefonu, ale przecież wtedy straciłby niepowtarzalną okazję do wrzeszczenia z głębi swojej pieczary. Gdyby wiedział, że przy okazji przerwał tak obiecująco zapowiadającą się konwersację, z pewnością byłby z siebie jeszcze bardziej zadowolony.

– No to idę… – Detektyw uśmiechnął się ponuro, na pożegnanie machając Mazearze trzymaną w dłoni teczką. Jeżeli pisane mu było dożyć kolejnego dnia, zamierzał spytać Jamaleusa, czy to on sam, czy też może zbiegły przestępca zdołał ukryć jego raport w schowku na rękawiczki, zanim na miejsce wypadku przybyła pierwsza z policyjnych ekip. Być może chociaż jednej z tych dwóch osób zdąży za to podziękować. Zależeć miało to od łaskawości czekającego na niego przełożonego.

– Siadaj – warknął Hazzar, ledwo dostrzegalnym ruchem głowy wskazując drewniany zydel stojący przed jego rozłożystym biurkiem. O dziwo, nie palił cygara, przy którego pomocy zwykle tak szczelnie wypełniał dymem swoje budzące powszechną grozę leże.

Malakiasz posłusznie usiadł, niezręcznie miętosząc w dłoniach palący je raport. Nadkomisarz, chociaż wydawał się być kompletnie pochłonięty czytanym dokumentem, musiał to dostrzec. Zakrzywionym pazurem wskazującego palca znacząco postukał w olbrzymią, stojącą na biurku popielniczkę, wykonaną z czarnej czaszki jakiejś prehistorycznej kreatury. Ledwo zawierająca raport teczka w niej spoczęła, zajęła się błękitnym ogniem. Po kilku sekundach płomienie doszczętnie strawiły papier, a wraz z nim z takim trudem odkrytą przez Malakiasza prawdę. – Masz. Czytaj. – Hazzar niedbale cisnął przez biurko przeglądany dokument. Zarówno jego opanowanie, jak i nietypowa dla niego oszczędność w słowach zaskoczyły detektywa. Na razie jednak postanowił zbyt kurczowo nie czepiać się nikłej nadziei na przetrwanie nieuchronnego wybuchu przełożonego. Zwłaszcza, że już po przeczytaniu pierwszych kilku zdań służbowej notatki wiedział, że jego kłopoty mogą dopiero się zaczynać.

– Nie żyje? – zachęcony milczeniem i wlepionym w niego spojrzeniem nadkomisarza odważył się w końcu zapytać.

– Tak. Wygląda na to, że wprost z miejsca wypadku, skierował się do posiadłości magistra Vaxizza. Reszty możesz się już domyślać, prawda? – Malakiasz bardzo, bardzo powoli skinął głową. – Zadowolony? Nie, lepiej nie odpowiadaj.

– Co teraz? – ponownie zaryzykował detektyw.

– Jak to co? Chyba nie masz już najmniejszych wątpliwości, kto stał za tymi wszystkim morderstwami? Tak też napiszesz w swoim nowym raporcie, który jeszcze dzisiaj złożysz na biurku Mazeary. Elishaera będziemy ścigać tak długo, aż go dopadniemy, ale to już nie ty będziesz się tym zajmował.

– Rozumiem. – Malakiasz sięgnął po dopiero co otrzymaną odznakę i rzucił ją pomiędzy zaścielające biurko papiery.

– Niczego nie rozumiesz, głupcze! – w głośnym warknięciu Hazzara wreszcie zabrzmiała jakaś znajoma nuta. – Daję ci inną sprawę, taką, której nawet ty, wiedziony swoją po stokroć przeklętą nadgorliwością, nie powinieneś spieprzyć! Bierz mi to stąd, zanim się rozmyślę! – Detektyw zdołał w ostatniej chwili złapać ciśniętą mu w twarz odznakę. – Całą dokumentację przekaże ci Mazeara, gdy jeszcze dzisiaj przyniesiesz jej swój raport. Jakieś pytania, inspektorze?

– Jedno. Co to za sprawa, szefie?

– Aż palisz się do nowej roboty, co? – Hazzar uśmiechnął się krzywo, zapalając jedno ze swoich grubaśnych cygar. – Powiedz mi, Malakiaszu, czy słyszałeś kiedyś o obcych?

 

Koniec

Komentarze

To ja od razu robię dobry początek, dla dobrego tekstu. Z czystym sumieniem polecam – ciekawe postacie, interesująca akcja, klimat taki trochę chandlerowski. Jak dla mnie miodzio.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jeszcze raz dzięki – za wsparcie i klika na zachętę ;-)

Krzysztof

Krzysztof_Adamski to jak dla mnie marka sama w sobie. Dlatego wymagam więcej niż od innych. Niestety to opowiadanie nie daje mi tyle satysfakcji, co poprzednie. 

Przede wszystkim: świat. Znakomity pomysł, aby akcję umieścić w świecie demonów! Ale dlaczego oni są tacy ludzcy?! Po pierwszych akapitach spodziewałbym się jakiegoś anty-świata. Niby realia podobne do naszych, ale na odwrót. Inna moralność, inne jej objawy, inna obyczajowość… a tu nic. sad. Wszyscy bohaterowie najzwyczajniej ludzcy, tyle że rogi jakieś noszą.

Poza tym, skoro to odmienny świat, to przydałoby się z początku więcej opisów zarówno postaci, jak też struktury tego świata. Tego nie było, więc do samego końca (i po tymże końcu) czułem się zagubiony. Zabrakło też bardziej szczegółowych opisów poszczególnych grup demonów – to utrudniało wejście w klimat.

Generalnie tekst jest trochę przegadany. Skrócenie go o jakieś 10-20k wyszłoby mu na dobre. Zwłaszcza, że nie brak tu jakichś elementów z “innego świata”. Jedną z nich jest wypłacenie zakładu przez Malakiasza jego koledze Jamaleusowi, za… nie wiadomo co? Przecież we wcześniejszej części tekstu się nie zakładali! I takich wybijających w rytmu sytuacji jest znacznie więcej.

Błędów ortograficznych też nie brakuje – ale to akurat jest do ogarnięcia. Bardziej doskwiera tak “ludzko” zrobiony świat oraz sama wydłużająca się akcja, której bynajmniej nie ratuje nieciekawe zakończenie. sad

 

Pomysł jest dobry, ale aby mógł być wykorzystany, wymaga bardzo solidnej zmiany.

 

 

 

 

Przystąpiłam do lektury z dużymi nadziejami i, niestety, doznałam zawodu. :(

Nie mogę powiedzieć, że czytało się źle, ale podobnych historii napisano już wiele. Twoja wyróżnia się tym, że rzecz dzieje się w świecie demonów, tyle że ten świat, na co Gostomysł też zwrócił uwagę, jest kalką naszego, ludzkiego. Demony ozdobione rogami i wyposażone w magiczne moce zachowują się bardzo człowieczo – mają ludzkie cechy i ludzkie rządzą nimi namiętności. Nawet nałogi mają jak zwykli śmiertelnicy, że o ambicjach nie wspomnę.

Zagadka kryminalna jakaś mało zagadkowa mi się wydała. Nie zaludniłeś zademoniłeś tekstu zbyt wieloma postaciami, więc i nietrudno było się zorientować, kto może być sprawcą.

Mając w pamięci Ślady we krwi, żywię nadzieję, że ewentualne przyszłe sprawy detektywa Malakiasza będą znacznie ciekawsze. Mam też nadzieję, że Kot również się pojawi. ;-)

 

Tym, co go wy­róż­nia­ło, była żół­to­czar­na po­li­cyj­na taśma… – Taśma była dwukolorowa, więc:  Tym, co go wy­róż­nia­ło, była żół­to-czar­na po­li­cyj­na taśma

 

usu­nąć ślad po krwi­sto czer­wo­nej szmin­ce… – Szminka natomiast była w jednym kolorze, więc: …usu­nąć ślad po krwi­stoczer­wo­nej szmin­ce

 

Część srebr­ne­go pyłu przy­war­ła do krwa­wych mazów, a część, po­rwa­na przez wstę­gi za­klęć Ma­la­kia­sza, roz­pro­szy­ła po sy­pial­ni. – Co rozproszyła część pyłu?

Pewnie miało być: …roz­pro­szy­ła się po sy­pial­ni.

 

wy­szedł z „ Żaru”. – Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

Te po­ran­ne ablu­cje za­ję­ły mu dwa­na­ście minut z do­stęp­nej mu puli czasu. – Czy oba zaimki są konieczne?

 

w któ­rym dzień wcze­śniej od­na­le­zio­no ciało Rubin. – Ofia­rę od­na­la­zła jej matka… – Powtórzenie.

Wydaje mi się, że ciało, którego się nie szukało, powinno być chyba znalezione, nie odnalezione.

 

Pod­czas swo­je­go kil­ku­mi­nu­to­we­go stu­po­ru je­dy­nie kil­ku­krot­nie prze­tarł oczy… – Nie brzmi to najlepiej.

 

oko­li­cę, którą za­miesz­kał po od­sie­dze­niu wy­ro­ku… – Raczej: …oko­li­cę, w której za­miesz­kał po od­sie­dze­niu wy­ro­ku

 

– Prze…prze­pra­szam pana – wy­dy­szał wresz­cie de­tek­tyw… – Brak spacji po wielokropku.

 

zna­czą­co oparł lufy re­wol­we­ru o czasz­kę obez­wład­nio­ne­go de­mo­na. – Więcej niż jedna lufa?

 

Ewen­tu­al­nie za­pła­cił­by jakąś śmiesz­ną grzyw­nę i było by po spra­wie. – …byłoby po spra­wie.

 

Poza szkla­nym, za­wie­szo­nym w po­wie­trzu bla­tem oraz sie­dzi­ska­mi dwóch, rów­nież le­wi­tu­ją­cych sie­dzisk, we­wnątrz znaj­do­wa­ło się… – Lewitujące siedziska siedzisk, powiadasz…

 

Cho­dzi mi o spra­wę z przed lat… – Cho­dzi mi o spra­wę sprzed lat

 

– Być może dla­te­go, że sześć­dzie­siąt lat temu, nikt inny, jak wła­śnie pan, był jego ostat­nia ofia­rą? – Czy to na pewno jest zdanie pytające? Literówka.

 

Va­xizz od­sta­wił jed­nym hau­stem opróż­nio­ny kie­lich i bez­gło­śnie za­kla­skał w dło­nie… – Czy na pewno odstawił kielich jednym haustem?

Czy można klaskać inaczej, nie dłońmi?

Może: Va­xizz odstawił kielich opróżniony jednym haustem i bez­gło­śnie za­kla­skał

 

A tak serio…Ob­ra­żasz mnie… – Brak spacji po wielokropku.

 

Demon od­sta­wił kie­lich na stół i wy­zy­wa­ją­co spoj­rzał w oczy Ma­la­kia­sza. – Demon przed chwilą odstawił pusty kielich, by zaklaskać. Kiedy go wziął, aby znowu odstawić?

 

zanim od­je­chał, spa­lił ich jesz­cze kilka. – Nie umiem palić, ale wydaje mi się że papierosy chyba się wypala, nie spala.

 

Aresz­to­wa­ny demon z po­cząt­ku rze­czy­wi­ście nie za­mia­ru utrud­niać po­stę­po­wa­nia po­li­cjan­tom. – Pewnie miało być: …rze­czy­wi­ście nie miał za­mia­ru

 

– Jest tylko tro­chę po­obi­ja­ny, Ha­pe­ph­ros też obył się bez po­waż­niej­szych ura­zów… – Raczej: – …Ha­pe­ph­ros też uniknął po­waż­niej­szych ura­zów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Moi drodzy, po pierwsze, dzięki że wpadliście. :-)

Po drugie, regulatorzy, dziękuję za wskazanie pozostałych w tekście błędów. Jak zwykle w punkt.

