- Opowiadanie: dorot - Jak przeżyć apokalipsę i nie zwariować?

Jak przeżyć apokalipsę i nie zwariować?

Oceny

Jak przeżyć apokalipsę i nie zwariować?

1

Nie wiem czy cokolwiek co tutaj napiszę zostanie kiedyś przez kogoś przeczytane. Nie wiem ilu z nas udało się przetrwać. Codziennie patrzę przez okno w nadziei, że zobaczę kogoś żywego, ale krajobraz jest niezmienny: wszędzie stoją porzucone lub zepsute samochody, walają się śmieci i leżą trupy. Mija już piąty dzień od kiedy nie ma prądu i bieżącej wody i zaczął się właśnie 4 tydzień od kiedy to wszystko się zaczęło. A mówiąc to, wiecie co mam na myśli. A jeśli nie, choć trudno mi w to uwierzyć, to pozwólcie, że naszkicuję wam moją obecną sytuację.

Pamiętacie może ten film, w którym głównym bohaterem jest ostatni człowiek w postapokaliptycznym świecie, który za dnia ćwiczy po jakieś 5 h dziennie na wysoko zawieszonym drążku, lata bez koszulki, jeździ samochodem ulicami opustoszałego Nowego Jorku, za towarzysza ma jedynie wiernego psa, a w nocy ukrywa się przed zgrają morderczych zombie?

Jeśli tak, to musicie wiedzieć, że znalazłam się w dość podobnej sytuacji, może z kilkoma drobnym różnicami:

1. Nie mieszkam w Nowym Jorku, tylko w Poznaniu. Zawsze chciałam polecieć do Nowego Jorku i przejść się Manhattanem, ale wobec tego, że upadł najprawdopodobniej cały transport międzynarodowy oraz faktu, że nie wychodzę z domu w obawie przed atakiem, to marzenie muszę na razie odłożyć w czasie.

2. Nie mam samochodu. Nie mam nawet prawa jazdy. Wspomniałam już, że nie wychodzę z domu?

Wiem, to trochę źle wróży moim zapasom żywnościowym. Wczoraj wszystko dokładnie przeliczyłam i oto co mi jeszcze zostało:

14 konserw rybnych

10 jajek

pół kilo cukru

pół paczki chleba tostowego

1 kilo kiełbasy

1 litr mleka

4 litry wody mineralnej

spleśniała kostka sera

Mmmh, pyszności.

3. Nie mam na brzuchu sześciopaku, a jestem pewna że, zgodnie z lekcjami udzielonymi przez twórców filmów katastroficznych, w których wszyscy bohaterowie są napakowani i od 20 lat ćwiczą kung-fu, uchroniłoby mnie to przed atakiem oszalałych zombie. Albo zostałabym chociaż ulubienicą widzów. A tak mam przechlapane.

Teraz jest mi trochę wstyd, że dnie spędzam na kanapie zamiast zacząć ćwiczyć brzuch. Nie mam już wymówek w stylu: śpieszę się do pracy/na uczelnię, jestem wykończona po pracy/uczelni, muszę umyć włosy, jestem taka śpiąca, zacznę ćwiczyć po Mam talent, jestem po obiedzie, jestem przed obiadem etc. Och, kogo ja oszukuję, jestem nie tylko tchórzem, ale do tego leniem.

4. Nie mam psa. Mam za to świnkę morską, która zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że świat chyli się ku upadkowi i w najlepsze wcina resztki trawy. Przysięgam, że gdyby była trochę większa wciągnęłaby połowę wyposażenia mojego wynajmowanego mieszkania. Gdyby przyszło nam zmierzyć się ze śmiercią głodową stawiam 10 zł na to, że to ona zje mnie.

5. Za nic na świecie nie wiem czym jest to cholerstwo, które czai się w ciemnościach. Kiedy parę tygodni temu zaczęły pojawiać się wiadomości na temat wirusa myślałam, że to nic poważnego. Ale wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego – zaczęli znikać ludzie. Nie pojedyncze osoby, całe grupy ludzi np. studenci z mieszkania na trzecim piętrze. Ich rodziny zgłosiły zaginięcia na policji i na całym osiedlu pojawiły się zdjęcia z cyklu ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Aż tu nagle 3 tygodnie temu, dwójka z piątki zaginionych studentów pojawiła się w mieszkaniu. Z tego co słyszałam przez drzwi, nawet policja nie mogła sobie z nimi dać rady. Najbardziej przerażające było jednak to, że kiedy w końcu ich złapano zamiast krzyków i wrzasków słyszałam charczenie i wycie, zupełnie jakby byli zwierzętami, a nie ludźmi.

Od tego czasu nie wychodzę z domu. Od tego czasu nie poszłam do pracy i co najdziwniejsze Pan Terla, mój szef w barze, w którym pracuję jako kelnerka nie zadzwonił do mnie wściekły z pytaniem Gdzie ty, do cholery, jesteś?! Od tego czasu nie miałam też kontaktu z nikim innym. Nikt nie odbiera telefonu, nikt nie odpisuje na maile. Czy to oznacza, że zostałam zupełnie sama na świecie?

 

2

Małe podsumowanie zapasów żywnościowych:

5 konserw rybnych

2 jajka

trochę cukru

1 litr wody

jeszcze bardziej spleśniała kostka sera

 

Nadal nie wiem co dokładnie dzieje się na świecie. Cały czas pozostaję w domu. Coraz więcej dziwnych rzeczy dzieje się jednak na zewnątrz. Wczoraj po raz pierwszy od dawna widziałam na ulicy ruch. Pojawił się wóz strażacki, który na sygnale pędził na pełnym gazie ulicą Zamenhofa, kosząc po drodze pas zieleni oddzielający dwa przeciwne pasy ruchu. Następnie wylądował na słupie powodując tym samym okropny rumor. Nikt nie wysiadł z pojazdu. Pojawił się za to ktoś inny, oni. To wtedy tak naprawdę zobaczyłam ich po raz pierwszy. Kiedy wóz wylądował na słupie i spowodował ten cały hałas, musiało to przyciągnąć ich uwagę.

Poruszali się powoli. Wyglądało to tak, jakby zmuszali każdą część swojego ciała do ruchu. Najpierw ramię do przodu, potem jedna noga, drugie ramię, druga noga. Człap, człap. Było ich trzech: 2 mężczyzn i kobieta. Wydawali z siebie ciche warknięcia, nie wiem czy w ten sposób się komunikowali czy też nad tym zupełnie nie panowali. Człapali w kierunku rozbitego wozu. Wkrótce zniknęli z pola mojego widzenia i więcej ich już nie zobaczyłam.

Kiepsko sypiam. Przeważnie budzę się co godzinę i sprawdzam czy nikt nie dostał się do domu. Dostałam na tym punkcie lekkiej paranoi. Zabarykadowałam drzwi wejściowe do mieszkania stołem, na który poustawiałam szklanki. Gdyby ktoś dostał się do środka szklanki pospadałyby na ziemię i potłukły budząc mnie. Nie wiem czy te zdechlaki, jak czasami ich nazywam w myślach, potrafią wspinać się po ścianach (moje mieszkanie jest na 4 piętrze), ale na parapecie na wszelki wypadek poustawiałam talerze i miski.

W nocy często słychać przerażające wycie. Czasami gdzieś w oddali, a czasami bardzo blisko. Do tego dochodzą też inne odgłosy: drapanie, rozrywanie, gniecenie, przewracanie, szuranie, mlaskanie i skomlenie. Czuję się jakbym grała w zdechlakowe Jumanji.

Laptop działa jeszcze na resztce baterii i od czasu do czasu sprawdzam pocztę lub wysyłam wiadomość. Nikt nie odpisuje na moje maile. Główne strony największych polskich portali nie są aktualizowane od ponad miesiąca.

Niestety wiem, że nieuchronnie zbliża się dzień mojego wyjścia na zewnątrz. Zmniejszające się zapasy żywności powodują, że nie mam innego wyboru. Muszę zrobić listę rzeczy, które chcę zdobyć na zewnątrz. Planuję podróż za dnia, mam wrażenie, że wtedy te potwory stają się wolniejsze. A może to tylko myślenie życzeniowe?

 

3

Małe podsumowanie zapasów żywnościowych:

naprawdę spleśniała kostka sera

 

To dziwne, ale kiedyś, jeszcze w czasach kiedy zombie były tylko bohaterami horrorów, z chęcią zostawałam w domu i byłam raczej obserwatorem niż uczestnikiem życia, które toczy się wokół mnie. Ludzie umawiali się do kina, na koncerty, do pubów, ale ja po 12-godzinnej zmianie w czasie której podawałam frytki i kawę miałam dość. Mieszkanie było dla mnie azylem, w którym czułam się bezpieczna, odizolowana od całego świata. Byłam tylko ja i moje myśli. Nie wiem czy żałuję mojego postępowania. Gdybym zachowywała się inaczej to być może nie pisałabym teraz tych słów, a byłabym warczącym zdechlakiem, który myśli tylko o tym, aby dorwać nieprzytomnego kierowcę wozu strażackiego. A tak mam wybór. Mogę sama zdecydować jaki będzie mój koniec. Od kilku dni każdej nocy powraca do mnie koszmar. Stoję sama pośrodku centrum handlowego. Zewsząd dobiega do mnie złowieszcze warczenie, a ja czuję, że ogarnia mnie panika. Fala gorąca rozchodzi się po moim ciele, ręce zaczynają mi drżeć, na czole pojawiają się krople potu, a nogi robią się jak z waty. W tamtej chwili myślę tylko o tym czego nie zdążyłam jeszcze znaleźć. Zanim wyszłam z domu spisałam na kartce wszystko czego potrzebuję. Nagle czuję, że kurczowo ściskam coś w ręce. To ta mała kartka papieru, na której zapisałam baniak wody mineralnej, konserwy, chrupkie pieczywo i inne produkty, które nie psują się łatwo. Zdążyłam już zdobyć karmę dla świnki, ale wszystko wskazuje na to, że jednak nie zdołam zabrać tego wszystkiego do domu. Umrę tutaj, na tej stercie ubrań, potłuczonych jajek i jakiejś słodkiej rozlanej ohydy o zapachu owoców leśnych. Po stanie produktów dookoła mnie można się domyślać co musiało się dziać jeszcze niedawno w sklepie. Najpewniej wybuchła panika i ludzie rzucili się do ucieczki zostawiając wózki wypchane towarami. Cały czas czekam na jakiś ruch, najmniejsze poruszenie, ale nadal jedyne co słyszę to warczenie.

Nagle moim oczom ukazuje się napastnik. Porusza się bardzo szybko, prawie biegnie w moim kierunku. Nie widzę dobrze jego twarzy bo skrywa ją kaptur od upaćkanej czymś czerwonym bluzy.

Wygląda na to, że się myliłam. Zdechlaki wcale nie są szybkie tylko w nocy, ale również za dnia. Słyszeliście pewnie motyw stary jak świat, że w obliczu zbliżającej się śmierci działa coś na zasadzie projektora i widać całe swoje dotychczasowe życie? Cóż, w moim wypadku tak się nie dzieje. Albo to jeszcze nie koniec albo wszechświat nie ma mi za wiele do pokazania. Zamiast tego czuję przypływ adrenaliny. Rozglądam się gorączkowo wokół siebie i chwytam pierwsze co mam pod ręką – konserwę rybną i z całym impetem celuję nią w mojego oprawcę. Nie spodziewa się tego. Puszka trafia go prosto w nos, potyka się i wywija orła na środku sklepu. I wtedy budzę się zlana potem.

Zgodnie z moim zegarkiem jest godzina 5:40. Usłyszałam kiedyś od mojej koleżanki, że nad Poznaniem jest najpiękniejsze niebo jakie kiedykolwiek widziała. Nie mogę się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Tylko tutaj widziałam najpiękniejsze skupiska chmur, tworzące różowe, pomarańczowe i fioletowe warstwy puchu. Także teraz, wczesnym rankiem moim oczom ukazał się wschód słońca okraszony złocistymi chmurami na tle bladoniebieskiego nieba. Całkiem ładny początek dnia – w sam raz na zakupy ze zdechlakami.

Przed wyjściem z mieszkania trzykrotnie sprawdzam czy na ulicy obok mojego bloku nie kręcą się żadne zdechlaki. Teren wydaje się być czysty. Najbardziej problematyczne okazuje się jednak wyjście na korytarz. W moim bloku są dosyć wąskie korytarze, w dodatku nie ma żadnych okien, przez które wpadłoby trochę światła. Nie ma prądu więc na korytarzu nie pali się żadna żarówka. Nie słyszę jednak żadnego warczenia czy pomrukiwania. Przez mój wizjer niewiele widać, mimo to postanawiam zaryzykować. Wychodzę…

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam. O apokalipsie było już wiele razy. Tu jest nieco inne podejście, takie dziewczyńskie. Nawet sympatycznie mi się to czytało.

Oczywiście szwankują przecinki, liczby zapisujemy słownie. Nie mówię, że tam, gdzie wypisujesz stan swoich zapasów, ale na przykład tu: właśnie 4 tydzień – czwarty albo tu: po jakieś 5 h dziennie – pięć godzin. Chociaż z drugiej strony jest to pamiętnik, więc dziewczyna może pisać z błędami wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nieco inne podejście do tematu, ale i tak nadmiar wzorców rodem z Hollywood.

bemik – bardzo dziękuję za komentarz, wiem, że przecinki u mnie szwankują, cały czas z tym walczę;)

AdamKB – również dziękuję za komentarz, być może rzeczywiście w mojej pracy trochę za dużo Hollywoodu;)

Nie mogę napisać, że mi się nie podobało, bo sam mam na becie opowiadanie w bardzo podobnych klimatach, czyli bardzo lubię apokalipsę od takiej ludzkiej strony. Czytało się nieźle, mimo potknięć. Podobał mi się motyw przedstawiania zapasów żywności.

 

Ale:

– Przecinki! – Zobacz, ile ich brakuje w pierwszym tylko zdaniu.

Nie wiem czy cokolwiek co tutaj napiszę zostanie kiedyś przez kogoś przeczytane.

Powinno być:

Nie wiem, czy cokolwiek, co tutaj napiszę, zostanie kiedyś przez kogoś przeczytane.

 

– Trzymająca miesiąc bateria od laptopa razi. Z moich obserwacji to te bestie mają problem po dwóch godzinach.

 

-na której zapisałam baniak wody mineralnej, konserwy, chrupkie pieczywo i inne produkty,

Zapisany baniak nie wygląda dobrze.

Nowa Fantastyka