- Opowiadanie: victor - Trudny klient

Trudny klient

Życzę miłej lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Trudny klient

Pan Tomasz Zawadzki, właściciel pierwszej i największej we wschodniej Europie firmy zajmującej się organizowaniem samobójstw, miał niemały problem. Otóż były prezydent, który – z czego zresztą każdy w kraju zdawał sobie sprawę – popadł w obłęd, zgłosił chęć skorzystania z usług pana Tomasza. Pomijając fakt, że samobójstwo prezydenta – jak sam sobie zażyczył – na oczach mediów, narażało działalność Zawadzkiego na ponowne zatargi sądowe z organizacjami praw człowieka, z którymi i tak regularnie miał na pieńku, warunki postawione przez głowę państwa były, delikatnie rzecz biorąc, wygórowane. Usłyszawszy przez telefon, że pan prezydent życzy sobie kenijskiej kapeli techno, całego szczepu rdzennych Indian oraz przechadzającego się tam i z powrotem smoka chińskiego, który na koniec miał ulec w walce smokowi wawelskiemu, Zawadzki próbował pohamować fantazję klienta, wymyślając, jak miało okazać się później – wcale niezbyt daleką od prawdy, kosmiczną sumę pieniędzy, jaką kosztowałoby takie zlecenie. Prezydent jednak nie wystraszył się. Bez zbędnych ceregieli oświadczył Zawadzkiemu, że przez dziesięć lat pełnienia urzędu dorobił się majątku, o jakim Tomasz nawet nie śnił. „A! – rzucił nagle prezydent. – Zapomniałbym o najważniejszym. Chcę, żeby razem ze mną zmarła jeszcze jedna osoba. Koniecznie ma być przebrana za ducha. Podkreślę w ten sposób ideowość mej śmierci”. Zawadzki obiecał, że postara się zorganizować wszystko jak najprędzej. Wszak głowie państwa nie wolno odmawiać, choćby ze względu na portfolio.

Załatwianie kolejnych zachcianek prezydenta poszło Zawadzkiemu nad wyraz gładko. Okazało się bowiem, że jedyna kapela techno w Kenii jeszcze nigdy nie zagrała koncertu i z miłą chęcią zaliczy debiut w Europie, menadżer Indian znalazł wolny termin na wizytę w Polsce, smoki były do kupienia w sklepie papierniczym, a i jeden z pacjentów w szpitalu psychiatrycznym, posiadający certyfikat wykwalifikowanego ducha, zgodził się wziąć udział w uroczystości. Zawadzki z dumą poinformował prezydenta, że za równy miesiąc można będzie dokonać obrzędu. Prezydent podziękował Tomaszowi za fachowe podejście do sprawy.

Uroczystość odbywała się na wypełnionym po brzegi stadionie narodowym. (Ludzie od PR-u prezydenta zadbali o odpowiedni rozgłos jego śmierci). Kapela techno już grała, Indianie tańczyli, smoki łypały na siebie groźnie. Na samym środku znajdowały się dwa drzewa. Z najgrubszej gałęzi każdego z nich zwisała pozłacana pętla. Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik. Zawadzki jednak biegał w tę i z powrotem, blady na twarzy, jakby to on za chwilę miał umrzeć.

Nigdzie nie było ducha.

Zawadzki otarł pot z czoła i zadzwonił do szpitala psychiatrycznego, w którym cały personel otrzymał łapówkę, by wypuścić ducha.

– Gdzie jest duch?! Miał tu być godzinę temu! Ceremonia już się zaczyna! – wrzasnął do słuchawki.

– Nie będzie ducha – odparła pielęgniarka.

– Jak to nie będzie?

– Zmarł dzisiaj. Przed chwilą. Dostał zawału.

– Słucham?!

– Dostał zawału. Być może to z nerwów. Biedaczyna, złapała go trema i nie wytrzymał.

Zawadzki czuł, jak uginają się pod nim nogi.

– Macie jakiegoś innego ducha? – spytał.

– Nie mamy – powiedziała pielęgniarka. – Przykro mi.

Zawadzki milczał.

– Proszę się nie obawiać, oddamy panu pieniądze – rzekła uspokajająco siostra.

Zawadzki rozłączył się. Tymczasem prezydent wyszedł już na murawę stadionu i przywitała go ogromna wrzawa kilkudziesięciu tysięcy gardeł.

W porywie emocji, pan Tomasz wbiegł do hotelu i, rzuciwszy na stół recepcjonistki plik pieniędzy, zażądał białego prześcieradła. Chwilę później stał przy wejściu na murawę, przebrany za ducha. Zawołał swoją żonę, Marię, i powiedział jej, żeby zdjęła go z drzewa zaraz po tym, jak prezydent zawiśnie. Zdawał sobie sprawę, iż nie będzie to najszczęśliwsze rozwiązanie, jednak wiedział, że nie pozostało mu nic innego. Wszedł więc na murawę i paradował w prześcieradle, machając wzniesionymi rękoma, jak na prawdziwego ducha przystało.

Kiedy przyszedł moment zawiśnięcia na linie, Zawadzki wymienił z Marią porozumiewawcze spojrzenie, po czym, wraz z prezydentem, dokonał czynu. Maria jednak nie przyszła mu z pomocą, gdyż od ponad roku była szczęśliwa z młodszym kochankiem. Zawadzki umierał u boku prezydenta, przy wrzawie tłumu, kenijskiej muzyce techno, tańczącym szczepie Indian, baraszkującym po zwycięskiej walce smokiem wawelskim i żonie wysuwającej w jego stronę środkowy palec.  

 

Koniec

Komentarze

Firma organizująca samobójstwa nasunęła mi skojarzenie z Vonnegutem, podobnie lekko ironiczny styl, w którym napisałeś tekst. 

Ale szort mnie nie przekonał. Zabrakło mi umotywowania decyzji bohatera: dlaczego zdecydował się na taki ruch? Tłumaczenie tak… radykalnej… decyzji tylko i wyłącznie profesjonalizmem jest po prostu niewiarygodne. 

Nie trafiła do mnie także absurdalność całej sytuacji – nie mówię, że to wada, zabrakło mi po prostu jakiegokolwiek wyjaśnienia. Jeśli jest to jakaś satyra, to chyba nie załapałam żartu :(

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Te pierwsze zdania (i nie tylko)– ​długie i słabe.

Lekko, humorystycznie i nieco absurdalnie.

Pełny profesjonalizm bohatera nie wydaje mi się przesadzony, sam bym tak postąpił.

A żony trzeba pilnować, zawsze.

Ignorancja to cnota.

O matko, zgłosiłem sam siebie do moderacji, przepraszam.

Ignorancja to cnota.

Początek mnie zainteresował (skojarzyło mi się z taką jedną książką o galaktycznych grabarzach, chyba jakiś austryjak ją popełnił), ale końcówka rozczarowała. Spodziewałem się fajerwerków, a dostałem stare jak świat przesłanie.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Jakiś pomysł był, ale nie wyeksponował go ani na siłę potęgowany absurd, ani cienki dowcip.

Bardzo mylące tagi – nie dostrzegłam choćby odrobiny SF, a nazwanie bohatera prezydentem nie sprawiło, że opowiadanie ma coś wspólnego z polityką.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł mi się spodobał, reszta już nie koniecznie.

F.S

Coś w tym szorcie ciekawego jest, ale jednak wykonanie położyło niezły pomysł.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Całkiem przyjemne, choć zakończenie przewidywalne i chyba jednak dałoby się z tego pomysłu wycisnąć dużo więcej.

Bardzo mi się spodobał pomysł na biznes – o czymś takim jeszcze nie czytałam. Ale reszta opowiastki mniej przypadła do gustu. Myślałeś o prequelach, może rozwijających motywy klientów – dlaczego ludzie za to płacą? Może więcej szczegółów utarczek z organizacjami broniącymi praw człowieka? Twoja idea naprawdę ma potencjał.

Babska logika rządzi!

Już wiem, przypomniałem sobie! Nie dawało mi to spokoju…

“Podróż Turila” Michael Marcus Thurner.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Bardzo interesująca koncepcja :)

Wykonanie nie jest takie złe, chociaż zgadzam się z Katastrofem – niektóre zdania były przydługie, fajnie by było, gdybyś gdzieś postawił kropkę. 

Mam też wrażenie, że zbyt szybko postanowiłeś zakończyć szorcika, można było z niego więcej wycisnąć. Ogólnie – nie jest tak źle, choć mogłoby być lepiej :)

Taka karnawałowa migawka. Nie było źle. Trafna puenta.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Nowa Fantastyka