- Opowiadanie: varg - Wszystko, czego pragniesz, Kurayami

Wszystko, czego pragniesz, Kurayami

Za­ło­że­nia kon­kur­su są tak bar­dzo nie pode mnie, że po­trak­to­wa­łem je jak in­te­re­su­ją­ce wy­zwa­nie. Nie czy­ta­łem cy­ber­pun­ka (poza bodaj czymś Dicka), nie wiem więc, co jest przy­ję­te, a co już było. Pierw­szy raz pi­sa­łem z twar­dym ogra­ni­cze­niem licz­by zna­ków, chyba nie ma nic gor­sze­go, się nawet roz­ga­dać nie można.

Sami oceń­cie, co z tego wy­szło.

Oba­wiam się, że może nie być dla wszyst­kich zro­zu­mia­łe. Trud­no. Na wy­ja­śnie­nia za­bra­kło miej­sca.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wszystko, czego pragniesz, Kurayami

Huk wy­strza­łu. Skręt, skok, świst ry­ko­sze­tu wple­cio­ny w ryk po­li­cyj­nej sy­re­ny. Od­bi­cie, lą­do­wa­nie, za­mach, cios. Błysk me­ta­lu, stru­ga krwi. Czy to wszyst­ko trwa­ło dłu­żej niż se­kun­dę?

Za­uros do­cho­dził do sie­bie, jego mię­śnie fa­lo­wa­ły pod skórą, pod nogi wy­pluł za­war­tość żo­łąd­ka. Tak się wła­śnie koń­czy­ło do­pa­la­nie po­wy­żej piąt­ki, coś, co po­wszech­nie uzna­wa­no za Hi­ma­la­je de­bi­li­zmu. Dla­cze­go znowu prze­do­brzył? Nie był pe­wien, jego re­ak­cje by­wa­ły już szyb­sze niż ja­kie­kol­wiek za­ląż­ki myśli. Grunt, że unik­nął tra­fie­nia. Mózg mo­to­rycz­ny pod­krę­co­ny do szó­ste­go po­zio­mu za­dzia­łał per­fek­cyj­nie, le­piej niż się spo­dzie­wał. Ak­tu­ali­za­cja warta była swo­jej ceny. Kiedy ją wła­ści­wie wy­ko­nał? Pie­przo­ne skut­ki ubocz­ne.

Nadal nie mógł się po­ru­szyć, or­ga­nizm tra­wił do­cie­ra­ją­ce z opóź­nie­niem bodź­ce. Prze­łą­cze­nie kon­tek­stu za­wsze trwa­ło zbyt długo, nad­mia­ro­wa ener­gia wciąż roz­le­wa­ła się po neo­kor­tek­sie. Kim je­stem? – pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć. Mózg szarp­nął nagle jak star­tu­ją­ca ma­chi­na, Za­uro­sa za­czę­ły za­le­wać dźwię­ki. Głosy i kroki, potem chór wark­nięć, chro­bot pa­zu­rów na as­fal­cie. Pso­wa­te. Prze­klę­te me­ta­lem zwie­rzę­ta szły na niego sta­dem.

Za­ci­snął me­cha­tro­nicz­ną pięść, wciąż po­kry­tą pły­na­mi ustro­jo­wy­mi tam­te­go. Nie lubił za­bi­jać mięt­ków. Kle­iło się toto do wszyst­kie­go. Kie­dyś, pa­mię­tał, prze­szka­dza­ło mu coś jesz­cze. Spo­wal­nia­ło. Kim wtedy był? Nie­istot­ne. Pora zni­kać.

Zmu­sił ob­wo­dy do jesz­cze jed­ne­go wy­sił­ku. Wy­rwał zdo­bycz z ciała za­bi­te­go i rzu­cił się w kie­run­ku ścia­ny. Chwi­la wspi­nacz­ki po kablu, skok z pa­ra­pe­tu na pa­ra­pet, ude­rze­nie bar­kiem. Deszcz szkla­nych odłam­ków lunął na uja­da­ją­cą pod nim psiar­nię, która od­po­wie­dzia­ła po­wo­dzią po­ci­sków. Nie szczę­dzi­li pe­stek – po­my­ślał, prze­dzie­ra­jąc się przez czy­jąś prze­gni­łą norę. Mięt­ki zgła­sza­ły pre­ten­sje, krzy­cza­ły, wy­ma­chi­wa­ły pię­ścia­mi, lecz słowa od­bi­ja­ły się tylko od jego pan­cer­ne­go kor­pu­su. Miał na­dzie­ję, że ni­ko­go przez przy­pa­dek nie prze­dziu­ra­wił.

Biegł potem dalej, ska­kał mię­dzy bu­dyn­ka­mi, za­nu­rzał się w za­uł­ki, aż zmy­lił pogoń, a sy­re­ny stały się tylko czę­ścią zwy­kłe­go miej­skie­go ja­zgo­tu.

Gdy do­tarł do sie­bie, wcią­gnął po­śpiesz­nie olej, mie­szan­kę chro­nią­cą ciało przed roz­kła­dem po nad­mier­nym do­pa­le­niu. Ry­zy­ko­wał udar mózgu, ale nie miał wy­bo­ru. Wal­czył o życie. Przy­po­mi­na­ło mu o tym na­ra­sta­ją­ce mro­wie­nie w oko­li­cach krę­go­słu­pa.

– Masz to? – usły­szał nagle dziew­czę­cy głos.

– Ku­ray­ami?

– A niby kto? Gości się spo­dzie­wasz? Sama nie mam ocho­ty cią­gle tu wra­cać.

Za­uros po­pa­trzył na nią spode łba. Nie lubił, gdy po­ja­wia­ła się w ten spo­sób, bez­sze­lest­nie jak duch. Stała w kącie, jak zwy­kle ubra­na w su­kien­kę, pod­ko­la­nów­ki i bie­lut­kie bu­ci­ki. Włosy, pro­ste i czar­ne jak myśli dia­bła, ścią­gnę­ła w wy­so­ki kucyk. Wy­glą­da­ła na ja­kieś trzy­na­ście lat.

– Zro­bi­łem, co chcia­łaś. Czy teraz odej­dziesz?

– Jesz­cze nie – oznaj­mi­ła. – Zatem? Masz to czy nie?

Bo­la­ła go ręka – czuł to, choć nie było w niej już ani grama ciała. Pod­wi­nął rękaw kurt­ki i spoj­rzał ze wstrę­tem. Czar­ne, ma­to­we smugi opla­ta­ły nad­gar­stek, mia­ro­wo za­ci­ska­jąc się i roz­luź­nia­jąc. Było ich wię­cej niż po­przed­nio. Pasma stę­ża­ły, po­ja­wi­ły się wę­zło­wa­te zgru­bie­nia pul­su­ją­ce w ryt­mie prze­pły­wu krwi.

– Mam. Skąd wie­dzia­łaś, że tam bę­dzie?

– Wie­dzia­łam i już.

– Nie po to lu­dzie wsz­cze­pia­ją sobie sejfy w ciało, żeby im je bez­kar­nie wy­ry­wa­no. Pew­nie są już na moim tro­pie. Dla­cze­go nic nie pa­mię­tam, Ku­ray­ami?

Nie od­po­wie­dzia­ła. Pró­bo­wał my­śleć, ale czar­ny rak kąsał go w skroń.

– Co teraz? – za­py­tał.

– Znajdź kogoś, kto to otwo­rzy.

 

*

 

„Venus Vul­ga­ris” to­czy­ło ro­bac­two. Wy­ta­tu­owa­ne, ha­ła­śli­we, far­bo­wa­ne i świe­cą­ce w ciem­no­ści. Za­uros wy­brał naj­mrocz­niej­szy, naj­bar­dziej za­snu­ty dymem kąt knaj­py. Tin­He­ad za­wsze cze­kał tam, gdzie nie było go widać.

