- Opowiadanie: mirekson11 - Operacja Ćpanie

Operacja Ćpanie

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Operacja Ćpanie

Mówią, że ludzie ćpają chcąc uciec od odpowiedzialności. Jedni mówią o cierpieniu ćpunów, inni o braku perspektyw dla młodych, a jeszcze inni o zaburzeniach osobowości. Ja ćpałem, bo byłem niewolnikiem.

***

 

Pamiętam, że było to dwunastego marca dwa tysiące dziesiątego roku. Miałem kolejny, drugi już nawrót depresji, któremu towarzyszyły lęki i stany psychotyczne. Przebudziwszy się ze snu, czułem irytację. Wierzgałem nogami jak motyl skrzydłami. Rozdrażnionym, myślałem o kolejny dniu zmagania się z bólem egzystencji. Jedynym co mogło uśmierzyć ten okropny stan było zapalenia porannego papierosa. Nikotyna rozpływała się we krwi krążąc po całym ciele i obdarzając mnie łaskawym uczuciem odprężenia. Tego potrzebowałem.

Był wtorek i jak to w dzień roboczy miałem jechać do szkoły. Wymyłem zęby, zjadłem, zapaliłem jeszcze jedną fajkę, po czym zniknąłem za drzwiami wejściowymi, nad którymi wisiała tańcząca na wietrze tabliczka z nazwą miejscowości i numerem domu. Trzasnąłem drzwiami Hondy Civic, zapiąłem pasy i rzuciwszy przed siebie pełne gniewu spojrzenie nacisnąłem na pedał gazu. Silnik zaryczał. Moje serce rozbudziło się na ten odgłos. Pomyślałem, że nawet kawa nie dała mi tyle podniecenia co ów metaliczny dźwięk. Ruszyłem z podjazdu ku bramie prowadzącej do drogi głównej.

Przejechawszy dwanaście kilometrów wjechałem na podwórze szkoły imienia Józefa Marka. Zaparkowałem samochód w bezpiecznej pozycji. Zgasiłem silnik. Jednakże coś nie pozwalało mi wyjść na zewnątrz. Znów to samo! „Kurwa mać, już nie zniosę tego gówna!” Wrzeszczałem w myślach, przeklinałem ów paraliżujący stan, ten beznadziejny półmrok cierpienia, ciągnący się od miesięcy stan rozdarcia osobowości, dławiące uczucie niepewności i lęku. Nie mogłem się ruszyć. Zdałem sobie sprawę, że cały jestem mokry. Ciężko przełknąłem ślinę, a spostrzegłszy, że ktoś zerka na mnie spod garażu odwróciłem głowę. W przypływie impulsu przekręciłem kluczyki w stacyjce i nacisnąłem na gaz. „A, niech mnie! Jadę przed siebie. Wszystko, tylko nie ludzie. Nie chcę widzieć tych samych, obserwujących mnie twarzy. Oni są źli. Oni chcą mi coś zrobić. Wiem, że nie powinienem tak myśleć, ale cóż ja zrobię, kiedy takie myśli się mnie imają. Skąd one przychodzą, do kurwy nędzy?! Jezu Chryste, może zacznę wreszcie chodzić do kościoła? Co ty na to, Boże? Już dawno się nie widzieliśmy, co?”.

Zdecydowałem, że zajadę pod drzwi biblioteki miejskiej. Niski pomalowany na biało budynek przypominał jakąś kwiaciarnię. Usadowiona z dala od centrum miasta budowla zapewne nie przysparzała pracownikom tysięcy czytelników. Gdybym nie mieszkał w okolicy, pewnie za żadne skarby nie wpadłbym na to, że w tym naznaczonym przez przemijanie miejscu znajdują się setki tysięcy książek. Doprawdy nie mam pojęcia co natchnęło mnie, aby właśnie tego dnia przeczytać jakąś pozycję. Przecież nie byłem stałym czytelnikiem, nie uważałem się za jednego z tych co czytają po dziesięć książek miesięcznie, a w wolnej chwili rozmyślają o bohaterach jednego z czytanych niedawno kryminałów. W tamtym czasie jedynym co pochłaniało mnie do reszty była muzyka, a ściślej ujmując muzyka rockowa. Stojąc przed wejściem do biblioteki pomyślałem, że mógłbym wypożyczyć biografię jakiegoś wokalisty, na przykład Ozzy’ego Osbourne’a, albo Bruce’a Dickinsona. Cóż, niezły pomysł.

Niepewnie stanąłem przy drzwiach wejściowych. Zapukać, czy nie zapukać? Oto jest pytanie. Me ciało przeszył paraliżujący lęk, któremu towarzyszyła myśl „A co, jeśli będą chcieli ze mną rozmawiać?”. Stwierdziłem, że jakoś przeżyję. Najwyżej będę odpowiadał monosylabami.

Zapukałem.

– Proszę wejść. – Drzwi otworzyła mi jakaś kobieta, na oko trzydziestoletnia osóbka o miłej twarzyczce kogoś, kto nie wie co to jest gniew. Jeszcze raz rzuciła na mnie pełne życzliwości spojrzenie. – Proszę wejść. Tu nie gryzą. – W odpowiedzi na jej zaproszenie dwie, stojące przy biurku kobiety prześwietliły mnie wzrokiem, w którym dominował matczyny wyraz troski.

W pomieszczeniu, jak zdążyłem ocenić, poza mną nie było żadnego czytelnika. Rozejrzałem się po wysokich, pnących się aż po sufit regałach. Co my tu mamy? Litera A – Isabel Allende. „Dom Duchów” – Brzmi zachęcająco, ale sam nie wiem. Stałem z tą książką niepewny jak naga dziewica przy łóżku chłopaka. Odstawiłem książkę. Ruszyłem dalej. Przechadzałem się tam jak turysta po Central Parku, czytając dziesiątki streszczeń ze stron okładek. Niestety nic nie przypadło mi do gustu na tyle, ażeby zdecydować się na czytanie. Stwierdziłem więc, że moimi ulubionymi filmami są horrory, i postanowiłem szukać książek z tego właśnie gatunku.

Do ręki wpadło mi coś Howarda Lovecrafta. Książka nosiła tytuł „Zew Ktulu”. Kto to jest Ktulu? Rzuciłem spojrzenie na tył okładki. Niestety nie było tam informacji o treści. Otworzyłem więc utwór na dziesiątej stronie. Zacząłem czytać. Nie wiem ile mogło minąć, ale śmiało przypuszczam, że z pół godziny. Czytałem jak opętany nie zdając sobie sprawy gdzie jestem. Z transu wyrwał mnie głos – przepraszam – który należał do pani chcącej przedostać się przejściem, które zablokowałem. Usunąłem się na bok. „Czytać, nie czytać? Oto jest pytanie. Nie, wezmę ją, a później schowam się gdzieś, na przykład przy rzece, i paląc fajki w samochodzie, popijając energy drinka, zatopię swe myśli w lekturze.

Trzymając pod pachą książkę Lovecrafta ruszyłem przez labirynt wiedzy w poszukiwaniu kolejnych pozycji. „Jeśli ten horror spodoba mi się i skonsumuję go w jeden dzień, co będę robił przez kolejne dni? Na pewno nie mam zamiaru się uczyć. Nie mam też ochoty jeździć do biblioteki co dwa dni, nie chcę przecież narażać się na rozmowy z ludźmi”. Tak więc po kilkunastu minutach trzymałem w rękach dwie pozycje Dickensa, jedną Londona i jedną Steinbecka. Doszedłem do wniosku, że jeśli mam zacząć przygodę z literaturą, najlepiej będzie, jeśli najpierw zaliczę klasykę.

Stojąc przed biurkiem bibliotekarza poczułem rozchodzące się po całym ciele ciarki. Dopadły mnie sidła lęku. Nie potrafiłem wymówić słowa. „Co się ze mną dzieje, do kurwy nędzy?”.

– Ma pan u nas kartę? – Spytała stojąca za biurkiem kobieta. Jej delikatne, matczyny dłonie przytuliły książkę Londona. Spojrzała na mnie badawczo ponownie zadając pytanie. Ja zaś stałem jak sparaliżowany, jak niemowa, głuchy głupiec.

– Nie. – Odważyłem się wreszcie wystękać niepewnie. – Nie mam karty.

– W takim razie proszę pana o dane kontaktowe. – Jeszcze raz rzuciła mi to badawcze, oceniające spojrzenie kogoś stojącego wyżej na szczeblu drabiny inteligencji. Może zdawało mi się tylko, że patrzyła na mnie z wyższością. Być może miewałem takie myśli, przez tkwiące we mnie jak choroba poczucie niższości i bezwartościowości.

A więc podałem jej imię, nazwisko, miejscowość, kod pocztowy i telefon kontaktowy. Kobieta podsunęła mi pod twarz białą papierową kartę i kazała podpisać się na niej. Drżącą ręką strzeliłem autograf.

– Ma pan miesiąc na oddanie książek – mówiła. – Po miesiącu będzie naliczana tak zwana kara, czyli za tydzień przetrzymania jednej pozycji pobieramy pięćdziesiąt groszy. Bierze pan pięć książek. Najlepiej będzie jeśli odda je pan w terminie, albo, jest jeszcze jedna możliwość, otóż, przed upływem miesiąca może pan do nas zajrzeć albo zadzwonić pod ten numer. – Palcem wskazała numer telefonu umiejscowiony na karcie bibliotecznej. – Maksymalnie może pan przytrzymać wypożyczone książki na jeden miesiąc. Proszę o tym pamiętać. W takim razie to wszystko. – Tutaj uśmiechnęła się do mnie troskliwie, nieco pobłażliwie. Zdało mi się nawet, że puściła do mnie oczko.

– Do widzenia – rzuciłem na odchodnym, po czym schowawszy książki do plecaka nerwowo wybiegłem z pomieszczenia. Zamknąłem drzwi. Serce biło jak oszalałe. Helikopter emocji. Paraliż. „Nie mogę się, kurwa, ruszyć!” Moja dusza jęczała ze złości, z frustracji, z bezradności, z niepewności. Podczas rozmowy znów zmieniła mi się osobowość (Od miesięcy miewałem kilka zmian osobowości dziennie. Lekarz twierdził, że jest to objaw psychozy, z którą walczyliśmy za pomocą farmakologii, a owe zmiany ujawniały się w momentach, kiedy było we mnie tak dużo emocji, że organizm nie radził sobie z ich wyrażeniem, albo z tłumieniem. Podobno te zmiany osobowości były mechanizmem obronnym). Czując ciężar oddechu pokuśtykałem przez przedpokój w stronę podwórza. Miałem uczucie, jakby w klatce piersiowej siedzi mi bomba, która niebawem ma wybuchnąć. Ostre ukłucia w okolicach pępka świadczyły o tłumionej agresji, a duszności o lęku.

Nim znalazłem swoje lokum bezpieczeństwa musiało minąć kilkanaście minut jazdy i towarzyszące im niepokoje. Miejscem, które miało zapewnić mi azyl przed zagrażającym światem zewnętrznym była zatoczka przy rzece Mszance, gdzie zaparkowałem Hondę.

Rozkoszowałem się świeżym, rześkim wiosennym powietrzem. Wyciągnąłem z paczki papierosa i zapaliwszy go zapałką wciągnąłem do płuc nieczystości. Drzwi samochodu były uchylone, więc wszedłem do auta nie zamykając ich. Usiadłem na fotelu kierowcy. Otworzyłem puszkę napoju energetycznego i pociągnąłem głęboki łyk.

– Eh! To jest życie – powiedziałem sam do siebie. I tego momentu nigdy nie zapomnę. Usłyszałem głos, bardzo podobny do mojego, głos mówiąc „To jest życie”.

– Kto tam jest? – spytałem odruchowo. Najpierw pomyślałem, że za krzakami ukrywa się któryś z moich znajomych chcąc zrobić mi głupi żart, ale podszedłszy do krzaków nie zauważyłem niczyjej twarzy.

– Kto tam jest? – pytałem. – Odezwać się. – Zadrżałem w przypływie lęku. Znów usłyszałem ten sam powtarzający moje słowa głos „Kto tam jest? Odezwać się”.

Ciskam papierosem o ziemię, ciężko przełykam ślinę. Chodzę tam i z powrotem, jak opętany. Skubię się po włosach, rzucam przekleństwa na prawo i lewo, a słowa wracają do mnie jak bumerang. Był to głos niemalże identyczny jak mój. Chciałem się z nim porozumieć, ale nie dawał mi szans. Nieco się uspokoiłem, a po kilku minutach, kiedy przestałem krążyć wokół kamienia, głos ucichł, pewnie dlatego, że i ja ucichłem. Stwierdziłem, że nie będę się odzywał. Spróbuję skupić się na lekturze.

Wróciłem więc do samochodu. Paląc kolejnego papierosa wziąłem się za czytanie „Zew Ktulu”. Podczas czytania pierwszych kilku stron powieści miałem uporczywy dialog wewnętrzny. Chciałem krzyczeć. Nie miałem w ogóle pojęcia o czym czytam. Wiedziałem, że nie mam innego wyboru, nie miałem gdzie się udać. Do domu nie mogłem wrócić, gdyż matka dowiedziawszy się o moich wagarach mogłaby się zezłościć, a tego nie chciałem (moja nauczycielka powiadomiła ją, że od kilku tygodni nie zjawiam się na zajęciach, a kiedy mateczka usłyszała o tym, wpadła w diabelską wściekłość i potłukła kilka talerzy. Szkoda byłoby kolejnych, pomyślałem). Do szkoły też nie wrócę, bo co zrobiłbym w momencie, kiedy w obecności kolegów usłyszałbym ów przerażający głos?

Mój dialog wewnętrzny stracił na sile i ocknąłem się na dziewiątej stronie. Zacząłem zbierać myśli i rozumieć już o czym czytam. Książka wchodziła we mnie, myśli autora penetrowały mój mózg, czułem się podniecony, uwodzony słowami nieznajomego. Pierwszy raz papier mnie pobudził.

Wpatrując się w lekturę ujrzałem słowa, których, jak się później okazało, nie było w powieści. Czytam, czytam, a tu nagle litery znikają. Pusta kartka. Po chwili pojawiają się słowa pisane piórem, zupełnie tak, jakby jakaś niewidzialna ręka nakreślała przed moimi oczyma słowa.

Idź za mną

– Jak mam za tobą iść? O co ci chodzi? – pytam z pełną świadomością tego, że głos odpowie. Tak też się stało. Z niecierpliwością czekałem na kolejne zdanie.

Wiem jak wyrwać cię z lęku.

Wiesz? A zatem jak? Nie. Pierwsze powiedz mi kim jesteś? – Dodałem.

Dowiesz się w swoim czasie.

Nie mogę czekać!!!

Powiem ci tylko co masz zrobić.

Zatem słucham.

Skup myśli na pragnieniu. Zapragnij amfetaminy całym sercem, bowiem tylko ona może cię uleczyć.

Narkotyki? Nie chcę się uzależnić.

Nie uzależnisz się. Gwarantuję ci to.

No dobra, stwierdziłem i zrobiłem jak mi polecił.

Teraz zamknij oczy. Policz do pięciu, zanuć jakąś melodię i otwórz oczy.

To głupie.

Chcesz być zdrowy?

Wykonałem polecenie.  

Na masce rozdzielczej coś wybuchło. Po chwili, kiedy już opadł dym, ujrzałem woreczek z białym proszkiem. Amfetamina! Wyciągnąłem rękę po prochy i ogarnięty obezwładniającym lękiem zacząłem szukać czegoś, na co mógłbym wysypać narkotyk. Znalazłem pudełko po płycie Lenny’ego Kravitza. Drącymi rękami wysypałem małą ilość proszku na okładkę płyty.

– Co mam teraz zrobić? Nigdy nie ćpałem i nie wiem jak to się robi.

W odpowiedzi na moje pytanie odezwał się głos, który poinstruował mnie. Zrobiłem jak nakazał. Pierwsza ścieżka wylądowała w prawej przegrodzie nosowej. Do lewej dziurki wciągnąłem długą. Z oczu pociekły mi łzy, a w głowie huczało. Siedziałem jak osłupiały czując pieczenie w głowie. Pociągnąłem nosem czując, że proch spływa mi po krtani.

Jeszcze raz. Teraz kolej na drugą dziurę.

Śnieżnobiały pył wessał się do przegrody nosowej. Podobnie jak po pierwszym pociągnięciu, wilgotny proch spływał mi po krtani. Zdałem sobie sprawę, że od dłuższego czasu wpatruję się w jeden punkt za przednią szybą. W moim organizmie królowało pobudzenie i podniecenie. Chciałem coś robić. Może czytanie? O, tak! Świetny pomysł. Tak więc zabrałem się do konsumpcji Lovecraft’a, a skończyłem czytać kiedy na niebie pojawiła się druga gwiazda.

– Jaki piękny ten świat!!! – Krzyczałem kręcąc się w kółko jak pijany. Narkotyczny stan euforii przeniósł mnie w inny świat, w krainę niekończących się wizji, wyobraźnia szalała otwierając nieznane mi dotąd bramy. Znalazłem się w raju! Dzięki głosie, kimkolwiek jesteś!

„Chcę się z nim skontaktować, ale zapewne poleciał na inną planetę” – Tak! Spróbuje pisać.

Tak bardzo spodobała mi się książka Lovecraft’a, że postanowiłem wrócić czym prędzej do domu i zabrać się do pisania mojej pierwszej powieści, za którą, jak postanowiłem, zarobię milion i kupię sobie jacht. Za zyski z następnej książki zakupię stadninę koni. Tak! To jest życie! Wreszcie zacznę żyć. Zapomniałem już co to lęk!

Przez kolejne tygodnie ćpałem jak szukający natchnienia pisarz. Zacząłem identyfikować się z bitnikami, namiętnie zaczytywałem się w utworach Kerouack’a, Allena Ginsberga, Williama Burroughs’a, Steinbecka. Żyłem pasją, zdawało mi się, że wreszcie jestem panem własnego losu, zacząłem nabierać wiatru w żagle, płynąć do krainy fantazji, do miejsca, gdzie nie istnieje czas, gdzie ekstaza rośnie na drzewach, a ograniczenia przeszły do lamusa. Każdego wieczoru pisałem, tworzyłem jak opętany. Od szóstej wieczór do północy. O świcie wciągałem kreskę amfetaminy, nie jadłem, chodziłem do szkoły, rozmawiałem z ludźmi. Do ust wkładałem coś dopiero późnym popołudniem. Potem znów jazda, punkt szósta – czas na pisanie.

Zacząłem też rozmawiać z Bogiem – okazało się, że głos, który nawiedził mnie pamiętnego wtorku, należał do samego Ojca Niebieskiego. Czułem, że odnalazłem swe miejsce na ziemi, swoje przeznaczenie. Amfetamina była tajemnicą, o której poza mną wiedział tylko Bóg. Ojciec był moim dilerem, żywicielem, przyjacielem. Jednak pewnego razu, w chwili trzeźwości pojawiło się pytanie, jak długo będzie to trwać. Przecież muszę kiedyś zbudzić się z tego snu.

I pewnego poranka dwa miesiące później z trudem otworzyłem sklejone ropą powieki. Krzyknąłem.

– Co tu się, kurwa dzieje? Gdzie ja jestem?

Zrozumiałem, że jestem przywiązany pasami do łóżka szpitalnego. Usłyszałem nadchodzące kroki. Drzwi otworzył lekarz.

– No, i jak pan się czuje? – spytał uśmiechając się sympatycznie, co za nic nie pasowało do mojego nastroju, ten uśmiech nie pasował też do miejsca takiego jak szpital psychiatryczny.

– A jak się mam czuć, do jasnej ciasnej?

– Niech się pan uspokoi. Nie chcę dorzucać panu kolejnej dawki leku. Wczorajszego dnia i tak dostał pan wystarczająco dużo.

– Ile spałem?

Mężczyzna spojrzał na zegar, mrużąc oczy spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę, jeszcze raz zerknął na wiszący nad drzwiami zegar i odpowiedział na moje pytanie.

– Spał pan dwadzieścia dwie godziny.

– Co??? – Odruchowo próbowałem zerwać się z łóżka, ale szybko pożałowałem tego manewru, bowiem pasy były bardzo mocno napięte i w trakcie nagłego ruchu wcisnęły się w moją skórę, co spowodowało silny ból.

– Spokojnie, spokojnie. Proszę nie wykonywać nagłych ruchów…

– Co mi jest? Dlaczego tutaj jestem, o co tu, do jasnej cholery, chodzi? – Gniew był jak te pasy, uciskał mnie, nieważne jak wielką porcją złości nasączone były moje słowa, nieistotne było jak głośno krzyczę, bo gniew i tak nie malał, cały czas był na równie intensywnym poziomie.

– Wczoraj przyznał pan, że rozmawia z Bogiem. Ponadto w pana organizmie wykryto narkotyk, amfetaminę.

– I co, uważacie, że mam schizofrenię? Pfu! Dobre sobie… – I w jednej chwili trzasnęła mnie myśl, że to wszystko jest na poważnie. Wypowiadając słowo ‘schizofrenia’, poczułem, że wydaję na siebie wyrok.

– Jak mam to panu powiedzieć… No cóż, jest pan chory.

To co powiedział dotarło do mnie dopiero kiedy zniknął za drzwiami. Schizofrenia… Schizofrenia… powtarzałem w myślach to słowo jak mantrę, być może podświadomość chciała oswoić się z wyrokiem, zapoznać się z wrogiem. Tylko jedno mi nie grało, a mianowicie moja dobra relacja z Bogiem, bo przecież ja naprawdę z nim… Zaraz, zaraz, chyba, że to nie był Bóg. Lecz skoro nie był to Najwyższy, to w takim razie kto kazał mi ćpać, i z kim miałem tę relację?

Szukając odpowiedzi na to pytanie zawiesiłem wzrok na wiszącej na klamce od drzwi maskotce. Była to maskotka jakieś rogatego stworka. Zabawka diabła.

Mirosław Zapała.

 

Koniec

Komentarze

Czytanie wynurzeń o stanach depresyjnych i ponarkotycznych jest dla mnie równie interesujące jak słuchanie opowieści o tym, co się komu śniło. Innymi słowy, wyjątkowo nie lubię takiej twórczości. A kiedy jeszcze tekst jest napisany tak źle, jak Operacja ćpanie, lektura staje się prawdziwą przykrością.

Mam wrażenie, że wskazywanie błędów Tobie, Mireksonie, chyba mija się z celem. Łapanki pod wcześniejszymi tekstami, nie przydały Ci się do niczego. Nadal popełniasz błędy, które sprawiają, że lektury Twojego tekstu nie mogę zaliczyć do przyjemności.

Mam nadzieję, że kiedyś napiszesz coś, co będzie można przeczytać bez bólu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szkoda, że nie spodobał Ci się mój tekst mimo, że tym razem zmieniłem technikę pisania, zwracając uwagę na literówki i przede wszystkim pisząc wolnej. Jak zauważyłaś w utworze jest sporo błędów, przyznam, że widzę je dopiero teraz, dzień po umieszczeniu utworu na stronie, jednakże mam wrażenie, że Ty byłabyś w stanie wychwycić ich znacznie więcej. 

Starałem się korzystać z Twoich uwag i wbić sobie pewne rzeczy do głowy tak, aby na trwałe zmienić stare nawyki. Ponadto cały czas mam świadomość, że literatura jest morzem bez dna, i codziennie będę uczył się czegoś nowego, przede wszystkim nie uciekam od nauki. Efekt mojej pracy już oceniłaś. Przyznam, że umieszczając opowiadanie na stronie miałem cichą nadzieję na kolejną porcję cennych uwag Twojego autorstwa. Niestety moje życzenie się nie spełniło. No cóż, może kolejnym razem. 

 

Mireksonie, nie jestem w stanie poprawić tekstu, w którym niemal każde zdanie należałoby przebudować. Nie mogę napisać Twojego opowiadania, ale postaram się zerknąć i wskazać niektóre usterki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mireksonie, wyłowiłam kilkanaście zdań, z resztą musisz powalczyć osobiście.

Mam wrażenie, że może Ci pomóc przeczytanie opowiadania na głos. Pewnie wtedy sam dostrzeżesz wiele usterek.

Interpunkcję potraktowałeś po macoszemu, skutkiem czego wiele zdań jest nieczytelnych. Zaprzyjaźnij się z interpunkcją. W opowiadaniu jest też sporo powtórzeń i trochę literówek. Nadużywasz zaimków.

Źle zapisujesz dialogi, zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550.

Może zainteresuje Cię także ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17 .

 

Prze­bu­dziw­szy się ze snu pierw­szym uczu­ciem, które do­bi­ja­ło się do mnie wraz z pro­mie­nia­mi świa­tła była iry­ta­cja. – Czy bohatera rzeczywiście przebudziło pierwsze uczucie?

Może wystarczy: Prze­bu­dziw­szy się, poczułem irytację.

 

Trze­po­ta­łem no­ga­mi jak motyl skrzy­dła­mi. – Kopać, wierzgać, machać, mieć drgawki – to rozumiem, ale nie wiem, jak można trzepotać nogami.

Uważaj na podobne porównania.

 

Roz­draż­nio­ny my­śla­łem o na­stęp­nym dniu zma­ga­nia się z bólem eg­zy­sten­cji. – O następnym dniu, czyli tym, który nastanie nazajutrz?

Może: Roz­draż­nio­ny, my­śla­łem o kolejnym dniu zma­ga­nia się z bólem eg­zy­sten­cji.

 

Trza­sną­łem drzwia­mi Hondy Civic, za­pią­łem pasy, kaszl­ną­łem i rzu­ciw­szy przed sie­bie pełne gnie­wu spoj­rze­nie na­ci­sną­łem na pedał gazu. Sil­nik za­ry­czał na­mięt­nym dźwię­kiem furii or­ka­nów. – Czy rzeczywiście wystarczy trzasnąć drzwiami auta, zapiąć pasy, zakaszleć, spojrzeć i nacisnąć pedał gazu, a honda civic od razu zaryczy?

Czy zdarzyło Ci się słyszeć gdzieś namiętny dźwięk furii orkanów?

 

Ru­szy­łem z pod­jaz­du ku bra­mie pro­wa­dzą­cej do drogi głów­nej. Wje­cha­łem na po­dwó­rze szko­ły… – Ledwie ruszył ku bramie, a już był przed szkołą. Nie lepiej było pokonać ten kawałek piechotą?

 

spo­strze­gł­szy, że ktoś zerka na mnie spod ga­ra­żu od­wró­ci­łem twarz. – Mireksonie, czy próbowałeś odwrócić twarz, nie poruszając głową?

 

Jezu Chry­ste, może za­cznę wresz­cie cho­dzić do Ko­ścio­ła? – …Jezu Chry­ste, może za­cznę wresz­cie cho­dzić do ko­ścio­ła?

 

Niski po­ma­lo­wa­ny na biało bu­dy­nek przy­po­mi­nał jakąś kwia­ciar­nię z lat pięć­dzie­sią­tych. – Skąd bohater wiedział, jak w latach pięćdziesiątych wyglądały kwiaciarnie?

 

Sto­jąc u stóp bi­blio­te­ki po­my­śla­łem… – Co to znaczy stać u stóp biblioteki?

 

Po­ćwi­czę elo­kwen­cje! – Ile elokwencji poćwiczy?

 

Drżą­co ręką strze­li­łem au­to­graf.Drżą­cą ręką strze­li­łem au­to­graf.

 

ów zmia­ny ujaw­nia­ły się w mo­men­tach… – …owe zmia­ny ujaw­nia­ły się w mo­men­tach

 

mu­sia­ło minąć te kil­ka­na­ście minut jazdy… – …mu­sia­ło minąć kil­ka­na­ście minut jazdy

 

za­tocz­ka przy rzece Mszan­ce, gdzie któ­rej za­par­ko­wa­łem Hondę. – Dwa grzybki w barszczyku.

Pewnie miało być: …za­tocz­ka przy rzece Mszan­ce, gdzie za­par­ko­wa­łem hondę.

 

Nieco się uspo­ko­iłem, a po kilku mi­nu­tach okrą­ża­nia ka­mie­nia głos ucichł… – Czy to znaczy, że głos, nim ucichł, przez kilka minut okrążał kamień?

Może: Nieco się uspokoiłem, a po kilku minutach, kiedy przestałem krążyć wokół kamienia, głos ucichł.

 

Zna­la­złem pu­deł­ko po pły­cie Lenny Kra­vitz’a.Zna­la­złem pu­deł­ko po pły­cie Lenny’ego Kra­vitza.

 

wresz­cie je­stem panem wła­sne­go losu, za­czą­łem dmu­chać w żagle, pły­nąć do kra­iny fan­ta­zji… – Pewnie miało być: …wresz­cie je­stem panem wła­sne­go losu, za­czą­łem nabierać wiatru w żagle łapać wiatr w żagle, pły­nąć do kra­iny fan­ta­zji…

 

mru­żąc oczy po­su­nął spoj­rze­niem na trzy­ma­ną w dłoni kart­kę pa­pie­ru… – Masło maślane. Kartka to kawałek papieru.

Jak posuwa się spojrzeniem?

Może: …mru­żąc oczy, spoj­rzał na trzy­ma­ną w dłoni kart­kę

 

wci­snę­ły się w moją skórę, co spo­wo­do­wa­ło nie lekki ból. – Skoro ból nie był lekki, to pewnie dość dotkliwy.

Może: …wci­snę­ły się w moją skórę, powodując ból.

 

nie istot­ne było jak gło­śno krzy­czę… – …nieistot­ne było jak gło­śno krzy­czę

 

po­czu­łem, że na­kła­dam na sie­bie wyrok. – Wyroku się nie nakłada.

Proponuję: …po­czu­łem, że wydaję/ ogłaszam na sie­bie wyrok.

 

Schi­zo­fre­nia….Schi­zo­fre­nia

Wielokropek ma zawsze trzy kropki. Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

z kim mia­łem re­la­cję? – …z kim mia­łem re­la­cję?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przekaz dosyć sztampowy: narkotyki to biała śmieć i dzieło Szatana, raz weźmiesz to już nie z tego nie wyjdziesz itp. Z drugiej strony speed nie jednemu z mózgu sito zrobił. Przy zabawie z mocniejszymi substancjami istotny jest rozsądek.

“Posłuchajcie głupcy zanim zaczniecie fetę ćpać…”

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Regulatorzy, wielkie dzięki za korektę. Dostałem już kilofem w łeb i wiem, że kolejnym razem nie popełnię tego błędu. Opowiadania będę wrzucał do betowania.

Mireksonie, zalecz ranę po kilofie i naucz się pisać poprawnie. Na tyle poprawnie, żeby betujący mogli proponować jedynie kosmetyczne poprawki. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Narkotyki to wielkie zło stworzone przez Zło – tyle z tego wyniosłem.

F.S

Czytało się nawet nieźle, choć tematyka mi również nie podchodzi. Fantastyka jest, choć nie wiadomo czy rzeczywista. Spodziewałem się też więcej odniesień do Lovecrafta, skoro bohater tak się namiętnie zaczytywał. Może zamiast rogów na końcu – macki?

“Narkotyki som trujonce i kosztujom trzy tysionce” – to z jednego garażu w mojej okolicy.

Fantastyka nieoczywista, i tak jak napisał Zygfryd spodziewałem się większego odniesienia do Lovecrafta.

Jest w tym opowiadaniu “coś”, bo przeczytałem z zaciekawieniem, ale mogłoby być lepsze. Może powinno swoje odleżeć w szufladzie?

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Jeszcze nie dawno miałem kiepskie podejście do publikowania na tej stronie. Robiłem tak: piszę opowiadanie w ciągu trzech godzin, sprawdzam i wrzucam do poczekalni. Nie miałem pojęcia o betowaniu! Dopiero teraz, kiedy odkryłem to coś, zdecydowałem, że kolejne opowiadania będę wpuszczał na pieprzoną bet listę – niech tam poleży, odpocznie, zaś ja, autor, po kilku tygodniach spojrzę na moją dziecinę z innego punku widzenia, ponadto wniosę poprawki sugerując się waszymi opiniami. Takie proste, a Mirosław dopiero po kilku miesiącach publikowania na tej stronie zrozumiał o co chodzi.

Cóż, tekst mógłby być lepszy… Nie mi to oceniać. ;)

Mnie też nie uwiodło, a literówek nadal sporo i interpunkcja ciągle niedomaga.

Nie przepadam za tekstami o narkotykach. Jakoś nie potrafię zrozumieć bohaterów.

Dziwiło mnie, że uczeń jeździ do szkoły hondą.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka