- Opowiadanie: via - Dwie księżniczki

Dwie księżniczki

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

bemik

Oceny

Dwie księżniczki

28 lipca

Deszcz pada za oknem już trzeci dzień. Skończyłem czytać wszystkie przewodniki, nie mam żadnej świeżej prasy. To przez tę pogodę. Żeby nie zanudzić się na śmierć, założyłem dziennik.

Postanowiłem zrobić sobie wycieczkę po Polsce, w końcu mam wakacje. Z dzieciństwa pamiętałem wycieczki z rodzicami po Mazurach i Suwalszczyźnie, teraz sam mogę je odwiedzić. Niecały tydzień temu przybyłem na miejsce. Dojechałem pociągiem do Suwałk i ruszyłem. Okolica jest przepiękna! Znaleźć kawałek poziomej drogi to naprawdę wyczyn, ale nie czuję zmęczenia ciągłymi wspinaczkami. Zatrzymałem się w jakiejś wiosce, a jedni gospodarze udostępnili mi podwórko na rozbicie namiotu. Zamierzałem spędzić u nich tylko dwa dni, ale dzisiejszy jest już piąty. Nieustające ulewy zepsuły moje plany. Chodzić nie mogę, bo zabiję się na błocie, zjeżdżając z jakiegoś ozu. Zresztą nie widziałbym, gdzie idę, bo deszcz tworzy tak zwartą ścianę, że własnej ręki nie widać jak się ją wyciągnie. Z nocowania w namiocie też nici, zawalił się pod ciężarem wody. Moi dobroduszni gospodarze przyjęli mnie pod swój dach. Na szczęście ich syn wyjechał na wakacje, więc dostałem własny pokoik.

29 lipca

Moi gospodarze to naprawdę niezwykle sympatyczni ludzie. Kiedy wspomniałem im o swojej nudzie, wygrzebali skądś kilka książek, w tym podniszczonego „Pana Tadeusza”, więc teraz mogę zaczytywać się w poezji największego polskiego wieprza wieszcza. Okazało się, że mogę im także pomóc. Gospodyni zajęła się konfiturami i dżemami i pozwoliła mi wybierać zgniłe owoce i wydłubywać pestki z wiśni. Wielki wysiłek to nie jest, ale chociaż ręce czymś zająłem. Przy pracy postanowiłem zdobyć jakieś informacje o okolicy.

– Niedaleko jest Góra Cisowa, pewnie o niej słyszałeś – mówiła gospodyni. – Widać ją z niemal każdego miejsca w okolicy, to symbol Suwalszczyzny.

– A dlaczego nazywa się Cisowa?

– To od drzewa, które kiedyś rosło na szczycie. Teraz jest ich tam więcej, jak pewnie zauważyłeś – wyglądają jak irokez, jak mówi nasz Szymek.

– Ach, to ta!

– Właśnie. Tuż od domu jest też Góra Zamkowa, a obok Cmentarna i Kościelna. A zaraz od nich jest Szeszupa. Rzeczka, jak rzeczka, ale zrobili tam ostatnio ścieżkę krajoznawczą. Aż do Hańczy powinieneś nią dojść, przez Turtul albo Wodziłki.

– O, to myślę, że skorzystam, kiedy już pójdę dalej. A od państwa zrobię sobie wypad na góry.

– Bardzo dobry pomysł – pochwaliła mnie gospodyni. – Nad Hańczą możesz się znowu zatrzymać, tam w każdym prawie domu mają bazę nurkową, to pewnie znajdą się jakieś miejsca. A jak chcesz dobrze zjeść, to idź do pana Tadeusza, na samym końcu Błaskowizny. Nie tylko smacznie i dużo karmią, ale i blisko stamtąd do Boczniela i ścieżki dookoła Hańczy.

30 lipca

Nareszcie! Dziś po południu deszcz nareszcie przestał padać, a drogi były w takim stanie, że postanowiłem wybrać się na spacer. Moi gospodarze byli zajęci oceną i naprawą szkód, jakie wyrządziła ulewa. Nie chcąc im przeszkadzać, wymknąłem się cicho i ruszyłem na pobliską Górę Zamkową. Słońce dopiero zbliżało się do zachodu. Odnalazłszy tabliczkę informacyjną skręciłem w ścieżkę tuż przy brzegu jeziora… którego to? Szurpiły, oczywiście! Widok był naprawdę piękny, światło odbijające się w wodzie, przy brzegu drzewa pogryzione przez bobry. Nieświadomie trochę przyspieszyłem kroku, myśląc, jak pięknie to będzie wyglądać z Góry – przecież jest otoczona przez cztery jeziora!

W końcu wspiąłem się na to dość niskie wzniesienie. Niestety, widoku na jeziora nie było, ale czerwone promienie słońca na liściach porastających Górę drzew też potrafią zrobić wrażenie. Stałem tak chwilę, zachwycony pięknem natury, gdy nagle kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Odwróciłem się w tamtą stronę i między drzewami zobaczyłem dziewczynę w czarnej sukni. Nie widziałem jej wyraźnie – była za daleko. Szła dookoła pagórka, szukając czegoś między drzewami. Ponieważ było coraz później i zaczęło robić się naprawdę ciemno, zacząłem przedzierać się w jej stronę, by pomóc. W końcu kobieta nie powinna sama chodzić po nocy, nieprawdaż? Nie starałem się ukrywać i od początku robiłem dużo hałasu, żeby zauważyła moją obecność i nie przestraszyła się.  W końcu spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się promiennie, jednak po chwili zniknęła. Wciąż byłem spory kawałek od miejsca, gdzie przed chwilą stała, ale coś w jej twarzy mnie uderzyło. Nie wiem, co. Szedłem dalej, ale po nieznajomej nie pozostał żaden ślad. Pochodziłem jeszcze trochę w pobliżu, ale, niczego nie znalazłszy, wróciłem do domu.

– Panie Pawle, gdzie się pan podziewał o tej porze?

– Pogoda się poprawiła, więc wyszedłem na krótki spacer po okolicy.

– Acha. Dobrze, żeś pan już wrócił, bo miałam bramę zamykać. Jeszcze byś musiał spać w lesie – uśmiechnęła się gospodyni. – I jak się udała wycieczka?

– Wspaniała! Zamkowa Góra w świetle zachodzącego słońca jest niezwykła!

– To tam poszedłeś?

– Mówiła pani, że niedaleko to uznałem, że akurat na krótką przechadzkę.

– No tak, no tak… Dobrze, że się nie pośliznąłeś i nie wpadłeś w jakąś dziurę – mruczała pod nosem, idąc w stronę domu. Trochę to dziwne, bo odkąd tu jestem nie widziałem jeszcze, żeby kiedykolwiek tak mamrotała. Ale troszczy się kobieta – to miłe.

Jest środek nocy, a ja nie mogę zasnąć. Śniła mi się dziewczyna, którą widziałem na Górze Zamkowej. Chodziła wokół mnie aż w końcu chwyciła za rękę i poprowadziła przez las. Mimo że była bardzo blisko, wydawała się jakaś niewyraźna. Doprowadziła mnie do jednego z jezior i usiadła na kamieniu przy brzegu. Patrzyłem na nią aż znikła. W tym momencie obudziłem się po raz pierwszy. Kiedy zasnąłem, sen się powtórzył. Z takim wyjątkiem, że tym razem nieznajoma doprowadziła mnie do jakiejś bramy. Te dwie wersje snu nawiedzały mnie cały czas, a teraz nie mogę zasnąć. I trochę też nie chcę – nie chcę znów o niej śnić. Niby to nic złego, ale wydaje mi się jakieś dziwne. Dlatego postanowiłem to opisać. Trzeba jakoś wypełnić czas. Chyba znowu przejrzę przewodniki po okolicy.

31 lipca

Jednak wczoraj w nocy zasnąłem. Chyba już nic mi się nie śniło.. Za to znalazłem w przewodniku wzmiankę o zjawie z Góry Zamkowej. Nie było tam żadnych szczegółów, tylko tyle, że jest. Na szczęście na pomoc przyszła gospodyni. Przy śniadaniu zagadnąłem na interesujący mnie temat.

– Dziś w nocy śniła mi się Góra Zamkowa i jakaś dziewczyna – postanowiłem nie wspominać o wieczornym spotkaniu. – W sumie nic szczególnego, ale rano znalazłem w przewodniku parę słów o jakiejś zjawie. Niestety, nie opisali jej dokładniej…

– Pewnie chodzi o ducha księżniczki – gospodarze spojrzeli po sobie. – Została przeklęta przez narzeczonego. Żeby ją uwolnić silny młodzieniec musi dziewięć razy znieść ją ze szczytu, ale nie może ani razu obejrzeć się za siebie. Legenda mówi, że kiedyś jakiś parobek próbował jej pomóc, ale przy ostatnim zejściu usłyszał za sobą łoskot kamieni i odwrócił się, skazując księżniczkę na dalsze cierpienia.

– Och… A jak często ten duch się pojawia?

– A co? Widziałeś go? – zakpił gospodarz, lecz żona natychmiast go uciszyła.

– Nie… – mruknąłem i w milczeniu skończyłem posiłek. Zaraz potem wyszedłem zwiedzać.

Dowlokłem się na Cisową Górę i spędziłem chwilę na szczycie zbierając siły na powrót i rozmyślając. Myślałem o wczorajszym spotkaniu z nieznajomą. Może wydała mi się dziwna, bo była duchem? Wtedy postanowiłem, że tego wieczora też odwiedzę Górę Zamkową. Jeśli nieznajoma była duchem szukającym pomocy, będzie się zjawiać póki jej nie uzyska. A ja jej pomogę. Już wiem, czego się spodziewać, więc nie obejrzę się.

Cóż, moja wina, że jestem młody i głupi? Patrząc na to wszystko, co napisałem, widzę, jak dziwnie to brzmi. Ale jakoś nie mogę dopuścić do siebie myśli, że wczoraj to była zwykła dziewczyna.

Wieczorem wyruszyłem na spotkanie z duchami i przygodą. Szybko wspiąłem się na pagórek, tym razem nie zwracając nawet uwagi na jezioro. Usiadłem na jakimś pieńku i czekałem, wpatrując się w miejsce, gdzie ostatnio widziałem swoje urojenia. Bo im ciemniej się robiło, tym bardziej byłem przekonany, że to jednak tylko urojenie. Dochodziła już jedenasta, a żadna dziewczyna (żywa czy martwa) nie pokazywała się. Na tak popularne wszędzie diabliki i strachy też panował nieurodzaj. Postanowiłem poczekać do północy – godziny duchów. Znudzony już trochę rozejrzałem się w mroku i z krzykiem spadłem ze swojego pieńka. Obok mnie siedziała moja zjawa. Czarna suknia niemal zlewała się z mrokiem nocy i wyraźnie widoczne były tylko jej dłonie i twarz. Uśmiechała się, gdy stawałem z powrotem na nogi i również się podniosła.

– Jesteś duchem księżniczki? – wypaliłem głupio.

– Nie – roześmiała się głośno.

Trochę mnie to zdziwiło. Naprawdę liczyłem na ducha, a zobaczywszy ją obok siebie byłem już pewien, że mam, co chciałem. A tu się okazuje, że nici.

– W takim razie może odprowadzę panią do domu? – zaproponowałem już z rezygnacją.

– Nie, dziękuję – mrugnęła i przechyliła głowę, by lepiej mi się przyjrzeć. – A ty już idziesz?

– Chyba tak. Zamierzałem tu spotkać ducha księżniczki, ale najwyraźniej jesteś tylko ty… Przepraszam! – zreflektowałem się, gdy zauważyłem, co mówię. Przy okazji jakoś tak płynnie przeszliśmy na „ty”. – Nie chciałem cię obrazić.

– Nic nie szkodzi – machnęła ręką i usiadła znów na trawie. – Po co ci duch księżniczki?

Usiadłem na swoim pieńku i odpowiedziałem bez zastanowienia, patrząc jej w oczy.

– Liczyłem na jakieś emocje, przygodę w wakacje. Wiesz, lato, słońce… Jakaś adrenalina byłaby miła.

– A twoja księżniczka musi być duchem?

– A co? Jesteś księżniczką? – zaśmiałem się.

– Ano jestem – odparła poważnie. Jej spojrzenie było takie, że musiałem uwierzyć.

– Przepraszam! – zerwałem się na równe nogi i ukłoniłem. W połowie ruchu zorientowałem się, jak głupio muszę wyglądać. Zawstydzony, mając nadzieję, że ciemność ukryła mój rumieniec usiadłem z powrotem na swoim miejscu.

– Nic nie szkodzi. Jestem Alda – podała mi dłoń, którą ucałowałem nieco niezręcznie.

– Paweł.

Skinęła głową i zapatrzyła się w gwiazdy. Dłuższą chwilę milczeliśmy. Patrzyłem na jej bladą twarz i zastanawiałem się, co mi w tej całej sytuacji nie pasuje.

– Czemu siedzisz na górze w środku nocy? – zapytałem w końcu.

– Ech… – westchnęła. – Mieszkam tu.

– Ja na razie też. Ładnie tu… A skąd przyjechałaś?

– Nie, nie zrozumiałeś mnie. Mieszkam TU.

– Na Górze? – zaśmiałem się, lecz natychmiast spoważniałem, widzą jej oczy.

– Nie jestem duchem – zastrzegła, uśmiechając się smutno. – Księżniczka, o której mówisz niedawno odeszła. Uwolniona ją, a ja zostałam sama.

– Jak to? Tu był duch, a ty go znałaś? Kiedy? – nagle mnie tknęło.

– Niedawno. Jakieś trzydzieści lat temu została uwolniona.

Wytrzeszczyłem na nią oczy. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia parę lat! Przyjrzałem się jej dokładniej i zacząłem dostrzegać, co mi nie pasowało. Nienaturalna bladość była jeszcze do przeżycia, ale okolice ust wydawały się zbyt wybrzuszone, kości policzkowe ciut za wysoko.

– Jesteś wampirem! – krzyknąłem znowu spadając z pieńka. Szybko zerwałem się na równe nogi. Przez głowę przemknęła mi myśl, żeby uciekać, jednak Alda siedziała tak spokojnie, że wydało mi się to niegrzeczne.

– Ano jestem.

Stałem zbaraniały, nie wiedząc, co powiedzieć. Wampir? Czy zaraz rzuci mi się do gardła? Wyssie całą krew? Czy wampiry naprawdę ą takie straszne? Tyle pytań, a każde jakoś głupio było zadać.

– Co…? Dlaczego…? Skąd…? – nie potrafiłem się wysłowić.

– Ech… Znasz opowieść o Alinie. Wiesz, że był tu dwór Jaćwingów? Mieszkałam w nim jakiś czas. To już była ruina, ale nie mieliśmy z ojcem, gdzie iść. Musieliśmy się ukrywać, bo dookoła toczyły się walki. Dostałam pokój, w którym żyła Alina. Po paru nocach odwiedziła mnie. Byłam przerażona! Środek lasu, ruiny dworu i duch. Po tygodniu ojciec posłał po księdza, ale to nie pomogło. Opowiedział tylko, że jest ona przeklęta i jak ją uwolnić. Paru chłopców próbowało, ale nic z tego nie wyszło. Dalej musiałam żyć z duchem. Prawie w ogóle nie sypiałam. Okazało się jednak, że Alina wcale nie była taka zła. Zaczęłam z nią rozmawiać i zaprzyjaźniłyśmy się. Jednak ojciec dalej szukał kogoś, kto się jej pozbędzie. Znalazł słowiańskiego kapłana. On też nie pomógł, a kiedy powiedziałam mu, że duch już mi nie przeszkadza, przeklął mnie. Ojciec wypędził kapłana, a mnie zbił. Postanowił, że musimy opuścić dwór. Niestety, po drodze nas napadli. Ojca zabili od razu. Przerażona uciekłam w las i biegłam do jedynego znanego mi miejsca – tutaj. Razem z jedną ze służących ukryłyśmy się w piwnicach i przeżyłyśmy. Ale ja nie chciałam już stąd odchodzić. Służąca szybko umarła z głodu, a ja żyłam tylko dzięki Alinie. Prowadziła mnie do zdziczałego ogrodu, gdzie jadłam maliny i inne owoce. Opowiadała, jak oszukać głód. Dzięki niej przeżyłam jeszcze jakieś pięć lat. Ale wtedy przyszła bardzo sroga zima. Nie przetrwałam. Tak jakby. Obudziłam się któregoś ranka i nie było mi zimno, nie byłam głodna, nic mnie nie bolało. Zgodnie z klątwą kapłana stałam się wampirem – schyliła smutno głowę. – Parę lat wegetowałam. Potem pogodziłam się z nowym życiem. Zresztą miałam Alinę. Nie wiem, jak ona sobie sama radziła. Długo żyłyśmy tu razem, potem ruiny dworku przerobiono na domek myśliwski. Nie pokazywałam się nikomu, ale i ten domek szybko został opuszczony i wszystko zniszczało. A Alinę ostatnio uwolniono i jestem sama.

– Mogę ci jakoś pomóc? – spytałem trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi.

– Znieść parę razy ze wzgórza? – prychnęła. – Nic nie możesz dla mnie zrobić. Najwyżej mnie zabić, ale wiedz, że będę się bronić.

– A nie da się zdjąć klątwy?

– To ty o niczym nie wiesz? – wytrzeszczyła oczy. A skąd miałbym cokolwiek wiedzieć? – Klątwę może zdjąć tylko ten, co ją nałożył.

– A jego potomek?

– Nie. Nikt inny.

– Hm… – zamyśliłem się. Dopiero teraz dostrzegłem, że znów usiadłem na pieńku. – Coś na pewno można zrobić. Ja ci pomogę – zaoferowałem rycersko.

– Wątpię. Miło mi się z tobą rozmawiało. Idź do domu się przespać – pomogła mi wstać i nie znosząc sprzeciwu sprowadziła mnie ze wzgórza. Pchnęła mnie na ścieżkę w stronę domu. – Pozdrów ode mnie Alinę – poprosiła, lecz, gdy odwróciłem się do niej, już jej nie było. A skąd ja jej mam wytrzasnąć Alinę? Wróciłem do domu i bezszelestnie przemknąłem do swojego pokoju.

Przed snem długo jeszcze rozmyślałem, jak można pomóc Aldzie.

1 sierpnia

Rano wstałem mgliście przypominając sobie plany wehikułu czasu, który mi się śnił. Z powrotem opadłem na poduszkę i wpatrzyłem się w sufit. Nie mogę spędzić tu całych wakacji. Poza tym, co by to dało?

Zwlokłem się z łóżka i zszedłem na śniadanie.

– Czy mogę tu zostać jeszcze tydzień? – spytałem grzecznie gospodarzy, uznając, że to wystarczający czas na pomoc wampirzycy.

– Oczywiście. Spodobała ci się okolica?

– Nawet bardzo. Czy mogą państwo polecić mi coś na dzisiejszy dzień? Może są tu jakieś słowiańskie kapliczki, ktoś, kto zna okoliczne legendy… Państwo mają dużo pracy po tej ulewie, ale może jakiś sąsiad?

– Stara Malinowska lubi bajki opowiadać, a nikt jej nie słucha. Byłbyś dla niej idealnym gościem – zaśmiał się mój gospodarz i powiedział, do którego domku powinienem się udać.

Po śniadaniu poszedłem na drugi koniec wsi, gdzie mieszkała dość postawna staruszka z rodziną. Kobieta siedziała w kuchni i instruowała wnuczkę, jak zrobić ogórki kiszone. Kiedy wszedłem i zapytałem o lokalne historie zaproponowała mi herbatę.

– Co chce pan wiedzieć?

– Interesują mnie słowiańskie obrzędy, kapliczki…

– Łee, nic ciekawego tu pan nie znajdziesz. Wszystko padło, tylko na cmentarzach kilka grobów się ostało.

– To może coś o Jaćwingach? – spytałem ostrożnie. – Wiem, że mieli coś wspólnego z tymi okolicami.

– Ano to tak. Jaćwingi mieli dwór na Górze Zamkowej. Kiedyś była tam przeklęta księżniczka, ale dawno nikt jej nie widział. Musi ktoś ją odklął. Mówią, ze przyszła jakaś nowa, ale duchy nie przychodzą ot tak – oznajmiła uczonym tonem Malinowska.

– A co to za księżniczka?

– Jaćwińska. Chociaż to nie wiadomo na pewno…

– Jak to? – zainteresowałem się, chwytając swoją szansę, jak miałem nadzieję.

– No… Bo różnie się mówi. Raz to, że księżniczka byłą zaręczona i kapłani związali los młodych. Ona go nie kochała i okazało się, że miała rację. Młodzik chciał zdradzić Jaćwingów, ale został w porę odkryty i zabity. Umierając chłopak powiedział, że jego męki cierpieć będzie ta, do której należy jego los. Nikt nie zdążył nic zrobić, bo parszywiec skonał. W tej samej chwili umarła też księżniczka w swojej komnacie. Potem pojawiła się jako duch i kapłani oznajmili, że tylko prawy mąż może jej pomóc.

– No to jaka w tym niejasność? – spytałem, próbując ukryć rozczarowanie.

– Ano, bo mówią też, że księżniczka zaprzyjaźniła się z duchem. Ksiądz nie umiał jej pomóc, więc posłano po pogańskiego kapłana. Ona jednak zmieniła w międzyczasie zdanie i nie chciała odpędzić ducha. A kapłan, jak się okazało, był czcicielem złego Chorsa. Przeklął księżniczkę, by resztę wieczności spędziła ze swoim zaprzyjaźnionym duchem. Nikt nie zdjął klątwy, bo mało kto już wtedy wierzył w słowiańskich bogów. Mówią, ze czar stawał się coraz silniejszy im dłużej żyła księżniczka. Nikt nie znał jego dokładnej treści, więc tylko tamten kapłan mógłby go zdjąć. Jej też mógłby pomóc jakiś prawy mąż, ale musiałby odgadnąć treść klątwy. Wtedy mógłby ją zdjąć.

– To może są dwie księżniczki? – zainteresowałem się z nową nadzieją.

– Nikt nie widział dwóch. Zawsze duch był tylko jeden – odparła kobieta z przekonaniem.

– A jak można odgadnąć tę klątwę?

– Nie można – prychnęła Malinowska. – Nie ma już słowiańskich kapłanów i nikt nie wie, jak brzmiały ich czary.

