- Opowiadanie: midadrew - Kraj moich ludzi (drugi fragment)

Kraj moich ludzi (drugi fragment)

Oceny

Kraj moich ludzi (drugi fragment)

Rozsiedli się na szynach w tej głuchej przestrzeni. Dym z ogniska zlewał się we mgle w gęstą, szarą masę. Niemy pisał przypatrując się z zadowoleniem skwierczącym na ogniu szczurom.

[Moi ludzie jedzą ludzi, nie chcą tego robić]

Wyrwał kartkę, pokazał i rzucił w ogień. Na następnej, jakby dla emfazy, napisał tylko jedno słowo.

[MUSZĄ]

[Inaczej znikną]

Westchnął, gestem ręki wskazał rozciągającą się na południe krainę.

[Dlatego w kraju moich ludzi zabijasz kierowany wyłącznie głodem. Tak jak ty zrobisz to ze sczurami, żebym mógł zapisać, że tak zrobiłeś]

Na odwrocie widniały słowa, od których Ośmiu Palcom żołądek podszedł do gardła.

[Nie martw się, smakują jak człowiek kurczak]

Niemy wyjął skórzany notes.

[To jest twój paszport, rozumiesz? Zapisana jest w nim natura ludzka. Twoja.]

[Tak jak w twoim kraju, tak w moim niebezpieczeństwo będzie groziło ci jedynie ze strony osób niezrównoważonych]

Zastanowił się chwilę i dopisał na odwrocie.

[Jeżeli w paszporcie wszystko się będzie zgadzało]

Ogień zasyczał z dezaprobatą gdy Osiem Palców weń splunął.

– W moim kraju uważamy, że tutaj wszyscy jesteście niezrównoważeni.

[Nawet ja?]

– W szczególności ty – powiedział po czym wyjął szczury znad ogniska, stwierdzając, że nigdy nie będą w y s t a r c z a j ą c o dopieczone.

 

– Czy mógłbym cię przekupić? Zaoferować ci kilka palców za dobre słowo w moim ‘paszporcie’?

[Nie, nie twoje palce o tobie świadczą, lecz twoje uczynki]

Wyrwał kartkę i napisał na odwrocie.

[To nie byłoby fair]

Niemy uśmiechnął się szeroko i jego wiejąca pustką jama ustna, zdawała się być otworem do innego świata.

 

 

Szli gęsiego po torach, w milczeniu, opleceni malarycznymi wyziewami z bagnisk. Ośmiu Palcom zdawało się, że dochodzi go z dołu delikatne brzęczenie. W wyobraźni zobaczył jak wagon pełen zeschłych trupów rusza ich śladem z wesołym, rytmicznym ‘ta ta tata, ta ta tata’.

Niemy zatrzymał się, wyjął notes i napisał.

[Chcę ci coś pokazać]

Zeszli z torów w gęsty, brzozowy las. We mgle białe pnie drzew zlewały się w jedno i widzieli jedynie unoszące się w powietrzu rozgałęzione korony. Mgła była ciszą i cisza była mgłą. Obie te rzeczy można było krajać nożem i dzielić na części. W pewnym momencie niemy przykucnął i gdy Osiem Palców się do niego zbliżył z białej ciemności wyłonił się gulgoczący korpus uwieńczony głową bez nosa, uszu i ust.

[Banita]

Napisał niemy.

– Co t o jest?

[Banita]

Wyciągnął z kieszeni drugi palec i wcisnął Banicie w zęby. Następnie, jak się Ośmiu Palcom zdawało, na migi życzył lężącemu ochłapowi smacznego.

[Został wygnany z kraju moich ludzi, ponieważ ukradł ranczerowi bydło rozpłodowe]

– Bydło rozpłodowe… czy tym jest moja…?

Niemy skinął głową.

[Nie martw się, to był inny czas i inne ranczo]

– Pokazujesz TO każdemu, którego przeprowadasz?

[Chcę żebyście wiedzieli, że nie ma tu miejsca dla Niezrównoważonych]

– Czemu to karmisz?

[Ponoć pobyt w piekle za grzechy jest wieczny. Dopóki jemy jesteśmy nieśmiertelni, wiedziałeś o tym? Czy wiesz ile on ma lat?]

Z dołu dobiegł ich zduszony gulgot, a cierpienie jakie wyrażał dałoby się policzyć w dekadach.

[Jest stary, jak stary jest kraj moich ludzi]

 

W dal mknęły wstęgi szyn, pomiędzy nimi sterty pogniecionych kartek, świadectwo odbytych tu rozmów, bądź monologów. Białe kości rozrzucone po obu stronach nasypu. Żuchwy, miednice, żebra, kręgi lędźwiowe. Brzozowy las zdawał się wyrastać z tych kości.

Osiem palców podniósł jedną z pożółkłych karteczek.

[Biała mgła, białe kości, białe brzozy i śmierć jest biała, a życie różowe ale tylko w kolorze]

– To twoje?

