Ojciec Jasia nie odrywał błyszczących oczu od ekranu telewizora. Oczywiście, że z radością pojechałby na mistrzostwa, aby na miejscu dopingować Biało-Czerwonych, ale przecież nie do Kataru! Co za ironia losu – polska drużyna musiała zakwalifikować się do mundialu akurat w takim kraju, w którym nie można kupić alkoholu! A kto udźwignie tyle piwa, żeby starczyło na całe zawody? No po prostu się nie da! A jeszcze weź to wszystko niepostrzeżenie przemyć…
Piłka jest okrągła, bramki są dwie, a w skrzynce mieści się dwadzieścia butelek. Tata, nie patrząc, wytrenowanym do perfekcji ruchem wyjął trzecią i otworzył o futrynę, nie roniąc ani kropli browarka. Pospiesznie spił pianę. Czynność, acz niewątpliwie przyjemna, odrobinę zdekoncentrowała jasiowego rodzica. Oprócz nawijki komentatora opowiadającego o jakimś pedalskim czarnuchu krążącym jak elektron dookoła jądra lewego napastnika, do świadomości ojca przedarły się inne słowa:
– Wsiadać, kurwa, wsiadać!
Tata, jak nigdy dotąd, poczuł się rozdarty między powinnościami wobec rodziny a patriotyzmem. Po krótkiej walce (także na polu karnym) zdecydował, że ojczyzna ważniejsza. Kiedy tylko piłka przeleciała nad poprzeczką, jęknął boleśnie i pobiegł do pokoju syna, poganiany okrzykiem:
– Wysiadać, kurwa, wysiadać!
Ojciec, przez czerwoną mgłę przesłaniającą oczy, zobaczył Jasia, radośnie bawiącego się kolejką elektryczną. Rodzic dopiero teraz uświadomił sobie, że dzieciak nie oglądał meczu razem z tatusiem. Widać urodzinowy prezent okazał się ważniejszy. Ech, gnojek jeszcze nic a nic nie wiedział o Wartościach.
– Słuchaj, gówniarzu! Jeśli przez najbliższą godzinę usłyszę chociaż jedno brzydkie słowo, to zabiorę ci ten pieprzony pociąg! I oddam dopiero na gwiazdkę! Jasne?!
Buzia Jasia wygięła się w smętny łuk, ale tata już tego nie widział – wygłosiwszy wychowawczą kwestię, pogalopował w stronę telewizora.
W ostatniej chwili. Zdążył jeszcze obejrzeć akcję Polaków, która zakończyła się wyrównującym golem. Osiedlem domków jednorodzinnych wstrząsnął ryk triumfu. Aż do końca pierwszej połowy i przez większość drugiej nikomu nie udało się posłać piłki do bramki.
Aż do ostatniego kwadransa meczu…
– Noż, szlag by to…! – Zrozpaczony kibic złapał się za głowę. – Dwa do jednego na chwilę przed końcem! A żeby tych czarnuchów zaraza wydusiła!
– Wsiadać, kurwa, wsiadać! Przez tego sukinsyna mamy godzinę spóźnienia! – dobiegło z pokoju Jasia.
Tego ojciec już nie zdzierżył. Znów pognał do pokoju Jasia, zaczął gorączkowo zbierać zabawki, w odpowiedzi usłyszał płaczliwe:
– Ale, tato… Przecież godzina już minęła!
– Ty, gówniarzu, tu się bawisz szwabską kolejką, a tam ten pojebaniec gola wpuścił! Szmaciarz jeden!
– Ale moja lokomotywka!
– Gówno mnie obchodzi twoja lokomotywka! Nie chcę jej nigdy więcej widzieć!
***
Kipisz kwadratu nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Jasio znalazł tory, wepchnięte między bęben a obudowę starej pralki, i wagoniki, zawinięte w brudne skarpetki pod łóżkiem rodziców, ale parowoziku nigdzie nie było. A jak można się bawić bez najważniejszego elementu, bez siły wprawiającej cudowną kolejkę w ruch?!
– Czekaj, skurwielu, już ja cię urządzę – burczał pod nosem chłopiec, przeszukując ostatnie puszki z resztkami zaschniętej farby.
***
Tata Jasia szykował się do obejrzenia kolejnego meczu. Przytargał z piwnicy nową skrzynkę piwa, podsunął do telewizora ulubiony fotel, niesamowicie powycierany i poplamiony na podłokietnikach, ale za to nieziemsko wygodny, na stoliku obok położył pilota…
Wreszcie nadeszła oczekiwana chwila – ekran pokazał swojski widok studia z dwoma komentatorami. Ojciec nie mógł się dłużej powstrzymywać, z niecierpliwością otworzył pierwszą butelkę. Odrobinę nastroszył go brak błogiego psyknięcia. Zwietrzało czy jak? Przełamał wahania, odważnie zbliżył chłodną szyjkę do wyschniętych warg… A potem wypluł pierwszy łyk w imponującym rozbryzgu, który niemal sięgnął telewizora.
