- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Diabelskie numery, część I

Diabelskie numery, część I

Witam, poniżej zamieszczam poprawioną i mam nadzieję, że ostateczną wersję dodawanych wcześniej części (W liczbie trzech). Tutaj przede wszystkim należą się duże podziękowania @regulatorzy, ze względu na nieocenioną pomoc.

Mam nadzieję, że tym razem moja grafomańska pulpa wzbudzi (pomimo długości) większe zainteresowanie niż poprzednio. Właśnie ze względu na długość nie wstawiam kolejnych fragmentów. Pamiętajcie o wyciągnięciu swoich prywatnych kijków z tyłków przed przystąpieniem do lektury. Trzeba traktować ją z dystansem. 

Oceny

Diabelskie numery, część I

Opowiem Ci historię przekazywaną z ust do ust 

niczym miejską legendę krążącą po barach.

Na wstępie jednak muszę ostrzec, by uzbroić się w cierpliwość,

gdyż autentyczność tej opowieści jest umowna,

podobnie zresztą jak wszystkich postaci w niej występujących.

Początku łańcucha zdarzeń składającego się na ową historię należałoby szukać w miejscu,

o którym – przynajmniej w tej chwili – jednak nie wspomnę, by nie zniechęcić Cię już na wstępie.

Dlatego też przejdziemy do umownego, to słowo powinno towarzyszyć Ci przez całą lekturę, rozpoczęcia podczas pewnej letniej nocy w jednym z pubów…

 

Wtorkowa noc…

Barmanka lustrowała wzrokiem stolik po stoliku i gościa po gościu, czując – pomimo wiszącej wielkiej tabliczki zakazującej palenia – unoszący się w powietrzu zapach tytoniu. Uwadze rozbawionych gości również nie umknęła wyrazista, wręcz ostra woń tanich papierosów – a szczególnie poirytowani byli ci siedzący w okolicy palącego – lecz wszyscy, bez wyjątku, przymknęli oczy na ową niedogodność. Mężczyzna napawał się tym, iż nikt nie miał na tyle odwagi, by zwrócić mu uwagę. Ostentacyjnie zakręcił papierosem trzymanym pomiędzy środkowym palcem a kciukiem, spoglądając na żarzącą się końcówkę, po czym opróżnił płuca z dymu. Każde kolejne zaciągnięcie dawało mu coraz większą przyjemność. Zawsze znajdzie się jakiś kretyn, który zignoruje zakaz tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę – pomyślała barmanka, spoglądając gniewnie w stronę palącego mężczyzny. Podobnie jak pozostali wolała jednak poczekać aż ten sam skończy palić. Dobrze wiedziała, że z takimi typami nie warto wdawać się w dyskusję.

– Jesteś pieprzonym Irlandczykiem? – zapytał – na wpół zdziwiony, wpół rozśmieszony widokiem – Janusz, a następnie wypuścił dymek, który zapewne rozbiłby się na twarzy jego rozmówcy, gdyby nie dzieliła ich odległość drewnianego stoliku. – Bo nie widzę innego powodu, by przebrać się za pieprzonego skrzata… No może poza dzisiejszą okazją – dodał po chwili namysłu.

Jego rozmówca mający nie więcej niż pięćdziesiąt, lecz nie mniej niż trzydzieści lat na pierwszy rzut oka wyglądał iście groteskowo. Marewski, bo tak przedstawił się na wstępie ich dzisiejszego spotkania, które zarazem było pierwszym i ostatnim, miał niemalże dwa metry wysokości aczkolwiek Janusz bez problemu mógłby objąć jego wątłe ciało, miażdżąc je w swoim stalowym uścisku. Bladą, smukłą twarz zdobiły rude, zaczesane do tyłu włosy i cienki, płomienny wąsik. Siedział naprzeciw Janusza odziany w ekstrawagancki zielony surdut, a na wieszaku obok spoczywał przykuwający uwagę cylinder tego samego koloru. Dlatego też nikt nie powinien się dziwić, iż na drugi rzut oka Marewski wyglądał niemniej groteskowo.

– Bynajmniej – odpowiedział z niewymuszonym poczuciem wyższości. – Jestem tym, którego poszukiwałeś… Wręcz potrzebowałeś.

I tutaj Marewski miał rację o czym obaj dobrze wiedzieli. Smukłym palcem przesunął wzdłuż blatu nie większy niż kartka z notesu świstek papieru.

– Kupon? – Zdziwił się Janusz i, z założonymi na klacie rękoma, wypuścił nosem dym.

Przychodząc na spotkanie spodziewał się czegoś więcej niż żałosny widok, który miał teraz przed sobą. Postanowił jednak tę uwagę zachować dla siebie i poczekać na wyjaśnienia.

– Cwane, prawda? – Oczy Marewskiego zabłysły, a usta wykrzywiły się w grymasie mającym z pewnością być chytrym uśmiechem. Nawet nie starał się skrywać nagłego przypływu ekscytacji, gdy już odsłonił kurtynę tajemnicy.

– Nie rozumiem. 

Janusz jednym szybkim cięciem ostudził zapał Marewskiego, gdy na jego czole zaczęła pulsowała żyła, sugerująca iż próbował on ze wszystkich swych sił pojąć powód, dla którego kupon miałby być lepszym rozwiązaniem niż gotówka. Mężczyzna w surducie przyglądał się przez moment nowoprzybyłemu gościu z nadzieją, iż pęknie. Niestety po chwili pełnej napięcia ciszy Janusz dalej oddychał trwając w niewiedzy, a żyła powoli zanikała z jego czoła.

– Typowy Janusz… Nie powinienem spodziewać się zbyt wiele po gościu takim jak ty, prawda? – stwierdził Marewski, tonem tak pogardliwym jak tylko to było możliwe, by nie sprowokować swego rozmówcy… Za bardzo.

– Gość taki jak ja z łatwością mógłby odstrzelić ci łeb, więc miarkuj kurwa słowa.

Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem pełnym nieukrywanej pogardy. Janusz, znany ze swej niecierpliwości, w końcu wyciągnął zza pleców imponujących rozmiarów spluwę, którą wycelował w punkt pomiędzy oczyma swego rozmówcy. Pozostali goście lokalu, wśród nich barmanka, dobrze wiedzieli, że w takiej sytuacji najlepszym wyjściem są drzwi bądź przeczekanie, a raczej świadome ignorowanie „słonia w składzie porcelany” z nadzieją, iż nie zwróci się na siebie jego uwagi. Oczywiście w przypadku kiedy zamówione wcześniej piwo nie zostało jeszcze dopite… Zgodnie z niepisaną barową zasadą: Szkoda umrzeć, nie opróżniwszy uprzednio kufla.

Janusz nie żartował, ale Marewski wiedział, że nie grozi mu nic ponad to, iż będzie musiał wysłuchać groźnie brzmiącego, ale czczego gadania. Dlatego też chcąc skrócić je do minimum, zaczął łagodnym głosem:

– Wytłumaczę ci to… Wiesz ile masz teraz zer na koncie? – Marewski chwycił dwoma palcami, nie ukrywając obrzydzenia, lufę pistoletu i skierował ją na prawo od swojej głowy, sprawiając iż facet siedzący za nim, który znalazł się teraz na celowniku, pobladł z przerażenia niemal wypuszczając z ręki kufel.  

– Pff, oczywiście. Trzy – prychnął Janusz, zaskoczony banalnym pytaniem.

– Dokładnie. Od długiego czasu masz trzy zera i nic więcej.

– Koleś kurwa, nie oceniaj mnie – wzburzył się Janusz, kładąc broń na blacie tuż obok kuponu.

– Więc teraz spróbuj pomyśleć. – Marewski, niemalże szczytujący nad swoim planem, zignorował prośbę. – Twoje trzy zera mnożą się w magiczny sposób i masz już ich sześć! Mało tego na przedzie stoi jakaś niepozorna liczba. Powiedzmy dziesiątka albo dwudziestka, być może nawet piętnastka!

– Hehe, niepozorna piętnastka… Kiedyś taka młoda, kłamliwa kurwa mało mnie nie załatwiła.

Janusz znany był również z mało wybrednych anegdotek ocierających się o granice dobrego smaku, które śmieszyły głownie jego samego.

– Zachowaj dla siebie szczegóły. Źródła twoich chorób mało mnie interesują… Wracając jednak do meritum, zastanów się. Czy taki nagły przypływ gotówki może pozostać niezauważonym? Szczególnie u kogoś takiego jak ty? Nie sądzę – odpowiedział sam sobie.

– Jeżeli ktoś zacznie się interesować to odstrzelę mu ten wścibski, pieprzony łeb – stwierdził Janusz, i podniósł broń, by podrapać lufą skroń siedzącego obok faceta, który ze strachu poszczał się w spodnie.

– Śmiem wątpić – prychnął z przekąsem Marewski aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że jego rozmówca w dalszym ciągu nie żartuje. – Posłuchaj mnie uważnie. Widzisz ten los? – Wskazał wzrokiem kupon. – Masz na nim trzy zakłady. Nie będę się wdawał w szczegóły, ale dwa z nich są trefne. Jeden natomiast wygrywa sumę, na którą się umawialiśmy. Capisce?

– Por favor cus cus – dumnie odpowiedział Janusz, przekonany zarazem o swej słuszności jak i dowcipności sformułowania.

– Daruj sobie zgrywanie poligloty. – Marewski załamany poziomem swego rozmówcy pokręcił głową z niesmakiem. – Nikt nie będzie mógł przyczepić się do tego, że uczciwie wygrałeś pieniądze. W końcu jak podważyć to, że głupi ma szczęście?

– A nie możesz po prostu dać mi tej pieprzonej forsy do ręki? – zaproponował Janusz.

– Czy wyglądam na człowieka, który posiada taką sumę?

– Właściwie to wyglądasz jakbyś srał złotem na zawołanie – zarechotał w odpowiedzi.

– A jednak sram gównem, jeżeli chcesz to ci pokażę. Acha, jeszcze jedno – powiedział wstając z krzesła. – Dziś jest wtorek, losowanie odbędzie się za trzy dni.

Marewski wyszczerzył zęby. Tym razem zdecydowanie był to uśmiech.

####

 

Wskazówka zegara wolno zmierzała ku pierwszej, a gości wcale nie ubywało. Zniecierpliwiona Kasia nerwowo spoglądała na salę mając nadzieję, iż jednak niebawem zaczną się rozchodzić. W wolnej chwili, gdy mogła odetchnąć od podawania drinków i lania piwa, zerknęła do smartfonu, zresztą kolejny już raz w przeciągu niespełna dziesięciu minut, by sprawdzić czy przypadkiem nie przeoczyła wiadomości od swojego faceta, który miał zadzwonić po powrocie z trasy. Od samego rana wtorek dłużył się jej niemiłosiernie, gdyż to dzisiaj Damian powinien dostać decyzję w sprawie awansu, a co za tym idzie podwyżki.

– Sikoreczko – zwrócił jej uwagę opasły, ubrany w znoszony niebieski dres, mężczyzna po sześćdziesiątce. – Polej nam jeszcze raz!

– Żuczku, może najpierw niech pan dopije to co już ma w kieliszku – zaproponowała dziewczyna.

Z każdą następną kolejką „Żuczek” na przemian markotniał bądź niezdrowo się pobudzał, dlatego też Kasia niechętnie podawała mu alkohol, sugerując by nieco zwolnił z opróżnianiem kolejnych kieliszków. Marian, siedzący obok towarzysz opasłego staruszka, parsknął śmiechem gdy usłyszał nowe, nadane przez barmankę, przezwisko swojego kolegi. Sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął dziesięciozłotowy banknot, który następnie rzucił dziewczynie na blat, wskazując wzrokiem  pusty kieliszek trzymany w drugiej dłoni.

Podczas rozmowy wyszło na jaw, iż Marian był zaledwie kilka lat młodszy od „Żuczka” aczkolwiek z lepszą prezencją, większa kulturą, a przede wszystkim mocniejszą głową mogłoby się wydawać, iż różnica wieku między nimi wynosiła znacznie więcej. Pomimo podobnej ilości wypitego alkoholu Marian w dalszym ciągu trzymał się dobrze, czego Kasia nie mogła powiedzieć o jego rubasznym koledze, który teraz zataczał rękoma koła w powietrzu opowiadając jakąś cudaczną, niezrozumiałą wręcz historię. Marian, niczym w parze dobranej na zasadzie kontrastu, ograniczał się wyłącznie do kilku krótkich zdań, pomijając szczegóły.

„Żuczek” widząc, iż dziewczyna napełnia kieliszek towarzysza, wypił pośpiesznie – a połowę najprawdopodobniej rozlał na koszulce – zawartość swojego, a następnie wyciągnął rękę – uzbrojoną w puste szkło –  po więcej.

– Słodziutka sikoreczko, pięćdziesiąt gram poproszę – powiedział szczerząc zęby w swym rozbrajająco niewinnym uśmiechu.

Marian, z troskliwą dezaprobatą i zwątpieniem na twarzy, pokręcił głową aczkolwiek przyzwolił na jeszcze jedną kolejkę dla „Żuczka”. Ten zarechotał, szczęśliwy niczym grube dziecko w cukierni, widząc w dłoni ponownie pełny kieliszek.

– A idź ty w cholerę. Baszmak jeden – skarcił go Marian, machnąwszy ręką. – Jeszcze jednego nie przełknąłeś, a już chcesz kolejnym kabana… Uważaj paśniku, bo zaraz to rozlejesz, jak będziesz tak tą łapą machał – ostrzegł towarzysza, widząc jego nagle zamaszyste i niekontrolowane ruchy.

– Spokojnie Marianku, spokojnie. Hitler też machał, a nic nie rozlewał. Zresztą zamilcz zęby, stać mnie to rozlewam! – Oburzył się opasły mężczyzna. – Byle ty nie będziesz… Oj wiesz przecież, że żartuję. Pani wie, my się tak długo znamy… On się nie obraża. Lubi mnie, a ja szanuję go. Taki człowiek – zakomunikował, bijąc się w niemalże biuściastą klatę.

– Haha, mówisz tak boś ode mnie pieniądze pożyczył wieprzu jeden – stwierdził Marian. – Już nie wspomnę ile mi winien jesteś, prawie połowę renty na ciebie wydałem. – Skończywszy mówić upił połowę zawartości swojego kieliszka i popił sokiem pomidorowym.

Wskazówka zegara nieuchronnie zbliżała się do godziny pierwszej. Kasia, pomimo otwartości i umownej dowcipności, była zmęczona towarzystwem tych dwóch, którzy najwidoczniej nie zamierzali jeszcze wracać do domów. Szczególnie irytujący, od pewnego momentu, stał się „Żuczek” raczący ją w tej chwili historiami o dawnych wypadach do RFN. O ile Marian w dalszym ciągu nie mówił zbyt wiele, tak jego towarzysz zaczął snuć historie, których dziewczyna w żadnym wypadku nie chciała słyszeć.

Początkowo zabawny –  w swym grubiańskim zachowaniu, sypiący tanimi tekstami mogącymi skusić wyłącznie naprawdę głupie dziewczyny dające za bezcen – „Żuczek” z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem stawał się coraz bardziej żałosny i denerwujący. Po ostatnich chamskich tekstach, które nie miały już tak bardzo humorystycznego wydźwięku, Kasia nie miała wątpliwości dlaczego tych dwóch ma zakaz wstępu, o czym napomnieli już na wstępie rozmowy, do większości pubów. Nadmiar alkoholu uderzył im do głów. Marian rechotał słuchając coraz to bezczelniejszych uwag kierowanych przez rubasznego staruszka pod adresem barmanki. Jednak i w tym przypadku, podobnie zresztą jak chwilę wcześniej w drugim końcu sali, nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Wszyscy zajęci byli sobą, poza Marianem i „Żuczkiem” koncentrującymi się na Kasi.

– Posłuchaj mnie sikoreczko – zaczął. – Mam na koncie kilka milionów, być może nawet tysięcy. Chodź ze mną do hotelu a będą twoje. – Dziewczyna ignorując ofertą zaczęła porządkować szkło.

– Ty już dziś byłeś w hotelu, dziadzie. Powiedz jak się skończyła twoja wizyta. Zresztą… O czym mowa? Tysiąca to ty nawet na oczy nie widziałeś, biedaku jeden – skarcił go Marian.

Kasia, pomimo wzrastającej wobec nich niechęci, nie mogła powstrzymać uśmiechu słysząc te przekomarzania. Pozostawiła je jednak bez komentarza.

– No co? Zabrałem tą pieprzoną Ukrainkę do hotelu – zaczął, czerwieniąc się na twarzy. – I zapierdoliła mi portfel z zegarkiem – dodał po chwili milczenia.

– To wszystko? – zapytał protekcjonalnie Marian.

– Telewizor z pokoju też zapierdoliła – odpowiedział po chwili. Czerwony na twarzy, wyglądał na kogoś kto prosi o trzęsienie ziemi, by móc się pod nią zapaść ze wstydu.

– Ja osobiście, w dalszym ciągu nie rozumiem jak można wynieść czterdziestocalowy telewizor z pokoju – skwitował sytuację Marian, rozkładając ręce. – Musiałem jechać po bałwana – dodał z wyrzutem, widząc uśmiech barmanki.

„Żuczek” chcąc zmienić niezręczny temat zaczął mówić o swych łóżkowych ekscesach, lecz nim doszedł do najpikantniejszych fragmentów przy barze stanął wysoki, mający z pewnością ponad dwa metry, mężczyzna o twarzy sukinsyna, z którym lepiej nie zadzierać. I to byłby najlepszy możliwy opis tej postaci. Jeżeli jednak ktoś chciałby usłyszeć nieco więcej na temat jego wyglądu to wystarczyło dodać, iż krótkie rękawy niebieskiej koszulki opinały potężne, umięśnione i wytatuowane ramiona.

Spojrzał pogardliwie na dwójkę staruszków, po czym zwrócił się do barmanki:

– Laphroaig, dwudziestoletnia. A dla tych dwóch dziadów nalej po setce tych szczyn, które piją. Na mój koszt – skończywszy mówić, zgasił peta w prawie pustym kieliszku należącym do Mariana. – Hmm, tak jak myślałem – dodał widząc tonący filtr.

Kasia pośpiesznie wykonała polecone jej zadanie, a siedzący obok mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Znaleźli szansę, na którą czekali od początku wieczoru. Dupek nie miał pojęcia na kogo trafił.

####

 

Andrzej odetchnął z ulgą, gdy wytatuowany frajer, bo lepszego określenia w tej chwili nie mógł wymyśleć, odsunął lufę od jego skroni. To była najgorsza z możliwych, zaraz po śmieci, rzecz która mogła przytrafić się na randce… Rocznicowej w dodatku! Nie kusząc więc losu, pośpiesznie dopił resztę piwa i wziąwszy dziewczynę pod rękę udał się ostrożnie, próbując nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi, do wyjścia. Smukła brunetka, o magnetyzującym wręcz spojrzeniu jasnych oczu, nie śmiała protestować. Chwilę później, będąc już bezpieczni po drugiej stronie drzwi odetchnęli z ulgą. Bez zwłoki ruszyli przed siebie szybkim, nerwowym wręcz krokiem.

– Nie przejmuj się, nawet tego nie widać.

Kobieta mówiąc to chciała uspokoić swojego mężczyznę, gdy wskazała spojrzeniem ciemniejszy – zaszczany w okolicach krocza – fragment spodni. Andrzej momentalnie stanął jak wryty, próbując zakryć kłopotliwe miejsce.

– O Jezus – pisnął zawstydzony.

– Chodźmy do mnie, zmienisz spodnie i po problemie – zaproponowała. Następnie uśmiechając się ślicznie, wzięła speszonego Andrzeja za rękę. – Dobrze, że o tej porze nie chodzi tędy zbyt wielu ludzi.

Po niespełna godzinie spaceru, bądź marszu przepełnionego wstydem, znaleźli się w jej mieszkaniu.

Wtedy też Andrzej przeżył prawdziwy szok, a zimny pot oblał mu czoło. Otóż ku jego nieszczęściu okazało się, iż najprawdopodobniej w tamtym przeklętym pubie wypadł mu portfel.

– Zadzwoń i zapytaj, jeżeli go znaleźli to pójdziesz tam jutro go odebrać. Nie martw się – dodała po chwili. – Ten wieczór mógł skończyć się znacznie gorzej – stwierdziła, wiedząc iż Andrzej nie należał do najodważniejszych facetów jakich znała. Jednak, sama nie wiedziała z jakiego powodu, uważała to za uroczę i nie miała mu tego za złe. W końcu miał inne zalety.  

On jednak, starając się zwalczyć przyklejoną łatkę tchórza, odrzucił tą możliwość i stanowczo oznajmił, że wróci w przeciągu godziny. Kobieta nie była zadowolona z tej decyzji, ale nie chciała odebrać mu resztek męskości, które w nim pozostały po dzisiejszym wieczorze. Dlatego też zachowała dla siebie własne zdanie i przytaknęła łagodnie, ale smutnie się uśmiechając.

– Hmm, pożyczysz mi pięć dych na taksówkę? – zapytał nim opuścił mieszkanie.

Dziewczyna, nie mogąc opanować śmiechu, sięgnęła rozbawiona do portfelu.

Kwadrans później stał już pod drzwiami pubu, gdzie przystanął na moment, by zaczerpnąć powietrza przed wejściem do środka. Zrobił krok w tył, gdy na zewnątrz wyszło dwóch mężczyzn. Wyższy z nich minął go bez słowa, natomiast drugi o gęstej, szarej czuprynie poklepał Andrzeja po ramieniu i patrząc mu w oczy zamamrotał pod nosem:

– Znasz mnie. Mnie wszyscy znają. Ja cię też tutaj widziałem. I dwa dni temu jak szedłeś ulicą.

– Weźże się uspokój warchlaku jeden i chodź w końcu – skarcił towarzysza mężczyzna w skórzanej kurtce. – Tylko pamiętaj kup sobie w picie. Zrozumiałeś? W picie. Bułka nie nadaje się na drogę.

– Maniuś, mnie do picia nie trzeba dwa razy namawiać – odpowiedział grubas i poczłapał niezgrabnie, próbując dogonić towarzysza.

Andrzej uświadomiwszy sobie, iż nie ma sensu dłużej stać postanowił wejść do środa. Na szczęście okazało się, iż w przeciągu dwóch godzin lokal niemalże opustoszał. Odetchnął również z niemałą ulgą, gdy wśród pozostałych gości nie dostrzegł Wytatuowanego Frajera, którego postanowił tak nazywać, by wyrazić pogardę wobec tej osoby. Gdy dostrzegł barmankę wychodzącą z zaplecza, skierował swe kroki ku niej. Przytaknęła zapytana o portfel, i już chwilę później – po tym jak Andrzej udowodnił, że jest właścicielem – odzyskał zgubę. Ucieszył się, gdy po sprawdzeniu zawartości okazało się, iż brakowało wyłącznie skromnego „znaleźnego”.

Miał już wychodzić, gdy poczuł jak wypite wcześniej piwo postanowiło naprzeć na pęcherz, dlatego też Andrzej udał się skorzystać z toalety. Przez moment miał obawy, czy aby koniecznie tutaj musi spełnić obowiązek, gdyż limit swojego szczęścia na dzisiejszy wieczór z pewnością już wyczerpał, a więc całkiem prawdopodobnie może natrafić na tego frajera, który mógłby jeszcze nie zdążyć umyć rąk po robocie. Siła napierająca na jego pęcherz była jednak silniejsza, więc też nie myśląc zbyt długo udał się w stronę ostatniej kabiny. Andrzej lubił spokój podczas korzystania z publicznych toalet, dlatego też unikał wchodzenia do kabin najbliżej usytuowanych drzwi, by uniknąć niemiłego uczucia, kiedy to ktoś nierozważny pociąga za klamkę.

Uchyliwszy drzwi odskoczył przerażony. Przed jego nogami, z gębą na jednej stronie deski i ręką pozostawioną po drugiej, leżał on – Wytatuowany Frajer. W pierwszej chwili Andrzej gotów był uciekać, lecz zauważył że gość śpi. W innym przypadku z pewnością już by zareagował.

– Ej koleś – powiedział cicho, kopnąwszy delikatnie pobliską nogę. – Śpisz?

Gdy pytanie pozostało bez odpowiedzi, zbliżył się ostrożnie – niczym antylopa gotowa do natychmiastowej ucieczki – i szturchnął potężnego gościa w ramię. Ten poruszył się, niemal wpędzając Andrzeja w panikę, i wymamrotał coś pod nosem, lecz w dalszym ciągu spał.

– I co teraz powiesz Wytatuowany Frajerze? – zapytał cicho, by przypadkiem nie go nie zbudzić.

Trzymając w ręku kutasa, sikał mocnym strumieniem żółtego moczu po twarzy faceta, przez którego obszczał najlepszą parę spodni. Sikał tak dobrych kilka minut, gdy dostrzegł coś wystającego z kieszeni, która ku jego zdumieniu pozostała sucha.

####

 

– Koślawy chuj w dupę pieprzonej zakonnicy – wymamrotał Janusz, tuż po przebudzeniu.

Zazwyczaj to na kacu osiągał on szczyt swej intelektualnej kreatywności. Przecierając dłonią zaspaną twarz, starał sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Na pierwszy rzut otwartego oka, miejsce to nawet odrobinę nie miało prawa przypaść mu do gustu. Jęknął, wstając z podłogi czuł bezlitosny ból głowy. Rzadko tracił przytomność po alkoholu, a już na pewno nigdy nie budził się w kiblu z łbem położonym na obszczanej desce. Jakiś mały chujek za to zapłaci – pomyślał idąc do najbliższej umywalki, by opłukać twarz zimną wodą. Zrobiwszy to, w dalszym ciągu próbując uporządkować myśli, przez moment przyglądał się tępo odbiciu swojej twarzy.

– Koślawy chuj w dupę mi, a nie pieprzonej zakonnicy – ryknął nagle i zaczął przeczesywać kieszenie.

Powoli, kawałek po kawałku zaczynał sobie wszystko przypominać… I wcale mu się to nie podobało.

Wybiegł z kibla, wściekle rozglądając się po sali, na której zostały zaledwie trzy osoby, a w głośnikach pobrzmiewał „szalony pociąg” Osbourne’a. Spojrzał w stronę baru, gdzie barmanka sprzątała powoli swoje stanowisko pracy. Wyciągnął zza pasa spluwę i wymierzył do młodych mężczyzn oglądających coś na telefonie jednego z nich.

– Wypierdalać stąd, ale już… I żeby żaden z was pieprzone pedały nie pomyślał nawet dzwonić na psiarnię. –  Nim Janusz skończył mówić cała trójka – nie zważając na pozostawione, niedopite jeszcze piwo – znalazła się przy drzwiach wyjściowych.

On natomiast ruszył wolno, wzbudzając w dziewczynie narastające poczucie strachu, do baru. Uderzył krawędzią uchwytu broni o blat, pozostawiając na nim wyraźny ślad. Następnie przy pomocy palca przywołał dziewczynę bliżej siebie, co też pośpiesznie uczyniła, uprzednio odłożywszy tackę ze szklankami.

– Gdzie są te dwa pieprzone łachy?

– Ci, z którymi pan pił? – zapytała, łamiącym się głosem, przerażona dziewczyna.

– Nie. Tych dwóch, którym obciąga twoja stara – ryknął Janusz. – Oczywiście, że ci z którymi piłem do kurwy nędzy. Przecież z nimi gadałaś.

– Nie znam ich, byli tutaj pierwszy raz. Wyszli jakąś godzinę, może półtorej temu – oznajmiła dziewczyna, po chwili namysłu.

– Wiesz gdzie?

Barmanka pokręciła głową przecząco.

– Nie wiesz? To pewnie też nie wiesz, że spałem w kiblu z gębą zatopioną w szczynach?

– Nie proszę pana, nie wchodziłam tam jeszcze – wytłumaczyła się dziewczyna.

– Ty, kurwa, chyba nic nie wiesz! – ryknął ponownie Janusz. – Pokaż mi nagranie z kamer – dodał po chwili głębokich oddechów. Nie bardzo wiedział w czym miałoby mu to pomóc, ale nic lepszego nie był w stanie wymyśleć.

– Nie mogę.

– Co powiedziałaś mała dziwko?

– Nie mogę, zresztą po co ono panu? – Barmanka zebrała się na odwagę i odpowiedziała nieco głośniej.

– Zresztą, Pocoonopanu – powtórzył cicho skonfundowany Janusz.

Tutaj dziewczyna miała niezaprzeczalną rację. Nagranie w żaden sposób nie pomogłoby mu odnaleźć tych dwóch aczkolwiek mogło w jakiś sposób przynajmniej naprowadzić na ich ślad. Poza tym gniew niemal rozsadzał go od środka i musiał w jakiś sposób dać mu upust. Mam jeszcze trzy dni, spokojnie – powtarzał w myślach niczym mantrę, lecz poczuł iż gniewu wcale nie ubywał, wręcz przeciwnie. Dlatego też zrobił to co umiał robić najlepiej. Podniósł i wyprostował rękę. PIF! Przez moment piszczało dziewczynie w uszach. Oszołomiona, koniuszkami palców musnęła dziurę, która nagle ozdobiła jej czoło. Następnie, nie mniej zdziwiona niż chwilę wcześniej, padła na podłogę. W ciągu następnych dziesięciu minut udał się do wyjścia.

Wróciwszy do domu, pierwszą rzeczą jaką zrobił Janusz było uruchomienie komputera, do którego następnie podłączył zabrany z zaplecza pubu dysk, a raczej całe okablowane urządzenie, które otaczało upragniony przedmiot. Po zastrzeleniu tej dziwki uznał, że jednak dla świętego spokoju przejrzy nagranie. W końcu nie często dawał się obrabować. Cholera, właściwie do tej pory ani razu nie został skrojony. Pomimo niechęci wobec ciągnięcia tego całego sprzętu pod pachą, w obawie o zarzut paserstwa, przez który miał już zawiasy, nie mógł urządzić seansu na miejscu – czas naglił. Dałby sobie wtedy rękę uciąć, że psiarnia została powiadomiona. Miał rację, w drodze powrotnej minęły go dwa mknące radiowozy, dlatego też odetchnął z ulgą, gdy zamknął za sobą drzwi mieszkania.

Nalał whisky po brzegi szklanki, a następnie rozsiadł się w fotelu. Odtworzył plik z nagraniem i zaczął przewijać, nie chcąc tracić czasu, do momentu w którym wszedł do baru. Oglądał skupiony, przez moment nawet podziwiając swoją fotogeniczność, następnie zaśmiał się lekceważąco i upił łyk mocnego, torfowego trunku.

– Jak pieprzony hiposhizofrenik – skwitował swoją rozmowę z Marewskim, kręcąc głową.

Odłożywszy szklaneczkę, niemal uderzył nosem w monitor, starając się dostrzec na ekranie chociażby malutki fragment zielonego surdutu. Bezskutecznie, żadna z kamer nie zarejestrowała jego rozmówcy, przez co Janusz wyglądał jakby rozmawiał sam ze sobą. Zarechotał, gdy nagranie doszło do momentu, w którym przyłożył spluwę do skroni tego frajera. Przytaknął głową, potwierdzając że pamięta moment podejścia do baru, ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć powodu postawienia kolejki tym dwóm łachom. Przez kolejnych piętnaście minut oglądał ożywioną dyskusję jaka się pomiędzy nimi wywiązała, gdy usiedli przy stoliku.

– Polało się sporo wódki – wyszeptał, gryząc paznokcia w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. – A więc to oni zajebali mi …

Janusza ogarnęła furia tak wielka, iż cisnął szklanką o ścianę, nie mogąc opanować gniewu wobec własnej głupoty. Pijąc z nimi zachował się jak żółtodziób, ale skąd mógł przypuszczać, że tak go wyruchają? Gdy tylko Janusz wyszedł oddać mocz, grubas w dresie wrzucił mu pigułę do whisky, a następnie wymieszał paluchem. PALUCHEM DO CHUJA! Janusz patrzył z niedowierzaniem, zaciskając pięści. W przeciągu następnych dziesięciu minut po opróżnieniu szklanki, ponownie udał się do kibla. Chwilę po nim ruszył ten skurwysyn w skórze.  

– Znajdę was, matkojebcy – zagroził, uderzając pięścią o blat.

Już miał wyłączyć nagranie, gdy zauważył wchodzącego do kibla gościa, któremu wcześniej przyłożył lufę do skroni.

– Robi się coraz, kurwa, ciekawiej – powiedział. Pociągnąwszy łyk whisky z butelki, patrzył jak mężczyzna, nerwowym krokiem, opuszcza lokal. – A więc to jeden z was… Sukinsyny. Nie mam wyboru. Zabiję wszystkich trzech, a następnie odzyskam…

####

 

Ania leżała nago, spoglądając na prężącego się obok Andrzeja, który właśnie skończył relacjonować odzyskanie portfela. Zadziornie uszczypnął jej sutek, gdy ta przytaknęła, dając do zrozumienia, iż powątpiewa w prawdziwość historii. Wiedziała, że Andrzej miał w zwyczaju wyolbrzymianie, lecz w pewien sposób uważała to za urocze. Nie inaczej było zresztą teraz. Stwierdził, iż po powrocie do baru ponownie został zaczepiony przez tego gościa, lecz tym razem korzystając z okazji, że facet nie był uzbrojony, Andrzej znokautował go. Ania może i uwierzyłaby w tę bajkę, gdyby nie przesadzony fragment o sikaniu na twarz…

W tejże historii pominięty został natomiast inny ważny element, który Andrzej wolał zachować dla siebie. Przynajmniej na razie.

####

 

Komisarz Rafał Łęka wrócił do pustego pokoju i zaklął. Mógł się naiwniak domyśleć, że Damian nie będzie grzecznie czekał na dalsze informacje. Mimo to sądził, iż chłopak ma na tyle oleju w głowie, by nie brać spraw w swoje ręce. Rafał, pomimo niechęci komendanta, wybłagał możliwość zajęcia się tą sprawą, a teraz przez pochopność młokosa wszystko mogło przysłowiowo – pierdyknąć. Nie miał czasu na rozmyślania, musiał znaleźć niedoszłego zięcia nim ten zrobi coś głupiego. Szybko. W końcu zostały mu tylko trzy dni, nim przejdzie na emeryturę…

 

Środa, bardzo wczesnym rankiem…

W pomieszczeniu panował półmrok, ustępujący jedynie niewielkiej przestrzeni oświetlanej przez światło przewróconej lampki biurkowej, cudem przetrwałej niespodziewany huragan gniewu, który przewinął się przez kawalerkę, demolując niemalże wszystko wokół. Radio – raz łapiąc, raz gubiąc fale – trzeszczało, rzucone gdzieś w kącie.

– A więc mówisz, że go nie znasz? – zapytał Damian, niemający oporów przed wciśnięciem palca swej metalowej dłoni we, własnoręcznie wcześniej otworzoną, ranę w ramieniu przesłuchiwanego szumowiny.  

– Ni chuja, pierwszy raz gościa widzę – wycharczał przez zęby krępy mężczyzna, z twarzy przypominający szczura, spoglądając, a raczej próbując, na bestialsko przyciśnięte do nosa zdjęcie. – Poważka, nie mam powodów żeby kłamać. Serio – dodał po chwili, starając się omijać wzrokiem wściekłe oczy swego kata.

– Ale nie masz też powodów, by mówić prawdę – skontrował Damian, nie chcąc tracić czasu na jałowe dyskusje prowadzące do fałszywych informacji. To był naprawdę długi dzień, a raczej początek drugiego, cholernie długiego dnia… Który go czeka.

Najpierw, jeszcze wczoraj, po powrocie z trasy musiał słuchać cienkiego, irytującego i naprawdę pedalsko brzmiącego głosiku nowego szefa – gościa, który pomimo kierowniczego stanowiska,

w dalszym ciągu chodził mając pod nosem wąs mleka wyssanego z cycków swojej matki.

Ten męczydupa przez niemalże trzydzieści minut opowiadał dlaczego nie mógł awansować Damiana. Jego towarzystwo wyczerpywało bardziej niż tydzień na froncie, ale Damian nie miał wyjścia – musiał zacisnąć zęby. Niestety, było to dopiero preludium. Wracając do domu został zgarnięty do radiowozu, gdzie dwóch policjantów przekazało mu druzgocące wieści. Otóż dziewczyna, z którą planował ślub, nie odpowiadała na jego telefony, bo jakiś koleś posłał jej kulkę między oczy.

– Mógł strzelić w rękę, nogę, nawet w brzuch… Dlaczego akurat wybrał głowę? – zapytał beznamiętnie, oszołomiony nowiną, Damian.

Policjanci zerknęli na siebie niepewnie, ale porozumiewawczo. Pozostawiwszy pytanie bez odpowiedzi ruszyli w ciszy, którą przerywał jedynie warkot silnika. Gdy dojechali do komisariatu, jeszcze przed budynkiem, przywitał ich komisarz Łęka. Nakazał zaczekać Damianowi w swoim gabinecie, co ten niechętnie uczynił. Zamknąwszy za sobą drzwi, dostrzegł na biurku stertę papierów. Pośród nich leżały zdjęcia z miejsca zbrodni. Nachyliwszy się nad nimi, mimowolnie uronił jedną łezkę, która podążając wzdłuż prawego policzka, upadła wprost na fotografię przedstawiającą zwłoki Kasi. Nagły impuls nakazał mu pomścić dziewczynę, nie mógł bezczynnie czekać, aż policja znajdzie tego gnoja. Wierzył w prawo, ale większą wiarę pokładał w sprawiedliwość własnych rąk.

Szybko przejrzał zawartość opasłych teczek – taka kartoteka onieśmieliłby każdego szanującego się kryminalistę – po czym zabrał jedno ze zdjęć z wizerunkiem mordercy i domniemany adres pobytu.

Damian ruszył pośpiesznie, starając nie rzucać się w oczy, przekonany o słuszności podjętej decyzji.

– Skoro go nie znasz, dlaczego masz w telefonie wspólne zdjęcia? – zapytawszy, Damian zgiął palec w dalszym ciągu będący wewnątrz rany i uniósł dłoń, niemal rozrywając naprężoną skórę. Przesłuchiwany – mieszkał obok mordercy Kasi, więc siłą rzeczy musiał go znać – ryknął z bólu, następnie ze łzami w oczach zaczął sypać.

– Gościu, piłem z nim raz… Czy dwa. Podobno warto znać tego kolesia, to szycha w półświatku, jeżeli wiesz co mam na myśli.

– Ostatni raz pytam – oznajmił, mocniej zacisnąwszy palca. Skóra zaczynała pękać, wydłużając ranę.

– Ty chujku… Przepraszam, nie jesteś chujkiem. Gdy widziałem go ostatni raz, chwalił się, że zgarnie kupę kasy. Podobno miał zamieszkać w jednej z tych dzielnic dla bogoli, ale więcej nie wiem. Przysięgam!

– Masz do niego numer?

– Nie mam. Często zmienia, nie daje byle komu.

– Lepiej żebyś się nie mylił – zagroził Damian. Rozerwał pozostałą część skóry, by uwolnić palca i odrzucił łkającego mężczyznę na pobliską kanapę. – Daruję ci życie, ale tylko po to, żeby móc po ciebie wrócić, jeżeli kłamiesz.

####

 

Wczesnym rankiem, zaledwie po godzinie ósmej, Marian z towarzyszem wybrali się do jednej z kawiarni. Zniecierpliwieni oczekiwali wieczoru następnego dnia. Obaj odczuwali również nieuzasadnioną, wcześniej niespotykaną, podejrzliwość względem siebie, o której jednak nie ważyli się wspomnieć na głos.

– Nawet tam nie patrz, grubasie jeden – ostrzegł Marian, przerywając milczenie. – Trzeciego zegarka ci już nie kupię.

Jolanty – bądź jeszcze wczorajszej nocy „Żuczek” – skrzywił się i odwrócił wzrok od wystawy sklepowej po przeciwnej stronie ulicy. Zamieszał kawę, przeklinając w myślach swych podłych rodziców, a następnie siorbnął niemały łyk. Mlasnąwszy donośnie, otarł usta ręką.

– Nigdy pani nie zgadnie co ten baran zrobił z ostatnim zegarkiem, który ode mnie dostał – zagadnął Marian, siedzącą przy sąsiednim stoliku młodą, rudowłosą kobietę.

– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziała lekceważąco, zerknąwszy pogardliwie znad okularów w ich stronę.

– Wyobrazi sobie pani, że kretyn-bambosz zapłacił nim dla taksówkarza. Kabanowi zachciało się taksówką jechać, a nawet nie wiedział, że portfel zgubił. Zegarek tani nie był, ale nieważne…

– Super, to wszystko? Chciałabym wrócić do książki. – Kobieta polizała koniuszek długiego palca wskazującego, by następnie przewrócić nim stronę.

Jolanty ponownie przetarł usta i pociągnął łyk kawy. Marian spojrzał na niego z ukosa. Opasły towarzysz kiwnął głową dając mu do zrozumienia, iż ten ma działać.

– Wie pani, mój nieśmiały kolega miałby propozycję…

– Nie jestem zainteresowana – przerwała mu, nie odrywając wzroku od książki.

– Dwa tysiące za godzinę – zaoferował krótko Marian.

Kobieta, mająca nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na oko. Obrzuciła mężczyzn, przynajmniej drugie tyle starszych od niej, pogardliwym spojrzeniem i skrzywiła się z obrzydzeniem. Jolanty wytarł spocone dłonie o wczorajszy, nie zdjęty nawet na moment, niebieski dres. Przełknął ślinę, w pełnym napięcia oczekiwaniu na reakcję kobiety. Marian natomiast upił łyk espresso, nie spojrzawszy nawet w jej kierunku.

– Za kogo się uważacie? Co wy w ogóle sobie myślicie? Żenada… Dwa stare oblechy. Czy ja wyglądam na dziwkę?

– Pani wybór – skwitował krótko Marian, w dalszym ciągu spoglądając przed siebie. – Przepraszamy, więcej już nie przeszkadzamy.

Kobieta zmrużyła oczy, zmierzyła ich wzrokiem, a następnie dopiła latte macchiato i schowała „Fausta” do torby.

– O dziesiątej mam zajęcia – powiedziała, wstając od stolika.

– Szanuj się dziewczyno – skarcił ją mężczyzna siedzący wystarczająco blisko, by słyszeć całą rozmowę. Wyglądał na gościa, który miał za sobą ciężką noc. Kobieta spojrzała na niego, następnie zatrzymała wzrok na metalowej protezie, po czym prychnęła i wyszła z kawiarni.

– Ty się nie wtrącaj, nie wiesz kim jestem? Mnie wszyscy znają, a ja znam wszystkich – powiedział nieznajomemu Jolanty i ruszył szybko za Marianem, który podążył za kobietą.

####

 

Rafał Łęka, zwany Milicjantem, skrzywił się wychodząc na ulicę. Widok uśmiechniętej japy jednego ze swoich młodszych kolegów z posterunku powodował w nim nagły, bezwarunkowy odruch wymiotny.

– Policja przyjazna obywatelowi – prychnął pogardliwie. – Nie wierzcie w te bajki – rzucił w stronę mijającej go grupki szkolniaków i wskazał paskudny, ogromny billboard.

Szedł miarowym krokiem, rozmasowując czerwone, obolałe kłykcie dłoni. Żałował, iż to nie jemu zaproponowano udział w wywiadzie promującym nową kampanię społeczną. Będąc na wizji miałby szansę powiedzieć wszystkim, którzy go oglądali, dlaczego obecnie policja jest tak bardzo żenująco chujowa. Policja przyjazna obywatelowi… Kryminaliści również są obywatelami, ale nie zamierzał się nad tym rozwodzić. Teraz jego głównym celem było znalezienie Janusza – człowieka odpowiedzialnego za śmierć Kasi. Pocierając dłoń wyczuł opuszkiem palca odbite ślady zębów.

Niecałe piętnaście minut wcześniej pokazał pewnej szui jak bardzo policja potrafi być przyjazna obywatelowi. Oczywiście Rafał zrobił to na swój sprawdzony, wyniesiony jeszcze z czasów milicji, sposób. Niestety nie usłyszał zbyt wiele. Wspomniany, dość poważnie już będąc obitym, rzezimieszek głównie klął na to, że ledwie skończył ogarniać bałagan. Okazało się, iż Damian – niedoszły zięć Rafała – odwiedził go w nocy. To jednak nie przeszkodziło Milicjantowi odstresować się i ponownie zaszczycić szuję o szczurzej gębie przysłowiowym wpierdolem.

Rafał, spojrzawszy na zegarek, uznał że przyda mu się chwila snu, aby zachować trzeźwość umysłu – a ta będzie z pewnością potrzebna, gdy dojdzie do spotkania z Januszem. Nie planował posyłać mordercy za kraty, ale też nie zamierzał ofiarować mu szybkiej śmierci.

Mijał właśnie Prestige Hotel, gdy poczuł pacnięcie na czubku głowy. Przejechał dłonią po łysinie

i spojrzał na zawartość ręki. Kawałek farby, pomyślał spoglądając na pobliską ścianę. Zerknął w górę, a jego oczom ukazał się nie tyle nieprzyjemny, ale przede wszystkim niespodziewany widok nagiego mężczyzny wiszącego u okna. Rafał odszedł od budynku, by lepiej się przyjrzeć. Podejrzewał, iż przemęczony mózg zaczął płatać mu figle. Przetarł oczy, lecz facet w dalszym ciągu tam wisiał.

Mało tego, przebierał nogami próbując wgramolić się przez okno do środka.

– Cholera – zaklął Rafał i ruszył do wejścia, by pomóc nieszczęśnikowi.

Wbiegł do eleganckiego korytarza, następnie minąwszy recepcję nerwowo zaczął wciskać przycisk przyzywający windę. Obsługa hotelu jak i otaczający go goście patrzyli ze zdziwieniem. Milicjant jednak ignorował wszystkich próbujących nawiązać z nim dialog. Cyfry na wyświetlaczu zmieniały się wyjątkowo wolno, dlatego też Rafał ruszył w kierunku schodów. Nie miał ani chwili do stracenia. Biegł, pokonując za jednym krokiem dwa schodki, czując ból w ramieniu i klatce piersiowej.

W ostatnim czasie wysiłek fizyczny kosztował go znacznie więcej niż dawniej. Na trzecim piętrze złapał zadyszkę, lecz zmierzał dalej ku górze, wprost na piąte piętro. Ostatecznie dotarł do celu, szybciej niż zjechała winda. Dostrzegł otwarte na oścież drzwi, w kierunku których ruszył pośpiesznie.

– Dwa dni do emerytury – wymamrotał wyciągnąwszy broń z kabury.

####

 

Marian zamknął za sobą drzwi. Wiedział, że zaimponowali kobiecie sprowadzając ją do najlepszego hotelu w mieście. Kasia, bo takim imieniem im się przedstawiła, usiadła na ogromnym łożu.

– Bez stresu – powiedział Marian, podchodząc do barku. Zaczął napełniać szklaneczkę whisky. – Pije pani z colą? – zapytał spoglądając w jej stronę.

– Tylko trochę – odpowiedziała mu, odpinając powoli guzik bluzki opinającej krągły biust.

Jolanty mlasnął siadając obok niej. Oblizawszy się lubieżnie, w teorii zapewne próbując być seksownym, położył dłoń na kuszącym udzie, niemalże wsuwając dłoń pod kusą spódniczkę.

Kasia pacnęła go, a następnie cmoknęła ustami, kręcąc głową by przestał.

– Najpierw pieniądze – powiedziała, odpinając drugi guzik.

– Sikoreczko… Nie psuj nastroju – sapnął Jolanty, posyłając jej swój rozbrajający, niewinny uśmiech.

Wytarł spocone dłonie o brzuch i oblizał usta widząc niewielki fragment wystającego spod koszuli stanika, a także kawałek znajdującego się w nim cycka.

Marian skończywszy odliczać kwotę z rulonika banknotów trzymanych w kieszeni podał kobiecie zapłatę. Ta, po przeliczeniu, schowała pieniądze do torebki, następnie wstała i zbliżyła się do stolika. Upiła łyk ze szklaneczki, po czym ściągnęła okulary. Lubieżnie wypięta w stronę mężczyzn, zsunęła z siebie szmaragdowe majteczki. Jolanty jęknął zacierając ręce, gdy ta klepnęła się w tyłek – nie mógł się doczekać, aż Kasia zdejmie również spódniczkę. Prawdę mówiąc już teraz Jolanty czuł się niemalże w pełni usatysfakcjonowany, lecz informację tę postanowił zachować dla siebie. Odwróciwszy się zaczęła odpinać kolejne guziczki, ukazując biustonosz w tym samym kolorze co majteczki.

– To który pierwszy? – zapytała, kierując dłoń ku dołowi.

– Sikoreczko, rozbieraj się szybciutko, szybciutko. Pokaż te piękne, jędrne cycuszki – zachęcił Jolanty.

– Bajstruku jeden, już się tak nie napinaj – skarcił towarzysza Marian, następnie zwrócił się do kobiety: – Niech mnie pani posłucha, pani Kasiu.

– Tak? – zaniepokoiła się, zatrzymując dłoń tuż przy pępku.

– Spokojnie, bez paniki. Prosta sprawa. Chyba nie myśli pani, że ten baszmak coś wyciągnie spod tego nabrzmiałego kabana? Jest tak gruby, że nawet tam nie sięgnie, dlatego da mu pani trochę pomachać językiem, a później zajmie się mną, gdy on będzie patrzył – poinstruował ją Marian.

– No dobrze – odpowiedziała mu. Sądząc po wyrazie twarzy, ta opcja nawet bardziej jej odpowiadała.

– Super. Będę bił go ręcznikiem po dupie jak będzie cię dymał. Zawszę tak robię – zarechotał Jolanty, pocierając dłonie.

Marian stwierdził, by zaczęli. Sam natomiast poszedł w tym czasie do toalety. Kasia rozłożyła się na łożu, a jej nogi w tej pozycji sprawiały wrażenie wręcz nienaturalnie, seksownie długich. Ponownie kierowała dłoń po smukłym, opalonym brzuchu ku dołowi. Jolanty zrzucił z siebie przepoconą koszulkę. STUK! STUK! STUK! Wchodząc na łoże usłyszał agresywne stukanie do drzwi. STUK! STUK!

– Wypierdalać! – krzyknął do nieproszonego gościa.

– Żaden chujek nie będzie tak do mnie mówił! – Usłyszał gromki, dobrze mu znany głos zza drzwi.

PIF!PAF! Zamek i klamka upadły na podłogę, a raczej roztrzaskał się zanim tam jeszcze dotarły. Następnie głośne trzaśnięcie uświadomiło Jolantemu, iż gość nie zamierzał czekać. Właściwe to wszedł do środka zaraz za wyważonymi drzwiami.

– Pieprzony Janusz? Jak nas znalazłeś?! – Oburzył się, a może przeraził, Jolanty. Podniósł się na równe nogi, stojąc jedynie w dziurawych, czarnych skarpetkach.

– Dla ciebie pieprzony pan Janusz, ścierwo! – odpowiedział morderca, skierowawszy lufę w stronę grubasa.

####

 

Kieszeń w spodniach Janusza zawibrowała. Mężczyzna zdziwił się, gdyż rzadko ktoś próbował dzwonić do niego o tak wczesnej porze. Tym bardziej, iż był to nowy numer. Zresztą nie miał nastroju na rozmowę, ani umawianie spotkań. Od wczorajszej nocy łupało mu we łbie po tabletce, którą poczęstowało go tych dwóch śmieci. Na domiar złego nie dowiedział się niczego co mogłoby wskazać ich ślad.

– Słucham? – Odebrał w końcu telefon, zirytowany nieustającą wibracją.

– Gościu, dobrze że w końcu się odezwałeś. Tutaj Waldek, mam ważne info. Ten szczurek, twój sąsiad, skontaktował się ze mną. Odwiedziłem go w szpitalu.

– A co mnie to do chuja interesuje? Mam go też odwiedzić? Może jeszcze kupię mu jebane storczyki i pomarańcze? – Zirytował się Janusz.

– Słuchaj mnie gościu. Szczurek kazał mi cię ostrzec. Niewiele zrozumiałem z tego co mówił, bo jego gęba przypominała jeden wielki kawałek mielonego mięsa, ale chyba szuka cię jakiś dziadek z metalowa ręką… Jakkolwiek głupio to brzmi. Za cholerę nie mogłem skapać co sepleni, ale jeżeli to prawda to lepiej uważaj na siebie.

– Ok, dzięki Waldek. Będę pamiętał.

– No to trzymaj się.

– Też się nie puszczaj.

Janusz schował telefon. Przez moment starał przypomnieć sobie z kim mieszka po sąsiedzku – było to jednak trudniejsze niż początkowo przypuszczał, dlatego też zrezygnował po chwili intensywnego myślenia. Stwierdził, że w przypadku, gdy informacja okaże się prawdą to rzuci temu całemu szczurkowi coś w nagrodę. Jeżeli oczywiście nie zapomni.

W oczekiwaniu na zielone światło dostrzegł idącą chodnikiem po przeciwnej stronie ulicy dziewczynę, która po chwili wpatrywania uśmiechnęła się w jego kierunku. Była nieprzyzwoicie atrakcyjna, a do tego wykazywała zainteresowanie, więc Janusz chciał za nią ruszyć tuż po tym jak czerwone światło zostanie zastąpione zielonym.

– O cholera, jestem pieprzonym szczęściarzem. – Chciał to niemalże wykrzyczeć, czując jak ze szczęścia rośnie w klacie. Momentalnie zapomniał o dziewczynie, gdy dostrzegł kogoś, kogo zobaczyć się nie spodziewał. Wiedział, jednak iż powinien zachować spokój, by nie zwrócić na siebie uwagi.

Te stare, zmarszczone chujki tuptali przed siebie nawet go nie zauważywszy. W pierwszej chwili Janusz odruchowo chwycił za broń chcąc ich odstrzelić na miejscu, lecz stwierdził iż w tym miejscu o tej godzinie zwróciłby na siebie zbyt wiele niepotrzebnej uwagi, a przecież nie był do końca pewny czy mają TO przy sobie. Gdy oddalili się od niego na tyle, by mógł pozostać w dalszym ciągu niezauważonym, ruszył za nimi. Przeszedłszy kilka metrów spostrzegł, że idą oni za seksowną dziewczyną, która momentalnie przestała go pociągać. Przeszli jeszcze kilkanaście metrów, gdy zatrzymali się i weszli do hotelu.

– Pieprzone, zmarszczone torby… Pedałki już chcą wydawać moją kasę? Niedoczekanie – powiedział zaglądając przez szybę, w oczekiwaniu, aż cała trójka zniknie w windzie hotelu Prestige.

Gdy tylko opuścili pomieszczenie, wszedł do środka i spojrzał gniewnie w kierunku młodego recepcjonisty.

– Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc? – zapytał, niemalże łamiącym się głosem, pracownik.

– Dobry, mam takie pytanie. Do jakiego pokoju udała się ta trójka, która była tu przede mną? – Zapytał ponuro, widząc że wzbudza w młodym recepcjoniście poczucie strachu.

– Słucham?

– Pytałem kurwa, gdzie poszła ta pieprzona trójka, która wynajęła pokój chwilę przed moim przyjściem. Dwóch starych oblechów i laska. Gdzie poszli do chuja?!

– Prze… Przepraszam bardzo, ale nie mogę udzielić panu takiej informacji. Przykro mi.

– Przykro to tobie dopiero będzie jak wpakuję ci pieprzoną kulę w łeb – zagroził Janusz, opierając rękę na broni trzymanej pod połą kurtki.

– Pokój pięćdziesiąt cztery proszę pana – wyszeptał recepcjonista, niemalże płacząc.

– A i jeszcze jedno. Wiem, że tutaj są kamery. Wiem też, że możesz włączyć alarm. Dlatego dobrze ci radzę, pokaż mi swój pieprzony dowód.

– Co? Ale po co? – przeraził się recepcjonista.

– Nie zadawaj kurwa głupich pytań. Pokazuj.

Janusz zerknął na plastikową tabliczkę, którą podał mu przestraszony mężczyzna. Następnie odłożył ją na blat i zwrócił się oschle:

– Teraz znam twój pieprzony adres, więc lepiej nie wykonuj głupich ruchów. Kapujesz? Zapomnij kurwa, że tu byłem. Najlepiej zapomnij, że piąte piętro w ogóle istnieje – rzucił na odchodne.

Janusz udał się pod wskazany pokój pozostawiając recepcjonistę w strachu i ze zwolnionymi zwieraczami, które zafarbowały mu nową, nietanią zresztą, bieliznę. Odczekał, aż winda zjedzie, a następnie wybrał przycisk z podświetloną na niebiesko piątką. Długą chwilę później szedł już korytarzem na odpowiednim piętrze. Wyciągnął broń i za pomocą palca pokierował parę staruszków, by zawrócili z powrotem. Dziadek chwycił pośpiesznie babkę pod rękę i po chwili zniknęli za drzwiami z numerem pięćdziesiąt dwa.

Janusz zatrzymał się w końcu, gdy dotarł do celu. Wziął zamach, by uderzyć w drzwi. Subtelność nie była jego mocną stroną, wręcz przeciwnie. Uważał, że najlepsze wrażenie robi mocne wejście. Szczególnie to poprzedzone kopnięciem, wyważającym drzwi. W ostatniej chwili jednak zatrzymał rękę tuż przed lakierowanym drewnem. Wpadł na świetny, w jego mniemaniu, pomysł.

Otóż postanowił odczekać chwilę, by wejść w momencie, gdy już cała trójka będzie całkiem goluteńka. Uznał, że śmierć na golasa to odpowiednia dla nich kara. Będą całkiem nadzy, we dwóch… Jak pedały – zarechotał cicho, zaciskając zęby na palcu, gdy wyobraził sobie skutek swego misternego planu. O ile dziewczyna będzie na tyle mądra, by się nie wtrącać – pomyślał po chwili. Zniecierpliwiony, odczekawszy jakieś dziesięć minut, zastukał w końcu. STUK! STUK! STUK! Następnie nasłuchiwał odpowiedzi. Gdy się jednak jej nie doczekał, uderzył ponownie. STUK! STUK! Tym razem usłyszał czysto i wyraźnie:

– Wypierdalać!

– O ty pieprzony… – wymruczał zirytowany odpowiedzią Janusz. Jeden krótki wyraz wystarczył, by ten stracił cierpliwość. – Żaden chujek nie będzie tak do mnie mówił! – Krzyknął i wycelował w zamek.

PIF! PAF! Wystrzały poprzedziły mocne kopnięcie. Drzwi niemal wypadły z zawiasów odbijając się od ściany wewnątrz, po czym zmierzały ku pozycji początkowej. Janusz nie czekając nim to nastąpi odepchnął je ręką i wszedł do środka. W pierwszej chwili chciał ryknąć śmiechem widząc starego, obleśnego grubasa ubranego zaledwie w parę zniszczonych skarpet. Powstrzymał się jednak wiedząc, że to popsułoby cały efekt jego wejścia.

– Pieprzony Janusz? Jak nas znalazłeś? – wycedził przez zęby, ledwie podnosząc swój ciężar z łóżka.

– Dla ciebie pieprzony pan Janusz, ścierwo! – powiedział, a następnie wycelował lufę w jego stronę.

– Nie bądź tego taki pewny. – Usłyszał ze swojej prawej strony.

Chwilę później poczuł chłód przylegającej do skroni końcówki broni. Zerknął kątem oka na drugiego z pieprzonych dziadków, który prawdę mówiąc zaskoczył go w najprostszy z możliwych sposobów.

– Uff, Marian… W samą porę. Już myślałem, że ten frajer mnie tutaj załatwi.

– No i na co ci to było człowieczku? Taki cwaniak z ciebie? – powiedział mężczyzna przepasany czerwonym ręcznikiem. Szturchnął niedelikatnie Janusza w skroń. – Odłóż broń, raz dwa.

– Dziewczyno, wyjdź przez te drzwi… A przede wszystkim szanuj się – stwierdził Janusz, nie zwracając najmniejszej uwagi na słowa Mariana w ręczniku. Ta niezbyt pospiesznie wstała i założyła na siebie ubranie, po czym wolnym krokiem wyszła. Minąwszy Janusza posłała mu dziwny uśmiech, który wprawił go w zakłopotanie.

– Popsułeś nam dymanko – sapnął grubszy z mężczyzn. – Gdybyś wiedział kim jestem, już byś mnie przepraszał, zabawiając się moimi jajami.

– Prawdę mówiąc chuj, auu, mnie to obchodzi. – Janusz skręcił delikatnie głowę i spojrzał wściekle w stronę Mariana, który uderzył go w skroń. – Gdzie jest mój kupon?

– Człowieku jaja sobie robisz? Na co nam twój kupon? Jolanty ma kasy jak lodu i ten twój cholerny kupon nie jest mu wcale potrzebny!

– A więc sobie wymyśliłem to, że dosypaliście mi jakiegoś syfu do whisky, a później poszedłeś za mną do kibla, pedale?

– Jak sam zauważyłeś… Może poszedł za tobą, by cię wyruchać? – Opasły mężczyzna spoważniał, a jego twarz przybrała wyraz, którego Janusz w życiu, by się nie spodziewał. – Marian, zabrałeś mu kupon?

– Nie szefie, sprawdziłem tylko liczby. Tak jak szef kazał. –  Z głosu przepasanego ręcznikiem mężczyzny znikł cały szyderczy ton, który zastąpiony został powagą i nutką niepewności.

– Ja wierzę mojemu ochroniarzowi – stwierdził Jolanty. – Jeżeli jednak masz wątpliwości to załatwcie to miedzy sobą. Nie chcę mieszać się do tego. Podaj kwotę jaką chcesz za nie strzelenie mi w łeb, a ja wypiszę czek.

Janusz czuł się cholernie zdezorientowany całą tą sytuacją. Pokraka. Tłuścioch i ktoś kogo nie można było poważać z definicji w jednej chwili zaczął przemawiać jak pieprzony don sycylijskiej mafii. Jakby ktoś wstąpił w to obleśne ciało, zastępując tego pożal się Boże idiotę.

– Co? Jak to? – Marian nie ukrywał zdziwienia po usłyszeniu słów Jolantego.

– Już mnie zacząłeś nudzić tym swoim gadaniem i liczeniem mojej kasy. A przede wszystkim irytuje mnie to, że ciągle mi coś wypominasz. Ty natomiast jeżeli zabijesz teraz Mariana to możesz wskoczyć na jego miejsce. Z pewnością w ciągu następnych kilku lat u mojego boku dorobisz się znacznie więcej niż tych kilka żałosnych zer na koncie, ale to twoja decyzja. Jeżeli będziesz wystarczająco mądry, to podejmiesz słuszną decyzję – powiedziawszy to Jolanty stanął przy oknie wpatrując się w dół na idących chodnikiem ludzi.

Janusz natomiast miał cholery mętlik w głowie. Wszystkiego się spodziewał, ale nigdy nie przypuszczałby, że sytuacja aż tak diametralnie się zmieni. Diametralnie… W końcu przypomniał sobie właściwie słowo we właściwym czasie.

####

 

Andrzej znany był nie tylko z przekoloryzowanych historii ale i pecha, który prześladował go niemalże na każdym kroku. Prawdę powiedziawszy owo fatum powodowały nieprzemyślane i pochopne decyzje… Takie jak dzisiejsza, kiedy to przełknąwszy ślinę zerknął na kartkę, by ostatni raz porównać ze sobą liczby przepisane z kuponu. Wątpił w ich trafność aczkolwiek nic nie tracił obstawiając je podczas najbliższego losowania. Gdyby jednak okazały się one trafne, oznaczałoby to największą aferę ostatnich miesięcy, a być może i lat. Od samego początku, po usłyszeniu rozmowy tych dwóch typków, zastanawiał się czy właśnie w ten sposób wyglądają wszystkie losowania.

W pierwszej chwili, zabierając kupon, kierował się chęcią pomocy Ani, by mogła napisać artykuł, dzięki któremu jej kariera ruszyłaby do przodu. Z drugiej strony wizja potencjalnego bogactwa nęciła go bardziej niż początkowo przypuszczał. Takie okazje trafiały się raz na całe życie, a dla takich jak on jeszcze rzadziej. Dlatego też ostatnie godziny spędził na intensywnym i pełnym sprzeczności analizowaniu wszystkich możliwości, a także konsekwencji. Przede wszystkim nie miał on żadnej gwarancji tego, że te konkretne liczby faktycznie zostaną wylosowane. Przez moment zastanawiał się nawet nad ryzykiem wybrania i postawienia tylko jednej z trzech kombinacji. Jeżeli trafiłby tę słuszną czułby się wtedy usprawiedliwiony. Szybko jednak przypomniał sobie o pechu i schował karteczkę do portfela, uprzednio upewniwszy się, iż nie popełnił błędu. Przed wyjściem ostatni raz, z lekceważącym uśmiechem na ustach, spojrzał na kupon nim ten w pełni zajął się ogniem.

####

 

PIF! PAF! PIF! Wymiana zdań dość szybko przekształciła się w szamotaninę, a ta z kolei w strzelaninę.

Zanim Janusz zrozumiał, że przetoczył się za łóżko unikając kul, zdążył już dwa razy wystrzelić w kierunku Mariana.

– Cholera – zaklął widząc krwawiące ramie.

Nie przypuszczał, że Marian – kucający po drugiej stronie pokoju, za barkiem – jest tak celnym strzelcem. Po krótkiej wymianie ognia zapanowała pełna napięcia cisza. Obaj mężczyźni próbowali odtworzyć w myślach ostatnie kilkanaście sekund. Bezskutecznie, gdyż po zapalniku jakim był niespodziewany monolog Jolantego wszystko potoczyło się tak intensywnie, że nikt z obecnych nie mógł stwierdzić nawet tego który z nich pierwszy pociągnął za spust. Największą zagadką, a zarazem niepokojącym faktem, w tym wszystkim było to dlaczego Jolanty wisiał za oknem?

– Jesteś cholernie golusieńki – odezwał się Janusz, gdy dostrzegł na podłodze, w miejscu gdzie wcześniej stał Marian, czerwony ręcznik.

– Dlatego nie mam zamiaru teraz zginąć. – Usłyszał w odpowiedzi.

– Też jestem golusieńki, mało tego świecę jajami jak słońce w lipcu! Może któryś z was chujki mnie wciągnie?! – Oburzył się Jolanty.

– Zamknij się klucho! – odpowiedział mu Marian. – Mamy teraz ważniejszy problem niż twoja ekscytacja ekshibicjonizmem! – Skończywszy mówić wystrzelił niemalże na oślep w kierunku Janusza, by sprowokować go do działania. I pochopnej, błędnej decyzji.

Janusz nie zwlekał długo z odpowiedzią posyłając dwa naboje w stronę barku roztrzaskując jedną ze stojących na nim butelek.

KLIK! KLIK! KLIK! Któryś z mężczyzn odetchnął słysząc, iż drugiemu skończyły się naboje.

– Kurwa – zaklął posiadacz pustego magazynka.

####

 

Damian nachylił się wchodząc do obskurnego baru nazwanego subtelnie „Meliną”. W opanowanym przez niemal całkowity mrok środku, zgodnie z oczekiwaniami, dominował zapach tytoniu, potu i taniego alkoholu. Poza barmanem, zerkającym pogardliwie na nowego gościa, przy jednym ze stolików siedziało dwóch zajętych rozmową facetów. Damian zmęczony był tym, iż jego rola w ostatnim czasie ogranicza się wyłącznie do przesłuchiwań – aczkolwiek na ten trop mężczyzna o szczurzej gębie naprowadził go przypadkiem –  dlatego też chciał szybko załatwić sprawę. Odchrząknął, gdy zbliżył się wystarczająco do zajmowanego stolika. Skupiwszy na sobie uwagę mężczyzn, kiwnięciem głowy wskazał w kierunku drzwi, co mogło oznaczać tłumacząc na tutejszy język tylko jedno – wypierdalać. W odpowiedzi uzyskał pogardliwe prychnięcie jednego z nich, dlatego też bez skrupułów chwycił za głowę siedzącego obok mężczyzny i z pełnym impetem cisnął nią o blat. Trzask i dźwięk łamanego nosa zagłuszył piskliwy krzyk. Damian pociągnął za włosy niesfornego mężczyznę sprowadzając go do pozycji wyjściowej i spojrzał na pękniętą szklankę, a także czerwonozłocistą ciecz, która akurat znajdowała się na linii głowa – blat.

– Gościu mogłeś dać mu chociaż dopić to przeklęte piwo! – oburzył się siedzący obok towarzysz.

– Cicho, kupię następne… Gdzie indziej, gdzie indziej – wybełkotał mężczyzna z pociętym, ozdobionym kawałkami szkła, czołem.

– Ok, luz. Już wychodzimy – powiedział jego towarzysz, ostrożnie zmierzając do wyjścia, lecz gdy tylko minął Damiana postanowił zaryzykować i uderzył właściciela metalowej ręki ze wszystkich sił w tył głowy. Uprzednio oczywiście musząc podskoczyć, by dosięgnąć celu.

Nie zrobiło to na Damianie najmniejszego wrażenia, aczkolwiek odwrócił się i bez większej ekscytacji wymierzył cios metalową ręką. Przednie zęby posypały się na podłogę niczym czerwone, popsute koraliki. Obaj mężczyźni nie potrzebowali już większej zachęty do opuszczenia lokalu.

– Jeżeli skończyłeś to teraz wypierdalaj – odezwał się w końcu barman, celując w kierunku Damiana.

– Właściwie to przyszedłem do ciebie – odpowiedział, powoli zbliżając się do baru. Strzelba wymierzona w twarz również nie robiła na Damianie większego wrażenia. – Potrzebuję pewnego numeru.

– To kup sobie starter – stwierdził barman, a następnie pociągnął za spust.

####

 

W tym samym czasie, gdzieś po drugiej stronie miasta siedział ostatni z bohaterów tej opowieści. Zerkając w półmisek wypełniony ryżem zastanawiał się czy wykonać zlecenie natychmiast, czy też zagrać na nerwach swego zleceniodawcy i odczekać dzień lub dwa.

– To nie są grzybki mun! – krzyknął poirytowany, gdy dokładniej przyjrzał się zawartości półmiska.

– A niby co?! – odkrzyczał mu Chińczyk zza lady.

– Wyglądam na grzybiarza, żeby znać ich wszystkie gatunki?!

– NIE ZNASZ? NIE WIESZ?! TO ZAMKNIJ RYJ I ŻRYJ!

Poirytowany klient wstał gniewnie i przeciągnął teatralnie dłońmi wzdłuż białej sukienki. Następnie poprawił kosmyk włosów, który opadł mu na oko i zwrócił się do pracownika:

– Wiesz kim jestem?!

– Pieprzonym transwestytą! Masz szczęście, że cię nie wyprosiłem zaraz po wejściu!

– Nie będę tego jadł i nie zamierzam za to płacić!

– To zadzwonię na policję.

Zdawałoby się, że z każdym kolejnym zdaniem mężczyźni krzyczą coraz głośniej, jak gdyby od tego zależało który z nich będzie miał rację. Kłócili się tak jeszcze przez niemal kwadrans, oczywiście cała rozmowa przebiegała w języku chińskim, nim w końcu rzuciwszy miskę gość stwierdził:

– Jestem Żółtym Marilyn Monroe i nie będę tutaj jadł nigdy więcej! Wychodzę! No Arigato Chinatown!

####

 

– Daj mi się chociaż ubrać – powiedział Marian patrząc ku górze na niewzruszoną twarz Janusza.

– Chyba żartujesz. Wtedy nie byłoby to tak kurewsko żałośnie śmieszne. A poza tym to cholernie bolało jak rzuciłeś we mnie tym przeklętym gnatem.

PIF! Kulka powędrowała prosto pomiędzy oczy Mariana, który osunął się na podłogę. Janusz natomiast zrobił krok ponad nim, by przypadkiem nie pobrudzić sobie butów krwią, która obficie broczyła zabarwiając dywan.

– Jeżeli przemyślałeś moją decyzję to racz kurwa mi w końcu pomóc… Nie mam już sił! – Jolanty brzmiał na kogoś znudzonego oglądaniem motyli, aniżeli kogoś kto wisi uczepiony parapetu na wysokości piątego piętra.

Janusz wychylił się przez okno i roześmiał widząc obleśne, nagie ciało staruszka, który próbował podeprzeć się nogami.

– Jesteś po pierwsze za stary, po drugiej za gruby na parkour – powiedział chwytając go za nadgarstki i przyciągając do siebie.

Częstotliwość przebierania nogami u Jolantego rosła wraz ze zmniejszającą się odległością, która dzieliła go od ponownego wejścia do pomieszczenia. W końcu po krótkiej aczkolwiek męczącej chwili znalazł się wewnątrz. Spojrzał na ciało swego towarzysza i prychnął.

– Nie ruszać się! – Usłyszeli z kierunku drzwi.

Jolanty nie myśląc długo uniósł broń i do nieproszonego gościa, który momentalnie osunął się, gdy kulka trafiła w jego ciało. Janusz szybko spojrzał na dłonie mężczyzny, lecz żadna z nich nie była metalowa. Odetchnął z ulgą i podszedł do staruszka. Wycelował. KLIK.

– Nie mamy czasu, zaraz zjawią się tu gliny – powiedział Jolanty, ubierając się pośpiesznie. – Na dole mam samochód. 

####

 

Już niebawem, czyli za jakiś czas, część II… W której historia wolno aczkolwiek nieciekawie zmierzać będzie ku końcowi. Nie tylko poznamy tam historię Jolantego, ale i w końcu dowiemy się co z tymi cholernymi numerami… A może liczbami?

 

Koniec

Komentarze

Diabelskie numery, podane w całości czyta się o wiele lepiej, a śledzenie pokręconej akcji jest znacznie łatwiejsze.

Zastanawiam się, dla czego Janusz, po przyjściu do domu, nie przebrał się? W końcu miał na sobie zasikane ubranie.

Ta wersja, mimo że poprawiona, nadal zawiera sporo usterek, a interpunkcja wciąż pozostawia bardzo wiele do życzenia. Nadal czekam na fantastykę. I, oczywiście, na ciąg dalszy. ;-)

 

miał nie­mal­że dwa metry wy­so­ko­ści… – Raczej: …miał nie­mal­że dwa metry wzrostu

 

Męż­czy­zna w sur­du­cie przy­glą­dał się przez mo­ment no­wo­przy­by­łe­mu go­ściu z na­dzie­ją, iż pęk­nie. – …no­wo ­przy­by­łe­mu go­ściowi z na­dzie­ją, iż pęk­nie.

 

Zresz­tą za­milcz zęby, stać mnie to roz­le­wam! – Nadal nie wiem co to znaczy. :-(

 

Kwa­drans póź­niej stał już pod drzwia­mi pubu, gdzie przy­sta­nął na mo­ment… – Powtórzenie.

Może: Kwa­drans póź­niej był już pod drzwia­mi pubu, gdzie zatrzymał się na mo­ment

 

iż nie ma sensu dłu­żej stać po­sta­no­wił wejść do środa.…iż nie ma sensu dłu­żej stać, po­sta­no­wił wejść do środka.

 

uni­kał wcho­dze­nia do kabin naj­bli­żej usy­tu­owa­nych drzwi… – …uni­kał wcho­dze­nia do kabin, usy­tu­owa­nych najbliżej drzwi

 

za­czął prze­cze­sy­wać kie­sze­nie. Po­wo­li, ka­wa­łek po ka­wał­ku za­czy­nał sobie wszyst­ko przy­po­mi­nać… – Powtórzenie.

Kieszenie się raczej przeszukuje.

 

lecz po­czuł iż gnie­wu wcale nie uby­wał, wręcz prze­ciw­nie. – …lecz po­czuł, iż gnie­wu wcale nie uby­wa, wręcz prze­ciw­nie.

 

W końcu nie czę­sto dawał się ob­ra­bo­wać.W końcu nieczę­sto dawał się ob­ra­bo­wać.

 

Odło­żyw­szy szkla­necz­kę, nie­mal ude­rzył nosem w mo­ni­tor… – Odstawiw­szy szkla­necz­kę, nie­mal ude­rzył nosem w mo­ni­tor

Jeśli szklankę odłożymy, jej zawartość wyleje się.

 

sta­ra­jąc się do­strzec na ekra­nie cho­ciaż­by ma­lut­ki frag­ment zie­lo­ne­go sur­du­tu. – …frag­ment zie­lo­ne­go sur­du­ta.

 

oglą­dał oży­wio­ną dys­ku­sję jaka się po­mię­dzy nimi wy­wią­za­ła… – …oglą­dał oży­wio­ną dys­ku­sję, która się po­mię­dzy nimi wy­wią­za­ła

 

– A więc to oni za­je­ba­li mi … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

iż chło­pak ma na tyle oleju w gło­wie… – …iż chło­pak ma tyle oleju w gło­wie

 

W po­miesz­cze­niu pa­no­wał pół­mrok, ustę­pu­ją­cy je­dy­nie nie­wiel­kiej prze­strze­ni oświe­tla­nej przez świa­tło prze­wró­co­nej lamp­ki biur­ko­wej… – Powtórzenie.

Może: W po­miesz­cze­niu pa­no­wał pół­mrok, ustę­pu­ją­cy je­dy­nie nie­wiel­kiej prze­strze­ni rozjaśnionej świa­tłem prze­wró­co­nej lamp­ki biur­ko­wej

 

go­ścia, który po­mi­mo kie­row­ni­cze­go sta­no­wi­ska,

w dal­szym ciągu cho­dził mając pod nosem wąs mleka wy­ssa­ne­go z cyc­ków swo­jej matki. – Zbędny enter.

 

Wra­ca­jąc do domu zo­stał zgar­nię­ty do ra­dio­wo­zu… – Raczej: Gdy wracał do domu, zo­stał zgar­nię­ty do ra­dio­wo­zu

 

 Wy­obra­zi sobie pani, że kre­tyn-bam­bosz za­pła­cił nim dla tak­sów­ka­rza.Wy­obra­zi sobie pani, że kre­tyn-bam­bosz za­pła­cił nim tak­sów­ka­rzo­wi.

Pła­ci­my komuś, nie dla kogoś.

 

Prze­je­chał dło­nią po ły­si­nie

i spoj­rzał na za­war­tość ręki. – Zbędny enter.

 

ob­li­zał usta wi­dząc nie­wiel­ki frag­ment wy­sta­ją­ce­go spod ko­szu­li sta­ni­ka… – Już ustalono, że dziewczyna ma na sobie bluzkę, nie koszulę

 

Ma­rian skoń­czyw­szy od­li­czać kwotę z ru­lo­ni­ka bank­no­tów trzy­ma­nych w kie­sze­ni podał ko­bie­cie za­pła­tę. – Raczej: Ma­rian, skoń­czyw­szy od­li­czać kwotę z ru­lo­ni­ka bank­no­tów wyjętych z kie­sze­ni, podał ko­bie­cie za­pła­tę.

Bo chyba nie odliczał banknotów, nie wyjąwszy rulonika z kieszeni.

 

 Te stare, zmarsz­czo­ne chuj­ki tup­ta­li przed sie­bie… – Te stare, zmarsz­czo­ne chuj­ki tuptały przed sie­bie

 

po­kie­ro­wał parę sta­rusz­ków, by za­wró­ci­li z po­wro­tem. – Masło maślane.

Może: …po­kie­ro­wał parę sta­rusz­ków, by za­wró­ci­li/ wrócili do pokoju.

 

Praw­dę po­wie­dziaw­szy owo fatum po­wo­do­wa­ły nie­prze­my­śla­ne i po­chop­ne de­cy­zje… –Nie wydaje mi się, by czyjeś decyzje miały wpływ na fatum.

Za SJP: fatum  «siła wyznaczająca bieg wydarzeń»

 

Wąt­pił w ich traf­ność acz­kol­wiek nic nie tra­cił ob­sta­wia­jąc je pod­czas naj­bliż­sze­go lo­so­wa­nia. Gdyby jed­nak oka­za­ły się one traf­ne… – Powtórzenie.

 

Da­mian na­chy­lił się wcho­dząc do ob­skur­ne­go baru na­zwa­ne­go sub­tel­nie „Me­li­ną”. – Nad czym się nachylił?

 

 Jo­lan­ty brzmiał na kogoś znu­dzo­ne­go oglą­da­niem mo­ty­li… – Nie można brzmieć na kogoś.

 

Jo­lan­ty nie my­śląc długo uniósł broń i do nie­pro­szo­ne­go go­ścia, który mo­men­tal­nie osu­nął się, gdy kulka tra­fi­ła w jego ciało. – Czy tu miało być: Jo­lan­ty, nie my­śląc długo, uniósł broń i strzelił do nie­pro­szo­ne­go go­ścia, który mo­men­tal­nie osu­nął się, gdy kulka tra­fi­ła w jego ciało.

Skąd Jolanty miał broń?

Mea culpa… Jolanty (pewnie urażony za małą ilością swego imienia w tekście) wtrącił się w miejsce Janusza… A Janusz, no cóż… Zapomniał (opcja bardziej prawdopodobna aczkolwiek odnosząca się do Autora) albo zostało to pominięte jak w międzyczasie się przebrał (opcja druga, mniej prawdopodobna)… W ramach rekompensaty, jako przedsmak zdradzę, że już niedługo <SPOILER> w drugiej części, w głównej mierze skoncentrowanej na przeszłości Jolantego pojawią się zombie, wilkołaki i biseksualne smoki ze słabością do likieru advocaat :P  

 I tak, interpunkcja pomimo wszelkich starań i miliona prób nie jest moją mocną stroną – sam nie wiem dlaczego – dlatego też ilekroć bym nie poprawiał, zostają babole. Jednym rozwiązaniem byłoby pisanie zdań prostych z ryzykownym przecinkiem gdzieś pośrodku. 

Przerażająco brzmi upodobanie smoków do likieru, a wzmianka, że preferują akurat zawiesisty, jajeczny syrop, zapowiada horror. ;-)

Nowa Fantastyka