- Opowiadanie: Dux77 - Violet 66

Violet 66

“Violet 66” to prolog do zbioru opowiadań zatytułowanych „Ciemna strona Ziemi”, nad którym pracuję (całość mam w głowie i w notatkach ;). Opowiadania, w ilości siedmiu, będą powiązane wspólną linią fabularną oraz bohaterami, których losy będą się łączyć i przeplatać w poszczególnych opowiadaniach.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Violet 66

Policyjny robot bojowy Violet 66 miał awarię. Zbyt długo stał na słońcu i pomieszało mu się od nadmiaru promieni, w zero-jedynkowych zmysłach. Chodził od tej pory tylko po linii prostej, aż nie odbił się od jakiejś przeszkody, samochodu, budynku, czy hydrantu. Wszystko działało na niego tak czule, jak ściany pokoju na robota iRumba sprzątającego mieszkanie. Z tą różnicą, że Violet 66 sprzątał ludzi. Ilekroć coś uznał za zamieszki, do tłumienia których został notabene stworzony, strzelał weń ze swoich wielkich karabinów, kalibru sam jeden Bóg wie, jak dużego. A że za tłum uważał, według uszkodzonych po przegrzaniu algorytmów, zbiór więcej niż dwóch ludzi, lufy jego karabinów stygły w pierwszych tygodniach szaleńczej okupacji miasta Wet Desert, niezwykle rzadko.

 

Próbowano go zniszczyć, wysyłając do walki z nim oddziały policji, potem wojska, a w końcu – do dziś nikt nie chce się przyznać do wydania tak absurdalnego rozkazu – okręt podwodny klasy Tajfun, którego kapitan, po dopłynięciu do wybrzeży miasta stwierdził, że raczej nie dotrze do centrum i zawinął jednostkę z powrotem na pełne morze. Wynik krwawych walk z oddziałami wojsk, był taki – załóżmy na chwilę, że nasz zbuntowany robot posiada zdolność jedzenia – że tylko Violet 66 wrócił do domu na kolację. Próbowano go zbombardować, ale twórcy potwora, który wymknął się tak skutecznie spod kontroli, wyposażyli go w niezniszczalny pancerz, więc zniszczeniu ulegało wszystko wokół Violet, ale nie sam Violet. Próbowano, ustawiając w odpowiedniej konfiguracji przeszkody, od których miała się odbijać, doprowadzić piekielną machinę nad brzeg morza, aby ją utopić, ale ta, dochodząc do wody, reagowała nań tak, jak na przeszkody stałe: zawracała i, ku przerażeniu wszystkich, podążała w linii prostej z powrotem do serca miasta. Próbowano wszystkiego, o czym możecie pomyśleć, włącznie z wilczym dołem (66 odbijał się od jego krawędzi podobnie, jak od linii brzegowej) i nalotem dywanowym. Po tym ostatnim przeszedł niezachwianym krokiem, niczym gwiazda filmowa po czerwonym dywanie. Dopiero po zniszczeniu połowy miasta, pojawił się jakże oczywisty pomysł wyłączenia dwunogiego, stalowego świra, pilotem zdalnego sterowania, dostarczonym przez producenta – korporację SkyFly – jego właścicielowi: komendzie policji miasta Wet Desert. Niestety, nie można go było znaleźć; prawdopodobnie leżał, razem z pilotem od telewizora, gdzieś głęboko między poduchami kanapy w gabinecie komendanta Mendozy. A że nikomu nie spieszyło się podejść do Violet 66 by wyłączyć go ręcznie guzikiem z napisem „wyłącznik”, uruchamiającym jednocześnie autodestrukcję maszyny w czasie zaledwie (sic!) jednej sekundy, Robopsychol wciąż pozostawał na chodzie. I tak błąkał się ten bezpański, kąsający ołowiem pies, po mieście, od przeszkody do przeszkody, siejąc przerażenie wszędzie, gdzie się pojawił.

 

Po kilku miesiącach ludzie nauczyli się z nim żyć, taktycznie go unikając, stworzono bowiem program komputerowy wyliczający stopnie odbicia od budynków i innych przeszkód stałych, przewidując tym sposobem, niczym ruch bil na stole bilardowym, gdzie się potoczy i kiedy pojawi się Violet 66. Wystarczyło tylko wówczas nie robić zbiegowiska i robot szedł dalej przed siebie, nie zaczepiwszy nikogo. Lufy jego karabinów coraz rzadziej miały okazję wydawać z siebie śmiertelny turkot, i to wówczas tylko, gdy Violet 66 odbił się od jakiegoś auta, rzuconej na pobocze torby ze śmieciami, czy bezpańskiego kota, których geodeci „tras śmierci”, tworzonych z precyzją prognozy pogody – będzie padać albo nie będzie – nie mieli szans ująć na swoich ostrzegawczych mapach.

 

Violet 66 nabrał po przegrzaniu słonecznym jeszcze jednego dziwnego zwyczaju. Często zatrzymywał się bez żadnej widocznej przyczyny, i poczynał rozszarpywać stalowymi szponami powierzchnię, na której akurat stał. Asfalt, chodnik, trawniki, rozstępowały się w mgnieniu oka pod drapnięciem ciężkiej niczym łyżka koparki, kończyny. Widok był kuriozalny, oto przed państwem trzymetrowa, blaszana kura rozgrzebująca jezdnię. Nikt nie wiedział czego pod ziemią szuka zepsuta maszyna, z nią samą na czele. Pewnego dnia Violet 66 próbował połączyć obydwie swoje pasje, i podczas szatkowania kulami przypadkowo napotkanych zamieszek – całe trzy osoby na przejściu dla pieszych, na zielonym! – postanowił pogrzebać w betonowej płycie szkolnego boiska. Efekt był taki, że postrzelił się w lewą nogę. Od tej pory mocno na nią utykał, po czym szybko można było poznać, że patrzy się właśnie na Violet 66, a nie na inną policyjną maszynę. Tak naprawdę, zanim Violet 66 zaczął utykać, można go było równie łatwo zidentyfikować, był bowiem jedynym egzemplarzem swojego rodzaju.

 

Ludzie i maszyna żyli w Wet Desert, chciał nie chciał, w niecodziennej symbiozie, bo na 66 nie było sposobu. W grę wchodziło tylko zrzucenie na niego bomby atomowej, ale od czasów Wielkiej Wojny (1985-1988), podczas której doszło do międzykontynentalnego ping-ponga na pociski balistyczne, nikt nie chciał oglądać grzybów w mieście. Podobną demolkę, jak ta z udziałem Violet 66, czterdziestomilionowa społeczność Wet Desert przeżyła pod koniec lat 90. XX wieku i do dziś wylizywała się z ran wówczas odniesionych. W wyniku nocnego starcia dwóch uzdolnionych telepatycznie młodzieńców rzucających w siebie czołgami w świetle Księżyca, nikt wprawdzie nie zginął, ale połamanych latarni, rozerwanych hydrantów tryskających wodą, zmiażdżonych samochodów i uszkodzonych budynków było bez liku.

Koniec

Komentarze

Nie jest napisane źle. Widziałem dwa źle postawione przecinki – ostatnie zdanie pierwszego akapitu i gdzieś jeszcze, nie pamiętam (drugi to chyba wynik nie otwartego wtrącenia).

Ale nie wciągnęło mnie. W dodatku czułem, że coś mi nie gra z tymi próbami unieszkodliwienia robota. Trochę absurdu, ale za mało, by zmienić mój odbiór tekstu, przez co wciąż oczekiwałem względnego realizmu. A skoro strzelał tylko do dwóch… to nie można było mu podsunąć pojedynczego sapera, czy nawet innego robota, z miną, emp, pilotem, czymkolwiek?

Ponadto myśl mam taką… Skoro to nie odległa przyszłość i jego bronią są karabiny (przypuszczalnie podobne do obecnie istniejących)… to zostaje kwestia amunicji.

Pomysł na popsutego, bezmyślnego, zbłąkanego mordercę jest całkiem fajny. W tym jednak, niezniszczalnym, wydaniu mnie nie przekonał.

Jakoś mnie nie przekonuje, a to za sprawą licznych niedorzeczności: łódź podwodna na robota w mieście, pilot do wyłączenia u komendanta policji, którego nie można znaleźć, nalot dywanowy na robota, wyłącznik uruchamiający destrukcję (a czemu nie zwykłe wyłączenie – inaczej się nie da?) A tak w ogóle, to  korporacja SkyFly nie mogła przysłać pana Józka do naprawy sprzętu? 

Nie kupuję tego – ani treści, ani formy. Jak wspomniał Varg – tekst stoi na granicy, jakbyś nie mógł się zdecydować czym ma być.

Nie przemawia do mnie niezniszczalność. Do tego to zdanie: 

Niestety, nie można go było znaleźć; prawdopodobnie leżał, razem z pilotem od telewizora, gdzieś głęboko między poduchami kanapy w gabinecie komendanta Mendozy.

Jaki problem, żeby pójść do gabinetu i znaleźć pilota? Lepiej pozwolić zbuntowanej maszynie dalej zabijać i niszczyć? 

Masz trochę powtórzeń, liczebniki piszemy w literaturze słownie. Gdybyś nad tekstem popracował i zdecydował, w którą stronę idziesz (absurd, czy “realna wizja”), to czytałoby się z pewnością lepiej. 

Poza tym to nie jest opowiadanie. Jako prolog mogłoby być, ale jako pełnoprawne opowiadanie jak dla mnie się nie broni. Poza tym, skoro prolog, to wypadałoby oznaczyć jako FRAGMENT. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

“Ilekroć coś uznał za zamieszki, do tłumienia których został notabene stworzony, strzelał weń ze swoich wielkich karabinów“ – Weń? Chyba w nich – w ludzi.

 

“A że za tłum uważał, według uszkodzonych po przegrzaniu algorytmów, zbiór więcej niż dwóch ludzi, lufy jego karabinów stygły w pierwszych tygodniach szaleńczej okupacji miasta Wet Desert, niezwykle rzadko.“ – Zbędny przecinek na końcu, to raz. Dwa, czy każdy tłum równa się zamieszkom? Bo najpierw mamy, że robot strzela w to, co uzna za zamieszki, a zaraz potem, że w każdy tłum…

 

“Wynik krwawych walk z oddziałami wojsk, był taki“ – zbędny przecinek

 

Robot jest taki przepotężny, że tylko jednego egzemplarza wojsko nie jest w stanie sprzątnąć, ale ma awarię, bo przegrzał się na słońcu? Poza tym odbija się jak popadnie, ale jakimś cudem pozosał w mieście, nie “odbił się” poza jego granice?

 

Nie kupuję tego poziomu absurdu, prawdę powiedziawszy. Nie wydaje mi się to wcale zabawne, nielogiczności są ogromne, a styl jest miejscami męczący i chropowaty, niektóre zdania niezgrabne, niepotrzebnie zawiłe. Czy cały zbiór, który planujesz, taki jest? W sensie: absurdalny? Nie jestem przekonana, czy to dobra droga. Wbrew pozorom nie jest łatwo stworzyć wiarygodny absurd…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

To samo co powyżej. Ale że mam dobry humor to nie będę kopał. Wywal te odstępy pomiędzy akapitami, albo je poszerz i oddziel gwiazdkami (nie wiem jaki był twój zamysł)

Myślę, że niezdecydowanie jest najpoważniejszym problemem, bo odbija się na wszystkich płaszczyznach twego opowiadania. Tekst można zmienić by był bardziej dramatyczny (więcej wiarygodności), albo śmieszny (podkręć absurd i dodaj jakieś błyskotliwe zakończenie). Wszystko jedno, ale zdecyduj się, bo teraz to ani nie jest straszne, ani śmieszne.

No i nie wiem czemu przypomniało mi się sporo tytułów, które mogły być poważną inspiracją dla opowiadania. Nie mogę zdecydować, więc chętnie usłyszałbym opinię Autora :)

lol

Kiedy czytałam opisy kolejnych ekscesów robota, odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z nudną wyliczanką, prowadzącą nie wiadomo dokąd. To, że prolog jest krótki, uznałam za zaletę, bo dłuższego tekstu traktującego o wyczynach Violet 66, pewnie bym nie zmogła.

 

Ile­kroć coś uznał za za­miesz­ki, do tłu­mie­nia któ­rych zo­stał no­ta­be­ne stwo­rzo­ny, strze­lał weń ze swo­ich wiel­kich ka­ra­bi­nów… – Strzelał w zamieszki? ;-)

 

okręt pod­wod­ny klasy Taj­fun, któ­re­go ka­pi­tan, po do­pły­nię­ciu do wy­brze­ży mia­sta stwier­dził, że ra­czej nie do­trze do cen­trum i za­wi­nął jed­nost­kę z po­wro­tem na pełne morze. – Jednostka pływająca może zawinąć do portu/ przystani/ brzegu, a na pełne morze, wypłynąć.

 

wy­po­sa­ży­li go w nie­znisz­czal­ny pan­cerz, więc znisz­cze­niu ule­ga­ło wszyst­ko wokół Vio­let… – Czy to zamierzone powtórzenie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sam początek: robot, przegrzane algorytmy, humor podszyty absurdem. Od razu pomyślałem o “Bajkach robotów”, jako inspiracji. 

 Potem było coraz gorzej. Uśmiałem się, gdy “niezniszczalny” przestrzelił sobie nogę. Nadmiar absurdu zmienił się w groteskę.

Warsztatowo nieźle.

Zgadzam się z przedpiścami, że dziwnie u Ciebie z absurdem i realizmem. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mieszkańcy miasta nie pracowali nad rozwiązaniem problemu wystarczająco intensywnie. Podczas lektury wymyśliłam, że można metodą bilardową zagonić robota do upatrzonego zaułka, jak już wlezie, to rozwalić zaminowane wejście, żeby powstał ładny rów (nie do przekroczenia wszak), a potem jeszcze dla pewności wznieść mur po “miejskiej” stronie rowu. I Violet uwięziony, spokój w mieście. Można czekać, aż robot zardzewieje, ewentualnie pokropić z góry czymś żrącym. Skoro ludzie nie wpadli na taki, albo inny równie skuteczny, pomysł w ciągu kilku minut, to są idiotami i jakoś mi ich nie żal.

Wszystko działało na niego tak czule,

Mury działały czule czy raczej robot był na nie wyczulony/ wrażliwy?

zniszczeniu ulegało wszystko wokół Violet, ale nie sam Violet.

Mam wrażenie, że w takiej sytuacji Violeta należy odmieniać przez przypadki jak faceta. Albo pisać “sama Violet”.

gdzie się potoczy i kiedy pojawi się Violet 66.

Dokąd – bo mamy ruch.

Babska logika rządzi!

ależ to jest o niczym.

Chciałem coś dodać, ale wszytko już wytknięto (chyba). Chociaż… Po co tworzyć takiego “nizniszczalnego” robota?

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Opowiadanie odbieram jako mało interesujące, i z alogicznościami. Pozdrawiam.

Nie podobało mi się, niestety. Warsztatowo niby znośnie (choć, jak widzę, olewasz mądre rady i wskazówki mądrych ludzi), ale forma i treść, niestety, nie do przełknięcia bez skrzywienia. Tekst, jak przypuszczam, miał być humorystyczny, jednak nie bawił prawie wcale, a ilość – wybacz dosadność – niedorzeczności, na które się tu natknąłem, wręcz irytowała. I smuciła. Już na samym początku (przegrzanie słoneczne!? W tak zaawansowanym, w dodatku niezniszczalnym sprzęcie?) nabrałem złych przeczuć. I niestety, miałem rację.

Ja, zamiast rozwalać pół miasta, wykopałbym jeden porządny wilczy dół, przykrył go czymś, na co Violet mógłby wjechać, żeby się nie odbijać, potem lekka detonacja atrapy podłoża, a gdy delikwent znajdzie się w dole, zalać go kilkoma tonami betonu i dziękujemy. Albo po prostu wysłać snajpera, który z odpowiedniej odległości pstryknąłby ten nieszczęsny wyłącznik za pomocą kuli.

Postrzału w nogę nie komentuję nawet.

Pilota (w dodatku zgubionego na prywatnej czyjejś kanapie, która okazała się przeszkodą nie do przejścia dla całego sztabu ludzi próbującego pokonać machinę śmierci) też najchętniej bym nie komentował, ale jak zestawię to sobie z całą technologią, która przewija się przez opowiadanie, jak na przykład program do wytyczania tras wędrówek Violet, to jednak ciężko obejść się bez wymownego spoglądania na sufit. W dzisiejszych czasach standardem staje się napakowanie nanotechnologią wszelkiej maści nawet mundurów wojskowych (choć może nie w Polsce), co pozwala między innymi kontrolować tętno i funkcje życiowe żołnierza, więc co tu dopiero mówić o przyszłości, w której machiny typu 66 szwendają się już po ulicach. To powinno być w pełni zinformatyzowane, pod czyjąś kontrolą, a nie, że wieża stereo i włącz/wyłącz, pogłośnij. No, ale okey, skoro już jest pilot, i skoro ktoś tego pilota zgubił, to dlaczego producent nie przesłał po prostu nowego? Pilota na podczerwień nie jest ciężko dostroić czy dopasować.

Inna kwestia, jakim cudem Violet przez cały czas miał amunicję? Mowa tu o miesiącach obijania się po mieście i niemal nieustannego “tłamszenia zamieszek”. A na takie imprezy, to jednak sporo pocisków potrzeba.

 

Generalnie, jakkolwiek nie mam nic przeciwko dobremu absurdowi, tutaj jednak zbyt to już wszystko infantylne i naiwne, by mogło bawić. A szkoda, bo pomysł jakiś jest i gdyby go lepiej dopracować, mogłaby powstać naprawdę zajmująca opowieść.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Albo po prostu wysłać snajpera, który z odpowiedniej odległości pstryknąłby ten nieszczęsny wyłącznik za pomocą kuli.

O właśnie! Cień dobrze gada! Dawida z procą posłać!

Babska logika rządzi!

Trochę za dużo, jak na tak krótki tekst. Ten absurd jakiś taki dziwny, niedopieszczony i naiwny.

F.S

Nowa Fantastyka