– Je­steś wresz­cie – mruk­nął na po­wi­ta­nie tech­nik. – Za­czy­na­łem się nu­dzić. Na szczę­ście dają Toma Oczo­plą­sa. Za­baw­ny gość.

Wska­zał drżą­cym pal­cem smugę ho­lo­pro­jek­to­ra i za­marł za­pa­trzo­ny w oswa­ja­ją­cy mrok wy­świe­tlacz. Okrą­głe szkła jego ciem­nych oku­la­rów od­bi­ja­ły obraz bez naj­mniej­szych za­kłó­ceń, przez co same przy­po­mi­na­ły parę ma­leń­kich ekra­nów. Z nosa tech­ni­ka cie­kła gęsta żółta struż­ka. Mó­zgo­cwał w akcji. Tacy jak Tin­He­ad wspo­ma­ga­li się na po­tę­gę, co skut­ko­wa­ło ol­brzy­mi­mi pro­ble­ma­mi z kon­cen­tra­cją, o ile nie mieli szan­sy po­świę­cić się cze­muś bez resz­ty.

Roz­chy­bo­ta­ne dło­nie Tin­He­ada za­czę­ły nie­świa­do­mie gła­dzić prze­pla­ta­ne mie­dzio­wy­mi nit­ka­mi dredy, ma­so­wać cy­no­we ob­rę­cze. Te palce ko­cha­ły chłód me­ta­lu. Co cie­ka­we, tech­ni­cy rzad­ko de­cy­do­wa­li się na coś wię­cej niż im­plan­ty wzro­ko­we. Wo­le­li two­rzyć niż ko­rzy­stać.

Za­uros do­brze znał tego go­ścia, wie­dział do­sko­na­le, że współ­pra­cu­ją od dawna i można mu ufać, mimo to nadal nie po­tra­fił wy­do­być z za­ka­mar­ków swego oka­blo­wa­ne­go łba śladu in­for­ma­cji na wła­sny temat. Wy­biór­cze uszko­dze­nie pa­mię­ci? Czy do­pa­la­nie mogło mieć taki sku­tek?

Tech­nik ode­rwał wresz­cie wzrok od wy­świe­tla­cza.

– Co mogę dla cie­bie zro­bić? – za­py­tał z uśmie­chem.

– Chodź­my na za­ple­cze. Rzecz jest… skom­pli­ko­wa­na.

– Jak sobie ży­czysz, bra­cie – za­nu­cił Tin­He­ad.

Prze­szli na tyły lo­ka­lu, mi­ja­jąc po dro­dze kilku lśnią­cych me­ta­lem osił­ków. Tu­tej­si spe­cja­li­ści nie­wąt­pli­wie po­tra­fi­li dbać o swoje in­te­re­sy. Tin­He­ad po­pro­wa­dził Za­uro­sa ciem­ny­mi, upstrzo­ny­mi mi­go­tli­wy­mi graf­fi­ti przej­ścia­mi. W końcu za­trzy­ma­li się pod pan­cer­ny­mi drzwia­mi, nie­mal w ca­ło­ści za­kle­jo­ny­mi ol­brzy­mim gi­fpo­ste­rem. Nie­zno­śna Mięk­kość Bytu – gło­sił napis. Ostat­nie słowo ktoś uzu­peł­nił nie­bie­ską szmin­ką o wia­do­my pre­fiks.

Tin­He­ad uniósł oku­la­ry, aby me­cha­nizm straż­ni­czy mógł od­czy­tać dane klu­cza. Szczęk zam­ków ob­wie­ścił suk­ces. Po­miesz­cze­nie pełne było elek­tro­nicz­ne­go śmie­cia, na­rzę­dzi, me­cha­ni­zmów, pły­nów, sma­rów – sło­wem: wszyst­kie­go, czego mógł po­trze­bo­wać do pracy am­bit­ny tech­nik. Jedną ze ścian po­kry­wa­ła wiel­ka po­do­bi­zna Tin­He­ada – w cier­nio­wej ko­ro­nie i dwoma skrzy­żo­wa­ny­mi na pier­si re­wol­we­ra­mi – z cza­sów, gdy le­d­wie aspi­ro­wał do miana króla pod­zie­mia, jesz­cze nim wy­dłu­ba­no mu oczy. Pa­ra­dok­sal­nie to, co zro­bił potem – sam za­mon­to­wał sobie im­plan­ty na krwa­wią­ce wciąż oczo­do­ły – zna­ko­mi­cie przy­czy­ni­ło się do wzro­stu jego re­pu­ta­cji i w efek­cie zdo­by­cia upra­gnio­nej po­zy­cji.

Tin­He­ad za­padł się w fo­te­lu na­rzę­dzio­wym, sil­ni­ki me­cha­ni­zmów za­mru­cza­ły po­wi­tal­nie.

– No więc? O co cho­dzi?

Za­uros mil­czał. Pod­wi­nął po­wo­li rękaw. Smo­li­ste pasma na przed­ra­mie­niu za­czę­ły się już zle­wać i się­ga­ły za ło­kieć, na po­do­bień­stwo od­ra­ża­ją­cej, pul­su­ją­cej skóry. Na ten widok Tin­He­ad aż od­sko­czył.

– Kurwa, bra­cie, co to jest?!

– Nie wiem. Zła­pa­łem coś… chyba. – Za­uros za­wa­hał się. – Po ostat­nim upgra­dzie – dodał z wy­raź­nym za­wsty­dze­niem.

– Ha­ko­wa­łeś się na dziko?! Zdur­nia­łeś do resz­ty?

– Nie wiem…

– Pokaż to.

Tech­nik wy­do­był z kie­sze­ni świa­tło­wkrę­tak i prze­su­nął go ostroż­nie nad ręką Za­uro­sa. Czar­ne żyły roz­peł­zły się, pró­bu­jąc unik­nąć pro­mie­nia la­se­ra, lecz jeden z wy­pu­kłych frag­men­tów nad­pa­lił się, roz­dął i od­padł.

– Bo­la­ło?

– Mnie nie.

Tin­He­ad skrzy­wił się i po­krę­cił głową.

– Ssiesz tech­ni­kę jak tu­tej­sze dziw­ki, łap­czy­wie i jakby świat się miał zaraz skoń­czyć. Tak nie można, bra­cie, trze­ba znać umiar. Muszę to zba­dać. Do jutra ci to prze­ska­nu­ję, zro­bię też zrzut two­jej elek­tro­ni­ki. Znowu wdep­ną­łeś w ja­kieś gówno, co?

– Tin… Nie tylko dla­te­go tu je­stem. Mam jesz­cze to. Po­trze­bu­ję do­stać się do środ­ka.

Za­uros wy­do­był z kie­sze­ni kurt­ki za­krwa­wio­ną kost­kę. Tin­He­ad ob­rzu­cił kry­tycz­nym spoj­rze­niem naj­pierw jego, potem ów nie­wiel­ki sze­ścian.

– Gdzieś ty wpy­chał te brud­ne łap­ska, bra­cie? Ech, nie­waż­ne. Wpad­nij jutro. Zo­ba­czę, co się da zro­bić. To bę­dzie stała staw­ka.

– Dzię­ki, Tin – rzekł Za­uros, kła­dąc kilka że­to­nów na bla­cie. – Przyj­dę rano.