A teraz po trzecie…

Serio, to nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem – tak jak napisałem we wstępie, jest to prequel “Śladów we krwi”, a co za tym idzie, pogrobowa kontynuacja powieści, w którą tekst ten się przerodził. By nie dublować wątków chociażby ze “Śladów”, z pełną świadomością konsekwencji oszczędziłem sobie tutaj dodatkowych opisów świata demonów i jego mieszkańców. 

Po czwarte, oboje macie rację! <SPOILER ALERT!> Uważacie, że świat Malakiasza wydaje się być kopią (może nawet mocno przerysowaną) ludzkiego? Skłonność do używek, hazardu, przemocy, wulgarnej erotyki, system klasowy, przedmiotowe traktowanie sukubów oraz chore ambicje jego mieszkańców – analogie można by wymieniać długo! Dziwię się jednak, że, będąc tak wnikliwymi czytelnikami, nie pomyśleliście, że może to być celowe… Że żadne z was nie zadało sobie (mi) pytania, dlaczego? ;-)

Oczywiście winię za ten stan rzeczy biorę na siebie, nie próbuję za wszelką cenę udowodnić swojej racji, jeno się odrobinę droczę :-) 

Z drugiej strony, gdyby odpowiedź na to pytanie była taka prosta, Malakiasz nie miałby co robić na stronach mojej dwutomowej powieści :-) 

Dodam jeszcze: …Jedyne ślady po nich są we krwi, naszej krwi…” – tak samo jak wskazówka (Chryste, być może niewystarczająco oczywista) znajduje się w “Śladach we krwi”… <SPOILER ALERT!>

 

regulatorzy,

“…Więcej niż jedna lufa?” – dokładnie tak. Tu właśnie wychodzi prequelowość tego tekstu. Dwulufowy rewolwer Malakisza opisałem w “Śladach”. Masz święte prawo tego nie pamiętać :-)

 

Gostomyśle, 

“No tak… – Malakiasz sięgnął do kieszeni i wydobył z niej portfel. Odliczył kilka pięcioszeklowych monet, po czym bez słowa podał je Jamaleusowi. – Miałeś rację, to kompletny wariat.

– Po co ktoś miałby robić coś takiego? – Zanim wielki demon zainkasował nagrodę za wygrany zakład, dyskretnie przeliczył wręczone mu monety.”   – myślałem, że to wyjaśnia istotę zakładu przyjaciół dokonanego “poza kadrem” ;-)

 

I po ostatnie.

Tekst ten napisałem na prośbę kilku znajomych, którzy ciepło przyjęli “Demonolgikę”  i  jej kontynuację, “Łamacz zaklęć”.  Z opisanych powyżej względów, miałem poważne opory z jego publikacją, a Wasze reakcje tylko potwierdziły ich zasadność. Ale nie żałuję!

Jeżeli jednak mielibyście ochotę i czas by poznać dalsze przygody Malakiasza, to chętnie je Wam udostępnię (chociaż widząc ile  regulatorzy wyłapała tutaj usterek technicznych, aż strach pomyśleć co tam moglibyście znaleźć…)

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie!

 

 

Krzysztof

Krzysztofie

Oczywiście, że z przyjemnością zapoznam się z dalszym ciągiem. Moim zdaniem masz jeden z najciekawszych stylów na tym portalu i dużo fajnych pomysłów. Co do ludzkiego charakteru Twoich demonów: no dobra, piją alkohol, biorą używki… pewnie to samo możnaby powiedzieć o Jezusie i apostołach (gdyby wtedy były inne używki niż wino) wink. Ale z drugiej strony Twoje demony potępiają przemoc, zabójstwa, okaleczanie. Mało demoniczne te demony. Może i jest jakiś zamysł wyklarowany w innej części przygód Malakiasza, ale ja to opowiadanie odczytałem tak, jak ono zostało tu podane, czyli jak samodzielny twór. Nie znalazłem w tekście niczego (może poza zakończeniem, ale też nie do końca), co by mi kazało pomyśleć: “cierpliwości, Gostek! Tam się coś kluje, ten z tamtym coś knuje – acha! Czyli dowiem się w następnej części… już kapuję!”. Takiej reakcji w mojej głowie zabrakło przy czytaniu tego tekstu.

Wszystko zależy od intencji autora przy zamieszczaniu swoich prac na portalu: czy ma to być prezentacja ukończonego i niezmienialnego już dzieła – czy raczej okazja do szlifowania warsztatu, otwarta na zmiany, przeróbki. W pierwszym przypadku sprawa kończy się na opiniach wyrażonych rzez czytelników – i koniec. W drugim przypadku dzieło może się jeszcze diametralnie zmienić w sensie wykonania, aby być jak najbardziej czytelne dla odbiorców. 

Zauważ, że jest bardzo mało autorów, których stać na takie przeróbki, bo to jest trudne podejście z psychologicznego punktu widzenia (każdy z nas ma reakcje obronne w takich chwilach – ja też nie jestem wyjątkiem). Po prostu myślę, że drugi przypadek zarezerwowany jest dla autorów najwyższej marki – i Ciebie właśnie dostrzegam w tej grupie. 

Uważam, że to opowiadanie nie jest tak udane, jak poprzednie – ale ma potencjał i gdybyś jednak spróbował napisać wersję BIS (albo BIeS, w tym przypadku), to jestem pewien, że byłaby to lepsza wersja. 

Dzięki za budujące słowa!

“Twoje demony potępiają przemoc, zabójstwa, okaleczanie. Mało demoniczne te demony” – raz, że słowo “demon” w rozumieniu czytelnika nacechowane jest negatywnie – w świecie Malakiasza demon = mężczyzna, demonica/sukub = kobieta, nie ma tu konotacji satanistycznej ;-). Dwa – Malakiasz, Elshaer (ten już szczególnie, chociaż trudno uznać go za miłego gościa), Jamaleus – są odmieńcami, elity demoniego społeczeństwa to gnidy (zupełnie jak u nas). Bohaterowie nie pasują do swojego świata, duszą się w nim (Patrz “Ślady we krwi”), chcą czegoś innego. Łamią zasady narzucone im przez siły, o których istnieniu jeszcze nawet nie wiedzą. Przeczytaj “Ślady”, jeżeli wciąż będziesz zainteresowany, daj znać na priv, podeślę Ci kopię.

Pozdrawiam!

Krzysztof

Przeczytaj “Ślady”, jeżeli wciąż będziesz zainteresowany, daj znać na priv, podeślę Ci kopię.

spoko, widzę to na portalu. Na pewno przeczytam i wypowiem się.

 

elity demoniego społeczeństwa to gnidy (zupełnie jak u nas).

Cooo???? To nie może być prawda!!!!

laughlaughlaughdevil

Ślady We Krwi – przeczytane, własny ślad tam też pozostawiony. Pozwolę sobie zrobić pewne porównanie między Śladami a Rubinowymi Łzami. Tamto opowiadanie (rozdział?) było sporo krótsze – a bardziej treściwe. Tamto miało bardzo ciekawy element fantastyki (rytuał nekromancji), co stanowiło centralny, przykuwający uwagę i pamięć element. Tu tego zabrakło (rozmowa z magistrem, albo z sukubem-kanibalem nie spełniła takiej roli). Tam była intrygująca furtka zachęcająca do czytania dalszych części (obcy, Chryste panie!), a tu… ja się nie doszukałem.

Ślady były lepsze, a Rubinowym przydałoby się nieco przeróbki.

I wrócę jeszcze do tych opisów postaci i społeczności demonów, co zrobiłeś częściowo w Śladach (wygląd Malakiasza i jego partnera, Mez, oraz ich szefa – [a niech go Mrok!]), a czego nie zrobiłeś prawie wcale w Rubinowych. Bez względu na to, czy miałyby to być osobne, powiązane ze sobą opowiadania, czy kolejne rozdziały powieści – moim zdaniem czytelnikowi przy róznych okazjach warto przypominać takie szczegóły (że oliwkowa skóra, że rogi takie, że jego broda…). To odświeża pamięć czytelnika i pomaga wczuć się w postać. Opisanie postaci tylko raz w pierwszym rozdziale nie jest wg mnie wystarczające – zwłaszcza jeśli te rozdziały są aż tak obszerne.

Te same uwagi dotyczą opisu społeczności, hierarchii, struktury… co jakiś czas warto pewnee rzeczy odświeżać, no i rozwijać ten opis. W Rubinowych tego brakuje jak na moje.

Po przeczytaniu „Rubinowej łzy” mogę z pewnością stwierdzić, ze nie jestem tak zwanym targetem historii o inspektorze Malakiaszu. Raz, że demony judeo-chrześcijańskie przejadały mi się gdzieś w okolicy „Zbieracza burz” i trzeciego sezony „Supernatural”, dwa, że uprzedmiotawianie kobiet (ludzkich, demonich czy sukubich) jest mi wielce niemiłe, oraz trzy – po Brudnym Harrym każdy paląco-pijący-policjant wydaje mi się wtórny.

Niemniej tekst napisany jest sprawnie, konsekwentnie pozostaje konwencji hardboiled a intryga trzyma się kupy (z niewielkim wyjątkiem deus-ex-machina olśnienia Malakiasza), tak więc – kilk. Nie dlatego, że tekst mi się podoba, ale dlatego, że się po prostu należy.

 

Zupełnie nawiasem mówiąc (a raczej pytając) – nie rozumiem, dlaczego Rubin jest Rubin a Kashmir Kashmir? Nie powinno być albo Ruby i Kashmir, albo Rubin i Kaszmir?

 

 

Hmm... Dlaczego?

Dziękuję, Drewian!

Przede wszystkim, przedstawione w opowieści uprzedmiotowienie płci pięknej w żadnym wypadku mnie nie bawi – chciałem bardziej ukazać smuty los sukubów, którym w demonim społeczeństwie przypadła rola taka, a nie inna. Malakiasz jeszcze o tym nie wie, ale to właśnie on odegra kluczową rolę w zburzeniu opresyjnego sytemu swojego świata. Jeżeli przypadkiem wyszła z tego seksistowska opowieść, w żadnym wypadku nie taki był mój zamiar…

Co do imion – Rubin i Kashmir są “pseudonimami artystycznymi” sukubów – w tym przypadku pisownia imion jest przejawem wyłącznie ich wyobraźni (no dobra, mojej trochę też) ;-)

 

Pięknie dziękuję za obiektywną ocenę (oraz klika!) i pozdrawiam!

 

Krzysztof

Mnie się podobało. Jest jakieś śledztwo, dobry glina, zły glina, jeszcze gorszy szef. Polityka jest brudna, a elity sądzą, że wszystko im wolno, bo przecież świat należy do nich. Odrobina humoru, samochody też się psują. Samo życie. Świat wykreowałeś, przypadły mi do gustu stalaktyty mieszkalne.

Poprzedniego tekstu z tego uniwersum już nie pamiętam, ale jakoś dałam radę zrozumieć większość.

gdy pełznąc na kolanach w stronę widza, jej ruda głowa znalazła się na wysokości jego twarzy,

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi ciekawostka anatomiczna – głowa pełznąca na kolanach. ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, ulżyło mi, że chociaż Ty się nie zawiodłaś ;-)

 

Dziękuję i pozdrawiam!

Krzysztof

– Sukuby umierając codziennie – potrącane przez samochody, katowane przez zazdrosnych kochanków, podcinające sobie żyły i wykrwawiające się w wannach.

Umierają.

Bardzo fajne opowiadanie, spodobały mi się demony, sukuby i inne mieszańce ;) Nie przeszkadza mi, że są “ludzcy”, łatwiej to odnieść do rzeczywistości. Gdybyś wywrócił świat do góry nogami, trudno byłoby cały czas pamiętać, co w nim jest normalne, a co nie.

Śledztwo jak śledztwo, na szczęście nie było zbyt wielu podejrzanych, więc się nie pogubiłam, a ostatecznie i tak wina spada na kozła ofiarnego (nawet jeżeli mu “się należy”). 

Jest dobrze napisane.

Wciągnęło mnie.

Przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet, miło słyszeć, że się spodobało :-)

Krzysztof

Nowa Fantastyka