- Opowiadanie: Lexis93 - PRZEKLĘCI PRZEZ DAR

PRZEKLĘCI PRZEZ DAR

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

PRZEKLĘCI PRZEZ DAR

Kiedy później siedziałyśmy nad pizzą w restauracji „Bolt“ przedstawiłam Namidzie skrócony raport z ostatnich dwóch miesięcy. Pominęłam wszystkie niesamowite rzeczy, za to szeroko opowiedziałam jej o Ianie, Page i Thomasie.

– To jakiś znak – powiedziała Namida z ustami pełnymi cienkiej, chrupkiej pizzy z serem. – No powiedz sama, czy to nie jest niesamowite? Thomas cię zdradza, a Ian wyznaję miłość wbrew temu, że wie o Tomie. Mówię ci, to jest znak z góry – Wzięła z talerza trzeci kawałek pizzy, zatrzymała go w pół drogi do ust i powiedziała: – Och. Mój Boże. Nemezis. Ni mniej ni więcej. Nemezis.

– Piwo uderzyło ci do głowy – odsunęłam od niej dzban.

– Trzymaj! – Namida wcisnęła mi w dłoń ogromną kartę dań. – Udawaj, że czytasz! Podnieś wyżej! WYŻEJ!

– Co ty wyprawiasz, do diaska?! – spytałam zła. – Rozum ci odjęło?

– Tam jest Thomas! – syknęła. – Nie! Nie odwracaj się! Jest dokładnie za tobą!

Położone w centrum „Bolt“ było chyba najmodniejszym spośród modnych lokali, restauracji i sklepów. A jeśli Thomas był w czymś dobry, to na pewno w szukaniu modnych miejsc.

– Co robi? – spytałam spięta. Pilnie wpatrywałam się w listę przystawek.

– Stoi przy barze, a w ręku ma jakiś wyjątkowo obrzydliwy drink. Różowy.

– Raczej kobiecy?

– Bardzo kobiecy. Z owocami w środku.

– A więc czeka na kogoś. On pije tylko whisky.

– Co za pajac – skwitowała Namida. – Czekaj. Taa. Miałaś rację.

– Jest z kimś?

Obie wiedziałyśmy, co to oznacza.

– Tak – spojrzała mi w oczy. – Trochę przed trzydziestką. Mocne ciało. Wyrobione w klubach fitness. Ręce jak liny mostu wiszącego. Zobacz sama, stoi plecami do nas.

Zerknęłam przez ramię.

– Jest zabójcza – powiedziałam bezbarwnym głosem.

– Tak kobieta-cyborg, prawdziwa Bionic Woman. – Potrząsnęła głową z lekkim obrzydzeniem i nalała sobie z dzbana piwa do szklanki. – Szybko ją poderwał.

– Pewnie poderwał ją jeszcze zanim przyłapałam go na zdradzie z Page – również postanowiłam napełnić swoją szklankę.

– Och, co za porażka. Ej, zobaczył nas! Udawaj szczęśliwą! Udawaj zajętą! – Namida wybuchła perlistym śmiechem i powiedziała bardzo głośno: – Mam nadzieję, że pokazałaś temu typowi, którędy do wyjścia! Daję słowo Ariso, ty naprawdę nie możesz się odpędzić od facetów, od kiedy zerwałaś z tym mato… – urwała, po czym opuściła głos o kilka poziomów i wycedziła lodowatym tonem: – No proszę, Thomas! Toż i matoł we własnej osobie.

– Cześć, Arisa – powiedział Thomas. – Świetnie wyglądasz.

Podniosłam wzrok znad karty i powiedziałam obojętnym tonem:

– A więc ty też trafiłeś. Co słychać, Tom?

Dzierżył w jednej ręce szklankę czegoś, co wyglądało na Owocową Rozkosz, a w drugiej ramię Miss Mostów Wiszących 2015. Poklepał ją po plecach i powiedział:

– Victoria, mamy sprawę do obgadania. Zaczekaj na mnie przy barze. – Potem zwrócił się do Namidy: – Przesuń się Nam. Pozwól, że się dosiądę i zamienię słówko z Arisą.

Odpowiedziała mu słodkim uśmiechem i odsunęła się w kąt wnęki. Tom rozsiadł się przeciwległym końcu i spojrzał mi w oczy z przylepionym do twarzy wyrazem ciepła i szczerości, równie prawdziwym jak śnieżyca na Bahamah.

– Świetnie wyglądasz – powiedział i westchnął. – W ogóle dobrze cię widzieć, Ariso. – Złożył palec wskazujący i kciuk w kształt pistoletu. – Wspaniała fryzura. Znalazłaś już miejsce praktyk?

– Szkoła przy Angelus Street – odparła Namida. – Praktycznie nad samą rzeką. – Potem dodała lojalnie, lecz nieco niezgodnie z prawdą: – Ze wspaniałymi dzieciakami.

Upiłam mały łyczek piwa.

– Słyszałam, że ty dostałeś pracę w tutejszej firmie ochroniarskiej – zagadnęłam. – Gratulację. Wygląda na to, że możemy się teraz spotykać na wokandzie.

Uśmiech Thomasa rozszerzył się, co oznaczało, że jest rozdrażniony.

– Aż do dziś nie miałem pojęcia, że i ty tutaj postanowiłaś zacząć swoje praktyki.

Namida wydobyła z siebie dźwięk podobny do tego, jaki wydałby widelec wkręcony w maszynkę do mięsa.