 

*

 

Za­uros za­rzu­cił pod­trzy­mu­ją­cą dawkę oleju. Pró­bo­wał za­snąć, mę­czył się od do­brych kilku go­dzin. Coraz trud­niej mu to przy­cho­dzi­ło. Nawet już nie śnił. Jego umysł był chłod­ny i lo­gicz­ny. Wy­daj­ny. Dzia­łał w spo­sób wy­uczo­ny i pewny. Nocne mary nie były mu do ni­cze­go po­trzeb­ne. Całe to cho­ler­ne oszczę­dza­nie ener­gii wy­da­wa­ło się po­zba­wio­ne sensu. Za­wsze to jed­nak lep­sze, niż sa­mot­na ką­piel w sosie myśli na­są­czo­nych strzę­pa­mi wspo­mnień. Po pro­stu chciał zabić czas. Umi­lić ocze­ki­wa­nie.

Na nią?

Ku­ray­ami… Bał się jej, a mimo to li­czył, że przyj­dzie. Jak zima. Jak coś ocze­ki­wa­ne­go, sta­łe­go. Przy­wykł do to­wa­rzy­stwa, wresz­cie mógł robić coś dla kogoś. Pra­gnął być po­trzeb­ny, nie czuć się jak psy­cho­pa­tycz­na kupa me­ta­lu i mię­śni, za którą wszy­scy go mieli.

Wście­kle ude­rzył pię­ścią w bok łóżka. Drew­no od­po­wie­dzia­ło trza­skiem.

 

*

 

– Zba­da­łem twój me­ta­pro­ce­sor, bra­cie. To nie jest zwy­kłe opro­gra­mo­wa­nie. Pró­bo­wa­łem wy­ko­nać in­ży­nie­rię od­wrot­ną, ale to wy­glą­da na jakiś su­per­ję­zyk, coś, co ma mi­lio­ny słów klu­czo­wych. Tego nie po­tra­fił­by na­pi­sać żaden czło­wiek.

– Czyli…

– Sam to po­wiedz.

– …opro­gra­mo­wa­nie mo­je­go rdze­nia mo­to­rycz­ne­go na­pi­sa­ła ma­szy­na?

– Nie wiem, bra­cie. Mówię, jak to wy­glą­da. Nie­sa­mo­wi­ta rzecz. Te ko­mór­ki to pra­wie no­wo­twór, hy­bry­da bio­lo­gii i elek­tro­ni­ki, nigdy nie wi­dzia­łem cze­goś ta­kie­go. Jakby coś prze­pro­gra­mo­wy­wa­ło ci bio­lin­ki do pro­duk­cji no­wych tka­nek. To już nie moja spe­cjal­ność. Nie mam po­ję­cia, kto mógł opra­co­wać taką tech­no­lo­gię w ta­jem­ni­cy przed wszyst­ki­mi.

– Ku­ray­ami… – po­wie­dział Za­uros w za­my­śle­niu.

– Co?

– Nic. A kość?

– Hm. Przy­naj­mniej z tym obyło się bez nie­spo­dzia­nek. Zna­czy, uży­łem naj­moc­niej­szych de­szy­fra­to­rów, mu­sia­łem wbić się na ma­szy­ny uni­wer­ku. Mieli lock­down na całą noc, chyba spa­li­łem im ja­kieś ważne ba­da­nia. Będą z tego do­dat­ko­we kosz­ta, ale nie­waż­ne. Z ty­dzień bę­dzie, jak nie mia­łem ta­kiej jazdy, bra­cie, fiuuu i noc jak ma­rze­nie! Sie­dem­set i bę­dzie­my kwita.

– W po­rząd­ku. Dzię­ki, Tin. Więc? Co to jest?

– Nie wiem. Ścia­na da­nych. Jakiś kod. Nikt tego nie pod­pi­sał, ro­zu­miesz. Masz to tutaj. Za­ła­do­wał­bym do pa­mię­ci rdze­nia, ale nie wiem, czy przez to… czar­ne coś nie bę­dzie pro­ble­mów.

– Zrzu­caj.

– Jak chcesz, bra­cie. Jak chcesz. Tylko nie przy­chodź do mnie póź­niej skwier­czeć.

 

*

 

Zgod­nie ze wska­zów­ka­mi Ku­ray­ami prze­sy­łał za­ko­do­wa­ną za­war­tość kości na wska­za­ny nu­me­rycz­nie adres głę­bo­kiej sieci. Wła­ści­wie nie po­ru­szał pal­ca­mi, same ude­rza­ły w kla­wia­tu­rę, jakby na­le­ża­ły do jed­ne­go z tych pod­ziem­nych mi­strzów de­ep­ne­to­we­go kung-fu. Czar­ne włók­na ste­ro­wa­ły jego ru­cha­mi, czuł cie­pły ucisk w oko­li­cy krę­go­słu­pa. Jedna z żył wpię­ła się w gniaz­do ter­mi­na­la i drża­ła teraz jak szyja prze­ły­ka­ją­ce­go ła­bę­dzia. Za­uros mu­siał tylko cier­pli­wie cze­kać.

Nagle z ulicz­ne­go zgieł­ku wy­rwał się zwie­lo­krot­nio­ny echem huk wir­ni­ka he­li­kop­te­ra. Ciem­ność za oknem roz­pro­szy­ły świa­tła re­flek­to­rów, roz­le­gły się okrzy­ki.

– Na­mie­rzy­li mnie – wark­nął.

– Oczy­wi­ście. By­li­by dur­nia­mi, gdyby nie śle­dzi­li od­ci­sków tych da­nych. Jesz­cze tylko chwi­la! Wy­trzy­maj! Pro­szę.

Po­czuł chłod­ny dotyk ust na po­licz­ku. Wie­dział, że mała spry­ciu­la go wy­ko­rzy­stu­je. Nie pa­mię­tał nawet, kiedy się po­zna­li, ale chciał być dla niej dobry. Cho­ciaż dla niej.

Ko­ry­tarz eks­plo­do­wał ło­mo­tem cięż­kich kro­ków. Coś rąb­nę­ło, drzwi wy­le­cia­ły z za­wia­sów.

– Już! – krzyk­nę­ła nie­mal w tym samym mo­men­cie Ku­ray­ami. – Po­wstrzy­maj ich, póki nie skoń­czy się trans­fer!

Za­uros cof­nął ręce, wy­są­cza­ją­ce się z ra­mie­nia kable za­wi­sły luźno ni­czym mar­twe węże. Wtedy się za­czę­ło. Jego wiel­ki rajd.

Po­ci­ski roz­pru­ły po­wie­trze. Do­pa­le­nie pięć, sześć. Potem sie­dem. Świat zlał się w barw­ne smugi, jak wie­lo­war­stwo­wy tort z ro­dzyn­ka­mi za­wie­szo­nych w po­wie­trzu kul. Nie mu­siał nic robić. Ciało re­ago­wa­ło nie­za­leż­nie, kon­tro­lo­wa­ne przez ze­wnętrz­ny ośro­dek elek­tro­mo­to­rycz­ny. Unik, wy­mach, skok do przo­du. Jesz­cze w locie wy­ko­nał gwał­tow­ny skręt tu­ło­wia.

Nie prze­ży­ję tego, nie prze­ży­ję. Prze­szedł na osiem. Coś roz­szar­pa­ło mu prawe ramię, rwał jed­nak wciąż do przo­du, żywy i wście­kły. Gdy do­padł pierw­szych mięt­ków za­czę­ło się pie­kło. Nie lubił broni pal­nej, była zbyt wolna. Ko­lej­ny gość zbry­zgał sobą ścia­ny. Czar­ne macki ożyły, owi­ja­ły się wokół głów, wy­ry­wa­jąc je z tu­ło­wi.

Chciał ją chro­nić. Mu­siał. Żyła w nim. Nie ist­nia­ła? Dla niego była bar­dziej praw­dzi­wa niż te wszyst­kie mięt­ki miaż­dżo­ne po­tę­gą jego chro­mo­wa­nych pię­ści. Wziął ją w opie­kę. Nie wie­dział dla­cze­go. Czuł, że tak trze­ba. Że kie­dyś za­wiódł i skoń­czy­ło się to bar­dzo źle.

Mięt­ki za­le­wa­ły ko­ry­tarz wnętrz­no­ścia­mi, pra­wie zro­bi­ło mu się ich żal. Głu­che ude­rze­nia po­ci­sków wzbi­ja­ły kłęby pyłu. Za­uros po­czuł szarp­nię­cie w ko­la­nie, chrup­nę­ło. Prze­grza­ne ciało nie po­tra­fi­ło od­po­wie­dzieć re­ak­cją. Stra­cił kon­tro­lę, upadł. Leżał jak spa­ra­li­żo­wa­ny, roz­pły­wał się w ka­łu­ży krwi, jego żywe tkan­ki roz­pa­da­ły się, a go­rą­ce, ści­na­ją­ce się gwał­tow­nie biał­ka roz­pie­ra­ły ciało od środ­ka.

Choć jego oczy zga­sły, nadal ją wi­dział.

– Za­bi­ją cię – po­wie­dział w my­ślach.

– Do­brze wiesz, że nie. – Jej głos ob­ni­żył się, stop­nio­wo na­bie­ra­jąc mę­skich cech. – Pa­mię­tasz już, kim je­stem.

– Ku­ray­ami…

Dziew­czyn­ka za­mi­go­ta­ła i znik­nę­ła. W sma­żą­cej się gło­wie Za­uro­sa po­ja­wi­ły się setki ob­ra­zów, tych które utra­cił, które od­rzu­cił. Przy­po­mniał sobie. Jaka znów Ku­ray­ami?! Luna! Tak miała na imię! Moja ko­cha­na, mała Lunka! Ostat­nia myśl pękła jak bańka, jego cią­żą­ce oło­wiem ciało uśmiech­nę­ło się jesz­cze na po­że­gna­nie.

 

*

 

In­fo­box bzy­czał ci­chut­ko, sku­pio­ny Tin­He­ad kiwał ryt­micz­nie głową, jakby słu­chał ja­kiejś do­brej mu­zy­ki, a nie po­nu­rych wia­do­mo­ści.

– Dziś wie­czo­rem Igor „Za­uros” Vogel, wie­lo­krot­ny mor­der­ca, zgi­nął z rąk dziel­nych po­li­cjan­tów Old City. Ko­men­da Głów­na ogło­si­ła ża­ło­bę w związ­ku z utra­tą dzie­się­ciu funk­cjo­na­riu­szy za­tłu­czo­nych rę­ka­mi cy­berp­sy­cho­la. Vogel na­le­żał do pierw­szych me­cha­gli­nia­rzy wy­sła­nych na ulice na­sze­go mia­sta. Jego bły­sko­tli­wa ka­rie­ra za­koń­czy­ła się kilka lat temu, gdy wsku­tek ataku psy­cho­zy de­hu­ma­ni­za­cyj­nej bru­tal­nie za­mor­do­wał wła­sną córkę, Lunę, oraz żonę, Te­re­sę. Od tam­te­go czasu sza­le­niec ukry­wał się w od­mę­tach slum­sów, gdzie zo­stał na­resz­cie wy­tro­pio­ny i usu­nię­ty. We­dług nie­ofi­cjal­nych in­for­ma­cji, mor­der­ca za­mie­sza­ny był rów­nież w szpie­go­stwo kor­po­ra­cyj­ne…

Tin po­czuł falę go­rą­ca za usza­mi, za­schło mu w ustach. Nie mógł tego słu­chać. Nie po raz ko­lej­ny. Zmie­nił kanał.

– …ezwy­kły nowy gracz na kor­po­ra­cyj­nej are­nie. Pa­kiet kon­tro­l­ny De­tro­it Space Tech zo­stał wła­śnie za­ku­pio­ny przez ni­ko­mu nie­zna­ną firmę Ku­ray­ami Inc. Cały za­rząd DST podał się do dy­mi­sji. Wbrew zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi, ceny akcji gi­gan­ta tech­no­lo­gicz­ne­go na gieł­dzie pan­ame­ry­kań­skiej wy­strze­li­ły w górę. Agen­cje po­li­ty­ki kor­po­ra­cyj­nej ba­da­ją spra­wę…

– Ładna nazwa: „Ku­ray­ami”. Nie sądzi pan? – po­wie­dział nagle ktoś obok.

Opa­lo­ny męż­czy­zna w czar­nym gar­ni­tu­rze szcze­rzył się do Tin­He­ada ide­al­nym uzę­bie­niem. Wy­glą­dał jak sen kor­po­ra­cyj­ne­go boga. Pra­cow­nik per­fek­cyj­ny, ty­siąc pro­cent normy.

– Nigdy o tym nie my­śla­łem – od­po­wie­dział tech­nik i od­wró­cił głowę.

– Ku­ray­ami ozna­cza ciem­ność. Ciekawe, prawda?

Tin­He­ad drgnął, sam nie wie­dział dla­cze­go. Nie­zna­jo­my wzbu­dzał w nim nie­ja­sny nie­po­kój. Po­pa­trzył na niego po­dejrz­li­wie.

– Po­trze­bu­jesz cze­goś, bra­cie?

Twarz tam­te­go roz­ja­śnił uśmiech.

– Ow­szem. Po­trze­bu­ję – od­rzekł, wy­cią­ga­jąc dłoń. – Bra­cie.

Jeśli tech­nik zdą­żył do­strzec wy­strze­lo­ne ku jego oczom czar­ne nici, po­czuć ich go­rącz­ko­wy, peł­zli­wy oplot, to wspo­mnie­nie tego faktu nad­pa­li­ło się zaraz, roz­dę­ło i od­pa­dło.

Koniec

Komentarze

yes

Jest cyberpunk, jest okejka. Bardziej elokwentny komentarz postaram się z siebie wydusić po zakończeniu konkursu. Tymczasem dziękuję za udany kwadrans!

na emeryturze

Komentarz zastępczy. ;-) Więcej, jak wrócę.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dziękuję za komentarze zastępcze :) Niecierpliwie czekam na te właściwe.

I oczywiście ukłony za punkcik, Zalthu.

Przeczytałam, ale opowiadanie mnie nie zainteresowało, niewiele zeń pojęłam i to chyba wszystko do czego mogę się przyznać.

 

-Je­steś wresz­cie – mruk­nął na po­wi­ta­nie tech­nik. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Będą z tego do­dat­ko­we kosz­ta, ale nie­waż­ne. – Raczej: Będą z tego do­dat­ko­we kosz­ty, ale nie­waż­ne.

 

Nagle z ulicz­ne­go zgieł­ku wy­rwał się zwie­lo­krot­nio­ny echem huk wir­ni­ka he­li­kop­te­ra. – Czy odgłos nadlatującego helikoptera słyszy się nagle, czy raczej stopniowo on narasta?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziekuję, Regulatorzy. Obawiałem się, że zupełny laik może mieć z tą historią problem, niemniej wdzięczny jestem za podjętą próbę :)

Te dywizy i brak spacji pojawiają mi się przy wklejaniu :/ Usuwam je cierpliwie, ale czasem coś przeoczę, wybacz, że musisz po mnie zbierać.

Koszta miały być (potoczne), odgłos narasta, ale w pewnym momencie “wyrywa się z ulicznego zgiełku” – mnie tam pasuje. 

 

Oczywiście, Vargu, to Twoje opowiadanie i Ty tu rządzisz. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak obiecałem, pojawiam się ponownie.

Aż dziwne, że nie czytałeś “cyberpunka”, bo całkiem sprawnie Ci wyszedł. Bardzo dobry, pełen nieskrępowanej akcji, tak właściwej dla gatunku, misz-masz Cyberpunk 2020 (miętki, niezłe! i cyberpsychol na krawędzi odczłowieczenia) “Ghost in Shell” (SI szukająca miejsca dla siebie) i Gibsona (sieć, sieć!).

Jedynym zarzutem mogłaby być wczesna “kawa na ławę” w postaci bezszelestnie pojawiającej się Kurayami, ale zrekompensowałeś to świetnie napisanym tekstem. Limit znaków też chyba wyszedł Ci na dobre, bo historia jest bardzo treściwa i nie ma lania wody. Wszystko napisane w konkretnym celu, i tak lubię.

Bardzo fajne i dlatego klik!

Pozdro!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

No to przeczytałem kolejne Twoje opowiadanie. Dobry warsztat i miejscami plastyczne fragmenty – to sprawia, że przyjemnie się czytało. Przyznaję, że historii nie zrozumiałem, więc możesz mnie zaszufladkować do laików. Obawiam się, że tekst nie zostanie długo w mojej pamięci. Liczę na kolejne Twoje opowiadania na poziomie tekstu “Dziedzictwo Szarańczy” Pozdrawiam.

Zalth – dzięki! Bardzo miło przeczytać tak entuzjastyczny komentarz. 

Bałem się tego skondensowania, i chyba słusznie – patrząc na inne komentarze. Cieszę się więc, że Tobie to nie przeszkadzało. Jak widać z tą “kawą na ławę” różnie jest.

 

Blackburn – dziękuję za przeczytanie. Szufladkować nikogo nie chcę :) “Laik” mi się wystukał, gdy biegłem już do kina i to było po prostu krótkie słowo. Myślę, że w zależności od przyzwyczajeń można potknąć się na kilku elementach, już na samym początku (choćby dopalenie, mózg zewnętrzny) lub dalej, na bardziej technicznych sformułowaniach. A może i na tym, że zdarzenia pomiędzy fragmentami trzeba sobie “dowyobrażać”. A może na czymś innym. Po prostu chyba jest hermetycznie.

Oczywiście wolę pisać takie teksty jak Szarańcza, pomysłów mam dużo, trochę mnie jednak paraliżuje obawa, że przeczytałyby je 2 osoby (oraz boska esencja Regulatorów, ale ona jak wiadomo tekstów nie musi czytać, po prostu przesiąkają one przez jej strukturę odfiltrowane z niedorzeczności ;) ).

Cyberpunk konkretny, naprawdę nigdy nie siedziałeś w tym temacie?

Ciekawa wizja wykorzystania człowieka przez AI.

 

Zawsze to jednak lepsze, niż samotna kąpiel w sosie myśli nasączonych strzępami wspomnień.

Fajnie brzmi to zdanie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ot, wnikliwy research. Nie udaję, że sam wymyśliłem cyberpsycholi :) Chodziło mi o to, że nie znam kanonu. Bo tak naprawdę nawet w takim Blade Runnerze można się doszukać cyberpunka.

Dzięki za wizytę!

Też nie znam kanonu cyberpunka. Ledwie liznąłem kilka opowiadań Dicka i Bacigalupiego (Kieszeń pełna dharmy polecam), lata temu Neuromancer Gibsona, do tego gry z serii Deus Ex.

Twoje opowiadanie nieźle wpisuje się w ten nurt. Sprawnie oddany klimat, dobre wykonanie, wartka i ciekawa intryga. Pomysły na dziewczynkę Kurayami kojarzyły mi się z grami z serii Bioshock.

Dobrze mi się czytało, niezły tekst :)

Bardzo solidnie. Fajne neologizmy jak miętek, czy gifposter (z dopiskiem :D). Demonizowanie technologii może i jest przewałkowane, ale tutaj manipulacja umysłem przez AI jest świetnie przedstawiona. Rzeczywiście, wszystko coś wnosi, choć nie pojąłem o co tak dokładnie chodzi z pulsującymi szramami na ręce.

EDIT: Pomysł z mechanicznym działaniem, wyprzedzającym świadomość – yes 

Belhaj – no właśnie ja nawet tego Neuromancera nie, o grach już nie wspominając (mój błędnik na FPP mówi nie – smutne, prawda?). Cieszę się, że się dobrze czytało. Dzięki za komentarz.

Lord Vedymin – Dziękuję. Rozumiem, że nie wyjaśniłem wystarczająco, o co chodzi z tym “czarnym czymś”.

To możliwe.

SPOILER SPOILER SPOILER

SPOILER SPOILER SPOILER

Skąd się biorą nowe komórki jest wyjaśnione wprost. Że coś na tej ręce rośnie, chyba też jest czytelnie powiedziane. Chodziło tylko o to, że Kurayami przebudowuje organizm swego nosiciela (czy też nosiciela swej kopii) “przeprogramowując” jego komórki wedle własnego upodobania. Wytwarza na bazie elementów bioelektronicznych niby-nowotwór, który z kolei produkuje zastępujące DNA komórkowe, sztuczne metawirusy. Nie wspominając o równoległym grzebaniu w głowie. Cały pomysł na opowiadanie wziął się z przekonania, że owa istota wcale nie uważa formy humanoidalnej za docelową i szuka dalszych, wydajniejszych rozwiązań. Pod koniec delikatnie sugeruję też niekoniecznie ziemskie pochodzenie tegoż AI, co ma wyjaśniać jego szerszą wizję i dalej idące “pragnienia”.

SPOILER SPOILER SPOILERa koniec

Miał nadzieję, że nikogo przez przypadek nie przedziurawił. – Że CO?

Całość świetna– gdyby nie to 1 zdanie.

“Miętek”– genialne

 

Ignorancja to cnota.

Dziękuję, Katastrofie.

Narracja miejscami, np. w tym zdaniu, miała odzwierciedlać sposób myślenia bohatera. Jego postrzeganie jest takie, że zdarza mu się ludzi niechcący “uszkodzić” (tego słowa użyłem na początku, ale z jakiegoś powodu musiałem to zmienić), jest po prostu za silny, wokół niego szerzą się więc otwarte złamania i zmiażdżenia kończyn. To miał na myśli.

Jeśli wyszło groteskowo, to mea culpa. Dzięki za zwrócenie uwagi, zanotowane.

Niechcące uszkodzenia/podziurawienia/złamania itp rozumiem, a stosunek do miętków widzę tu:

Nie lubił zabijać miętków. Kleiło się toto do wszystkiego.

Ale:

Miał nadzieję, że nikogo przez przypadek nie przedziurawił.

– wyraża inną myśl, obawę o ich życie/zdrowie. Może tak byłoby lepiej:

  Nie obchodziło go czy kogoś przedziurawił.

albo

Możliwe, iż …

 

Ignorancja to cnota.

O. Taka interpretacja nie przyszła mi do głowy…

Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że to zdanie pokazuje zarówno jego wybitnie obojętny stosunek do przypadkowych “przechodniów”, jak i dość racjonalną niechęć do ściągania na siebie niepotrzebnych kłopotów. Pomyślę o tym, choć pewnie nie zmienię, jakoś nie lubię poprawek, no i ten limit znaków…

Masz wyobraźnię. Takie męskie pisanie – wartka akcja, trafne neologizmy, mnóstwo szczegółów technicznych, sceny walki.

Wszystko, czego opisywanie sprawia mi trudność. Napisałam coś na ten konkurs, ale boję się teraz opublikować – też nie mam pojęcia czy spełni założenia konkursowe.

Opowiadanie mi się podobało. Dobrze napisane.

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Dziękuję za wizytę, miło mi, że się podobało.

Męskie mówisz… Cóż, wydawało mi się, że właśnie tak należy pisać cyberpunka. I to pewnie w jakimś sensie wada tego tekstu, bo formą nie zaskakuje… W każdym razie nie czytelnika, bo mnie zaskoczył cholernie ;)

Więc pisz, publikuj, z innego spojrzenia na temat też może wyjść coś ciekawego. A nawet jest to bardzo prawdopodobne.

Mam wrażenie, że właśnie przeczytałam ekstrakt z klasyki cyberpunka. I to nie zarzut, wręcz przeciwnie – ekstrakt bardzo udany, barwny i popkulturowy. Fabuła też na tym zyskuje: wiele elementów nie wymaga dopisania, bo czytelnik może posłużyć się znanymi mu kliszami i uzupełnić wątki. W przypadku dłuższego tekstu byłoby to pójściem na łatwiznę, w miniaturze sprawdza się świetnie.

Najmniej zapada w pamięć główny bohater, a trochę szkoda – szczególnie na tle plastycznych opisów i TinHeada, który kradnie wszystkie sceny, w jakich się pojawia. Mogę to sobie uzasadnić mecha-ciałem i domniemanym obłędem, ale reszta tekstu zdecydowanie podniosła poprzeczkę. ;)

Dziękuję, Ślimaku. Dokładnie taką miałem refleksję, przeczytawszy Bemikowe “Czyste Kartki”. Fajnie, kiedy świat jest znany, opiera się na owych “kliszach” i nie trzeba go opisywać, skupiasz się wtedy na postaciach i wydarzeniach. To taki zupełnie mi nieznany dotychczas sposób pisania, tym bardziej więc chciałem spróbować. Czy to naprawdę pójście na łatwiznę? To by trzeba było również powiedzieć, że wszyscy, którzy piszą o świecie “rzeczywistym”, idą na łatwiznę ;)

Po prostu trochę inny gatunek i tyle. To co zyskujesz nie wymyślając świata, musi iść w fabułę, tak sądzę. Dużo też łatwiej się akcję przedstawia, gdy nie trzeba jej przerywać opisami.

Nie zmienia to faktu, że osobiście setki razy bardziej wolę własne światotwórstwo. Dzięki za ciekawy komentarz! Szczególnie za zwrócenie uwagi na TinHeada. Rzeczywiście, gdy teraz o tym myślę, widzę, że był zdecydowanie barwniejszą postacią.

Wciągająca wizja, opowiadanie naprawdę bardzo cyberpunkowe. Podobało mi się.

varg – to ja dziękuję za dobrą lekturę! :)

Co do klisz, wydaje mi się, że można iść w klisze i w prozie realistycznej, i w spekulatywnej – wyznacznikiem dla mnie będzie raczej powtarzalność schematu niż dekoracje (cyniczny detektyw w prochowcu czy Bridget Jones i jej kopie to jak najbardziej klisze imo). Co nie znaczy, że schematu nie można ciekawie ograć, zaskoczyć czytelnika, wprowadzić pozornie drobną a istotną zmianę. Fakt, też wolę oryginalność i niebanalne światotwórstwo, ale nie odmówię kliszy racji bytu w pisarskim arsenale.

Powtórzę się trochę, ale TinHead jest naprawdę udaną postacią. Z jednej strony ciekawi mnie jego droga w ulicznej hierarchii, a z drugiej – budowanie jego reputacji na plotkach i legendach świetnie Ci wyszło i w sumie nie chcę, żeby jakieś fakty i dane tę legendę psuły. :D

 

Zygfrydzie – dziękuję pięknie! Było wiele radości.

 

Ślimak – Jak pokazują niektóre dyskusje na tym portalu nie ma pełnej zgody nawet odnośnie tego, co kliszą jest, a co nie. W dzisiejszych czasach w literaturze (podobnie jak w muzyce czy wręcz szeroko rozumianej sztuce) mamy do czynienia z klęską urodzaju na niespotykaną wcześniej skalę – patrząc oczywiście na liczbę powstających utworów, nie tych wydawanych komercyjnie – z tego też względu gusta się wybitnie indywidualizują i pewne zasady przestają obowiązywać. “Klisze” zyskują uznanie, twory oryginalne bywają nie do strawienia… Wszystko zależy od czytelnika, jego przyzwyczajeń i oczekiwań.

Innymi słowy, zgadzam się z Tobą :)

No to ja należę do tych, którzy lubią oryginalne dodatki. Jeśli z tekstu nie dowiaduję się niczego nowego, to pozostaję nieusatysfakcjonowana. Ale miętki piękne.

Babska logika rządzi!

I z takim odbiorem się liczyłem, Finklo. Dziękuję za odwiedziny.

Przyznam, że część elementów wydawała mi się jednak “oryginalna” (w znaczeniu: rzadziej stosowana), ale oczywiście mój brak oczytania w temacie musiał tak się skończyć. Pocieszam się, że to przecież nie tak źle – umieć nieświadomie wymyślić to samo, co uznaje się za kanon;)

Wiem, wiem, to tak nie działa. Podświadomość popkulturowa jest wspólna dla wszystkich.

W cyberpunku to i ja jestem nieoczytana. Nawet nie przepadam za gatunkiem. Może dlatego, że – jak ktoś wcześniej zaznaczył – taki męski. Często sprowadza się do napierdzielanek, różnych wojenek, jak nie w realu, to w VR… Pewnie częściowo dlatego kręciłam nosem.

Ale skoro tekst SF, to czytam.

Babska logika rządzi!

Cóż… dokładnie tak zrozumiałem założenia konkursu, tak więc napisałem. Ciekawe i pouczające doświadczenie.

W każdym razie, z kręceniem nosem czy bez – miło, że przeczytałaś.

Miętek jest boski. A "Blade Runner" Ridleya jest bardzo cyberpunkowy :-)

 

Świetnie wykorzystałeś kanony/klisze gatunku by opowiedzieć historię o pasożytniczej AI. Nie klei mi się tylko jedną rzecz: upload do sieci zdobyczy, podczas gdy AI siedzi w konkretnej jednostce. I przejmuje kolejną.

 

Na cholerę to kolejne przejęcie, skoro jest sieć? 

 

Czytało się dobrze i płynnie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Jaka miła niespodzianka! Dzięki, Psycho :)

SPOILER

Trochę nie rozumiem pytania – co obecność sieci ma do tego? Nigdy nie podobał mi się koncept “sieciowej” AI, która kontroluje wszystko od żelazka po pociski balistyczne, więc tu mamy taką, która usiłuje z ograniczeń sieci wyjść, zbudować sobie ciało, przejść do obcego świata. Może dla samej frajdy. Też żadna nowość, ale zawsze wolałem tę stronę medalu. Jeśli o to pytasz, to to jest odpowiedź.

Ponadto starałem się faktem uploadu dać delikatnie do zrozumienia, że za “Kurayami” czai się coś znacznie, znacznie potężniejszego, a to, co poznał bohater, to tylko… ekhm, “gruba aplikacja kliencka” przesyłająca dane wynikowe do “serwera”.

Z punktu widzenia przetrwania AI, obecność w jednej jednostce prowadzi do wysokiego zagrożenia uusunięciem permanentnym ;-) Stąd pytanie…

 

Jeżeli to tylko końcówka większej inteligencji, to ok – nie wynikało to dla mnei z tekstu.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Aaa, to już rozumiem pytanie.

Z tego transferu właśnie miało wynikać, ale zgadzam się, że jest bardzo nie wprost. W ogóle fakt łatwości kopiowania się takich bytów umyka często twórcom. Bo to takie nieludzkie? Nie wiem. Ja bym się tak zaprojektował, gdybym chciał zostać AI ;)

A ja niestety klisz nie lubię: z kilku różnych powodów, ale w przypadku “Wszystkiego, czego pragniesz, Kurayami“ na pierwszy plan wysunęła się łatwość ich wykorzystania dla uzyskania dramatycznego efektu, bez konieczności łączenia ich w spójną całość.

W skrócie interpretuję to tak: oszalały mechagliniarz pada ofiarą sztucznej inteligencji, która żerując na jego wspomnieniach i chorobie psychicznej wykorzystuje go do pozyskania cennych danych ukrytych w sejfie umieszczonym wewnątrz czyjegoś ciała, a następnie wykorzystuje jego kontakty do rozkodowania danych, pozbywając się zbędnego już mechagliniarza i planując przyszłe, mroczne uczynki. Brzmi niezgorzej, ale w trakcie lektury ogarnęła mnie masa wątpliwości, których nijak nie mogłem wyjaśnić i w moim odbiorze cały ciąg przyczynowo-skutkowy trafił szlag.

Jakim cudem zcyborgizowany policjant – morderca jest w stanie ukrywać się przed swoimi byłymi kolegami po fachu przez kilka lat? Z PRowego punktu widzenia to totalny, najczarniejszy koszmar dla policji – taki, który za wszelką cenę należałoby zakończyć. Nie wierzę, że policja nie byłaby w stanie wytropić Zaurosa – jeżeli nawet nie za pomocą nadajników ukrytych we wszczepach, to za pomocą zwykłej, starej, dobrej policyjnej roboty – gość jest dość charakterystyczny, dość morderczy i w dodatku musi się gdzieś przecież serwisować.

Jaki sens może mieć umieszczanie sejfu wewnątrz własnego ciała? Dlaczego by nie nosić rzeczy staromodnie, w kieszeni czy walizce? A jeżeli już koniecznie trzeba mieć je wewnątrz ciała, to dlaczego by ich nie połknąć, albo nie wsadzić sobie w tyłek, jak nakazuje przemytnicza tradycja?

Jaki sens ma noszenie przy sobie kości pamięci z sekretnymi danymi? Jedyne co przychodzi mi do głowy to transfer owych sekretnych danych, a jeżeli już transferować, to dlaczego nie drogą elektroniczną (albo chociaż w obstawie kogoś kompetentnego na tyle by poradzić sobie z szalonym, przestarzałym oprychem)?

Dlaczego TinHead czeka na Zaurosa bezczynnie w barze, zamiast “pracować w biurze” jak na zarobionego gościa przystało?

Bo klisze.

Najgorsze jest to, że odnoszę wrażenie, że sięgnąłeś po te klisze nieświadomie, zainspirowany słowem “cyberpunk”, trochę jak zrobiła to później Finkla pisząc “taki męski“. I utopiłeś porządny, potencjalnie łamiący serce ludzki dramat w polewie nie do końca przemyślanej sensacji. Miałem już taką fajną, na wpół wymyśloną interpretację, że Kurayami jest reprezentacją mrocznej strony ludzkiej natury, stopniowo i symbolicznie przejmującą kontrolę nad Zaurosem w miarę jak ten zatraca wspomnienia i ludzkie odruchy, ale nie, klisza: zła sztuczna inteligencja o mrocznych intencjach.

Przy całym moim marudzeniu, czepialstwie i truciu nie mogę napisać, że tekst zupełnie nie przypadł mi do gustu. Czytało mi się go dobrze i płynnie, bo lubię wartką, choćby i nie do końca przemyślaną akcję, a od strony literacko technicznej nie mam mu zbyt wiele do zarzucenia. Gdybym jednak nie był takim niesamowitym, niezdolnym do ronienia łez macho, to zapłakałbym nad jego zmarnowanym potencjałem, bo, cholera, można było lepiej.

na emeryturze

Och, jaki czepialski komentarz :)

Prawda, prawda, popełniłem błąd, który zrozumiałem dopiero po publikacji – kierowałem się dokładnie podaną przez Ciebie w opisie konkursu definicją cyberpunka, choć przez głupią nieuwagę opacznie zrozumiałem wytyczne (że ma być mrocznie i lata 90’). Nie sądzę, żebyś je zmieniał po publikacji, więc chyba po prostu mój czeski błąd. I powstało opowiadanie, które zamiast o technologiach, opowiada o… cyberpunku. I tyle. I hop. Ronić łez nie będę, bo sam siebie zaskoczyłem, że potrafię i tak.

Mam wrażenie, że na siłę starasz się połączyć kropki tak, by całość nie miała sensu. To też oczywiście moja wina, bo nie radząc sobie ze zmieszczeniem fabuły w limicie, takie interpretacje umożliwiam. Intencją moją jednak było, by poszukując logicznych rozwiązań, odnajdywać logiczną i cholera no przemyślaną na wylot fabułę. Nie odwrotnie. Nie wiem, czy jest sens o tym dyskutować, czasem też tak mam, że szukam dziury w całym. Ale tak skrótowo:

– W cyberpunku, jaki sobie wyobraziłem (tym brudnym, anarchistycznym i pełnym przestępców), policja to raczej tło niż jakakolwiek siła. Jak w faweli. Na jedną akcję ich stać, a potem liżą rany przez rok. Bo się właśnie kończą tak, jak się skończyła ta opisana. To, że podjęli takie ryzyko, sugeruje bardzo poważne naciski z góry, nie rutynowe podrygi.

– Dużo łatwiej ukraść/stracić/uszkodzić coś, co widać i jest dostępne. Świat opanowany przez hakerów (a znów – tak widzę ten standardowy cyberpunk) nie cieszy się raczej wielkim bezpieczeństwem sieciowym (czemu daję wyraz w scenie transferu). Ja z łatwością wyobrażam sobie sytuację, gdy nie chcemy przesyłać kluczowych danych przez sieć. Może mam za dużą wyobraźnię. Nie jest powiedziane wprost, że facet jest kurierem (ale o to chodzi), za to jego szczekająco-strzelającą obstawę widać jak na dłoni. Od początku założyłem, że nie będę opisywał, jaki obrót wypadków doprowadza do tego, że Zauros zmylił przeciwnika na tyle, że ma szansę uderzenia, tylko po co z góry przyjmować, że nie było to możliwe? No i ostatnie – taki sejf byłby prawdopodobnie pierwszym wszczepem, jaki sam bym sobie sprawił. Uważam, że pomysł jest bardzo praktyczny. Na pewno bardziej, niż wydobywanie z tyłka karty kredytowej przed każdymi zakupami.

– TinHead? Jest jak Einstein oglądający kreskówki. No taki urok tego jegomościa. Wciąga mózgocwał i pracuje zrywami. Ok, można go nie lubić za etos pracy, ale tak mu wypominać…

Nie poszedłem w stronę dramatu psychologicznego głównie ze względu na skład szanownego Jury :) Pewnie też jest to jakaś nauczka na przyszłość.

Uf. Miało być skrótowo.

Dzięki za wyczerpujący komentarz, Gary!

Prawda, prawda, popełniłem błąd, który zrozumiałem dopiero po publikacji – kierowałem się dokładnie podaną przez Ciebie w opisie konkursu definicją cyberpunka, choć przez głupią nieuwagę opacznie zrozumiałem wytyczne (że ma być mrocznie i lata 90’).

To by wiele wyjaśniało :(

Mam wrażenie, że na siłę starasz się połączyć kropki tak, by całość nie miała sensu.

To nie do końca tak. Nie mam nic przeciwko niedopowiedzeniom, czy nijasnościom, nie przeszkadza mi okazjonalne nieprawdopodobieństwo czy dobrze zaimplementowana deus ex machina, ale jęzli wątpliwości zaczynają się piętrzyć, to w końcu przekraczają stan krytyczny i odwieszam niewiarę, wpadając w tryb krytycznego wybrzydzania.

Wierzę, że mógłbyś wszystkie moje wątpliwości wyjaśnić – ale nie zrobiłeś tego w treści opowiadania, co moim zdaniem jest efektem niedialnej selekcji materiału (wiem, wiem, gniecący limit) i posługiwania się kliszami, których adekwatność jest, jak na moje oko, dyskusyjna.

 

No i ostatnie – taki sejf byłby prawdopodobnie pierwszym wszczepem, jaki sam bym sobie sprawił. Uważam, że pomysł jest bardzo praktyczny. Na pewno bardziej, niż wydobywanie z tyłka karty kredytowej przed każdymi zakupami.

Dalej tego nie kupuję – bo kartę kredytową jednak zdecydowanie łatwiej wyjąć z kieszeni. Poza tym, fakt “posiadania” takiego sejfu automatycznie czyni z posiadacza cel, a że drogą do otworzenia sejfu jest rozprucie ciała…

 

Świat opanowany przez hakerów (a znów – tak widzę ten standardowy cyberpunk) nie cieszy się raczej wielkim bezpieczeństwem sieciowym (czemu daję wyraz w scenie transferu). Ja z łatwością wyobrażam sobie sytuację, gdy nie chcemy przesyłać kluczowych danych przez sieć. Może mam za dużą wyobraźnię.

Coś takiego musisz, w moim odczuciu, uzasadnić (bo ja nie pamietam żadnego utworu, w którym świat opanowany byłby przez hakerów). Warto też rozróżnić między bezpieczeństwem korzystania z ogólnodostępnej sieci, a korporacyjnych intranetów opartych na dedykowanych urządzeń i łączy, którymi tłoczone są szyfrowane dane. Ostrzegałem, że będę zwracał uwagę na wiarygodność.

 

Dzięki za wyczerpujący komentarz, Gary!

Cała przyjemność po mojej stronie. Dziękuję za udział w konkursie vargu!

na emeryturze

Kartę łatwiej wyjąć z kieszeni… każdemu, bo każdy się spodziewa, że może tam być.

Wychodziłem z założenia, że takie sejfy nie są codziennością. Zauros wie o nim tylko dlatego, że Kurayami mu to zdradziła. Chyba było to w treści, ale musiało polecieć przy cięciu.

Ponadto sejfu nie otwiera się przez wyrwanie z ciała – wówczas nadal ma się sejf, tylko w ręce. Trzeba go otworzyć. Uważam, że niewielu pomniejszym rzezimieszkom chciałoby się tracić na to czas, a jestem przekonany, że Korporacja sowicie rekompensuje trudności swoim agentom. Może nawet ich do tego zmusza. W dodatku jakoś nie chce, by wsadzali sobie rzeczy w tyłek.

Co do sieci – dokopałem się do Netrunnerów, uznałem, że jeśli tacy buszują po sieci, a ich celem są właśnie korporacje, to one mają na nich baczenie. Zresztą nawet w dzisiejszych czasach przenosi się dane wrażliwe fizycznie z miejsca na miejsce. Wydaje mi się, że instytucje robią tak z kluczami prywatnymi, ale może chodziło o coś innego.

Jeśli to sprzeczne z kanonem – którego przecież nie znam – to biorę na siebie odpowiedzialność za niepełny research.

Niemniej szczerze mówiąc nie rozumiem Twojego niezrozumienia (tych faktów) i jasne jest, że nie dojdziemy tu do porozumienia. Dla mnie jest całkowicie wiarygodnie, dla Ciebie nie i na tym poprzestańmy :)

(edit – wiarygodnie przy założeniach kliszowego cyberpunka, bo on sam w sobie jest dla mnie nieco głupi)

Fajny klimat, chociaż trochę chaotyczne (chyba nie wyłapałem wszystkich wskazówek przy samodzielnej lekturze) – może to przez limit znaków, o którym wspomniałeś w przedmowie. Generalnie jak na pierwsze kroki w nowej konwencji, całkiem nieźle (też się nie znam na cyberpunku).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, Nevazie, za niespodziewaną wizytę i pozostawiony komentarz. Dla mnie wciąż każda opinia jest bardzo cenna.

A próba to była może umiarkowanie udana, ale na pewno niebywale pouczająca.

Hej :)

 

Po przeczytaniu wypada mi coś wrzucić od siebie. Tym razem nie będzie to długi komentarz, w zasadzie gary dobrze wyłuszczył pewne słabości tekstu. Oczywiście nie ze wszystkim można się zgodzić, a nawet nie należy, ot choćby sprawa skuteczności policji w poszukiwaniu byłego kolegi. Z resztą i Twoja polemika była dla mnie zadowalająca, bo udowodniłeś, że opowiadanie przemyślałeś nawet jeżeli nie znalazłeś miejsca na właściwą wizualizację zamiarów. Wydaje mi się, że gary po prostu miał za duże oczekiwania. Tak czasem bywa. Ja czytając miałem w pamięci Twoją przedmowę.

 

Mnie natomiast interesuje co innego. Co by to było, gdybyś był bardziej zainteresowany gatunkiem? Jak wartościowe opowiadania mogłoby powstać? Do czego mógłbyś w nim dojść?

Pewnie nigdy się nie dowiem… Pozdrawiam :)

 

Ps. Dick to nie cyberpunk, a ja i tym razem nie starałem się być miły ;)

Dzięki za wizytę i tutaj, Blacktomie.

Jakiś czas myślałem o Kurayami 2.0, takim, w którym zmieściłbym całość wizji, lecz niestety gdy opowieść jest już w całości wymyślona, niespecjalnie chce mi się ją jeszcze pisać. Mam silny (i irracjonalny) instynkt odkrywcy, interesuje mnie tylko to, co niepoznane – i to właśnie najbardziej lubię w pisaniu, odkrywanie dalszego ciągu opowieści. Gdy wcześniej znam całą fabułę, odruchowo szukam czegoś nowego w innych obszarach – tak jak to miało miejsce w Ogrodniku. Chyba mi to nie służy…

Tak więc pewnie nigdy się nie dowiesz ;)

 

PS. Byłbym przysiągł, że czytałem coś Dicka, co było mocno cyberpunkowe, tylko za nic nie mogę sobie przypomnieć tytułu. W każdym razie na pewno nie mam tego na półce. I nie było ekranizacji.

Tak też myślałem ;)

 

Co do Dicka to faktycznie dużo elementów cechujących cyberpunk przewija się w jego twórczości – chociażby korporacje. Niektórzy nawet nazywają go prekursorem gatunku. Niemniej jednak to Gibson zebrał wszystko do kupy w 1981 popełniając Johnnego Mnemonica, a trzy lata później Neuromacera stając się ojcem cyberpunku :)

Podobało mi się. Cyberpunka za bardzo nie znam, ale opowiadania takie jak to zachęcają, by to od czasu do czasu zmienić. Ode mnie klik. Wypada też pochwalić bardzo dobre wykonanie (dynamiczna akcja, plastyczne opisy, ciekawe metafory, jak np. tort z rodzynkami) i zapadający w pamięć tytuł. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Hej, Funthesystem. Dzięki za odwiedziny, komentarz i podbicie Kurayami. Ciekawe tylko, kto ją potem z woleja wbił na półkę… Nawet ona sama nie spodziewała się chyba takiego obrotu spraw ;)

Pozdrawiam.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet :)

Nowa Fantastyka