- Opowiadanie: Lord.of.Whales - Tylko białe jabłonie

Tylko białe jabłonie

Cześć Wszystkim. Oto mój debiut literacki (Boże, jak dumnie to brzmi...), jedno z pierwszych opowiadań. Co tu mówić – jeśli komuś będzie się chciało to przeczytać, będę zaszczycony. Jestem straszliwie ciekaw waszej reakcji więc piszcie jakie wrażenia i zgłaszajcie wszelakie uwagi. Dobrej zabawy!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Tylko białe jabłonie

Marius zmusił się do zrobienia jeszcze jednego kroku. I jeszcze jednego… Z nieba prószył delikatny śnieg, płatki leniwie wirowały wokół jego głowy. Biel wokoło. Nieludzka, bezlitosna biel. Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden…

Szli już tak którąś dobę, choć jemu wydawało się że maszerują od wieków, od samego początku świata. Wciąż te same drzewa, wciąż ta sama gruba warstwa śniegu pokrywająca trakt. Nie pamiętał już co to ciepło. Od ostatniego postoju w miasteczku minął tydzień. Czy może rok? Nawet gdy palili sztandar, przytłumione płomyki nie dawały odrobiny ciepła. Nie czuł już rąk i palców u stóp. Na skórze jego towarzyszy, idących wokół, czerniły się ciemne plamy odmrożeń.

Jeszcze jeden krok. Już ostatni… Jeszcze jeden…

Nagle Marius poczuł coś twardego pod nogami i runął na twarz. Sekundę później jego twarz utonęła w śniegu. Mroczki latały mu przed oczami. Spróbował się podnieść, lecz upadł ciężko z powrotem na ziemie. Śnieg był miękki. Czuł jego zew – wystarczyło zamknąć oczy i poczekać. Katem oka widział buty innych żołnierzy, mijających go obojętnie. Nikt nie zatrzymał się aby mu pomóc. Zamknąć oczy i…

– Wstawaj Marius. Wstawaj do cholery!

Czyjeś ręce chwyciły go za ramiona i pociągnęły w górę. Jęknął cicho gdy uderzył z powrotem o ziemię. Nieznajomy spróbował znów go podnieść, lecz i tym razem nie dał rady.

– Wstawaj. Umrzesz tutaj, jeśli nie wstaniesz… Wstań!

Mariusowi było już to obojętne. Chciał zapomnieć, zasnąć otulony miękkim śniegiem. Skulił się i zacisnął mocno powieki. Wokoło drzewa śmiały się z niego.

 

***

 

Obudził się nagle i podniósł się gwałtownie. Natychmiast poczuł porażający ból w głowie. Jęcząc opadł z powrotem na ziemie. Nie na ziemie. Na posłanie. Nadeszło kolejna fala bólu, – bolała go twarz, ręce, nogi – czuł się tak, jakby jego ciało zostało rozbite na setki małych kawałków, a teraz niewprawnie poskładane. Jednak to wszystko przestało mieć znaczenie gdy uświadomił sobie ze jest mu ciepło. Zakręciło mu się w głowie i znowu odpłynął .

 

***

 

Obudził się znowu, gdy poczuł coś ciepłego w ustach. Zakrztusił się słonym płynem i wypluł go, opryskując posłanie i siedzącą na brzegu łóżka kobietę. Staruszka spojrzała na niego z dezaprobatą i mruknęła coś niezrozumiałego. Nachyliła się, i z uporem godnym lepszej sprawy wcisnęła mu w usta łyżkę gorącego rosołu. Marius uspokoił się nieco i dał się karmić staruszce. Dopiero teraz poczuł jak bardzo jest głodny. Chciwie połykał cienką zupę, rozkoszując się jej ciepłem i mocnym smakiem. Wkrótce miska była pusta, a kobieta wstała, aby odejść. Marius zapytał płaczliwie o więcej, lecz ona tylko spojrzała na niego bez zrozumienia. Trzasnęły drzwi, gdy wyszła z chaty.

Marius uniósł się na łokciach i rozglądnął po pomieszczeniu, ciekaw gdzie się znalazł. Był w prostej, chłopskiej chacie z niewielkim paleniskiem w rogu i łóżkiem na którym właśnie leżał. Izba była skromnie urządzona, jednak sprawiała wrażenie zadbanej. 

– Jest tu kto? – zawołał niepewnie. Odpowiedziała mu cisza. Wniósł lekko koc – wciąż był w swoim niebieskim mundurze – teraz poplamionym i przetartym w wielu miejscach. Jego wysokie buty walały się wokół łóżka. Starał się wstać, lecz zaraz upadł na posłanie. Był stanowczo zbyt słaby. Nagle do chaty wpadł strumień oślepiająco jasnego światła i do chaty weszła kobieta, która karmiła go przed chwilą. Za nią wszedł podstarzały mężczyzna – ubrany był po chłopsku w ciepły kożuch i czapkę opinającą posiwiałe włosy. W czasie gdy kobieta, zaczęła krzątać się przy palenisku, mężczyzna podszedł do łóżka.

– Как самочувствие сегодня?

Marius spojrzał na niego zaskoczony. W czasie marszu na wschód poznał lekko rosyjski, jednak zanim zdołał wydukać coś w odpowiedzi, wieśniak powiedział niemal niezrozumiałym francuskim :

– Jak się czujecie?

– Dobry Boże… Łeb mi pęka.

– Nic dziwnego – zachmurzył się stary – Cieszcie się że w ogóle żyjecie.

– Co się stało?

– Znaleźliśmy Cię na wpół martwego, na trakcie. Baliśmy się ze nie zdążymy cię odratować, lecz miałeś wiele szczęścia. Nie odstępowała cię na krok – skinął głowa w stronę gotującej kobiety.

– Słuchaj, starcze. Szliśmy całym oddziałem, w kilkadziesiąt ludzi. Czy…

– Przykro mi – starzec pokręcił przecząco głową – Znaleźliśmy tylko ciebie. Byłeś sam wśród śniegu.

Gardło ścisnęło mu się gwałtownie. Poczuł ze drży cały. Wieśniak przyglądał mu się w milczeniu. Wreszcie westchnął i zapytał niepewnie:

– Panie… Słyszeliśmy strzępy wieści idący od stolicy. Trakty pełne są żołnierzy. Cóż się stało na wschodzie?

Marius poczuł ze oczy mu wilgotnieją. Nie był młody, przesłużył jako żołnierz pełne trzy lata, pełne krwi i trudu. Widział wiele zwycięstw, parę klęsk, lecz to co spotkało ich w Moskwie, przekroczyło wszelkie granice… Podniósł wzrok. Starzec wpatrywał się w niego wyczekująco.

– Nie… Nie daliśmy rady – drżenie jego głosu, zaskoczyło go samego – Pokonano nas bez walki. To miała być największa kampania, zwycięstwo wieńczące wszystko…

Głos mu się załamał. Przez chwilę stanęły mu przed oczami kolumny obdartych żołnierzy i dziesiątki ciał walających się po ulicach, ciał których nikt nawet nie próbował chować. Odetchnął głęboko, odpychając od siebie wspomnienia.

– Nie zdołaliśmy utrzymać Moskwy. Nasz… Mój Cesarz liczył że zmusimy ich do ugody. Nawet nie było bitwy… ale przegraliśmy wszystko.

Starzec skinął poważnie głową.

– Wasz cesarz powinien wiedzieć że nie pokonacie tej krainy. Tutaj każda kampania kończy się klęską – starzec westchnął ciężko i odwrócił się. Marius poczuł irytacje.

– Pokonaliście nas ale…

– My? To was pokonało – zaśmiał się gorzko i tupnął w klepisko. Marius patrzył na niego zaskoczony. Ten już zaczął wychodzić, jednak zdążył jeszcze zawołać:

– Dlaczego? Jestem przecież waszym wrogiem!

– Wrogiem? Jesteś człowiekiem, panie, a tutaj, to jedyne co nam pozostało – uśmiechnął się smutno i wyszedł. Zimny powiew wtargnął do izby. Wiatr przyniósł ze sobą wątpliwości.

 

***

 

Następne dni zlały się w jedno. Kilkukrotnie budził się, był karmiony rosołem i zapadał znowu w niespokojny sen. Spróbował wstać kilka razy, jednak okazał się wciąż za słaby. Dopiero czwartego dnia udało mu się dźwignąć na nogi i wyjść przed chatę. Wioska byłą mała – zaledwie sześć chat na krzyż. Jeden z chłopów rąbał drewno na uboczu lecz gdy Marius próbował go zagadnąć, spojrzał tylko na niego niezrozumiale. Dni upływały mu na przesiadywaniu w chacie, rozmowach ze starcem, który wkrótce przedstawił mu się jako Roch i drobnych pracach. Szybko przekonał się ze jego gospodarze nie należą do zamożnych, więc starał się jak mógł odpracować swój pobyt. Kilka razy też zagłębił się w las wokół osady, jednak nie ryzykował żadnej, dalszej wędrówki, tym bardziej ze Roch bardzo niechętnie puszczał go na te wyprawy. Wiedział jednak ze pewnego dnia, będzie musiał opuścić osadę i ruszyć za resztą armii. Zastanawiał się gdzie Napoleon przegrupuje swe siły. Jego Batalion miał dotrzeć do Wilna, jednak co potem, Marius nie miał pojęcia.

 Monotonia ponurych rozmyślań, pewnego dnia została jednak przerwana. Marius siedział akurat przed chatą, niezdarnie wyplatając kosz z wikliny, gdy do wioski wpadł zapłakany chłopiec. Natychmiast podbiegł do jednego z mężczyzn, potłumaczyć cos gorączkowo i wymachując rękami. Mówił zbyt szybko aby Marius zdołał cokolwiek zrozumieć, jednak musiało to być cos poważnego bo wśród mieszkańców zapanowało poruszenie. Zaraz potem chłopak zniknął w jednej z chat, a na placu zebrała się grupka mężczyzn, gotująca się do wymarszu. Marius zaniepokojony odłożył kosz i ruszył w stronę zgromadzenia, jednak nagle poczuł na ramieniu czyjąś mocna dłoń.

– Zostań – ujrzał poważną twarz Rocha, gdy tylko się odwrócił – Wracaj do środka.

– Coś się stało? Mogę pomóc… – czuł się zdezorientowany stanowczością starca. Jeszcze nigdy nie widział go tak poważnego.

– Nie, nie możesz. Zostań w wiosce i czekaj na nasz powrót. Zrozumiano?

Marius chcąc nie chcą, pokiwał głowa. Poczuł się raczej jak skarcone dziecko, niż jak żołnierz Wielkiej Armii, lecz posłusznie siadł z powrotem przed chatą, sięgając po na wpół ukończony kosz. Zastanawiał się co się stało, gdy grupa mieszkańców marnie uzbrojona w siekiery i cepy opuściła wieś. Gdy dwie godziny później mężczyźni wrócili dźwigając bezwładne ciało małej dziewczynki, nie się nie wyjaśniło. Cała wioska zebrała się na placu, wokół zwłok. Marius dołączył do tłumu, wpatrującego się w ciałko – rozpoznał dziewczynkę, dziecko ludzi mieszkających w chacie obok. Nieraz bawiła się na palcu, raz nawet podeszła zaciekawiona do Mariusa, równie szybko uciekając gdy ten spróbował rozmowy. Teraz leżała na ziemi, z szeroko otwartymi, zdziwionymi oczami wpatrującymi się w pustkę. Marius poczuł mdłości na widok, martwego dziecka, jednak szybko opanował żołądek.

– Co jej się stało? – spytał swoim łamanym rosyjskim, mężczyzny obok. Ten oderwał zamyślony wzrok od ciała i spojrzał jakby z zaskoczeniem na francuza. Sekundę później zaskoczenie zniknęło, a mężczyzna delikatnie lecz stanowczo popchnął go, wypychając z tłumu.

– Ej, uważaj! Co się…

Dwóch kolejnych mężczyzn zastąpiło mu drogę. Patrzyli na niego z niechęcią, odgradzając od dziewczynki. Nikt nie odezwał się słowem, lecz wszyscy wbili w niego wzrok. Marius niespokojnie rozglądnął się za Rochem lecz starca nigdzie nie było w pobliżu. Wreszcie jeden z wieśniaków rzucił szorstko.

– Idź.

Francuz jeszcze przez chwilę wodził zaskoczonym wzrokiem po twarzach mieszkańców i w końcu nie pewnie wrócił do chaty. Czuł ze coś zrobił nie tak, popełnił jakiś błąd. Wkrótce zauważył że przed domem, kręci się niby przypadkiem sąsiad, spoglądając raz po raz na drzwi. Coś się działo. Nie wiedząc co ma myśleć o tym wszystkim, rzucił się na łóżko próbując zebrać myśli, lecz wkrótce poddał się narastającemu otępieniu i zapadł w niespokojny sen. Obudził się gwałtownie – chata tonęła w ciemnościach, w pobliżu nie było nikogo. Wyszedł ostrożnie na zewnątrz – był późny wieczór, pusta i nieruchoma wieś tonęła w mroku. Jednak z daleka dobiegł go stłumiony śpiew. Jednostajne tony wznosiły się i opadały układając się w smętna, niepokojącą melodie. Marius zadrżał nagle z zimna. Wrócił powoli do chaty i położył się na posłanie. Wpatrując się w ciemności, czuwał słuchając tej tajemniczej melodii płynącej z daleka.

Rano obudził go Roch. Marius wstał szybko, zdenerwowany że zasnął czuwając. Natychmiast zasypał starca lawiną pytań.

– Spokojnie, spokojnie – Roch podniósł ręce, próbując go uspokoić – To nic takiego. A już na pewno nic czym powinieneś się przejmować.

– Nic takiego? – zdenerwował się Marius – Dziewczynka nie żyje! Coś musiało się jej…

– Panie, ty jesteś tu kilka miesięcy, ja żyje tu całe życie. Nikt nie wie lepiej ode mnie jak bardzo bezlitosna jest to kraina. Życiu tutaj to ciągła walka. Uwierz, to nie pierwszy trup którego znaleźliśmy – uśmiechnął się smutno.

Marius zamilkł zmieszany. Czuł jednak ze nie wyciągnie więcej ze starca. Jednak gdy później siedział przed chatą, zmagając się znów z nieszczęsnym koszem, widział że mieszkańcy są dziwnie osowiali. Niby nic się nie zmieniło, ktoś rąbał drewno, ktoś poszedł na polowanie – jednak Mariusowi wydawało się ze wszystko jest jakieś inne – smutne i pozbawione energii. Twarze miejscowych nie zdradzały dużo, jednak przygnębienie wisiało w powietrzu. Zamyślił się – coś na pewno się stało, a jemu nie chciało mu się wierzyć w niejasne wyjaśnienie Rocha. Przypomniał sobie śpiewy w nocy i mimowolnie zadrżał – nie, w tym kryło się coś jeszcze. Chciał poznać prawdę, przekonać się czy nic mu nie grozi.

Siedział w zamyśleniu gdy z jednej z chat wyszedł młody chłopak. Marius widział go już kilka razy – chłopak miał na oko z piętnaście lat, był niski i przeraźliwie chudy. Krzyknął cos do środka domu i raźnie pobiegł w las. Marius zawahał się – nigdy wcześniej nie rozmawiał z chłopcem. Czuł jednak narastającą ciekawość. Rozejrzał się czy ktoś go obserwuję, plac jednak w tym momencie był pusty. Wstał i ostrożnie wyszedł na skraj wioski. Chłopak właśnie znikał miedzy drzewami, brnąc przez głęboki śnieg. Marius ostatni raz się zawahał i rzucił się za chłopcem. Chwilę przedzierał się przez gęsty las. Strącał śnieg ze świerków, torując sobie drogę przez kłujące gałęzie. Gdy wreszcie dogonił chłopca, ten zbierał właśnie gałęzie na opał. Podniósł się gwałtownie i z otwartymi ze zdziwienia ustami wpatrywał się w zdyszanego mężczyznę.

„Teraz ostrożnie” – pomyślał Marius. Powoli schylił się i jakby nigdy nic, zaczął wygrzebywać drewno spod śniegu. Czuł że chłopak wpatruje się w niego nieufnie, jednak po chwili i on wrócił do przerwanej pracy. Chwile, zbierali gałęzie w milczeniu. W końcu uznał że dzieciak oswoił się już z jego obecnością.

– Nazywam się Marius – powiedział swoim łamanym rosyjskim. Chłopak znów spojrzał na niego z wahaniem, jakby zastanawiając się czego ten może od niego chcieć.

– Marius. Nazywam się Marius – spróbował znowu.

– Widziałem cię – po chwili ciszy, chłopak odpowiedział niepewnie – wczoraj.

– Tak, pomagałem Rochowi. Jestem już tu trochę.

Chłopak skinął głową i wrócił do pracy. Marius poczekał jeszcze chwilę na wypadek jakby chłopak chciał cos dodać, lecz ten uporczywie milczał. „Dobra, koniec zabawy” – pomyślał. Służba w wojsku nie nauczyła go nadmiernej cierpliwości.

– Widziałem wczoraj dziewczynkę na placu. Co się stało?

 Chłopak zesztywniał cały i spojrzał na niego szeroko otwartymi ze zdumienia, niebieskimi oczami.

– Poszła do jabłoni – wydukał w końcu chłopak, po czym rozglądnął się nerwowo jakby obawiał się ze ktoś przyłapie go na jakimś złym uczynku. Marius spojrzał na niego, równie zdezorientowany.

– Jakich jabłoni? Nie rozumiem.

– Sasza poszła do jabłoni – powtórzył wolno chłopak, jakby bał się że Marius nie zrozumiał.

– Co tam się stało? Ktoś inny tam żyje? – zrobił krok w stronę chłopca, zaaferowany. W jego niebieskich oczach pojawił się strach. Zaczął mówić cos szybko, zbyt szybko by Marius mógł zrozumieć o co chodzi.

– Słuchaj, ja tylko…

Ale chłopak już chwycił wiązkę drewna i wyminąwszy francuza szerokim łukiem, pobiegł z powrotem w stronę wioski. Marius zastanawiał się przez chwilę czy nie pobiec za nim i dogonić chłopaka, lecz szybko porzucił ten pomysł. Już wystarczająco go przestraszył. „Z niewielkim skutkiem zresztą”.

Gdy godzinę później wrócił do wioski, uginając się pod ciężarem pokaźnej wiązki drewna, nie dostrzegł nigdzie chłopaka, pomimo że rozglądał się uważnie. Rzucił ładunek koło stojącej na uboczu drewutni. Nie dało się nie spostrzec, że stos drewna znacząco się zmniejszył od wczoraj. Przypomniał sobie nocne śpiewy i dreszcz przebiegł mu po plecach. Nieco dalej dostrzegł że śnieg jest stratowany i pokryty gęstą siecią śladów. Tropy prowadziły w las. Marius zawahał się, lecz zwlekał tylko chwilę. Powoli ruszył wąska, lecz dobrze wydeptana ścieżką w głąb puszczy. Prędko otoczyła go gęsta ściana drzew. Ich bezlistne gałęzie zdawały się nachylać nad wędrowcem, tworząc dach nad jego głową.

Już zaczął myśleć o powrocie, gdy nagle wyszedł na małą polankę. Na samym środku widniał ułożony z ciemnych kamieni krąg. Marius ostrożnie rozgarnął śnieg wewnątrz – z ponurą satysfakcja dostrzegł ze pod cienką biała warstwą znajduje się popiół i przepalone patyki. Rozejrzał się wokół siebie, lecz nie dostrzegł żadnej wskazówki. Jeszcze chwilę pokręcił się po polanie, lecz nie odkrył niczego nowego. Tajemnica nocy pozostawała równie nieprzenikniona jak przedtem. Wzruszył ramionami i ruszył z powrotem do wioski.

 Zniechęcenie wzięło górę nad jego złością. Wiedział ze powinien być teraz z armią, a nie zagubiony w wielkim, wrogim mu kraju. Pogrążony w niewesołych myślach, dopiero po dłuższej chwili dostrzegł ze coś jest nie tak. Drzewa wokół przerzedziły się i zrobiło się jaśniej. Zamiast chat ujrzał, że wyszedł na skraj lasu. Zdziwiony zatrzymał się i obejrzał – ścieżka biegła prosto, nie miał gdzie źle skręcić. Zaniepokojony, że się zgubił podszedł jeszcze kawałek do przodu. Wyszedł z pomiędzy drzew, a jego oczom ukazała się szeroka, stratowana dziesiątkami kopyt droga. Rozmokły trakt, rozorany szerokimi koleinami wyrytymi w błocie, biegł wzdłuż ściany lasu. Z jednej strony graniczył z puszczą, drugą osłaniał pojedynczy szereg białych, powykrzywianych drzew.

Marius poczuł jakaś dziwną tęsknotę i wyszedł na środek drogi. Jednym z takich traktów musiała poruszać się wycofująca armia – przemknęło mu przez myśl. W zamyśleniu ruszył wolno przed siebie. Gościniec biegł prosto, niemal hipnotycznie aż po horyzont. Dokąd biegła ta droga? Do Wilna? Smoleńska? A może odbijała na południe, docierając aż do Lwowa czy innego z tamtejszych miast. „Właściwie to nasz oddział wycofywał się jako jeden z pierwszych. Inni dopiero mieli ruszyć, mogli tędy przechodzić.” Nabrał ochoty, aby ruszyć traktem. Bez myślenia i planowania. Poczuł złość na samego siebie– siedział bezczynnie w jakiejś wiosce na krańcu świata gdy powinien był wracać do swoich. „Jeśli tędy szli, to nie mogą być daleko. Idą wolno, nie mogą za bardzo rozciągać sił. Jeden czy dwa dni forsownego marszu i pewnie…” Nagle ocknął się. Okazało się że przeszedł w zamyśleniu spory kawałek – ścieżka z której wyszedł pozostała ładnych kilkadziesiąt kroków za nim. Skarcił się w duchu – „Dość. Czas wracać i poszukać drogi do wioski.”

– Co, Marius, chcesz w samych butach i koszuli gonić armię przez pół kraju? – zapytał sam siebie głośno i zaśmiał się, jednak jego śmiech zabrzmiał niewłaściwie głośno i nienaturalnie. Nie miał szans przetrwać kilku nocy w tych warunkach. Sam wiedział jak wieczory potrafią tu być zimne, i jak bardzo nieprzygotowany człowiek jest bezradny wobec szalejącej natury. Jednak czuł dziwną pokusę – może powinien spróbować? Koleiny nie były stare – oddziały mogły być dzień drogi od niego. „Nawet bliżej, kilka godzin i może ujrzę pierwsze szeregi.”

– Czas wracać – chciał powiedzieć lecz z jego gardło dobył się tylko chrapliwy szept. Wpatrywał się w niknącą w dali drogę, nie mogąc oderwać od niej oczu. Biegła dalej, dalej… Wokół białe, wysmagane od wiatru drzewa nachylały swe bezlistne, nagie gałęzie grzechocząc cicho. „To są jabłonie” – nagle uderzyła go myśl i zawróciło mu się w głowie.

– Zatańczymy, żołnierzyku?

Te słowa wypowiedziane idealnym francuskim, bez cienia akcentu, sprawiły że odwrócił się gwałtownie. Kilka kroków za nim stał przygarbiony mężczyzna. Zielony mundur rosyjskiego piechura zwisał na nim w strzępach. Twarz pokrywały czarne plamy odmrożeń, tak gęste że Marius niemal nie mógł odróżnić jego rysów. Brudne, zmierzwione włosy opadały mu na oczy. Mężczyzna wyglądał jakby zaraz miał upaść, lecz jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech obłędu.

– Tańczmy, ha ha… Śmiej się – zaśmiał się chrapliwie żołnierz i ruszył w stronę oniemiałego Mariusa.

– Stój – francuz spróbował opanować drżenie w głosie. Zrobił parę kroków w tył, lecz poczuł że nogi odmawiają mu posłuszeństwa – Do cholery, kim jesteś?

W odpowiedzi ten tylko się zaśmiał znowu, a w jego ręce pojawił się nóż. Mężczyzna przyśpieszył kroku i zrzucił się przed siebie. Marius dopiero teraz ocknął się i rzucił do tyłu – bagnet w ręce napastnika minął jego gardło o centymetry, lecz trafił w pustkę. Rosjanin poleciał wprzód i wpadł na niego, obalając go na ziemie. Obaj upadli w grząskie błoto drogi. Francus przetoczył się na bok i spróbował wstać, gdy nagle poczuł, jak na jego nodze zaciska się czyjaś dłoń i zwala go z nóg. Siła uderzenia pozbawił go tchu. Zdezorientowany leżał na ziemi, gdy poczuł czyjeś palce na swoim gardle. Panicznie zaczął się miotać, próbując rozluźnić uchwyt, lecz napastnik trzymał go mocno. Przed oczami wystąpiły mu mroczki, jego płuca gwałtownie wołały o łyk powietrza. Rył nogami ziemie próbując znaleźć jakieś oparcie – wreszcie jego stopa natrafiła na coś miękkiego. Zebrał w sobie całą swą siłę i kopnął. Coś zakwiliło głośno i ucisk zelżał. Marius wyszarpał się z rąk tamtego i zwalił się na przeciwnika, przygważdżając go do ziemi. Z jego gardła wyrwał się nieartykułowany wrzask, gdy z furia okładał twarz Rosjanina. Tamten bezradnie starł się zasłonić oczy lecz Marius otrącił jego dłonie. Chwycił napastnika za włosy i uderzył jego głową o ziemię. Tamten szarpnął się jeszcze dwa razy, po czym po jego ciele przebiegł dreszcz i znieruchomiał. Francus uderzył go jeszcze kilka razy, po czym i z jękiem zsunął się z wroga.

Rosjanin patrzył szklistymi, pustymi oczami w niebo, leżąc, bezwładnie rozciągnięty na ziemi. Marius chwiejnie wstał, i nie sprawdzając czy tamten żyje rzucił się w stronę ścieżki. W panice, nie oglądając się za siebie wbiegł miedzy drzewa. Nie pamiętał potem tego biegu – w końcu wypadł na skraj lasu, a jego oczom ukazały się drewniane dachy domów. Zataczając się, wpadł do chaty Rocha. Gdy niezdarnie wszedł do środka, oczy starca rozszerzyły się ze zdziwienia.

– Co się stało, gdzieś ty… Cholera, krwawisz! – starzec poderwał się z ławy i chwycił go za ramie. Marius odepchnął go stanowczo i opadł na siennik. Czuł się wyczerpany. „To był sen. To musiał być sen…” – powtarzał sobie w myślach. Zacisnął mocno powieki, lecz wciąż nie mógł się pozbyć widoku tamtego uśmiechu. Otworzył powieki spłoszony, lecz nad sobą zobaczył tylko zatroskaną twarz Rocha.

– Jesteś cały w krwi i błocie. Jeśli coś się stało…

– Zabiłem go – nagle Marius poczuł ze się śmieje. Opadł znów na posłanie, zanosząc się chrapliwym, przerywanym śmiechem – Zabiłem, skurwysyna.

– Coś ty zrobił? – zapytał cicho Roch. Gdy Marius spojrzał mu prosto w oczy, ujrzał w nich niepokój. Wyszczerzył się szaleńczo w odpowiedzi.

– Poszedłem do jabłoni.

Niepokój w sekundę zmienił się w strach.

 

***

 

Gdy siedzieli potem nad misą mętnego rosołu, panowało między nimi krępujące milczenie. Marius wciąż miał na sobie okrwawiony mundur – zresztą nosił go bez ustanku od chwili przebudzenia. Myśl o porzuceniu jego barw – ostatniej rzeczy która łączyła go z dawnym życiem – napawała go strachem. Siedział ponuro nad półmiskiem, niemrawo grzebiąc łyżka w gęstej cieczy. Zupa w żadnym stopniu nie przypominała rosołu jego matki, który tak często jadał gdy jeszcze mieszkał z rodziną. Gdy uniósł wzrok, dostrzegł że Roch przygląda mu się uważnie. Zirytowany, wbił wzrok w miskę.

– Co tam się stało?

Roch nie spuszczał z niego oczu. Zdawać by się mogło że samym wzrokiem chce zmusić tamtego do mówienia.

– Mówiłem ci już – westchnął Marius, po raz setny – Zagubiłem się w lesie, gdy zbierałem drewno. Trafiłem na szeroką drogę, wzdłuż lasu.

– A potem?

– Nie pamiętam… Mówiłem ci już! – Marius poczuł złość. Znów skupił się na jedzeniu, jednak czuł na sobie nieustający wzrok tamtego. Atmosfera, ton głosu starego mówiły mu, że tamten wie. Wie że Marius nie mówi prawdy. Jeszcze godzinę temu, planował wyznać wszystko Rochowi, jednak gdy w swojej opowieści doszedł do momentu w którym usłyszał za plecami głos, coś w nim zaprotestowało. Starał się opanować, jednak nie mógł tego powiedzieć. Znów stanął mu przed oczami ten straszny, wpół martwy mężczyzna z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Czuł że drży, gdy powoli wymamrotał ze nic więcej nie pamięta. Lecz w godzinę później, stary Rosjanin wciąż nie dawał mu spokoju.

– Nic więcej nie pamiętasz? Żadnego głosu? Żadnej postaci?

– Nic – wycedził przez zaciśnięte zęby – to mogło być jakieś zwierzę, cokolwiek! Mogłem się potknąć i upaść…

Cisza która zapadła byłą tak głęboka, ze Marius w końcu uniósł głowę, zlękniony tą nagłą zmianą. Twarz Rocha nie ujawniała żadnych emocji, równie dobrze mogła by być wyrzeźbiona z kamienia.

– Tak – wolno skinął głową – Pewnie masz rację.

Znów zapadła cisza. Marius czuł ze się rumieni. Zrobiło mu się żal starca i jednocześnie głupio z powodu swego kłamstwa. Odetchnął głęboko. „To tylko kilka słów. Kilka słów.” Czuł nadchodzący strach, jednak opanował drżenie.

– Roch, ja…

Na zewnątrz zawył ktoś dziko.

Obaj poderwali się od stołu i wybiegli przed chatę. Niedaleko od nich, na ziemi leżał skulony mężczyzna. Łkając trzymał swoją czerwona od posoki rękę. Roch rzucił się do niego i mówiąc cos szybko po rosyjsku, chwycił go za rękę. Ten zawył z bólu, lecz Roch bez chwili wahania szarpnął, odsłaniając dłoń tamtego. Marius natychmiast zrozumiał co się stało – dłoni brakowało dwóch palców. Leżały one obok pieńka do rąbania drewna, razem z siekierą i świeżo pociętymi gałęziami. Z domów zaczęli już wybiegać sąsiedzi, zaalarmowani płaczem tamtego. Okaleczona dłoń mocno krwawiła, już po chwili ręce Rocha były czerwone od krwi rannego. Starzec krzyknął parę komend i nie zważając na protesty tamtego, ścisnął mocno dłoń próbując zatamować krew.

– Biegnij do chaty, do cholery – rzucił do Mariusa. Dopiero teraz, Francus zorientował się że stoi zdezorientowany, z otwartymi ustami – Znajdź cos do obwiązania!

– Tak, bandaże – wymamrotał niemrawo Marius i rzucił się z powrotem do środka. Tam już żona Rocha, pospiesznie gotowała wodę.

– Bandaże. Jakiś materiał, proszę – Marius spróbował skupić no sobie jej uwagę, lecz tamta rzuciła cos niezrozumiałego w odpowiedzi i wybiegła z chaty. Młodzieniec rozglądnął się bezradnie po wnętrzu, szukając pomocy. Z zewnątrz dobiegł go krzyk Rocha. Miotał się panicznie przez chwilę, w końcu rzucił się do stojącej w rogu wielkiej malowanej skrzyni – drewniany kufer był stary, nosił na sobie ślady licznych uszkodzeń. Marius szarpnięciem otworzył wieko. Drżącymi rękami przerzucał garnki i inne szpargały. Odrzucił na bok starą ikonę, dwa malowane talerze – wieniec z suszonych kwiatów rozpadł mu się w rękach, gdy odgarniał go na bok. Wreszcie na dnie dostrzegł lśnienie jakiegoś niebieskiego materiału. Z okrzykiem ulgi, szarpnął za tkaninę wywlekając ją na wierzch.

Nagle jęki mężczyzny przed chatą i krzyki Rocha przestały mieć znaczenie. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Marius z niedowierzaniem wygładził fałdy na trzymanej tkaninie. Ciemnoniebieski materiał stał się nagle całym jego światem. Powoli sięgnął do skrzyni i wydobył kolejną płachtę. I kolejną. Siedem, starannie poskładanych francuskim mundurów leżało na dnie skrzyni. Były czyste, gdzieniegdzie tylko szpeciły je dziury po kuli lub ślad po cieciu ostrzem. Pod nimi było coś jeszcze – Marius drżącą ręką wyciągnął długa szablę kawaleryjską. Westchnął głęboko i dobył ostrza – klinga znajomo zaciążyła mu w dłoni. Wstał powoli, obracając ją w palcach. Wszystko co przeżył zaczynało być jasne. Kolejne elementy, zawiłej łamigłówki wskakiwały na swoje miejsce. Słońce, wpadające przez liche okienka, migotało radośnie na ostrzu.

Drzwi otwarły się z trzaskiem, gdy Roch wpadł do chaty.

– Ten człowiek się wykrwawia! Ile mam czeka…

Roch zamarł, gdy Marius powoli obrócił się w jego stronę. Wolno podszedł do starca, od niechcenie kręcąc powolne młynki szablą. Pot wystąpił na czoło tamtego.

– Słuchaj, chłopcze, niczego nie rozumiesz. Odłóż to i pozwól wytłumaczyć… – zaczął dobitnie Roch, lecz przerwał gdy ostrze oparło się o jego pierś. Marius uśmiechnął się drapieżnie.

– Wszystko jasne. Kłamałeś cały czas.

Rosjanin wycofał się, lecz Marius zaraz zrobił krok do przodu, nie uwalniając Rocha od chłodu żelaza na piersi. Krok za krokiem wyszli na plac przed chatą. Wokół zapadłą cisza, gdy wszystkie pary oczu utkwiły w nich.

– Ty nic nie wiesz – zajęczał – Nie rozumiesz. To wszystko co widzisz… Musisz mnie wysłuchać!

– Teraz rozumiem, wszystko już jest jasne… Jak długo to wszystko ukrywaliście? Czy ich też gościliście w chatach i przysięgaliście przyjaźń, ścierwa?

Roch westchnął ciężko, gdy ostrze naparło silniej na jego pierś. Na jasnym suknie tkaniny wykwitła mała czerwona plamka krwi. Marius poczuł dziwną satysfakcję. Strach Rosjanina stał się niemal namacalny. Z pobladłą twarzą wykrztusił cicho:

– Mylisz się… Próbowaliśmy ich ratować, ale…

Mocnym uderzeniem płaza szabli, posłał starca na ziemie. Ktoś krzyknął za nim, a jedna z kobiet rzuciła się do zwijającego się na ziemi mężczyzny, lecz Marius odepchnął ja na bok. Czuł ze ogarnia go wściekłość, gniew za zmarłych towarzyszy, za nieustające zimno i chłód, wreszcie za klęskę całej kampanii. Ktoś był tego wszystkiego winny, ktoś musiał za to zapłacić.

– Psy, chcieliśmy wam dać wolność, a wy… Zapłacicie skurwysyny… – wycedził przez zaciśnięte zęby, czując jak ręce drżą mu a twarz spłoniła się czerwienią. Nagle wszystkie głosy wokół umilkły. Dało się słyszeć tylko szlochanie starca i czyjeś ciężkie dyszenie ze plecami Mariusa. Odwrócił się wolno. Dwa kroki za nim stał ranny mężczyzna. Teraz jednak patrzył ciekawie na Francuza, ze złośliwie przechyloną głową. Wyglądał jak dziecko któremu udała się jakaś psota i teraz cieszy się z żartu. Obraz ten psuła jedynie ręka zwisająca bezwładnie i koszula przesiąknięta krwią. Zdawał się jednak nie zwracać uwagi na posokę brodzącą z kikutów palców. W jego oczach błysnęła iskra iście dziecinnego ubawu;

– Tańcz, Francuziku, tańcz jak ci grają!

Marius poczuł jakby dostał pięścią w twarz. Patrzył w ucieszona twarz tamtego, czując jak na przemian przelewają się przez niego falę gorąca i zimna. Łzy strachu zastygły na jego rozpalonych policzkach. A potem wrzasnął i jednym płynnym ruchem, wbił ostrze w pierś tamtego.

Z tyłu ktoś krzyknął przeraźliwie. Marius poczuł jak ktoś chwyta po za ramię, lecz szybko wyrwał się z uścisku i ciął od góry. Krew chlusnęła a odcięta dłoń poszybowała w powietrzu. Marius skoczył do przodu, odpychając jakiś ciemny kształt ludzkiego ciała na bok. Chciał uciec, wyrwać się z tego koszmaru, lecz ta upiornie uśmiechnięta twarz, wciąż stała mu przed oczami. Ktoś zastąpił mu drogę, lecz Francuz wpadł na niego z rozpędu i powalił na ziemię. W panice rzucił się do upuszczonej szabli, a gdy już trzymał w ręku wytartą rękojeść, zaczął szaleńczo okładać leżącego mężczyznę.

Wokół śnieg śmiał się z niego, twarze rechotały w bezzębnych uśmiechach. Jabłonie wyrastały mu nad głową, szumem głośno domagając się rzezi. Ktoś przebiegł koło niego – szabla jakby obdarzona własną wola cięła go po nogach. Parująca krew zaburzyła biel śniegu. Wstał chwiejnie i ciął znowu. Nic nie widział. Ostrze wznosiło się i opadało bez ustanku.

Gdy ocknął się, leżał na śniegu, na środku placu. Wstał chwiejnie – przez chwile myślał że nogi odmówią mu posłuszeństwa i zwali się na ziemie, jednak udało mu się ustać. Wokół leżało sześć porozrzucanych bezwładnie ciał. Rozglądnął się za bronią – okrwawiona niemal po rękojeść szabla leżała z boku. Drżącymi rękami Marius podniósł ostrze. Nagle zerwał się na równe nogi. Roch leżał nieopodal, oparty o ścianę chaty. Żył jeszcze, jego pierś przecięta długim, ukośnym cieciem unosiła się i opadała miarowo. Marius przyklęknął przy starcu, klepiąc go w policzek.

– Roch? Roch Odezwij się, na Boga… Roch, błagam, ja nie chciałem… Roch…

Oczy starca rozchyliły się powoli.

– Marius… – wyszeptał z trudem.

– Chrystusie, żyjesz – gorączkowo wyrzucił z siebie, francuz, czując jak ulga ogarnia całe jego ciało – Tak się bałem, ze za późno… Roch, wybacz mi, ja nie chciałem… Coś się stało, nie panowałem nad sobą. Coś kazało mi… Roch? Roch, patrz na mnie!

Rosjanin przymknął powieki, lecz odetchnął głośno.

– Powinienem ci powiedzieć – wycharczał – To musiało Cię dostrzec. Ta kraj… jest dziki… On nie śpi, nawet…

– Tak, tak! – Marius uderzył dłonią w ziemie, kręcąc głową – Spotkałem go pod jabłoniami, tak jak to dziecko! A teraz chciał… Boże, żałuje tak bardzo, przebacz mi bracie, błagam…

Roch wpatrywał się w niego szeroko otwartymi, przytomnymi oczami. Kąciki jego ust uniosły się w namiastce uśmiechu.

– Zatańczymy?

Marius jednym ciosem, odrąbał mu głowę.

 

***

 

Potem wstał i biegł. Nie myślał gdzie, biegł tylko przed siebie krzycząc i płacząc ze strachu. Nogi niosły go przed siebie, nie czuł bólu gdy przedzierał się przez gęste zarośla i gałęzie. Biegł. Nie liczył czasu, godzin, dni. Jego całe życie zamknęło się w tym biegu. Nawet nie dostrzegł kiedy dotarł do błotnistego traktu. Zataczając się, upadając co chwila biegł przed siebie pewny że zaraz zginie. To była jedyna myśl która nieustannie kołatała mu się w głowie – umrze jeżeli się zatrzyma.

Rzeczywiście, gdy znaleźli go leżącego w śniegu i błocie, był prawie martwy. Ktoś podniósł go i ostrożnie po stawił na nogi. Mariusowi było już wszystko jedno. Lecz gdy do jego otumanionego umysłu przedarła się z trudem jedna myśl, serca zabiło mu szybciej. Szeroko otwartymi z zachwytu oczami chłonął widok niebieskich mundurów. Jęknął, gdy dobiegł go najpiękniejszy z języków – czysta francuska mowa.

– Dziękuje wam, dzięki… – mamrotał do swoich wybawców. Ci wpatrywali siew niego z troską. Wyskoki, wąsaty kapral obrzucił go długim, badawczym spojrzeniem.

– No, chłopcze, jeszcze chwila i było by po tobie – rzucił oficer i skinął żołnierzom głową. Wolno podszedł do Mariusa i z uwagą przyjrzał się jego mundurowi. Ostrożnie starł warstwę błota z patki, odsłaniając oznaczenie.

– No proszę, dziewiąty korpus, druga piesza dywizja, pułk czterdziesty pierwszy.

Dwóch mężczyzn chwyciło go za ramiona. Trzeci z nich sprawnie przerzucił linę przez gałąź przydrożnej jabłoni. Ktoś pewnym, lecz spokojnym ruchem nałożył Mariusowi pętle na szyję.

– Z ramienia dowództwa i miłościwie nam panującego cesarza, skazuje cię na śmierć za dezercje, i tak dalej i tak dalej… Ciągnąć chłopcy!

Trzech żołnierzy sprawie szarpnęło ze sznur. Marius poczuł tylko jak ziemia ucieka mu spod stóp, a na gardle zaciska się lodowato zimny uścisk. Starał się szarpać jeszcze, zerwać ze sznura, lecz czuł jak brakuje mu sił, a płuca rwą, błagając o łyk tlenu.

Młody kawalerzysta, patrzył z fascynacja jak ten zabiedzony człowiek rzuca się, szukając rozpaczliwie nogami oparcia. Wreszcie jego ręce opadły bezwładnie, tylko raz po raz ciałem targały drgawki, kołysząc nim na sznurze.

Podparty pod boki kapral patrzył na to krytycznie.

– Ale teraz tańczy – mruknął pod nosem.

Coś w głosie oficera, sprawiło ze młodzieniec poczuł strach.

Koniec

Komentarze

Mała uwaga do opisu. Prosisz o uwagi, ale zaznaczasz, żeby nie hejtować. Czy to oznacza: “ proszę o uwagi, ale broń Boże negatywne” ?

Posądzanie o hejt “ starych wyjadaczy” uważam za co najmniej nietaktowne. Zdziwię się, jeśli w ogóle będą jakieś komentarze.

Następnie piszesz, aby nie brać jeńców… Jedno wyklucza drugie.

Co do opowiadania: razi biegła znajomość francuskiego u rosyjskich chłopów. Być może chłopi byli  kiedyś we francuskiej niewoli, ale tego nie dopisałeś.

No, chyba, że to zamierzone, jako element fantastyczny ;-)

 

Jeżeli opowiadanie nie jest skończone, lub jest fragmentem całości, zmień oznaczenie na “FRAGMENT“.

I radzę chwilowo wstrzymać się z publikacją, bo to bardzo źle wygląda gdy zamieszczasz trzy opowiadania z rzędu, zanim ktoś skomentuje pierwsze. Ja właśnie zacząłem czytać. Może zajrzę do ostatniego i zobaczę jak się kończy ta twoja seria?

Daj ludziom czas. Daj też sobie czas na przyswojenie krytyki i na poprawki, popraw następne części i dopiero wtedy je wrzucaj.

lol

Trico – rzeczywiście dobór moich słów nie był zbyt szczęśliwy. Oczywiście chodziło mi podkreślenie mojego amatorstwa i prośbę o wyrozumiałość wobec tekstów w których mogą pojawiać się podstawowe błędy. Ale oczywiście dziękuje za zwrócenie na to uwagi – zmienię opis, ostrożniej dobierając słowa.

 

Janadalbert – wszystkie zamieszczone opowiadania są osobnymi tworami, nie tworzącymi żadnej całości – każde z nich było próbą eksperymentowania z inną konwencją. No ale rzeczywiście , za bardzo pośpieszyłem się ze  wrzuceniem aż trzech opowiadań z rzędu.

Na dobry początek: 

 

Nagle Marius poczuł coś twardego pod nogami i runął na twarz. Sekundę później jego twarz utonęła w śniegu. Mroczki latały mu przed oczami. Spróbował się podnieść, lecz upadł ciężko z powrotem na ziemie. Śnieg był miękki. Czuł jego zew – wystarczyło zamknąć oczy i poczekać. Katem oka widział buty innych żołnierzy, mijających go obojętnie. Nikt nie zatrzymał się(+,) aby mu pomóc. Zamknąć oczy i…

– Wstawaj(+,) Marius. Wstawaj do cholery!

Czyjeś ręce chwyciły go za ramiona i pociągnęły w górę. Jęknął cicho(+,) gdy uderzył z powrotem o ziemię. Nieznajomy spróbował znów go podnieść, lecz i tym razem nie dał rady.

 

Po kolei: pogrubienia – powtórzenia, które nie wyglądają dobrze; podkreślenia – literówki (zwłaszcza katem oka brzmi śmiesznie). A teraz italiki: 

poczuł coś twardego pod nogami i runął – czy od wyczucia czegoś twardego pod nogą można się przewrócić? 

jego twarz – pomijając już wspomnianą kwestię powtórzenia, ten zaimek jest zbędny, bo cały czas mowa o Mariusie, więc nie może to być niczyja inna twarz; moja propozycja: Sekundę później utonęła ona w śniegu.

  Nieznajomy – ale zna imię bohatera?  

 

Dalsze uwagi po skończonej lekturze nieco później. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Lordzie.of.Whales, zaczęłam lekturę ze szczerym zamiarem uważnego czytania i wyłapania ewentualnych usterek. Niestety, szybko musiałam zrezygnować. Błędów jest tu takie mnóstwo, że nie sposób wskazać wszystkie. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką masą literówek. Przeraża mnogość zupełnie zbędnych zaimków, jest sporo powtórzeń, zdarzają się błędy ortograficzne i nieczytelnie konstruowane zdania, a interpunkcja została, niestety, zlekceważona. Mam wrażenie, Lordzie, że części błędów zdołałbyś uniknąć, gdybyś najpierw uważnie przeczytał swoje dzieło, a dopiero potem je opublikował.

Pomysł na opowiadanie miałeś, ale nie udało Ci się mnie nim zainteresować. Prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiem co i dlaczego wydarzyło się w osadzie, ani co mają do wszystkiego tytułowe jabłonie. Zupełnie nie rozumiem przypadku małej Saszy, ani roli kamiennego kręgu na polanie.

Mam wrażenie, że skupiony na tajemnicy wioski, zupełnie nie zadbałeś aby przedstawione wydarzenia były choć trochę wiarygodne, by okoliczności w których rozgrywa się Twoja opowieść, nie kłóciły się z ówczesną rzeczywistością.

 

czer­ni­ły się ciem­ne plamy od­mro­żeń. – Pewna sprzeczność, bo nie wiem czy plamy czerniły się, czy były tylko ciemne?

 

Spró­bo­wał się pod­nieść, lecz upadł cięż­ko z po­wro­tem na zie­mie. – Literówka.

Chyba że upadł na wiele ziem.

 

Ję­cząc opadł z po­wro­tem na zie­mie. Nie na zie­mie. – Literówki.

 

gdy uświa­do­mił sobie ze jest mu cie­pło. – …gdy uświa­do­mił sobie, że jest mu cie­pło.

Ta literówka i brak przecinka występują w opowiadaniu bardzo często.

 

Chci­wie po­ły­kał cien­ką zupę, roz­ko­szu­jąc się jej cie­płem i moc­nym sma­kiem. – Jakim sposobem cienka zupa mogła mieć mocny smak?

 

Ma­rius uniósł się na łok­ciach i roz­gląd­nął po po­miesz­cze­niu… – Raczej: Ma­rius uniósł się na łok­ciach i roz­ejrzał po po­miesz­cze­niu

 

Nagle do chaty wpadł stru­mień ośle­pia­ją­co ja­sne­go świa­tła i do chaty we­szła ko­bie­ta, która kar­mi­ła go przed chwi­lą. Za nią wszedł pod­sta­rza­ły męż­czy­zna… – Powtórzenia.

 

– Nic dziw­ne­go – za­chmu­rzył się stary – Ciesz­cie się że w ogóle ży­je­cie.– Nic dziw­ne­go.Za­chmu­rzył się stary. – Ciesz­cie się że w ogóle ży­je­cie.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Zna­leź­li­śmy Cię na wpół mar­twe­go, na trak­cie.Zna­leź­li­śmy cię na wpół mar­twe­go, na trak­cie.

Zaimki piszmy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Ba­li­śmy się ze nie zdą­ży­my cię od­ra­to­wać… – Raczej: Ba­li­śmy się, że nie zdołamy cię od­ra­to­wać

 

prze­słu­żył jako żoł­nierz pełne trzy lata, pełne krwi i trudu. – Powtórzenie.

 

Mój Ce­sarz li­czył że zmu­si­my ich do ugody. – Dlaczego cesarz jest napisany wielką literą?

 

Ma­rius po­czuł iry­ta­cje. – Ile irytacji poczuł Marius?

 

Kil­ku­krot­nie bu­dził się, był kar­mio­ny ro­so­łem… – Skąd staruszka miała tyle rosołu?

 

Wio­ska byłą mała… – Literówka.

 

spoj­rzał tylko na niego nie­zro­zu­mia­le. – Co to znaczy spojrzeć niezrozumiale?

 

Ma­rius sie­dział aku­rat przed chatą, nie­zdar­nie wy­pla­ta­jąc kosz z wi­kli­ny… – Jest mroźna, śnieżna rosyjska zima. Nie wyobrażam sobie, by w tych warunkach można siedzieć przed chatą i pleść kosze.

 

Jego Ba­ta­lion miał do­trzeć do Wilna… – Dlaczego batalion jest napisany wielką literą?

 

i spoj­rzał jakby z za­sko­cze­niem na fran­cu­za. – …i spoj­rzał jakby z za­sko­cze­niem na Fran­cu­za.

 

męż­czy­zna de­li­kat­nie lecz sta­now­czo po­pchnął go, wy­py­cha­jąc z tłumu. – Powtórzenie.

 

i w końcu nie pew­nie wró­cił do chaty. – …i w końcu niepew­nie wró­cił do chaty.

 

Obu­dził się gwał­tow­nie – chata to­nę­ła w ciem­no­ściach, w po­bli­żu nie było ni­ko­go. – Skoro było ciemno, to skąd wiedział, że nie było nikogo?

 

Jed­no­staj­ne tony wzno­si­ły się i opa­da­ły ukła­da­jąc się w smęt­na, nie­po­ko­ją­cą me­lo­die. – Literówki.

 

Wpa­tru­jąc się w ciem­no­ści… – W ile ciemności się wpatrywał?

 

jemu nie chcia­ło mu się wie­rzyć w nie­ja­sne wy­ja­śnie­nie Rocha. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

z jed­nej z chat wy­szedł młody chło­pak. – Masło maślane. Chłopak jest młody z definicji.

 

Ro­zej­rzał się czy ktoś go ob­ser­wu­ję… – Literówka.

 

Chło­pak wła­śnie zni­kał mie­dzy drze­wa­mi, brnąc przez głę­bo­ki śnieg. […] Gdy wresz­cie do­go­nił chłop­ca, ten zbie­rał wła­śnie ga­łę­zie na opał. – W jaki sposób, w głębokim śniegu, zbiera się gałęzie na opał?

Wydaje mi się, że mieszkańcy wsi zawczasu gromadzili drewno przed zimą. Wygrzebywanie gałęzi spod głębokiego śniegu, nie wydaje mi się prawdopodobne.

 

Ale chło­pak już chwy­cił wiąz­kę drew­na i wy­mi­nąw­szy fran­cu­za sze­ro­kim łu­kiem, po­biegł z po­wro­tem w stro­nę wio­ski. – …i wy­mi­nąw­szy Fran­cu­za sze­ro­kim łu­kiem

Lordzie, czy próbowałeś kiedykolwiek, z wiązką chrustu na plecach lub pod pachą, biegać w głębokim śniegu?

 

Już za­czął my­śleć o po­wro­cie, gdy nagle wy­szedł na małą po­lan­kę. Na samym środ­ku wid­niał uło­żo­ny z ciem­nych ka­mie­ni krąg. – I zobaczył go, mimo głębokiego śniegu?

 

z po­nu­rą sa­tys­fak­cja do­strzegł ze pod cien­ką biała war­stwą znaj­du­je się po­piół i prze­pa­lo­ne pa­ty­ki. – Czy śnieg padał wybiórczo – w lesie był głęboki, a na polanie tylko cienka warstwa?

 

Ro­zej­rzał się wokół sie­bie… – Czy mógł rozejrzeć się wokół kogoś innego?

 

Za­nie­po­ko­jo­ny, że się zgu­bił pod­szedł jesz­cze ka­wa­łek do przo­du. – Nie rozumiem Mariusa; dlaczego nie szedł po własnych śladach?

 

Go­ści­niec biegł pro­sto, nie­mal hip­no­tycz­nie aż po ho­ry­zont. Dokąd bie­gła ta droga? – Powtórzenie.

 

mieli ru­szyć, mogli tędy prze­cho­dzić.” Na­brał ocho­ty, aby ru­szyć trak­tem. – Powtórzenie.

 

Po­czuł złość na sa­me­go sie­bie– sie­dział… – Brak spacji przed półpauzą.

 

Wokół białe, wy­sma­ga­ne od wia­tru drze­wa… – Wokół białe, wy­sma­ga­ne wiatrem drze­wa

 

– Stój – fran­cuz spró­bo­wał opa­no­wać drże­nie w gło­sie. – – Stój!Fran­cuz spró­bo­wał opa­no­wać drże­nie w głosie.

 

Ro­sja­nin po­le­ciał wprzód… – Ro­sja­nin po­le­ciał w przód

 

Fran­cus prze­to­czył się na bok… – Fran­cuz prze­to­czył się na bok

 

gdy po­czuł czy­jeś palce na swoim gar­dle. – Czy mógł poczuć czyjeś palce na cudzym gardle?

 

na­past­nik trzy­mał go mocno. Przed ocza­mi wy­stą­pi­ły mu mrocz­ki, jego płuca gwał­tow­nie wo­ła­ły o łyk po­wie­trza. Rył no­ga­mi zie­mie pró­bu­jąc zna­leźć ja­kieś opar­cie – wresz­cie jego stopa na­tra­fi­ła na coś mięk­kie­go. Ze­brał w sobie całą swą siłę i kop­nął. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Fran­cus ude­rzył go jesz­cze kilka razy… – Fran­cuz ude­rzył go jesz­cze kilka razy

 

Gdy sie­dzie­li potem nad misą męt­ne­go ro­so­łu… – Lordzie, czy jesteś przekonany, że w carskiej Rosji, chłopi na okrągło żywili się rosołem?

 

Sie­dział po­nu­ro nad pół­mi­skiem, nie­mra­wo grze­biąc łyżka w gę­stej cie­czy. – Lordzie, czy jesteś przekonany, że w carskiej Rosji, chłopi jedli rosół z półmisków? Kiedy i dlaczego mężczyźni przelali rosół z miski na półmisek? Od kiedy rosół bywa gęsty?

 

Znów sku­pił się na je­dze­niu, jed­nak czuł na sobie nie­usta­ją­cy wzrok tam­te­go. – Raczej: Znów sku­pił się na je­dze­niu, jed­nak nieustannie czuł na sobie wzrok tam­te­go.

 

Do­pie­ro teraz, Fran­cus zo­rien­to­wał się… – Do­pie­ro teraz, Fran­cuz zo­rien­to­wał się

 

Ma­rius szarp­nię­ciem otwo­rzył wieko. Drżą­cy­mi rę­ka­mi prze­rzu­cał garn­ki i inne szpar­ga­ły. Od­rzu­cił na bok starą ikonę, dwa ma­lo­wa­ne ta­le­rze… – Dawniej w skrzyniach/ kufrach przechowywano odzież, nie naczynia kuchenne. Starych ikon też raczej nie trzymano w kufrach.

 

Z okrzy­kiem ulgi, szarp­nął za tka­ni­nę wy­wle­ka­jąc ją na wierzch. Z okrzy­kiem ulgi, szarp­nął tka­ni­nę wy­wle­ka­jąc ją na wierzch.

 

Były czy­ste, gdzie­nie­gdzie tylko szpe­ci­ły je dziu­ry po kuli lub ślad po cie­ciu ostrzem. – Urocza literówka. ;-)

 

Na ja­snym suk­nie tka­ni­ny wy­kwi­tła mała czer­wo­na plam­ka krwi. – Masło maślane. Sukno to tkanina. Czy plamka krwi mogła mieć inną barwę?

 

Zda­wał się jed­nak nie zwra­cać uwagi na po­so­kę bro­dzą­cą z ki­ku­tów pal­ców. – W jaki sposób i w czym brodziła posoka?

Pewnie miało być: …na po­so­kę bro­czą­cą z ki­ku­tów pal­ców.

Sprawdź w słowniku znaczenie słów brodzićbroczyć.

 

twa­rze re­cho­ta­ły w bez­zęb­nych uśmie­chach. – Kiedy zwizualizowałam sobie bezzębne uśmiechy i rechoczące w nich twarze… osłabłam. ;-)

 

To mu­sia­ło Cię do­strzec.To mu­sia­ło cię do­strzec.

 

Ktoś pod­niósł go i ostroż­nie po sta­wił na nogi.Ktoś pod­niósł go i ostroż­nie posta­wił na nogi.

 

Ci wpa­try­wa­li siew niego z tro­ską. – Powiało wiosną… ;-)

 

No, chłop­cze, jesz­cze chwi­la i było by po tobie… – No, chłop­cze, jesz­cze chwi­la i byłoby po tobie

 

Trzech żoł­nie­rzy spra­wie szarp­nę­ło ze sznur.Trzech żoł­nie­rzy spra­wie szarp­nę­ło sznur.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dokończyłam, ale po wpisie Regulatorzy nie mam już nic więcej do dodania.

Jeśli Ci to sprawia przyjemność, to pisz, ale ćwicz dużo, żeby kolejne teksty uwolnić od baboli.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Literówek mnóstwo. Próbowałeś po napisaniu odłożyć tekst na kilka tygodni, a potem spojrzeć na niego świeżym okiem? Powinno pomóc.

Powtórzeń też sporo, przecinkologia mocno niedomaga.

Owszem, przydałoby się wyjaśnienie, skąd Roch znał francuski. Może, jako dzieciak, pojechał z państwem na zachód w roli lokajczyka czy chłopca zajmującego się końmi?

Jak dla mnie, za mało wyjaśniasz, o co chodziło z jabłoniami. Ale niektórzy lubią niedomówienia.

Hmmm. Mam wątpliwości, czy po odcięciu dwóch palców człowiek by się od razu wykrwawił i nie potrafił sam sobie pomóc.

Nagle Marius poczuł coś twardego pod nogami i runął na twarz. Sekundę później jego twarz utonęła w śniegu.

Powtórzenie. Oddział maszeruje, a tam jeszcze śnieg, nie brudna breja?

Mężczyzna przyśpieszył kroku i zrzucił się przed siebie. Marius dopiero teraz ocknął się i rzucił do tyłu – bagnet w ręce napastnika minął jego gardło o centymetry, lecz trafił w pustkę. Rosjanin poleciał wprzód i wpadł na niego, obalając go na ziemie. Obaj upadli w grząskie błoto drogi. Francus przetoczył się na bok i spróbował wstać, gdy nagle poczuł, jak na jego nodze zaciska się czyjaś dłoń i zwala gonóg. Siła uderzenia pozbawił go tchu.

Literówki, co najmniej pięć. To za duże zagęszczenie. Powtórzenia. Jego gardło to czyje? Bo ze zdania wynika, że napastnika. Uważaj na zaimki. Jak dłoń mogła go zwalić z nóg, skoro już leżał?

Babska logika rządzi!

Regulatorzy, Śniąca, Finkla – dzięki za uwagi, zwłaszcza za wytknięcie mi tylu konkretnych miejsc do poprawy.  

Po jeszcze kilkukrotnym przeczytaniu opowiadania, zauważyłem że całość wypada rzeczywiście dość niejasno. Cóż, próbowałem wprowadzić milion wymyślonych elementów i wyszło jak wyszło –dość chaotycznie.

W najbliższym czasie biorę się za poprawianie całości. Mam nadzieje w niedalekiej przyszłości zaprezentować nową wersję. Dzięki jeszcze raz :)

Pochodziłem kilka razy, w końcu się udało. Zdążyłem się też znudzić parę razy, a to dlatego, że długo zawiązujesz akcję (Marius to, Marius tamto, Marius wyplata koszyk). Do tego dochodzą wspomniane błędy, co sprawia, że nie ułatwiasz czytania. Reszta już została napisana.

Opowiadanie jest niedopracowane, radzę następnym razem skorzystać z portalowej “bety”.

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Tak jak już pisali inni, publikowanie 3 opowiadań w jeden dzień to zły pomysł. Lepiej rozłożyć to w czasie, nie pozwolić czytelnikom się zmęczyć. Całe szczęście, że teksty są obszerne, bo są tacy użytkownicy, co wrzucają 5 opowiadań, których łączna długość jest mniejsza niż przeciętny tekst :P A to już jest wręcz samolubne, bo spycha inne opowiadania.

Przeczytałem to, czytam też “Wiek zmian”, o tym drugim później w innym miejscu.

Usterek rzeczywiście dużo – przecinki, brakują ogonki (”ziemie” czy “Francus” występują wielokrotnie), brak kropek nad “z” itp. Pierwsza część opowiadania trochę nużąca, druga lepsza. Podobała mi się próba z jabłoniami i sam los, jaki spotkał bohatera. Czyli sam szkielet fabularny – ok, gdyby go trochę lepiej wypełnić, wyszłoby naprawdę dobrze. Postacie trochę nijakie.

Nowa Fantastyka