– Co to, kurwa, jest?!
– Końskie szczyny – ze stoickim spokojem poinformował Jasio opierający się o futrynę i z uwagą śledzący poczynania rodzica.
Tata zerwał się i rzucił w stronę bezczelnego potomka. Niestety, imponujący mięsień piwny uniemożliwił dorosłemu dopadnięcie gówniarza. Kiedy sapiący nie gorzej od parowozu ojciec dotarł do drzwi do przedpokoju, Jasio był już przed domem i wdrapywał się na leszczynę. Nawet nie musiał się spieszyć, mógł uważać, aby nie urazić skaleczonego i zaklejonego plastrem palca. Doskonale wiedział, że cztery potężnie rozrośnięte krzewy zapewniają mu absolutny immunitet – zanim stary przytarga drabinę do jednego miejsca, chłopak trzy razy zdąży uciec na gałąź odległą o trzy susy i dziesięć metrów dookoła kępy. Z tej pozycji mógł spokojnie negocjować.
– Gówniarzu jeden! Natychmiast stamtąd złaź!
Dzieciak w ogóle nie zniżał się do odpowiedzi na takie otwarcie pertraktacji.
– Do kogo ja mówię?! – Przedłużająca się cisza. – Skąd wiedziałeś, którą flaszkę otworzę pierwszą?
– Nie wiedziałem, szczyny są we wszystkich butelkach, które będziesz próbował wypić!
Tata zacukał się na chwilę, po czym potruchtał po kolejne piwo, a potem do sąsiada. Do pierwszego gwizdka pozostawało jeszcze kilka minut.
Na szczęście sąsiad bez ceregieli zgodził się na wymianę browarów. Z pewną nieufnością otworzył flaszkę wręczoną przez tatę Jasia, powąchał.
– Piwo jak piwo. – Zlizał pianę. Siorbnął. – W smaku normalne.
Ojciec pośpiesznie otworzył otrzymany browarek. Zaleciało amoniakiem. Nieszczęśnik pobiegł z powrotem pod leszczynę.
– Gnoju, jakim cudem wlałeś szczyny do zakapslowanej flaszki?! I to jeszcze do sąsiadowej?!
– To nie ja! Od tego mam ludzi!
Jasio nie wdawał się w szczegóły. Nawet z bezpiecznej gałęzi na poziomie pierwszego piętra wolał nie zdradzać, do kogo udał się po pomoc.
Przez otwarte okno dobiegł głos radośnie oznajmujący, że „przenosimy się do Dohy”, ojciec niespokojnie zerknął na dom. Oglądanie transmisji o suchym pysku to nie to samo, ale zawsze…
– No dobrze! Gadaj, czego chcesz!
– Oddasz mi lokomotywkę, to dostaniesz piwo z powrotem!
Ojciec, mamrocząc przekleństwa, podreptał w stronę domu. Jaś przez chwilę nasłuchiwał odgłosów dobiegających z wnętrza, potem przewędrował na konar, z którego mógł zajrzeć do sypialni rodziców. Ojciec wyglądał przekomicznie, gdy próbował wpełznąć pod łóżko, ale jakby nie kombinował, brzuch wystawał. W końcu, dopingowany dobiegającym końca przedstawianiem piłkarzy, niecierpliwy kibic poszedł po szczotkę i za jej pomocą wygarnął spod wyra skarpetki. W pośpiechu rozwinął każdą sztukę.
Parowoziku nie było tam, gdzie schował wszystkie części pociągu… W zatęchłych skarpetkach w ogóle nic nie znalazł, ale pal licho wagoniki!
***
Od: Diabel_pl.ru.de@przedst.teren.jokeria.hell
Do: <Jego Świetlistość>
DW: soul.resources@fire.dept.hell, controlling@stat.gov.hell
Temat: Raport z działalności – tydzień 24
Wasza Świetlistość!
Działalność pozyskiwania dusz i psucia krwi ludziom w podległym mi regionie w tygodniu raportowym napotykała obiektywne trudności, albowiem Niemiec udał się w podróż do Kataru celem oglądania meczów piłkarskich na żywo, a Polak i Rusek porzucili spacerowanie po okolicy na rzecz spędzania popołudni w domach na piciu do nieprzytomności i oglądaniu tychże meczów, ale transmitowanych.
Pomimo w/w problemów udało mi się zainicjować bardzo obiecujący projekt. Jasio obiecał swoją duszę w zamian za zmuszenie jego ojca do zwrócenia dziecku zarekwirowanej lokomotywy zabawkowej, sztuk jeden. Warto przy tym nadmienić, iż młodzian, jako bohater niezliczonych dowcipów, jest jednym z najbardziej znanych i wpływowych Jokeryjczyków. Ponadto wykazał się daleko idącą pomysłowością w utrudnianiu życia swojemu tacie. Szczegóły w załączonym pliku.
Jedyną barierę na drodze do pozyskania duszy Jasia stanowi obecnie zlokalizowanie skonfiskowanego parowozu. Przeszukałem już Jokerię i mogę z całą stanowczością oświadczyć, iż zabawka nie znajduje się na terenie mojego regionu. Zwracam się z prośbą o pomoc do naszych przedstawicieli w innych krajach.
Sługa uniżony,
Diabeł Z Kawałów O Polaku Rusku I Niemcu
***
Tata Jasia wędrował przez las. Serdecznie nie znosił natury, wiele by dał, aby móc jak zawsze rozwalić się w ukochanym fotelu. Ale cholerna zaginiona lokomotywka zamieniła życie statecznego ojca rodziny w pasmo nieszczęść. U celu wędrówki tkwiła ostatnia szansa prześladowanego mężczyzny.
Wreszcie, wbrew wszystkim pnączom znienacka łapiącym za kostki, gałęziom próbującym wydłubać oczy i kłodom pod nogami, dotarł na miejsce. Jak zawsze, jeziorko Złotej Rybki sprawiało wrażenie zamulonego bajora, w którym aż wrzała walka o mało toksyczne związki organiczne. Ojciec Jasia nie dał się zwieść pozorom. Podszedł do błotnistego brzegu i bez przekonania wrzasnął:
– Hej! Złota Rybko! Chcę spełnić ostatnie życzenie.
Złośliwe (a może po prostu nauczone przykrymi doświadczeniami z haczykami, sieciami, podbierakami i tym podobnym sprzętem do znęcania się nad owocami morza, rzek, jezior i stawów) stworzonko ani myślało wypływać na powierzchnię. Tylko w pniu pobliskiego buka kawał kory otworzył się niczym drzwiczki, ukazując terminal z klawiaturą numeryczną z otoczaków, mikrofonem z kępki mchu i głośniczkami z jakichś woniejących tandetnymi perfumami kwiatków. Koślawe litery na wewnętrznej stronie kory głosiły: „ŁOWIENIE RYB PRZYCZYNIA SIĘ DO POWSTAWANIA NIEODWRACALNYCH URAZÓW U CZUJĄCYCH STWORZEŃ ORAZ POSTĘPUJĄCEJ DEGRADACJI PRZYRODY”. Dałoby się to jeszcze wytrzymać, gdyby wszystkie urządzenia nie zostały umieszczone na wysokości kolan dorosłego człowieka. Sapiąc i złorzecząc pod nosem, ojciec Jasia przykucnął w kałuży rzadkiego błocka.
– Podaj numer klienta oraz PIN – zapiszczały głośniczki.
Tata Jasia zaczął nerwowo przetrząsać kieszenie. PIN do Złotej Rybki wystukałby nawet przez sen, ale siedmiocyfrowego numeru nadawanego przy każdych trzech życzeniach nie dało się zapamiętać. Teoretycznie wystarczyło wypowiedzieć marzenie na głos, ale ten sposób zawodził w najgorszych możliwych momentach. Nieszczęsny kibic na odwyku bezskutecznie próbował już od dwóch dni.
Wreszcie kolejny, szesnasty bodajże, świstek okazał się tym poszukiwanym.
– Podany numer klienta nie istnieje.
Ojciec Jasia podrapał się po rozczochranej głowie. Oczywiście! Musiał mu się trafić zestaw złożony wyłącznie z zer, jedynek, szóstek, ósemek i dziewiątek. Przekręcił kawałek papieru do góry nogami, spróbował jeszcze raz.
– Wprowadź PIN.
Automat brzęknął zachęcająco, tata zaczął szybko szeptać do kępki mchu:
– Chcę zabawkową lokomotywkę. Taką samą…
– Przykro mi, wszystkie życzenia w tym zestawie zostały już wykorzystane. Dziękujemy i zapraszamy ponownie.
Zaskoczony mężczyzna klapnął tyłkiem w kałużę.
– Kurrr… tyzana jej oścista mać! Jak to wykorzystane?! Jak to wykorzystane?! Przecież trzecie życzenie specjalnie zostawiłem sobie na czarną godzinę. Kuźwa, czarniejsza niż teraz to już nie może być! Ty pieprzona oszustko! Dawaj moje ostatnie życzenie, bo ci to całe zafajdane bajoro…
Bukowe drzwiczki zamknęły się gwałtownie, przytrzaskując kosmyk włosów pyskującego klienta. Złota Rybka nie tolerowała wulgaryzmów. Na powierzchni drzewa nie pozostała nawet szczelinka, która mogłaby sugerować, że pod spodem kryje się terminal. Wyglądało, jakby przetłuszczone kłaki wyrastały prosto z gładkiej, różowawej kory. Tata Jasia, uwięziony w niewygodnej pozycji, szarpnął głową, ale tylko zaklął jeszcze szpetniej z bólu. Niezgrabnie, lewą ręką, wydłubał z kieszeni scyzoryk z mocno już stępionym ostrzem i zaczął rzezać unieruchomione pasemko.
Odzyskawszy wolność, wyszukał kamień, opluł go i ze złością cisnął do jeziorka. Pomyślał jeszcze, że, z prześladującym go ostatnio pechem, niewątpliwie trafił w japoński ogródek Złotej Rybki, dostarczając złośliwej zołzie ostatni brakujący element. Niezmiernie żałował, ale akurat nie chciało mu się sikać…
***
Od: balaam@search.dept.hell
Do: Diabel_pl.ru.de@przedst.teren.jokeria.hell
DW: <Jego Świetlistość>
Temat: Poszukiwania zabawkowego parowozu
Z przykrością zawiadamiamy, że przeszukaliśmy całą Ziemię, ale parowozu o podanej w memoskanie specyfikacji nie udało się odnaleźć. Zlokalizowano 13 281 różnych lokomotyw i 83 015 wagonów. Wytropiliśmy nawet pociąg specjalny przewożący ponad 287 ton złota, skład transportujący Bursztynową Komnatę rozłożoną na kawałki, oraz pociąg pancerny, który w 1922 r. przepili czerwonoarmiści.
Podejrzewamy, że do memoskanu musiały zakraść się błędy. Być może obiekt, jak to często zdarza się nieprzeszkolonym duszom, zwłaszcza młodym, nieco wyidealizował wspomnienia zabawki. Sugerujemy powtórzenie skanu w stanie hipnozy lub upojenia alkoholowego.
Z przyjacielskim powiewem siarki,
Balaam
Dział Poszukiwań Zaginionych Przedmiotów
***
– Pani da jakąś lokomotywę.
– Tuwima? Polecamy wydanie kolekcjonerskie ze złoceniami na okładce. Przy otwieraniu na różnych stronach książka wydaje dźwięki, odpowiednio, sapania i dyszenia, muczenia krów, mlaskania…
– Nie! Nie żadna książka, tylko zabawka.
– Oczywiście, jak pan sobie życzy. Mamy w ofercie najnowszy model sexlokomotywy. Proszę tylko posłuchać!
Sprzedawczyni nacisnęła jakiś guziczek w pospiesznie chwyconej lokomotywie z dachem pokrytym różowym futerkiem, z głośniczka w kominie dobiegł zmysłowy głos:
– Słuchaj, dzieweczko! Ona nie słucha. Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha. Zdejmuj ubranie! Uch, jak gorąco!
– Do diabła! Potrzebuję takiej normalnej ciuchci. Zabawkowej, co jeździ po torach i ciągnie. Znaczy, wagoniki, a nie…
– Rozumiem. Mogę zaoferować modele w różnych skalach. Polecamy kopie najczęściej przedstawianych w dowcipach pociągów w skali jeden do siedemdziesięciu dwóch.
– Pani da najtańszą lokomotywę.
Po przejęciu zabawki ojciec Jasia czym prędzej umknął ze sklepu, unikając trzech wyjątkowych, promocyjnych ofert.
Niestety, błyskawicznie okazało się, że Jasio bez problemu rozpoznaje swoją własność.
– Czyś ty ocipiał, stary? Przecież to wcale nie mój parowóz!
– Jak to nie? Wygląda identycznie! – nieszczęsnemu tacie pozostało już tylko rżnięcie głąba.
– Po pierwsze, jest dwa razy mniejszy. Po drugie, jest drewniany, a nie metalowy. Po trzecie, ja miałem Mountaina, jedyny taki polski parowóz, a to jakaś elektryczna masówka. Po czwarte, Gocha namalowała mi w oknie maszynistę, więc odróżniłbym swoją lokomotywę spośród tysiąca innych!
***
Daleko od Jokerii, w całkiem innych czasach, Michael Faraday odłożył narzędzia i ze znużeniem potarł czoło. Rozkręcone elementy już w niczym nie przypominały parowozu. Tylko ludzik niezdarnie wymalowany na blasze nasuwał skojarzenia z koleją.
Wynalazca podziwiał precyzję, z jaką wykonano zabawkę. Twórca się przy niej nieźle natrudził. Niektóre kabelki były cieńsze od włosa! Kto mógł coś takiego zrobić? Genialny jubiler?
Faraday nie rozumiał tylko jednego: do czego służyło malutkie urządzenie w sercu lokomotywy, tam, gdzie powinien znajdować się piec?