- Opowiadanie: Lexis93 - Nowe więzi

Nowe więzi

Oceny

Nowe więzi

Coś ciężkiego zwa­liło mi się na ra­mię. Wcześniej we śnie drażniły mnie ja­kieś dźwięki, ta­ki tępy odgłos, po­tem coś się obi­jało. Meb­le? "To pew­nie sen" – po­myślałam i wte­dy to stoczyło się na mnie.

– Suń się…

– Że co? – wy­mam­ro­tałam. Byłam tak zas­pa­na, że na­wet nie byłam w wsta­nie po­myśleć o wsta­waniu.

– To ja mam pra­wo do bur­cze­nia pod no­sem. Ej, Ga­be… A ty coś za jed­na? – zdzi­wił się głos.

Pod­niosłam głowę i uj­rzałam młode­go chłopa­ka, który przes­tał pot­rząsać mnie za ra­miona. Miał zak­rwa­wiony nos i świecące po­marańczo­we oczy wyglądające jak kon­takty. Mogłabym się mu przyglądać dłużej, gdy­by nag­le nie po­wie­dział "a zresztą", i rzu­cił się na mnie aby wylądo­wać po dru­giej stro­nie łóżka.

Krzyknęłam i wys­koczyłam z pościeli. Ta sy­tuac­ja ni­jak pod­da­wała się lo­gicznej oce­nie. Za­raz… za­raz. Mu­siałam zasnąć, to jest bar­dzo praw­do­podob­ne, a w tym cza­sie Kit­su­nebi mógł ro­bić co tyl­ko mu się po­dobało. Ale to nie jest on! W moją kołdrę za­kopy­wał się właśnie ja­kiś ob­cy mi fa­cet, który nic so­bie nie ro­bi z te­go, że włamał się do cudze­go po­koju.

– A ty coś za je­den?!

Ob­cy przekręcił się i rzu­cił we po­duszką.

– Cicho. Muszę odes­pać, nie widzisz? Mam ka­ca, dep­resję i nie mam dzieciaka. I sa­mochód mnie potrącił. Li­fe is bru­tal i sra­tata­ta. Daj się wys­pać.

– O mat­ko. Wsta­waj, pob­rudzisz mi pościel!

– To będziesz miała poświęconą…

– Nie, nie będę. Wsta­waj! – Złapałam go za rękę i siłą wy­ciągnęłam z łóżka.

Wca­le nie był ta­ki ciężki na ja­kiego wyglądał. Z łat­wością chwy­ciłam go pod ra­mię i zaczęłam ciągnąć przez pokój do wyjścia, go­towa poz­być się nies­podziewa­nego gościa. Śmier­dział al­ko­holem. Co za­baw­ne w ogóle nie mówił jak oso­ba niet­rzeźwa, tyl­ko nie mógł us­tać na no­gach.

– Ej, co ty ro­bisz? Nie słyszałaś, że mam ka­ca? Ogłuchłaś? – jęczał i przechy­lał się na bo­ki. – Co ty tak się rządzisz w nie swoim po­koju?

– Nie swoim? Prze­cież jest mój i Trishy. – Sięgnęłam do klam­ki, po­ciągnęłam ale drzwi były zam­knięte.

Jak on się tu dos­tał? Czyżby miał klucze? Jak ominął Cer­be­ra? Przekręciłam klucz, ot­worzyłam drzwi na oścież i chciałam go wyp­chnąć, ale prze­de mną stał sreb­rzys­towłosy uz­bro­jony w siat­ki pełne za­kupów. Prze­sunął się na bok.

– Pośpiesz się i miej­my to z głowy.

I znów mu­siałam szu­kać szczęki na podłodze.

– Ja­kie "pośpiesz się"? – spy­tał oburzo­ny po­marańczo­wooki. – Ona rzu­ca mną jak lalką.

– Już działa, ener­gia ją wprost roz­piera – pochwa­lił się z dumą w głosie Kit­su­nebi.

Nie mogłam się zadzi­wić te­mu całemu zajściu. Co tu się znów dzieje? Roz­ma­wiali o mnie, ale skąd ten no­wy mnie znał? Tyl­ko niech to nie będzie ko­lej­na ba­jeczka o opieku­nach…

– No, Ari­sa, rzuć nim i idziemy coś przekąsić – zap­ro­pono­wał Kit­su­nebi.

– Jak to? To nie jest twój ko­lega? – spy­tałam i spoj­rzałam na scho­dy. Za­wahałam się. – Jeśli go pop­chnę to spad­nie i się za­biję, muszę go położyć.

– Eee, pchaj. Nic mu nie będzie, on udaję, że jest pi­jany. Opieku­nowie nie umieją się upić, chy­ba, że jest z ni­mi nap­rawdę kiep­sko. A ten tu lu­bi pa­niko­wać. Ma­cie coś wspólne­go ze sobą.

Zmar­szczyłam brwi. On zno­wu ga­da o opieku­nach i za­suge­rował, że ten no­wy też nim jest. Kit­su­nebi spoj­rzał na mnie i wręczył mi jedną torbę. Wolną ręką chwy­cił za kark chłopa­ka, pod­niósł go jak zwykłą za­bawkę i rzu­cił na scho­dy.

– Widzisz? Tak to się ro­bi. – Zab­rał swoją siatkę i jak gdy­by nig­dy nic wszedł do środ­ka. W brzuchu głośno mu za­bur­czało. – Zos­ta­wiłaś mi może trochę zu­py?

– Za­raz, za­raz.. ty zno­wu do mnie? Ale jak to… – Poszłam za nim nie zwra­cają uwa­gi na chłopa­ka, który ma­rudził coś leżąc na scho­dach.

– Chy­ba już so­bie to wczo­raj wy­jaśni­liśmy, co nie? – Zaczął wszys­tko wy­pako­wywać na stół. Zro­bił za­kupy co naj­mniej dla dziesięciu osób i dał radę sam to przy­nieść. – Jes­tem, na ra­zie, twoim Opieku­nem i zos­taję z tobą, bo nie chce­my żebym skończył jak tam­ten, co nie?

– Tam­ten? Al­ko­holik tam­ten? – Wska­załam kciukiem za siebie.

– Dokład­nie.

– Więc to ty go do mnie zap­ro­siłeś? I cze­go ty chcesz ode mnie? Miałeś wyjść i wyszedłeś, ale miałeś też nie wra­cać! A tym­cza­sem do po­koju wchodzi mi ja­kiś pi­jany chłopak, który…

Ur­wałam. Zno­wu ten czar­nowłosy in­truz! A byłam pew­na, że zam­knęłam drzwi na klucz. Tym ra­zem, w świet­le lamp, wyglądała nieco inaczej. Je­go oczy na­dal miały tę dziwną barwę; z no­sa ka­pała mu krew. Na so­bie miał brudną bluzę i por­wa­ne spod­nie. Skrzy­wił się i wy­celo­wał w sreb­rzys­towłose­go pal­cem.

– Ej! Ga­be! Co ty so­bie wyob­rażasz?!

– O, sta­ruszku, wchodź. Za­ban­dażuje­my ci twarz, położymy spać, a ra­no będziesz jak no­wy. – Kit­su­nebi za­tarł dłonie i pok­le­pał blat stołu. – Chodź, chodź, za­raz się tym zajmę. Al­bo ona.

– No właśnie. Co to za ona? A do te­go ja­ka niewycho­wana! Wy­tar­gała mnie z łóżka! – os­karżył mnie chłopak. – To jej tez masz pil­no­wać? Os­tatnio była chy­ba trochę mniej­sza…

– Os­tatnio? – wtrąciłam. – Skąd on mnie zna?

-Eee, pół ro­ku te­mu…cmen­tarz. Nie ma się czym mar­twić. Prze­nocu­jemy go dzi­siaj.

-Ech? – wyr­wało mi się za­nim zasłoniłam us­ta dłonią. – Co to ma znaczyć? Mieliście wyjść! Nie ma mo­wy!

– Zmień płytę, ok? – spy­tał mnie wkurzo­ny Kit­su­nebi, po czym zwrócił się do no­wego: – A ciebie kto tak urządził, co An­tho­ny?

– Potrącił mnie sa­mochód. – Chłopak usiadł przy sto­le i za­kasał ręka­wy aż do łok­ci.

Na skórze miał mnóstwo drob­nych blizn. Stanęłam za Kit­su­nebim i wyj­rzałam zza je­go ra­mienia. An­tho­ny miał złama­ny nos i trochę pod­ra­pane po­liczki, ale po­za tym był zdro­wy. Co mnie bar­dziej zas­koczyło to fakt, że w ogóle nie narze­kał i nie jęczał z bólu.

– Nie uwie­rzysz kto kiero­wał tym sa­mocho­dem. – Od­cze­kał mo­ment, za­pew­ne cze­kając na to, aż Kit­su­nebi po­da ja­kiś przykład, ale ten mil­cząc ba­dał nos ko­legi. – Ten szur­nięty Łow­ca! A jak się gwałtow­nie zat­rzy­mał, ktoś in­ny na pew­no by mnie prze­jechał dru­gi raz, a ten za­hamo­wał. Mało te­go, chciał z po­jaz­du wys­koczyć, ale było za dużo ludzi. Ina­riemu niech będą dzięki, miałem czas na­wiać. Ale te­raz będzie tu węszył! I tak od ja­kiegoś cza­su ko­goś szu­kają, ale nig­dy nie…

– Co ty, szedłeś na odsłoniętym?!

– Na czym? – spy­tałam po­dając Kit­su­nebiemu na­wilżone chus­teczki.

– To znaczy, że poz­wa­lał ludziom widzieć ogo­ny i uszy, swoją li­sią na­turę. Poz­wa­lałeś tak? Prze­cież to jest ka­ral­ne jeśli nie do­tyczy two­jego Kreato­ra.

– No właśnie nie poz­wa­lałem, ale on ja­koś mnie zo­baczył. Oni widzą więcej od zwykłych śmier­telników. Zresztą… mam dep­resję i muszę się na­pić.

– Chy­ba już wy­piłeś za dużo – zwróciłam mu uwagę.

– No właśnie nie. Mu­siałem uciekać i na­tychmias­to­wo wyt­rzeźwiałem.

Kit­su­nebi starł mu z twarzy zas­chłą krew i jed­nym ruchem nas­ta­wił złamaną kość. Roz­legł się trzask, a po­tem An­tho­ny gwałtow­nie zam­ru­gał.

– On no­si soczew­ki?

– Co? – An­tho­ny zno­wu zam­ru­gał i zmar­szczył brwi. – Nie, to mój na­tural­ny ko­lor. Pa­suje do czar­nych i czer­wo­nych włosów, praw­da?

– To nie ważne, zgu­biłeś go? Te­go Łowcę! – do­pyty­wał się srebrzystowłosy.

– Tak, prze­cież nie mógłbym go spro­wadzić do kwa­tery kum­pla. Nic się nie mar­tw, tu na pew­no nie przyj­dzie.

– Ktoś was ści­ga? Ma­fia? Al-Kaida? Yaku­za? – Usiadłam na krześle obok. – Czuję, że pa­kuję się w og­romne kłopo­ty.

Kit­su­nebi ro­ześmiał się, a je­go głos brzmiał lek­ko i dźwięcznie.

Wie­czo­rem tuż przed zaśnięciem spoglądałam na dwa li­sy leżące na łóżku Trishy; do sreb­rzys­towłose­go Kit­su­nebiego dołączył je­go po­marańczo­wooki ko­lega, An­tho­ny.

– I tak wam nie wierzę, ale was prze­nocuję. Może do jut­ra ktoś was przy­gar­nie – mruknęłam bez nadziei.

A w su­mie… może coś się zmieni na lep­sze.

 

***

 

W drodze na uczelnie zderzyłam się ze spacerowiczem. Chłopak o czarnych oczach najpierw uniósł wysoko brwi, jakby nie dowierzał temu co widzi, a następnie posłał mi tak mordercze spojrzenie, że wzdrygnęłam się i cofnęłam. Nie miałam pojęcia, co takiego złego mu zrobiłam, że tak dziwnie zareagował. Wymamrotałam tylko jakieś przeprosiny i poszłam w swoją stronę. W zasadzie prawie biegłam, byleby tylko uciec przed groźnym spojrzeniem nieznajomego. Zdyszana wskoczyłam za jakiś róg i biegiem puściłam się w kierunku wydziału. Musiałam tam dotrzeć okrężną drogą, bo ten dziwny typ kręcił się po głównej ulicy prowadzącej do WNS-u.

Bazgrałam z tyłu notatnika już trzecią godzinę pod rząd. Opiekunowie nie pojawili się u mnie od dwóch tygodni i to nie dawało mi spokoju. Zrezygnowali, czy też szykują jakąś niewybredną niespodziankę? Jęknęłam i szczerze zapragnęłam uderzyć czołem o blat stołu. Poczułam jak w kieszeni zaczął wibrować mi telefon. Zapytałam profesora czy mogę na chwile wyjść. I tak nic nie rozumiałam z tej filozofii, więc co za różnica czy słucham wykładu na sali czy jestem na korytarzu?

Gdy tylko opuściłam sale wyjęłam telefon. Jakiś nieznany numer. Przyłożyłam komórkę do ucha.

– Słucham?

– Mała? – Tego głosu nie mogłam pomylić z żadnym innym.

Westchnęłam i potarłam skroń. Czyli jednak nie odpuścili.

– Czego chcecie?

– Słuchaj, w mieście jest Łowca! Nie jestem pewien czy mnie dziś widział z Anthonym, ale ciebie zobaczył aż za dobrze i polazł za tobą do szkoły!

– Jak mógł mnie zobaczyć “aż za dobrze”? I co to za łowca?!

Nic nie rozumiałam.

– Zderzyłaś się z nim! Kto jak kto, ale ty to masz pecha! Na pewno zobaczył naszą aurę krążącą wokół ciebie. A Łowca… kim jest Łowca… z nazwy poznasz… niezbyt miły gość, który wziął sobie za punkt honoru wybijać takich, jak ja i Anthony. A jak się spojrzy, to aż ciarki przechodzą, lepiej takich unikać. Łowcy są niebezpieczni, dlatego natychmiast musisz opuścić zajęcia i biegiem do akademika. Uważaj tylko, żeby znowu cię nie śledził.

– Nie ma mowy.

– Co nie ma mowy?! Jak nas dorwie to już po nas! – wrzasnął do słuchawki nowy głos. Jednak na tym Anthony nie zamierzał skończyć: – Łowcy podłe bestie, takim nie wiara, słyszysz?! Musisz uważać! I migiem do akademika!

– No przecież mówiłam Kitsunebiemu, ze nie ma mowy! Mam zajęcia, nie mogę zrywać się z zajęć tak jak wy!

– Oboje dobrze wiemy, że nie słuchasz profesorów i na tych ćwiczeniach nic nie robisz – stwierdził Anthony.

Aż się zakrztusiłam.

– Tak? A co to za opiekun, który mówi, żeby unikać szkoły?! Jesteś beznadziejny Anthony!

– Anthony? A więc tak ci się przedstawił? – zapytał jakiś aksamitny głos zza moich pleców.

Podskoczyłam i obejrzałam się za siebie. Przy barierkach stał ten czarnooki chłopak z rana i uśmiechał się jak kot, który złapał wyjątkowo tłustą mysz.

– A ty jak długo tu jesteś? – wypaliłam zdenerwowana. – To nie ładnie podsłuchiwać!

W słuchawce ktoś się zakrztusił.

– To Łowca? Łowca?! Stój i udawaj, że nie wiesz o co chodzi! Spróbuj go zbyć! Nie porwie cie przy ludziach, więc trzymaj się kogoś!

Nie porwie? Jakie “nie porwie cię przy ludziach”? Żołądek podszedł mi, aż do gardła zabierając po drodze serce walące jak dzwon. Ten obcy chce mnie porwać? Przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach.

Chłopak zmarszczył brwi, a jego wargi złączyły się w pionową linię.

– Nie pyskuj do mnie dziewczyno.

Zupełnie jakbym otrzymała cios w policzek.

– A kimże ty jesteś? Moją matką?! Jedna mi wystarczy!

– Jestem cieniem – wycedził chłopak i zaczął powoli iść w moją stronę. – Poluję od dawna i nigdy nie zgubiłem tropu. Nikt mnie nie widzi, gdy tego nie chce. Jestem szybki, silny…

– Gwałtowny – wtrącił przez telefon Anthony.

– … i sprytny. Wiem co robię. – Wyszarpał mi z dłoni komórkę i zgniótł ją samymi palcami.

Na moment zapomniałam jak się oddycha. Ludzie tak nie potrafią! Jak on to zrobił?!

– Daisuke na pewno zna zasady.

– Jakie zasady? – zapytałam przełykając równocześnie ślinę. – Chwila… kto?

Łowca zaśmiał się szyderczo.

– Daisuke. Sześcioogoniasty lis z pomarańczowymi ślepiami, choć ty znasz go jako Anthonego – zapijaczonego kretyna…

Zastygłam z wrażenia.

– … twój Opiekun, Kreatorko. – Dokończył zadowolony Łowca.

