- Opowiadanie: paradox - Poczucie obowiązku

Poczucie obowiązku

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

bemik, śniąca

Oceny

Poczucie obowiązku

Step rządził się swoimi prawami. Królowały na nim bóstwa, nieznane nigdzie indziej czarty i demony, które w trzynastym wieku przybyły wraz z tatarskim wojskiem do Europy.

Tajemne siły stepu były potężne, okrutne i mściwe. A w podzielonej kłótniami Europie, te złe moce ułatwiały podboje nacierającym ze wschodu ordom.

W 1241 roku upadały jeden po drugim Lublin, Zawichost, Sandomierz… a wcześniej spopielone chaty i nieprzeliczone trupy znaczyły trasę tatarsko-mongolskiego przemarszu na ziemiach wołyńskiej, podolskiej, na Węgrzech i Rusi.

 

– To chyba tutaj.

Krępy, brodaty mężczyzna o jasnych włosach wskazał świeży kurhan usypany nad grobem Tanguta, brata Batu-chana.

– Rozkopmy go, a truchło wyrzućmy, by nie kalało tej ziemi – powiedział drugi z rycerzy.

Obeszli mogiłę, zastanawiając się, dlaczego obłożono ją przywiezionymi z całej chyba okolicy ziołami lulka czarnego.

Ocalona przeorysza z sandomierskiego klasztoru trzymała się z tyłu. Nie wyglądała na mniszkę, ze swymi ciemnymi włosami przypominała raczej Cygankę. Stała milcząca i z wdzięcznością przypatrywała się Kacprowi z Moraw. To on uchronił ją od śmierci z rąk wojowników tej dzikiej ordy.

– Nie rób tego Kacprze – zwróciła się w końcu do krępego blondyna. Razem z chanem pochowany jest demon stepu. Robią tak, żeby złe moce nabrały jeszcze większej niszczycielskiej siły. Jeśli rozkopiesz kurhan, uwolnisz zło.

– Co więc zrobić?

Przeorysza stanęła nad mogiłą i wetknęła w jej środek kolumienkę ze spalonego ołtarza. Wiedziała, że wyglądająca jak sękaty kij tralka posłuży od tej pory jako miecz, który przygwoździ demona.

– Zaciągnijcie na tę mogiłę kamień i każcie to wyryć. – Podała rycerzom pergamin z niezrozumiałym tekstem.

„Mam nadzieję, że okoliczni mieszkańcy zaopiekują się tym miejscem. Nie można pozwolić, aby ktokolwiek uwolnił złe moce” – pomyślała, patrząc na przestraszonych chłopów.

 

***

„Zabezpieczyć proces wyburzania” – brzmiał rozkaz.

Stary dom na końcu wsi nie przedstawiał żadnej wartości. Na wpół rozwalona rudera, obrosła pnączem i wysokimi pokrzywami wyglądała tak smutnie, że mogła przypominać ciało odpadające od kości. Niezadeptana trawa i wysokie olszyny aż nadto wymownie wskazywały, że nawet zakochani nie kosztowali tutaj zakazanych owoców miłości. Woleli zapewne inne, mniej dyskretne, a jednak przytulniejsze miejsca nad pobliską rzeką. Wiejska legenda głosiła, że ceglaste rumowisko zamieszkują demony. Ale kto by się przejmował takimi bredniami. Tym bardziej teraz, gdy mają tu zbudować obwodnicę Jaszowic.

Ekipa budowlana, z ciężkim sprzętem i planami zagospodarowania sama w sobie wywoływała zainteresowanie mieszkańców. Licznie zgormadzeni tłoczyli się i tłumaczyli coś sobie z przejęciem. Dziwne, ale nikt nie zauważył, że w plątaninie krzewów – znacznie przed czasem – zaowocował lulek czarny. Kilka wieków wcześniej widziano by w tym ostrzeżenie. Wszak to z niego czarownice wyrabiały maść pozwalającą im latać, demonom zaś owoce lulka otwierały drogę do ludzkich dusz.

Przysadzisty, prawie trzydziestoletni porucznik Kacper Kiryło kochał niebezpieczeństwo. Od pięciu lat pracował w policji. Najpierw eskortował więźniów. Potem starał się o przyjęcie do GROM-u, niestety nic z tego nie wyszło. Odrzucili go, gdy okazało się, że miał najgorszy wynik podczas trzydziestokilometrowego całonocnego marszobiegu. Po powrocie do koszar z jego zbyt ciasnych butów można było wylewać krew. Bez słowa zgodził się z werdyktem komisji, nie próbując nawet tłumaczyć, że na trasie wymienił się butami z innym uczestnikiem, któremu z jego vansów odpadła podeszwa.

Od tamtej pory starał się być rzetelnym policjantem. Zgłaszał się na ochotnika do trudniejszych i bardziej niebezpiecznych akcji. Czasem wspomagał policyjnych antyterrorystów. Po prostu lubił ryzyko, żartował nawet, że jego organizm potrzebuje szklaneczki adrenaliny, tak jak inni potrzebują piwa.

Wyburzanie wiejskiej stodoły w miejscowości Harbuzy było odskocznią od ryzykownych misji. Uspokojony rozglądnął się wokół. Najgorsze, co mogłoby się tu wydarzyć, to walnięcie cegłówką jakiegoś zbyt ciekawskiego rolnika.

Zrobił głęboki wdech. Śmierdziało gnojem i sąsiedztwem gospodarskich zwierząt. „Jak ludzie na wsi mogą mówić o świeżym powietrzu, już wolę zapach spalin” – pomyślał z nadzieją, że szybko zakończy akcję i pójdzie popływać w tutejszej rzece.

Rozmarzył się, lecz ktoś najwyraźniej nic sobie nie robił z powagi jego munduru, ciągnąc go i poszarpując leciusieńko.

– Pse pana, cy moge sie psypacyć?

Mogła mieć sześć lat, raczej nie więcej. Umorusana buzia i niezbyt czysta sukienka, aż nadto świadczyły o ulubieniu wolności i niechęci do zamkniętych przedszkolnych pomieszczeń. Prawdziwe wiejskie dziecko, które wspina się na drzewa i ściga kundla po lesie, zamiast ładnie dygać i śpiewać piosenki w przedszkolu. W ręce trzymała misia, kiedyś pewnie białego, ale teraz jedynie przy sporej wyobraźni dałoby się dostrzec pierwotny kolor. Najwyraźniej był wieloletnim przyjacielem jej zabaw.

– Stań koło mnie i nie odchodź nawet na metr. Chyba, że ci pozwolę. Nic ci się nie stanie.

Położył wielką rękę na jej głowie i pogładził. Widział jak dziewczynka mocniej przytuliła misia, przekazując pluszakowi tę ważną informację, że oboje są bezpieczni.

– Na imie mi Jagoda.

Policjant uśmiechnął się i pogmerał w kieszeni kurtki w poszukiwaniu cukierków.

– Oj, dzienkuje! Skont pan wiedział, że lubie michałki?

– Tylko pamiętaj, trzymaj się blisko mnie – powtórzył dla formalności. Właściwie bez sensu, niebezpieczeństwo w tym miejscu było niemożliwe.

Wiejski krajobraz śmierdział i uspakajał. Szaroniebieskie niebo, w oddali ławica krów i kościelna wieża, jedyna pionowa kulminacja w tym ukształtowanym horyzontalnie krajobrazie.

Kierownik ekipy machnął ręką i trzy ogromne spychacze ruszyły przed siebie. W tym samym momencie porucznik Kacper Kiryło wydał rozkaz, aby nie dopuszczać gapiów w pobliże prac.

Silniki buldożerów zwielokrotniły moc. Zaryczały setki koni mechanicznych, a robotnicy w pomarańczowych kaskach wysforowali się przed szereg zaciekawionych wyburzeniem rolników. Zaraz się zacznie. Spychacze natarły na ruinę. Kikuty ścian rozsypywały się z łatwością, wzbijając gęstą ścianę kurzu.

Ktoś zaczął klaskać, ktoś inny zaklął. Wszystko przebiegało zgodnie z planem.

„Za moment będzie po wszystkim” – pomyślał Kiryło, ustawiając się w taki sposób, żeby zasłonić Jagodę przed gęstym pyłem.

Jeden ze spychaczy o coś zahaczył. Kierowca wycofał maszynę i nabrawszy rozpędu ponownie uderzył. Słychać było przenikliwy odgłos odrywanej pokrywy. I wtedy czas przyspieszył. Dziwne, ale w okamgnieniu sielankowy obraz zniknął, zrobiło się chłodno, a w powietrzu zaroiło się od miliarda much.

Niewidzialna siła odrzuciła buldożery. Wielotonowe maszyny uniesione zostały na wysokość pierwszego piętra, aby spaść z hukiem, zabijając operatorów i stojących najbliżej ciekawskich.

Wszystko poszło nie tak. Czegoś nie dopilnował, a może o czymś zapomniał. Kacper Kiryło myślał intensywnie i równie szybko wydawał polecenia.

– Każcie ludziom natychmiast wracać do domów. Niech zakryją studnie, możliwe jest skażenie. Zwierzęta zamknąć w oborach.

Jednocześnie próbował zrozumieć powstałą sytuację. Nie był przygotowany na coś takiego. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Zgromadzeni ludzie w panicznej ucieczce rzucili się w stronę chałup. Nie trzeba ich było ponaglać. Jedynie Jagoda kurczowo trzymała się spodni Kiryła. Wierzyła policjantowi. Ufała mu tak mocno, jak nikomu innemu w tym momencie.

Z wnętrza wyburzonej chaty wyłoniła się tajemnicza siła. Bezkształtna, amorficzna masa zjonizowanego powietrza, posiadającą jednak świadomość. Niszczyła wszystko. Pod jej naporem rozpadły się policyjne samochody, a pracownicy ekipy wyburzeniowej jak piłki unosili się w powietrzu, zderzając się z sobą, by ostatecznie z roztrzaskanymi czaszkami upaść na ziemię. Krzyk i smród wypełniał całą okolicę.

Porucznik Kiryło wyćwiczonym ruchem sięgnął po pistolet i zrobił jedyną rzecz, której nauczył się przez wszystkie lata służby. Nie musiał celować, sześć strzałów przeleciało przez bańkę rozedrganego powietrza. Jedyny skutek był taki, że ściągnął na siebie uwagę tajemniczej mocy. Najpierw poczuł silne uderzenie. Miał wrażenie, że pęka mu głowa i zanim jeszcze krew zalała mu oczy, uświadomił sobie, że nie ochronił Jagódki. Dziewczynka leżała parę metrów od niego. Nie oddychała.

***

Nie wiedział, jak to się stało, że doszedł do siebie. Krew już nie ciekła. Był tylko dziwnie słaby, a gdzieś w środku paliło poczucie źle wypełnionej misji.

Samotnie przeszedł przez Harbuzy. Wioska została niemal całkowicie zniszczona. Część chałup jeszcze się tliła, część była zawalona. Pozrywane dachy, a mieszkańcy albo zabici, albo poranieni. Kobiety snujące się bez celu i bezskutecznie nawołujące swe dzieci. Na przydrożnych drzewach huśtali się wisielcy, czekając aż zajmą się nimi odpowiednie służby. Kiryło pamiętał jeszcze z wykładów w szkole policyjnej, że szaleństwa i samobójstwa są dwiema stronami tej samej monety, której na imię „zło”. Ale czegoś takiego, w tak skondensowanej postaci, do tej pory nie widział.

Sumienie wciąż paliło. Nie uchronił wioski, źle wykonał zadanie. Przede wszystkim jednak zawiódł kogoś, kto mu zaufał.

Jagódkę odnalazł w szpitalu w pobliskich Jaszowicach. Więc jednak żyła. Szpitalniany budynek z czerwonej cegły był pozostałością po austriackich koszarach.

Otwierając drzwi z lustrzanymi szybami, odwrócił wzrok. Nie chciał patrzeć na siebie. W korytarzu stare linoleum nadawało się do wymiany. Wydarta dziura w kształcie Afryki swym cienkim końcem wskazywała salę z najciężej chorymi. Wewnątrz siwy lekarz z zarzuconymi na szyję słuchawkami przekazywał informacje.

– Złamanie szczęki, złamanie pokrywy czaszki z otwarciem zatok czołowych, wielokrotne złamanie podudzia…

W jego głosie nie było nadziei. Pielęgniarka z czułością gładziła rączkę dziewczynki, jakby chciała przekazać jej cząstkę własnych sił, jakąś iskierkę życia.

Włączone aparaty pikały nierówno.

– Nie widziałem jej bliskich. Ktoś ją odwiedza?

– Wychowywała ją tylko matka. Ale po tamtym – pielęgniarka zrobiła bliżej nieokreślony ruch ręką – dziewczynka jest sierotą.

Kiryło usiadł na brzeżku sąsiedniego łóżka i długo wpatrywał się w bladą twarz dziewczynki.

„Czyżby mała otworzyła oczy” – pomyślał. Nie. To musiał być tylko jego wymysł. Jednak Jagódka patrzyła, a nawet słabo się uśmiechnęła. Porucznik Kacper Kiryło, trzydziestoletni facet, który nie miał własnych dzieci, poczuł ukłucie w sercu. Musi naprawić swój błąd. Inaczej nie odzyska wewnętrznego spokoju.

Do tej pory nie wierzył w demony. Śmiał się z guseł i stukał w czoło na wieść o złych mocach. Chyba jednak nadchodził czas, by zmienić zdanie.

Po powrocie do swojego mieszkania, ściągnął mundur i z szacunkiem odłożył go do szafy. Policyjny ubiór zastąpiły dżinsy i szara bluza z kapturem. Chciał już wyjść, ale wrócił jeszcze po skórzaną kurtkę. Wyglądał teraz jak połączenie dresa i kibola. Coś w sam raz dla niego. Tak długo, jak nie znajdzie i nie ukarze winnych, nie będzie godny nosić munduru.

Instynkt podpowiadał mu, że powinien wrócić do tamtej wsi.

Harbuzy zmieniły się. Niepokoił widok zagród z zaniedbanymi ogródkami, smutnie wyglądały kominy, ponad którymi nie unosił się dym. Do tego watahy głodnych psów i muczenie nie oporządzonych krów.

Kiryło zbliżył się do jednej z chałup. Wszedł do obejścia i już miał nacisnąć klamkę, gdy usłyszał donośny męski głos.

– Zabiję cię. Tak się robi z takimi, jak ty. Zabiję, a potem pozbędę tego pomiotu twojej siostry. Szkoda, że nie zginęłyście tam wszystkie.

– Nie bij! P-proszę! – kobieta szlochała. – Wiesz, że nigdy cię nie zdra…

– Gówno prawda.

Zanim Kiryło otworzył drzwi, usłyszał jeszcze głuchy odgłos, a szloch zamienił się w donośny krzyk.

– Zdradzasz mnie. Dobrze wiem.

– Prooszę, n-nie.

Policjant pchnął drzwi. W kącie na podłodze siedziała blada ze strachu kobieta. Kudłata, z szeroko rozrzuconymi nogami. Wystraszona nie dbała o wygląd. Spływające łzy, mieszały się ze spływającą z nosa krwią, a pochylający się nad nią wielki i gruby facet w potarganej kraciastej flaneli z całej siły ściskał jej ramiona. Zadawanie bólu sprawiało mu przyjemność. Ucisk był coraz mocniejszy, sękate palce wbijały się w sploty nerwowe, z zamiarem zadania jak największego cierpienia.

– N-nie, nie bij. Proszę – powtórzyła kobieta.

– Nauczę cię szacunku, poznasz co to dyscyplina – wycedził i zamachnął się po raz kolejny.

Tym razem jego zaciśnięta w pięść dłoń zatrzymała się w powietrzu, a cień zdumienia przeleciał przez twarz mężczyzny. Kiryło złapał jego rękę i wygiął w bok, w taki sposób, żeby maksymalnie ograniczyć jej ruchomość.

– Co? – rozdarł się grubas. Zabiję cię, zabiję was wszystkich – wykrzyczał w stronę Kiryła i z całej siły zamachnął się drugą ręką. Policjant dokończył dźwignię. Głuche chrupnięcie oznaczało bolesne wybicie stawu. Zmieniła się trajektoria zadawanego ciosu. Pięść przeleciała obok ucha policjanta, a grubas stracił równowagę. Kiryło przez ułamek sekundy zastanawiał się, jak zakończyć walkę, ostatecznie delikatnie przyłożył dłoń do tyłu głowy mężczyzny i gwałtownie pchnął ją wprost na stół. Grubas osunął się na podłogę, zostawiając za sobą rozmazany, krwawy ślad.

Kobieta lękliwie przyglądała się bijatyce. Niewiele rozumiała. Próbowała coś tłumaczyć.

– To dobry człowiek. Nie wiem, co go opętało. Od tamtego wydarzenia wszyscy tutaj są jacyś inni. – Popatrzyła na Kiryła i dodała: – Jacyś gorsi.

– Nic już pani nie grozi. Mam tylko prośbę. Proszę odwiedzić Jagodę w szpitalu. Z tego, co wiem, pani jest jej ciotką. Proszę do niej iść. Potrzebuje kogoś bliskiego.

Po wyjściu z izby Kacper Kiryło odetchnął ciężko. We wsi już nie śmierdziało gnojem.  Tylko jakiś nieokreślony zapach śmierci i rozkładu unosił się w powietrzu.

Z daleka zobaczył feralne miejsce. Resztki policyjnej taśmy poruszały się przy każdym powiewie wiatru, niby znak bezwarunkowej kapitulacji. Obszar był uprzątnięty. Schylił się i spod krzaka głogu wyciągnął misia. Był jeszcze bardziej brudny niż ostatnio. Naderwany łepek i trzymające się na słabej nitce oko przypominały o nieszczęściu jego właścicielki. Policjant ponownie poczuł wewnętrzny żal. A może znowu odezwało się sumienie?

– Czekałam na ciebie. Wiedziałam, że przyjdziesz.

Dopiero teraz zauważył starą kobietę. Za załomem utworzonym z resztki wyburzonych cegieł próbowała rozpalić ognisko.

– Co tu robisz? I kim w ogóle jesteś?

– Czekałam – powtórzyła nieobecnym głosem. – Pomóż mi z tym ogniem.

Wyglądała trochę jak Cyganka, trochę jak wiedźma. Kacper wyszarpnął większy kawałek zmurszałej krokwi i przyłożył zapałkę. Ognisko zamrugało niemrawo, aby w końcu rozbłysnąć żywym blaskiem.

– Nie należało niszczyć tego miejsca. Kiedyś, jeszcze w czasach polowania na czarownice, uwięziono tu demona – mówiła Cyganka. – Kolejne pokolenia pilnowały, żeby nie mógł się wydostać. Co roku okadzano teren. Nasadzano cisy, te święta drzewa śmierci miały dodatkowo chronić to miejsce. Aż przyszliście wy. Najpierw wycięliście cisy, a potem swoimi spychaczami otworzyliście demoniczne wrota.

– Pieprzysz.

– Nie zaznasz spokoju, zanim na powrót go nie uwięzisz. I dobrze o tym wiesz.

– Możliwe. Tylko jak niby miałbym to zrobić.

– Tę wiedzę nosisz w sobie. Dlatego zostałeś policjantem. Raz już zawiodłeś, teraz nie wolno ci się wycofać.

Wiedźma wrzuciła zioła do ogniska. Żółty płomień zmienił się w krwistoczerwony, a zapach palonych ziół przyniósł dziwną, kadzidlaną rześkość. Z zawieszonego na szyi woreczka nasypała do garści nową porcję ziół. Policjant patrzył z niedowierzaniem: kobieta włożyła rękę w czerwony płomień i mamrocząc dziwne słowa spokojnie sypała tajemniczy proszek.

Było już ciemno. Mimo to zewsząd zaczęły wyłazić insekty. Muchy ze złym bzyczeniem krążyły w pewnym oddaleniu od ogniska. Nie zbliżały się, zupełnie tak, jak gdyby zapach ziół tworzył zasłonę, przez którą nie były w stanie przeniknąć.

Nagle powietrze zadrgało. Skondensowana plazma rozedrganej nicości pojawiła się naprzeciw ogniska. Cyganka zaczęła śpiewać swoją modlitwę.

Miała rację. Policjant intuicyjnie wiedział, co powinien zrobić. Urodził się z tą wiedzą, a może odziedziczył ją po przodkach. Gdybyż zadał sobie trud i prześledził genealogię swojej rodziny ujrzałby tam rycerzy i inkwizytorów.

Sięgnął do ogniska i wyszarpnął z płomieni sękaty kij. Nawet się nie zdziwił, widząc jak jego nowa broń dopasowuje się do ręki, a pełzające po kosturze płomienie wypalają na jego powierzchni tajemne znaki. Moc dobra była z nim. Będzie walczył.

Wyszedł poza pachnący balsamem krąg i aż wzdrygnął się z obrzydzenia. Przytkał go panujący tu przenikliwy smród. Jak szermierz, próbujący nową broń, zamachnął się kosturem i wykonał pchnięcie wprost w rozedrganą plazmę. Było skuteczniejsze, niż strzelanie z policyjnego pistoletu. Demon zaczął się materializować. Migotliwa materia ujawniała setki twarzy. Wykrzywionych, nienawistnych, złych. W tym twarz człowieka, któremu parę godzin wcześniej złamał rękę.

Policjant zamachnął się raz jeszcze, lecz chybił. Demon jakby na to czekał. Natarł. Insekty w wielkiej masie ruszyły w stronę policjanta. Czuł, jak oblepiają go grubą warstwą. Prychał, pluł, rzucał głową we wszystkie strony. Byle tylko pozbyć się wchodzącego do nosa i ust paskudztwa. Trudno było mu oddychać. Owady raniły oczy, a najgorsze to przeciągłe bzyczenie, rozlegające się gdzieś w samym środku ucha.

– Chodź tu – usłyszał głos Cyganki.

Rzeczywiście, wystarczyło, że zbliżył się do pachnącego ognia, aby dręczące owady odpadły nieżywe.

Jeszcze raz zaatakował. Palący się kostur zakreślał w powietrzu czerwone epicykle. Mimo zmęczenia machał nim, waląc z całych sił w wypełnioną złem masę powietrza. Demon bronił się. Rozrzucone wokół przedmioty, jakieś kawałki cegieł, gałęzie i deski jakby ożyły. Unosiły się, aby z wysoka spadać na głowę Kiryły. Do tego demon zaczął rzucać ognistymi kulami. Było ich więcej i więcej. Policjant nie nadążał odbijać ich swym kosturem. Poczuł jak jedna z kul pali mu policzek. Niemal wtapia się w czaszkę.

„Przegrywam. Nie dam rady. Muszę odpuścić” – przeszło mu przez myśl.

Melorecytacja Cyganki stawała się głośniejsza, a słowa wyraźniejsze. Miał wrażenie, że jej natarczywemu śpiewowi wtóruje jeszcze jakiś inny, delikatny, dziewczęcy głosik. Ogniste kule nie paliły już tak mocno.

Jeszcze raz ruszył w kierunku demona. Był blisko. Niemal zetknął się z niszczycielską plazmą i wtedy w samo jego wnętrze wetknął swój kostur. Z odległości kilkudziesięciu centymetrów obserwował, jak złowroga postać szamocze się i szarpie. Trzymał nieruchomo kostur, mimo że dręczące insekty znowu zaszumiały wokół jego głowy. Poczuł je w uszach i jak wgryzają się w świeżą ranę w czaszce. Mimo to trzymał kij obiema rękami. Czysto brzmiał śpiew Cyganki, wzmocniony tym drugim, dziecięcym głosikiem. „Wytrzymam” – pomyślał. – „Tak długo, jak tylko się da wytrzymam. Choćbym miał zginąć będę trzymał rozpalony kij w jego wnętrzu”.

Demon zamarł. Cyganka przerwała swoją recytację. Gołymi dłońmi nabrała czerwone ogniki żaru i otoczyła nim demoniczną postać. Wypalone na kosturze znaki zaczęły się zmieniać. Wijąc się, przybierały formę łacińskich inskrypcji. Zło znalazło się w pułapce.

Dopiero teraz Kuryło zauważył, jak pod demonem otwiera się pusta przestrzeń, niby ukryty w ziemi grobowiec albo studnia wypełniona wirującym piaskiem. Otwór go zasysał. Zniknęły gdzieś owady. Brzęczenie much ustało, powietrze odzyskiwało swój wieczorny zapach świeżo zroszonej trawy.

Cyganka spieszyła się. W miejsce, gdzie przed chwilą był lej, zagarnęła pozostałość ogniska.

– Na co patrzysz? Jeszcze to! – Wskazała duży kamień. Widać było na nim liczne uszkodzenia, buldożery przeorały go swymi lemieszami. Spomiędzy pęknięć i starego mchu wyłaniały się niezrozumiałe znaki i łacińskie słowa.

– No Kacper, wykonałeś rozkaz. – Cyganka popatrzyła mu prosto w oczy. – Nie wiem, co się mówi w takich okolicznościach, ale chyba: odmaszerować.

Porucznik Kacper Kiryło nie odczuwał już wewnętrznego ciężaru. Coś się wypełniło.

– Nie zapomnij tylko odwiedzić swojej znajomej w szpitalu – rzuciła na odchodnym. – Kogoś, kto nam pomógł.

***

Szpitalny oddział był tak samo smutny, jak ostatnio. To samo wytarte linoleum i rozbita zwierciadlana szyba w drzwiach prowadzących na oddział. Kacper Kiryło bez odrazy spojrzał na swoje odbicie. Nie wyglądał źle. Bluza z kapturem i skórzana kurtka były nieco bardziej zniszczone. Brakowało mu jedynie tylnej części czaszki.

Niezauważony usiadł na krześle i z wdzięcznością popatrzył na czuwającą przy łóżku kobietę, która z przejęciem gładziła czoło dziewczynki, co jakiś czas zwilżając jej spierzchnięte usta wodą. „Więc jednak przyszła” – pomyślał Kiryło.

Jagoda zamrugała. Naprawdę popatrzyła na niego.

– Nie przychodź tu już więcej albo zabierz mnie z sobą – wyszeptała dziwnie dorośle i nadzwyczaj poprawnie. – Tak, zabierz mnie. Nie chcę już cierpieć.

– No to chodź – powiedział szeptem. – Tym razem naprawdę nie pozwolę cię skrzywdzić. Już nigdy.

Poczuł jak dziewczynka nieśmiało wsuwa swoją małą rączkę do jego dużej, zniszczonej dłoni.

 

Pikanie szpitalnych aparatów ustało, a skomplikowane wykresy funkcji życiowych zamieniły się w linię prostą. Siedząca kobieta zadrżała. Niepotrzebnie. Jej zdenerwowanie nie miało żadnego sensu. Ktoś krzyczał. Z korytarza dobiegały odgłosy wzmożonego ruchu.

 

Jedynie policjant i mała dziewczynka byli spokojni. Porucznik Kacper Kiryło ubrany w swój najlepszy mundur, wraz z małą dziewczynką zmierzali w stronę Wielkiej Niewiadomej. Dziewczynka niosła pod pachą bielusieńkiego, małego misia.

 

Koniec

Komentarze

liany – nie pasuje mi to do Europy, może zastąp to bluszczem?

wymienił się na buty w czasie sprawdzianu – absolutnie niemożliwe, nikt nie oddałby własnych butów. Może lepiej dla fabuły – ktoś mu zamienił w szatni przed startem?

„Jak ludzie na wsi mogą mówić o świeżym powietrzu, już wolę zapach spalin”. – Pomyślał – bez kropki, a po myślniku mała literą

w oddali ławica krów – rozumiem licentia poetica, ale ławica dotyczy raczej małych i średnich ryb, natomiast krowy to raczej wielkie zwierzęta,

trzy spychacze do jednej wiejskiej chałupy?

gapce – to jakiś regionalizm? Gapie

ruchem wyrwał zza lędźwi pistolet – a nie zwyczajnie z kabury? Jakoś dziwnie zabrzmiało

 potarganej kraciastej flaneli – flanelowej koszuli

Zabije cię, zabije was wszystkich – ę ę

Popatrzyła na Kiryła i dodała – Jacyś gorsi. – napisałbym dwukropek po “dodała”

Mimo to, – masz to dwa razy i dwa razy postawiłeś przecinek – zbędny

grobowiec, albo studnia – zbędny przecinek

więcej, albo zabierz mnie z sobą – jak wyżej

„Więc jednak przyszła”. – Pomyślał Kiryło – bez kropki, po myślniku małą literą

cyganka – chyba powinno być dużą literą

 

Ciekawie się czytało, policjant jest rzeczywiście główną postacią dramatu. Mogłeś trochę rozwinąć motyw tego skondensowanego zła, coś więcej dać we w prowadzeniu, bo jakoś tak nie bardzo się bałam. Zostało Ci jeszcze trochę limitu znaków, możesz to dopisać.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik! Dziękuję za mądre uwagi.

Oczywiście poprawię je, przynajmniej będę się starał, bo z czasem to tak trochę krucho u mnie.

No i może zostawię jednak tę “ławicę krów” – bo one przecież małe są, gdy ogląda się je z oddali.

 

Ale najważniejsze – gratuluję, że zostaniesz babcią. Niech Twój wnuk będzie zdrowy, mądry i dzielny.

 

Jeszcze raz dziękuję!

Przeczytałem bez bólu. Sama historia jest ciekawa, jednak mnie nie porwała. Ale to mój odbiór, a innym czytelnikom może się spodobać.

 

“Od pięciu lat pracował w policji. Najpierw eskortował więźniów. Potem starał się o przyjęcie do GROM-u, niestety nic z tego nie wyszło.” – mam raczej pytanie niż uwagę: czy oby na pewno chciał do GROM-u? To nie jest jednostka policyjna, ale wojskowa przeznaczona do innego typu działań. Oczywiście to nie błąd, bo może i chciał dostać się do wojska, ale jakoś nie klei się to.

Tekst dość nierówny.

Zdarzają się znakomite momenty, głównie opisy, jak choćby ten z "ławicą krów", pionową kukninacją wieży i uspokajającym smrodzie. Albo wytarte, szpitalne linoleum z dziurą w kształcie Afryki, wskazującą OIOM…

To prawdziwa sztuka, oddać charakter i atmosferę miejsca, bez uciekania się do akapitów dokładnych opisów.

Ale momenty dynamiczne, zwłaszcza walka z demonem, wyszły bardzo blado, mocno z należnego im dynamizmu odarte. Musisz nad tym popracować, jeśli nie chcesz, by czytelnik jeno prześlizgiwał się wzrokiem po kulminacyjnych momentach. Do tego wkradają się bezsensowne śmieszności – na przykład po opisie tajemniczej, przerażającej siły przewracającej buldożery i zabijającej gapiów następuje zdanie:

Coś się nie zgadzało. 

Serio? A co?

No i Blackburn ma rację z tym GROMem. Co więcej sprawdzianowy, nocny cross-country, a ktoś biegnie w vansach? No hej…

Pozdrawiam! 

 

Aha, masz plusa za końcówkę. Fajna. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Blackburnie i Thargone!

Kurcze, najgorsze, że wskazując mielizny opowiadania macie rację. Dzięki, że zechciało się Wam przeczytać i skomentować.

Tego Gromu jednak nie zmienię. W końcu co złego w tym, że policjant chciałby zostać żołnierzem. A co do reszty, u licha – powtórzę – macie rację.

Dziękuję thargone, baaardzo trafne spostrzeżenia.

Nie ma sprawy, autor decyduje. Pozdrawiam. :)

Melduję, że przeczytałam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przyjmuję do wiadomości, że mogą istnieć miejsca cieszące się złą sławą, dzikie uroczyska budzące niepokój okolicznych mieszkańców czy nawiedzone domostwa, w których nikt nie chce zamieszkać. Jednak współczesny policjant walczący z demonem uwolnionym w czasie rozwalania wiejskiej rudery, w dodatku pokonujący go przy pomocy rozpalonego kostura wyciągniętego z ogniska zaprawionego ziołami, niestety, wymyka się mojemu pojmowaniu rzeczy.

 

sama w sobie wy­wo­ły­wa­ła za­in­te­re­so­wa­nie miesz­kań­ców . Licz­nie… – Zbędna spacja przed kropką.

 

Wiej­ski kra­jo­braz śmier­dział i uspa­ka­jał. Sza­ro­nie­bie­skie niebo, w od­da­li ła­wi­ca krów i ko­ściel­na wieża… – Zgadzam się z Bemik, ja też nie umiem zobaczyć ławicy krów.

Gdybyż jeszcze po niebie sunęły chmury, przypominające krowy, to owszem, niechby to była ławica, a krowy na pastwisku, nieruchawe jak na krowy przystało, nijak nie chcą skojarzyć mi się z ławicą, z czymś co płynie, jest w stałym ruchu.

 

Uno­si­ły się, aby z wy­so­ka spa­dać na głowę Ku­ry­ła. – Wcześniej pisałeś: Przy­sa­dzi­sty, pra­wie trzy­dzie­sto­let­ni po­rucz­nik Kac­per Ki­ry­ło

Zdanie winno brzmieć: Uno­si­ły się, aby z wy­so­ka spa­dać na głowę Kiryły.

 

Było ich wie­cej i wię­cej. – Literówka.

 

wy­trzy­mam. choć­bym miał zgi­nąć… – Po kropce, nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

Bra­ko­wa­ło mu je­dy­nie tyl­niej czę­ści czasz­ki.Bra­ko­wa­ło mu je­dy­nie tyl­nej czę­ści czasz­ki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I widzisz Reg. Zamiast spać, poprawiałem. Późna pora nie sprzyja jednak pisaniu. Jestem tego pewien.

Aleś mnie zdziwiła. Nie wiedziałem, że z Ciebie taka racjonalistka. Ciekawe czy Twoim zdaniem demony łapie się do klatek – być może Chińczycy produkują klatki na demony i można je dostać za pół ceny w chińskim markecie. A może lepiej łapać je na wędkę ze specjalnym haczykiem z nabitym nań innym demonem, przeciwnej płci, w charakterze przynęty. Doprawdy nie wiem. W moim opowiadaniu demony leje się po łbie kosturem. Rozwiązanie dobre lub słabe jak każde inne.

Zauważyłem też, że nie wierzysz w moc ziół. I dobrze. Ja też uważam, że skuteczniejsze sa antybiotyki. Tylko czy cyganka sypiąca penicylinę do ogniska spodobałaby się Tobie. Zaskoczę Cię. Znam odpowiedź. Oczywiście Twoim zdaniem lepsze byłyby antybiotyki makrocykliczne.

 

Ale już najsmutniejsze, że nie napisałaś ani jednego miłego słowa. Ot chociażby nie pochwaliłaś mnie, że nie wykorzystałem całego limitu znaków i przez to miałaś mniej czytania. No cóż, szkoda. Widocznie na żadne dobre słowo nie zasłużyłem. Ide spać.

Mam nadzieję, Paradoxie, że spałeś dobrze i obudziłeś się wypoczęty.

 

Nie wie­dzia­łem, że z Cie­bie taka ra­cjo­na­list­ka.

I ja nie wiem, czy ze mnie taka racjonalistka, czy tylko wyobraźni mi brakuje.

Pewnie to drugie, bo jakkolwiek dodany wstęp rzuca pewne światło na późniejsze wydarzenia, to nadal trudno mi przyjąć do wiadomości, że starożytny demon, poruszony koparką, wydostaje się, panoszy i sieje zło w XXI wieku. I pewnie dlatego nie chce pomieścić mi się głowie wizerunek młodego policjanta, który jeszcze niedawno pragnął zasilić szeregi GROM-u, a teraz ginie w pojedynku z demonem.

 

Podoba mi się zwiastujący zło, przedwcześnie owocujący lulek czarny, bo nadzwyczaj lubię rośliny; zioła też, ale dopóki rosną. Ech, gdyby ludzie baczniej przyglądali się naturze… ;-)

 

Piszesz, że poprawiłeś usterki, ale, co zauważam z przykrością, nie sprawiłeś by błędna cyganka stała się poprawną Cyganką. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzień dobry Reg. Krótka noc nie sprzyja wypoczynkowi. Oczywiście dziękuję za uwagi. Mała “cyganka” stała się już duża.

Może masz rację. Policjant powinien strzelać pociskami antymaterii i laserem wypalać oczy demonom. Jak się domyślam, byłabyś w stanie zaakceptować także kule z przetopionych srebrnych lichtarzy. Tylko że ja tak nie chciałem.

Historyjka ma oczywiście sporo słabszych miejsc, ale żeby akurat nie podobał się grawerowany kijek, o tym jakoś nie pomyślałem.

Zauważ też, że wcale nie jest wiadomo, w którym momencie opowiadania zginął policjant. Bo całkiem możliwe, że na początku. A wtedy pociski rażące antyplazmą, skondensowaną falą magnetyczną czy mięsnymi przetworami z Biedronki także miałyby prawo budzić zastrzeżenia.

Ale oczywiście dziękuję za uwagi.

Paradoxie, jak już zostało ustalone – tylko i wyłącznie moja niedoskonała wyobraźnia ponosi  całkowitą odpowiedzialność za to, że nie potrafię docenić Twojego Poczucia obowiązku.

Pozostaję jednak przy nadziei, że lektura Twoich kolejny opowiadań dostarczy mi wyłącznie satysfakcji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga Reg! Mnie ten tekst także już się nie podoba. Do diaska, to Ty, tak Reg. właśnie Ty masz rację. I dlatego Wielkie Dzięki za szczerość.

Piszesz jednak, że pozostajesz przy nadziei. To miłe. Pozwól zatem, że będę się starał zrobić Tobie dobrze jakimś kolejnym tekstem. Zapewne nie następnym, na to jestem wciąż za słaby. Ale kiedyś…

 

Pozdrawiam i życzę miłej nocy.

I ja dziękuję.

 

Tak, to miłe, przy nadziei pozostając, mieć w perspektywie starania dobrego zrobienia. A jeśli uważasz, że teraz słabujesz, to może chadzaj wcześniej na spoczynek nocny, wysypiaj się do syta i niech noc nie będzie Ci nigdy za krótka. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie walka z demonem przy wykorzystaniu ziółek i kostura akurat się spodobała. Za to nie rozumiem, po co do rozbierania starej chałupy wezwano policjanta. To chyba nie jest standardowa procedura demolki? Gdyby na przykład najstarsze kobiety we wsi ostro protestowały przeciw zniszczeniu, sytuacja groziła jakimiś zamieszkami… No, brakuje mi uzasadnienia obecności gliniarza przy rozbiórce.

Ławica krów – rozbawiło mnie. Ten widoczek, jak krowy płyną sobie przez rzeczkę… Ale z drugiej strony, jeśli wpływają na suchego przestwór oceanu…

 

Babska logika rządzi!

Finklo! Jesteś lekiem na każde zło. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jest Ktoś, komu się ten tekst spodobał. Wcześniejsze komentarze klasyfikują go w dolnej strefie stanów niskich. Czyli jakiś wyschnięty Zawichost.

Zastanawiasz się Droga Finklo nad obecnością policjanta przy wyburzeniu. Przyznam się, że ja nigdy żadnych wyburzeń nie oglądałem, nie mam pojęcia jak wygląda profesjonalne zabezpieczenie takich miejsc. Ale przecież tekst miał być o policjancie, musiałem go jakoś do tekstu dodać. A że nie pasuje… gdybyż on jeden.  Ale za Twoje miłe słowo – teraz wędruje do Ciebie po nocnym niebie mój wielki i serdeczny uśmiech.

Nie rób tego(+,) Kacprze – wołacz woła o przecinki!

Kilka wieków wcześniej widziano by w tym ostrzeżenie

 

Plus jeszcze może kilka jakichś zapomnianych usterek zostało. Ale czyta się bez większych potknięć. Historia sympatyczna. Postać policjanta mocno i ładnie wyeksponowana. I do tego fantastyka pełną gębą.

Na wyburzeniach się nie znam, więc nie wiem, czy policyjna asysta jest konieczna/zalecana, ale mogę sobie wyobrazić, że na wszelki wypadek może się przydać. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Droga Śniąca!

Przede wszystkim dziękuję za poświęcony czas i komentarz. Twoje słowa, że: “czyta się bez większych potknięć” brzmią jak otucha wygłoszona nad beznadziejnym medycznym przypadkiem. Ale i za to dziękuję.

O wołaczowych przecinkach będę starał się już zawsze pamiętać.

…”widziano by…” – w sensie “dostrzeżono by”, czyżby to był regionalizm? Chyba nie.

 

Aha, z tego wszystkiego zapomniałbym o najważniejszym: DOBRYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT!

Czasem wspomagał policyjnych antyterrorystów.

– nie przesadzajmy, AT to AT ; P

 

Trudno powiedzieć, dlaczego Policja ma brać udział w zabezpieczeniu rozbiórki jakiejś rudery ; )

– prawdopodobnie lepiej by było zaznaczyć, że przyszedł w czasie wolnym, a skoro wszyscy go znają, że to Policjant, to w kryzysowej sytuacji przejął kontrolę

Wydaje się, że po takim rozpierdzielu to w tej wiosce Policjantów byłoby więcej niż mrówków i to przez dość długi czas.

 

Tekst rzeczywiście jest nierówny, niektóre sceny są całkiem całkiem, inne jakby mniej przekonujące. Wydaje mi się, że fabuła, opierająca się na nieopatrznym uwolnieniu dawno zakopanych mocy, nieco trąci myszką. Czarownicy prawdopodobnie przydałoby się nieco lepsze wprowadzenie do dzisiejszych czasów, żeby nie wyskakiwała z rękawa.

Kreacja bohatera – mimo że trochę nieporadna (chociażby ta opowieść o butach), to bohater budzi pewną sympatię, co niewątpliwie trzeba zaliczyć na plus

 

rola Policjanta – tu raczej mniej jest o roli Policjanta w społeczeństwie, ale raczej o narodzeniu indywidualnego herosa – ma to swój urok ; )

fabularnie – motyw pokonania demona nie jest zbyt szałowy, natomiast dobrze, że pojawił się wątek z tą dziewczynką jako pewna odskocznia, wzbogaca bohatera.  

I po co to było?

Dziękuję S. za interesujące spostrzeżenia. Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie tego tekstu. Szkoda, że się nie spodobał. No trudno.

Nowa Fantastyka