- Opowiadanie: michal3 - Tajemniczy telegram

Tajemniczy telegram

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Tajemniczy telegram

Rzadko się zdarza, aby wybitny jasnowidz pan M., zachciał odwiedzić hotel, którym zarządzałem. Oczywiście wszyscy goście, jak jeden mąż, postanowili natychmiast odejść od stołów i zająć się zwykłą konwersacją, gdyż gra w karty zaczęła nagle się jawić jako coś kompletnie absurdalnego i bezcelowego. Po cóż grać, skoro przeciwnikiem jest jasnowidz?, pytali, a ja tylko się uśmiechałem. Znałem M. od kilku lat, wiedziałem, że nie zniża się do czegoś tak uchybiającej godności dżentelmena, jak wygrywanie dzięki swoim umiejętnościom. Prawda, mógłby ogołocić ich do samych skarpetek, tylko gdzie tu przyjemność? Gdzie rywalizacja? Tłumaczyłem gościom, zachęcałem, jednak nieskutecznie.

M. był w świetnym humorze. Kilka dni wcześniej rozwiązał iście sensacyjną sprawę kradzieży najdroższej na świecie butelki wina. Otóż okazało się, że chociaż do przestępstwa doszło, to jednak ukradziono zwykłe wino. Właściciel butelki już dawno wypił zawartość i mając świadomość głupstwa, jakie popełnił, wlał zwykłego sikacza i umiejętnie zalakował. Ot, sprawa jakich wiele w dzisiejszych czasach – przekręty, zagadki, tajemnice.

Na świecie powinno być więcej osób takich jak M. Elegancki, z manierami, o wysublimowanym smaku. Zawsze jak siadał, to palcem wskazującym prawej ręki zakręcał wąsa, a w drugiej dłoni trzymał fajkę, pykając raz po raz. Co prawda bywał zapatrzony w siebie, ale nazwanie go próżnym byłoby dużym przegięciem.

Początkowo przechadzał się po sali, nie podchodził, jakbym był niewidzialny, ale w końcu stanął przede mną i zapytał:

– Co tam ciekawego, drogi przyjacielu?

– Szczerze? Jestem mocno zafrasowany postawą jednego z dzisiejszych klientów. Przyjechał z Dorchester, ledwo się zameldował, przyszedł tutaj na salę i przegrywa partię za partią.

– I uważasz, że stracił zdrowy rozsądek?

– Coś na pewno utracił, gdyż nie wyobrażam sobie, jak trzeba być pogrążonym w żalu, aby w jedną noc przegrać tak znaczną część swego majątku.

– Gdzież ten biedak siedzi?

Wskazałem go wzrokiem.

– Nie wygląda na dziedzica wielkiej fortuny – stwierdził M. – Tym młodym to naprawdę się w głowach poprzewracało. Wiesz, że lord B. zmarł w zeszłym miesiącu? Podzieli majątek pomiędzy trzech synów, a najmłodszy już wszystko stracił. Doprawdy, co się dzieje z tą młodzieżą?

– Może zażywa kokainę albo inne narkotyki?

M. jednak nie odniósł się do mojego pytania. Zapewne go znudziłem. Ale postanowiłem nie dawać za wygraną.

– Zawsze narzekałeś, że nie masz z kim zagrać… – zamilkłem, aby myśl w jego głowie sama wykiełkowała. M. spojrzał się na mnie niepewnie.

– I w związku z tym wpadłeś na pomysł, abym ogołocił i tak już zubożałego biedaka?

Było mi trochę wstyd, przyznam, ale byłem taki znudzony, a M. potrafił dostarczyć niezłej rozrywki.

– Skoro jest ci go żal – zacząłem – to może pogadaj z nim. Wybadaj, dlaczego zdecydował się stracić cały majątek. Nie żeby mi to przeszkadzało… W końcu ruch w biznesie jest najważniejszy, wygrani zostawią dziś wieczór przy barze sporo pieniędzy, ale szkoda tego człowieka.

Muszę powiedzieć coś ważnego. M. był jasnowidzem, ale nie każdy dobrze rozumie, kim jest jasnowidz. To nie jest tak, że stanie, spojrzy i już wszystko wie. M. musi nawiązać kontakt cielesny, fizyczny z osobą czy rzeczą. A i wtedy wizje napływają chaotycznie. Powiecie zapewne, że w takim razie trochę oszukany z niego jasnowidz… I pewnie będziecie mieli rację. No ale cóż… Gwarantuję, że jego umiejętności są prawdziwe, a wiedza ogromna.

M. jednak wrócił do domu, a ja zająłem się tym, co umiałem najlepiej – rozmową z klientami.

 

Na drugi dzień, kiedy siedziałem spokojnie u M. i rozmawialiśmy o sytuacji geopolitycznej Timoru Portugalskiego, otwarły się drzwi i wszedł inspektor Grandson w towarzystwie młodzieńca, którego widzieliśmy zeszłej nocy w hotelu.

Ale niespodzianka!

– Dzień dobry, panom – grzecznie ukłonił się inspektor, po czym przedstawił nam pana Harrisa. – Panie M., problem ogromny.

M. lubił współpracować z policją. Wiedział, że bywają opieszali, lubują się w słodyczach i zaniedbują szare komórki, ale dobra sprawa nie jest zła, a w dzisiejszych czasach dobrych spraw coraz mniej.

– Pan Harris – kontynuował Grandson – dostał niezwykle frapujący telegram, raptem kilka dni temu. Otóż, wyobraźcie sobie panowie, ktoś śmiał napisać mu, że umrze w przeciągu siedmiu dni! Naprawdę oburzające!

Uśmiechnąłem się do M. Wiedziałem, że jest zaintrygowany, jednak nie miałem pojęcia, jak to rozegra.

– Telegram, powiadasz? – M. udał poruszenie. – Dobrze, że nie dzwonił… Ale wróćmy do tematu… Niech panowie usiądą i… słuchamy pana, panie Harris.

Młodzieniec chyba nie spodziewał się, że będzie musiał cokolwiek mówić. Zapewne pogadał z Grandsonem wcześniej i przyszedł tylko dlatego, że go poproszono. Ale jako, że nie miał wyjścia, zaczął mówić:

– W ostatnią środę byłem na meczu ze znajomymi. Doprawdy, nie do końca rozumiem, na czym polega ta cała piłka nożna, ale widowisko zacne. Dawno nie widziałem tylu osób zgromadzonych w jednym miejscu.

– Kto grał? – przerwał M. – Przyznam się bez bicia, że jestem ogromnym fanem Woolwich Arsenal. Ale to tylko taka dygresja, kontynuuj.

– Po meczu, jak to po meczu, udaliśmy się do pubu, aby trochę się zrelaksować przy old speckled hen. Nie wiem, o której wróciłem do domu, ale na szafce, w której trzymam mocniejsze alkohole, leżał telegram. Niby nic niezwykłego, często je otrzymuję, gdyż zajmuję się kopalnią Thoresby, a to przecież kawałek od Londynu jest. Tak czy siak, wiadomość zmroziła mi krew w żyłach. Nie wiem dlaczego, ale nie potraktowałem tego jako pogróżki. Nadawca napisał tylko: „umrze pan 17 sierpnia o 19:00”. Tylko tyle i aż tyle!

Pan Harris z każdym kolejnym słowem wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego. Ale w sumie, to nic dziwnego. Kto wie, jak ja bym zareagował na tak niestosowny i przerażający komunikat. Na pewno poszedłbym na policję i odwiedziłbym mojego przyjaciela M. Mogę więc powiedzieć, że Harris jest w najlepszych możliwych rękach w Anglii.

M. podczas wypowiedzi Harrisa raz po raz kiwał głową.

– Ma pan jakieś podejrzenia? – zapytał jasnowidz. – W końcu musiał pan komuś zaleźć za skórę, albo chociaż dać jakiś powód. Nikt tak sam z siebie nie grozi komuś śmiercią.

– Także tego – wtrącił się inspektor Grandson – tak się sprawa ma. Z jednej strony wiemy wszystko, co powinniśmy. Znamy datę i godzinę ataku na pana Harrisa. Jednak z drugiej strony, musi się za tym kryć jakiś haczyk. Kto przy zdrowych zmysłach ujawniałby dane uniemożliwiające dokonanie czynu? Tylko jakiś wariat. A skoro mamy do czynienia z osobą myślącą inaczej, pomyślałem że musi się zmierzyć z kimś, kto też myśli inaczej – z panem, panie M.

M. podziękował za ten komplement skinieniem głową:

– Zdecydowanie ktoś podjął z panem grę, której zasad nawet się pan nie domyśla. Zacznijmy więc może od czegoś prostego: „Is fecit, cui prodest”.

– Nie mam krewnych, żony, ani dzieci, nawet tych nieślubnych, więc cały mój majątek przejmie miasto. Przynajmniej na chwilę obecną się nawet nie zanosi, abym miał powiększyć rodzinę.

– To może jacyś wrogowie?

– Wrogowie… – zadumał się Harris. – Trudno powiedzieć, gdyż nikt oficjalnie nie przyznaje się do bycia moim wrogiem. Wiecie jak to jest, panowie. Są pewnie osoby, które mi źle życzą, ale nie umiem żadnej wskazać.

M. kiwał głową coraz bardziej niecierpliwie.

– Czekamy? – zapytałem, po czym spojrzałem na zamyślone oblicze M.

– Czekamy – odpowiedział spokojnie. – Czekamy.

– Nie za bardzo rozumiem. – Harris zerkał wyraźnie zakłopotany to na mnie, to na M. – Jak to czekamy? A pańskie umiejętności?! – Jego głos przeszedł w irytujący pisk. – Tylko tyle ma pan do powiedzenia?

Harris wstał, otarł pot z czoła, po czym znowu usiał i głęboko odetchnął. Chyba mu ulżyło, ale wciąż trząsł się targany jakże silnymi emocjami.

– Panie Harris… – M. jak zwykle emanował spokojem. Nawet się nie zdenerwował wystąpieniem gościa, gdyż nie dostrzegłem na jego twarzy najmniejszego rumieńca. – Nasz przeciwnik zasługuje na chociaż małą szansę. Musi wierzyć, że uda mu się pana zabić. Chyba nie chcemy, aby wycofał się w ostatniej chwili?

Inspektor Grandson aż się zakrztusił. Kaszlał przez kilka dobrych chwil, a następnie zaingerował z charakterystyczną dla siebie gracją i wyczuciem:

– Rozum panu odjęło?!

M. po raz kolejny pozostał niewzruszony, a Grandson kontynuował:

– Właśnie o to chodzi, aby się wycofał! O to chodzi, aby nie dać szansy przeciwnikowi.

M. tylko na to czekał:

– To proszę mi powiedzieć, szanowny inspektorze, co pan zrobi, jak sprawca nie zaatakuje o wyznaczonym terminie, tylko, dajmy na to, dwa tygodnie później? W jaki sposób go pan powstrzyma, skoro nie będzie znany dzień, a tym bardziej godzina? Jak pan spojrzy sobie w lustro, wiedząc, że mógł pan powstrzymać sprawcę, ale zamiast tego wolał go pan wystraszyć? Ja aż tak odważny nie jestem.

Zapadła cisza. Byłem strasznie podekscytowany, gdyż dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem. M. czekał, Harris się pocił, a Grandson zdębiał. Żałowałem, że nie było z nami jakiegoś znanego malarza – na przykład Ernesta Howarda Sheparda. Z pewnością namalowałby wspaniałe dzieło. Gdybym miał wybór, chciałbym być Kłapouchem.

 

Dni zleciały nam szybko. Postanowiliśmy z M. zamieszkać na te kilka dni przed „wielkim wydarzeniem” (jak nazywaliśmy termin wskazany w telegramie) u pana Harrisa. Z tego co słyszeliśmy jego posiadłość prezentowała się bardzo okazale. Piękne dębowe zdobienia od frontu nadawały budynkowi iście hrabiowski ton. A wnętrze ponoć odznacza się dobrym gustem i wyczuciem stylu – dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż nasz gospodarz jest kawalerem. Koronkowe firanki, lustra w zdobionych ramach, a także jasnobrązowe meble nadawały wnętrzu kolorytu i sprawiały, że pokoje wydawały się przestronniejsze. Jakby pomieszczenia były większe w środku.

Jakie więc było nasze zdziwienie, gdy przybyliśmy, a drzwi otworzyła nam zapłakana służąca. Włosy miała w wielkim nieładzie, a dodatkowo raz po raz pociągała nosem.

– Coś się stało? – zapytał M. – Czy jest pan Harris?

Spojrzała na nas wielkimi zielonymi oczami, a następnie powiedziała:

– Nikt panów nie powiadomił? Pan Harris nie żyje. Zmarł dzisiaj rano.

Spojrzałem osłupiały na M. Ten jednak wciąż wpatrywał się w służącą.

– Co się stało? – spytałem.

– To było naprawdę przerażające! – Dziewczyna zaczęła się trząść. – Około siódmej rano pan Harris, jak co dzień, zszedł na śniadanie. Kucharz przyrządził jajka sadzone z kiełbaskami. Musicie panowie wiedzieć, że pan Harris był wielkim tradycjonalistą, jeżeli chodzi o śniadania. Prawie codziennie jadał to samo.

Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, iż może pana Harrisa zabiła niewłaściwa dieta? M. chyba pomyślał o tym samym, gdyż uśmiechnął się nieznacznie.

Służąca tymczasem mówiła dalej:

– Po tym jak zjadł śniadanie, poszedł zapalić fajkę. Nie minęło pół godziny, jak krzyknął głośno i padł trupem.

– Czy zwłoki widział lekarz?

– Jeszcze nie.

M. zaczął pukać się po głowie. Myślał. A tak przynajmniej mi się wydawało.

– Chyba daliśmy zbyt duże fory mordercy, przyjacielu – M. splótł dłonie. – Chodź, pójdziemy zobaczyć się z lekarzem.

Doktor Fairwealth był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Stary, doświadczony, z ogromną wiedzą. W ogóle nie przypominał prowincjonalnego lekarza, przestraszonego zimnym ciałem. M. długo z nim rozmawiał nim Fairwealth wziął torbę z medycznymi przyrządami i ruszył do domu pana Harrisa.

Na miejscu wszystko przebiegło sprawnie. Lekarz stwierdził zgon, a za jakiś czas przybył inspektor Grandson. Później wszystko potoczyło się standardowo: zeznania, śledztwo, pogrzeb, brak wyników, koniec sprawy.

A tak przynajmniej mi się wydawało.

 

Jako, że poniedziałek był deszczowy, postanowiłem zajść do M.

– No i jak sobie radzisz? Mówi się „trudno” i żyje się dalej, czyż nie?

– Z czym sobie jak radzę? – zapytał M., patrząc na mnie spod byka.

Raz na jakiś czas lubiłem denerwować M. wracając do sprawy Harrisa. W końcu nie pamiętam, kiedy ostatni raz zawiódł. Jasnowidz rozwiązał wiele beznadziejnych przypadków, ale nie w tej jednej sytuacji.

– Z wyrzutami sumienia po druzgocącej klęsce na przykład? – Uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Tylko tym razem M. się nie zdenerwował. Poczułem lekki dyskomfort.

– Chyba już mogę ci powiedzieć. Wiesz, kto powiedział, że „pióro silniejsze jest od miecza”? Otóż, ja też nie wiem, ale pióro skojarzyło mi się z Shakespeare'm, a Shakespeare z „Romeem i Julią”. Widzisz… pan Harris wcale nie umarł. Po prostu sfingowałem jego śmierć, a pan Harris wiedzie teraz szczęśliwy żywot w Australii pod kompletnie innym nazwiskiem.

Byłem w niemałym szoku.

– M. – prawie, że krzyknąłem – ty jesteś szalony!

– Nie ma w tym nic szalonego, drogi przyjacielu. Co prawda dalej nie wiemy, kto napisał telegram, ale przecież w życiu nie chodzi o to, aby rozwiązać każdą zagadkę, ale by było szczęśliwe zakończenie. Ja do takiego doprowadziłem i uwierz mi, czuję się z tym wspaniale.

– A co z dawaniem szansy przeciwnikowi?

– Widzisz, trochę pofolgowałem. „Mea culpa”. Jeszcze tego samego dnia, kiedy odwiedził mnie pan Harris, udałem się do niego i wytłumaczyłem mój plan. Wtedy też pozwolił mi, abym go dotknął. Widzisz, ujrzałem tysiące śmierci pana Harrisa. Wydawałoby się, że morderca zawsze go dopadnie. Musiałem wymyślić więc coś niekonwencjonalnego. Biedak zgodził się na wszystko, w końcu nie ma nic cenniejszego niż życie. Ale wierz mi lub nie, wcale o tym telegramie nie zapomniałem. Siedzi mi z tyłu głowy i… czekamy.

M. po raz kolejny dowiódł, że nie ma nic piękniejszego niż dobre oszustwo, gdyż świat tak naprawdę łaknie dobrych oszustw.

Koniec

Komentarze

Bardzo sympatyczne, Sherlockowe opowiadanie. I ładnie napisane, z takim “wyczuciem epoki”. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mnie również się spodobało. Zaskoczenie w końcówce bardzo miłe, dobrze poprowadzona opowieść.

 

Edytka: Ale tytuł to mógłbyś zmienić. Taki jakiś bezpłciowy wyszedł.

Babska logika rządzi!

Moje opiwiadanie się podoba? :-) Pomyślę nad zmianą tytułu. Dzięki za komentarze.

Work smart, not hard

Zadbałeś o intrygującą zagadkę, stworzyłeś właściwy klimat, więc przeczytałam z zadowoleniem, które byłoby większe, gdyby opowiadanie było napisane nieco staranniej.

 

–Tym mło­dym to na­praw­dę się w gło­wach po­przew­ra­ca­ło. – Brak spacji po półpauzie.

 

Było mi tro­chę wstyd, przy­znam, ale byłem taki znu­dzo­ny… – Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

aby tro­chę się zre­lak­so­wać przy „Old Spec­kled Hen”. – …aby tro­chę się zre­lak­so­wać przy old spec­kled hen.

 

ale na szaf­ce, przy któ­rej trzy­mam moc­niej­sze al­ko­ho­le… – Co to znaczy trzymać alkohole przy szafce?

 

Kto wie, jak ja bym za­re­ago­wał na tak nie­sto­so­wa­ny i prze­ra­ża­ją­cy ko­mu­ni­kat. – Literówka.

 

Nasz prze­ciw­nik za­słu­gu­je na cho­ciaż mają szan­sę. – Literówka.

 

Jak aż tak od­waż­ny nie je­stem. – Literówka.

 

Ża­ło­wa­łem, ze nie było z nami ja­kie­goś zna­ne­go ma­la­rza… – Literówka.

 

Ko­ron­ko­we za­sło­ny, zdo­bio­ne lu­stra… – Zasłony, jeśli maja coś zasłaniać, raczej nie powinny być koronkowe. Proponuję koronkowe firanki.

Luster chyba nie zdobi się, ale można je oprawić w zdobione ramy.

 

Spoj­rza­ła na nas swymi wiel­ki­mi zie­lo­ny­mi ocza­mi… – Zbędny zaimek, Czy mogła patrzeć cudzymi oczami?

 

Około 7 rano pan Har­ris… – Około siódmej rano, pan Har­ris

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

W ogóle nie przy­po­mi­nał pro­win­cjo­nal­ne­go le­ka­rza, prze­stra­szo­ne­go zim­ne­go ciała. – …le­ka­rza, prze­stra­szo­ne­go zim­nym ciałem.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

dzięki, poprawione.

Work smart, not hard

A wnętrze, chociaż nasz gospodarz jest kawalerem, to ponoć odznacza się dobrym gustem i wyczuciem stylu.

To zdanie jest jakieś dziwne :-)

 

Klimat sherlockowy, zagadka intryguje w zestawieniu z jasnowidzem, sprawnie i przyjemnie poprowadzona fabuła. Forma retrospekcyjbej narracji dobrze się sprawdziła.

 

Dzięki za miłe spędzony czas :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Parafrazując Piekarę: “świat jest pełen dziwnych zdań“. Zastanowię się nad modyfikacją.

 

Już druga osoba pisze, że klimat sherlockowy, chociaż myślałem, że bardziej poirotowy. :)

Work smart, not hard

– Może jest na jakiejś kokainie albo innych narkotykach? – To zdanie nie pasuje do konwencji opowiadania, jest zbyt współczesne. Może: – Może zażywa kokainę albo inne narkotyki?

Drażniło mnie wymieszanie inicjałów z nazwiskami, nie rozumiem celowości tego zabiegu, ale jak Autor ma jakieś sensowne uzasadnienie, to się od…czepię. :)

Przyjemne opowiadanko. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Uzasadnienie jest, ale nie wiem, czy sensowne. Jednakże na tym etapie nie mogę go zdradzić. :)

 

Dzięki za komentarz.

Work smart, not hard

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

dzięki za krótki i treściwy komentarz :)

Work smart, not hard

Proszę bardzo :)

Przynoszę radość :)

Super! Jeszcze krócej i jeszcze treściwiej! :D

Work smart, not hard

Ściągnąłeś mnie z dyżurnego urlopu swoim wpisem, że dyżurni tu nie zaglądają :) Zajrzałem, bo może rzeczywiście tekst warty piórka. No cóż, piórka chyba jeszcze nie, ale biblioteka należy się jak najbardziej. Jest ciekawa intryga i wciągająca fabuła. Czy rozwiązanie mnie zadowoliło? Może nie na 100%, ale powiedzmy na 80. Postać M. interesująca, narrator na jego tle wypada blado.

A co tu się wyprawia?

 

Biblioteka?

 

– Płonie ognisko w lesie, wiatr smętną piosnkę niesie, przy ogniu zaś drużyna gawędę rozpoczyna.

– Yy…słyszałem, że ładnie piszesz. Czy mógłbyś powiedzieć naszym słuchaczom od jak dawna?

– Już, już w przedszkolu pisałem.

– Tak.

– Yy byłem najlepszy. Yy wygrałem nawet kiedyś konkurs yy na koloniach w Rabce.

– Oo…

– Ale wie pan to takie amato…takie to…to…amatorskie pisanie. Ja bym chciał poważnie.

– Oo…

– Wie pan yy ja czytam te książki w księgarniach, albo w bibliotekach.

– Yy tak.

– To musi być fajnie. Oni mają takie piękne okładki i tylko piszą.

– Yhy tak.

– Ja też bym tak chciał. Jak zamknę oczy to sobie wyobrażam, że też bym tak pisał w ładnej okładce na dużej scenie, reflektory, kwiaty, wielbiciele…

– Hyh no tak, tak tak…

– Autografy.

– Yh tak, bardzo ładne plany, yy a może jeszcze coś nam napiszesz?

– Yh dobrze, dobrze. Płonie ognisko w lesie, wiatr smętną piosnkę niesie, przy ogniu zaś drużyna gawędę rozpoczyna. Czuj, czuj czuwaj, czuj, czuj czuwaj rozlega się dokoła…

Work smart, not hard

Znam wersję z “Ryłkołaka” – przy ogniu zaś kohorta / odlicza dziewki w szortach / sześć sześć sześć / czy można już go zjeść? ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zygfrydzie, ale żarty na bok. Fajnie, że jednak zajrzałeś z własnej i nieprzymuszonej woli. Przecież nic by się nie stało, jakbyś jednak zdecydował się “Tajemniczego telegramu“ nie czytać (Halo! Tak, tak, odwołać snajpera). Kontynuacja już powstaje, a pewna szalona ryba betuje (haha, betuje… a to dobre!). Więc mam nadzieję, że następnym razem będziesz w 100% usatysfakcjonowany.

Work smart, not hard

Sympatyczny klimat*, fajny twist. Nie jest to rodzaj historii, które zwykle czytuję, ale lektura była całkiem przyjemna. 

* Chociaż momentami zastanawiałem się, czy potraktowałeś budowanie klimatu na serio, czy raczej “grasz” z konwencją i puszczasz oko do czytelnika.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Jedno nie wyklucza drugiego. Przynajmniej tak mi się wydaje. :)

Work smart, not hard

Podobało się :)

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Misiowi też się podobało. Arthurowi Conanowi chyba też. Miś idzie czytać drugą część. :)

Dawno mnie tutaj nie było…

 

Fajnie, że komuś się podoba.

Work smart, not hard

Nowa Fantastyka