- Opowiadanie: papadam - Euschin

Euschin

Oceny

Euschin

Już drugi dzień jechali ledwo widoczną ścieżką wśród ostrokrzewów i świerków. Nie miał pojęcia jak Ci ludzie poruszali się po tak olbrzymim terenie bez znaków i drogowskazów. Od ponad pięciu dni podróży nie spotkali żywej duszy. Jednak co wieczór, gdy rozpalali ogień by się ogrzać, Asha rozglądała się nerwowo dookoła, a w trakcie drogi kilkakrotnie dotykała drzew jakby czegoś na nich szukała. Nie mógł też nie zauważyć, że co chwila zerka w jego stronę. Próbował kilkukrotnie nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale ona tylko odwracała wzrok w drugą stronę. Rozpoczęcie dialogu okazało się równie trudne. Wyczuwał napięcie, ale nie wiedział czym mogłoby być spowodowane. W dodatku jego towarzysze najwyraźniej nie planowali mu nic wyjaśnić. Gdy tylko oparli głowę o zimną ziemię zasypiali niczym nowo narodzone dzieci. Albo dobrze udawali.

On natomiast miał ogromne problemy z zaśnięciem. Północy przekręcał się z boku na bok, a gdy już zasnął męczyły go koszmary lub budził najbardziej błahy odgłos. Przysiągłby, że ostatniej nocy obudził się na dźwięk uderzającego o ziemię suchego liścia. Cała ta atmosfera odbijała się na nim i z każdym dniem czuł się coraz bardziej przygnębiony. Na domiar złego przypałętała się do niego jakaś choroba. Głowa pękała mu z bólu, nie miał apetytu i dostał biegunki. Asha co prawda dawała mu suchary i śmierdzący świerkiem napar, ale mimo że pił go prawie bez przerwy symptomy nie ustępowały nawet na chwile.

Po niecałym dniu nie miał już sił usiedzieć w siodle. Zatrzymali się więc i rozbili obóz na dłuższy czas. Covu powalił się pod drzewem i zapadł w lekki sen. Śniło mu się, że drzewo, o które się opierał, zaczęło obrastać jego ciało. Jakby leżał pod nim już wieki. Warstwy kory kolejno pokrywały jego ramiona, klatkę piersiową i twarz. Początkowo warstewka wydawała się być delikatna i łatwa do skruszenia gdyby chciał wstać, ale było tam tak ciepło i przyjemnie, że na razie nie widział potrzeby by to robić. Potem narastały kolejne i wkrótce poczuł ciężar na barkach. Kora porastała mu twarz zakrywając usta. Chciał wstać, albo zawołać o pomoc. ale nie mógł nic zrobić. W końcu drewno zakryło mu też nos i zaczął się dusić…

Obudził go własny krzyk. Ash pochyliła nad nim twarz i dotknęła jego czoła jedną ręką, jakby badała temperaturę. Na chwilę zamknęła oczy, a gdy je otworzyła wydawały się jeszcze bardziej zielone niż zwykle. Można w nich było dojrzeć brązową pajęczynę na około tęczówki. Nigdy nie widział tak pięknych i czułych oczu. Dała mu do wypicia kilka kropli naparu z manierki. Cała złość i niepewność nagle go opuściły, bo wiedział, że nic złego mu się nie przytrafi. Dopóki ona jest blisko. Słyszał, że coś szepcze, ale nie rozumiał słów. Poczuł dotyk jej dłoni na policzku. Chciał unieść głowę by ją pocałować, jednak przemogła go senność i zapadł w głęboki sen.

Obudziło go uczucie tępego nacisku na pęcherz. Zaczynało świtać. Gdy szedł nogawki spodni moczyła mu rosa. Był jeszcze nieco zaspany, więc jedną ręką oparł się o drzewo, a drugą podtrzymywał to co trzeba, żeby się odlać bez niepotrzebnego moczenia ubioru.

Usłyszał dźwięk trzaskającej pod stopą gałęzi. Odwrócił się i poraziło go jasne, gorące światło. Zakrył ramieniem oczy, by lepiej się przyjrzeć, ale światło nagle zgasło. Zszokowany prawie stracił równowagę. Podparł się o drzewo, ale gdy tylko dotknął jego powierzchni poczuł, jakby pod skórą wewnętrznej części dłoni poruszyły się setki mrówek na raz. Oderwał dłoń i zaczął ją trzeć by się ich pozbyć, ale już ich tam nie było. Wyglądała zupełnie zwyczajnie.

Następnego dnia znów dopadł go ból głowy, choć gorączka już minęła. Czuł jak jego skronie pulsują przy każdym ruchu. Nieustannie słyszał gdzieś w tle bzyczenie roju pszczół. Nie miał apetytu, ani chęci do życia. Raz na jakiś czas słyszał, jakby ktoś wołał jego imię. Jednak ilekroć się odwracał nikogo tam nie było. Po trzech dniach było jeszcze gorzej. Czuł się obserwowany. Tył szyi piekł go w ten charakterystyczny sposób. Podejrzliwe spojrzenia jego towarzyszy nie pomagały.

Na pewno mają z tym coś wspólnego. Świetnie się bawią moim kosztem. Śmieją się ze mnie za moimi plecami. Nie wiem jak to robią, ale to w końcu ludzie wychowani w dzikim lesie. Używają jakiś swoich tajnych sztuczek. Zresztą, sama Asha może być za to odpowiedzialna. Jak wierny pies wypijam wszystko co mi podsunie. Skąd mam wiedzieć, że nie chce mnie otruć…

Tego wieczoru nie wytrzymał. Gdy zapytała się jak się czuje, pchnął ją na ziemię i przycisną jej nóż do gardła.

– Pewnie chciałabyś żebym zwariował?! – wykrzyczał – Stracił rozum! Po to dawałaś mi te cholerne nalewki! Poszedł w las przed siebie, zgubił się i zdechł gdzieś w krzakach?!- wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i lekko rozchylonymi ustami.

– Zejdź z niej, póki możesz jeszcze sam chodzić– powiedział Bran wyciągając zza pasa topór. Podsunął mu ostrze pod szyje tak mocno, że musiał unieść brodę. Covu posłusznie wykonał jego polecenie. Osiłek wyciągnął dłoń i nie musiał nawet nic mówić. Młodzieniec z wściekłą minął oddał mu jedyną broń jaką posiadał. Nie miał wyboru, a teraz czuł się nagi i bezbronny. Trucicielka w sekundę znalazła się z powrotem na nogach.

– Nic mi nie jest…– powiedziała, gdy mięśniak chciał jej pomóc– Myślałam, że wyciąg z tojadu pomoże zniwelować objawy, ale najwyraźniej nie pomógł w tak dużym stopniu jak chciałam. Gdybym dała Ci zbyt mocny napar mógłbyś zapaść w śpiączkę, dlatego tego nie zrobiłam.

Spojrzała w jego kierunku i wzdychnęła głośno. Jeśli myśli, że uwierzy w którąkolwiek z jej bajek, to się grubo myli. Już nigdy nie wypije nic co wyszło z jej rąk. Już nigdy nikomu nie zaufa.

– Ehh… Bran przytrzymaj go – mężczyzna żelaznym uściskiem ręki chwycił jego ramię i jednym zdecydowanym ruchem powalił go na kolana.

– Wypij to– poleciła, podając mu fiolkę z ciemnozielonym płynem– Możesz zrobić to sam, albo Bran Ci pomoże.

– Spierdalaj kurwiasuko – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Jak sobie życzysz…

 

Obudził się z bólem głowy, a w gardle miał sucho. Próbował się podnieść, ale ból głowy spotęgował się do tego stopnia, że był bliski wymiotów. Rozejrzał się powoli. Był w jakieś drewnianej chałupie. Leżał na sienniku przykryty wełnianym kocem, a na stole obok paliły się dwie świece.

– Witaj śpiochu – przywitała go miłym tonem. Spojrzała na niego i na chwilę zmarszczyła brwi w geście dezaprobaty – Leż spokojnie. Masz tu wody…

Podała mu kubek z przyjemnie chłodną zawartością. Wydarzenia ostatniego dnia przychodziły do niego powoli. Niczym przez mgłę. Już miał się odezwać, przeprosić… gdy dotknęła jego czoła, w iście matczynym geście, sprawdzając czy nie jest rozgrzany. On nie musiał nic sprawdzać. Specyficzne pieczenie oczu było wystarczającym dowodem. Ich spojrzenia spotkały się.

A on nie chciał odwracać wzroku. Miała taki spokojny wyraz twarzy i ciepłe spojrzenie. Utonął w jej zielonych oczach. Pochyliła się nad nim i poczuł jej zapach. Zapach lata i opalonej skóry. Był bardzo przyjemny. Czuł, że ten moment przemija, że zaraz się skończy i nie chciał go wypuścić z rąk. Poruszył się i wtedy mrugnęła. Wszystko prysło jak mydlana bańka. Spokój, cisza, ukojenie…

– Covu, słyszysz mnie? Lepiej już?

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ból minął, jego mięśnie się rozluźniły, a po gorączce nie było już śladu.

– Jjjak?– wydukał

Wzruszyła ramionami i obdarzyła go tym charakterystycznym uśmiechem, jak zawsze gdy unikała odpowiedzi. Wzięła w ręce talerz z bochnem chleba i sporym kawałkiem sera. Wślizgnęła się pod koc, którym był przykryty. Urwała z bochna dwa kawałki. Wręczyła mu jeden. To samo zrobiła z serem. Zaczął jeść niepewnie. Wspomnienia ostatnich dolegliwości budziły w nim niepokój, ale szybko przekonał się, że nic z tych rzeczy nie będzie mieć już miejsca.

– Należy Ci się trochę wyjaśnień – powiedziała skubiąc ser – opowieść będzie długa, więc na chwile zawrzyj buzie i mi nie przerywaj. – westchnęła, upiła łyk wody i zaczęła – Musisz wiedzieć, że jadąc do Ezertu nadłożyliśmy drogi. Chciałam sprawdzić, czy to co czuje jest prawdą…

Miejsce przez które przejeżdżaliśmy, w którym zaczęło Ci odbijać, to wyjątkowe miejsce w Pralesie. Wierzymy, że to tam stawiali pierwsze kroki na ziemi nasi bogowie. Że to w tym miejscu zeszli z obłoków, by z bliska ujrzeć swoje dzieło. Legenda głosi, że w każdym miejscu, w którym postawili swoje boskie stopy wyrastało drzewo. Tam też stworzyli zwierzęta i człowieka. I to tam wetchnęli w nas cząstkę swojej mocy, boski pierwiastek.

Pierwsi ludzie mieli znacznie większą moc, niż my dziś. Mówi się, że mogli się z nimi kontaktować, odczytywać ich intencje i działać zgodnie z ich wolą. Umiejętność ta zanikała jednak w miarę rozrastania się gatunku. Z pokolenia na pokolenie stawaliśmy się słabsi, a brak wiary odebrał nam kontakt z bogami. Staliśmy się chciwi i zachłanni. Plemiona toczyły ze sobą wojny o wpływy i terytoria. Niszczyli las i siebie nawzajem.

Bogowie nie mogli na to pozwolić. Dlatego raz na jakiś czas, w różnych częściach świata, rodziło się dziecko o niesamowitych umiejętnościach. Umiało robić rzeczy, których reszta nie potrafiła, bo zapomniała jak lub nie miała w sobie boskiego elementu. Nazywano ich naznaczonymi, boskim darem, ratunkiem lub wiedzącymi. Ten ostatni przydomek dziś jest najbardziej rozpowszechniony. Euschin znaczy wiedząca. Euschen, wiedzący.

Musiał zrobić niezwykłą minę, lecz nie zważając na to Ash wróciła do opowieści.

– Miejsce, w którym dostałeś napadu to dla nas święte miejsce. Jest tam źródło mocy, z którego wszyscy mogą czerpać. Jednak, jeśli masz te… zdolności, a nie wiesz o nich, bądź nie są w pełni rozbudzone, to właśnie tam możesz to sprawdzić. Energia tego miejsca zacznie w Ciebie wnikać powodując wizje, omamy, zaburzenia zachowania. Jest to dość niebezpieczne. Wielu głupców udało się tam samotnie i zaginęło bez śladu. Wielu też straciło rozum. Po powrocie nie potrafili odróżnić rzeczywistości od wytworu wyobraźni. Widziałam taki jeden przypadek… Chłopiec, miał może 15 lat. Wrócił, ale odmieniony. Bywały dni, gdy mówił jakby był przytomny. Ale przez większość… był nieobecny. Przeżywał swoje życie zamknięty we własnym ciele. Pewnego dnia, gdy się obudził, wyjątkowo trzeźwy, zapytał się mnie kim jestem i gdzie są jego żona i dzieci… Nie chciałam, żeby to samo spotkało ciebie. Dlatego dawałam Ci napary z szałwii, wierzby i tojadu. By złagodzić objawy.

Musiała wyczuć, że jej nie wierzy. On miałby mieć dar bogów. o których istnieniu nie wiedział?! Skąd ta pewność, że to nie jej napary powodowały te wszystkie przypadłości…

Nagle wzięła nóż do sera, złapała lewą ręką za ostrze i zdecydowanym ruchem pociągnęła za rękojeść. Kilka kropel krwi spadło na koc pod którym leżeli. Nie zdążył zareagować, wykrztusił tylko:

-Coś Ty… Zgłupiałaś?!

Otworzyła dłoń by pokazać mu ranę. Nie była głęboka, ale krew sączyła się z niej powoli. Denerwował go jej spokój. Czemu nie krzyczy, nie weźmie kawałka materiału by zatamować krwawienie? Czemu tylko siedzi i się na niego patrzy?! Chwycił za najbliżej leżącą, w miarę czystą chustkę i przytknął ją do jej dłoni. Delikatnie podniósł i zobaczył, że poza lekkim zabrudzeniem od krwi na jej dłoni nie ma śladu po ranie.

– Teraz mi wierzysz?– zapytała uśmiechając się półgębkiem.

 

 

Następne dni i tygodnie spędzili na jego nauczaniu. Ash, którą z racji niuansów społecznych musiał nazywać od tej pory Eushingenau – dająca wiedzę, szybko parła naprzód z materiałem. W krótkim czasie nauczyła go rozróżniania i zastosowania podstawowych ziół, sporządzania i wykorzystywania najprostszych naparów i nalewek, oczyszczania ran oraz ich szycia. Zaintrygowało go, że nie musiał składać żadnych przyrzeczeń, ani zobowiązań.

– I co? I już?– zapytał któregoś dnia – Nie będzie podpisywania papierków? Nie potrzebujmy zgody od wyższej władzy na pobieranie przeze mnie nauki? Ofiar z ziemi, plonów lub bydła? Zakazów? Nie lecz zdrajców, zbiegów, bandytów i… nie wiem… niewiernych mężów?

– Lecz według własnego sumienia, ufam Twojemu osądowi – odparła – Dary to w sumie nie głupi pomysł… Szkoda, że nie wpadłam na to wcześniej. Wiem! Będziesz mi grzał koc każdej nocy od dziś do dnia zakończenia pobierania nauki.

Zmierzyła go badawczym spojrzeniem. Prawdopodobnie myślała, że komentarz tego typu spowoduje, iż się zarumieni i nie odezwie ani słowem do kolacji. Ale on nie był już tym samym zastraszonym chłopcem, którego znalazła w lesie.

– Z chęcią… – odpowiedział szybko pewnym tonem.

Jej szczery, głośny śmiech wypełnił las płosząc kilka wron z pobliskich krzaków. Gdyby byli w mieście kilka osób obejrzało by się za nią, krzywiąc się i szepcząc, że bez powodu robi tyle rabanu. Jemu to nie przeszkadzało. To była jedna z tych rzeczy, których mu nie brakowało po odejściu, a raczej ucieczce z domu.

Potem zaczęły się lekcje koncentracji i walki z jego przyzwyczajeniami. Jego pierwszym zadaniem było unoszenie w powietrzu piórka. Jakieś niejasne przeświadczenie powodowało, iż był przekonany, że aby to uczynić konieczny jest nieprzerwany kontakt wzrokowy z piórkiem. Dlatego udawało mu się to dopóki oczy nie zaczynały go piec z wysuszenia i nie musiał zamrugać. Dopiero Asha uświadomiła go w braku logiki w jego rozumowaniu.

– Leczysz mocą, poprzez kierowanie jej na cokolwiek sobie życzysz – mówiła – Czemu Twoim zdaniem kierujesz nią oczami? Wzrokiem, a nie dotykiem? Albo dmuchaniem w dobrym kierunku? Dlaczego akurat wzrok miałby działać? Hm?… Moc kierujesz siłą umysłu. Wystarczy, że skoncentrujesz się na czymś i magia zacznie działać sama.

Od tej pory ćwiczył z zamkniętymi oczami i z dumą mógł stwierdzić, że jego czasy koncentracji zaczynały się wydłużać. Wtedy kazała mu zajmować się jednocześnie innymi rzeczami – sprzątaniem, sporządzaniem naparów i maści.

– Gdy spotkasz osobę naprawdę chorą, zdarza się, że musisz robić wiele rzeczy na raz. Tamować krwawienie, znieczulać i leczyć jednocześnie. Szczególnie, gdy nie masz przy sobie żadnych medykamentów. Gdy się tego nauczysz będziesz pewniejszy siebie, trudniej Ci będzie wpaść w panikę i być może uratujesz komuś życie.

Gdy opanował tę sztukę w wystarczającym stopniu, zaczęła uczyć go leczenia. Początkowo jedynie hamowania bólu i krwawienia, wyłącznie na niej. Z czasem pozwoliła mu leczyć tych mniej chorych przychodzących do jej pokojów, gdy zatrzymywała się w kolejnych osadach.

– Musisz być pewny tego co robisz, inaczej możesz tylko pogorszyć sytuację. Gdy masz jakiekolwiek wątpliwości, pytaj – mówiła – No i pamiętaj, że nie masz tylko zajmować się fizyczną kondycją swoich pacjentów, ale także ich komfortem. Zawsze staraj się patrzeć im w oczy przez większość czasu, który z nimi spędzasz. Ważne jest też żebyś początkowo trzymał dłonie w ich polu widzenia. Wzbudzasz w ten sposób zaufanie. Nikt nie lubi być dotykanym przez obcych. Spraw by w miarę możliwości poczuli się swobodnie. Zapamiętuj ich imiona, choćby na czas wizyty. Zapytaj czy boli jak tu dotykasz, choć wiesz że boli… I takie tam pierdoły. Innymi słowy: każdy kolejny pacjent ma być wstydliwą dziewką, którą w nocy masz ochotę wychędożyć. Delikatnie i subtelnie musisz się wkraść w jego łaski.

Jednak bycie miłym dla wszystkich na około było dla niego zbyt męczące. Czasem musiał wychodzić na zewnątrz by odetchnąć świeżym powietrzem i zdjąć wymuszony uśmiech z twarzy. Znalazła go tam i podała mu kubek rozcieńczonego wina. Sama trzymała w dłoniach identyczny.

– Wygląda na to, że dzisiejsza zmiana dobiegła końca… Masz, pomoże Ci zasnąć – wypiła kilka większych łyków i odetchnęła głęboko. Noc była dość chłodna, a rześkie powietrze działało kojąco po całym dniu spędzonym w malutkim pokoju – Widzisz, żeby kogoś uleczyć musisz najpierw w niego wniknąć swoją świadomością. Zrozumieć prawa kierujące jego organizmem i na tej podstawie znaleźć błąd, zator, powód złego funkcjonowania.

 A każdy z nas ma taką strefę… Właściwie realną odległość, którą pozwalamy przekroczyć wyłącznie wybranym osobom. Jakby to powiedzieć… ludziom z którymi jesteśmy spouchwaleni.

Granice, w których czujemy się najbardziej niezależni i samowystarczalni, wyznacza nasze ciało. Wniknięcie w kogoś, nawet w celu leczenia, to pogwałcenie tej bariery. Będąc tam mamy wgląd do najbardziej prywatnych rzeczy jakie posiada człowiek. Niektórzy z euschen potrafili nawet czytać myśli. Tłumaczyli, że w ten sposób szybciej odnajdują przyczynę choroby, co skraca czas leczenia. Ja tak nie robię. To dla mnie nieetyczne. Co ważniejsze, wymagałoby to dwukrotnie, albo i jeszcze większego wysiłku, i zużycia mocy, gdyby pacjenci na to podświadomie nam nie pozwalali.

Dziś byłam przy tobie, jutro możesz podróżować tędy samotnie. Mnie znają od lat, darzą zaufaniem, dlatego leczenie przebiega tak płynnie. Zapytaj siebie, czy jakbyś był tu sam, wszystko przebiegałoby w ten sam sposób? – spojrzała mu w oczy. Oboje znali odpowiedź, a on nie chciał się przyznać do błędu, dlatego przysunął do ust kubek i spuścił wzrok. W winie wyczuł smak jednego z ziół. Znał je, ale był zbyt zmęczony, żeby przypomnieć sobie nazwę.

– Musisz zarobić na to zaufanie– dodała dobitnie– I tak wymaga to pewnych rzeczy, które na są męczące. Jest to jednak wysiłek warty zachodu – dopiła resztkę, którą miała w kubku – jutro czeka nas równie męczący dzień. Dobranoc.

Następnego dnia był niezmiernie miły dla wszystkich pacjentów.

 

 

– Bran?

– Nooo…

– Ile już się znacie z Ash?

– Na pewno dłużej, niż ty masz ten mech pod nosem, który śmiało nazywasz wąsem… hehehe – Bran miał w zwyczaju śmiać się z własnych dowcipów, nawet gdy nikt inny tego nie robił. Jest to często spotykana cecha u niezwykle silnych i zarazem nie za mądrych mężczyzn. Przynajmniej tak wynikało z doświadczenia Covu.

Dziki był wzorowym przedstawicielem tego gatunku. Wysoki na blisko dwa metry nosił czarne jak sadza włosy upięte w kucyk. Równie ciemny zarost porastał jego twarz. Broda sięgała mu już prawie do piersi. Cholera, miało się wrażenie, że przechodzi płynnie w obfite owłosienie jego szerokiej klatki piersiowej i stamtąd prostą ścieżką do zawartości jego majtek. Ciemne, bystre oczy schowane miał za krzaczastymi brwiami. Covu, podczas ich wspólnej podróży, która trwałą już przeszło dwa miesiące, ani razu nie widział go w koszuli. Ani przy stole, ani w deszczu, ani chłodnymi wieczorami. Za każdym razem, gdy wjeżdżali do jakieś osady kobiety mierzyły go wzrokiem w charakterystyczny sposób. Była to mieszanka strachu, ciekawości i pożądania. Najwyraźniej jego dziki wygląd pociągał je w sposób którego nie znały wcześniej.

Nie miał złudzeń co do jego zdolności w walce. Wcześniej odnosił wrażenie, że być może jest silny, ale na pewno powolny. Taka masa mięśni musiała mieć swoje konsekwencje. Był przekonany, ba! Postawił by na to zawartość swojej sakiewki, że gdyby spotkał mniejszego, ale sprytniejszego i zwinniejszego przeciwnika, przegrał by z nim w starciu.

Złudzenie minęło, gdy zobaczył jak bawi się z dzieciakami z Edweru. Dobierał je dwójkami, które musiały cały czas trzymać się za ręce. Każdemu dawał kijek. Wygrywała para, która zdołała go dosięgnąć. Chłopców było sześciu, w wieku na oko od 8 do 11 lat. Ganiał się z nimi pół dnia po dziedzińcu, a kijkiem dostał garstkę razy…

 

 

Szła boso przez jakieś pustkowie. Słońce, zawieszone dokładnie nad jej głową, paliło siłą tysiąca ognisk. Pod jej stopami kruszyły się spalone na popiół gałązki trawy. Jej biała sukienka wiła się na wietrze, targana nieznośnie gorącym powietrzem. Spierzchły jej usta. Próbowała polizać wargi, ale natychmiast ponownie zasychały. Wnętrze nosa piekło ją od zbyt gorącego powietrza. Zaczęła oddychać ustami, ale to tylko pogorszyło sprawę. Każdy kolejny oddech kosztował ją coraz więcej wysiłku i sprawiał co raz większy ból. 

Zwymiotowała z wycieńczenia. Otarła usta wierzchem dłoni i spojrzała na horyzont. Migotał i falował, ale wiedziała, że musi iść dalej jeśli chce przeżyć. Podniosła się z klęczek i ruszyła przed siebie.

Nie uszła daleko, gdy złapał ją straszny skurcz brzucha. Zdziwiło ją uczucie wilgoci między nogami. Przejechała tam ręką i podniosła ją do oczu. Krew. Ciemna, prawie czarna. Wiedziała co to oznacza. Oparła się plecami o skałę, nie zważając na to jak parzy jej skórę. Przyciągnęła nogi do klatki piersiowej i zaczęła przeć.

Nie usłyszała krzyku. Dziewczynka miała siny odcień skóry, niemal fioletowe usteczka. Była martwa.

Łzy zasychały na jej policzkach.

Obudziła się zlana potem. Z przerażeniem dotknęła się między nogami. Sucho. Wzięła głęboki oddech, żeby ukoić nerwy. Nie pomogło. Wciągnęła na siebie pierwszą lepszą rzecz, chwyciła miecze i ruszyła za osadę.

Bran zastał ją gdy nieprzerwanie zadawała ciosy brzozie. Sądząc po korze, robiła to już od dłuższego czasu.

– Coś się stało?– spytał.

– Co?!- zapytała zbyt ostrym tonem. Agresywnym ruchem odwróciła się w jego stronę. Spocona blond grzywka przywarła jej do czoła. Pod niezbyt dokładnie zapiętą koszulą zakołysały się jej kształtne, choć jak dla niego trochę za małe piersi.

– Coś się stało?– powtórzył wolniej.

– Nie – ucięła i powróciła do zajęcia.

– Ahaaa… no dobra– skrzyżował ręce na piersi – to daj znać jak zmęczy Cię nakurwianie biednego drzewa – odchrząknął i splunął na ziemię – Rycerzem nie jestem, ale na machaniu żelastwem trochę się znam… Miecz to co prawda nie topór, ale dupsko też może uratować.

Odetchnęła, przetarła przedramieniem spocone czoło, potem przestrzeń między nosem, a ustami i w końcu kiwnęła głową.

– To pokaż co tam potrafisz…

Koniec

Komentarze

Cześć.

Dobrnąłem do trzeciego wyrazu w trzecim akapicie.

I co? I chwała mi za to.

Ewidentne problemy ze znajomością zasad pisowni. Chyba się nie lubicie. Błędów interpunkcyjnych mnóstwo. Są nawet ortograficzne! Niedobrze.

Jeżeli są takie błędy, to:

  1. autor nie wie, że nie zna zasad pisowni i trzeba mu to uzmysłowić,
  2. autor nie ma kasy na korektę (albo dobrych kolegów, by zrobili to za darmo),
  3. autor gardzi dodatkowym wysiłkiem, jakim jest ślęczenie nad kilkoma poradnikami, ponowne czytanie tekstu (nie “recytowanie”, tylko “czytanie”; jak pierwszy raz w życiu) i żmudne poprawianie byków.

Jeżeli wybierasz numer 3, to ja dziękuję za takie zaangażowanie. Jeżeli wybierasz numer 1, to zapewne następnym razem dobrnę do końca Twojego dzieła.

 

Żadne forum nie powinno być od korekty interpunkcyjnej.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Piotrze, koleżanka wysłała swój pierwszy tekst, więc rozpiska o podobnym charakterze i Twój ton nie wydają się specjalnie na miejscu. Chwała Ci za to? Chwała byłaby, gdybyś poświęcił parę minut i wysłał zauważone błędy w tych trzech akapitach. Wtedy, tak jak piszesz, uzmysłowiłbyś autorce, że jej dzieło i warsztat nie są doskonałe i może je poprawić, bo zakładanie z góry, że osoba ta pogardziła dodatkowym wysiłkiem, albo sugerowanie jej, że true autorzy wydają hajs na korektę, jest bez polotu.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Kwisatz, dziękuję za wyrozumiałość :)

Piotrze, celna uwaga. Szkoda, że błędy interpunkcyjne nie pozwoliły Ci dokończyć opowiadania.

 

Mam nadzieję, że ktoś jednak doczyta do końca i da znać czy pomysł ciekawy i czy warto kontynuować.

Przykro mi to pisać, Papadam, ale opowiadanie czyta się bardzo źle. Brnęłam przez nie, wciąż potykając się na licznych błędach, usterkach, złej interpunkcji i nie najlepiej konstruowanych zdaniach. Przeszkadzał nadmiar zaimków i powtórzenia. Raziło użycie słów i zwrotów, które nie powinny się tu znaleźć, że przytoczę: symptomy, mięśniak, niwelowanie objawów, zaczęło ci odbijać, zaburzenia zachowania, wytwory wyobraźni, niuanse społeczne czy podpisywanie papierków – to nie są pojęcia stosowne w tekście fantasy, są zbyt współczesne.

Trudno mi powiedzieć coś o treści, jako że to zaledwie fragment i moim zdaniem, niestety, dość nudny. Dużą część tekstu wypełniłaś monotonnymi opisami objawów niedyspozycji bohatera, a potem równie mało ciekawym przyuczaniem go do bycia uzdrowicielem.

Masz przed sobą sporo pracy. Nie porzucaj prób pisarskich, ale na razie powinnaś skupić się na  poprawieniu warsztatu i przyswojeniu zasady rządzących naszym językiem. No i czytaj, dużo czytaj.

 

Nie miał pojęcia jak Ci lu­dzie po­ru­sza­li się… – Nie miał pojęcia, jak ci lu­dzie po­ru­sza­li się

 

Pró­bo­wał kil­ku­krot­nie na­wią­zać z nią kon­takt wzro­ko­wy, ale ona tylko od­wra­ca­ła wzrok w drugą stro­nę. – Powtórzenie.

 

Roz­po­czę­cie dia­lo­gu oka­za­ło się rów­nie trud­ne. – Nie brzmi to najlepiej.

Może: Podjęcie rozmowy oka­za­ło się rów­nie trud­ne.

 

Gdy tylko opar­li głowę o zimną zie­mię za­sy­pia­li ni­czym nowo na­ro­dzo­ne dzie­ci.Gdy tylko opar­li głowy o zimną zie­mię

Bo chyba nie mieli jednej głowy?

 

Pół­no­cy prze­krę­cał się z boku na bok… – Pół­ no­cy prze­krę­cał się z boku na bok

 

lub bu­dził naj­bar­dziej błahy od­głos. – Raczej: …lub bu­dził naj­lżejszy/ najcichszy od­głos.

Sprawdź znaczenie słowa błahy.

 

lub bu­dził naj­bar­dziej błahy od­głos. Przy­siągł­by, że ostat­niej nocy obu­dził się na dźwięk ude­rza­ją­ce­go o zie­mię su­che­go li­ścia. – Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Przy­siągł­by, że ostat­niej nocy ocknął się na dźwięk

 

symp­to­my nie ustę­po­wa­ły nawet na chwi­le. – Symptomy chyba nie pasują do tego tekstu. Literówka.

Proponuję: …dolegliwości/ niedomagania nie ustę­po­wa­ły nawet na chwi­lę.

 

Potem na­ra­sta­ły ko­lej­ne i wkrót­ce po­czuł cię­żar na bar­kach. Kora po­ra­sta­ła mu twarz… – Powtórzenie.

 

Chciał wstać, albo za­wo­łać o pomoc. ale nie mógł nic zro­bić. – Zamiast kropki powinien być przecinek.

 

do­tknę­ła jego czoła jedną ręką, jakby ba­da­ła tem­pe­ra­tu­rę. – Raczej: …jakby sprawdzała czy ma gorączkę.

 

Dała mu do wy­pi­cia kilka kro­pli na­pa­ru z ma­nier­ki. – W jaki sposób sporządza się napar z manierki? ;-)

Jeśli nie jest ważne, z jakiego naczynia pił, proponuję: Dała mu do wy­pi­cia kilka kro­pli na­pa­ru z ziół.

 

jed­nak prze­mo­gła go sen­ność i za­padł w głę­bo­ki sen. – Powtórzenie.

Raczej: …jed­nak poczuł znużenie i za­padł w głę­bo­ki sen.

 

Pod­parł się o drze­wo… – O­parł się o drze­wo

Podpieramy się czymś, opieramy się o coś.

 

po­ru­szy­ły się setki mró­wek na raz. – …po­ru­szy­ły się setki mró­wek naraz.

 

Czuł jak jego skro­nie pul­su­ją przy każ­dym ruchu. – Zbędny zaimek. Czy mógł czuć pulsowanie cudzych skroni?

 

Tył szyi piekł go w ten cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób. – Tył szyi to kark.

Czym charakteryzuje się sposób pieczenia karku?

 

Po­dejrz­li­we spoj­rze­nia jego to­wa­rzy­szy nie po­ma­ga­ły. – Czemu spojrzenia miałyby pomóc?

 

Uży­wa­ją jakiś swo­ich taj­nych sztu­czek. – Uży­wa­ją jakichś swo­ich taj­nych sztu­czek.

 

pchnął na zie­mię i przy­ci­sną jej nóż do gar­dła. – …pchnął ją na zie­mię i przy­ci­snął nóż do gar­dła.

 

– Pew­nie chcia­ła­byś żebym zwa­rio­wał?! – wy­krzy­czał – Stra­cił rozum!– Pew­nie chcia­ła­byś, żebym zwa­rio­wał?! – wy­krzy­czał – stra­cił rozum!

 

zgu­bił się i zdechł gdzieś w krza­kach?!- wpa­try­wa­ła się… – Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

po­wie­dzia­ła, gdy mię­śniak chciał jej pomóc… – Mięśniak nie powinien znaleźć się w tym tekście.

Proponuję: …po­wie­dzia­ła, gdy osiłek chciał jej pomóc

 

My­śla­łam, że wy­ciąg z to­ja­du po­mo­że zni­we­lo­wać ob­ja­wy… – To słowo też tu nie pasuje.

Może: My­śla­łam, że może pomóc wy­ciąg z to­ja­du

 

Gdy­bym dała Ci zbyt mocny napar… – Gdy­bym dała ci zbyt mocny napar

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd występuje wielokrotnie, w całym opowiadaniu.

 

Spoj­rza­ła w jego kie­run­ku i wzdych­nę­ła gło­śno.Spoj­rza­ła w jego kie­run­ku i westchnęła gło­śno.

 

– Spier­da­laj kur­wia­su­ko… – – Spier­da­laj, kur­wia ­su­ko

 

Obu­dził się z bólem głowy, a w gar­dle miał sucho. Pró­bo­wał się pod­nieść, ale ból głowy spo­tę­go­wał się do tego stop­nia… – Powtórzenie.

 

Spoj­rza­ła na niego i na chwi­lę zmarsz­czy­ła brwi w ge­ście dez­apro­ba­ty… – Gest to ruch ręki, marszczenie brwi nie jest gestem.

Proponuję: Spoj­rza­ła na niego i z dezaprobatą zmarsz­czy­ła brwi

 

Masz tu wodyMasz tu wodę

 

więc na chwi­le za­wrzyj buzie i mi nie prze­ry­waj. – Literówka.

 

Chcia­łam spraw­dzić, czy to co czuje jest praw­dą… – Literówka.

 

Miej­sce przez które prze­jeż­dża­li­śmy, w któ­rym za­czę­ło Ci od­bi­jać… – Miej­sce, przez które prze­jeż­dża­li­śmy, w któ­rym za­cząłeś mieć majaki

 

I to tam we­tch­nę­li w nas cząst­kę swo­jej mocy… – I to tam ­tch­nę­li w nas cząst­kę swo­jej mocy

 

Sta­li­śmy się chci­wi i za­chłan­ni.Chciwyzachłanny to synonimy, znaczą to samo.

 

Chło­piec, miał może 15 lat.Chło­piec, miał może piętnaście lat.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

za­py­tał się mnie kim je­stem… – …za­py­tał mnie, kim je­stem

 

On miał­by mieć dar bogów. o któ­rych ist­nie­niu… – Zamiast kropki powinien być przecinek.

 

Czemu tylko sie­dzi i się na niego pa­trzy?!Czemu tylko sie­dzi i na niego pa­trzy?!

 

Chwy­cił za naj­bli­żej le­żą­cą, w miarę czy­stą chust­kę i przy­tknął do jej dłoni.Chwy­cił naj­bli­żej le­żą­cą, w miarę czy­stą chust­kę i przy­tknął do jej dłoni.

 

Ash, którą z racji niu­an­sów spo­łecz­nych mu­siał na­zy­wać… – Raczej: Ash, którą z racji panujących zasad/ zwyczajów musiał nazywać

 

Dary to w sumie nie głupi po­mysł… – Dary to w sumie niegłupi po­mysł

 

…zda­rza się, że mu­sisz robić wiele rze­czy na raz. – …zda­rza się, że mu­sisz robić wiele rze­czy naraz.

 

lu­dziom z któ­ry­mi je­ste­śmy spo­uchwa­le­ni. – …lu­dziom, z któ­ry­mi je­ste­śmy spo­ufa­le­ni.

 

Za­py­taj sie­bie, czy jak­byś był tu sam… – Za­py­taj sie­bie czy gdybyś był tu sam

 

I tak wy­ma­ga to pew­nych rze­czy, które na są mę­czą­ce. – Nie rozumiem zdania.

 

Rów­nie ciem­ny za­rost po­ra­stał jego twarz. – Nie brzmi to najlepiej.

 

stam­tąd pro­stą ścież­ką do za­war­to­ści jego maj­tek. – Nosili majtki?

 

gdyby spo­tkał mniej­sze­go, ale spryt­niej­sze­go i zwin­niej­sze­go prze­ciw­ni­ka, prze­grał by z nim w star­ciu. – …prze­grałby z nim w star­ciu.

 

Chłop­ców było sze­ściu, w wieku na oko od do 11 lat.Chłop­ców było sze­ściu, w wieku na oko od ośmiu do jedenastu lat.

 

a kij­kiem do­stał garst­kę razy… – …a kij­kiem do­stał kilka razy

 

Słoń­ce, za­wie­szo­ne do­kład­nie nad jej głową, pa­li­ło siłą ty­sią­ca ognisk. Pod jej sto­pa­mi kru­szy­ły się spa­lo­ne na po­piół ga­łąz­ki trawy. Jej biała su­kien­ka wiła się na wie­trze, tar­ga­na nie­zno­śnie go­rą­cym po­wie­trzem. Spierz­chły jej usta. Pró­bo­wa­ła po­li­zać wargi, ale na­tych­miast po­now­nie za­sy­cha­ły. Wnę­trze nosa pie­kło od zbyt go­rą­ce­go po­wie­trza. Za­czę­ła od­dy­chać usta­mi, ale to tylko po­gor­szy­ło spra­wę. Każdy ko­lej­ny od­dech kosz­to­wał coraz wię­cej wy­sił­ku i spra­wiał co raz więk­szy ból. – Przykład nadmiaru zaimków.

 

Każdy ko­lej­ny od­dech kosz­to­wał ją coraz wię­cej wy­sił­ku i spra­wiał co raz więk­szy ból. – …spra­wiał coraz więk­szy ból.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Kwisatz Haderach.

Nadal (pomimo tego, że moderatorzy usuwają moje wpisy) będę upierał się przy tym, że:

  1. moja opinia jest moją opinią (czyli nie jest Twoja, jej, jego itd.). Zależy tylko ode mnie i zawiera zarówno to, co chcę przekazać, jak i sposób, w którym planowałem to zrobić. Uwagi do uwag zawsze wydawały mi się czymś absurdalnym (z pogranicza niezrozumienia uwagi i przypodobania się ocenianemu),
  2. jeżeli planujesz brać pod uwagę to, kim jest autor, ile ma lat i ile opowiadań zamieścił, to w dalszym ciągu pozostaje to Twoją sprawą. Nie moją. Opinia jest tak samo aktualna dla pierwszego i tysięcznego tekstu, gdyż dotyczy tekstu, a nie osoby. Jest krytyką lub pochwałą dzieła, czasami cech osoby, ale nigdy samej osoby.

Jeżeli sprawia Ci frajdę opiniowanie opinii, to Twoja sprawa i nic mi do tego. Po prostu jest to dla mnie do tego stopnia dziwne, że nie na miejscu.

Czytam, ile chcę, prawda? Prawda.

I stać mnie na to, aby to przyznać. Prawda? Prawda.

Skoro nie przeczytałem, to nie wypowiadam się na temat fabuły czy warsztatu. Prawda? Prawda.

Kolejne pytania rodzą we mnie tylko gorsze wnioski, więc już kończę.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Ależ absolutnie się zgadzam: pisz co chcesz. To, jak zaznaczasz, Twoja opinia. Jedyne, co mi się nie podoba, to ton Twojej wypowiedzi, który moim zdaniem jest nieadekwatny, o ile nie niegrzeczny. 

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Nowa Fantastyka