– Ech, szkoda, że nie jesteśmy w Rzymie. Tam mitologia jest chlubą narodową, a u nas większość ludzi nawet nie wie, że jakąś mieliśmy…

– Ano. A na cmentarzu przy Szeszupie żyje gadająca sowa. Jest zaczarowana, może przepowiadać przyszłość i…

Przestałem słuchać. Siedziałem u Malinowskiej jeszcze z godzinę i od czasu do czasu jej przytakiwałem. Później wyszedłem, bo nadeszła pora obiadu, a ja miałem własny u moich gospodarzy. Gdy do nich wróciłem, opowiedziałem w skrócie, czego się dziś dowiedziałem.

– Widzisz, może sowa ci coś opowie o twoim duchu – parsknął gospodarz, nie zwracając uwagi na piorunujące spojrzenia żony. Trochę męczyły mnie te jego przytyki, ale bez słowa poszedłem do pokoju. Zapakowałem w plecak ciepły koc i wziąłem się za książkę, żeby odpocząć chwilę po posiłku. Chyba trochę przysnąłem, bo kiedy spojrzałem w okno to było już ciemno.

Wziąłem mój plecak i ruszyłem po schodach na parter. Kiedy chciałem wyjść na podwórko, usłyszałem rozmowę gospodarzy przy drzwiach.

– … niebezpieczna. Ona mnie lubiła, ale pamiętaj, że może się czuć odrzucona. Dawno u niej nie byłam.

– Bo masz życie. Nie spędzisz z nią wieczności. Chyba chciałaś, żeby ktoś cię wyrwał?

– Chyba tak… – gospodyni zamyśliła się. Nie miałem zamiaru podsłuchiwać rozmów o jej przyjaciółkach, ale też głupio byłoby przejść obok gospodarzy w tej chwili. – Ale ona też zasłużyła na prawdziwe życie.

– Może. Ale wiesz, że jej nie da się pomóc. Nie ma sensu narażać niewinnego, młodego człowieka. Poza tym mówił, że nic nie widział. Może jest po prostu ciekawski.

– Możliwe. Jednak czuję jakiś dziwny niepokój.

– Uspokój się. On nic…

– Tak, bardzo pomysłowo go zniechęcasz.

Walnąłem się ręką w czoło. Tak po prostu, nie wiem, czemu. Poszedłem do kuchni, pokręciłem się tam trochę, hałasując i dopiero wyszedłem. Gospodarzy nie było już pod drzwiami, chyba poszli do stodoły. Przeszedłem przez podwórko i ruszyłem na moją Górę.

Wampirzyca stała na początku ścieżki na szczyt. Miała ręce splecione na piersiach i patrzyła na mnie groźnie.

– Co tu robisz?

– Obiecałem, że ci pomogę.

– Aha – stwierdziła.

– Mam pomysł. Ty mówiłaś, że klątwę może zdjąć tylko kapłan, który ją rzucił. Ale jeśli zna się jej dokładną treść, to może też da się ją odwrócić. Jeśli prawy mąż… – zacząłem powtarzać słowa Malinowskiej.

– I to masz być ty? – prychnęła, urażając tym moją męską dumę. – Zresztą, kto miałby znać dokładną treść tej klątwy?

W międzyczasie weszliśmy na Górę. Znalazłem swój pieniek i usiadłem na nim. Nad tym nie zastanawiałem się wcześniej. Liczyłem, że już sama teoria coś pomoże. Oparłem łokcie na kolanach i zamyśliłem się. Krążyłem wzrokiem po pagórku, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Ty! – wykrzyknąłem, zrywając się na równe nogi, gdy mój wzrok padł na Aldę.

– Co ja? – spytała zaskoczona moim wybuchem.

– Ty znasz treść tej klątwy. Przecież na ciebie ją rzucał, byłaś przy tym.

– Byłam, i co z tego? – zgasiła mnie natychmiast. – Wydaje ci się, że nie miałam nic lepszego do roboty niż zwracać uwagę na słowa jakiegoś dziwaka? Przecież byłam tylko nastolatką.

– Ech… A nie było nikogo przy tobie? – spytałem i w tej samej chwili uświadomiłem sobie, że pewnie było tam mnóstwo ludzi. Tylko, że nikt z nich już nie żyje. Bez sensu. – A Alina? Była tam? Może ona coś pamięta?

– Nawet jeśli, to jak ją spytasz? Tobie się nie przyzna, że była duchem, a do mnie już nie przychodzi.

– A ty nie możesz iść do niej?

– Mogę… A po drodze przestraszyć całą wieś i jej męża.

– To może zaproszę ją na spacer i przyprowadzę…

– Yhm – mruknęła Alda z powątpiewaniem i odwróciwszy się poszła w stronę drzew. Nagle stanęła jak wryta, nastawiłem uszu i usłyszałem, że ktoś idzie w nasza stronę. Spojrzałem w stronę ścieżki, którą przyszedłem i zobaczyłem tam postać mojej gospodyni. Podniosła głowę i spojrzała na mnie.

– Tak myślałam, ze pana tu znajdę.

– Nie mogę jeszcze wrócić do domu.

Gospodyni spojrzała na mnie pytająco, ale chyba dostrzegła Aldę i tylko skinęła głową.

– Wolałabym, żebyś stąd poszedł.

– Oczywiście, że byś wolała – usłyszałem szept Aldy. Popatrzyłem na nią i dostrzegłem wściekły błysk w jej oczach, które powoli zmieniały kolor na czerwony. Ruszyła szybkim krokiem w stronę mojej gospodyni, ale byłem bliżej, więc zastąpiłem jej drogę.

– Niech pani stąd pójdzie. Ja zaraz wrócę do domu.

– Jeśli pójdę, to Alda cię nie wypuści.

– Skąd pani zna jej imię? – zapytałem zaskoczony.

– Wyjaśnisz mu, czy ja mam to zrobić? Myślałam, że już się domyśliłeś, alechyba trzeba ci to powiedzieć wprost…

– Panie Pawle, ja… Znam Aldę. Bardzo długo. To ja jestem księżniczką Aliną, do której należało to wzgórze. Spędziłam tu z Aldą paręset lat. Ale ostatnio nie miałam czasu, by tu przyjść. Mam męża, dziecko, gospodarstwo – jak przez mgłę słuchałem wyjaśnień gospodyni, które kierowała teraz do Aldy. Przypomniała mi się prośba wampirzycy o pozdrowienie jej przyjaciółki. Och, jak ja mogłem być takim idiotą?! – … ostatnio się ocieliła. Ale nigdy nie zapomniałam, kim jestem i z kim spędziłam większość swojego czasu na tym świecie. Myślałam, że to zrozumiesz, Aldo. A teraz pan, panie Pawle, przyjechał i poznał Aldę. Na początku myślałam, że coś pan sobie wyobraził, ale, kiedy usłyszałam te wszystkie szczegóły, zaniepokoiłam się. Mój mąż starał się pana zniechęcać, ale najwyraźniej nieskutecznie. Kiedy dziś zobaczyłam, że nie ma pana w domu od razu wiedziałam, gdzie muszę iść. Aldo, proszę, nie krzywdź go.

– Nie zamierzam – prychnęła wampirzyca. – Paweł był dla mnie bardzo dobry. Chce mi pomóc.

– A znalazł na to sposób? Przecież tyle lat myślałyśmy…

– Nic nie…

– Mam pomysł – przerwałem szybko Aldzie. – Można znaleźć sposób na odwrócenie klątwy, jeśli zna się jej dokładną treść. Znaleźć w niej jakąś lukę albo coś… Alda nie słuchała słów kapłana, ale może pani zwróciła na to większą uwagę?

– Och… Słuchałam go, ale co mówił? Nie przypomnę sobie teraz. Ale chyba znam pewien sposób. Ty, Aldo, będziesz musiała poczekać parę dni, a pan pomoże mi i mojemu mężowi. Będziemy musieli się przygotować.

– To idźcie już. Ja sobie tu grzecznie poczekam – oznajmiła Alda i wdzięcznie klapnęła na trawę.

Z lekko zaskoczonym wyrazem twarzy odszedłem z panią Aliną w stronę domu. Bałem się teraz o cokolwiek zapytać. Może powinienem do niej mówić „wasza wysokość”? W ciszy weszliśmy do domu i usiadłem przy stole, a gospodyni wstawiła wodę na herbatę.

– Co pani zamierza zrobić? – spytałem po chwili milczenia.

– Razem z moim mężem przeprowadzimy pewien rytuał, a pan zapisze wszystko, co powiem.

– Aha – zamilkłem na nowo i czekaliśmy na powrót gospodarza. Wreszcie wszedł i usiadł z nami przy stole. Potoczył po nas wzrokiem i zatrzymał spojrzenie na małżonce.

– Co się stało?

– Pan Paweł wszystko wie. Chce pomóc Aldzie. Ja też. Dlatego musimy przeprowadzić rytuał Pamięci – wyrzuciła z siebie gospodyni, patrząc błagalnie na męża.

– Jak chcesz… – westchnął zrezygnowany. Do tej pory dał mi się poznać jako mocno stąpający po ziemi człowiek, dlatego zaskoczyła mnie jego natychmiastowa zgoda. Pani Alina pocałowała go, wzięła czajnik z jeszcze gorącą wodą i poprowadziła nas do sypialni.

Spodziewałem się jakichś mistycznych przygotowań i natchnionej ceremonii. Tymczasem gospodyni położyła się po prostu na łóżku, a jej mąż zaczął ją głaskać po głowie. Usiadłem w kącie i przygotowałem się do notowania. Gdy wydawało się, że pani Alina przysnęła, gospodarz polał jej oczy odrobiną gorącej wody prosto z czajnika. Zagryzłem zęby na samą myśl, jak to musi boleć, ale kobieta nawet nie drgnęła. Kiedy się odezwała jej głos brzmiał jak u piętnastolatki.

– O co chodzi?

– Alinko, czy pamiętasz, jak poznałaś Aldę? – spytał smutnym głosem gospodarz.

– Tak, przyszła z ojcem do mojego zamku i dostała mój pokój.

– A pamiętasz, jak próbowano… oddzielić cię od niej?

– Tak, było jakichś dwóch kapłanów.

– Pamiętasz tego drugiego?

– Tak. To był kapłan Chorsa. Nic nie zdziałał i został wypędzony.

– A pamiętasz, czy został wypędzony tylko dlatego, że nie udało mu się ciebie pozbyć?

– Tak, pamiętam. Wygnali go, bo przeklął Aldę.

– Pamiętasz, jakimi słowami?

– Tak. Rzekł: „Ty, co z marami przestajesz, sama jedną się staniesz, wąpierza przyjmiesz powłokę, za pokarm przyjmiesz posokę, skrzydła niwskie dos…” Tu skończył mówić.

– Dla… Pamiętasz, dlaczego?

– Tak, na rozkaz księcia strażnicy go pobili i został wypędzony.

– Pamiętasz, czy mówił coś jeszcze?

– Tak. Nie zdążył nic więcej powiedzieć i nie miał sił. Wyrzucono go i nie wrócił więcej.

– Pamiętasz, czy można jakoś odwrócić klątwę?

– Nie – twarz leżącej kobiety wykrzywiła się w jakimś dziwnym grymasie.

– Pamiętasz jak masz na imię? – zapytał szybko gospodarz.

– Tak, Alina.

– Pamiętasz, jak ma na imię twój mąż?

– Tak, Janusz.

– Pamiętasz, jak ma na imię twój syn?

– Tak, Szymek – gospodyni odzyskała swój normalny wyraz twarzy. Dalej siedziałem cicho jak mysz pod miotłą, kiedy gospodarz znowu przelał żonie oczy gorącą wodą. Pani Alina natychmiast usiadła na łóżku i przetarła powieki.

– Udało się?

– Tak, powiedziałaś wszystko, co potrzebne.

Gospodyni opadła na poduszki i niemal natychmiast usnęła, a ja cicho wysunąłem się z pokoju. Spojrzałem w swoje notatki i zastanawiałem się. Może sprowadzenie egzorcysty by coś dało? Chociaż my nie chcieliśmy pozbyć się Aldy, tylko ją uwolnić. Osunąłem się na podłogę i uderzyłem tyłem głowy w ścianę. Zabolało. Ale nie pomogło.

2 sierpnia

Od samego rana kontynuowałem rozmyślania. Nie miałem bladego pojęcia, kto może się znać na odczynianiu uroków. Poza tym wątpiłem, żeby ktokolwiek w ogóle mi uwierzył. Postanowiłem jednak zaryzykować i zadzwonić do kumpla ze studiów, który interesował się mitologią słowiańską. A nóż-widelec…

Trochę czasu zajęło mi znalezienie miejsca ze stałym zasięgiem, ale do Adama dodzwoniłem się od razu.

– Siema, stary! Jestem na wakacjach i tak sobie myślę, czy wiesz może coś o Chorsie?

– Kpisz sobie? To słowiański bóg, można powiedzieć, że zła i mroku. A na co ci on?

– Tak się zastanawiam, czy jego kapłani mogli rzucać klątwy i jakie… – cóż, nie było to specjalnie subtelne.

– O co ci chodzi?

– No mówię…

– Nie, gadaj, o co chodzi.

– Ech… Poznałem wampira i chcę go uwolnić – mruknąłem zrezygnowany i usłyszałem chichot w słuchawce. Cóż, spodziewałem się, że nikt mi nie uwierzy. Wpadłem na genialny pomysł. – No dobra, piszę opowiadanie i potrzebuję materiałów. Ale poważnych! – zastrzegłem.

– Jasne – Adam dalej się śmiał. – Wszyscy kapłani mogli rzucać klątwy, od tego są. Ci od Chorsa mogli sprowadzać śmierć, choroby, biedę, czy nawet zbłąkanie duszy w drodze do Niwii… To po prostu byli źli ludzie.

– A dało się coś zrobić z ich klątwami?

– Ta, zabić nakładającego albo grzecznie poprosić, żeby sam zdjął urok.

– A jeśli sam umarł śmiercią naturalną?

– Strasznie komplikujesz… Wtedy zostawała już chyba tylko modlitwa do Chorsa.

– A jeśli znało się słowa klątwy?

– Co?

– No… Jeśli wiesz dokładnie, co kapłan powiedział.

– Eee… Może powiedzieć klątwę wspak w dokładnie odwrotnej sytuacji. Wiesz, jak on rzucał w deszczową noc, to ty w słoneczne południe… Ale ludzie raczej w to nie wierzyli, w czasach bogów słowiańskich mało co się zapisywało. A jak coś zapamiętujesz to raczej nie słowo w słowo, tylko łapiesz ogólny sens, nie? A potem jeszcze mieliby to wspak mówić! To było możliwe chyba tylko dla kapłanów i jakichś uczonych…

– Wielkie dzięki, stary! Życie mi ratujesz! I mojego wampira też.

– Spoko, tylko daj przeczytać jak skończysz pisać. Ciekawy jestem, co wymyśliłeś… Nara!

– Jasne, dzięki. Cześć – przez chwilę musiałem zastanowić się, o co mu chodzi, ale szybko doszedłem do odpowiednich wniosków.

Wróciłem do domu i obładowany notatkami poszedłem do kuchni, gdzie siedzieli gospodarze.

– Już wiem. Tylko potrzebuję więcej informacji – zacząłem bez wstępów, domyślając się, że wiedzą, o czym mówię.

– Muszę wiedzieć, jaka była pora dnia i pogoda, kiedy kapłan rzucał klątwę.

– Co? – zapytał jak zwykle burkliwy gospodarz.

– Pogoda i pora dnia. Można spróbować powiedzie klątwę wspak w odwrotnej sytuacji.

– To na pewno było popołudnie. Ale nie pamiętam, jaka była pogoda. Duchy nie zwracają na to uwagi.

– W takim razie popołudnie oznacza dla nas czas po północy, przed wschodem… O pogodzie chyba będę musiał pogadać z Aldą. A jaka była pora roku?

– W ogrodzie były maliny, więc lato.

– Czy to znaczy, że Alda musi czekać do zimy?! – zawołałem zrozpaczony, załamując ręce.

– Sam znalazłeś sposoby, skąd my mamy wiedzieć? Ale chyba można spróbować od razu, wtedy dowiemy się, czy trzeba czekać.

– Zaszkodzić chyba już jej bardziej nie możemy – westchnąłem i wyszedłem, by poczekać na zmrok. Jak tylko się ściemniło, ruszyłem na Górę Zamkową.

Alda już czekała na mnie na polance przy moim pieńku.

– Znalazłem sposób, a nawet dwa.

– Naprawdę? – w jej oczach błysnęła nadzieja.

– Pani Alina przypomniała sobie słowa klątwy. Teraz ty musisz sobie przypomnieć, jaka była pogoda, kiedy kapłan cię przeklął.

– Pogoda? – zapytała zdziwiona, a jej oczy zasnuła ponura mgła. – A co to ma do rzeczy?

– Musimy mieć przeciwną pogodę, żeby odwrócić czar.

– Hm… To chyba było zwyczajne ciepłe popołudnie. Żadnych chmur, deszczu… Pamiętam, że po wypędzeniu kapłana ukryłam się w ogrodzie. Nie chciałam wchodzić ojcu w oczy. Siedziałam w krzakach do wieczora i na pewno nie zmarzłam. Wróciłam do domu, bo zgłodniałam.

– Zatem… Musimy poczekać na deszczową, wietrzną noc – mina mi zrzedła, gdy przypomniałem sobie, że dopiero co minęło kilka takich nocy.

– Ale… – zaczęła nieśmiało, zbliżając się do mnie i ujęła mnie pod ramię. – Mówiłeś o dwóch sposobach?

– Tak… Drugim jest modlitwa do Chorsa, żeby zdjął klątwę swojego kapłana.

– Zrobiłby to?

– Skąd mam wiedzieć? Nawet nie wiem, czy on istnieje. A nawet jeśli to do najmilszych bogów raczej nie należy. Zresztą, co ja mówię… Jestem chrześcijaninem, nie mogę się modlić do pogańskiego bożka, skoro wierzę, że Bóg jest tylko jeden – znowu dopadła mnie rozpacz i zacząłem chodzi w kółko.

– Pawle – zatrzymałem się tuż przed mówiącą Aldą. – Ja jestem wampirem.

Spojrzałem na nią nieprzytomnym wzrokiem i uświadomiłem sobie całą absurdalność tej sytuacji. No tak… rozmawiam z wampirem. I chcę z niego zdjąć klątwę. Klątwę rzuconą przez słowiańskiego kapłana jakiegoś mrocznego boga. Usiadłem i uderzyłem się notatkami w czoło, ukrywając twarz.

– Ja się do niego pomodlę. To moja sprawa, mój problem. Zresztą gorzej już być nie może. Jako wampir i tak nie mam szans na zbawienie, a jeśli dzięki tej modlitwie przestanę nim być to może… – głos jej się załamał i poczułem, że znalazła się na ziemi tuż obok mnie.

Zabrałem kartki sprzed oczu i zobaczyłem, ze Alda klęczy, unosząc ręce i twarz ku księżycowi. Siłą opuściłem jej ramiona, były jakby zesztywniałe. Szybko skierowała wzrok na mnie i nim zdążyłem się zorientować leżałem na plechach, a Alda siedziała na mnie z nisko opuszczoną głową. Nie trwało to długo, bo zaraz odskoczyła i znalazła się na drugim końcu polany, tyłem do mnie.

– Nie chciałam, zaskoczyłeś mnie – powiedziała zduszonym głosem.

Chwilę leżałem tak zaskoczony i zdezorientowany.

– Co się właściwie stało? – spytałem cicho, gramoląc się na nogi.

– Chyba nic.

Patrzyłem na nią zdziwiony. Tknięty nagłym olśnieniem, dotknąłem swojej szyi. Na moich palcach była krew. No tak…

– Ugryzłaś mnie – stwierdziłem z wyrzutem.

– Przepraszam, naprawdę nie chciałam. Czemu mi przerwałeś? – pewnie myślała, że udało jej się zręcznie zmienić temat. Postanowiłem, że pozwolę jej tak myśleć.

– Może po prostu spróbujemy najpierw mówienia wspak. To będzie bezpieczniejsze.

– Czemu mi pomagasz? – no tak, musiała w końcu zapytać.

– Po prostu. Bo chcę.

– Aha… – zamyśliła się na chwilę i spojrzała w niebo. – To mamy czekać na deszcz?

– Chyba tak – odparłem ucieszony, że nie drążyła tematu.

– Może zapiszę ci tę klątwę, na wypadek gdybym nie zdążył przyjść – zaproponowałem, myśląc też o tym, że jeśli do końca wakacji nie będzie padać, to ja i tak będę musiał wrócić do domu.

Zgodziła się, a ja zapisałem wszystko drukowanymi literami. Postanowiłem zrobić dwie wersje: ze zmienioną kolejnością słów i taką bardziej radykalną, czyli z literami ułożonymi od końca. Wyjaśniłem Aldzie, że powinna się tego nauczyć na pamięć, bo w deszczu kartka zamoknie i może być ciężko czytać. Przytakiwała wszystkiemu grzecznie, a ja zauważyłem, ze cały czas zerkała na moją szyję. Mam nadzieję, że naprawdę nic się nie stało…

– Póki nie spróbujesz tego, nawet nie próbuj się modlić. Nie ryzykuj. Obiecasz mi to?

– Dobrze – odparła i pożegnaliśmy się sztywno. Teraz pozostawało już tylko czekać.

7 sierpnia

Kolejne parę dni upłynęło nam na czekaniu. W tym czasie zwiedzałem okolicę. Niestety, mimo uroku molenny, starego młyna i mnóstwa jezior, nie mogłem przestać myśleć o Aldzie. Sam cały czas powtarzałem w głowie odwrócone słowa znanej nam części klątwy. Zaczynałem nawet rozważać samodzielną modlitwę do Chorsa, o czym powiedziałem swojej gospodyni.

– Chyba pan żartuje! Jedyna modlitwa, jaka może pomóc, to prośba do Boga – skwitowała moje pomysły i zaproponowała, że da na mszę za Aldę. – Może to pomoże… Że też nigdy wcześniej o tym nie pomyślałam – mruknęła jeszcze pani Alina, ale w tym momencie gdzieś daleko rozległ się grzmot.

– Deszcz! – wykrzyknąłem, uradowany jak małe dziecko.

– Niech pan poczeka do wieczora. Jeszcze nie pada, a i przestać zdąży – ostudziła mnie gospodyni, przewidując moje zamiary. Chyba nie było to specjalne trudne. – Poproszę Janusza i pojedziemy do kościoła. Jeszcze ze dwie msze dziś będą – to powiedziawszy, wyszła.

Zostałem w kuchni sam, ale siedziałem jak na szpilkach. Bałem się przyznać przed sobą, jak wielką nadzieję obudził we mnie ten grzmot, by się nie rozczarować. Wyobraziłem sobie Aldę, stojącą na polanie i spoglądającą z nadzieją w niebo. Nie wytrzymałem, wypadłem z domu i popędziłem na Górę Zamkową.

Gdy dobiegłem na miejsce nie zobaczyłem nigdzie Aldy. Deszcz jeszcze nie padał, ale wiatr był bardzo mocny i ledwo mogłem oddychać, gdy wiał mi prosto w twarz.

– Przyszedłeś – usłyszałem skądś kobiecy głos, ale dalej nikogo nie widziałem. – Nie mogę jeszcze wyjść. Za wcześnie Poczekasz ze mną?

– Oczywiście, niedługo zachód.

Stałem tak na polanie, z Aldą ukrytą gdzieś w pobliżu. Czułem wyraźnie jej obecność, wprost epatowała nadzieją i strachem. Podejrzewam, że ja też. Mijały minuty pełne napięcia, gdy usłyszałem krzyk.

– Panie Pawle! – to moi gospodarze weszli na wzgórze. – Niech pan idzie do domu. Ksiądz właśnie odprawia mszę, nic już nie możemy zrobić – przekrzykiwała wiatr pani Alina.

– Nie mogę, zostanę tu! Obiecałem po… – wiatr wyrwał mi słowa z ust, ale gospodyni skinęła głową, że zrozumiała. Również poruszyła wargami, ale nic nie słyszałem przez wiatr. Pan Janusz objął żonę i odeszli do domu. Jeszcze mi nie zniknęli z oczu, gdy lunęła ściana deszczu.

Stałem na środku wzgórza, wyglądając zapewne jak zagubiona, zmokła kura. Po chwili poczułem dotknięcie na ramieniu i spojrzałem prosto w mokrą twarz Aldy. Uśmiechnąłem się do niej i ścisnąłem mocno jej dłoń, wiedząc, że żadne słowa nie mają w tej sytuacji racji bytu. Nie, żeby było tak romantycznie czy nastrojowo, po prostu wiedziałem, ze mnie nie usłyszy.

Staliśmy teraz razem w coraz większej ciemności, rozjaśnianej tylko od czasu do czasu blaskiem błyskawic. Co chwila zerkałem na zegarek, licząc minuty do północy i dziękując Bogu za podświetlaną tarczę.

W końcu nadszedł czas. Skinąłem głową Aldzie, a ona przymknęła powieki. Kiedy otworzyła szeroko oczy, równocześnie otworzyliśmy usta i zaczęliśmy wymawiać klątwę wspak.

– Dostaniesz niwskie skrzydło, posoką – krzyczałem, ale i tak nic nie było słychać – … marami z co ty!

Przestaliśmy mówić i czekaliśmy w napięciu. Po kilku minutach znowu spojrzałem na nią i zaczęliśmy recytację z przestawionymi literami. Nie trwało to wiele dłużej, bo oboje doskonale nauczyliśmy się odpowiedniej kolejności.

– Imaram z oc yt – mówiłem wyobrażając sobie głos Aldy, mówiący to samo. Gdy skończyliśmy poczułem, że się trzęsie, więc spojrzałem na nią. Odchyliła głowę do tyłu i śmiała się. Mokre, przyklejone deszczem czarne kosmyki włosów brutalnie odcinały się od jej bladej twarzy. Nic nie rozumiałem. Próbowałem ją pytać, potrząsać, bo myślałem, że może poczuła jakąś wewnętrzną przemianę, ale nie reagowała na nic. Nagle wytrzeszczyła oczy i upadła na ziemię.

Przyklęknąłem przy niej i próbowałem cucić. W sumie nie wiem, czego się spodziewałem… Że rozbłyśnie na biało i będzie normalna? Że jej policzki się zarumienią, tracąc trupią bladość? Że deszcz przestanie padać, otworzy się niebo…? Ze rozsypie się w proch ze starości? Och, co za brednie! Naprawdę, nie wiedziałem już, co mam robić. Podniosłem Aldę i przerzuconą przez ramię zaniosłem do domu moich gospodarzy. Na podwórku chyba szczekał na nas pies, ale nie jestem pewien. Zaniosłem dziewczynę do kuchni i położyłem na podłodze. Pani Alina natychmiast uklękła obok i zaczęła oklepywać Aldę, pan Janusz wstawił wodę do zagotowania i przyniósł jakieś leki. Chciałem pomóc, więc rozmasowywałem dłonie dziewczyny. Długo próbowaliśmy własnych sił, lecz ostatecznie zadzwoniliśmy po lekarza. Jechał z Suwałk, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu na własne wysiłki.

W międzyczasie opowiedziałem, co się stało na wzgórzu, nie pomijając dziwnego śmiechu Aldy. Nasze działania dalej nie przynosiły efektów, a gospodarze nie wiedzieli, co się mogło stać. Deszcz dalej walił w okna, grzmoty huczały, na chwilę do tej symfonii dołączył się czajnik, ale pan Janusz szybko zdjął go z ognia. Przelał wodę do szklanki, zamoczył we wrzątku ścierkę i bardzo ostrożnie przemył wargi i powieki Aldy.

W tej chwili dziewczyna zaczęła się krztusić. Gwałtownie podniosła się na kolana i wypluwała na podłogę czystą wodę, wydając przy tym okropne dźwięki. Patrzyłem szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, co mogę zrobić. Pani Alina uklękła przy niej i zaczęła klepać po plecach. Jej mąż stał obok, patrząc ponuro.

Deszcz dalej lał, kiedy Alda przestała się krztusić. Przewróciła się na bok i oddychała ciężko. Oddychała! Nie jestem pewien, ale chyba jako wampir tego nie robiła. Wydawało mi się, że minęła wieczność, kiedy rozszczekał się pies i ktoś zatrąbił przed bramą.

Gospodarz wprowadził szybko lekarza do kuchni i przedstawił Aldę, jako siostrzenicę żony. Powiedział, że nagle źle się poczuła i nie wiemy, co jej jest. Nie dziwię się, że nie chciał tłumaczyć prawdziwej sytuacji. Lekarz przykucnął przy dziewczynie i obejrzał ją uważnie. Zbadał puls, uniósł powiekę.

– Jest bardzo osłabiona, ale wygląda na zdrową. Czy ma jakieś problemy? – gospodyni niepewnie pokręciła głową. – Robi wrażenie, jakby bardzo długo nic nie jadła i zwyczajnie nie ma siły – wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. – Poza tym nie ma nawet przeziębienia, chociaż jest przemoczona i może coś złapać. Jak się obudzi to musicie ją nakarmić, a teraz niech pani ją przebierze w coś suchego i ułoży do łóżka.

Lekarz zaaplikował Aldzie jakiś zastrzyk, wziął pieniądze i wyszedł. Słyszałem, że mruczał coś pod nosem o bezsensownym wychodzeniu w ulewę. Co mi tam! Alda żyła. Naprawdę żyła! Niedługo potem obudziła się. Kiedy gospodyni zobaczyła rumieńce na jej policzkach, nie mogła powstrzymać łez.

16 sierpnia

Dojście do w miarę ludzkiego stanu musiało zająć trochę czasu. Ale Alda wyglądała już całkiem nieźle, kiedy wyruszałem w dalszą podróż.

– Dziękuję – powiedziała z uśmiechem po raz któryś. – Naprawdę.

– Nie ma sprawy. Przecież ci obiecałem – odparłem spokojnie.

Pożegnałem się ze wszystkimi i ruszyłem. Po drodze wpadłem jeszcze do Malinowskiej podzielić się swoimi „spekulacjami” na temat duchów z Góry Zamkowej. Patrzyła nieco sceptycznie, ale po minach jej rodziny poznałem, że włączy moją opowieść do swojego kanonu. Być może od tego dnia Góra Zamkowa będzie miała już trzy historie o zjawach.

Koniec

Komentarze

Uwolniona ją, a ja zostałam sama. – albo uwolniona, albo uwolniono ją

alechyba trzeba ci to powiedzieć wprost… – zabrakło spacji przy ale

Za wcześnie Poczekasz ze mną? – tu chyba zabrakło kropeczki

Ze rozsypie się w proch ze starości? – Że

Gdzieniegdzie zły zapis dialogów.

Ciekawa opowieść i sprawnie napisana.

A na dodatek może mieć kontynuację – wszak Alina ugryzła Pawła, gdy była jeszcze wampirem.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałam bez większej przykrości, ale obawiam się, że Dwie księżniczki raczej nie zapadną mi w pamięć na dłużej. Ot, taka sobie opowieść, z gatunku wakacje z duchami, dość sprawnie napisana ale nie pozbawiona usterek.

 

Zresz­tą nie wi­dział­bym, gdzie idę, bo deszcz two­rzy tak zwar­tą ścia­nę… – Zresz­tą nie wi­dział­bym dokąd idę, bo deszcz two­rzy tak zwar­tą ścia­nę

 

Moi do­bro­dusz­ni go­spo­da­rze przy­ję­li mnie pod swój dach. – Czy oba zaimki są niezbędne?

Może: Mili gospodarze przyjęli mnie pod swój dach.

 

Nie tylko smacz­nie i dużo kar­mią… – Raczej: Nie tylko smacz­nie i obficie kar­mią

Choć zdaję sobie sprawę, że pani gospodyni nie musi mówić bardzo poprawnie.

 

Po­nie­waż było coraz póź­niej i za­czę­ło robić się na­praw­dę ciem­no, za­czą­łem prze­dzie­rać się… – Powtórzenie.

 

Kiedy za­sną­łem, sen się po­wtó­rzył. Z takim wy­jąt­kiem, że tym razem nie­zna­jo­ma do­pro­wa­dzi­ła mnie do ja­kiejś bramy. – Proponuję w drugim zdaniu: Z tą różnicą, że tym razem

 

Chyba już nic mi się nie śniło.. – Jeśli miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli miał być wielokropek, jest o jedną kropkę za mało.

 

– Dziś w nocy śniła mi się Góra Zam­ko­wa i jakaś dziew­czy­na – po­sta­no­wi­łem nie wspo­mi­nać o wie­czor­nym spo­tka­niu.– Dziś w nocy śniła mi się Góra Zam­ko­wa i jakaś dziew­czy­na.Po­sta­no­wi­łem nie wspo­mi­nać o wie­czor­nym spo­tka­niu.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Uśmie­cha­ła się, gdy sta­wa­łem z po­wro­tem na nogi i rów­nież się pod­nio­sła. – Nie mógł stawać z powrotem na nogi, bo wcześniej siedział.

Proponuję: Uśmie­cha­ła się, gdy podnosiłem się ziemi i rów­nież wstała.

 

Jej spoj­rze­nie było takie, że mu­sia­łem uwie­rzyć. […] Za­wsty­dzo­ny, mając na­dzie­ję, że ciem­ność ukry­ła mój ru­mie­niec… – Nie rozumiem – ma nadzieję, że ciemność skryje rumieniec, ale chwilę wcześniej widzi szczególne spojrzenie dziewczyny?

 

To już była ruina, ale nie mie­li­śmy z ojcem, gdzie iść.To już była ruina, ale nie mie­li­śmy z ojcem, dokąd iść.

 

po­mo­gła mi wstać i nie zno­sząc sprze­ci­wu spro­wa­dzi­ła mnie ze wzgó­rza. – Raczej: …po­mo­gła mi wstać i nie przyjmując sprzeciwu/ reagując na sprzeciw, spro­wa­dzi­ła mnie ze wzgó­rza.

 

Rano wsta­łem mgli­ście przy­po­mi­na­jąc sobie plany we­hi­ku­łu czasu… – Czy Paweł wstał mgliście, czy mgliście przypominał sobie?

Pewnie miało być: Rano wsta­łem, mgli­ście przy­po­mi­na­jąc sobie plany we­hi­ku­łu czasu

 

Za­pa­ko­wa­łem w ple­cak cie­pły koc i wzią­łem się za książ­kę, żeby od­po­cząć chwi­lę po po­sił­ku. – Raczej: Za­pa­ko­wa­łem do plecaka cie­pły koc i wzią­łem książ­kę, żeby od­po­cząć chwi­lę po po­sił­ku.

 

Wzią­łem mój ple­cak i ru­szy­łem po scho­dach na par­ter. – Zbędny zaimek. Czy mógł wziąć cudzy plecak?

 

– … nie­bez­piecz­na. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

i do­pie­ro wy­sze­dłem. Go­spo­da­rzy nie było już pod drzwia­mi, chyba po­szli do sto­do­ły. Prze­sze­dłem przez po­dwór­ko… – Powtórzenia.

 

Prze­cież byłam tylko na­sto­lat­ką. – Wydaje mi się, że Alda nie powiedziałaby tak o sobie, bo raczej nie powinna znać tego słowa.

 

po­szła w stro­nę drzew. Nagle sta­nę­ła jak wryta, na­sta­wi­łem uszu i usły­sza­łem, że ktoś idzie w nasza stro­nę. Spoj­rza­łem w stro­nę ścież­ki… – Powtórzenia.

 

– … ostat­nio się ocie­li­ła. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Po­sta­no­wi­łem jed­nak za­ry­zy­ko­wać i za­dzwo­nić do kum­pla ze stu­diów, który in­te­re­so­wał się mi­to­lo­gią sło­wiań­ską. A nóż-wi­de­lec… – A nuż, wi­de­lec…/ A nóż, wi­de­lec…

http://sjp.pwn.pl/ciekawostki/haslo/NOZ-NUZ;5041772.html

 

znowu do­pa­dła mnie roz­pacz i za­czą­łem cho­dzi w kółko. – Literówka.

 

Na moich pal­cach była krew. – Skoro szyi dotknął Paweł, czy krew mogła być na cudzych palcach?

 

bo w desz­czu kart­ka za­mok­nie i może być cięż­ko czy­tać. – …bo w desz­czu kart­ka za­mok­nie i może być trudno czy­tać.

 

za­uwa­ży­łem, ze cały czas zer­ka­ła na moją szyję. – Literówka.

 

Je­dy­na mo­dli­twa, jaka może pomóc… – Je­dy­na mo­dli­twa, która może pomóc

 

prze­krzy­ki­wa­ła wiatr pani Alina. – Nie mogę, zo­sta­nę tu! Obie­ca­łem po… – wiatr wy­rwał mi słowa z ust, ale go­spo­dy­ni ski­nę­ła głową, że zro­zu­mia­ła. Rów­nież po­ru­szy­ła war­ga­mi, ale nic nie sły­sza­łem przez wiatr. – Powtórzenia.

 

Pod­nio­słem Aldę i prze­rzu­co­ną przez ramię za­nio­słem do domu moich go­spo­da­rzy. Na po­dwór­ku chyba szcze­kał na nas pies, ale nie je­stem pe­wien. Za­nio­słem dziew­czy­nę do kuch­ni… – Powtórzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie doczytałem.

Za dużo: postanowiłem i zamierzałem. Zgrzyt.

Nie przekonuje mnie pamiętnik z dialogami. Zgrzyt.

Nibypamiętnik pisany po babsku, a niby facet jest autorem. Zgrzyt.

 

Ignorancja to cnota.

Nowa Fantastyka