- Opowiadanie: Eferelin Rand - Piekłoniebo

Piekłoniebo

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, regulatorzy

Oceny

Piekłoniebo

1. Agnieszka

 

– Pa!

– Pa! – Agnieszka pożegnała się z koleżanką, wsiadła do windy i zjechała na dół.

Wyszła z bloku i znalazła się w samym sercu posępnego blokowiska. Na zewnątrz zapadł już zmrok. Podczas pogaduszek zupełnie straciła poczucie czasu. Przez moment zastanawiała się nad wezwaniem taksówki, ale szybki przegląd w myślach jej skromnego budżetu od razu przegnał tę myśl.

Rozejrzała się dokoła. Ulica wyglądała na opustoszałą. Sama nie wiedziała czy to dobrze, czy źle. Ruszyła szybkim krokiem w kierunku najbliższego przystanku, żeby załapać się jeszcze na jakiś autobus. Nie żywiła na to wielkich nadziei, ale perspektywa miłego, oświetlonego wnętrza pojazdu wydała jej się na tyle kusząca, że postanowiła spróbować. Szła, wybijając głośno rytm swoich kroków i przeklinając się w myślach za ubranie szpilek. Na szczęście nikogo nie było w zasięgu wzroku.

 

 

Agnieszka nie zauważyła dwóch cieni, które w pewnym momencie oderwały się od ściany i ruszyły za nią. Zdała sobie sprawę, że ktoś za nią idzie dopiero po paru minutach, kiedy zanotowała nową melodię odbijającą się echem na pustej ulicy. Spojrzała przez ramię i zobaczyła dwóch młodych mężczyzn podążających za nią w odległości około piętnastu metrów. Na widok bluz z kapturem i spodni od dresu, jej serce zabiło szybciej. Przyspieszyła kroku i skręciła za najbliższy róg. Wiedziała, że jej reakcja jest niczym nieuzasadniona, ale zareagowała odruchowo, zgodnie z przekonaniem wynikającym z głęboko zakorzenionej społecznej psychozy.

 

 

Zboczyła z obranej trasy i zaczęła kluczyć między blokami, ale nieznajomi wciąż podążali za nią. Co więcej, mimo że szła coraz szybciej, odległość pomiędzy nią a mężczyznami wcale się nie zmniejszała. Ogarnął ją strach, a niesforne myśli nasuwały jej uporczywie obrazy wpatrzonych w nią gorejących, pożądliwych oczu. W jednej chwili przypomniała sobie wszystkie historie o napadach, które kończyły się gwałtem lub jeszcze gorzej.

 

 

Dlaczego nie wzięłam taksówki?

Pytanie nawet w myślach zabrzmiało żałośnie. Kiedy nagle zobaczyła pomiędzy drzewami rozświetloną witrynę sklepu całodobowego, a w nim kręcących się ludzi, odetchnęła głośno, a w kącikach oczu zakręciły się jej łzy ulgi. Nie namyślając się wiele, popędziła do środka.

Słodki głos dzwonka oznajmił jej wejście. Kilka głów obróciło się w jej stronę, ale każdy z powrotem zajął się własnymi sprawami. Sprzedawca uniósł tylko znużony wzrok znad gazety i zaraz ponownie zagłębił się w artykuł. Sześcioro nieznajomych osób, ale Agnieszka poczuła do nich niewypowiedzianą wdzięczność po prostu za to, że znaleźli się właśnie tutaj i w tej chwili. Co by nie mówić, instynkt stadny człowieka nie zmienił się ani trochę mimo upływu wieków.

Chwyciła koszyk i zagłębiła się pomiędzy półki, starając się mieć dobry widok na szybę wychodzącą na ulicę. Dwaj mężczyźni nie weszli za nią. Przeszli obok sklepu, nie poświęcając temu, co działo się w środku, nawet jednego spojrzenia. Agnieszka poczuła się strasznie głupio, że tak spanikowała. Wszystkie jej lęki ulotniły się w mgnieniu oka. Dla pewności przeczekała jeszcze parę minut i wyszła na zewnątrz.

 

 

Z zadowoleniem stwierdziła, że po jej niedoszłych prześladowcach nie ma śladu. Żwawo ruszyła przed siebie. W myślach już widziała reakcję swojej współlokatorki, kiedy opowie jej całą historię. Dominika stwierdzi, że Agnieszka jest panikarą i że jak zwykle przesadnie zareagowała. Tak, po powrocie zafunduje sobie wielki kubek gorącej czekolady i nawet sarkastyczny ton przyjaciółki nie będzie jej przeszkadzał. Ta myśl sprawiła, że Agnieszka uśmiechnęła się i rozluźniła.

 

 

Jedno męskie kaszlnięcie wystarczyło, by dobry nastrój ulotnił się. Na widok dwóch mężczyzn w dresach ogarnęło ją przerażenie. Już się nie kryli i teraz wpatrywali się w nią otwarcie. Odwróciła wzrok, opuściła głowę i przyspieszyła. Gorączkowo zaczęła przerzucać rzeczy w torebce. Szukała gazu pieprzowego, który kupiła przed paru laty, ale na szczęście do tej pory nigdy nie musiała z niego korzystać.

 

 

O Boże, o Boże, o Boże. Co oni mi zrobią? Boże, proszę nie pozwól, żeby coś mi zrobili! – pomyślała błagalnie.

 

 

Nie zerkała za siebie. Nie chciała w żaden sposób ich prowokować. Z desperacją rozglądała się za to na boki w poszukiwaniu kogokolwiek. Zastanawiała się, czy nie zacząć krzyczeć. To mogłoby spłoszyć prześladowców. Lub ich rozwścieczyć. Bała się zaryzykować. Kiedy kroki za nią wyraźnie zbliżyły się, zaczęła uciekać. Mężczyźni natychmiast pobiegli za nią.

Cholerne szpilki! Wszystko przez nie. Dopadli ją po niespełna dwudziestu metrach i wciągnęli do zaciemnionego zaułka. Wielka dłoń zakryła jej usta.

– Nie waż się drgnąć, suko! I nie próbuj krzyczeć! – warknął jeden z napastników.

– Zabawimy się. Co ty na to? – spytał drugi. Na szyi czuła jego gorący oddech. Kiedy ścisnął jej prawą pierś, pisnęła cichutko.

 

 

O Jezu, proszę, niech to się okaże tylko snem. To się nie może dziać naprawdę! Mamusiu! Mamusiu, boję się!

 

 

Jeszcze nigdy nie była tak przerażona. Zachowała jednak przytomność umysłu. W końcu wymacała kształt pojemnika z gazem. Pojawiła się nikła iskierka nadziei, że wyjdzie z tego cało. Napastnicy na szczęście zupełnie nie zwrócili uwagi na jej poczynania. Zebrała resztki odwagi, które jej pozostały i jednym ruchem wyjęła gaz i psiknęła prosto w twarz obmacującego ją mężczyzny.

– Ty pierdolona suko! – zawył. Na oślep złapał Agnieszkę i zaczął uderzać nią o ścianę. – Głupia pindo, zapłacisz mi za to! – ryczał.

Gdy jej głowa uderzyła o mur po raz pierwszy, zobaczyła mroczki przed oczami.

Po drugim uderzeniu poczuła ciepło rozlewające się po karku i zobaczyła, jak oczy drugiego z napastników rozszerzają się ze strachu.

Po trzecim wszystko zaszło mgłą.

Po czwartym była już tylko ciemność…

 

***

 

Kiedy otworzyła oczy, ujrzała nad sobą przepiękne błękitne niebo. Zaraz potem wróciło czucie w jej ciele i zdała sobie sprawę, że leży na chłodnym kamieniu. Podniosła się na łokciach i rozejrzała.

Okazało się, że leży na prostokątnej platformie, długiej na dziesięć metrów i szerokiej na pięć. Platformę ze wszystkich stron otaczał ocean. Ocean, jakiego Agnieszka nigdy nie widziała. Żadnych fal, żadnego szumu. Tafla wody sprawiała wrażenie idealnie spokojnej. Nie dostrzegła na jej powierzchni ani jednej zmarszczki. Odbijało się w niej całe niebo, przez co można było odnieść wrażenie, że platforma unosi się w powietrzu.

 

 

Ciekawe, co by się stało, gdybym wzburzyła wodę?

 

 

Ledwie to pomyślała, gdy nagle upadł obok niej kamień.

– Proszę, nie krępuj się – odezwał się męski głos.

Obróciła się i zobaczyła stojącego nad nią wysokiego i bardzo szczupłego mężczyznę o alabastrowej skórze, złocistych oczach i blond włosach. Miał na sobie biały garnitur i białą koszulę, a do tego krawat dobrany pod kolor oczu.

– Ludzie, co z wami nie tak? – mruknął, a na jego twarzy pojawiła się irytacja. – Kiedy tylko widzicie idealną równowagę, od razu macie ochotę ją zburzyć. I to każdy. Bez wyjątku.

Agnieszka zaczerwieniła się.

– Przepraszam, kim pan jest? – spytała.

– Mam na imię Janus – przedstawił się. Imię zabrzmiało dziwnie znajomo, ale za nic nie potrafiła sobie przypomnieć dlaczego. – Pewnie zastanawiasz się, gdzie jesteś i co tutaj robisz? – wyciągnął w jej stronę rękę, uśmiechając się.

Z jakichś powodów ten uśmiech wydał jej się dwulicowy, ale po chwili wahania przyjęła zaoferowaną dłoń. Mężczyzna podniósł ją bez najmniejszego wysiłku. Jak na takie chuchro był niesamowicie silny.

– Najpierw zła wiadomość. Umarłaś – powiedział, a Agnieszka jak przez mgłę przypomniała sobie wydarzenia minionej nocy. Spokój, z jakim przyjęła tę informację, zadziwił ją samą. – To miejsce – mężczyzna zatoczył dłonią krąg – nazywane jest Przejściem lub Przystanią. Stąd wyruszysz do miejsca swojego przeznaczenia.

– Przecież tu nic nie ma. Jesteśmy odcięci – zaprotestowała.

– Doprawdy? – Janus mrugnął do niej i wskazał na coś za jej plecami.

Obróciła się i zobaczyła przed sobą drewniane drzwi, na których widoczna była jakaś inskrypcja.

– Co to znaczy? – wskazała na napis.

– To twoje prawdziwe imię.

– Jak ono brzmi?

– To nie ma najmniejszego znaczenia, moja droga. I tak nie potrafiłabyś go wymówić. Natomiast bardzo istotne jest to, co znajduje się za drzwiami. A mianowicie – nagroda. W głosowaniu, w którym wziąłem udział tylko ja, postanowiłem, że nie zasłużyłaś na wieczne potępienie.

Kiedy wspomniał o potępieniu przez jego oblicze przemknął cień. Agnieszce zdawało się, że dostrzegła zarys drugiej twarzy, ale tak złowrogiej i przerażającej, że odruchowo cofnęła się o krok.

– Co to za nagroda?

– W nagrodę otrzymujesz cały świat.

– Co takiego? – popatrzyła na Janusa z osłupieniem.

– Wiem, że może się to wydawać dziwne, ale jestem przekonany, że ci się spodoba. Jak dotąd nikt się skarżył ani nie zgłaszał reklamacji. Możesz mi wierzyć. Dysponuję w tej materii dość sporym doświadczeniem.

– Myślałam, że pójdę do Raju lub coś w tym stylu…

– To właśnie coś w stylu Raju – odparł i otworzył jej drzwi.

– Jesteś aniołem? – spytała, stojąc w progu.

Janus zmarszczył brwi gniewnie.

– A czy wyglądam na anioła? – rzucił ze złością.

– Nie, chyba nie.

– No właśnie, więc raczej nim nie jestem, prawda? – momentalnie się rozpogodził. – Miłej zabawy.

Agnieszka przeszła przez drzwi i zniknęła.

 

 

Janus odczekał chwilę i zamknął przejście. Spojrzał na leżący nieopodal kamień. Nie rzuciła go. Nigdy tego nie robili. Kiedy pojawiał się i przyłapywał ich, czerwienili się i udawali, że nic się nie stało. Gdyby tylko wiedzieli…

Pokręcił głową. Minęło tyle czasu, a oni wciąż są dziećmi. Tylko dziećmi.

 

 

 

2. Krzysiek

 

– Ty pierdolona suko! – zawył Krzysiek. Na oślep złapał dziewczynę i uderzył nią o ścianę. Potem znowu i jeszcze raz. – Głupia pindo, zapłacisz mi za to! – ryknął.

Oczy piekły go straszliwie, a gardło i nos płonęły żywym ogniem. Usłyszał ciche westchnienie swego towarzysza, a potem oddalające się kroki.

Co za tchórzliwa cipa, pomyślał. Powinienem był wyruchać najpierw jego. Poczuł, że dziewczyna przestała się ruszać. Pewnie krowa straciła przytomność. Kto by pomyślał, że nosi ze sobą gaz.

Kiedy odzyskał wzrok, napotkał spojrzenie pustych, martwych oczu. Odskoczył z krzykiem. O kurwa! Dotknął szyi dziewczyny, ale nie wyczuł pulsu. Kurwa, kurwa, kurwa! Rozejrzał się w panice, ale na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Po chwili namysłu podniósł zwłoki i wrzucił do stojącego nieopodal kontenera na śmieci. Uważał przy tym, żeby nie pobrudzić się krwią.

Przez moment zastanawiał się, czy nie zawiadomić psów, ale ostatecznie rozmyślił się. Był przecież winny jak cholera! Nie miał najmniejszego zamiaru spędzić reszty życia w pierdlu.

– Ale się popierdoliło – mruknął.

Wszystko przez tę sukę! Nie powinna go prowokować. Gdyby tylko się nie stawiała, to nic by się nie stało. Pinda.

Sprawdził, czy ulica jest pusta i pobiegł do domu.

 

 

Przez następny tydzień nie wychodził praktycznie z mieszkania. Nie odbierał telefonów, nie przyjmował gości i przez cały czas czekał, aż rozlegnie się złowrogi dzwonek, oznaczający koniec dotychczasowego życia. Przez okno widział wozy policyjne i mnóstwo kręcących się po okolicy mundurowych, ale do jego drzwi nie zapukali.

Minęło siedem nerwowych dni i nic się nie stało. Potem nadszedł kolejny tydzień. I jeszcze jeden. Tygodnie przerodziły się w miesiące. Krzysiek powrócił do dawnego życia, ale wiele razy w nocy budził się przekonany, że słyszy odgłos wyłamywanych drzwi. Po pół roku o sprawie wszyscy zapomnieli.

Parę lat później ożenił się z kobietą, której nie kochał. Spłodził trójkę bachorów, które nic a nic go nie obchodziły. Nigdy nie pracował w jednej firmie dłużej niż dwa miesiące. Łapał się dorywczych zajęć, przeważnie jako pracownik fizyczny. Wracał do domu zmęczony i zły. Nie bił żony ani dzieci, choć ręka wiele razy go świerzbiła. Za to pił. Piło dużo i praktycznie bez przerwy. W końcu jego wątroba nie wytrzymała. Podczas operacji wystąpiły komplikacje, z którymi lekarze sobie nie poradzili.

 

 

Krzysiek zmarł w wieku czterdziestu trzech lat na stole operacyjnym.

 

***

 

Obudziło go zimno. Otworzył oczy i ujrzał szare niebo rozciągające się aż po horyzont. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że patrzy na obraz odbity w nieskazitelnej powierzchni wody. Od patrzenia na surrealistyczny krajobraz momentalnie rozbolała go głowa. Podniósł się i podszedł do krawędzi platformy, aby zburzyć ten nieznośny porządek.

– Śmiało. Nie krepuj się – odezwał się nagle głos. Na jego dźwięk Krzyśkowi zjeżyły się włoski na karku. Było w nim coś takiego… oślizłego.

Obrócił się gwałtownie i ujrzał stojącego nieopodal mężczyznę. A raczej coś, co udawało człowieka. Nieznajomy miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę i jasny, żółty krawat. Wpatrywał się w niego dziwnymi złotymi oczami, które otaczały ciemne obwódki. Krzysiek mógłby przysiąc, że widzi w nich głód.

– Mam na imię Janus – przedstawił się wyciągając dłoń. Przy tym ruchu, kości i mięsnie pod ubraniem przemieściły się w zupełnie niemożliwy sposób. Kiedy uśmiechnął się, coś przemknęło pod bladą jak papier skórą twarzy.

Krzysiek odskoczył z krzykiem. Czuł nieopisaną grozę. Jeszcze nigdy się tak nie bał.

– Kim… kim jesteś? – zdołał wyjąkać.

– To nie powinno cię interesować – odparł mężczyzna, podchodząc bliżej. Każde wypowiadane przez niego słowo było jak lodowaty dreszcz pełznący wzdłuż kręgosłupa. – Bardziej istotne jest to, kim ty jesteś. A jesteś trupem. Umarłeś, a moim zadaniem jest przeprowadzić cię dalej – wskazał na drzwi, które pojawiły się znikąd.

– To znaczy dokąd? – zrobiłby wszystko, byle znaleźć się jak najdalej od tego stwora.

– To niespodzianka – Janus otworzył przejście i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Bardzo, bardzo ostre zęby. – No chyba, że masz ochotę zostać tu ze mną, ale aż tak to chyba nie nabroiłeś, prawda?

Krzysiek nie miał pojęcia, o czym tamten mówi i nie miał najmniejszej ochoty się o tym przekonać. Parę kroków, które musiał zrobić, żeby przejść obok stwora, były najtrudniejszymi w jego życiu. W końcu znalazł się w drzwiach.

– Powodzenia! – Janus klepnął go w plecy na odchodnym.

 

 

Dwulicowy drań, pomyślał Krzysiek, kiedy biała twarz zniknęła za zamykającymi się drzwiami. Gdyby zastanowił się chwilę, odkryłby, że nigdy wcześniej nie użył tego sformułowania.

 

 

 

3. Piekłoniebo

 

Zaczęło się od drobiazgu, tak jak zazwyczaj zaczynają się wszystkie rzeczy.

Po przejściu przez drzwi Agnieszka znalazła się w świecie identycznym z tym, który zostawiła. Z tą różnicą, że czuła się inaczej. Świat należał do niej. Wiedziała to i ta wiedza napawała ją przerażeniem. Czuła każdy atom otaczającej rzeczywistości, jakby był częścią jej ciała i zupełnie nie miała pojęcia, co robić dalej.

 

 

Zawsze była z gruntu nieśmiałą osobą i choć przez lata pracowała nad sobą, to nigdy do końca nie pokonała cechy, którą uważała za swoją największą słabość. Poza tym, bała się odpowiedzialności. Unikała jej, jak tylko mogła. A teraz, gdy stała pośrodku ulicy i patrzyła na zatrzymanych w czasie ludzi, czuła na barkach odpowiedzialność za cały świat. Na samą myśl chciało jej się płakać.

 

 

W końcu pozwoliła, aby czas ruszył. Świat ożył, a ona, z braku lepszego pomysłu, włączyła się w nurt ludzi i kontynuowała dotychczasowe życie. Nadal pracowała w gimnazjum ucząc angielskiego, a wieczory spędzała oglądając telenowele. Niezobowiązująco spotykała się od czasu do czasu z kolegą z pracy. Czasem uprawiali seks, ale nigdy nie zadowalał jej w pełni. Brnęła przez dni, otoczona znajomymi twarzami i choć wiedziała, że mogłaby to zmienić jedną myślą, nie robiła tego. Bała się. Bała się zmian i idących za nimi konsekwencji.

Zaczęło się od drobiazgu i nie obyło się bez ingerencji przypadku.

 

 

Agnieszka przygotowywała się do randki. Siedziała przy lustrze i robiła sobie makijaż. Kątem oka zerkała co jakiś czas na ekran telewizora. Akurat leciała reklama nowego tuszu do rzęs. Z żalem pomyślała, że przydałby się jej tego wieczoru. Dała się ponieść wyobraźni i nim się zorientowała, kosmetyk już leżał przed nią. Najpierw bardzo się przestraszyła, ale kiedy po chwili okazało się, że świat nadal stoi w posadach, uspokoiła się trochę. Zaryzykowała i stworzyła jeszcze jedną rzecz. Znów nic złego się nie stało.

 

 

Po tygodniu chodziła już w najlepszych ciuchach, używała najlepszych kosmetyków i zarabiała trzy razy więcej.

Po dwóch tygodniach zaczęła kontrolować innych ludzi.

Nie minął miesiąc, kiedy po raz pierwszy zabiła. Potem oczywiście wskrzesiła nieszczęśnika.

Po dwóch miesiącach umiała obywać się bez ciała i robiła to coraz częściej.

Odwiedzała miejsca i epoki, które zawsze chciała zobaczyć. Spała ze sławami, z mężczyznami i kobietami. Rządziła państwami. Wywoływała wojny i je kończyła. Mordowała ludzkość lub ją ratowała. Imała się najróżniejszych zajęć. Była dniem, nocą, słońcem, gwiazdami, życiem, śmiercią. Robiła rzeczy, o których wcześniej bałaby się nawet pomyśleć i doskonale się przy tym bawiła.

 

 

Przez jakiś czas to wystarczyło. W końcu jednak euforia minęła i zastąpiła ją przygnębiająca monotonia. Agnieszka zrozumiała, że włada światem pozbawionym życia, że jest panią teatru kukiełek. Całe stworzenie było podporządkowane jej woli i jeśli niczego w danej chwili od niego nie wymagała, to rzeczywistość stawała w miejscu. Ludzie zamierali, a w ich głowach nie pojawiała się żadna samodzielna myśl. Dopóki nie pociągnęła za sznurki, trwali bez ruchu jak bezwolne marionetki.

 

 

Zmiana nadeszła niespodziewanie.

Świadomość Agnieszki leniwie unosiła się w próżni, kiedy stało się coś niesłychanego. Poczuła rozdarcie w rzeczywistości, przez które przedostało się coś spoza jej świata. Intruz. Natychmiast przeniosła się w miejsce, gdzie pojawił się przybysz.

 

***

 

Po przejściu przez drzwi Krzysiek stanął pośrodku pustej ulicy. Okolica wydała mu się znajoma. Przeszedł parę kroków i nagle przypomniał sobie. To w tym miejscu przed laty zabił tę dziewczynę. Zalała go fala wspomnień. Chłód nocy, zapach jeszcze gorącej krwi i gorzka woń śmierci. W jednej chwili znów stał się młodzieńcem. Ogarnął go strach. Coś się zbliżało. Coś złowrogiego.

Zanim zdążył uciec, pojawiła się. Od razu poznał twarz, która nawiedzała go snach. Z tym, że znów była żywa. Oczy dziewczyny rozszerzyły się i zrozumiał, że ona też go poznała. Chciał coś powiedzieć, ale zatkała dłońmi uszy i wrzasnęła przeraźliwie, a świat rozsypał się na kawałki.

 

***

 

Krzysiek siedział w kącie ciemnej piwnicy i z niepokojem spoglądał na dziurę w przeciwległej ścianie. Jego ciałem raz po raz wstrząsały dreszcze. Był całkiem nagi i zupełnie sam. Czuł, jak rany się zabliźniają. W myślach błagał, aby goiły się wolniej. Wiedział, że w momencie, gdy będzie całkiem zdrów, coś przyjdzie do niego.

Ostatnio były to wielkie dżdżownice, o cielskach grubych jak noga mężczyzny. Pokrywał je ohydny śluz, który sprawiał, że skóra się rozpuszczała a wnętrzności gotowały wewnątrz ciała. Z pozbawionych jakichkolwiek cech pysków wyłaziły mniejsze osobniki i wchodziły mu do ust, do nosa, do uszu, nawet w odbyt. Kiedy czuł ich wijącą się obecność w sobie, był na granicy postradania zmysłów.

Zrozumiał jednak, że pozbawiono go łaski obłędu i śmierci. Choć tracił ciało, miał cały czas świadomość tego, co się z nim działo. Tkanki za każdym razem regenerowały się i odradzał się, gotów na przyjęcie kolejnej porcji cierpienia.

Z przerażeniem patrzył, jak ostatnie zadrapanie na dłoni zasklepia się. W tej samej chwili coś zaczęło skrobać w podłogę od spodu. Odgłos nieubłaganie zbliżał się do dziury w ścianie. Wydawało mu się, że słyszy odgłos tysięcy maszerujących nóżek. Podciągnął nogi do siebie i objął je ramionami.

– Przepraszam – zaszlochał, kiedy rzeka chitynowych pancerzyków zaczęła wlewać się do pomieszczenia. – Tak bardzo przepraszam!

Nikt mu nie odpowiedział.

 

***

 

Agnieszka z ciekawością przyglądała się mężczyźnie. Zemsta dała jej dużo satysfakcji, ale zrozumiała też, że jej zadanie nie ogranicza się tylko do tego. Chodziło o wymierzenie kary oraz o odkupienie. Potępieni musieli odpokutować za swe winy, odnaleźć w sobie szczery żal za wyrządzone zło.

 

 

Gdy odkryła tę prawdę, wyczuła pojawiających się w jej świecie kolejnych grzeszników. Teraz należeli do niej. Będzie musiała się nimi zająć i sprawić, by pożałowali, a potem, w odległej przyszłości, dać im nowe życie w zupełnie nowym świecie. Będzie ich nagradzać i karać. I będzie obserwować. Ta rola bardzo jej się spodobała. Z radością skierowała swoją świadomość ku nowoprzybyłym. Zasmakowała czegoś wspaniałego i wiedziała już, że to nigdy jej się nie znudzi.

 

 

Zanim wyruszyła, do głowy przyszła jej pewna myśl. Pomyślała, że może kiedyś, bardzo dawno temu, Bóg umarł. I gdy przekroczył drzwi, to znalazł się w świecie, który zwiemy Ziemią.

 

 

 

Tomasz Zawada

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Tym razem zamieszczam nieco dłuższe opowiadanie, niż "Spirala". Zapraszam do komentowania i życzę przyjemnej (oby) lektury ;)

Okazało się, że znajduje się na prostokątnej platformie -> leży, siedzi i nie byłoby powtórki "się" Czepialstwo, ale trudno. Przyjemnie się czytało, ciekawy pomysł. Czyli ogólnie - podobało się :)

Dzięki, słuszna uwaga.

Bardzo dobry pomysł. Ciekawa konstrukcja. Życzę wielu nowych "natchnień" i pozdrawiam :) 

Dobrze się czyta. Co bym zrobił gdybym miał władzę nad światem? Dobre pytanie. Po tej lekturze napewno wszyscy się nad tym zastanowią.

Chętnie przeczytam następne opowiadanie. To jest interesujące, pomysłowe, przyjemnie się czyta. Bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że następne już niedługo.

Bardzo ciekawe i dobrze napisane opowiadanie. Poziom jest raczej równy, stylistycznych uwag można mieć bardzo niewiele a  konstrukcja zdecydowanie przykuwa uwagę.  Żałuję jedynie, że Autor nie rozwinął kilku wątków "po śmierci bohaterki" - tekst byłby jeszcze ciekawszy. Jednak wiem, że krótka forma wymusza  pewne ograniczenia i dlatego z niecierpliwością czekam na następne teksty:-)

Dziękuję za wszystkie komentarze i oceny. Jeśli chodzi o następne teksty, to dopiero za jakiś czas. Staram się każde opowiadanie dopracować, a to schodzi.

Ooo. Mocne. Serio. Pięć.

Bardzo dobre.
Jedna maleńka uwaga - " W jednej chwili znów stał się młodzieńcem." Nie wiem, jakoś mi określenie "młodzieniec" nie pasuje do dresa-gwałciciela-mordercy. Ale to drobiazg. Poza tym kawał dobrego pisania.

Jestem fanką Twojej wyobraźni ;) Świetne opowiadanie, pokręcone, zaskakujące i nietypowe.

Dziękuję. Bardzo mi miło.

Ciekawa koncepcja. :-)

Babska logika rządzi!

Znów porządne opowiadanie, nieźle napisane i całkiem zajmujące.

Zastanawiam się tylko, czy tylko Agnieszka rządziła światem? Bo skoro zjawiało się więcej grzeszników, to i Agnieszek powinno być więcej. ;-)

 

Wy­szła z bloku i zna­la­zła się w samym sercu po­sęp­ne­go blo­ko­wi­ska. – Nie brzmi to najlepiej.

 

prze­kli­na­jąc się w my­ślach za ubra­nie szpi­lek. – Eferelinie, bój się bogów!!! W co ubrała szpilki???

 

– Śmia­ło. Nie kre­puj się… – Literówka.

 

Nieznajomy miał na sobie czarny garnitur, czarną koszulę i jasny, żółty krawat. Wpatrywał się w niego dziwnymi złotymi oczami… – Czy dobrze rozumiem, że nieznajomy kontemplował własny krawat? ;-)

 

Od razu po­znał twarz która na­wie­dza­ła go snach. – …na­wie­dza­ła go w snach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka