- Opowiadanie: Kleopatra - Zagadka do rozwązania

Zagadka do rozwązania

Opowiadanie pisane w pierwszej osobie, i pierwsze na tej stronce. Jest ono takim moim, lekkim przerywnikiem w trakcie pisania czegoś innego, i dobrze się bawiłam tworząc je. 

Miłego czytania  życzę :P

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Zagadka do rozwązania

Szok. Niedowierzanie.

To właśnie czułam stojąc pośrodku małej kuchni, i przyglądając się zaistniałej sytuacji.

Pani Robbins była kobietą po siedemdziesiątce, z krótko przyciętymi siwymi włosami, i ciepłym uśmiechem, który przemawiał praktycznie do każdego, przez co nie potrafiło się obok niej przejść obojętnie bez uprzejmego pozdrowienia, lub życzenia dobrego dnia. Zawsze ją lubiłam, ze względu na jej radosne przysposobienie do życia i przyjazne spojrzenie szarych oczu, którym obdarzała wszystkich wokół. Gdy do niej zaglądałam, a zdarzało się to bardzo często, zważywszy na to że traktowałam ją jak babcię, której nie miałam. Lubiła snuć godzinami opowieści o swoim zmarłym mężu, którym zginął na wojnie, i o życiu jakie prowadzili ludzie, zanim ich świat opanowała nowoczesna technologia.

Dziś również do niej zajrzałam, ponieważ trzy dni temu złamała nogę i strasznie dokuczał jej ból. Dlatego właśnie zaraz po wejściu stanęłam jak wryta, pośrodku pomieszczenia, i gapiłam się na kobietę z szeroko otwartymi oczami i ustami, zupełnie jakbym zobaczyła przybysza z innej planety.

A co robiła pani Robbins? Staruszka która dopiero co złamała kończynę?

Chodziła sobie po salonie, z gipsem na nodze, bez żadnych kul, laski. Zupełnie jakby zapomniała o tym, że trzy dni temu nawet nie potrafiła podnieść się z łóżka. I teraz poruszała się nawet lepiej niż przed wypadkiem!

Staruszka dopiero po chwili zauważyła moją obecność, ale na jej twarzy nie pojawił się zwyczajowy uśmiech, którym zawsze mnie witała. Zmarszczyła brwi, jakby nie rozpoznając mojej twarzy, a gdy już na poważnie zaczęłam się martwić, i bać jednocześnie, w jej oczach wreszcie pojawiło się rozpoznanie.

– Sheila! – zawołała – Jak dobrze że jesteś. Mogłabyś mi pomóc to zdjąć? – wskazała na gips na nodze – Strasznie przeszkadza mi w chodzeniu.

Zamrugałam wciąż niedowierzając.

Serio? A złamana noga tego nie robi? – chciałam zapytać, jednak z moich ust nie wydostało się żadne słowo. Nie mogłam przestać się gapić, podczas gdy w mojej głowie panowała całkowita pustka. Z jakiegoś powodu czułam się jakbym patrzyła na zupełnie obcą osobę, mimo iż znałam panią Robbins od zawsze. Teraz jednak miałam wielką ochotę ewakuować się z tego domu, i nie wracać tu bez kogoś, kogokolwiek! Najlepiej lekarza, który potrafi wyjaśnić w naukowy sposób zaistniałą sytuacją.

Przykładowo… może staruszka łyknęła tyle morfiny że nic nie czuje? Nie wiedziałam czy to możliwe, bo nie byłam żadnym lekarzem, ale to wyjaśnienie wydawało się nawet sensowne. Prawda?

– Wszystko w porządku Sheilo? – wzdrygnęłam się słysząc jednocześnie tak znajomy, jak i zarazem obcy głos. W tym tonie kryło się coś dziwnego, i alarmowe trybiki w mojej głowie, zaczęły jednocześnie się przekrzykiwać i pracować na najwyższych obrotach.

– Eee… – nie popisałam się zbytnio swoją elokwencją, jednak ciężko mi było myśleć, gdy pani Robbins zrobiła w moją stronę kilka kroków, spoglądając na mnie ze zbytnią troską.

– Ja… – wskazałam za siebie kciukiem drzwi, myśląc gorączkowo – Zapomniałam o czymś! – po tych słowach cofnęłam się do tyłu, niemal wpadając na drzwi, po czym szybko odwróciłam się, przekręciłam klamkę i wyszłam pośpiesznie.

Może mam paranoję uciekając przed starszą panią, i nazwiecie to tchórzostwem albo kretynizmem, ale ja nazwę to zwykłą przezorną ostrożnością.

Przeszłam przez ulicę, oglądając się za siebie co krok, gdy nagle dostrzegłam za szybą twarz pani Robbins machającej do mnie radośnie. Zmusiłam się do odpowiedzi tym samym gestem, przełykając jednocześnie ślinę, i przywołując na twarz krzywy uśmiech, chyba najmniej przekonujący w całej historii wszechświata. Ale cóż na to poradzić, nie byłam najlepszą aktorką. Miałam tylko szczerą nadzieję, że staruszka się na tym nie pozna.

Przekroczyłam próg swojego domu, oddychając z ulgą, i opierając plecy o drzwi wyjściowe. Gdy już się lekko otrząsnęłam, na wszelki wypadek przekręciłam zamek w drzwiach.

Paranoja? Po tym co właśnie ujrzałam, nie sądzę.

 

Przez kolejne kilka dni unikałam wizyt u pani Robbins, prawie równie mocno jak wizyt u dentysty, zapachu szpitali, albo luster po zmroku. Jednak dobrze wiedziałam, że sprawę trzeba wyjaśnić, bo nie mogłam wiecznie unikać swojej ulubionej sąsiadki. Nie chciałam jednak prosić nikogo o pomoc, gdyż ludzie znali mnie głównie z mojej wybujałej wyobraźni i skłonności do przeistaczania najróżniejszych zdarzeń. A zakorzenioną opinię u ludzi, których dobrze się zna, bardzo ciężko wykorzenić. O ile w ogóle.

W piątek po szkole, wyruszyłam więc na zwiady. O ile zwiadami można nazwać zwykłe przejście przez ulicę i ciche podejście do jednego z okien domu pani Robbins. Przyłożyłam dłonie do szyby tworząc z nich coś w rodzaju tuby, po czym zajrzałam do środka.

Hm, pusto jak na porannych zajęciach z matmy. To samo znalazłam zaglądając przez pozostałe szyby. Jedno, wielkie nic. To chyba oznaczało, że nie ma jej w domu.

Zawahałam się. Miałam teraz dwie możliwości. Albo wejść do domu kobiety i rozejrzeć się za czymkolwiek podejrzanym, a gdy mnie nakryje udawać że przyszłam do niej. Albo wrócić do swojego domu, poczekać aż się pojawi, i porozmawiać z nią jak człowiek z człowiekiem.

Wybrałam oczywiście tę łatwiejszą opcję. Weszłam więc po stopniach, zatrzymując się na ułamek sekundy przed drzwiami wejściowymi. Staruszka prawie nigdy nie zamykała drzwi na klucz, więc i teraz gdy pociągnęłam za klamkę, nie zdziwiłam się gdy te puściły bez trudu.

Wypuściłam ze świstem powietrze z ust, czując jak serce obija mi się o żebra.

– Odwagi Sheilo – rzekłam do siebie cicho – Byłaś tu setki razy. Co może się stać?

Natychmiast skarciłam się w myślach. Ludzie którzy wypowiadają na głos słowa „Co może się stać?”, nigdy nie kończą dobrze. A przynajmniej w horrorach, które często oglądałam nocą, ze swoją młodszą siostrą.

Przekroczyłam próg połykając resztę wątpliwości i wyrzutów sumienia, i umieszczając je w najdalszych zakamarkach umysłu, by nie przeszkadzały mi w poszukiwaniach. Głupio się czułam robiąc to, co robię, podczas gdy pani Robbins zawsze była dla mnie taka miła, ale jeśli moje podejrzenia nie okażą się prawdą, zawsze mogę jej to odpokutować, kosząc trawnik , albo piekąc ciasto czekoladowe.

A właściwie to jakie były moje podejrzenia? – zamyśliłam się głęboko – Skoro jej złamana noga wyzdrowiała w zaledwie trzy dni, mogła być jakimś pozaziemskim stworem, który szybko się regeneruje. A co jeszcze szybko się regeneruje? Wampiry? Wilkołaki? Stonogi? Krokodyle?

Pokręciłam szybko głową. Za daleko wybiegałam, musiałam się skupić na czymś konkretnym. Rozejrzałam się pobieżnie po kuchni.

Lodówka! Gdyby kobieta była wampirem, w lodówce trzymałaby krew, a gdyby była wilkołakiem z pewnością znalazłabym tam jakieś mięso! Dużo mięsa! Prawdopodobnie ludzkie, albo zwierzęce. Albo takie i takie!

Jednak te wszystkie przeczytane książki dla nastolatek na coś się przydały! – ucieszyłam się.

Podeszłam bez wahania do stojącego w kącie urządzenia, i otworzyłam je z rozmachem, wiedząc że gdy zrobię to szybciej, nie zdążę posłuchać cichutkiego głosu w mojej głowie, każącego mi tego nie robić.

Lodówka stanęła otworem, a ja z niedowierzaniem przyglądałam się jej zawartości. Kto normalny trzyma w niej same warzywa? Warzywa w lodówce? Żadnego mięsa?

Obie moje teorie na wstępie zostały obalone. Czułam się jak idiotka. Kto kiedykolwiek słyszał o siedemdziesięcioletnim wampirze? Albo wilkołaku? Te pierwsze były wiecznie młode, a te drugie raczej nigdy nie dożywały takiego wieku. Prawa dżungli.

Zamknęłam lodówkę z trzaskiem i przeszłam przez kuchnię rozglądając się. Nic więcej tu nie znalazłam, tak samo w salonie. Szczerze mówiąc nie sądziłam że znajdę tu cokolwiek… mrocznego. Jeśli liczyłam na odkrycie jakiejś wielkiej tajemnicy, odpowiedzi musiałam szukać w piwnicy. To w nich zawsze ukrywa się swoje grzechy. A przynajmniej ja bym tak zrobiła, gdyby mieszkała sama. 

Przygryzając lekko wargę, uchyliłam drzwi piwnicy, a te zaskrzypiały złowrogo.

To dziwne. Zawsze oglądając horrory zastanawiałam się dlaczego główny bohater idzie tam, gdzie nie powinien, jakby był na tyle głupi, że nie widzi zagrożenia. Teraz jednak zrozumiałam, że ciekawość pomieszana z nadzieją, że to wszystko wymysł wyobraźni, skłania nas do pchania się w miejsca, gdzie wcale nie chcemy schodzić. Jak na przykład, w tym przypadku, była to ciemna piwnica.

W tym samym momencie usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe, i zamarłam. Chwilę później wychyliłam się jednak zza ściany by zobaczyć że pani Robbins właśnie wróciła, a nogę wciąż miała w gipsie, mimo iż chodziła całkiem zwyczajnie. Czyżby niezdjęty gips miał oszukiwać mieszkańców, że jej noga wcale cudownie nie wyzdrowiała?

 Kobieta zdjęła z ramion płaszcz i powiesiła na wieszaku, podczas gdy ja przechodziłam przez kolejny dylemat. Pokazać się jej, tym samym przyznając się do myszkowania w jej domu, czy zejść do piwnicy i poczekać aż zamknie się w sypialni, co często robiła po powrocie z różnych miejsc, i wtedy się wymknąć?

W ciągu sekundy podjęłam decyzję.

Zeszłam po schodach w dół, szybko się przekonując, że pomieszczenie jest zawalone jakimiś starymi gratami, które wcale nie wyglądają szczególnie groźnie. Jednak fala ulgi, która zalała moje ciało, równie szybko zastąpiona została napięciem.

Pod samą ścianą, pomiędzy niepotrzebnymi sprzętami kuchennymi, stała duża przenośna lodówka, która wiele mogłaby pomieścić. Podeszłam do niej powoli, obawiając się tego co mogę zobaczyć w środku. Uchyliłam ją odrobinę, jednak to co tam zobaczyłam, sprawiło że ledwie powstrzymałam się od krzyku.

W środku leżało ciało pani Robbins. Martwe!

Jej głowa była wygięta pod dziwnym kątem, a oczy puste, i bez cienia wcześniejszego życia. Czułam, że nie zniosę dłużej tego widoku.

Przykryłam usta dłonią, i trzęsąc się na całym ciele spojrzałam na drzwi u szczycie schodów. Skoro tamta kobieta nie była Panią Robbins, to kim była? Rozważyłam w myślach wszystkie możliwości, z trudem przywołując trzeźwość umysłu. Na żałobę przyjdzie czas, teraz jednak musiałam się skupić, na tym co najważniejsze. Kim ona była? Tylko dwie możliwości przychodziły mi do głowy.

Bardzo, bardzo zła siostra bliźniaczka. Albo zmiennokształtny.

Skłaniałam się bardziej ku tej prostszej możliwości. Ale co może zabić zmiennokształtnego? Kołek w serce? Srebrne kule?

Pokręciłam głową. Jedyne co wiedziałam o tych istotach to tyle co zobaczyłam w którymś z odcinku „Supernatural”, choć prawdę mówiąc i tego za bardzo nie pamiętałam. Zresztą to i tak nie miało znaczenia, gdyż jedyna rzecz w piwnicy jaka mogła służyć za broń, to kij bejsbolowy. Żadnych noży, ani pistoletu, czy nawet kołka.

Chwyciłam w dłoń kij bejsbolowy i weszłam powoli po schodach, starając się zachowywać jak najciszej. Jednak gdy moja dłoń znalazła się na klamce, drzwi nagle otworzyły się z rozmachem, ukazując stojącą w progu panią Robbins. A właściwie to nie panią Robbins, tylko zmiennokształtnego podającego się za nią.

– Sheila! Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła łapiąc się za serce – Nieomal przestraszyłaś mnie na śmierć! – opuściła ręce marszcząc brwi – I po co ci ten kij?

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że uniosłam go wysoko nad głowę, w każdej chwili gotowa do zadaniu ciosu. I zrobiłam to całkowicie instynktownie.

– Widziałam lodówkę! Wiem co pani zrobiła – rzekłam drżącym głosem.

Zmiennokształtna natychmiast przestała udawać miłą staruszkę. Jej oczy stały się zimne jak lód, a wyraz twarzy, twardy jak kamień.

– Wiedziałam, że z tobą będą problemy, odkąd tylko zobaczyłam cię po raz pierwszy – rzekła przeciągając sylaby – A szkoda. Gdybyś nie zaczęła węszyć, może byśmy się zaprzyjaźniły.

Nie zdążyłam się nawet zamachnąć. Następne co poczułam, to mocne pchnięcie, i przez ułamek sekundy leciałam, by zaraz potem boleśnie obijać się o każdy jeden schodek, czując ból i strach. Spadając nie myślałam o niczym odkrywczym. Życie nie przelatywało mi przed oczyma, nie zastanawiałam się znowu nad tym, kim do diaska jest ta kobieta, albo czy przeżyję upadek. Spadając, myślałam tylko o spadaniu, i o tym by jak najszybciej się ono skończyło.

Jednak gdy dotarłam do podnóża schodów, i uderzyłam o coś mocno głową, wiedziałam że powinnam była zostać w domu, albo chociaż lepiej przemyśleć plan. Zresztą teraz nie miało to już znaczenia. Leżąc czułam się zarazem ciężka, jak z ołowiu, i lekka jak piórko. Oba te uczucia przychodziły do mnie na zmianę, a potem nie było już nic. Pochłonęła mnie ciemność.

Zanim jednak całkowicie odpłynęłam, do głowy przyszło mi jedno słowo: Zemsta.

Koniec

Komentarze

To właśnie czułam stojąc pośrodku małej kuchni, i przyglądając się zaistniałej sytuacji.  ==>  bardzo by się przydał przecinek przed imiesłowem współczesnym.

Pani Robbins była kobietą po siedemdziesiątce, z krótko przyciętymi siwymi włosami, i ciepłym uśmiechem, który przemawiał praktycznie do każdego, przez co nie potrafiło się obok niej przejść obojętnie bez uprzejmego pozdrowienia, lub życzenia dobrego dnia.  ==> czy przecinek po ‘włosami’ naprawdę jest potrzebny? “Przez co”. Po właśnie , przez co? Przez most, dziurkę od klucza? Istnieją ładniejsze sformułowania, wprowadzające przyczynę, od tego panoszącego się potworka. Przecinek przed nie powtórzonym ‘lub’? 

Zawsze ją lubiłam, ze względu na jej radosne przysposobienie do życia i przyjazne spojrzenie szarych oczu, którym obdarzała wszystkich wokół. ==> przysposobienie to nie to samo, co usposobienie.

Gdy do niej zaglądałam, a zdarzało się to bardzo często, zważywszy na to że traktowałam ją jak babcię, której nie miałam.  ==>  to zdanie jest dziwne, żeby nie napisać, że pozbawione sensu. W tej postaci takie.  Coś zapowiada, obietnicy nie spełnia…  ‘Zważywszy na to’ nie leży w kontekście i stylu.

Lubiła snuć godzinami opowieści o swoim zmarłym mężu, którym zginął na wojnie, i o życiu jakie prowadzili ludzie, zanim ich świat opanowała nowoczesna technologia.  ==> ‘którym’ – literówka, czyli zdarzający się wszystkim drobiazg.

To bynajmniej nie wszystko, niestety… Jeżeli to “coś większego” z leadu wygląda podobnie…

Przykro mi, ale rewelacją ten tekst nie jest.

>>>>>>>>>><<<<<<<<<<

 

Z technicznych rzeczy dwie sprawy najbardziej rzuciły mi się w oczy. Pierwsza to nadmiar zaimka “który”, druga to fatalna interpunkcja. Na tyle zła, że utrudniała czytanie, nadmiar przecinków (chociaż czasem brakowało ich jednak tam, gdzie być powinny) sprawiał, że zdania wyglądały na poszatkowane. Co chwilę potykałam się o te przecinki.

Jeżeli chodzi o fabułę… Hm, nie zrozumiałam końcówki. Jaka zemsta?

Nie podobał mi się również styl. W ogóle nie czułam grozy, bo tekst napisałaś językiem jak powieści dla młodszych nastolatków. 

Pisz, wstawiaj tu swoje teksty. Nauki sporo, ale to dobre miejsce na naukę.

Niestety mało wciągająca fabuła. Można by to przeżyć, gdybyś lepiej opanowała budowanie nastroju. Ale czytałam tutaj dużo gorsze rzeczy. Myślę, że mogłabyś popracować nad tym pomysłem i wykrzesać z niego dużo więcej.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Do lektury przystąpiłam pełna obaw, bo skoro Autorka zapowiada, że dobrze się bawiła tworząc dziełko, naszło mnie dziwne przeczucie, że limit dobrej zabawy został wyczerpany.

I rzeczywiście. Mimo obiecanej zagadki, opowiadanie jest mało zagadkowe, dość miałkie, przegadane i w dodatku fatalnie napisane. Poza, co już wytknęła Ocha, zlekceważoną interpunkcją i nadużywaniem zaimków, w tekście jest sporo powtórzeń i wiele bardzo niezręcznie skonstruowanych zdań.

Mam jednak nadzieję, Kleopatro, że Twoje kolejne opowiadania przeczytam z większą satysfakcją.

 

i ga­pi­łam się na ko­bie­tę z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi i usta­mi, zu­peł­nie jak­bym zo­ba­czy­ła przy­by­sza z innej pla­ne­ty. – Ja też patrzyłabym na kobietę jak na dziwoląga, gdyby miała szeroko otwarte oczy i usta.

 

– Wszyst­ko w po­rząd­ku She­ilo? – wzdry­gnę­łam się… – – Wszyst­ko w po­rząd­ku, She­ilo? – Wzdry­gnę­łam się

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

– Eee… – nie po­pi­sa­łam się zbyt­nio swoją elo­kwen­cją, jed­nak cięż­ko mi było my­śleć, gdy pani Rob­bins zro­bi­ła w moją stro­nę kilka kro­ków, spo­glą­da­jąc na mnie ze zbyt­nią tro­ską. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

jed­nak cięż­ko mi było my­śleć… – …jed­nak trudno mi było my­śleć

 

po tych sło­wach cof­nę­łam się do tyłu… – Masło maślane. Czy mogła cofnąć się do przodu?

 

Gdy już się lekko otrzą­snę­łam, na wszel­ki wy­pa­dek prze­krę­ci­łam zamek w drzwiach. – Można przekręcić klucz w zamku, ale obawiam się, że z przekręceniem zamka w drzwiach mogą być spore problemy.

 

O ile zwia­da­mi można na­zwać zwy­kłe przej­ście przez ulicę i ciche po­dej­ście do jed­ne­go z okien domu pani Rob­bins. – Powtórzenie.

 

przed drzwia­mi wej­ścio­wy­mi. Sta­rusz­ka pra­wie nigdy nie za­my­ka­ła drzwi na klucz… – Powtórzenie.

 

za­wsze mogę jej to od­po­ku­to­wać, ko­sząc traw­nik… – Nie można odpokutować czegoś komuś.

 

skła­nia nas do pcha­nia się w miej­sca, gdzie wcale nie chce­my scho­dzić. – …skła­nia nas do pcha­nia się w miej­sca, do których wcale nie chce­my scho­dzić.

 

pod­czas gdy ja prze­cho­dzi­łam przez ko­lej­ny dy­le­mat. – Dylemat można mieć, ale nie można przezeń przechodzić.

 

Ze­szłam po scho­dach w dół… – Masło maślane. Czy mogła zejść po schodach w górę?

 

stała duża prze­no­śna lo­dów­ka, która wiele mo­gła­by po­mie­ścić. […] W środ­ku le­ża­ło ciało pani Rob­bins. – Czy to na pewno była przenośna lodówka???

 

trzę­sąc się na całym ciele spoj­rza­łam na drzwi u szczy­cie scho­dów. – Co to jest szczycie schodów?

 

je­dy­na rzecz w piw­ni­cy jaka mogła słu­żyć za broń… – …je­dy­na rzecz w piw­ni­cy, która mogła słu­żyć za broń

 

bo­le­śnie obi­jać się o każdy jeden scho­dek… – …bo­le­śnie obi­jać się o każdy scho­dek

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nijakie. Urywa się za szybko – koniec następuje tuż po właściwym zawiązaniu akcji. Historia bez większych zaskoczeń, bez jednego elementu, który pozwoliłby ją zapamiętać. 

Natomiast jeśli chodzi o formę, jest tutaj dużo niezbyt zręcznych sformułowań, gramatycznego niechlujstwa i błędów, żebym mógł ocenić ją pozytywnie, ale muszę przyznać, że nie jest najgorzej – widzę pewien potencjał.

A dlaczego pokazane palcem błędy jeszcze nie zostały poprawione? Przecinki żyją własnym życiem i spacerują swobodnie po całym tekście.

Sama historia… Grozy odrobinka, za mała jak na horror, a wyjaśnień wcale.

 

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka