- Opowiadanie: nowokaina - 1000 dni wojny [1/2]

1000 dni wojny [1/2]

Wyzwanie literackie: 30 dni, 30 tematów. Głównie romans. Postanowiłam skleić części, bo kilka osób pisało, że w poprzedniej odsłonie było niewygodnie czytać.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

1000 dni wojny [1/2]

1. Holding hands (Trzymanie się za ręce)

 

Quentin wygrzebał z wraku statku trupa, który nie był dostatecznie martwy.

Metalowe szczątki ciągnęły się przez kilka kilometrów – porozciągane, sprasowane, zmiażdżone, powyginane we wszystkie strony. Jakby się zastanowić, dokładnie to samo dotyczyło nieszczęsnych pasażerów wojskowego transportera. Nuestra Señora del Carmen mogła pomieścić nawet pięćdziesiąt tysięcy ludzi, trudno jednak było określić, ilu faktycznie znajdowało się na jej pokładzie, gdy zaczęła koziołkować w atmosferze. Gdy miliony ton furczącej stali spada z poziomu kosmosu, nie szuka się niedobitków. Homo sapiens w toku ewolucji nie wykształcił mechanizmów pozwalających przeżyć coś takiego. 

A jednak czwartego dnia po tym, gdy niebo pospadało wszystkim na głowy, Quentin Adler wyciągnął spod gruzów żywego człowieka. Szczerze powiedziawszy, miał nadzieję na coś do jedzenia. Jedzenie ułatwiało egzystencję. Pokryty pyłem i krwią obcy sierżant, oddychający z przeciągłym, przerażający świstem, należał raczej do czynników ją komplikujących. 

Być może, gdyby mężczyzna był nieprzytomny, Adler podjąłby inną decyzję. Nie byłby z tego dumny. Może czasami wracałby do tego wydarzenia, lata później, w te noce, gdy człowiek leży bezsennie, przepełniony niepokojem, szukający starej rany do rozdrapywania. Ledwo żywy żołnierz otworzył jednak oczy, chwycił go za rękę w jakimś dziwnym, desperackim odruchu. Gdy ją cofnął, dłoń Quentina była cała w krwi i brudzie.

– Będzie dobrze.

Musiało zabrzmieć to głupio, bardzo głupio, zważywszy na to, że ten ledwo oddychający półtrup uniósł brew w geście niedowierzania. Jakby chciał powiedzieć: Spadłem z poziomu mezosfery. Cztery dni temu. Znasz kogoś, dla kogo skończyło to się szczęśliwie?

– Będzie dobrze – powtórzył Quentin po raz kolejny, zaklinając rzeczywistość. 

Brew uniosła się wyżej, ranny mężczyzna parsknął, ni to próba śmiechu, ni oznaka bólu. 

– W porządku, nie będzie dobrze. Później dostaniesz ode mnie mocnego kopa za naigrywanie się z mojej chęci pomocy.

Mężczyzna chwycił go znowu za rękę, równie gwałtownie i niespodziewanie, jak poprzednio. Quentin w ostatniej chwili powstrzymał odruch cofnięcia się, szybko zrozumiał jednak przekaz: Od tej pory zero naigrywania się. Podchodzimy do sprawy poważnie. 

Ręka cofnęła się, dotknęła łańcuszka, który jakimś cudem utrzymał się na szyi. Po pochyleniu się, Quentin stwierdził jednak, że to nie jeden łańcuszek, a dwa – nieśmiertelnik i mały krzyżyk, oryginalnie zapewne srebrny, teraz w takim samym, brudnym kolorze jak wszystko inne. Żołnierz wskazywał na ten drugi, wzrok miał zrezygnowany i matowy. 

– Proszę – wykrztusił zgrzytającym głosem. Przez sekundę Quentin nie rozumiał, o co jest proszony. Dopiero, gdy tamten zacisnął dłoń na krzyżyku, zorientował się, że najwyraźniej chodzi o modlitwę czy coś podobnego. Nie odpowiedział, pochylając się i przecierając nieśmiertelnik, aby odczytać nazwisko. Ku jego zaskoczeniu, ten został w jego dłoni: łańcuszek musiał być zerwany już wcześniej.

Odmówił Ojcze Nasz, szybko i chaotycznie, pewny, że coś poprzekręcał i pominął. Może jednak ta prowizoryczna modlitwa coś pomogła, bo gdy wrócił z wodą i trojgiem ludzi do pomocy, mężczyzna nadal żył. 

Obracał nerwowo nieśmiertelnik w kieszeni przez całą drogę, więc gdy go zwrócił, był już nagrzany ciepłem jego dłoni.

 

2. Cuddling (Przytulanie)

 

– Nie ruszaj się. 

Tiago bardzo próbował się nie ruszać. Rozerwane ramię jednak bolało jak diabli, a Quentin nie należał do najbardziej delikatnych pielęgniarzy, z jakimi miał do czynienia. Trzeba jednak przyznać, że się starał – mrużył oczy w zaciekłym skupieniu osoby, która właśnie odkryła, że zszywanie ludzkiego mięsa nijak nie przypomina robienia na drutach. 

– No więc… ile osób jeszcze chce cię dorwać? 

Sierżant Estevez nie był głupi. Wiedział, że jako żołnierz przegranej strony raczej nie jest mile widziany w okolicy – trudno raczej było zapomnieć o powitaniu, jakie zafundowali mu Rosjanie. Natomiast na Quentina ewidentnie cały świat się uwziął. Przez ostatnie dwa tygodnie chowali się po kanałach, znaczy, Adler się chował, milczący i napięty jak struna, a Estevez mu towarzyszył. Niesamowite zdolności dedukcyjne sierżanta podpowiadały mu, że dzieciak – święta Mario, on mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat – ukrywa się trochę zbyt panicznie jak na zwykłego cywila.

Dedukcji pokaźnie pomagała wiedza, że Quentin nosi to samo nazwisko, co Marisol Adler, generał melillańskiego Konsensusu, rozstrzelana razem z resztą rządu jakieś trzy miesiące temu. A więc miał do czynienia ze zbiegiem politycznym.

Estevez był pewien, że przebywanie w pobliżu Adlera było równie bezpieczne i rozsądne, co wypróbowywanie nowych łyżworolek na minie przeciwpiechotnej. Wszyscy jego zwierzchnicy zginęli jednak na Carmen, musiał więc sobie wymyślić nowe rozkazy. Ochrona syna Marisol Adler była dość sensownym zadaniem. Zwłaszcza, że ostatnio, gdy ten chłopak miał okazję strzelić do ruchomego celu, trafił zamiast tego w czyjąś doniczkę na parapecie.

– Zostaw, wiele więcej nie zrobisz.

