KU ZATRACIE
– Czerwony krzyż na czarnym tle, z białą obwolutą? Taki powiadasz miał znak na tarczy owy wojownik? I skąd znaczy się niby przybywał? Mów pastuchu, bo ci serce wyrwę!
– Z Nordii, panie – przerażony wieśniak trząsł się w uścisku obcego – z Nordii!! – jęczał przez zaciśnięte wargi, kiedy żelazny uścisk miażdżył mu krtań – Darujcie, panie! Miłościwy panie, darujcie! Biednemu chłopu! – lamentował.
– A dokąd się udał też mi pewnie powiesz, co? – obcy miał paskudny wyraz twarzy. Okalał ją tygodniowy zarost. Czarne włosy sięgały ramion. Z jego równie czarnych oczu biły wściekłość i szaleństwo. Takich oczu wieśniak nie widział jeszcze w swoim życiu. Oczu tak dzikich i demonicznych…
– Do Zatraty – zacharczał w odpowiedzi – dzień drogi na wschód…
Wypuszczony z uścisku padł plackiem na ziemie z trudem łapiąc oddech. Obcy pochylił się nad nim i sięgnął do pasa. Wyjął garść monet i rzucił w wieśniaka.
– To za wiadomość pastuchu! – zawołał.
Chłopina podniósł się na klęczki i począł zbierać rozrzucone monety. Nie omieszkał w międzyczasie bić pokłonów i wygłaszać peanów na cześć hojności niedawnego prześladowcy.
Obcy dosiadł konia i spiął go ostrogami aż ten stanął dęba. Podjechał do wieśniaka i zdzielił go nahajem przez plecy. Pastuch aż zawył z bólu, kiedy pejcz rozdzierał mu skórę. Skulił się na ziemi i popatrzył przestraszonym wzrokiem na prześladowcę. Przerażało go najbardziej to, że nie mógł przewidzieć co nastąpi za chwile.
– Za opieszałość przy odpowiedziach! – krzyknął rycerz i ponaglił konia.
Ruszył stępa ku wschodowi nie zważając na nadciągające ciemności. Nie było czasu na jakąkolwiek zwłokę. Zemsta zaślepia. Zemsta nie pozwala na opieszałość…
– Dalej koniku!!! – rzucił w pustą przestrzeń – Ku Zatracie nam trzeba! Potańcujemy tam sobie!
xxxxx
Zapadający wieczór i kłębiące się szaro-sine chmury sprawiały że i tak ponura wieś stawała sie jeszcze bardziej odpychająca. Dziura, jakich wiele po tej stronie granicy, nękanej, co i rusz najazdami jarlów z Nordii. Nazwa Zatrata w ironiczny sposób odzwierciedlała obraz tego osiedla. Zapadnięte miejscami strzechy chat i na wpół spalone obory czy chlewy, których odbudową nikt nie zaprzątał sobie głowy, oczodoły okien, oświetlone bladym światłem świec i palenisk to wszystko mogło wprawiać w iście grobowy nastrój. Jedynym miejscem, które jak perła w kupie gnoju świeciło jako takim blaskiem była karczma. Bielone wapnem ściany przyciągały świeżością. Szyld ozdobiony głową dzika zapraszał jaskrawożółtą barwą. Krzykliwe, czerwone litery głosiły – „Pod Chrupiącym Dzikiem”. Mało wyszukana nazwa w tych jednak warunkach spełniała swe reklamowe zadanie nad wyraz sprawnie.
Czedróg wjechał w aleję chat i skierował wierzchowca prosto do karczmy. Zeskoczył z konia i oddał cugle chłopcu stajennemu, który wybiegł, kiedy tylko zobaczył podjeżdżającego mężczyznę. Wszedł do środka i udał się prosto do baru. Stojący za kontuarem łysiejący, gruby typ zmierzył go obojętnymi, rybimi oczami.
– Podać coś? – rzucił pytanie.
– Szukam kogoś – Czedróg przeszył go świdrującym spojrzeniem.
– Hm… – mruknął szynkarz mimowolnie odwracając wzrok – Pytałem czy wina nalać waszmości….
– Posłuchaj mnie grubasie pókim grzeczny – wycedził Czedróg przez zaciśnięte zęby – szukam Nordianina, którego tarcze ozdabia czerwony krzyż. Widziałeś go!
– Jeśli nie chcesz wina, w pokoju odejdź wielmożny panie. Nie nadwerężaj gościny, bo to różne mogą po ludziach przygody chodzić! – stary szynkarz wypowiedział te słowa na tyle głośno by mogli je słyszeć trzej wieśniacy siedzący w kącie po lewo od baru. Na słowa grubasa unieśli się i stanęli za Czedrógiem.
– W takim razie nalej mi karczmarzu! – spokojnie powiedział Czedróg kątem oka obserwując każdy ruch napastników. Jeden uzbrojony był w łańcuch, który owinął wokół dłoni i wywijał nim młyńce. Dwaj pozostali mieli topory. Niedbałym ruchem rycerz sięgnął do rękojeści miecza umieszczonego w pochwie przy pasie. W ułamku sekundy głownia zatoczyła w powietrzu koło rozrywając aortę tego z łańcuchem. Krew bluznęła fontanną ochlapując pozostałych zbirów. Ci cofnęli się o krok unosząc topory i zamarli w oczekiwaniu. Karczmarz schował się za barem przerażony widokiem masakry. Czedróg przyjął pozycje do ataku i zaczął powoli napierać na przeciwników. Krok po kroku zbliżał się ku nim. Skupiony czekał na ruch. Wieśniacy spojrzeli po sobie i ruszyli razem z wrzaskiem. Woj wykręcił piruet i pierwszego z nich ciął od dołu, pod kolanami. Parując cios drugiego przyklęknął na jedno kolano i klasycznym sztychem przeszył trzewia napastnika. Ten z wrzaskiem padł na ziemie oburącz przytrzymując wypływające wnętrzności. Czedróg doskoczył ku leżącemu.
– Zawrzyj mordę, psi synu! – wycedził i odrąbał mu głowę. Jego twarz wykrzywił grymas. Pragnienie mordu widać było w każdym, napiętym do granic jej mięśniu.
Przeskoczył bar i przyłożył miecz do szyi karczmarza. Jakże żałosny widok przedstawiało teraz to śliniące się i trzęsące grube cielsko.
– I co stary durniu? – zachrypiał Czedróg, a jego usta wykrzywił uśmiech. Złowieszczy jak wiatr wyjący na zewnątrz. Zaczęło padać. Błyskawica rozświetliła półmrok panujący wewnątrz na ułamek sekundy. Szynkarz wrzasnął jakby zobaczył demona.
– Zamknij się i słuchaj! – wojownik mocniej przycisnął koniec miecza do szyi grubasa. – Czerwony krzyż na czarnym tle, z białą obwolutą – powiedział powoli, przeciągając sylaby – rozumiesz?
Na szyi karczmarza pojawiły się kropelki krwi.
– Opuszczona chata na skraju wsi! Tam jest ten, którego szukasz! – wykrzyczał – A teraz daj mi święty spokój!
– Na wieki wieków…. – mężczyzna pchnął miecz, trzasnęła łamana krtań….
xxxxx
Zanim Czedróg dotarł do krańca osady był zupełnie mokry. Podjechał pod zdewastowany płot ostatniego gospodarstwa i zeskoczył z konia. Kopniakiem otworzył furtkę i wszedł na podwórzec. Z wnętrza ruin pozostałych po zabudowaniach bił blask płonącego ogniska.
– Wyłaź Jolfie!!! – Wrzeszczał by przekrzyczeć burze – Wyłaź suczy pomiocie i stawaj do walki! Skończmy już z tym raz na zawsze!
Deszcz walił z nieba strumieniami. Wiatr wył jak opętany. Ciemności nocy co i rusz rozświetlały pojedyncze błyskawice. Czedróg brodził po kostki w błocie podwórca. Zdawało się, że pogoda oszalała wraz z nim i jego rządzą zemsty. Po chwili oczekiwania ujrzał postać stojącą w drzwiach chaty. Rudobrody wyszedł powoli i stanął naprzeciwko niego.
– Wiec jesteś! – uśmiechnął się szyderczo – Musze przyznać, że nawet prędzej niż się spodziewałem.
– Kończ te pogaduchy – w dłoni Czedróga błysnęło ostrze – Zdychaj!!!
Woj z impetem ruszył w stronę Jolfa. Klingi złączyły się w pierwszym uścisku skowycząc żałośnie. Impet ataku był tak duży, ze rudobrody zachwiał się na moment. Pragnąc to wykorzystać, Czedróg, natarł ponownie i ciął z półobrotu. Jolf odskoczył do tylu i pośliznął się w błocie. Upadł na plecy. Czedróg machnął mieczem na odlew. Jolf obrócił się w prawo jednocześnie wstając. Tylko niesamowity refleks uchronił Nordianina przed śmiercią. W tym momencie jeszcze jeden rozpaczliwy atak Czedróga zakończył się połowicznym sukcesem. Podnoszący się rudobrody został trafiony w ramie. Szybko jednak przyjął pozycje obronną i zastygł w oczekiwaniu na ruch przeciwnika. Stali tak teraz obaj, dysząc ciężko z wysiłku. Z nieba wciąż lał się rzęsiście deszcz. Ucichła jednak burza, wiatr zelżał. Dwaj wojownicy mierzyli się wzrokiem, czekając na odpowiedni moment do ostatecznego ataku. Po chwili, odsapnąwszy nieco, zaczęli krążyć wokół podwórca wymachując bronią. Mogłoby się wydawać, że trwa to bez końca. Wtem oczy Czedróga zabłysły. Zaatakował z furią, błyskawicznie pokonując dzielącą ich przestrzeń. Ruchy Jolfa stały się wolniejsze, upływ krwi dawał znać o sobie. Osłabiony Nordianin zachwiał się lecz sparował uderzenie, upuścił jednak tarczę. Czedróg, wykorzystując przewagę szybkości zawrócił na jednej nodze i ciął od tylu zanim zaskoczony Jolf zdążył zareagować. Skutecznie. Kręgosłup Jolfa pękł ze słyszalnym trzaskiem. Ciało rudobrodego opadło ciężko na ziemie rozbryzgując wokoło wodę z kałuży. Czedróg podszedł i przyklęknął przy konającym przeciwniku. Zdarł hełm z jego głowy, chwycił za włosy i uniósł ją lekko do góry. Oczy Nordianina gasły. Usta poruszały się w niemym przekleństwie, z ich kącików sączyła się krew.
– Pamiętasz Dobromiłę? – wycedził Czedróg nachylając swą twarz ku jego – Pamiętasz jak błagała byś nie robił jej krzywdy? Zemsta cię dosięgła, choć powinieneś zdychać w stokroć większych mękach.
Napluł w twarz Jolfa i wstał. Podszedł do swego wierzchowca. Dosiadłszy go westchnął głęboko.
– Dobromiło… – szepnął – Dokonało się. Zaznasz w końcu spokoju moja piękna. Tak bardzo mi ciebie teraz brakuje…
Ruszył powoli. Na wschodzie poczęły rysować się pierwsze oznaki nadchodzącego świtu. Przestało padać. Dzień zapowiadał się pogodny…
Starymaya