- Opowiadanie: Wicked G - W pokoju na lewo są schody do nieba

W pokoju na lewo są schody do nieba

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

W pokoju na lewo są schody do nieba

 I jak tu, kurwa, robić detoks, kiedy ciągle zapraszają cię na imprezy? No nie da się. Wątroba jęczy, mózg zaorany, ale na melanż nie przyjść to grzech śmiertelny.

Wyszedłem z chaty ubrany w odświętne dresy Adidasa i koszulkę Realu Madryt, z połówką Soplicy w ręce i gramem gandzi schowanym w bucie. Na rogu ulic Prawilnej i Kozackiej czekał transport zorganizowany przez kierownika imprezy, Czajnika. Gadał, że jego ziomki podjadą po mnie jakimś białym Pegazem. Pewnie popierdoliło mu się z Peugeotem.

W ogóle cały ten Czajnik to niezły agent. Chodziłem z nim do gimnazjum. Zaczął pić dopiero niedawno, wcześniej ciągle tylko siedział z nosem w tych swoich fantastycznych książkach. Urządzał wiksę w domu, bo rodzice wyjechali na weekend. Podobno mieszkał w wielkiej willi na przedmieściach. Ani ja, ani nikt inny z mojej ekipy nigdy u niego nie był, więc dopiero mieliśmy się przekonać, czy to tylko ploty.

Po kilku minutach dotarłem do punktu spotkania. Coś długo ich nie było, i zacząłem się zastanawiać, czy czasem mnie nie wyrolowali. Wtem poczułem silny podmuch powietrza. Spoglądam w górę, a tu koń ze skrzydłami!

– Siema! – krzyknął jeden z dosiadających go typków. – Ty to Jazu?

– Tak – odparłem. – Skąd wy to wzięliście?

– Ma się te kontakty, co nie? Wsiadaj.

Pegaz wylądował i wgramoliłem się na jego grzbiet. W trójkę było trochę ciasno, no i bałem się że zlecę, ale lot przebiegał dosyć płynnie. Może ta chabeta miała hydrauliczne zawieszenie, czy coś w tym stylu.

– Arek, puść jakąś nutę, bo smutno. Trzeba ogarnąć klimat przed imprezką.

Kierujący wbił rękę w kark bestii i wyciągnął z niego rdzeń kręgowy. Ściskał go i wykręcał, w końcu schował go z powrotem. Pegaz zaczął bitboksować, przyznaję, że całkiem nieźle.

– A, nie przedstawiliśmy się jeszcze. Ja to Marek, a ten z przodu nazywa się Arek.

Podaliśmy sobie dłonie. Wyglądali na spoko ziomków. Poza tym wszystko inne było ostro pokurwione. Arek nieco przycisnął i po chwili znaleźliśmy się na miejscu. Rzeczywiście, Czajnik miał konkretnie odjechaną chawirę. Ściany z kolorowych kamieni, ogromna wieża, witraże w oknach. Nie wspominając o basenie z lawą i dwugłowym aligatorze śpiącym w budzie.

Zaparkowaliśmy Pegaza na podjeździe i podeszliśmy do drzwi. Mosiężna kołatka z podobizną Gabena wyglądała dosyć ekstrawagancko. Rozumiem, że taki basen z lawą to bajera, ale to? Może Czajnik kiedyś wydropił kosę w Counter Strike'u i umieszczając twarz Gabena na wrotach złożył hołd.

Nie mieliśmy jednak okazji z niej skorzystać. Marek stwierdził, że ludzie są już zbyt porobieni, żeby nam otworzyć, i zbił głową judasza, abyśmy mogli dostać się do środka. Do tej pory nie wiem, jak udało nam się przecisnąć przez tak wąski otwór. To chyba jakieś czary. Później chciałem zapytać, dlaczego nie mogliśmy rozwalić okna, ale doszedłem do wniosku, że chyba nikt nie wytłumaczy mi, co się tutaj dzieje.

W środku odrobinę jechało siarkowodorem i leciała dziwna muzyka, jakby rzępolenie na kontrabasie i tłuczenie w garnki. Na ganku był niezły bajzel, wszędzie leżały różnej maści buty i ciuchy – od glanów przez kamizelki kuloodporne aż po męskie stringi. Przeleźliśmy przez korytarz, w którym wisiało mnóstwo zdjęć Czajnika z wampirami w fullcapach i złotych łańcuchach, trzymających w rękach platynowe płyty. Pewnie stąd miał tyle hajsu na dom. Szkoda, że wcześniej nie chwalił się, że ma znajomych raperów, może nie gnębiliby go tak w gimnazjum.

Dotarliśmy do salonu, w którym odbywała się popijawa. Rozległy się okrzyki radości. W tłumie wypatrzyłem moich kumpli, Łysego i Brochę. Przywitaliśmy się ze wszystkimi i do kielonów w kształcie powierzchni rzymskiej polano nam jakiegoś fioletowego trunku. Z płynu uformowała się twarz i powiedziała mi:

– Robota to głupota, picie to życie!

Nie mogłem się z tym nie zgodzić, więc wychyliłem jednego, potem drugiego i jeszcze pięć kolejnych. Zrobiło się fajnie.

Postanowiłem, że porozmawiam z Łysym. Ostatnio zerwał z dziewczyną, ciekawiło mnie, czy dobrze się trzymał.

– I jak tam, mordiks? – spytałem. – Dalej wkurwiony na Małą?

– Pieprzyć sentymenty, weekend rozpoczęty! Łuuuuu, jestem ubijaczką do masła!

Łysy wskoczył do ogromnej miski z sosem czosnkowym i zaczął robić w niej przysiady. Siedzący obok Brocha śmiał się jak głupi i nagrywał go telefonem. Miał tak poszerzone źrenicę, że wyszły mu z oczu i rozlały się na pół twarzy. Chłopaków chyba troszeczkę wrypało.

Obczaiłem pozostałych uczestników imprezy. Oprócz zwykłych ludzi kręciło się sporo świrów o dziwnej aparycji. Przykładowo, jeden gościu miał sześciopaki na policzkach. Pewnie przesadził ze sterydami. Moją uwagę przykuła ruda laska w futrzanym płaszczu. Chciałem do niej podbić i zagadać, lecz nagle odezwał się Czajnik:

– Dawajcie, idziemy zajarać!

Wiara nagle się ożywiła. Podążyliśmy za gospodarzem, który zaprowadził nas na drugie piętro. Po drodze zatrzymaliśmy się przy wąskich drzwiach obitych tablicami rejestracyjnymi.

– Uwaga, teraz wszyscy mnie słuchajcie – rzekł Czajnik. – W pokoju po lewej są schody do nieba. Macie absolutny zakaz wchodzenia tam. Kto go złamie, gorzko tego pożałuje! A teraz do palarni.

Ludzie popędzili za Czajnikiem. Liczyłem na to, że ktoś inny też przyniósł zioło, bo mój giet mógł nie wystarczyć na sześćdziesiąt dziewięć osób.

Kierownik imprezy był jednak dobrze zaopatrzony. Na środku palarni stało wielgachne bongo. Sprzęgło otwierało się i zamykało serwomotorem, a cybuch miał rozmiary sporej beczki. Czajnik wysypał do niego zioło z ogromnego worka na śmieci, a gościu z kaloryferem na policzkach rozdrobnił je w locie kataną. Ustawiliśmy się przy ustnikach. Czajnik pomacał się po kieszeniach i zawołał:

– Rychu, masz ognia?!

– Momencik!

Nagle otworzyła się klapa w suficie i wystawił z niej głowę zielony smok. Swym ognistym oddechem podpalił marihuanę, i zaczęliśmy zasysać dym. Kiedy puścili sprzęgło myślałem, że się uduszę, ale jakoś dałem radę. Po trzech cybanach trochę zmiękły mi kolana i zachciało się jeść. Postanowiłem wrócić do salonu. Wychodząc z palarni, spotkałem tę rudą gościówę, która wcześniej mi się spodobała.

– Siemanko, jak tam imprezka? – zagaiłem.

– Całkiem zacnie. Nie gustuję w takiej muzyce, mogliby puścić coś żywszego. Ale, cóż, w końcu Czajnik jest nieumarłym wampirem…

– Co?! Nigdy nam o tym nie mówił. Tak w ogóle, to jestem Jazu.

– Jesanday Hermenegilde de Ruffeux, pierwsza tego imienia. Miło poznać.

– Nie gorąco ci w tym futrze? – Chciałem kontynuować rozmowę, lecz na dobrą sprawę nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Bez niego czuje się goła. Widzisz, jestem lisołakiem, nie przyzwyczaiłam się do ludzkiej formy, bo rzadko w niej przebywam.

– Jesteś łakiem? Dlaczego wszyscy tutaj są raperami?! Naprawdę aż tak źle ci idzie w tej grze?

– Nie łakiem, tylko lisołakiem. Zamieniam się w człowieka-lisa, kiedy ziewnę, na księżycu zakwitną jabłonki, albo ktoś wypowie zdanie: „ L-galaktoza to biała śmierć”. To klątwa rzucona dawno temu na mój ród.

– Czekaj, może jestem z deka ujarany i nie wszystko łapię, ale skoro jesteś lisem, to czemu nie przeszkadza ci noszenie futra?

– To, które mam na sobie, zrobiono z poliamidu i goreteksu. W życiu nie założyłabym prawdziwego.

Powoli doczłapaliśmy do salonu. Zajęliśmy miejsce przy stole i uraczyliśmy się wątróbką z jednorożca i sałatką warzywną. Nalałem sobie i Jesanday trochę fioletowego alkoholu, po czym wypiliśmy nasze zdrowie.

– Czy istnieje jakiś sposób na to, żeby odczynić klątwę? – zapytałem Rudą.

– Muszę zostać pocałowana przez osobę, która odkryję Prawdę.

– Jaką Prawdę?

– Tego nie wiem. Wiedźma, która przeklęła moją praprababkę, o tym nie wspomniała.

– Wiesz, mi takie rzeczy nie przeszkadzają. Każdy ma jakieś zady i walety. Taka piękna maniura jak ty… To znaczy taka piękną kobieta jak ty…

– Kurwa, rozsypałeś towar! – Ktoś z drugiego końca pokoju rozdarł się na całe gardło.

Wstaliśmy od stołu, żeby zobaczyć, co się stało. Łysy zdmuchnął kreski met-bet-wbijaj-na-parkiet-amfetaminy, nowego draga sprowadzanego z Albanii. Po chwili przyleciał Czajnik z odkurzaczem. Zapakował się do środka, przytykając usta do wylotu rury. Marek włączył urządzenie i wciągnął nim biały proszek. Kiedy wyciągnęliśmy Czajnika z powrotem z odkurzacza, nie mógł podnieść się z podłogi. Bełkotał coś w stylu „mhghmlmffff”, a z ust wylatywały mu wróżki w różowych czapeczkach.

– Dobra, gospodarz zezgonował, idziemy zobaczyć, co jest na tych schodach! – rzucił nagle Arek.

Wszyscy polecieliśmy na drugie piętro. Drzwi były zamknięte. Oparły się nawet strzałowi z dyni Marka, kolo z sześciopakiem na policzkach musiał po nim poprawić. Pędziliśmy na złamanie karku, każdy chciał dotrzeć do nieba jako pierwszy. Złapałem Jesanday za rękę, żeby nie zgubić jej w tłumie. Stopnie zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Ich dalsza część znajdowała się na zewnątrz. Byliśmy już wysoko w chmurach, kiedy wreszcie osiągnęliśmy cel. Na końcu schodów znajdowała się betonowa platforma i mała, drewniana tabliczka z napisem „Niebo”. Ludzie wyglądali na wyjątkowo rozczarowanych.

– Co to ma być?

– E, spodziewałem się czegoś lepszego.

– Zwracać pieniądze!

Wtem zdałem sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy, jakbym nagle doznał oświecenia…

– Słuchajcie! Niebo jest w nas! Każdy musi odnaleźć raj wewnątrz siebie. Swój cel, umiłowaną rzecz, dla której odda nawet życie. Mój cel nazywa się Jesanday. Kocham cię, Ruda.

Chłopaki zaczęli bić brawo, dziewczyny popłakały się ze wzruszenia. Jesanday przytuliła mnie i powiedziała:

– Jazu, ty odkryłeś Prawdę! Błagam, ucałuj me usta!

Już miałem skosztować ich słodyczy, gdy usłyszałem głos Czajnika, który jakimś cudem doczołgał się tutaj.

– D-galaktoza to biała śmierć! Hahaha, teraz zobaczysz, jakim de Ruffeux jest potworem! Nie pozwolę jej być z nikim, dopóki nie odda mi płyty z Windowsem!

Nasze wargi zetknęły się mimo wszystko. Klątwa została zdjęta.

– Nic z tego, kolego. Popierdoliłeś enancjomery. Powinieneś był bardziej uważać na chemii…

Czajnik zawył z rozpaczy. Na platformę przyleciał Pegaz. Spojrzałem porozumiewawczo na Arka.

– Jest twój, bawcie się dobrze!

Pomogłem Jesanday wsiąść na grzbiet wierzchowca i razem odfrunęliśmy.

– Dokąd się wybieramy? – Ruda oparła podbródek na moim barku.

– Gdziekolwiek, gdzie nas faza poniesie…

Koniec

Komentarze

Nie dostrzegłem tu absurdu. Po kwasie mam lepsze odjazdy. Kiedyś udało mi się nawet dwa razy wyskoczyć z trzeciego piętra w jednym tygodniu. Potem zacząłem pisać fantastykę i zrozumiałem, że wszystko jest kłamstwem sterowanym przez rząd.

pozdrawiam

Przeczytałam heart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki za przeczytanie i komentarze.

 

@ Gwidon

Wychodzi na to, że narkotyki zmieniają ludzi na lepsze :) Chociaż z tym skokiem mogło być nieciekawie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zachęcam do dodania tagu “Absurdalny konkurs” już się pojawił. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

OK, dodałem znacznik.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ależ to opisanie imprezy! Może i absurdalnej, ale nie tym rodzajem absurdu, który by mnie porwał czy choćby rozbawił.

Mam wrażenie Wickedzie, że się chyba pośpieszyłeś, a co nagle, to po diable. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

Racja, tekst powstał w zaledwie kilka godzin. Pisałem go raczej dla zabawy i uwolnienia kilku myśli z głowy. Już tak mam, że lubię, kiedy sprzężenie zwrotne dostaję szybko.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezła imprezka. Uch, stara jestem, wielu słów nie rozumiałam, część musiałam wyłapywać z kontekstu, o coś tam spytać wujka Google… Ale plus na potencjał edukacyjny. Chociaż powierzchni rzymskiej nadal nie mogę sobie wyobrazić.

W środku odrobinę jechało siarkowodorem

A dlaczego nie siarką?

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie i komentarz!

Cóż, siarkowodór pachnie trochę bardziej ohydnie, chociaż siarka pasowałaby do rezydującego w willi smoka…

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Lekki absurd jest. Dobrze się czytało. Jednak opis imprezy niespecjalnie przypadł do gustu i przez to przypuszczam, że szybko zapomnę opowiadanie. Ogólnie – okej. B

Dzięki za przeczytanie i komentarz :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Czytało się doskonale – zwłaszcza porwała mnie historia romansu z Rudą. Świetna robota, WIcked! 

Hmm... Dlaczego?

Dziękuję za komentarz, Drewian, cieszę się, że Ci się spodobało :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Gwidon :-D Ukradłeś pomysła na kommentsa! :-D Chociaż myślałem, że to ciebie pakowali na dziesiątym piętrze akademika do kartonu z napisem “misja ratunkowa”… ;-D

 

Niestety, Wicked, jeżeli o mnie chodzi, to opis znarkotyzowanej imprezy niewiele ma wspólnego z absurdem, za to dużo z możliwymi halucynacjami. Walnij staff z bongosa, zapij chorwacką rakiją (ale taką robioną, z korzeniem w środku dla bajeru) i z braku czegoś lepszego – zajedz kiszakiem z lodówki. Odkryjesz schody do nieba, gdy drzwi od pewnego przybytku w końcu ustąpią… ;-D No, żarty żartami, ale wydaje mi się, że pospieszyłeś się i tekst bardziej przypomina zapis libacji, niż absurdalne opowiadanko.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki za przeczytanie i komentarz :)

 

Walnij staff z bongosa, zapij chorwacką rakiją (ale taką robioną, z korzeniem w środku dla bajeru) i z braku czegoś lepszego – zajedz kiszakiem z lodówki. Odkryjesz schody do nieba, gdy drzwi od pewnego przybytku w końcu ustąpią… ;-D

Chodzi o korzeń mandragory lekarskiej? Podziękuję, alkaloidy tropanowe to jeden z najgorszych syfów wśród substancji psychoaktywnych ;-)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

 Żebyśmy my to na studiach wiedzieli… ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Chciałoby się napisać – impreza, jakich niewiele. Fajnie szalone, i choć nie rzuciło na kolana, to przyjemny kawałek tekstu.

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję za kolejne komentarze :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Sporo ciekawych elementów tu powplatałeś, ale nie przypadła mi do gustu kompozycja i otwarte zakończenie, mimo że jakoś tam koresponduje z treścią.

Dziękuję za kolejny komentarz!

Wrażeń czytelników cała gama, ciekawe, co powiedzą jurorzy :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wicked G, cała gama jest tu Twoich wrażeń, co tam czytelnicy ;) Pozdrawiam.

Hehe, różne rzeczy się spotykało na drodze życia :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam bez większych zachwytów. Stężenie absurdu było duże, ale nie zachwyciło. Miałam odczucie, że wszystko jest winą omamów narkotykowych i może dlatego nie podeszło.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Może jestem dziwna, ale mało dla mnie absurdu w tej imprezie; pojawiają się elementy przypadkowe i niby absurdalne, ale moim zdaniem to raczej od czapy, bo nie umiem ich połączyć w jakiś sens. Postaci, które się pojawiają, są dla mnie trochę… papierowe. Po przeczytaniu tekstu – a piszę na świeżo – nie umiałabym opowiedzieć, czym się różni główny bohater od Arka, ten od Marka, a Marek od lisołaczki. Na plus: język. Nie umiem pisać tak luźno, a czasem bym chciała :)

O, są i opinie jury :)

Dzięki za komentarze.

Postaci, które się pojawiają, są dla mnie trochę… papierowe Po przeczytaniu tekstu – a piszę na świeżo – nie umiałabym opowiedzieć, czym się różni główny bohater od Arka, ten od Marka, a Marek od lisołaczki.

Może to dlatego, że dla niektórych po pewnym czasie istotne jest jedynie to, że ma się fazę, a nie z kim się na tej fazie przebywa… :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dobra, ale czytelnik to jest ten niebiorący, więc słabo się bawiący :D

Nowa Fantastyka