– Ja już mam opiekuna, jest nim Kitsunebi – wykłócałam się.

– A więc, jeszcze ci wszystkiego nie wyjaśnili. To dla mnie idealna sytuacja – zadrwił czarnooki.

– Ale…

Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo łowca chwycił mnie za ramię i bardzo mocno je ścisnął.

– Chodź, dziewczyno. A spróbuj tylko zacząć krzyczeć to…

Naturalnie, jak każda inny porywana osoba, zaczęłam krzyczeć i wtedy otrzymałam cios w tył głowy.

 

***

 

Odzyskiwanie świadomości było jeszcze gorsze. Głowa pulsowała tępym bólem, a przed oczami krążyły mroczki. Siedziałam oparta o jakąś ścianę, miałam skrępowane dłonie i związane w kostkach nogi. Byłam w jakiejś opuszczonej hali. Na podłodze walały się śmieci, a w kurzu widniały ślady stóp prowadzące do mnie i wracające. Wyżej były dwa balkony i drzwi prowadzące do jakiś pokoi; nad nimi przymocowano lampy, które gęsto pokrywały pajęczyny.

Mimowolnie zadrżałam. Miejsce jak z horroru. Przez okno w dwóch przeciwległych ścianach wpadało trochę światła, ale i tak niewiele mogłam przez to zobaczyć.

– Zimno ci?

Podskoczyłabym, gdybym nie była uziemiona. Łowca stał niedaleko i umieszczał jakieś małe, trójkątne pudełeczko w najmniej widocznym miejscu na ścianie.

– Gdzie ja jestem?! – Mój głos był cienki i piskliwy, choć starałam się aby zabrzmiał poważnie. – Czego ty ode mnie chcesz?!

– Nie zrozum mnie źle, od ciebie nic nie chce – odparł Łowca i odsunął się na kilka kroków, by ocenić swoje dzieło. – Potrzebuję tylko twojego Opiekuna.

– Nie mam żadnego opiekuna. – Postanowiłam udawać, żeby zyskać na czasie. W sumie nie miałam pojęcia co mi to da, ale może Trisha lub Ian zauważą, że nie ma mnie na uczelni. – Lepiej mnie wypuść, na pewno mnie szukają.

Łowca roześmiał się, a coś w jego śmiechu sprawiło, że jeszcze bardziej zaczęłam się bać.

– Nikt cię nie szuka. Jak każda ofiara Opiekunów jesteś samotna. Zresztą wiem, że twoich znajomych nie było z tobą na sali, z której wyszłaś. Nikt o tobie nawet nie pomyśli, nikogo nie obchodzi co się z tobą stanie…

– Przestań – przerwałam mu.

Co z tym gościem jest nie tak? Miałam wrażenie, że za wszelką cenę stara się pogrążyć mnie psychicznie.

– Prawda boli? A może nie przywykłaś do trudnego życia? Nieważne. – Kopnął jakiś kamień leżący na podłodze, a ten potoczył się aż na koniec sali. – Udawanie, że nie jesteś Kreatorem i nie posiadasz Opiekuna nic tu nie zmieni. Gdy dziś rano na mnie wpadłaś wyczułem odór Opiekunów, a nawet zauważyłem fragmenty ich aury na twojej skórze. Twój Opiekun obiecał ci wyjaśnienia i pomoc, czyż nie? To oczywiście kłamstwa, ponieważ już zaczął upadać. Wtedy właśnie pojawiamy się my, Łowcy. Łapiemy ich i zabijamy.

– Przecież to okrutne!

Popatrzył na mnie zdziwiony, ale tylko przez chwilę. Potem jego twarz przyjęła maskę obojętności.

– Może nikt cie nie uprzedził, ale to życie jest wyjątkowo brutalne i okrutne.

– Sam się tego domyśliłeś, czy ktoś musiał ci pomóc?

Nie miałam pojęcia skąd we mnie nagle tyle odwagi, a nawet głupoty, ale w tym momencie w ogóle mnie to nie interesowało. Kto jak kto, ale ja dobrze poznałam życie i wiem, jak potrafi ono krzywdzić.

Chłopak słysząc moje pytanie zmrużył oczy tak, że zmieniły się w dwie ciemne szparki. Stał zdecydowanie za blisko. Nagle zaczęły przypominać mi się wszystkie filmy o porywaczach. Przełknęłam ślinę i zacisnęłam zęby, czułam jak pot spływa mi po szyi. Nie. Nie dam się pokonać strachowi. Trzeba myśleć, uwolnić się, uciec. Nie dam się nastoletniemu czubkowi. Poruszyłam dłońmi, ale były zbyt mocno unieruchomione, sznur zaś był mocny i szorstki.

– To nic nie da. Uczymy się tych pętli już na początku szkolenie. – Chłopak spokojnie obserwował moje próby uwolnienia się. – Poza tym, chyba się nie rozumiemy. Ile ty możesz wiedzieć o Opiekunach? Różnica w sile i wiedzy między nami jest ogromna. Wbrew twoim wyobrażeniom piękny Daisuke może przemienić się w demona, a ty nie będziesz miała na to wpływu. Jeśli on stanie się zły, ty popadniesz w depresję, a potem możesz zginąć w jakimś wypadku.

– Kłamiesz – syknęłam i podkuliłam mocniej kolana.

Jego zimny wzrok przyprawił mnie o dreszcze. Jaki nienawistny człowiek!

– Łowcy nie kłamią. No, może czasami – zreflektował się szybko. – Bynajmniej nie ja. Nie mam powodu, by cię okłamywać. Wypadki spotykają większość ludzi, którzy zostali pozbawieni swojej ochrony. Jest tylko jeden Opiekun na całe życie. Jeśli go stracisz nie przydzielą ci drugiego. Z kolei jeśli zostanie Upadłym zginiesz.

– Więc zginę tak czy inaczej, prawda? Jeśli upadnie lub ty go zabijesz. I tak, i tak jestem martwa?

Zagryzł wargę i odwrócił się do mnie plecami. Po chwili zaczął krążyć w kółko, nie zwracając uwagi na to, że pozostawia sporo śladów w kurzu. Chyba był rozzłoszczony.

– To bardzo prawdopodobne – odpowiedział w końcu cicho i podniósł głowę, patrząc na poszarzałe okna. – Jeśli upadnie zostaniesz sama. Jeśli go zabiję, również będziesz sama. Zdana tylko na siebie.

Westchnęłam ciężko i wzruszyłam ramionami. Zabolało.

– Dlaczego mnie też nie zabiłeś?

Łowca wzdrygnął się i gwałtownie odwrócił się twarzą do mnie.

– Z rozkazu odgórnego nie wolno nam krzywdzić ludzi! Jesteśmy tu, by was bronić, niemądra dziewczyno, a nie by zabijać!

Również zaczęłam się denerwować. Byłam głodna oraz zmarznięta, a do tego musiałam wysłuchiwać tego dziwaka.

– To po co mnie porwałeś?! Żebym się tu przeziębiła, czy co? Mój cenny…

– Żeby zwabić Opiekuna, ty mała… Nerwy mi przy tobie puszczają. – Wyrzucił ręce w górę i opuścił je szybko, sięgając do kieszeni spodni. Mocno zacisnął w nich dłonie i przez kilka sekund brał głębsze oddechy. – Jeszcze nie rozumiesz? Jesteś przynętą na swojego Opiekuna.

Wydałam z siebie cichy pomruk i powoli kiwnęłam głową. Ten chłopak zamiast mnie przerażać, zaczynał bawić.

– Czyli kim ty jesteś?

– Trzy imiennym Łowcą Opiekunów. Nazywam się Aleksander Samuel Christopher i zamierzam pokonać twojego Opiekuna… Dlaczego robisz taką minę?

– Po prostu nadal nie wierzę w istnienie czegoś takiego bezsensownego jak łowca… opiekunów. To nie pasuje do siebie w żaden sposób! – wyznałam zgodnie z tym co chodziło mi po głowie. – Tak szczerze: nasz rząd wypłaca wam pensję? Wiesz, ile niektórzy ludzie muszą pracować, żeby utrzymać tych wszystkich delikatnych biurokratów?

Ktoś się roześmiał nim łowca zdążył mi odpowiedzieć. Echo poniosło ochrypły głos po hali. Łowca zaklął i zaczął się rozglądać.

– Ja mam ten sam problem. Ona nigdy w nic nie wierzy!

Nigdy nie sądziłam, że się tak uciesze słysząc czyjś głos.

– Anth… Daisuke! – krzyknęłam z radością i ulgą.

Łowca przeklął głośno, dłońmi zaś zaczął macać się po udach i torsie – wyglądało to tak jakby czegoś szukał. Nagle spojrzał na mnie.

– Wstawaj – rzucił szybko.

Wtedy chyba przypomniał sobie, że związał mi nogi. Podszedł i wyszarpawszy nóż zza paska rozciął sznur, który je krępował. Złapał mnie za łokieć i postawił na zdrętwiałe kończyny, ale tak mocno mną szarpnął, że przewróciłam się na niego. Dostrzegłam jakiś ruch na końcu hali – dwie sylwetki, które przemykały pod przeciwległą ścianą.

– Chodź, nie opieraj się. – Łowca pociągnął mnie w stronę kąta w którym wcześniej stał i popchnął na ziemie.

Przy upadku uderzyłam głową w posadzkę z taką siłą, że przez chwilę nic do mnie nie docierało. Jak prze mgłę patrzyłam na wirujące ściany hali i oddalającą się postać wysokiego chłopaka, nawet słyszałam coś jakby szum, ale po chwili wszystko ucichło i pojawił się tępy, pulsujący ból z tyłu czaszki.

Powoli przekręciłam się na bok i spróbowałam sięgnąć głowy, ale nie mogłam tego zrobić – nadal miałam związane dłonie. Wydałam odgłos, który miał wyrazić cały mój ból, ale w ogóle mi on nie ulżył.

– Ostrożnie. Zrobisz jej krzywdę. – Rozległ się głos Daisukiego, wyjątkowo spokojny i wyraźny. – To zwykła dziewczyna. Czy dla wszystkich musisz być taki niemiły?

– To dziewczyna, którą chciałeś wykorzystać. Nie pozwolę ci na to. Dziś odeślę cię tam, gdzie trzeba.

– Bynajmniej nie “wykorzystałbym” jej w taki sposób jak ty. Wy, Łowcy, traktujecie ludzi w wyjątkowo zimny sposób. Nie lepiej niż nas, ale skoro wy też jesteście z krwi i kości, to czy nie powinniście uważać ich za równych sobie?

– Nie zmieniaj tematu – warknął Łowca. – Kiedy już cię zniszczę uwolnię dziewczynę, nic jej nie będzie. Poluje według rozkazów.

– Wiesz, tak się dopytuję, bo jeśli na prawdę uda ci sie coś mi zrobić, w co szczerze wątpię, to ona zostanie tu sama. Chyba nie zostawisz jej w tym opuszczonym miejscu?

Zamrugałam i zaczęłam się podnosić, choć myślałam, że nie dam rady. Zobaczyłam tył Łowcy i przód Daisukiego, który stał naprzeciw niego. Wyraźnie dostrzegałam zarysy lisich uszu i poruszające się nerwowo ogony, które częściowo ginęły w mroku hali.

– Z rozkazu odgórnego nie wolno nam krzywdzić ludzi, ale możemy wykorzystywać ich do łapania was.

– Czyli byś ją tu zostawił.

Łowca zatrzymał się i zamilkł. Gapiłam się na jego plecy z otwartymi ustami. Stał sam na środku hali. Nikogo tu więcej nie było, a jednak słyszałam Daisukiego.

– Nawet jeśli zachoruje?

– Mają odpowiednie służby zdrowia.

– A jeśli ktoś o bardzo, bardzo złych zamiarach znajdzie ją tu samą?

Tym razem pytanie zabrzmiało podejrzliwie i domyśliłam się, że Daisuke coś knuje.

– Tym zajmują się ludzcy Łowcy.

– A wy nie jesteście ludzcy? Nie ma w was ani odrobiny z człowieka?

– Do czego zmierzasz? – warknął czarnooki. – Nie przedłużaj tego. Nie uciekniesz, skoro już tu jesteś. Nie wycofasz się po własnych śladach. Moje pułapki są zbyt dobrze przemyślane, by ci się to udało.

– Nie pochlebiaj sobie. Jeśli już to mi powinno się gratulować tego, że wstałem i tu przybyłem. Jestem starym idiotą.

– Daisuke, on ma nóż! – krzyknęłam, by również poczuć się jak skończona idiotka. To mój pierwszy raz, jak wydzieram się w prawie pustej hali przed Łowcą Opiekunów. – Trzyma go w prawej ręce!

Łowca odwrócił się w moją stronę i gwałtownie odskoczył w tył, aby uniknąć ciosu.

Zamknęłam oczy i zasłoniłam twarz rękoma, ponieważ coś nagle rozbłysło. W powietrzu rozległ się dźwięk metalu ocierającego się o inny metal. Wsłuchałam się w niego. Przypominał mi śpiew kobiety, bardzo delikatny i cichy, lecz również piękny.

Powoli spojrzałam w stronę z której dobiegał ów dźwięk i zobaczyłam Łowcę, który opierał swój długi nóż na katanie, którą dzierżył Daisuke. Broń tego drugiego połyskiwała i co chwilę przez ostrze przebiegały przypominające ogień iskry, które kumulowały się w miejscu styku z bronią Łowcy.

Z drugiej strony, pod balkonem biegł Kitsunebi z krótkimi nożycami w ręku.

– Nie tak szybko – warknął Łowca.

Wtedy coś oderwało się od sufitu i spadło prosto na srebrzystego Opiekuna. Zaskoczony wyłożył się jak długi, a nożyce wylądowały pod moimi nogami. Kitsunebi krzyknął i przywarł do ziemi, a raczej zmusiła go do tego kilkumetrowa metalowa sieć, której brzegi, zaopatrzone w ostre śruby, wbiły się w posadzkę.

– Kitsunebi, nie jesteś dzieckiem! – skarcił go Daisuke.

Niesamowite jak spoważniał, z jaką gracją się poruszał, jak jego ruchy nabrały precyzji. Jakim cudem ten zaniedbany mężczyzna i pijak zmienił się w wyprostowanego wojownika, który ze szczerą powagą przyjmował każdy cios i oddawał z powrotem. Wysunęłam stopę po to, by przyciągnąć nożyce, ale zatrzymałam wzrok na parze zwartej w śmiertelnym tańcu. Podkrążone, smutne i jakby zmęczone oczy Daisukiego bacznie śledziły każdy ruch Łowcy, każdy najlżejszy gest. Tamten ciągle atakował, zmieniał taktykę, używał do walki wszystkich kończyn, lecz nie był tak wspaniały jak Daisuke. Brakowało mu tego czegoś, co napełniało mnie podziwem dla Opiekuna.

– Ile ty masz lat Aleks?

– To nie ważne!

Chłopak zaczynał się denerwować, a jego ruchy stawały się przez to mniej precyzyjne.

– Nie chciałbym zranić kogoś tak młodego. Jesteś w wieku Arisy, prawda?

– Mam dwadzieścia cztery lata! Jestem dorosły!

Oderwałam od nich spojrzenie i skupiłam się na sobie. Musiałam okręcić się na siedząco, bym mogła dłońmi dosięgnąć nożyczek. Nigdy nie podejrzewałam, że robienie czegoś wykręconymi do tyłu rękoma, bez możliwości użycia przy tym wzroku, będzie aż tak trudne. Zacięłam się w palec, ale nie zrażona bólem przytknęłam ostrą część ostrza do grubego sznura i zaczęłam trzeć. Na początku szło opornie: nożyce ślizgały się po sznurze i nie mogłam ustawić ich w jednym miejscu. Przecięcie na razie nie wchodziło w grę – sznur był zbyt wytrzymały.

Zerknęłam przez ramię by sprawdzić czy mi się uda. Daisuke dalej rozmawiał z Łowcą. Byli bardzo blisko siebie, zupełnie jak para kochanków. Ta myśl może wydała by mi się zabawna, gdyby nie groziła nam śmierć z ręki przeciwnika. Zniecierpliwiona szarpnęłam mocniej i sznur, o dziwo, puścił. Jednocześnie usłyszałam mrożący krew w żyłach odgłos – strzał z pistoletu.

Wszystko nagle zamarło. Jedynie moje serce waliło jak oszalałe. Bębniło mi w skroniach. Odwróciłam się i wstałam, choć strach odbierał mi wszystkie siły.

Najpierw dostrzegłam Łowcę z pistoletem w dłoni, który był skierowany w Daisukiego. Skąd on go wziął? Przecież nie miał przy sonie broni!

Daisuke złapał się za ramię, zakołysał i upadł. Twarz wykrzywił mu grymas bólu, ale nie wydał z siebie ani jednego dźwięku. Ogony zastygły w bezruchu. Uszy przywarły płasko do czaszki. Na jego ciemnej koszulce , którą kurczowo ściskał palcami, pojawiła się plama i zaczęła rosnąć. Coś szczęknęło. Łowca podszedł do niego zatrzymując się zaledwie kilka centymetrów przed rannym Opiekunem. Zamyślony przekrzywił głowę na bok i oblizał wargi jak drapieżnik.

– Tak jak sądziłem – jesteś słaby. Nie chciałeś zranić kogoś tak młodego? Nie oszukasz mnie! Teraz jestem pewien, że nikt nie będzie miał z ciebie żadnego pożytku. To nie ta dziewczyna potrzebuję pomocy, lecz ty.

– Zaopiekuj się nią jak skończysz – powiedział Daisuke, zanim Łowca ponownie wycelował. – Nie chcę żeby została tu sama.

– To twoje ostatnie życzenie?

Nie wiedziałam co robię. W głowie mi szumiało, a wszystkie wspomnienie powracały z podwójną siłą, łzy spływały po policzkach. Ruszyłam w ich stronę, a przy każdym kroku słowa Łowcy rozbrzmiewały mi w głowie. To nie ja potrzebuję pomocy Opiekuna. To Daisuke jest jedynym, który sobie nie radzi!

– Nie! – krzyknęłam i rzuciłam się na ogoniastego, znów go przewracając. Mocno objęłam go za szyję nie zwracając uwagi na to, że krzyczy z bólu. – Nie! Nie pozwolę ci go zabić! Nie możesz!

– Co? – zapytał zirytowany Łowca. – Nie żartuj! Odsuń się!

– Nie możesz! Nie zrobisz tego!

– Arisa, on ma rację, odsuń się… – wtrącił zachrypnięty Daisuke, ale nie zwróciłam na jego słowa większej uwagi.

– Nie pozwolę mu umrzeć… on nie może zginąć! – Zaniosłam się szlochem i wyłam prosto w ramię Daisukiego, jeszcze bardziej mocząc mu koszulkę. – Nie chcę żeby umarł!

– Zejdź mi z drogi, dziewczyno! Nie przedłużaj tego! Nie ma już dla niego nadziei skoro twoja wiara jest taka marna…

– Zmienię to! – Przerwałam mu nim zdążył dokończyć i dodałam równie żarliwym tonem: – Zrobię co tylko będzie trzeba. Daisuke znów będzie wzorowym Opiekunem… Aniołem – kim tylko chcesz! Obiecuję! Tylko go nie zabijaj, tylko nie…

Łowca zmarszczył brwi i spojrzał na mnie, ale w zupełnie nowy sposób Tak, jakby widział inną osobę. Odwzajemniłam spojrzenie jego czarnych oczu, na wpół zakrytych hebanowymi włosami i poczułam, że się rumienie. Miałam wrażenie, że próbuję zajrzeć mi do duszy.

– Ty chyba oszalałaś – stwierdził w końcu, nie wiedząc co o tym sądzić. – To wbrew moim zasadom.

– Nie znam tych zasad, a zresztą żadne zasady nie powinny pozwalać na coś takiego jak zabójstwo.

– Dalej nie rozumiesz, dziewczyno. – Łowca pokręcił głową. – Trzeba go zabić nim stanie się jednym z upadłych…

– Nie dopuszczę do tego! Pomogę mu, naprowadzę… zrobię co trzeba, tylko daj nam trochę czasu!

Nagle znalazł się tuż przy mnie i brutalnie złapał za rękę, omal jej przy tym nie miażdżąc.

– Nie kłamiesz?!

– To boli! – zaprotestowałam, ale on ze złością poderwał mnie do góry.

– Przyznaj – nie kłamiesz?! – Jego twarz znalazła się blisko mojej. Podniósł drugą rękę i przycisnął palce do mojej szyi, sprawdzając tętno. – Nie kłamiesz?

Zawahałam się na moment patrząc w jego ciemne oczy. Nie mogłam w nich znaleźć wcześniejszej nienawiści.

– Nie. Nie kłamie.

– Dobrze. – Łowca puścił moją dłoń i odsunął się, ale dalej nie schował broni. – Ile konkretnie potrzebujesz czasu?

– Miesiąc – odpowiedziałam szybko.

– To bardzo mało. Jesteś tego pewna? Zastanów się – jeśli on upadnie, ty umrzesz. Jeśli zaś nie zdążysz mu pomóc to ja go zabiję. To wielkie ryzyko.

Obejrzałam się na Opiekuna. Co jeśli zginę? A co, gdybym pozwoliła mu zabić Daisukiego? Prawdopodobnie do końca życia dręczyłoby mnie sumienie, że mu nie pomogłam. Każdy zasługuje na pomoc, gdy sam nie może wstać po upadku.

Zrobiłam głęboki wdech.

– Tak, jestem pewna – powiedziałam głośno i pewnie, jak jeszcze nigdy wcześniej. – Pomogę Daisukiemu. Potrzebuje tylko czasu. Proszę.

Łowca przez chwilę mnie obserwował, a potem przeniósł spojrzenie na Opiekuna.

– Skontaktuję się z bazą i zwolnię was oboje na miesiąc, ale t y l k o na miesiąc. Potem cię zniszczę, Daisuke jeśli ona zawali. – Schował broń i zaczął iść w kierunku wyjścia. – Lepiej na siebie uważaj, dziewczyno. Możesz to przypłacić życiem.

Jak zahipnotyzowana gapiłam się na jego plecy, które malały z każdym krokiem. Czy on się zgodził? Dał nam szansę? Zrobił to, prawda?

– Dziękuję – wymamrotałam choć chłopak z pewnością nie mógł mnie już usłyszeć.

– Tylko się w nim nie zakochaj – powiedział Daisuke, dzięki czemu znów na niego spojrzałam. – Jeszcze trochę i ktoś będzie o niego zazdrosny. Poza tym jestem ciężko ranny.

– Dobrze gadasz, jak na ciężko rannego – odpyskowałam. – Nie ma mowy by spodobał mi się ktoś taki jak on. Zresztą… jak się czujesz?

Daisuke rozerwał koszulkę i odsłonił ranę. Była mała i okrągła – już nawet nie krwawiła. Ostrożnie dotknęłam jej palcami, ale szybko cofnęłam dłoń.

– Nie wygląda źle.

– Oczywiście, że nie – Daisuke oparł się na moim ramieniu i oboje wstaliśmy. – Jestem Opiekunem, a nie człowiekiem czy nawet Kreatorem, jak ty. Goję się o wiele szybciej niż ludzie. Poza tym, kiedy szczerze zapragnęłaś mi pomóc poczułem się o wiele lepiej. Trochę jaśniej widzę świat. To miłe wrażenie. Właściwie, dlaczego narażałaś się dla mnie?

Schyliłam się i podałam mu jego miecz, który wsunął za pasek spodni.

– Wydaję mi się, że nie umiem pozwolić na to, by…

Ktoś zginął przed moimi oczami, dokończyłam w myślach. Zdziwiło mnie to, że mam w sobie tyle altruizmu.

– Zdaje się, że instynktownie podejmujesz dobre decyzję. – Daisuke uśmiechnął się słabo po czym znów posmutniał. – Martwi mnie ten Łowca. Znam takich jak on i wiem, że nigdy nie przepuścili żadnemu z moich towarzyszy. Dlaczego więc Aleksander zrobił wyjątek?

– Czyli będziemy mieć kłopoty? – zaczęłam się śmiać tak mocno, że rozbolał mnie brzuch. – Chyba zacznę się do nich przyzwyczajać. Ale póki co, całkiem dobrze wychodzi nam ratowanie się.

Skierowałam się w prawo, kiedy coś nagle pociągnęło mnie do tyłu.

– A dokąd to? – zapytał zaskoczony Daisuke. Trzymał mnie za bluzkę.

Dopiero teraz, gdy opadły wszystkie emocje związane z pojawieniem się Łowcy, mogłam się uważnie przyjrzeć swojemu Opiekunowi.

Wydawał się rozluźniony: uszy już nie przywierały płasko do czaszki, a ogony leciutko falowały – zupełnie jak u znudzonego lwa. Na jego twarzy, zamiast grymasu spowodowanego bólem, widniał nikły uśmieszek, a w nietypowych oczach gościło wiele emocji: ulga, zmęczenie, radość, zdziwienie, niepewność, a także coś jakby… duma?

– Arisa? – odezwał się i wtedy zrozumiałam, że nie odpowiedziałam na pytanie.

– Co?

– Pytałem, dokąd się wybierasz.

– Do szpitala. Przecież jesteś ranny! – Próbowałam zrobić krok, ale nadal mnie mocno trzymał. Spojrzałam mu w oczy. – Okej, może mi powiesz czego ode mnie oczekujesz?

Uśmiechnął się szerzej.

– Zaczynasz mówić rozsądnie. – Wskazał palcem inne drzwi. – Tamtędy będzie kilka metrów bliżej.

– Co to za różnica pięć metrów w tę, czy we w tę?!

– Oj, nie wrzeszcz! – krzyknął w odpowiedzi. – Jeszcze prosto do mojego ucha!

– To nie do szpitala? – zawahałam się. Plama na jego koszulce już się nie powiększała, ale lepiej nie ryzykować.

– Przed chwilą ci tłumaczyłem, że sam się zagoję. A jak to ci nie wystarcza, to poproszę Sayuri o to żeby mnie przebadała jak już dotrzemy do Kryjówki, okej?

Ta luźna uwaga o Kryjówce i Sayuri – kimkolwiek ona była – sprawiła, że znów zamilkłam.

– Nie będziesz się już awanturować? – spytał, kiedy milczałam.

– A jest sens?

Próbowałam rozszyfrować wszystkie warstwy uśmiechu, którym mnie obdarzył, jednak daleko nie zaszłam.

– Jakaż to ulga dla mojego serca, że tak szybko się uczysz. Chodź.

Puścił moją bluzkę i odwrócił się. Ruszyłam za nim.

– Wiesz, co? Mam dziwne wrażenie, że o czymś ważnym zapomnieliśmy.

– Ja jestem zbyt zmęczony, by się czymkolwiek przejmować. Im szybciej w Kryjówce, tym lepiej.

– Gdzie się nauczyłeś tak walczyć?

– Długa historia.

Czyli dzisiaj mi nie powie. No to trudno, zmuszę go do gadania innym razem.

 

***

 

Kitsunebi dalej leżał na ziemi przyszpilony do niej siatką i mruczał wściekły:

– A niech to… ja też o was zapomnę. Pić mi się chcę… mam depresję…

 

Koniec

Komentarze

Coś ciężkiego zwaliło mi się na ramię. Wcześniej we śnie drażniły mnie jakieś dźwięki, jakby coś spadło, taki tępy odgłos, potem coś się obijało. Meble? "To pewnie sen" – pomyślałam i wtedy to zwaliło się na mnie.

Za dużo powtórzeń. 

Sporo literówek. 

 

Tekst wygląda jak fragment, a nie pełne opowiadanie.  Czy to jakaś dalsza część “Przeklętych przez dar”? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

@śniąca coś w tym stylu. Próbuje rozwinąć wątek, który trochę “olałam” w “Przeklętych przez dar”. xD Czy mi to wychodzi to sama wiesz.

To może lepiej oznacz jako fragment…

Przykro mi, ale po niemal czterech miesiącach, które minęły od czasu kiedy czytałam poprzedni fragment, nie bardzo wiem, co dzieje się w Nowych więziach.

Zauważyłam w tekście sporo usterek, ale chyba nie ma sensu bym je wskazywała, skoro i tak nie masz zwyczaju poprawiać opowiadań.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka