- Opowiadanie: Obuhovic - Jak to krasnolud z goblinem kości rachowali

Jak to krasnolud z goblinem kości rachowali

Witam,

Oto mają Państwo zarówno zaszczyt, jak i przyjemność, przeczytać mój pełen błędów arcydebiut. Jest to troszkę skrócony fragment (ale bardzo dla mnie ważny) powieści którą zacząłem tworzyć około czerwca 2013. O tej odległej dacie nie zdawałem sobie nawet sprawy aż do teraz, więc chyba najwyższy czas? :)

Jest to prolog do owej książki, pierwsze jego zdania, które mają zachęcić do czytania. Więc jeśli ów początek na pokładzie statku bujającego się wściekle na falach pełnych konstruktywnej krytyki trafi szczęśliwie do portu, będzie to dla mnie najlepszy znak, że płynie on we właściwym kierunku.

Będę wdzięczny za ostre jak brzytwa komentarze, nie zostawiajcie suchej nitki. Miłej lektury!

Oceny

Jak to krasnolud z goblinem kości rachowali

Kubek z głośnym trzaskiem uderzył o stół, uwięzione w nim kości zagruchotały. Wszyscy stłoczeni wokół stołu, przy którym pojedynkowali się krasnolud i goblin, zaciskali coraz ciaśniejszy krąg wokół stolika przy którym toczyła się gra. Nie było słychać pośród zgromadzonych ni szeptu, ni szmeru, gdyż stosowne zakłady poczyniono już dużo wcześniej, a uwag nie wypadało teraz wymieniać. Narastało napięcie, którego widzowie nie mogli wręcz wytrzymać, lecz jednocześnie tak bardzo uwielbiali. Z jednego z kufli ulała się miarka piwa i z chlustem upadła na podłogę. Tedy krasnolud poczerwieniał ze złości, ale nie odwrócił swego wzroku, któren skupiony był na szarych źrenicach goblina. Zacisnął mocniej grube palce na trzymanym przezeń kubku i głośno przełknął, a odgłos ten prawie ozwał się hukiem pośród ciszy. Oparty o szynkwas, jednooki oberżysta, na ten znak począł napełniać kolejne kufle dla grających. Nie mógł pozwolić, by toczyli pojedynek o suchych gardłach, gdyż to dzięki takim jak oni, nierzadko napełniał swój trzos ponad oczekiwania.

W takie wieczory jak ten w karczmie zbierało się nieco więcej ciekawskich jegomości, którzy nie szczędzili swych kieszeni na napitki wszelkiego rodzaju. Wszystkie zakłady przechodziły przez jego lepkie ręce, a i zapewniony oraz zakwaterowany przezeń skryba był opłacany z pewnym naddatkiem przez uczestników.

Oberża ta, należąca do owego dalekiego kuzyna ogromnych cyklopów, stała nieopodal głównego handlowego traktu idącego od rzeki Danrui-tien do niedużego, acz znacznego miasta – Kamczetury. Rozmiary tegoż grodu wynikały z ogromu osad rozsianych wkoło po lasach i dolinach, pełne najróżniejszych stworzeń. Same miasto było bogatym ośrodkiem handlu, rozrywki i kultury, jakiej nie szło zaznać we wsiach, wolnostojących lepiankach czy wilgotnych jaskiniach. Jednakże ci, którzy gardzili miejskim zgiełkiem lub zwyczajnie nie stać ich było na takową wyprawę, zdecydowanie chętniej zaglądali do knajpy Jednookiego, zwanego Ślepiomem.

Oberżysta napełnił dwa wielkie kufle, aż piana wyciekła na szynkwas, dając znać stojącemu w kącie błękitnoskóremu dasamukowi aby zaniósł je do małego stolika pośrodku dużej izby, okrążonego ciasnym tłumem. Dasamuk miał aż czworo rąk, dlatego przeciśnięcie się przez gawiedź nie stanowiło dlań trudności, mimo dwóch pękatych kufli niesionych wysoko nad głowami. Rozganiając obecnych, mruczał pod nosem na lewo i prawo: "dajcie przejść, powietrza im dopuśćcie!".

Zaiste, ciężkie i gęste powietrze wypełniało izbę przez co jeden z siedzących przy stoliku, skryba, a z urodzenia gnom, ziewał dyskretnie nad pergaminem. W pomarszczonej, żółtawej dłoni dzierżył piękne pióro mieniące się złotem, wyrwane ze złotego pawia.

Dowodziło to jego przynależności do Izby Aba i Waldena, która to zapewniała dla pasjonatów kości wszelkie wysokiej jakości artefakty niezbędne do tej gry. Były to choćby smocze kości, rzeźbione kubki, piękny kuferek, w którym przychodziło wkrótce po nabyciu rzucać mistrzowskie wyniki, i wszystkie inne znamienite różności. Rzemiosło jakim trudnił się Ab i Walden było jedyne w swoim rodzaju, także samo jak ich duet złożony z centaura i człowieka. Prócz znanych w całym świecie wyrobów, zapewniali pod swym dachem odpowiednią edukację dla skrybów, choć nie zajmowali się tym osobiście. Dzięki temu rozpowszechniali swój wizerunek i budowali zaufanie dla swego zakładu. Złote pióro, którym skrobał po pergaminie gnom, służyło do zapisywania wyników osiąganych przez graczy, zwanych żniwami, których to wielkość stanowiła o zwycięstwie gracza.

Jak długo można by mówić o tych wszystkich partiach, rozegranych od niepamiętnych lat, snuć te długie historie kiedy grano o rzeczy ważne i mniej ważne. Jakże długo by jeszcze opowiadać można o tych wspaniałych pojedynkach, które przy złotych piórach i pięknych, rzeźbionych kubeczkach rozegrane były.

Kubek, który ściskał krasnolud nie był jednakże rzeźbiony, a i kości nie były wszak ze szczególnie wyrafinowanego surowca. Nic więc w tym dziwnego, że goblin pozwolił sobie na złośliwą uwagę:

 – Pokruszonymi chcecie grać, mości krasnoludzie? Tedy by ich więcej jak pięć było, a i kubek za niedługo pęknie wam w palcach. To nie nazbyt uczciwie zważając, żeśmy dopiero szkołę skończyli.

Uścisk krasnoluda zelżał nieco. Pochylił się nad stołem i zmierzył oponenta wściekłym spojrzeniem.

 – Moje kości, więc mnie wtedy co złego spotka. Jeśli choć jedna na dwoje pękła, wtedy wam bez zwłoki wiktoryję oddam. Wszyscy słyszeli? – spytał zebranych.

 – A jakże, słyszeli! – odpowiedziało mu kilka głosów.

 – A ty, skrybo?

 – Słyszał, słyszał… – westchnął znudzony gnom. – Ale się pośpieszcie, bo mi atrament wyschnie na proch. Albo, co gorsza, na pergamin kapnie i cała gra na nic będzie. To już bez znaczenia czy kości pękną czy nie. Splugawioną partyję sami liczcie.

Krasnolud natychmiast odsłonił kości. Karczmę wypełnił gromki okrzyk, rozległy się oklaski.

 – Cztery kwadry w pierwszym rzucie! Ha! – zawołał uradowany. – Co wy na to, panie goblin? Czy aby wam teraz kości nie pękną?

 – No, no. – gnom pokiwał głową z uznaniem. – Trzydzieści dwa punkty i bezsprzeczna przewaga. Zapisuję karocę, a jakże!

Goblin sięgnął po kości rozsypane po stole, wrzucił je do kubka i zamieszał. Wśród zebranych znów nastała grobowa cisza. Odstawił kubek dnem do góry, może nie z trzaskiem, lecz charakterystycznym stukiem. Cały czas nie odrywał wzroku od oczu przeciwnika. Odsłonił kubek. Wśród widzów rozległy się przeciągłe jęki zawodu, a na ustach krasnala pojawił się drwiący uśmiech, skryty w gęstwinie brody.

 – Biga z kołami w poprzek. Nie staracie się, zielonkawy, choć tyle par oczu na was spogląda. – stwierdził gnom.

Goblin chwycił trzy z leżących kości, wrzucił do kubka i wysypał je z powrotem na stół. Wynik był dużo lepszy, wielu pokiwało głową z uznaniem.

 – Mały sekwens. – gnom zapisał wynik na pergaminie. – I oto nam właśnie chodziło. Tylko piętnaście punktów, ale jak najbardziej udany rzut.

Kolejny rzut krasnoluda nie był już tak udany, gdyż musiał skorzystać ze wszystkich trzech możliwych rzutów. Ale na koniec zdobył aż dwadzieścia siedem punktów. Goblin odpowiedział zaledwie dwunastoma. Po następnej kolejce podbili stawkę. Po następnych trzech ponownie i ponownie. Przez cały czas szala zwycięstwa wyraźnie przechylała się na stronę krasnoluda. Kiedy pergamin był już prawie w całości zapisany i goblin wydawał się przegrywać właśnie trzos złotych monet, zdarzyła się rzecz niesłychana. Upojony swym zwycięstwem krasnolud uderzył o stół tak mocno, że gliniany kubek rozprysnął się na wszystkie strony, a jego grube palce przygniotły tak wysłużone już kości. Gdy odjął powoli dłoń okazało się, że zamieniły się w pogruchotaną, bezużyteczną kupkę gnatów. Wszystkim obecnym aż zaparło dech w piersiach. Goblin siedział z rozdziawioną gębą, nie dowierzając własnemu szczęściu. Rozgoryczony skryba uderzył łysym czołem o stół przed sobą.

 

– To… To… – wymamrotał krasnolud patrząc na wszystkich z osobna szeroko otwartymi oczyma. Goblin wstał, otrzepał ubranie i wyciągnął zieloną rękę nad stołem.

 – Więc, mości krasnoludzie, jako się rzekło. Wiktoryja, jak i wasze złoto, idzie do mnie.

 – Nie!… – zaprzeczył tamten.

 – Wszyscy słyszeli… – przypomniał goblin.

 – Nie!

 – Słyszeli. – zauważył gnom, nie podnosząc głowy ze stołu.

 – Nie!

 – Słyszeliśmy. – potwierdzili zebrani.

Krasnolud sięgnął drżącą ręką za pazuchę i wyciągnął skórzany woreczek.

 – Mam drugi komplet.

 – Nie. – gnom aż skarcił go spojrzeniem. – Zasady wyraźnie zabraniają.

 – Te nie pękną!

 – Nie! – krzyknął poirytowany goblin.

 – Toż to zaledwie dwie kolejki! – krasnolud nie dawał za wygraną.

W odpowiedzi skryba chwycił pergamin i przedarł go w pół.

 – Teraz już to nieco więcej kolejek. Dobranoc waszmościom! – powiedział i odszedł w stronę schodów prowadzących do izb sypialnych. Goblin ponownie wyciągnął rękę w stronę krasnoluda.

 – Jako się rzekło.

 – To kupa pieniędzy!… Zagrajmy jeszcze raz. Przecież wy to uwielbiacie, prawda? Widać po was. – ujął go za rękę i zaczął nią gorączkowo potrząsać. Nagle z rękawa goblina wyleciało małe, szklane naczynie z niebieskawym pyłem. Goblin wyrwał rękę, błyskawicznie je chwycił i zaczął uciekać. Niefortunnie wpadł wprost w krąg widzów, który jeszcze nie zdążył się rozejść po rzekomej porażce krasnoluda. Ten tymczasem w mig zrozumiał, że został bezczelnie oszukany i począł, wyraźnie rozjuszony, wspinać się na dzielący ich stół.

 – Ty zasrany kanciarzu! Przechero! Mnie ze złota wydymać chciałeś? Mnie?! – wściekał się krasnolud chwytając go za odzienie i przyciągając do siebie. Goblin nie zdołał przecisnąć się przez tłum, więc zwarli się w boju. Spadł na niego grad ciężkich ciosów, wyśliznął się prędko z uścisku i wskoczył pod stół. Chwycił go od spodu i podniósł błyskawicznie, szarżując na przeciwnika. Porządny, solidny, dębowy stół przez kilka chwil stanowił należytą zaporę między nim, a masywnym jak taran niewysokim brodaczem. Rozległ się krzyk pośród gawiedzi, kiedy krasnolud chwycił za broń. Stół uległ po dwóch uderzeniach topora, a w karczmie zrobiło się niemałe zamieszanie.

Widzowie, z początku rozbawieni bójką tych dwóch, przerażeni zaczęli chować się po kątach, gdy tylko ujrzeli ostrze w ręku opętanego bitewnym szałem krasnala. Przewrócono stoły, krzesła, kufle, ludzi. Ze ścian posypały się ozdoby, świece spadły na podłogę i zajęły ogniem niektóre z ubrań i obrusów. Krzyki oburzonego Ślepioma i jego dasamuka ginęły w ogólnym zgiełku. Nikt nie zauważył nawet, kiedy ktoś wyważył karczemne drzwi.

 I jak to mawiają, często jedno nieszczęście, rychło sprowadza i drugie.

Koniec

Komentarze

Nie wiem, co tu się wydarzyło. Goblin oszukiwał? Ale jak? Niewiele mi mówi niebieski płyn… Opisy świata to to, czego ludzie nie lubią i w tym wypadku się sprawdza. Trzeba je przemycać nieco ciekawszymi metodami. Oprócz tego stylizacja momentami kuleje i to bardzo. Nie licząc: przezeń i pochodnych, które zostały chyba dobrze zastosowane, za to nie pasują do reszty tekstu. Są jakby wciśnięte na siłę. Albo:

któren skupiony

Pierwszy raz widzę coś takiego. Wracając: stylizacja na siłę. Opisy świata niepotrzebne w tym fragmencie, wciśnięte również na siłę. Sama akcja, o ile przegrana krasnoluda była w jakimś stopniu ciekawa (acz głupia, bo z tego co rozumiem, to sam rozwalił kości… damn… rly?), to reszta nie wciągnęła. Wielu potknięć nie zauważyłem, nie mam dziś czasu czytać raz jeszcze, jakieś tam były, ale nie najgorzej.

Cóż więc rzec? Taki sobie ot fragment, zanim zrobię sobie kawy, zapomnę, że go przeczytałem :(

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Kwisatz – Dziękuję tym serdeczniej, że jesteś pierwszym komentującym w moim życiu :) Spodziewałem się krytyki odnoszącej się do naciąganej archaicznej stylistyki. Co do niebieskiego pyłu, to fak! tycznie nie dostrzegłem, że jego działanie jest wyjaśnione zaledwie dwa akapity dalej (których to już nie wkleiłem)…

Być może przerazi Cię fakt, że uciąłem tu jedną stronę opisu – gdyż nie chciałem żeby jego nadmiar był odrzucający (wiem jak to jest, “Nad Niemnem” te sprawy). Widzę, że uczyniłem słusznie.

Zobaczymy co powie reszta ale obawiam się, że może faktycznie będę zmuszony przesunąć tę całą scenę nieco głębiej :(

 

P.S. Jestem wzruszony, że padły słowa “ciekawa” i “nie najgorzej” :D

Mój komentarz będzie tak ostry, że można by mu doczepić jelec i mówić, że to miecz ;]

 

A tak serio poniżej kilka uwag. Niestety niezręczności językowych jest więcej, wybrałem niektóre.

 

Dobry tytuł – intryguje, zachęca do czytania.

Bogate słownictwo i fajna stylizacja języka.

Ciekawy pomysł.

 

mój pełen błędów arcydebiut. – Robisz sobie antyreklamę. Domyślam się, że to przez skromność, ale wg mnie zniechęca czytelnika.

 

a odgłos ten prawie ozwał się hukiem pośród ciszy. –  To w końcu ozwał się czy nie?;) No i odgłos się ozwał… i to hukiem… Nie brzmi to dobrze.

W takie wieczory jak ten w karczmie (…) – (…) przy złotych piórach i pięknych, rzeźbionych kubeczkach rozegrane były. – może ja jestem marudny, ale wg mnie ten fragment nic nie wnosi, a tylko zaciemnia całość i niepotrzebne spowalnia tempo. Wydaje mi się, że wrzucasz zbyt dużo informacji w zbyt krótkim czasie.

Odstawił kubek dnem do góry, może nie z trzaskiem, lecz charakterystycznym stukiem. – rozumiem, że chcesz być precyzyjny, ale myślę, że dobrze byłoby zdecydować się na jedno określenie.

 

Niefortunnie wpadł wprost w krąg widzów, który jeszcze nie zdążył się rozejść po rzekomej porażce krasnoluda. – wiadomo, że po rzekomej porażce krasnoluda, nie ma potrzeby tego pisać.

 

Nie rozumiem zakończenia. W jaki sposób szklane naczynie z niebieskawym płynem pomogło goblinowi wygrać?

 

Mam wrażenie, że dobrze zrobiłoby temu tekstowi, gdyby go nieco przyciąć. Mniej słów, mniej informacji (choć może to tylko takie moje zboczenie :)). Poza tym, o ile – jak pisałem – sam pomysł mi się podoba, brakuje mi czegoś, co by mnie przekonało, że opisana rozgrywka pomiędzy krasnoludem i goblinem ma jakieś znaczenie, jakiś większy sens. Tymczasem czytając ten fragment w głowie pojawiała mi się myśl “I co z tego?”

 

Wybacz, że tak się czepiam, ale rozumiem, że po to właśnie zamieściłeś tutaj ten utwór, żebyśmy się czepiali :).

 

Pozdrawiam!

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Szanowny El Lobo :)

Wszelkie czepialstwo jest mile widziane. Mój pełen błędów arcydebiut to wcale nie antyreklama, ale właśnie zachęcanie do krytyki, na którą bardzo liczę.

W zasadzie jest ze mną tak jak mówisz. Fajne tytuły, ciekawe pomysły, nieubogi język. Jednak czytając swoje opowieści po jakimś czasie, zdaje sobie sprawę że warsztat leży. Nie potrafię wczuć się za bardzo w czytelnika, bo podnieca mnie spisywanie tego co aktualnie w głowie mam (taki pisarski fetysz :P), a przecież kogoś może to śmiertelnie znudzić? Wyobraźnię mam, nie powiem. Ale umiejętności do szlifu.

Dziękuję za wszystkie uwagi, są dla mnie bezcenne, postaram się poprawić wkrótce to i owo.

 

…a odgłos ten niby hukiem ozwał się pośród ciszy. – czy tak jest lepiej?

 

Co do samego sensu tejże sceny… Hm, może źle się wyraziłem. Wychodzi na to, że jest to taki beztroski wstęp do wszystkiego co dzieję się tuż po ostatniej kropce. Głupio wyszło :(

a odgłos ten niby hukiem ozwał się pośród ciszy. – bardziej logicznie, ale nadal przekombinowane. Tym bardziej, że tak naprawdę chodzi tylko o to, że krasnolud przełknął :).

 

Wydaje mi się, że jak na beztroski wstęp jest to zbyt rozbudowane, nie objętościowo, tylko pod względem ilości informacji, jakie czytelnik musi przyswoić.

 

Co do Twojego warsztatu – przychodzi mi na myśl książka Stephena Kinga Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika. King pisze o zasadzie, która brzmiała bodajże tak: druga wersja = pierwsza wersja – 10%. Czy to działa – nie mam pojęcia, King pisze, że tak :)

 

 

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Obuhovic, wrzuć następnym razem tekst na betalistę i ogłoś to w odpowiednim wątku w hydeparku, albo zaproś kogoś, kogo stąd znasz – wtedy ludzie, przed publikacją, przejrzą tekst i powiedzą, co im się podoba, nie podoba, wskażą błędy itp. Popracują z Tobą nad tekstem, przed pokazaniem go światu. Oprócz tego zdobędziesz, tak potrzebną, wiedzę i polepszysz warsztat :)

 

Tu masz co i jak.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

a odgłos ten niby hukiem ozwał się pośród ciszy. – bardziej logicznie, ale nadal przekombinowane. Tym bardziej, że tak naprawdę chodzi tylko o to, że krasnolud przełknął :).

Tak… ale to nie byle jaki krasnolud :)

 

Powiem tak… nie bardzo lubię książki, które zaczynają się tylko i wyłącznie wartką akcją, dialogami a nie ma nawet opisu jak kto się ubrał, czy jak wygląda okolica – czyż książka już od pierwszych liter nie powinna budować w głowach czytelników opisywanych czule obrazów?

Może się mylę, niektórzy nawet napiszą że na pewno się mylę… itd.

 

Tak jak już mówiłem – wyciąłem stąd dość długi opis, więc to już będzie trzecia wersja, a wg Twojego wzoru będzie równa = pierwszej wersji – 20%

Jak tak dalej pójdzie, to nic nie zostanie :P

Sęk w tym, że informacja o tym, że w karczmie (której nie znamy i mamy ją w głębokim poważaniu) co wieczór zbierają się tłumy, czy jakoś tak, jest informacją o świecie, którego nie znamy (który również mamy w głębokim poważaniu, dopóki nas nie zainteresuje). O takie opisy chodzi MI. Moja opinia, nie kopiować, nie kopiować!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Dzięki Kwisatz, czytałem ów poradnik. Czytałem wszystkie poradniki ze strony (Antywarsztaty profesora Zaimka to miód, cyna i malina! :) 

Znajomych nie mam, to zostaje hydepark. Aczkolwiek, jako samouk musiałem wrzucić coś własnego, bez interwencji z zewnątrz (kłamca! czytałeś przecież nasze poradniki!) i sprawdzić czy z tej gliny będzie dzban, a z owej mąki chleb.

 

Na pewno skorzystam z Twojej rady, bo czeka mnie “zbiór opowiadań o tajemniczym Sokolniku”. Ciężki temat, bo nigdy nie potrafiłem ograniczyć się do jednego wątku, a tutaj ma tak być. Może ktoś czytający ten komentarz skusi się na betowanie? :D

 

wish me luck!

 

EDIT: No właśnie widzisz, gdzie tkwi błąd? :( W tym, że to nie jest dobry moment żeby zainteresować takim opisem? Czy może to, że nie jest on szczególnie ciekawy żeby zainteresować? To mnie trapi najbardziej!!

Wzór nie jest mój, podaję go za Stephenem Kingiem.

 

Co do reszty – nie zamierzam się spierać, przekazałem moje odczucia i to wszystko :)

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Opis jak opis, opisać można wszystko, można to zrobić ciekawie, lub nie. Sęk w tym, że nie ma recepty i uniwersalnej odpowiedzi na Twoje pytanie: moment i treść muszą się zgrać. Niemniej w opowiadaniach rzeczy dotyczące świata, jeśli nie są w symbiozie z akcją, raczej nie są na miejscu.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

El Lobo – dla jasności, uważam że Stephen King jest kimś kogo warto cytować. Ale wzór o pierwszej i drugiej wersji wyniosłem od Ciebie, nie zważając na tym po kim podajesz :P I broń Boże nie spierałem się z Tobą, wszystkie uwagi wchłonąłem i wprowadzam od teraz powoli w życie. Mam nadzieję, że innego wrażenia nie odniosłeś

 

Kwisatz – Nie liczyłem na uniwersalną odpowiedź, tylko o ten konkretny fragment. Ale ok :) Podobnie jak w przypadku drugiego kolegi – wszystkie uwagi chowam w głąb mej literackiej duszy i skorzystam z nich na pewno.

 

Kwisatz. El Lobo. Panowie, zdarliście ze mnie dziewictwo prawdy o tekstach pisanych mym sercem i ręką, wspólną myślą połączonymi. Jeszcze raz stokrotne dzięki i zapraszam do czytania mych przyszłych tekstów. Nie omieszkam też przejrzeć literaturę Waszego autorstwa w myśl zasady “Kim jest ten, kto raczy mnie swym komentarzem obdarowywać?” :D

Powiem tak: nie jest źle, ale jeszcze też i nie tragicznie.

 

Warsztatowo, tekst leży i kwiczy: często gubisz podmioty (szczególnie podczas finałowej szarpaniny), interpunkcja też pozostawia zbyt wiele do życzenia, żeby przejść obok niej obojętnie (zgubione przecinki, błędy w zapisie dialogów, etc). Niektóre zdania dosyć niezgrabne, stylizacja raczej rozlazła.

W opisach też jest chaos, nie wszystko da się zrozumieć, niektóre są albo upchane za bardzo na siłę w jedno miejsce, a inne – rzekłbym – zgoła niepotrzebne.

Odnośnie samej fabuły, to też szału nie ma. Wiem, że to początkowy fragment i – w teorii – masz jeszcze setki stron powieści, żeby się rozpędzić, ale jeśli nie zdołasz od początku przykuć uwagi czytelnika, to już zasadniczo masz połowę porażki. A mnie jakoś nie porwało. Zaznaczonego w tagach humoru też nie wypatrzyłem, choć muszę przyznać, że w sumie dosyć lekko jest to napisane i pewnie czytałoby się zupełnie przyjemnie, gdyby nie liczne niedoskonałości. Motywu z tym niebieskim czymś w rękawie goblina Cieniu nie poniał – to był jakaś antonim “Kropelki”? – a krasnolud pipa.

No i pamiętaj, że porywając się na pisanie typowego fantasy, będziesz miał raczej stromo pod górkę, bo z tego co widzę, rynek raczej odgryza elfom głowy, a potem sra krasnoludami, więc nawet mistrzostwo we władaniu piórem – do którego na razie jednak sporo Ci brakuje – może nie wystarczyć, żeby podbić rynek. Na mój gust, żeby mieć szanse nie zgubić się w tłumie opartych na tej samej kliszy dzieł, musiałbyś ze zgranego jak kości krasnoluda materiału wycisnąć coś naprawdę świeżego i ciekawego.

Mam nadzieję, że będziesz próbował.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Szanowny Cieniu Burzy :)

Ślicznie dziękuję za poświęcony memu fragmentowi czas i mocnym (acz bolesnym) uwagom. Widzę, że już kolejna osoba wytyka mi te same błędy, więc już dość dobrze wiem co jest tak, a co nie. Z takim to arsenałem krytyki ruszam dalej w bój, mądrzejszy i silniejszy o Wasze spostrzeżenia.

 

Ale utwierdziłeś mnie na pewno w czymś, o czym myślę już o dłuższego czasu. Mianowicie, że porwałem się z motyką na słońce. Dlatego chyba faktycznie odłożę na chwilę ten projekt to szuflady i może na rozgrzewkę wezmę się za coś lżejszego? Chociażby za opowiastki o których wspomniałem w poprzednich komentarzach? :P

Cieszę się niezmiernie, iż padł z Twojej strony jeden malutki komplemencik tj. “lekko napisane”. Nie wszystko więc stracone, choć od totalnego dna podobno łatwiej się odbić! :)

 

Skruszony teraz jestem dosyć mocno, ale obiecuję porywać Was następnymi tekstami bardziej i coraz bardziej. A przynajmniej będę się starał.

Napiszę tylko moje generalne odczucia, te początkowe opisy są niepotrzebne, wpierw musisz zainteresować czytelnika, a później mu to opisać. Jednak po przebiciu się przez charakterystykę skryby, akcja miło się rozwinęła i…. koniec. Kumam, że to demo Twojego dzieła, ale nie wyrywa się kromki chleba z ust głodującego ;) Nie rozumiem jednak zarzutów co do niebieskiego płynu z rękawa goblinu, to jest ukłon w stronę wyobraźni czytelnika, to nie dzieło naukowe, by wszystko miało być wytlumaczone :)

F.D

Szanowny Panie Czystka z Clintem Eastwoodem w avatarku :D

 

Bardzo miłe słowa, za która serdecznie dziękuję. Wyrwana kromka to chyba najlepszy sposób na zaciekawienie… Być może wyrwałem ją po prostu w nieodpowiednim momencie. Zarzut co do opisów jest dla mnie już oczywisty, dopisuje sobie kolejny punkcik karny (podpisany Twoim imieniem) pod tą kwestią.

 

Co do niebieskawego czegoś… Czemu wszyscy wmawiają mi że to płyn, skoro od samego początku miałem na myśli pył ? :D

Ładnie powiedziane – ukłon w stronę wyobraźni czytelnika, ale wg mnie raczej miał budzić pewne domysły. Jak już wspomniałem wcześniej, kwestia pyłu jest rozwiana dwa akapity dalej.

 

Jeszcze wrócę na chwilę do użytego przez Ciebie słowa demo… Hm. Powiem tak: To były bodajże pierwsze słowa jakie napisałem do tej powieści. Ulegały modyfikacji milion razy od tych minionych trzech lat, ale generalnie zamysł był ten sam – archaiczna stylistyka, bohaterzy rasy nieludzkiej i coś osobistego. Bo, trzeba Wam wiedzieć, jestem chorobliwym pasjonatem gry kości i może tu popełniłem błąd, gdyż chciałem przemycić do dzieła coś, co dla mnie jest zrozumiałe, budzi aluzje i pozwala powspominać setki rozegranych partii ze znajomymi.

Czy Wy też często utożsamiacie się z własnymi utworami i wpadacie w podobną pułapkę? :)

Nie chcę napisać, że już nie, bo to kwestia zupełnie subiektywna, natomiast sam nie uważam, żeby czytelnik musiał wszystko rozumieć od deski do deski. Natomiast kiedy wieszasz strzelbę na ścianie, wiec, że musi wystrzelić. Może nie tu i teraz, ale w ogóle – nie dwa, niewidzialne dla nas, akapity dalej.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Chyba rozumiem, co masz na myśli :)

Następnym razem postaram się więc wrzucić fragmenty, gdzie otwarty wątek jest również w danym fragmencie zamknięty.

Nowa Fantastyka