– Tom, ale z ciebie żałosny matoł.

– Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy – uprzejmie powiedziałam. – Na pewno nie będziesz musiał się martwić o stan swojego konta.

– Zarobię ponad trzysta tysiaków rocznie – oświadczył. – …a lista naszych klientów obejmuję najważniejszych ludzi w Mines City.

Zmarszczyłam brwi. Tom wyraźnie do czegoś zmierzał.

– Nie gniewaj się, ale nie chciałbym abyś rozpowiadała w mieście jakieś głupoty na mój temat.

– A właśnie, że się gniewam – odparłam.

Drobne ukłucie bólu ni żalu błyskawicznie przerodziło się w moim sercu w żądze przemocy. Już od tygodni nie wylałam komuś piwa na głowę. Może właśnie nadeszła pora na kolejny raz?

– Cieszę się, że się tu spotkaliśmy i nie musiałem iść do twojego gabinetu na… – urwał, pogrzebał w kieszeni spodni, wyciągnął komórkę. Postukał w dotykowy ekran i spytał: – Jak powiedziałaś? Angelus Street? Nie mogę znaleźć.

– Bardzo fajna szkoła – lojalnie wtrąciła Namida. – Niedługo będzie bardzo trendy.

– O ile ktokolwiek będzie wiedział, gdzie to, do diaska, jest. Mogę ci podsyłać dzieciaki z bogatych rodzin na korki. A to może być dla ciebie kopalnia złota. O ile – ostrzegawczym gestem klepnął mnie palcem w nadgarstek – będziesz dobrze rozgrywać.

Później doszłam do wniosku, że wszystkiemu winne było owe klepnięcie. Za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć co było dalej. Pamiętałam tylko, że wpadłam w szał. Zerwałam się na nogi z zamiarem złapania Thomasa za uszy i grzmotnięcie jego głową prost w stół. Z tego, co wydarzyło się potem, pamiętałam tylko to, że stałam na środku lokalu, a Tom leżał w odległości dziesięciu metrów ode mnie, plecami oparty o bar.

Wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach trzymał dłoń na moim ramieniu. Pobladła Namida siedziała skurczona w kącie wnęki.

– Naprawdę nie powinnaś tego robić – powiedział mężczyzna.

Czego? – chciałam spytać, ale nie odezwałam się. Drzwi do lokalu kołysały się na zawiasach. Klienci kulili się pod stolikami. Na podłodze pełno było potrzaskanych naczyń, szklanek, sztućców, serwetek i kawałków pizzy. Bar wyglądał jak po przejściu huraganu.

Do środka wpadło dwóch policjantów; ten na przedzie wrzasnął:

– Niech nikt się nie rusza!

– Tędy – mężczyzna o białych włosach, które, jak spostrzegłam, wcale nie były białe lecz srebrzyste, objął mnie ramieniem i bez wysiłku pociągnął w stronę kuchni.

Próbowałam się uwolnić i wrócić do środka, ale mój opór nie odniósł żadnego skutku. Był bardzo silny, choć nie brutalny, i przyjemnie pachniał świeżym powietrzem. Kiedy byliśmy już na zewnątrz zamknął kuchenne drzwi i puścił mnie.

– Mieszkasz tam. – To nie było pytanie. Spoglądał w górę, w kierunku Front Street.

– No tak, ale naprawdę powinnam…

– Idź do akademika.

– Nie mogę zostawić mojej przy…

– Powiem jej, że wróciłaś do pokoju.

– Kim ty jesteś?! – spytałam oburzona. – I kto ci pozwolił mną tak pomiatać?

– Ja tobą pomiatam? – cofnął się o krok i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Przepraszam. – Włosy lśniły mu srebrzyście w świetle ulicznych lamp. Nie wyglądał na skruszonego. – Nazywam się Fox. Gabe Fox, i jestem znajomym Iana Smitha. Akurat byłem w pobliżu, kiedy wybuchła ta awantura z Thomasem.

– Czy jest ktoś w Mines City, kto nie wie, że Tom mnie zdradził?! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Fox cofnął się z rękoma uniesionymi do góry w geście uległości. W półmroku ledwo widziałam jego twarz.

– Ej, przepraszam. Chyba trochę przeholowałem.

– No nie gadaj!

– Naprawdę mi przykro – doleciał do mnie jego głos. Miałam niesamowite wrażenie, że Fox nagle stal się bezcielesny, jak mgiełka. – Idź do domu. Jakoś to załatwię.

Chwilę później byłam już w zaułku sama. Z trudem powstrzymałam się przed wykonaniem niegrzecznego gestu w ślad za odchodzącym Gabem Foxem. Ciekawość zżerałam mnie, chciałam wiedzieć dokąd idzie.

Ruszyłam za nim.

Doszedł do końca Dumble Street po czym wszedł w jedna z bocznych uliczek. Starając się być najciszej jak tylko potrafiłam zbliżyłam się do wejścia w zaułek, w którym przed sekundą zniknął mój srebrzysto-włosy i tajemniczy opiekun. Wychyliłam czubek głowy, aby zobaczyć czy nadal tam jest. Był. Rozmawiał z kimś znajdującym się w miejscu dla mnie nie widocznym, żywo przy tym gestykulując. Skupiłam się na tym aby coś usłyszeć.

– …jak tak dalej pójdzie to zabije kogoś przez przypadek i trafi do kicia. Sadzę, że powinieneś jej wszystko wyjaśnić jeśli naprawdę ci na niej zależy. – Sięgnął po coś znajdującego się w lewej kieszeni jego marynarki. Po chwili doleciała do mnie charakterystyczna woń tytoniu. – A zależy ci, prawda?

– Zależy mi na niej, cholera…

Ten głos! Niby nie powinnam być zdziwiona, że to właśnie z nim rozmawia, w końcu Fox przyznał mi się otwarcie, że zna Iana. Ale o czym oni gadają?

– …a wiesz co to znaczy, przyjacielu? – Ian przerwał, a gdy Fox zaprzeczył ruchem głowy mówił dalej: – To znaczy, że ja jestem od niej uzależniony. Ale nie tak jak ty od fajek. – Zaśmiał się. – Ja jestem uzależniony od jej uśmiechu, który sam przywołuję na jej wargi. Od rozmów z nią, które trwają najwyżej kilka minut, a dzięki którym Arisa staję się weselsza…

Zastygłam w bezruchu. Zamknęłam oczy, aby lepiej skoncentrować się na jego słowach. Nie obchodziły mnie pytające spojrzenia mijających mnie ludzi.

– Od jej radości, która jest dla mnie diablo ważna. Od bycia jej podporą, gdy opadnie z sił. Od bycia jej Aniołem Stróżem, który unosi ją w górę, kiedy opada na dno. Od patrzenia w jej oczy, roześmiane i pełne czegoś, czego nawet ty nie umiałeś nazwać, Opiekunie. Od jej obecności i ciepła, które mi daje. Dlatego nie chce jej stracić. – Przerwał w celu złapania oddechu, po czym dokończył: – Bo mi na niej zależy, przyjacielu. Jak cholera.

Po tych słowach nastala dziwna cisza. Wytarłam policzki z czegoś mokrego co pojawiło się na nich bez mojej wiedzy, a tym bardziej woli. Dlaczego ja jestem taką kretynką?! Lgnę do ludzi, którzy mnie ranią a odtrącam tych, dla których jestem ważna. Za każdym razem to samo…dlaczego?

– Hahaha. – Wybuch wesołości Foxa przerwał moje rozmyślania. – A myślałem, że nic mnie już nie zdziwi w świecie ludzi! Skoro, aż tak ją kochasz to dlaczego się poddałeś? Dlaczego odpuściłeś po pierwszej przegranej bitwie? Myślałem, że jako Kreator jesteś bardziej pomysłowy. – Zamilkł, ale gdy nie doczekał się żadnej riposty od Iana, wybuchnął: – Weź się w garść dupku!

Podskoczyłam przestraszona krzykiem Foxa. Naszła mnie ochota na szybką ewakuację z tego miejsca. Miałam wrażenie, że rozmówcy wiedzą o mojej obecności, a przynajmniej jeden z nich.

– To niby co mam robić? – Dobiegło do moich uszu pytanie Iana.

Długo nie trzeba było czekać na odpowiedź.

– Chroń ją, walcz o nią każdego dnia, całuj ją, kochaj ją, przytulaj zawsze kiedy będzie tego potrzebowała, śmiej się z nią ale i czasami z niej. Ale nigdy, powtarzam nigdy, nie pozwól jej upaść, jeśli nie masz planu jak ją złapać.

Ian odezwał się dopiero po chwili.

– Dziękuje, że nad nią czuwałeś zamiast mnie, przyjacielu.

Spojrzałam ostrożne na dwóch mężczyzn. Właśnie padli sobie w ramiona.

– W końcu od tego mnie masz, co nie? – zapytał już bez cienia gniewu w głosie Gabe. – Tylko nie schrzań już niczego więcej. Chyba jeszcze żaden Opiekun nie natrafił na taką parkę jak ty i Arisa. – Zaśmiał się co dziwnie skojarzyło mi się ze szczeknięciem psa. – Dwójka silnych Kreatorów zakochanych w sobie, z czego jeden z nich jeszcze o tym nie wie. Chyba będę musiał po wszystkim upomnieć się o dodatkowy Ogon.

Nic nie rozumiałam z tej dziwnej przemowy. Ogon? Opiekunowie? Kreatorzy? Ja zakochana w Ianie?

– A ty jak zwykle o pracy. – Głos Iana również znów był pogodny. – No, to załatwione. Ja się będę zbierał. I wiedz, że już nigdy się nie poddam, będę o nią walczył.

Gabe Fox nic nie odpowiedział, szturchnął tylko Iana w ramię. Ot, taki braterski gest po kłótni dwójki przyjaciół.

Ian ruszył w moim kierunku ze wzrokiem wbitym w swoje stopy, dzięki czemu nie spostrzegł mnie gdy opuszczał zaułek. Fox, który był tuż za nim, również minął mnie bez okazania jakiegokolwiek zainteresowania. Jednak zatrzymał się nagle i nie odwracając się do mnie powiedział głośno, jakby w przestrzeń Dumble Street:

– Aut amat, aut odit mulier, nihil est tertium.

Rzeczywiście. Nie ma trzeciej drogi.

Teraz to wiem.

***

Z trudem dowlokłam się schodami do pokoju, drżąca, oszołomiona i spragniona snu.

Gdzieś w oddali zawyły syreny i ogarnęło mnie irracjonalne przekonanie, że policja jedzie po mnie. Komórka, którą zostawiłam na szafce na buty, gdy wychodziłam rozdzwoniła się na dobre. Resztki psychicznej równowagi przepadły bez śladu, gdy wpadłam do środka omal nie przewracając się na Kitsunebiego. Wykonałam iście akrobatyczny skok – ratując zarówno siebie jak i biednego liska – i dopadłam telefonu.

– Arisa, kochanie!

– Mama! – wydyszałam.

– Wszystko w porządku, skarbie? – przez słuchawkę płynęły do mnie fale troski.

– Tak, wszystko gra. Biegłam od drzwi, żeby odebrać telefon, i musiałam przekroczyć nad lisem.

– Nad lisem? Wciąż masz tego zwierzaka – spytała.

– Mam tu straszny rozgardiasz, zapomniałam ci o nim powiedzieć – przyciskając telefon do ucha oparłam się o ścianę i osunęłam na podłogę. Spodobało się to Kitsunebiemu, który od razu wlazł mi na kolana.

– Myślę, że powinnaś nam coś powiedzieć o tym lisie – odezwał się głos ojca.

– No cóż, to znajda – to musiało trafić do czułego matczynego serca. – Jest cudownym zwierzakiem. Po prostu cudownym. O, chce was pozdrowić – zbliżyłam komórkę do pyska liska i bez większej nadziei powiedziałam: – Mów!

Kitsunebi szczeknął.

Przyłożyłam na powrót telefon do ucha.

– Proszę! I co o tym myślicie?

Z miejsca, w którym siedziałam widziałam fragment sypialni, niestety okolice łóżka Trishy były poza zasięgiem mojego wzroku. Raptem lis zerwał się na równe nogi. Zastrzygł uszami i zaczął się bacznie wpatrywać w głąb sypialni.

Gdy zaczęłam go obserwować, jedną częścią swojego umysłu zmagając się z incydentem w barze, drugą słuchając głosu matki, a jeszcze inną pragnąc zapaść w sen, zza rogu wypłynął, kierując się w moją stronę, strumyczek wody. Kitsunebi szczeknął krótko i umilkł.

– Mamo, muszę lecieć. Chyba zostawiłam odkręconą wodę. – Wyłączyłam komórkę i wstałam chwiejnym ruchem. Od wody biła żółta poświata. Strużka posuwała się do przodu, co chwilę zmieniając kierunek, jakby omijała niewidoczne przeszkody na swojej drodze.

Kitsunebi odwrócił się do mnie ze lśniącymi oczyma, w których widoczna była dezaprobata.

„O.P.A.N.U.J E.M.O.C.J.E“

Zwalczyłam w sobie chęć ucieczki. Lis spojrzał mi w oczy, a potem z opuszczonym ogonem ruszył ostrożnie przed siebie.

„O.B.R.A.Z“

Poruszałam się cicho, ale w skupieniu, które wyostrzyło moje zmysły. Słyszałam wszystko: od leciutkiego szmeru wody, poprzez powolne bicie serca Kitsunebiego, a skończywszy na miarowym łopocie żagli.

Obraz wiszący nad łóżkiem Trishy żył, a wręcz był pochłonięty sobą. Onyksowe morze przelewało się przez ramę, ściekało po ścianie i spływało na podłogę. Fale wznosiły się i opadały niczym dyszący, żywy stwór. Ciemnowłosego mężczyzny wzywającego pomocy już nie było. Krzyki ostatnich żyjących były słabe, niemal niesłyszalne.

Kitsunebi warknął i przywarł do podłogi.

„Meduza się rusza.“

Chwyciłam pierwszy ciężki przedmiot, jaki mi się nawinął – powieść historyczną Trishy. Zamachnęłam się nim nad głową i posłałam go wprost w stronę obrazu.

Książka trafiła w cel z głośnym trrrach! i rozpryskiem żółtego światła.

Nagle znalazłam się znów w znajomym otoczeniu. Jedynym śladem po tym, co działo się przed chwilą była leżąca na środku powieść oraz obraz wiszący pod nienaturalnym kątem.

Za plecami usłyszałam głos Namidy.

– Mało, że zostawiłaś mnie w samym środku jakiegoś kataklizmu – musisz jeszcze zdemolować sypialnie, tak?

Wmaszerowała do środka, rzuciła się na łóżko i wlepiła wzrok w sufit.

– Arisa, muszę powiedzieć, że kompletnie ci odbiło.

Stałam jak wryta. Całe ciało miałam niczym z lodu. Kitsunebi trącił mnie nosem w kostkę, a potem podskoczył i pchnął mnie nosem w rękę. Usiadłam na środku pokoju. Pogłaskałam go po uszach.

– Arisa? Słyszysz mnie? Dałaś słowo, ze już skończyłaś z grzmoceniem ludzi po głowach. Oczywiście ten padalec na to zasłużył… ale ty zdemolowałaś cały lokal! – zachichotała do siebie. – Chociaż, kurna, trzeba przyznać, że to robiło wrażenie.

– Tak – szepnęłam.

Brzmienie mojego głosu zaalarmowało przyjaciółkę. Namida poderwała się i spojrzała na mnie z troską.

– Hej! Żartowałam, że ci odbiło. Wyglądasz okropnie. – Zeskoczyła na podłogę. – Podać ci coś? Szklankę wody? Może wezwę pogotowie? – Głos jej drżał. – Arisa, boję się ciebie.

– Nie – powiedziałam przez zaciśnięte gardło. Odchrząknęłam i powiedziałam głośno. – Idę spać. Nie chce o tym mówić.

Nam przygryzła wargę.

– Świetnie – powiedziała nerwowo. – Po prostu świetnie.

Podniosłam się. Czułam się, jakbym miała sto lat.

– Może ci pomoc?

Potrząsnęłam głową.

– Ja tylko…

– Tylko co?

Popatrzyłam na nią z rozpaczą.

– Ja tylko chce, żeby wszystko miało sens.

Namida pobladła. Zdałam sobie nagle sprawę, że moja przyjaciółka wcale nie była taka harda, na jaką chciała wyglądać. Choć kosztowało mnie to resztkę sił, odetchnęłam głęboko, rozluźniłam ramiona i usiadłam z powrotem. Skrzyżowałam nogi i powiedziałam, siląc się na luźny ton:

– Wygląda na to, że dałam Thomasowi niezły wycisk, nie sądzisz?

Namida uśmiechnęła się na próbę.

– Żebyś wiedziała!

– Co się stało z Miss Mostów Wiszących 2015?

Zachichotała.

– Kto to wie? Założę się, że uciekła w podskokach. Założę się, że jest już w połowie drogi do Capital City.

Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Wszystko będzie dobrze.

***

Nie lubiłam poranków. Nienawidziłam ich. Wiosną krzywiłam się, gdy słyszałam śpiew wróbli, siedzących na trzydziestu gałęziach pobliskiego dębu. Latem, kiedy pierwszy promień słońca padał na moją twarz, przedzierając się między ciężkimi kotarami, zaciskałam usta i trwałam dziesięć sekund w bezruchu. Jesienią, na dźwięk budzika, natychmiast przykładałam dłonie do uszu, starając się odgrodzić od upiornego dźwięku na przynajmniej pięć sekund. Zimą zaś kuliłam się pod kołdrą, czerpiąc przyjemność z otaczającej ciemności w towarzystwie poduszek. Ale nawet wtedy poranki napawały mnie obrzydzeniem.

Zawsze otwierałam najpierw prawe oko by lewe mogło mu zazdrościć. To była jego kara, a ja czerpałam satysfakcję, wiedząc, że to z większą wadą nigdy nie ujrzy świata jako pierwsze. Będzie zawsze tym gorszym. Zawsze, bo taka była moja wola. Wyłącznie moja wola!

Tego poranka nie zostałam wyrwana ze świata Morfeusza żadnym z tych sposobów. Nagle byłam całkowicie świadoma tego gdzie jestem i co muszę teraz zrobić, a mianowicie musiałam wyszykować się do pracy oraz oznajmić Namidzie, że zostaje w pokoju sama. Niestety moja przyjaciółka musiała dzisiaj wracać do naszej rodzinnej miejscowości, a ja znów nie będę miała się komu wygadać wieczorami, ponarzekać na przełożonych z pracy czy po prostu pogadać o tym co mnie gryzie.

Nienawidzę samotności!

Tęsknie za mieszkaniem z Trishą choć nigdy jej się do tego otwarcie nie przyznam, nawet gdy już wróci do akademika po feriach. Takiej to dobrze. Jej rodzinny dom znajduję się na końcu miasta, w którym studiuje a mimo to mieszka w akademiku, a w dłuższym czasie wolnym od zajęć znów wcina mamine obiadki.

Zaraz po tym jak umyłam się, zostawiłam dla Namidy liścik i dodatkowe klucze do pokoju oraz zabrałam materiały potrzebne mi do przeprowadzenia dzisiejszych lekcji, wyszłam z akademika.

Zaczął się kolejny dzień, w którym postawiłam sobie za cel nie myśleć o wydarzeniach z dnia wczorajszego. Oby mi się udało.

***

– Do widzenia panno Rainfall!

– Miłego dnia panu życzę – odpowiedziałam stróżowi wychodząc ze szkoły.

Koniec pracy na dziś. teraz marze tylko o ciepłym prysznicu, kocu i jakimś filmie odtwarzanym z laptopa. Owszem, kochałam prace z dzieciakami, ale nie oszukujmy się – to strasznie męczące zajęcie. Dzisiejszej młodzieży szkolnej nie brak pomysłów na kreatywne doprowadzenie nauczyciela do ostrej migreny. Mogłoby się nawet wydawać, że urządzili między sobą konkurs polegający na wkurzaniu belfra.

Na szóstej lekcji miałam dziś zajęcia w gimnazjum, na których omawiałam kulturę starożytnych miast . Jedna z pilniejszych uczennic zadała mi pytanie dotyczące domów publicznych w Pompejach i Herkulanum.

Dwóch klasowych rozrabiaków podchwyciło temat.

– A co Corson, szukasz pracy?

Wszyscy skupili się na początkach show. Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko zaczerwieniona twarz zdradzała jej reakcję na słowa kolegi. Do słownej zaczepki dołączył John Windston, sąsiad z ławki żartownisia.

– Nie, ona chce zostać burdelmamą!

Klasa wybuchła śmiechem. Niektórzy chłopcy zaczęli bić brawo i gwizdać.

– Niestety John, w tamtych czasach tylko zamężne kobiety mogły być burdelmamami.

Klasa znów skupiła się na mnie. Postanowiłam to wykorzystać i odciągnąć ich uwagę od panienki Corson.

– Co innego jeśli chodzi o panią Krokien. – Mrugnęłam znacząco przy wymawianiu nazwiska starszej nauczycielki. – Ona jest wręcz stworzona do tej roli. Ale ciii! – Mój palec wskazujący wylądował w teatralnym geście na wargach.

Klasa znów zatrzęsła się od śmiechu dzieciaków. Tym razem śmiali się już wszyscy.

Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. Tak, zdecydowanie pokochałam te dzieciaki z kłopotami ze szkoły przy Angelus Street.

Zawiał zimny wiatr. Otuliłam się szczelnie szalikiem i przechodząc przez ulice ruszyłam do parku. Byłam tam omówiona z Trishą. Ciekawiło mnie co chciała mi tak pilnie przekazać. Wiedziała przecież, ze jutro również pracuję i nie dam się namówić na piwo. Zresztą po ostatnich wydarzeniach, zapoczątkowanych właśnie w barze, nie miałam ochoty na jakiekolwiek towarzyskie wyjście.

Nagle poczułam dłoń na ramieniu. Po odwróceniu się ujrzałam przed sobą dwie twarze, o jedną za dużo.

– Co on tu robi?! – Nie byłam zła, raczej zaskoczona.

Jakieś pół metra za niebieskowłosą stał Ian. Co jeszcze bardziej wytrąciło mnie z równowagi, na jego głowie siedział Kitsunebi machający leniwie puszystym ogonem. Gdybym nie miała w pamięci tego jak go potraktowałam ponad dwa miesiące temu, a także słów jakie wypowiedział do Gabea Foxa w zaułku Dumble Street – może wybuchłabym śmiechem.

Trisha podniosła ręce w geście uległości. Chyba wyczuła, że nadal nie mam ochoty rozmawiać ze Smithem. Na szczęście nie wiedziała o najnowszych argumentach przemawiających za unikaniem – tego konkretnego – faceta.

– Tylko bez rękoczynów Arisa. – Jej onyksowe oczy napotykały moje czekoladowe. – To on prosił mnie, abym jakoś zorganizowała mu spotkanie z tobą.

Nie wiedziałam jak mam się teraz zachować. Jednak Ian spostrzegł w moim zakłopotaniu swoją szanse. Ruszył wolnym krokiem zatrzymując się dopiero w takiej odległości, że gdyby chciał mógłby bez problemu dotknąć dłonią mojej twarzy.

– Zgadza się. Ta cała intryga to mój pomysł. – Wziął głęboki wdech. – Nie odbierasz telefonu gdy dzwonie, a nawet nie odpisujesz na moje wiadomości.

Postanowiłam być z nim szczera mimo, że to może go zaboleć.

– Dziwisz mi się? – spytałam wzburzona. – Najpierw oznajmiasz mi, że widziałeś jak mój chłopak zdradza mnie na akademickiej imprezie, a chwilę później wyznajesz mi miłość. Niby jak według ciebie miałam się zachować? – Chciał coś powiedzieć lecz nie dałam mu takiej możliwości. – A jakiś czas potem widzę jak wychodzisz z jakiegoś zaułka zaraz przed mężczyzną, który wyciągnął mnie chwile wcześniej z cholernie pojebanej sytuacji w barze. – Postanowiłam nie wspominać na razie o tym, że wiem o czym rozmawiali. – A ty się śmiesz pytać dlaczego nie odbieram połączeń od ciebie. Serio?!

Najwyraźniej tylko Kitsunebiego poruszył mój wzburzony ton. Zeskoczył z głowy Iana wprost w moje objęcia. Bez zastanowienia wtuliłam twarz w miękkie futerko. Jego rytmiczne mruczenie uspokoiło mnie na tyle, że znów zaczęłam myśleć racjonalnie.

Spojrzałam ponownie na Iana, który lustrował mnie czujnym wzrokiem. Co dziwne wyglądał na rozbawionego i zazdrosnego równocześnie.

Już otwierałam usta, aby przeprosić go za mój wybuch lecz wszedł mi w słowo.

– Masz pełne prawo się na mnie wściekać. Rozumiem. Pewnie sam byłbym wkurzony będąc na twoim miejscu. – Głęboki wdech, szybki rzut okiem na otoczenie. – Choć wolałbym wyjaśnić ci wszystko w jakimś bardziej ustronnym miejscu niż to. Co ty na to?

Skinęłam głową zgadzając się na tą propozycję.

– Najbliżej nam do naszego akademika, prawda Trisha?

Skoro mnie w to wpakowała to niech mi teraz pomoże.

Jednak to nie jej głos odpowiedział na moje pytanie.

– Może być i u was, nawet mi to na rękę. – Głos Iana był dużo bardziej radosny niż wcześniej, najwidoczniej wszystko szło po jego myśli. – A jeśli chodzi o Trishe, to zmyła się na samym początku naszej rozmowy. Wygląda na to, że jestem jej winny przysługę. – Ostanie zdanie powiedział ciszej, jakby do siebie lecz wszystko dokładnie słyszałam.

Uśmiechnęłam się dyskretnie. Może i ja będę jej coś winna, chociaż raczej będzie to kopniak w tyłek niż przysługa.

***

– Chyba nie oszalała, prawda?

– Gdyby tak było na pewno byś o tym wiedział.

– Ale ona się nie odzywa od jakiś dwudziestu minut i wciąż gapi się w jedno miejsce!

– A ty niby byleś lepszy?! Myślałeś, że jestem halucynacją spowodowaną LSD i próbowałeś wyrzucić mnie przez okno. – Głos zachichotał. – Swoją drogą jak durnym trzeba być, aby próbować zabić halucynację?

Niby pamiętałam kto znajduję się w moim pokoju, ale po tym wszystkim co ujrzałam i usłyszałam miałam wrażenie, że to sen. Nie. Gdybym śniła wiedziałabym o tym. To musi być jeden z show typu: „Mamy cię!“. Ktoś zaraz wyskoczy z ukrycia i – wskazując palcem ukrytą kamerę – oznajmi, że dałam się nabrać „po mistrzowsku“.

Już po tym jak weszliśmy z Ianem do pokoju 221B Kitsunebi zeskoczył na podłogę. Nie zdążyłam nawet mrugnąć gdy tuż obok Smitha stał srebrzystowłosy mężczyzna, mój wczorajszy wybawca – Gabe Fox. Tym co nie zgadzało się z jego poprzednim wyglądem były lisie uszka oraz trzy puszyste ogony takiej samej barwy jak jego włosy. Uśmiechnął się przyjaźnie pokazując przy tym ostre kły, co niestety zepsuło jego przyjazny wizerunek.

Widząc moją podejrzanie spokojną reakcje na ten nietypowy widok Gabe Fox – znany mi bardziej jako Kitsunebi – zaczął mi wszytko tłumaczyć.

Dowiedziałam się, że ja i Ian jesteśmy ludźmi z rzadkim darem urzeczywistniania tego co sobie wyobrazimy, tak zwanymi Kreatorami. Gabe opowiedział mi też o istnieniu równoległego wymiaru, w którym mieszkają Opiekunowie.

Istoty te zamieszkiwały Ziemie na długo przed pojawieniem się pierwszych ludzi. Gdy najstarszy z nich spotkał po raz pierwszy człowieka postanowił go chronić i nauczać wszystkiego co sam potrafił. Polecił pozostałym ze swojej rasy aby czynili tak samo jak on.

Przez wieki ludzie żyli szczęśliwie pod opieką istot, które uznali za bogów.

Niestety do czasu.

Ludzie, którzy w swej arogancji i pysze zapomnieli o tym ile dobrego zrobili dla nich Opiekunowie – obrócili się przeciwko swym obrońcą i nauczycielom. Poprzez gnębienie, prześladowanie, a nawet mordowanie zmusili pierwszych ziemian do ukrycia się. Ten, który pierwszy ukochał ludzi przeklną ich zabierając im najcenniejszą umiejętność – Stwarzanie.

Jednak widząc iż niektórzy z ludzi nadal szanują i czczą jego pobratymców zlitowała się nad nimi. Sprawił iż tylko ci co mają coś w sobie z niewinności pierwszych ludzi są obdarzeni darem Stwarzania. Tym szczególnym ludziom przydzielał swoich pobratymców do pomocy.

Prze wieki byli czczeni jako bogowie, dobre lub zle duchy. Nadawano im rożne imiona: Yako, Zenko, Kinko, Ginko, Byakko, Kokko, Tenko, Kuko, Kitsune , Huli jing oraz Nogitsune.

A najstarszego z nich zwano Inari.

Podczas gdy Ian i Gabe sprzeczali się o to czy mi odbiło czy może jeszcze nie – uświadomiłam coś sobie. Wstałam. Powolnym ruchem zbliżyłam się do srebrzystowłosego. Wzięłam zamach i…

ŁUP! Moja otwarta dłoń zderzyła się z policzkiem Foxa.

– Za co to?!

ŁUP! Druga dłoń dołączyła do zabawy.

Spojrzałam na Iana, który uprzejmie przesunął się na bok i zrobił łagodny ruch dłonią, jakby mnie przepuszczał. Spojrzał na Foxa.

– Proszę, nie żałuj sobie.

Poczułam jak opada mi szczęka ze zdziwienia.

– Jakie „nie żałuj sobie“? – powtórzył oburzony Kitsunebi. – Rzuca liśćmi jak brzoza na jesień!

– Nie domyślasz się za co? – zdziwił się rozbawiony Ian.

Opiekun pokręcił przecząc głową. Widząc to Ian wybuchnął śmiechem. Ten typek jeszcze śmie udawać, że nie wie za co oberwał! A kto niby wtulał się w mojej cycki w parku?!

Odwróciłam się na pięcie, po czym ruszyłam do drzwi aby je otworzyć. Najszerzej jak się tylko dało.

– Wynocha.

Smith chyba wolał nie ryzykować. Rzucił jeszcze ostrzegawcze spojrzenie w stronę Foxa i wyszedł. Odprowadziłam go wzrokiem.

– A ty na co czekasz? Drugi raz nie poproszę – rzuciłam rozzłoszczona i wskazałam palcem wyjście. – Wynoś się albo wezwę policję!

– Oboje wiemy, że policja nic tu nie pomorze. Ludzie widzą mnie takim dopiero wtedy, gdy im na to pozwolę. Jakie to byłoby męczące musieć się ludziom tłumaczyć z ogonów i uszu. Dlatego zmieniamy się w lisy.

– Chyba sobie żartujesz, wynocha! – powtórzyłam słabym głosem.

– Co ty się tak uwzięłaś na to wyjście? Okres masz?

– Słucham?!

– Czy masz okr…

– Nie to „słucham“! Twoje słowa były niegrzeczne!

– Przyganiał kocioł garnkowi.

– Niech mnie ktoś zastrzeli! Teraz się będziemy przekomarzać jak dzieci? Ręce i cycki opadają – by potwierdzić prawdziwość swoich słów uniosłam ręce do góry i machnęłam nimi w dół zdenerwowana.

– Gdybyś nie robiła tego tak niechlujnie, to może by cię do teatru przyjęli. Ale z takim charakterem…

– Co z nim jest nie tak?– szepnęłam do siebie.

Położyłam się na łóżku mając w nosie co sobie o mnie pomyśli Kitsunebi.

Tutaj naprawdę są bogowie!

Znaczy pseudo… bogowie…

Koniec

Komentarze

Masz trochę powtórzeń i od groma literówek, zwłaszcza w końcówkach słów pomieszanie z ogonkami e-ę. Pod sam koniec dochodzą jeszcze inne np. obrońcą zamiast obrońcom. Gdzieś chyba brakło mi przecinków, ale nie za wielu.

Fabuła nie powala. Najciekawszą rzecz potraktowałaś po macoszemu. Większość tekstu stanowi wątpliwej jakości i raczej mało interesująca kwestia kto się w kim kocha i kto kogo zdradza. A o kwestii Kreatorów i Opiekunów ledwie wspomniałaś na koniec i to po łebkach.

Do tego zakończenie sugeruje, że to wcale nie jest koniec.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zgadzam się ze Śniącą w całej rozciągłości. Dołożę, że interpunkcja mocno kuleje.

Ale fajnie, że wykorzystujesz egzotyczne, japońskie motywy.

Jej rodzinny dom znajduję się na końcu miasta, w którym studiuje a mimo to mieszka w akademiku, a w dłuższym czasie wolnym od zajęć znów wcina mamine obiadki.

Literówka. Wygląda na to, że dom studiuje. OK, robią coraz inteligentniejsze. Ale żeby mieszkał w akademiku? ;-)

– Oboje wiemy, że policja nic tu nie pomorze.

Ojjj. Sprawdź w słowniku, co znaczy “pomorze” i od jakiego słowa pochodzi.

Babska logika rządzi!

Niektóre wątki warto by było pociągnąć (Kreatorów i Opiekunów), a niektóre stanowczo przyciąć (osobiście mało mnie interesuje kto, kogo z kim i jak zdradzał). Potencjał jest. Teraz go trzeba wykorzystać. A i te ogonki na końcu wyrazów, one nie są tam dla hecy – one rozróżniają, np. kobieta-kobietą ← różnica ogromna.

F.S

Szkoda, że to, co mogło być w opowiadaniu zajmujące, zostało potraktowane po macoszemu, zaledwie wspomniane, zaś pozostałe treści rozwleczone ponad miarę.

Wykonanie, mimo że wcześniej komentujący wrócili uwagę na niedoskonałości, nadal pozostawia wiele do życzenia. Nie zawsze prawidłowo zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Po­ło­żo­ne w cen­trum „Bolt“ było chyba naj­mod­niej­szym… – Po­ło­żo­na w cen­trum „Bolt“ była chyba naj­mod­niej­szą

Skoro w pierwszym zdaniu opowiadania napisałaś: Kiedy póź­niej sie­dzia­ły­śmy nad pizzą w re­stau­ra­cji „Bolt“… bądź konsekwentna i pozwól by to nadal była restauracja.

 

Na­mi­da wy­bu­chła per­li­stym śmie­chem… – Na­mi­da wy­bu­chnęła per­li­stym śmie­chem

 

mój sre­brzy­sto-wło­sy i ta­jem­ni­czy opie­kun. – …mój sre­brzy­stowło­sy i ta­jem­ni­czy opie­kun.

 

– Od jej ra­do­ści, która jest dla mnie dia­blo ważna. Od bycia jej pod­po­rą, gdy opad­nie z sił. Od bycia jej Anio­łem Stró­żem, który unosi w górę, kiedy opada na dno. Od pa­trze­nia w jej oczy, ro­ze­śmia­ne i pełne cze­goś, czego nawet ty nie umia­łeś na­zwać, Opie­ku­nie. Od jej obec­no­ści i cie­pła, które mi daje. Dla­te­go nie chce jej stra­cić. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Za każ­dym razem to samo…dla­cze­go? – Brak spacji po wielokropku.

 

Reszt­ki psy­chicz­nej rów­no­wa­gi prze­pa­dły bez śladu, gdy wpa­dłam do środ­ka… – Nie brzmi to dobrze.

 

Klasa wy­bu­chła śmie­chem.Klasa wy­bu­chnęła śmie­chem.

 

a także słów jakie wy­po­wie­dział do Gabea Foxa… – …a także słów które wy­po­wie­dział do Gabea Foxa

 

Pew­nie sam był­bym wku­rzo­ny będąc na twoim miej­scu. – Powtórzenie.

 

Głę­bo­ki wdech, szyb­ki rzut okiem na oto­cze­nie.Głę­bo­ki wdech, szyb­ki rzut oka na oto­cze­nie.

 

Ski­nę­łam głową zga­dza­jąc się na pro­po­zy­cję.Ski­nę­łam głową, zga­dza­jąc się na pro­po­zy­cję.

 

zmu­si­li pierw­szych zie­mian do ukry­cia się. Ten, który pierw­szy uko­chał ludzi… – Powtórzenie.

 

Ten, który pierw­szy uko­chał ludzi prze­klną ich… – Ten, który pierw­szy uko­chał ludzi, prze­klął ich

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podpisuję się pod tym, co napisali śniącaFoloinStephanus. Większość opka przypomina kolumbijską telenowelę, to zaś, co mogłoby być interesujące (koncepcja Kreatorów i Opiekunów), pobieżnie przedstawiłaś dopiero pod koniec. Bez punktu.

Nowa Fantastyka