Niemy pokręcił głową.

Charakter pisma był jednak taki sam i Osiem Palców wiedział, że kłamał.

 

Mgła rozrzedziła się.

Minęli ślepe semafory. Zwrotnicę. Wspięli się na betonowy podest przystanku. Zmurszałe drewno jedynej ławki wyglądało jakby ktoś starał się je wzmocnić drutem i dał sobie spokój w połowie roboty. Z pomiędzy szyn i nasypu zniknęły kartki i kości, ich miejsce zajął świeży i miałki jak piasek żwir.

Niemy wskazał na ławkę, usiedli.

[Czekamy]

– Na co?

[Czekamy]

Czekali.

Osiem Palców wyjął zdjęcie ukochanej, spoglądając na nie uczuł tęsknotę pulsującego żywą, gorącą krwią kochającego serca.

[Nigdy więcej]

– Co?

[Nic, tak tylko mi się napisało]

– Tak tylko ci się napisało.

Niemy skinął głową.

[Tak tylko]

 

Nadjechała drezyna rowerowa z dwoma siodełkami i ławeczką, na jednym z nich siedział uśmiechnięty szeroko, szczerbaty mężczyzna.

– Fajno, fajno, macie kurzajki, bom nie kurzył już od miesięcy, musicie mieć, bo inaczej zmykam, nie? Ulatniam się.

– On mówi? – zapytał Osiem Palców

Niemy uśmiechnął się i bez odpowiedzi rozsiadł się na ławce pomiędzy siodełkami.

– Ja mówię, a co, coś nie gra? Za dużo z tym trepem przebywałeś i już ci się wydaje, że tylko karteczki to, karteczki tamto?

[To jest dróżnik przestrzeni pomiędzy granicą i pierwszym miastem]

– Jestem Wawera i trzymam tę stacyjkę i te tory w dobrym stanie, a trepy są zadowolone.

-Trepy?

[To moi ludzie, daj mu papierosy]

Osiem Palców sięgnął do plecaka, z którego wyjął tytoń i bibułki. Wawera oblizał spierzchnięte usta, skręcił sobie fajkę, zapalił i dymem z pierwszego zaciągnięcia zgasił płomień na końcu papierosa. Machnął ręką i powiedział.

– Normalnie nic bym od ciebie nie brał, bo jesteś swój, a ja ciągle tylko wśród trepów. Trepy nie zasadzą nigdzie tytoniu, bo nie chcą robić nic po próżnicy, nie? Piszą, Wawera, po co nam tytoń? Dałbyś lepiej pośladek. Ale traktują mnie dobrze, żonę i córkę im dałem żeby jedzenie rodziły to są zadowolone, nie? I nawet dali mi wyłączność na zapładnianie ich, więc co będę strzępił język na narzekanie, jak jest dobrze.

[Daj mu alkohol]

-Macie bimber? Za bimber to ja bym was na ziemie popielne zabrał i z powrotem, bo trepy piszą, Wawera po co nam alkohol? Lepiej nam daj pośladek.

Osiem Palców wyjął butelkę.

– Może zostawię coś dla żony, bo ciągle tylko mówi, Wawera już mnie to wszystko zabrzydło, weź co od pasażerów z kraju naszych ludzi, i się zawsze po tym rozmarzy myśląc o naszym czarniutkim kraju, mówi, tu wszystko takie bielutkie: kości, mgła, a tam tak czarno, przyjemnie, swojsko. Daję jej aby usta zamoczyła, bo jak dziecko straci to co trepom po takiej? Miałem jeszcze jedną córkę i tylko wciąż męłła ozorem, tatuś ja tak nie potrafię i ciągle tylko, że nie potrafi – poroniła i ją zjedli, raz, dwa. Przynieśli mi potem worek z jej bielutkimi kosteczkami i piszą, Wawera spal te kości, rozrzuć po polu, co zasadzisz będzie lepiej rosło, to żonka i córeczka będą lepiej jadły i my będziemy lepiej jedli…

Uśmiechnął się do swoich wspomnień.

– … a te kosteczki chrzęściły tak milutko, jakby córeńka sama mi przez to chrzęszczenie mówiła, że chce być po tym polu rozsypana – wyjął z kieszeni garść zębów – o, zobacz pan, zachowałem sobie, przerzucę z ręki do ręki i tak samo milutko chrzęszczą.

Wskazał na miejsce obok swojego.

– Siądnij se pan na siodełku, wygodne, miękkie, raz, dwa będziemy na miejscu, tylko przestawmy drezynkę. Nazwałem ją Renia, ładnie, nie? Bo ładniuchna jest ta drezynka. Renatka kochana. Czytałem w imienniku, że Renata zna się na wielu rzeczach, no i ta moja drezynka też wiele potrafi, na północ pojedzie i na południe.

Chwycili ją we troje, przestawili, rozsiedli się na swoich miejscach.

– Skąd się tu wziąłeś? – zapytał Osiem Palców

– Przeprawiałem się bez przewodnika z rodzinką przez krainę trepów, bo zrobiłem tam, w naszym czerniutkim kraju coś czego nie powinienem, ale po co o tym mówić. Czyja wina? Moja, jego, jej? Dawne dzieje. Przy granicy natrafiliśmy na obszarpanych ludzi ze sztucerami i wiatrówkami, myślałem, że trepy ale one wystawiły języki i jak nie zrobią „prrrrr” tymi jęzkami i wybuchają śmiechem.

– Nie kanibale, miarkuję żeście się o mało nie posrali? – zapytał Osiem Palców

– Posralim się, a jakże, ale zważ, że nie ze strachu.

Niemy siedział na ławce uśmiechając się jakby do siebie.

– Nie ze strachu?

– Podpatrzyłżem u starego piedziela z mojego obozu, co to się raz tak zesrał, gdy go jakieś młode trepy dorwały na łapance, że go zostawiły. Potem przywlókł się po niego taki, co to już mu nosa choroba zabrała; jak ktoś ma pecha to i w drewnianym kościele mu cegła na łeb spadnie, jak to mówią, nie?

Westchnął, skręcił nowego papierosa i wsadził w szczelinę po zębie by wygodniej mu było gestykulować. Odkręcił butelkę i tą samą drogą wlał w siebie zawartość; jakby te ubytki tylko po to były: dym i alkohol.

-Jakżeśmy zmiarkowali, że połowa z nich jeszcze nie zniknęła na tyle, coby wpierdzielać gówno, sami się żeśmy wysmarowali po czoło. A jak nas swoi przydybali to trza się było posrać coby żony i córek nie zgwałciły mendy. Najmądrzejszy nie jestem ale swoje wiem i nawet w takim świecie ludzie mają jakieś granice.

Niemy zaniósł się zduszonym bulgotem, co Osiem Palców wziął za wybuch śmiechu.

Wawera zwrócił się do Niemego.

– A paszporcik kolegi jak? Wszystko gra? Bo mój jest bielutki jak ząbki dziewicy, czyściutki jak łza, żadnej skazy.

Niemy skinął głową, pokazał coś na migi dróżnikowi.

– No jak gra to gra, aż milutko przewozić takiego z czyściutkim paszporcikiem, bo się trepy nie będą rzucać, że biere czarniutkich, nie? Fajno, fajno. Czarnych nie ma co brać, chyba, że związać i na wyżerkę dla trepów, nie? Kiedyś brałem takich ukradkiem, bo mówią, Wawera, zobacz, mamy tytoń, gorzałę, no zupełnie jak ty, tylko ty czyściutki, a oni czarni jak noc. Parę lat temu takich podwiozłem, bo chcieli pod samo miasto, wyskoczyli na milę przed, no i następnego dnia przychodzą do mnie trepy i pytają, Wawera, nie wiozłeś jakichś czarnych wczoraj? Klnę się na boga, że nie, a serce rozpycha mi się w gardle. Powiedzieli mi, że czarni zerżnęli i zarżnęli trzy sztuki bydła ostatniej nocy i jeszcze wyrwali tym kobietom wszystkie zęby. Trepy stali tak dookoła mnie, kiwają głowami i piszą, Wawera, to mogła być twoja córeczka, twoja żona, Wawera, czarniutcy to już nie twoi, jesteś bialutki, nie wóź. A ja zaś, że nie ja, a oni dalej tylko kiwają tymi głowami i piszą, że oni się nie gniewają, że złapali czarnych i ranczer jest zadowolony, bo by zabite bydło tyle mięsa nie narodziło, co ma z tych czterech.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam całość. Co do treści – nie będę się wypowiadać, jako, że to fragment. Napisane, wydaje mi się, przyzwoicie, żadnych większych błędów nie zauważyłam.

Z miłości dla dyżurnych proponowałabym, Autorze, abyś połączył wszystkie fragmenty i opublikował jako całość. Łatwiej się będzie czytać i łatwiej komentować.

Hmm... Dlaczego?

Czytanie tych bzdur, to strata czasu. Pozdrowienia.

Przeczytałam oba fragmenty i czekam resztę, ale w całości, a nie pokawałkowaną jak człowiek, co musi zapłacić zombie ;-)

Ryszardzie, dzięki za poświęcony/zmarnowany czas.

Przykro mi, Midadrew, ale po przeczytaniu drugiego fragmentu całkowicie straciłam ochotę na lekturę ewentualnego całego opowiadania. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wyczuwam, ku czemu zmierzasz, Autorze. Dostrzegam jakąś nowy zamysł w przedstawianiu odmiennego od typowego świata zombie, ale – i na tym polega problem, mój, oczywiście – za mało jeszcze  z jednej strony dowiaduję się o tym świecie, z drugiej natomiast strony sposób prezentacji, styl, nie odpowiada mi do tego stopnia, że ciekawość diabli biorą. Efekt końcowy jak u regulatorów

Nowa Fantastyka