Quentin wyglądał teraz dużo gorzej niż w dniu, gdy go poznał – chudy i brudny, w podartym, poplamionym ubraniu. Oczy miał szare i matowe, wzrok człowieka, który nigdy przedtem nie musiał walczyć o utrzymanie się na powierzchni życia, a teraz wyraźnie przegrywał. Kilka dni temu Estevez dowiedział się, że chłopak nigdy nie brał udziału w wojnie, obowiązkowy pobór najwyraźniej odbił się od autorytetu jego matki, zostawiając ukochanego jedynaka w spokoju. 

Pomimo braku przydatnych umiejętności, widać było, że się starał. Estevez doceniłby to, gdyby nie to, że sam zaczął odczuwać już znużenie ciągłą ucieczką i zapachem kanałów. 

Usiedli razem na betonie. Było zimno i wilgotno, ostatnio jednak na powierzchni wybuchły jakieś zamieszki, nie mówiąc już o gromadach kretynów, którzy nawet w obliczu apokalipsy krążyli ze smartfonami i fotografowali wszystko, co się napatoczyło. Nie, lepiej było nie wychodzić. 

Quentin objął go mocno. Na początku obaj czuli się skrępowani, jednak nie mieli w sumie żadnego wyboru – ich ciała były jedynymi źródłami ciepła w okolicy. Tym razem jednak uścisk naruszył delikatny szew na ramieniu, krew ściekła, zaskakująco gorąca w panującym chłodzie. Estevez udał, że tego nie zauważył. 

Nie było warto dobijać chłopaka po tym wszystkim, co przeżył.

 

3. Gaming/Watching TV (Granie w gry/Oglądanie telewizji)

 

– Usiądźcie.

César wyglądał wyjątkowo dobrze jak na martwego od miesięcy skompromitowanego generała. Co więcej, wyglądał wręcz nieprzyjemnie zdrowo w porównaniu z Quentinem – wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki, z brązowym podbródkiem zarośniętym gęstą, równo przyciętą szczeciną. Koszula szyta na miarę była wręcz agresywnie biała.

Miał czelność zaproponować im whisky.

– Prysznic byłby odpowiedniejszy – zauważył Estevez. César wydawał się nie widzieć, w jakim są stanie, nie czuć zapachu ciał niemytych od tygodni. Przychylił się jednak do prośby. 

– Idźcie, sierżancie. Ja porozmawiam z Quentinem. 

Estevez zawahał się. Nie ufał Césarowi, nie zaufałby teraz praktycznie nikomu, a w spokojnym spojrzeniu tego mężczyzny było coś niepokojącego – tak nie patrzyli ludzie, którzy przegrywali wojny. Co jednak mógł zrobić? Powiedzieć "pardon, sir, ale zabiorę młodego Adlera ze sobą pod prysznic, tak na wszelki wypadek?"

Jeśli jednak Quentin podzielał jego obawy, nie było tego po nim widać. Wyjście na powierzchnie dobrze mu zrobiło, patrzył równie hardo i spokojnie jak César, jakby w niemym wyzwaniu. Prawdopodobnie miał więcej doświadczenia w rozmowach z generałami niż Estevez sądził. 

Pobyt w łazience pomógł sierżantowi uświadomić sobie kilka rzeczy. Po pierwsze, wyjątkowo brakowało mu ciepłej wody. Po drugie, po zmyciu warstwy brudu okazało się, że wcale nie wyglądał tak źle – do tej pory nie schudł wiele, obtłuczenia zaczęły bladnąć i znikać, mimo kiepskiej diety mięśnie ramion i brzucha nadal rysowały się wyraźnie pod skórą. Włosy po umyciu zaczęły mu przeszkadzać, wchodząc do oczu – zetnie je przy najbliższej okazji. Wypadałoby się nie wyróżniać, choćby fryzurą. Złoty kolczyk z ucha wyjął już pierwszego dnia.

Nie miał żadnych ubrań na zmianę, a to, w czym przyszedł, nadawało się już tylko do odstraszania szczurów. Uznał jednak, że chrzani etykietę – wrócił w samym ręczniku owiniętym wokół bioder. I César, i Quentin obdarzyli go przeciągłymi spojrzeniami. Atmosfera była tak gęsta, że Estevez praktycznie się od niej odbił. Cokolwiek tu zaszło, nikt najwyraźniej nie skończył zadowolony. 

– Na Boga, sierżancie, to kiepski moment, właśnie składałem kondolencje. Proszę pójść w lewo, trzeci pokój, niech pan bierze z garderoby, co chce…

Estevez nie odpowiedział, wycofał się powoli, powstrzymując się od komentarzy do chwili, gdy dowie się, co zaszło. Quentin wyszedł za nim, rzucając coś o toalecie. Było jasne, że na korytarzu są kamery, być może też podsłuch, weszli więc do łazienki, nadal ciepłej o pary, mając szczerą nadzieję, że tu generał oszczędził sobie podglądactwa. 

– Uciekajmy – mruknął Quentin, podchodząc do niego blisko, bardzo blisko. 

– Coś się stało?

– To niebezpieczny człowiek. Zaproponował mi członkostwo w Nowym Konsensusie.

Estevez parsknął.

– Masz dziewiętnaście lat. Co po tobie…

– Nie wiem, ale to akurat nigdy mi się nie podobało.

Konsensus był tymczasowym organem władzy wojskowej, rodzajem triady absolutnej, zazwyczaj trzema generałami połączonymi lokalną siecią splatającą i wzmacniającą ich myśli i zdolności. Quentin widział to jedynie kilka razy, jego matka z głową otoczoną skomplikowaną aparaturą, troje ludzi poruszających się, nawet mrugających synchronicznie, ten sam wzrok, te same gesty, ten sam ton, co u Césara. Rozmawiając z nim miał wrażenie upiornego deja vu, za bardzo przypominał Marisol Adler, aby można było to znieść.

Estevez zmarszczył brwi. Większość zwyczajów z polis była dla niego zagadką, przedtem odwiedził je tylko raz – jako nastolatek, na pielgrzymce papieżycy Katarzyny II. Jakiekolwiek grzebanie z mózgach nie wydało mu się dobrą zabawą, zbyt wielu widział nawigatorów zdziwaczałych po godzinach bezpośrednich kontaktów mózgu z aparaturą statku. Tacy ludzie raczej rzadko nadawali się do rządzenia innymi. W zasadzie, niektórym z nich Estevez nawet nie dałby do rąk metalowych sztućców.

– Weź prysznic – poradził. – Nigdy nie wiesz, kiedy czeka cię kolejny.

Nie wyszedł z łazienki, ale bardzo starał się nie patrzeć. Miał jednak wrażenie, że Quentinowi w tej sytuacji jest absolutnie wszystko jedno.

 

4. On a date (Na randce)

 

Po kilku tygodniach wszystko się uspokoiło.

Quentin od samego początku postrzegał okupację jako coś w rodzaju armagedonu, nie był więc przygotowany, jak szybko wszystko wróci do względnej normy. Oczywiście, połowa polis była zniszczona. Oczywiście, zginęły jakieś dwa miliony ludzi. Ale Melilla nie była ani szczególnie potężnym, ani znaczącym ośrodkiem, wojna więc szybko przesunęła się na zachód, gdzie Katarzyna V nadal broniła znacznie większego i strategicznie ważniejszego Belén. Liczba rosyjskich żołnierzy stacjonujących w polis spadała z dnia na dzień.

W międzyczasie sierżant Estevez zorientował się, że, całkiem samolubnie, niezbyt cieszy się z poprawy sytuacji. Mniejsze ryzyko bycia ukatrupionym przez Rosjanina na ulicy oznaczało większą częstotliwość wychodzenia na światło dzienne, spotykania się z innymi ludźmi, wymieniania towarów. Tiago Estevez ostatnie pięć lat spędził w pobliżu czwartego silnika olbrzymiego kosmicznego transportera. Owszem, miał stopień wojskowy, ale przede wszystkim był technikiem, człowiekiem, który po wykonaniu pracy zamiast na piwo szedł do swojej kajuty, aby trochę poprogramować dla rozrywki. Osoba tego typu powinna być postrzegana jako mrukliwy odludek, jednak nieliczni podwładni Esteveza uznawali go raczej za lekkiego dziwaka, genialnego inżyniera częściej niż w mundurze widywanego w kolorowych, ekscentrycznych koszulach (ocenianych zazwyczaj w stali od lekko konsternującej do totalnie tragicznej). Inni ludzie męczyli sierżanta. Owszem, lubił niektórych, ale kilku godzinach nieustannych kontaktów interpersonalnych miał dość nawet własnej matki.

Nic więc dziwnego, że większość lokalnych interesów ubijał Quentin. Było w nim coś, co sugerowało, że od dziecka był przyzwyczajony do wydawania innym poleceń, co więcej, żywo interesował się innymi, łatwo zapamiętywał imiona i historie nieszczęść: kto kogo stracił w wojnie, kto miał krewnych na Ziemi, kto potrzebował pomocy. Gdy już spłynął z niego szok, bardzo szybko udało mu się skombinować jedzenie, ubranie i miejsce do spania. Takich jak on i Estevez były tysiące – ludzie bez dokumentów, bez domu, bez pracy, krążący po ulicach w poszukiwaniu szansy na przeżycie kolejnego dnia.

Tego ranka wstąpili do pani Subercaseux, sympatycznej staruszki prowadzącej darmową jadłodajnię. Bywali tam średnio raz na dwa dni, kolejki powiem ciągnęły się setkami metrów, zwłaszcza w godzinach popołudniowych. Po najedzeniu się nie mieli jednak dużo do roboty, często więc rozdzielali się i każdy szedł w swoją stronę. Zgadzali się, że to maksymalizuje ich szanse znalezienia w mieście czegoś ciekawego, tak naprawdę jednak Estevez musiał mieć czas, który mógłby spożytkować sam. Tym razem jednak Quentin nie zgodził się na taką opcję, ciągnąc go do podziemi zrujnowanego sklepu z elektroniką. 

– Mówiłeś, że potrzebujesz sprzętu. Wybieraj więc – zaśmiał się, pokazując pudło pełne zafoliowanych tabletów. Widocznie nikt przed nimi tu nie był. – Umiesz z tego skonstruować bombę?

– Nie – odpowiedział Estevez poważnie, przeglądając zawartość kolejnych pakunków. – Potrzebowałbym jeszcze cukru i mąki. 

– Część sprzedałem. Mam lodówkę i sorbet mangowy.

Estevez spojrzał na niego ze zdziwieniem. Ktokolwiek tutaj jeszcze produkował sorbety? Obwodnica była nadal nieczynna, lotnisko uległo zniszczeniu, polis miało więc problem z zaopatrzeniem.

– Tak. To prawie, jakby było normalnie – potwierdził Quentin. – Możemy usiąść przed telewizorem, jeść lody, a ja spróbuję zagrać "Rok 1812" na jakiejś durnej aplikacji…

Kolejna zdziwiona mina. Najwyraźniej nie trafił w definicję normalności Esteveza. 

– Ty jesz lody, ja robię bombę.

– Żartowałem z tą bombą.

– Ja nie.

Do końca dnia Quentin był lekko przygnębiony. Tiago bardzo wyraźnie nie załapał aluzji, a chłopak, pomimo wszystkiego, co w życiu przeżył, nie był pewien, czy da radę sformułować ją bardziej dobitnie.

Wojna była trudną sprawą. Nastoletnie kryzysy uczuciowe jednak najwyraźniej były jeszcze trudniejsze.

 

5. Kissing (Całowanie)

 

Quentin zorientował się, że coś jest nie tak z jego psychiką, gdy dostał napadu dzikiej radości na widok szczoteczki do zębów.

Przez ostatnie tygodnie środki higieny osobistej wydawały mu się zbytkiem. Można przeżyć śmierdząc, zresztą, od kiedy w ziemię walnął olbrzymi statek kosmiczny, w mieście nie pachniało zbyt dobrze. Na Carmen było sporo materii organicznej, która mogła się teraz radośnie rozkładać. Na przykład dziesiątki tysięcy ludzi. Estevez nigdy nie poruszał tego tematu, Quentin więc milczał taktownie.

W każdym razie, mieli coś w rodzaju mieszkania, z bieżącą wodą, prądem i internetem. Ten ostatni robił z sierżantem dziwne rzeczy – wydawałoby się, że toporny, składany pecet ma posiada na niego silny, grawitacyjny wpływ – Estevez jadł przy komputerze, pił przy komputerze, spał przy nim na krześle, odchylając się niebezpiecznie do tyłu. Pewnego dnia Quentin zapytał, czy zamontować mu tam może deskę klozetową.

Nie odpowiedział, bo był zbyt zajęty programowaniem. 

Nie, żeby to do niczego się nie przydało. Na przykład większość funduszy, jakie posiadali, pochodziła z konta Esteveza. O to też Quentin się nie pytał, chociaż nie było możliwym, aby były to oszczędności odziedziczone po babce. W każdym razie, było lepiej. Owszem, byli zbiegami, szabrownikami i zwykłymi złodziejami, ale było im lepiej, więc to się nie liczy. 

– Pasta do zębów jest dziesięć razy droższa, niż ostatnim razem, gdy jej używałem. Zastanawiam się, która część tego zdania jest bardziej przerażająca – zagadał Quentin, przysiadając się obok upiornie trzeszczącego składaka. Podobno to w układzie chłodzącym – zajmującym połowę biurka – coś nawaliło. 

– Ciesz się. Nie mamy pieniędzy na dentystę.

– Podobno mamy mnóstwo pieniędzy. 

– Ale nie mamy mnóstwa dentystów – mruknął Estevez, nie odrywając oczu od ekranu. Dopiero, gdy Quentin chuchnął mu w nos, łaskawie się do niego odwrócił. – Okej, dzieciaku, myłeś zęby. Czuć cię miętą na kilometr, gdyby robili reklamę pasty, na pewno dostałbyś angaż z ulicy. Zadowolony?

Mina Quentina z jakichś powodów wyrażała wahanie i konsternację. Estevez chciał już wrócić do pracy, gdy chłopak pochylił się, znowu chuchnął mu w twarz i pocałował, szybko i chaotycznie. To było tak dziwne i niespodziewane, że nawet nie wiedział, jak zareagować. Zresztą, gdyby Quentin ogłosił z godzinnym wyprzedzeniem, że chce się z nim całować, i tak finalnie pewnie nie miałby pojęcia, co zrobić. 

Nastała chwila konsternującej ciszy, przerywanej burczeniem komputera. A potem chłopak zrobił się czerwony i wybiegł tak szybko, jakby co najmniej gonił go rosyjski batalion. 

Estevez zamknął program. Dzisiaj nici z pracy.

 

6. Wearing each other's clothes (Noszenie ubrań drugiej osoby)

 

Powinni porozmawiać, jak dorośli ludzie.

Quentin jednak na myśl o tym czuł palące zażenowanie, a Estevez z zasady nie rozmawiał o swoich uczuciach i nie sądził, aby warto było zacząć to robić w wieku czterdziestu lat. W każdym razie, od czasu do czasu zdarzyło im się całować – stała obecność pasty do zębów na składzie stanowczo w tym pomagała. 

Minimum egzystencjalne zaczęło im nie wystarczać. Sierżant więc włamał się do bazy rosyjskiego ministerstwa tymczasowego. Było to trudniejsze, niż brzmiało – musiał tam pójść, wejść do ich serwerowni i zainstalować coś, co Quentin nazywał "magicznym pudełkiem do robienia pieniędzy". Magiczne pudełku tym razem nie dało im gotówki, a pakiet ściśle tajnych danych. Estevez powiedział o tym swojemu przyjacielowi dopiero po powrocie, ale Quentin i tak zrobił się zielony ze strachu, co tylko utwierdziło sierżanta, że zrobił dobrze zostawiając to dla siebie.

– Co zrobiłeś z moim mundurem? – zapytał przy okazji.

Mundur ziemskich marines za bardzo rzucał się w oczy, już pierwszego dnia Estevez zamienił go na cywilne ubranie. Prawdopodobnie był zniszczony, jeśli nie, to nieziemsko brudny. 

– Schowałem. Nie waż się tego zakładać… – warknął Quentin. Estevez miał minę, jakby coś kombinował. Zawsze wtedy wyglądał, jakby nie do końca wiedział, na jakiej planecie się znajduje.

– Muszę go mieć – powiedział, jak zwykle nie wyjaśniając nic więcej. 

Dzień później więc Quentin odgrzebał mundur. Oryginalnie był czarny, od pyłu i krwi zrobił się jednak szarobrązowy i sztywny. Po kilku godzinach udało się go jednak przywrócić do stanu niekojarzącego się natrętnie ze szmatą do podłogi. Chłopak zaczął się zastanawiać, czy – cokolwiek ten idiota teraz wymyślił – nie mógłby go przypadkiem w tym zastąpić. Odciąganie sierżanta od zamysłów było jak siłowanie się na linę z rekinem, ani sensowne, ani bezpieczne. Zdecydowanie lepiej współpracować i ewentualnie wyrażać milczącą dezaprobatę.

Mundur był, bez najmniejszego zaskoczenia, całkiem niedopasowany. Quentin wyglądał jednak w nim dobrze, ciemnowłosy i przystojny. Srebrne gwiazdy na ramieniu miały ten sam kolor, co jego oczy. 

Estevez, przyglądający się temu ukradkiem od minuty, parsknął dzikim śmiechem.

– Chcesz się zaciągnąć? – zapytał. Skonsternowana mina chłopaka wywołała falę serdecznego rechotu. – Dzięki za wypranie, ale tego nikt już nie będzie nosił. Potrzebowałem tylko czipa identyfikacyjnego na piersi. 

Kilka godzin później, po kolacji, Quentin odsunął się, gdy Tiago próbował pocałować go na dobranoc. 

Niech cierpi, padalec.

 

7. Shopping (Zakupy)

Kolejka, jak zwykle, ciągnęła się przez dwie przecznice. 

– To jakaś abominacja – jęknął Quentin. – Stój tu.

Zazwyczaj wynegocjowanie lepszego miejsca w kolejce zajmowało chłopakowi od dziesięciu, do dwudziestu minut. Tym razem jednak wrócił podirytowany.

– Podobno sprzątnęli wszystkie baterie litowe, aby komuś nie przyszło do głowy zrobić sobie z nich ładunku wybuchowego. 

– Uroczo. 

Ich zapas elektroniki wystarczyłby trzydziestce ludzi na dziesięć lat. Większości baterii Estevez nawet nie ruszył, tłumacząc, że owszem, można doprowadzić je do eksplozji za pomocą młotka, ale zdecydowanie bardziej przydadzą się im w pierwotnym zastosowaniu. 

Czas ciągnął się niemiłosiernie. Obaj równie ciężko znosili nudę – liczenie cegieł w ścianie budynku, przy którym stali, wydało się nagle podejrzanie fascynujące. Dwa razy mijali ich żołnierze, ale do tego byli już przyzwyczajeni. Gdy spuściło się wzrok i wyglądało dostatecznie niegroźnie, absolutnie nikt nie zwracał na nich uwagi.

– Oszaleję zaraz – oznajmił Quentin po godzinie, chwytając Tiago za nadgarstek. – Jestem pewien, że od tego się głupieje. 

– Dlatego to zwykle ja okupuję dłuższe kolejki. 

– Chodźmy do domu. Nie potrzebuję aż tak bardzo tego chleba.

– Rozkaprysiłeś się ostatnio. Stój. Tym razem ja pójdę to załatwić. 

Piętnaście minut później koło wejścia do sklepu coś wybuchło. Ludzie rozpierzchli się we wszystkie strony – tylko najbardziej zdesperowani uznali wyrwy w kolejce jako szansę na przysunięcie się bliżej. Adler nie widział, co dokładnie działo się na przedzie, pomimo wytężania wzroku, widział tylko bezwładną kotłowaninę.

Nagle ktoś uderzył go w ramię.

Wzdrygnął się, lecz to tylko Tiago wrócił, uśmiechnięty i z torbą pod pachą. 

– Mówiłem, wszystko da się załatwić.

Quentin nie odzywał przez całą drogę do domu. I tym razem Estevez nie miał pojęcia, co go ugryzło.

 

8. Morning rituals (Poranne rytuały)

Estevez codziennie wstawał o szóstej i ćwiczył do godziny dziewiątej. 

Z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego powodu robił to nago. Może Ziemianie mieli w zwyczaju tak robić, gdy jednak Quentin wpadł na niego pierwszy raz, z wrażenia rozbił kubek z kawą.

Potem bardzo uważał, aby nie wchodzić do pokoju sierżanta wcześnie rano. Nie mieli zbyt wielu kubków.

Było pomiędzy nimi wiele milczenia – zbyt wiele, jak na gust Quentina. Znajdywał w mieszkaniu dziwne rzeczy. Głównie elektronikę, ale także fragmenty garderoby, niekompletne mundury przeróżnych formacji, ekscentryczne koszule – jedną czerwoną ze złotym wzorem, kolejną, wyjątkowo paskudną, w niebieskie liście konopi. Biżuterię, dokumenty po rosyjsku. Pewnego razu zauważył przy śniadaniu, że sierżant najwyraźniej wrócił do noszenia złotego kolczyka w lewym uchu. Tak, jakby powoli odbudowywał po wypadku części własnej osobowości. Koszmarny gust w doborze ubrań najwyraźniej był jego częścią. 

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz tak wyjść na ulicę – skomentował w końcu pewnego ranka najpaskudniejszą z zestawu sierżantowych koszul.

– Oczywiście, że nie. Ale ludzie szybko wariują, jeśli im się nie zapewni chociaż pozorów normalności. – Estevez tylko wzruszył ramionami. Zawsze wychodząc przebierał się w bluzy w odcieniach burych brązów i szarości. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi. 

Czasami, wychodząc, całował Quentina. W czoło, w nos, rzadziej w usta. Nigdy tego nie komentował, w oczach czasami pobłyskiwało coś na kształt afektu, zazwyczaj jednak wyglądał po prostu na rozkojarzonego. Tym razem jednak chłopak odsunął się, przyciskając plecy do framugi drzwi.

– Gdzie idziesz?

Tego również Estevez zazwyczaj nie mówił.

– Sprawy. 

– Po prostu… sprawy?

– Na to wygląda.

– Mam sobie tym nie zawracać swojej ślicznej główki?

Chwila ciszy.

– To… skomplikowane. Wolałbym nie tłumaczyć w tej chwili. 

Przez chwilę tylko patrzyli na siebie. W końcu Quentin nie wytrzymał, pocałował go mocno, objął w pasie. 

– W tej chwili. To znaczy, że kiedyś masz zamiar powiedzieć cokolwiek niezwiązanego z zakupami, albo innym "podaj mi, proszę, puszkę z cukrem"?

Wyglądało na to, że Tiago w ogóle nie rozważał takiej możliwości. Z tak bliska było wyraźnie widać, że był zaskoczony, wyglądał jak człowiek postawiony przed jakimś wyjątkowo trudnym, matematycznym zadaniem. Jego oczy wydawały się jakby jaśniejsze, bardziej ciemnopomarańczowe, niż brązowe. 

– W porządku – powiedział w końcu. – Mogę zostać i możemy porozmawiać.

Quentin poczuł ukłucie triumfu. Dopiero, gdy dwie godziny później Tiago zostawił go zaczerwienionego i zdyszanego na sofie, zorientował się, że znowu coś poszło nie tak.

 

9. Family dinner (Rodzinny obiad)

 

Koszula Césara była tak mocno wykrochmalona, jak koszula Tiago pognieciona i lekko wczorajsza. Sierżant darował zapinanie dwóch ostatnich guzików, Quentin więc spędził zadziwiająco dużo czasu przypatrując się ciemnym włosom na jego piersi. César miał na sobie krawat spięty złotą szpilką i malinową marynarkę. Gdyby ktoś zechciał spojrzeć pod stół, zauważyłby, że skórzane kozaki wypolerowane są na błysk. 

Matka Quentina przejawiała tę samą obsesję na punkcie czystości, zauważała szczegóły i szczególiki, które umykały jej synowi. Rozsądek podpowiadałby, że takie zafiksowanie na rzeczach nieistotnych raczej utrudnia podjęcie jakiegokolwiek działania.

César w półtora miesiąca zdołał stworzyć i zorganizować państwo podziemne i ruch oporu. Z jakiegoś przedziwnego powodu wszystko, czego dotknął, zamieniało się w złoto. Quentin zadawał sobie pytanie, jakim w ogóle cudem przegrali tę wojnę. 

Rozmawiali swobodnie przy obiedzie. Jadalnia była wielka – znajdowali się w opuszczonych piwnicach starego kościoła, osuszonych i przemianowanych na pomieszczenia mieszkalne. Oczywiście, César prawdopodobnie wcale tu nie mieszkał, przemieszczał się po całym polis, korzystając z faktu, że Rosjanie posyłali kolejne jednostki do Belén, Melilla stawała się coraz mniej chroniona i coraz bardziej wyludniona. Być może w niedługim czasie czeka ich kolejny przewrót.

Quentin był, oczywiście, uprzejmie ignorowany. César nie ponawiał swojej propozycji. Teraz zwracał się do Esteveza, mówiąc o czymś, o czym Adler nie miał pojęcia – cholera jasna, nikt mu nigdy nic nie mówił, z matką było to samo – kusząc go oficerską rangą, jeśli zacznie pracować dla niego. Gdy doszli do szczegółów, Tiago wyglądał na podekscytowanego jak nigdy, a Quentinowi kolejne łyżki zupy stawały w gardle. 

Nie miał pojęcia, czemu. W końcu, teoretycznie, mieli do czynienia ze sprzymierzeńcem. Niezależnie od rozsiewanych plotek – według rosyjskiej propagandy najpopularniejszy z melillańskich generałów winien był wszystkiego, od śmierci dwojga pozostałych członków Konsensusu po Wielką Pożogę – na tej współpracy mogli jedynie zyskać. A Tiago był genialny, nie mógł tego nie zauważyć, nie mógł jednak też nie zauważyć, jak ten chętnie dzieli się wszystkim, tymi szczegółami i szczególikami, od których migał się od tygodni…

Oczy Césara miały jednak ten sam wyraz, co oczy Marisol Adler, gdy składała przysięgę zaraz po zamachu stanu, gdy ciała członków poprzedniego rządu nie zdążyły jeszcze ostygnąć. 

– Odrzuć to – polecił Tiago, gdy weszli do ich mieszkania. Ten spojrzał na niego jak na idiotę, chyba po raz pierwszy od zawsze. Szybko jednak roześmiał się i tylko protekcjonalnie pogładził go po głowie. 

– Masz dziewiętnaście lat, dzieciaku. Zostaw wojsko i politykę dorosłym ludziom. 

Quentin przełknął zbierającą mu w gardle żółć i mocno, dając ujście hamowanej od wielu, zbyt wielu dni furii, zdzielił go pięścią prosto w twarz.

 

10. Singing (Śpiewanie)

 

Estevez podbił Quentinowi oko.

Po tym incydencie najwyraźniej jednak doszedł do wniosku, że wszystko sobie wyjaśnili. Z pewnym wahaniem przeprosił nawet, tłumacząc, że przez ostatnie lata jego głównym towarzyszem był czwarty silnik boczny wielkiego transportowca, nie należy więc od niego wiele wymagać w zakresie relacji międzyludzkich. Quentin tylko pokiwał głową i dał spokój. Nie chodziło o to, że nie miał wątpliwości. Po prostu nie był pewien, jak w ogóle mógłby poprowadzić hipotetyczną kłótnię, aby Tiago zrozumiał, o co mu chodzi. 

Sam Adler do końca nie wiedział, o co mu chodzi. 

Aby uczcić rozejm, sierżant zaczął opowiadać o życiu na Carmen. 

Dylatacja czasu nie zna litości. Czas dla obiektów poruszających się szybko, naprawdę szybko, raptownie zwalnia. Zazwyczaj po pięcioletniej służbie na statku gwiezdnym w międzyczasie mija koło dwustu lat. Jeśli więc opuszczasz swoją planetę, pod pewnym względem odlatujesz na zawsze – jeśli wrócisz, zastaniesz mało znajomych krajobrazów. Może też się okazać, że nie masz pojęcia, w jakim języku mówią w mieście twojego urodzenia. Dlatego większość kolonii posługiwała się konlangiem, sztywnym, niezmiennym tworem, narzeczem kosmicznych mechaników. 

Ludzie, którzy z własnej woli decydowali się na takie życie, albo przed czymś uciekali, albo posiadali coś, co psycholodzy nazywali eufemistycznie "specyficznymi predyspozycjami psychicznymi".

Tiago Estevez urodził się siedemset pięćdziesiąt trzy lata przed Quentinem.

Najwyraźniej miał mnóstwo specyficznych predyspozycji.

– To były ciekawe czasy – wyjaśnił. – Dwie duże wojny w odstępie kilku lat. Mieliśmy taką przyśpiewkę…

 

Na podwórku słonko świeci

Gra na srebrnej dziadka plombie

Na podwórku trójka dzieci

Z dziadkiem bawi się przy bombie

 

Ha, ha, ha, ha Jaka piękna bomba…

 

Głos sierżanta był głośny i czysty.

– Zanim skończyłem dwadzieścia lat, wybuchła trzecia. Wtedy uznałem, że dość tego dobrego, poleciałem pierwszym kursem na Weles. Nim minąłem Urana, z Belize został lej. To zaprawdę musiała być piękna bomba. 

Quentin w życiu nie słyszał o Belize. Na którym ziemskim kontynencie to w ogóle było? Azji? Postanowił nie spowiadać się ze swoich wątpliwości. Powoli też zapominał o wszystkim, co miał miał wygarnąć Tiago. Był młody i naprawdę głupio zakochany, kręciło mu się w głowie od nadmiaru uczuć, w brzuchu i lędźwiach od hormonów. Siedzieli razem, a sierżant śpiewał co bardziej bezsensowne czy sprośne piosenki, które tylko zdołał sobie przypomnieć.

Dwie godziny później nadeszła wiadomość, że Rosjanie zrównali z ziemią Belén.

Ha, ha, ha, ha Jaka piękna bomba…

 

 

11. Making out (Obściskiwanie)

Estevez trzymał Quentina na dystans głównie z obawy, że jeśli przestanie, dzieciak nigdy się od niego nie odczepi. 

Nie bardzo wiedział, jak mógłby mu uprzejmie wytłumaczyć, że owszem, czemu nie, mógłby z nim uprawiać seks, ale potem Quentin ma grzecznie iść do swojego pokoju, swojego łóżka i nie przeszkadzać mu spać. Ewidentnie było widać, że jeśli ten chłopak chociaż raz znajdzie się w jego łóżku, prawdopodobnie nie da się potem łatwo spławić. I zacznie zadawać niewygodne pytania. Jak na przykład: co ci szkodzi spać przy mnie?

Estevez jednak nie umiał zasnąć z inną osobą w swoim łóżku. Próbował kilka razy – z kobietami, mężczyznami, kilka razy z kotem (absolutnie bez żadnych erotycznych podtekstów – po prostu lubił koty). Nie mógł. Po prostu nie zasypiał. 

Na szczęście, Quentin też podchodził do tematu seksu jak pies do jeża, nie mając najwyraźniej pojęcia, jak się do tego zabrać i modląc się, aby jakoś samo poszło. Jako, że Tiago bardzo starał się, aby jednak nie poszło, sprawa trwała w zawieszeniu. 

Gdyby Quentin miał więcej niż dwadzieścia lat, Estevez pewnie musiałby w końcu mu się wytłumaczyć, czy przypadkiem nie ma jakieś traumy, albo pociąga go tylko programowanie lub coś w tym stylu. Jednak, nawet gdy się całowali, chłopak ewidentnie nie wiedział, co zrobić z rękoma i do tej pory nigdy nie odważył się położyć ich niżej niż w okolicach pępka sierżanta.

Estevez oczywiście nie miał takich oporów. Z zaciekawieniem badał, gdzie może Quentina dotknąć, zanim biedak uzna, że pora się wycofać. 

Okazało się, że absolutnie wszędzie. Czasami chłopak czerwienił się, czasami sprawiał wrażenie, że wreszcie do niego dochodzi, że mogliby zdjąć ubrania w trakcie tych obściskiwanek, kilka razy jęknął cicho, gdy Tiago znalazł jakiś wyjątkowo wrażliwy punkt. Nie protestował jednak i nigdy nie posuwał się dalej.

Esteveza nigdy specjalnie nie pociągały nastolatki. Uznał jednak, że z tego Quentinka całkiem urocze stworzenie.

 

12. First Time (pierwszy raz)

Tiago Estevez nie był ideałem kochanka, ale Quentin tego nie zauważył.

Nie zdążył. 

Quentin rozważał wszelkie możliwe katastrofy, które mogłyby mu się przydarzyć podczas uprawiania seksu, z wyrzuceniem za drzwi zanim do niego dojdzie włącznie. Nie przewidział jednak, że jego pierwszy raz może potrwać jakieś trzy sekundy.

Tiago miał z tego, jak to on, wielki ubaw, co tylko pogłębiło quentinowe poczucie zażenowania. Nawet moment odkrycia, jakie slipy nosi jego niedoszły kochanek (niebieskie z motywem uśmiechniętych cheeseburgerów) nie był aż tak niezręczny. 

– No ups – stwierdził w końcu Estevez. Adler wyglądał na tak zawstydzonego, że nawet do niego dotarło, że akurat teraz mógłby przestać się naśmiewać, bo inaczej czeka go sesja z mężczyzną o nazwisku PNG. – Zdarza się. 

– Taaaa…

Atmosferę trafił szlag. Przez ostatnią minutę została zamordowana, pogrzebana i dla pewności zalana dwoma litrami betonu. Quentin uznał, że miał rację: było koszmarnie. 

Tiago objął go jednak, pocałował, tak mocno, że czuł drażniące łaskotanie jego zarostu na policzkach. Zły humor przeszedł jak ręką odjął, jakby chłopak miał w głowie przełącznik działający jedynie w dwóch trybach: podniecenie i zażenowanie. 

Chwilę później poczuł, że rzeczywiście – nie stało się nic, czego nie dało się naprawić. 

Finalnie również Estevez nie wyrzucił go z łóżka – uznał, że nauczy Quentina podstaw programowania na jednym z laptopów. W sumie więc ten poznał co najmniej dwie nowe rzeczy, stwierdził także, że seks wcale nie poszedł mu źle. 

Przynajmniej w porównaniu z sesją analizy obiektowej.

 

13. Watching porn (Oglądanie porno)

Esteveza zdumiewał fakt, że najwyraźniej w tutejszym internecie było niezwykle mało porno. 

Powoli rozwikłał tę zagadkę. W Melilli seks był sferą prywatną – trudno było wypatrzeć jakichkolwiek przejawów erotyki w przestrzeni publicznej, żadnych reklam z modelkami w bieliźnie, ulotek klubów ze striptizem walających się po ziemi, strony z pornografią zagrzebane w sieci i wymagające podania osobistego klucza identyfikacyjnego. Nie chodziło o to, że tutejsi mieli jakąś niesamowitą awersję do samego faktu uprawiania seksu, po prostu nie chcieli o nim słyszeć. Szybkie wypytanie Quentina uświadomiło Esteveza, że najwyraźniej żyje w miejscu, gdzie typowy licealista potrafił wymienić objawy większość chorób przenoszonych drogą płciową oraz procentową skuteczność antykoncepcji, częstokroć w życiu nie widząc nawet nagiego drugiego człowieka na oczy.

Nic dziwnego, że na widok pornografii Quentin zrobił minę, jakby cały jego organizm był skonfundowany w kwestii tego, jak w ogóle zareagować.

– Włamałem się – wyjaśnił. – Serio, wojna wojną, ale dopiero próba dostania się do tego uświadomiła mi, jak bardzo to miasto jest popierdolone.

Quentin oderwał wzrok od ekranu i usiadł koło niego. 

– Cóż – powiedział, gdyż z jakichś powodów czuł się zobligowany do pociągnięcia jakoś dyskusji. – Wiesz, jestem niepełnoletni, więc to chyba nielegalne… – palnął głupio.

Oczywiście, znajdował się w sytuacji, gdy samo jego życie było mocno nielegalne, nie powinien więc przejmować się zbytnio takimi rzeczami. Zwłaszcza że, na Boga, zdarzyło mu się uprawiać seks, nawet więcej niż raz i naprawdę miał nadzieję, że nie wyglądał wtedy aż tak kretyńsko.

– Czy ja wyglądam głupio, gdy… – zaczął Quentin ostrożnie, próbując wybadać teren.

– Nie, jak wszyscy tutaj, akurat w tej kwestii jesteś naprawdę dziwny, ale wyglądasz całkiem normalnie. 

Kilka minut urażonego warczenia Quentina sprawiło, że Estevez po raz pierwszy w życiu pomyślał, że może mógłby być nieco bardziej subtelny.

 

14. Sick (Choroba) 

 

Po dwóch tygodniach skończyły im się prezerwatywy. Skombinowanie nowych, uwzględniając quentinowe uczulenie na lateks, było wręcz niemożliwe. W końcu więc Estevez uznał, że przecież w ciążę nie zajdzie i dał z tym spokój. 

Oczywiście, to był błąd. 

Kilkaset lat temu ludzie przewieźli na Galicję swoje wirusy, ale planeta miała też pokaźną kolekcję własnych. Dlatego też przed wylądowaniem każdy statek czekała kwarantanna związana z nadrabianiem najnowszych szczepień – rzecz wyjątkowo upierdliwa, ale konieczna, chyba że komuś nie przeszkadza szerzenie epidemii. Naturalnie, sierżant Estevez pomiędzy kolizją z ziemią i regularną ucieczką przed okupantem raczej o tym nie pomyślał. 

Pewnego ranka obudził się więc z krostami pokrywającymi całe ciało i Quentinem sterczącym nad nim z przerażoną miną oraz kubkiem gorącej kawy. 

– Pij. Kofeina pomaga złagodzić objawy. 

Tiago podniósł się z łóżka i jęknął. Już od kilku dni czuł się jakoś niewyraźnie, zwalił jednak to na kiepską dietę i brak ruchu. Przełknął kilka łyków płynu, czując, że chyba prócz kawy do gardła spływa mu ropa. 

– Zarazisz się – mruknął zgrzytliwym głosem, ale Quentin tylko przewrócił oczami z irytacją. 

– To choroba przyjezdnych. 

Cały kolejny dzień wypełniony był drżeniem i próbami nierozdrapywania swędzących krost. Estevez leżał w łóżku, ciało go bolało od wyprysków, głowa bolała od nierobienia niczego. Quentin zostawił go na całe popołudnie, drań. Na szczęście, przygotował termos z kawą. Boże, jak on nienawidził kawy… 

Cztery kubki potem Adler wrócił, przynosząc garść pigułek i torebkę z ziołami. Przynajmniej Tiago miał nadzieję, że to zioła, bo pachniało jak stare odchody. 

– Czarczak – wyjaśnił Quentin. Nie musiał nic dodawać, był to jeden z popularniejszych towarów eksportowych planety, roślina równie silnie lecznicza co halucynogenna. Zasadniczo nieprzetworzona postać była zakazana, narkotyki jednak ostatnio stały się wyjątkowo chodliwym towarem w okolicy. – Zaparzę ci. Będziesz miał po tym nudności… 

– Cudownie… 

– … i omamy… 

– Świetnie… 

– …ale pomoże. Znaczy, taką mam nadzieję. 

Nie zabrzmiało to zbyt optymistycznie. 

Quentin pomógł mu pić. Gdy rzeczywistość zaczęła lekko falować, Tiago czuł głównie palącą wdzięczność.

 

15. Ślub 

 

Estevez obudził się. Zakręciło mu się w głowie. 

Obudził się znowu. Coś koszmarnie swędziało go w miejscu, w którym raczej nie powinno się drapać publicznie. Jęknął i obrócił głowę. Obok na łóżku leżało jakieś trzy czwarte człowieka i przypatrywało mu się ciekawsko. Zamrugał i przypomniał sobie o możliwych halunach. Szlag. 

Ludzki kadłubek nadal przyglądał mu się. Nie miał rąk i jednej nogi, a odkształcona głowa była dziwnie płaska. Sądząc po zapachu, problemy obejmowały nie tylko głowę. 

Sierżant uznał, że ma wszystko gdzieś i podrapał się intensywnie. Kadłubek zachichotał. 

– Durny z ciebie omam – mruknął Estevez. Próbował wstać. Coś trzasnęło, zapiszczało. Opadł ciężko na łóżko, a chwilę później w polu widzenia pojawiła się twarz nieznanej kobiety. Zamrugał ponownie. To było zbyt… składne jak na halucynacje. 

– Witam, witam – odezwała się kobieta, chwytając go za rękę. – Który palec ściskam? 

– Serdeczny. Prawa dłoń. 

– Teraz? 

– Kciuk. 

– Brawo. Dobra wiadomość jest taka, że zapewne przeżyjesz. 

Kadłubek zachichotał znowu. Estevez rozejrzał się po pomieszczeniu. Białe ściany, trzy łóżka, w tym jedno wolne, bez pościeli. Jakieś reprodukcje na ścianach. 

– Jestem doktor Cortez, a to jest Juan. Zapewne nie ma tak na imię, ale od pewnego czasu na to reaguje. Znaleziono go podobnie jak ciebie we wraku statku, widocznie miał jednak mniej szczęścia. Jesteś już czwartym, który trafia do mnie chory. – Kobieta usiadła przy jedno łóżku. – Podziękuj mężowi, dwoje innych z tego nie wyszło. 

Przy słowie "mąż" Estevez uznał, że może jednak to są haluny. Coś kliknęło. 

– Jak to "zapewne przeżyję"? 

– Cóż, kilka godzin temu mieliśmy tu nalot. Nie znaleźli tego pomieszczenia, ale i tak trzeba będzie was przetransportować. Znaczy, ciebie. Juan raczej nikogo nie zainteresuje – westchnęła Cortez. – Dasz radę się podnieść? Świetnie. Musisz wypić sporo wody, poza tym dostaniesz strzykawki z płynem szczęścia. Domięśniowo, najlepiej w miejscu, którego nie widać, bo potem mogą robić się krwiaki. Jakby coś, pstryknij palcami, kinekt to wyłapie. 

Kiwnął głową, nie wiedząc, co jeszcze może zrobić. 

Gdy Quentin go odwiedził, zdołał już wypić dwa litry wody. Odwiedziny były zresztą rychło w czas, Estevez bowiem bardzo potrzebował pomocy w dojściu do łazienki, a jeszcze nie zdołał zdecydować, czy woli asystę staruszki, czy pourazowego kretyna. 

– Mąż? Serio? – zapytał. Quentin podtrzymywał go, usilnie patrząc w stronę umywalki. 

– Wiesz… ja znam Cortez z czasów przed tym wszystkim. 

– I? 

– Religijna jest. Bardzo. Nie wpuściłaby mnie i musiałbyś się odlewać sam. 

Trudno było dyskutować z takimi argumentami.

Koniec

Komentarze

Przeleciałem pobieżnie po tekście i….

 

[spoiler] dwóch facetów używa gumek do seksu? [/spoiler]

Wyimaginowana rzeczywistość jest tu tylko środkiem do pokazania innej formy miłości. Żeby tak pisać, trzeba się na tym znać. Żeby to ocenić, tym bardziej :-)

Przeleciałem pobieżnie po tekście i….

 

[spoiler] dwóch facetów używa gumek do seksu? [/spoiler]

 

Eee… powiem szczerze, że nie wiem, skąd to zdziwienie. 

Skoro to nie jest skończone opowiadanie, a tylko jego część, powinno zostać oznaczona jako FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe tło, ale im dalej w las, tym bardziej pełni ono jedynie rolę dekoracji dla męskiego romansu. Romansu, który w miarę rozwoju coraz bardziej zalatuje mangowym stylem yaoi, za którym łagodnie mówiąc, nie przepadam. Bo trudno mi uwierzyć, że będący bi facet w średnim (a przy innej perspektywie – ekstremalnie podeszłym) wieku, mieszkając i żyjąc u boku napalonego na niego nastolatka przechodzi do kolejnych etapów w równie ślimaczym tempie. Zresztą przez dłuższy czas myślałam, że uprawiali seks dużo wcześniej, a tu nagle się okazało, że aby Quentin zostawał “zaczerwieniony i zdyszany na sofie” wystarczyło lekkie obściskiwanie. Co prawda tłumaczysz to później purytańskim podejściem tamtejszej społeczności do erotyki i obawą Tiago, że seks może skompilkować ich relacje (jakby obsciskiwanie i całowanie nie komplikowało, a powiedzenie komuś bliskiemu “wiesz, nie potrafię zasnąć z inną osobą w łóżku” było aż tak wielkim problemem), ale wyjaśnienie pojawia się na tyle późno, że wcześniejsza naiwność i słitaśność powodowała mdłości od lukru i wielkie WTF.

Jakim cudem Quentin zaraził Tiago chorobą weneryczną, skoro jednoznacznie sugerujesz, że do spotkania sierżanta był prawiczkiem? Rozumiem w drugą stronę, ale tak? Zaraził się od mamy w trakcie ciąży?

Ogólnie – pod względem językowym było nieźle, choć ogonka nie urwało, ale fabularnie zupełnie nie moja bajka.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Nie lubię romansów, tak ogólnie, a jeszcze jak fantastyka nie gra głównej, albo chociaż główniejszej roli to już wysiadam i nie tańczę dalej, dlatego też nie doczytałem do końca.

F.S

Czy to opowiadanie jest opowiadaniem czy fragmentem?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka