„Ostateczne połączenie nastąpi we śnie” – tak brzmiały ostatnie słowa przedstawiciela starej rasy podczas naszej rozmowy. Od tego momentu, każdego dnia z utęsknieniem wyczekiwałem nadejścia wieczoru, a co za tym idzie, tej jednej chwili, w której kładę się do łóżka, zamykam oczy i zasypiam. Natomiast każdego ranka budziłem się wypoczęty, aczkolwiek wielce rozczarowany faktem, iż znów nic nie śniłem. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego stara rasa tak ociąga się z wypełnieniem swego proroctwa, a mego przeznaczenia. Długo kazano mi więc czekać na ten zaszczyt, bowiem zapowiedziany sen przyszedł dopiero po stu trzydziestu siedmiu dniach.
Nie zdarzyło się to nocą, ani nawet wieczorem. Nie pamiętam dokładnie, co wówczas robiłem, ale nagle ogarnęło mnie potworne zmęczenie. W jednej chwili osunąłem się na ziemię, a w następnej unosiłem w powietrzu. Me ciało zdawało się lekkie, a mimo to nie potrafiłem się ruszyć. Poczułem delikatne szarpnięcie, jakby coś pociągnęło mnie za kołnierz koszuli. Wtedy zacząłem się przemieszczać. Początkowo powoli, aby po krótkim czasie rozpędzić się do prędkości, która nie jest osiągalna przez żaden znany nam środek transportu.
Dopiero po chwili udało mi się otworzyć oczy. Wznosiłem się. Ujrzałem dom, w którym mieszkałem, a który teraz szybko malał w dole, aby po chwili zlać się z otaczającymi go budynkami w małą plamkę. Miasto, prowincja, kraj, kontynenty, a następnie cała Ziemia zniknęły mi z oczu. Zastąpiła je bezgraniczna, zimna czerń kosmosu. Czułem się przez nią przytłoczony, ale nie obawiałem się jej. Podświadomie wiedziałem, że jestem bezpieczny. Siła, która mnie przyciągała, nie miała zamiaru mnie tu zostawiać. Spokojnie więc błądziłem wzrokiem w poszukiwaniu gwiazd. Bezskutecznie jednak. Nie dostrzegłem ani jednej.
Nie mam pojęcia, jak długo trwała ta podróż, ale pamiętam, że pod jej koniec zauważyłem mały, jasny punkt, jakby światełko na końcu tunelu. Szybko zaczął się rozrastać. Z każdą sekundą – o ile czas płynął tu normalnie – stawał się coraz większy. Rósł, rósł i rósł, aż w końcu eksplodował oślepiającym blaskiem. Wówczas straciłem przytomność.
Gdy się ocknąłem, leżałem w wodzie. Szybko poderwałem się na równe nogi i z ogromnym zdziwieniem stwierdziłem, że ubranie mam zupełnie suche. Pewnie rozmyślałbym dłużej nad tą kwestią, gdyby nie fakt, że świat, w którym się znalazłem, zafascynował mnie jeszcze bardziej. Niebo było bardzo ciemne, żeby nie powiedzieć czarne. Migotały na nim złociste punkciki, jednak nie mogłem rozpoznać żadnej znanej mi konstatacji. W przekonaniu, że nie znajduję się już na Ziemi, utwierdzał mnie również księżyc. Wielki oraz czerwonawy.
Woda sięgała mi do kostek i była krystalicznie czysta. Bez trudu widziałem skaliste dno. Zbiornik rozciągał się po horyzont we wszystkie strony. W oddali udało mi się co prawda dopatrzeć kilka wysepek wyglądających jak ogromne, poskręcane drzewa, ale były zbyt daleko, aby określić, czym tak naprawdę są.
Kilkanaście razy rozejrzałem się dookoła, lecz nie dostrzegłem czegokolwiek, co mogło być celem mojego przybycia. Coś podpowiadało mi, że nie mogę już dłużej czekać i kiedy powoli ogarniała mnie panika, ujrzałem spadającą gwiazdę. Mknęła po nieboskłonie w oczekiwaniu na swój koniec. Niby nic nadzwyczajnego, ale gdy śledziłem tor jej lotu, zaobserwowałem dziwaczne zjawisko. Było nim jej odbicie, ale nie w tafli wody, jak można by się tego spodziewać, lecz po prostu w powietrzu. Ponadto nie było to jedno odbicie, a dwa. Wytężyłem więc wzrok, aby jak najlepiej przyjrzeć się temu tajemniczemu miejscu, i dopiero wtedy udało mi się zauważyć coś na pozór niedostrzegalnego. Im dłużej wpatrywałem się w to dziwo, tym więcej niedoskonałości odnajdywałem w jego kamuflażu oraz zachodziłem w głowę, jakim cudem nie zauważyłem tego wcześniej.
Ruszyłem szybkim krokiem, a po chwili zacząłem biec. Biegłem jak szalony, szybko zmniejszając dystans między mną, a obiektem mego przeznaczenia i pewnie nie zatrzymałbym się wcale, gdyby nagle nie wyrosła przede mną potężna, szarawa wyspa. Była dwukrotnie wyższa ode mnie, wyłoniła się gwałtownie, a mimo to nie wywołała nawet najmniejszy zmarszczki na powierzchni zbiornika. Spojrzałem w górę i ujrzałem, jak z samego szczytu wyspy trysnęła fontanna wody, która później opadła w kroplach niczym deszcz. Zdarzenie to nie trwało długo, a po wszystkim, jak gdyby nigdy nic, twór zaczął ponownie się zanurzać. Gdy zniknął całkowicie, chciałem wznowić bieg, lecz nim zdążyłem choćby ruszyć nogą, z wody wyłonił się potężny ogon. Dopiero wówczas dotarło do mnie, z czym tak naprawdę mam do czynienia. Szybko skierowałem wzrok w dół, nie mogąc uwierzyć, że takowe stworzenie jest w stanie żyć w takich płyciznach.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy uświadomiłem sobie, że pode mną rozciągają się bezkresne tonie, w których na próżno szukać było dna. Jedyne, co zdołałem dostrzec, to moje nogi nadal zanurzone po kostki oraz gromadę potężnych cielsk pływających pod moimi stopami. Większość przypominała wieloryby oraz płaszczki, niestety nie wszystkie. Były też inne, bezkształtne, mackowate i tak szkaradne, że na samo wspomnienie o nich przechodzą mnie ciarki. Do dziś dziękuje losowi, że to nie jedno z nich wynurzył się przede mną podczas tego snu, albowiem z całą pewnością postradałbym zmysły. Dopiero po połączeniu zdołałem odnaleźć znikome informacji na temat tych plugastw, jakimi zapewne były.
Końcowy etap drogi pokonałem ostrożnie, jednakże żadne ze stworzeń już mi nie przeszkodziło. Wreszcie dotarłem do celu i mogłem ze spokojem stanąć u podnóży monumentalnej piramidy. W jej lustrzanych ścianach dostrzegłem swoje obicie. Nieco zgarbionego, zmęczonego życiem mężczyznę w podeszłym wieku. Siwe włosy, wyglądające na dłuższe niż były w rzeczywistości, opadały spokojnie na ramiona i czoło. Wyglądał marnie, lecz na pomarszczonej twarzy malował się uśmiech, a w oczach, kryjących się za szkłami okularów, dostrzegałem błysk. Tak, byłem wówczas naprawdę szczęśliwy. To właśnie wtedy dotarło do mnie, że wszystkie zorganizowane przeze mnie wyprawy miały sens. Podróże do najdzikszych i najbardziej zakazanych rejonów Afryki, Ameryki Południowej czy Azji opłaciły się. Lata poszukiwań, prowadzenia wykopalisk i badań archeologicznych nareszcie przyniosły rezultat.
Dotknąłem jednolitej ściany imponującej budowli, a gdy to uczyniłem ta rozsunęła się na boki, tworząc coś na wzór małych, prostokątnych drzwi. Nagły i silny powiew, który wyzionął z otworu, sprawił, iż musiałem zrobić krok w tył, a towarzyszący mu odór, przyprawił mnie o mdłości. Nie trwało to jednak długo, więc po chwili mogłem bez problemów wejść do środka. Wejście zamknęło się za mną.
Ruszyłem ciemnym, wąskim korytarzem. Moja dłoń przez cały czas przylegała do ściany, która była gładka i ciepła, ale co dziwniejsze zdawała się pulsować regularnym rytmem. Korytarz szybko doprowadził mnie do pierwszej sali. Posiadała dobrze mi znany kształt sześcianu. Nie miałem wątpliwości, że jest dokładnym odwzorowaniem jednej z komnat, które odwiedziłem, penetrując zapomniane ruiny w amazońskiej dżungli. Nawet płaskorzeźby przedstawiające ludzi czczących tajemniczy oktaedr były identyczne. To właśnie po tamtej podróży zacząłem miewać sny, w których odwiedzali mnie przedstawiciele starej rasy.
Marsz po wnętrzu lustrzanej piramidy okazał się swoistą podróżą w czasie, podczas której natrafiałem na pomieszczenia będące dokładnymi odwzorowaniami komnat z dawnych ziemskich budowli poznanych przeze mnie w minionych latach. Odwiedziłem je już kiedyś i teraz znów miałem ku temu okazję. Jeszcze raz przyglądałem się wszystkim płaskorzeźbom oraz malunkom. Przedstawiały różnorodne sytuacje. Od codziennych obowiązków poprzez polowania i obrzędy religijne aż do okutych rzezi i orgii. Wszystkie miały natomiast jedną cechę wspólną. Tajemniczy oktaedr. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czym on jest. Pamiętałem jedynie, że podczas moich badań odkryłem, iż tylko jeden lud zamieszkujący wschodnie Indie nadał mu nazwę. Nazywali go kamieniem poznania.
Wiele razy pytałem przedstawicieli starej rasy, czym jest kamień poznania, ale nigdy nie otrzymałem jednoznacznej odpowiedzi. Mówiono mi tylko, że to źródło wiecznej wiedzy i siły oraz, że to dzięki niemu dojdzie do połączenia. Pytając o połączanie natomiast, informowano mnie, że połączę się z istotą, która w wierzeniach starej rasy uważana jest za bóstwo. Wielokrotnie pytałem: „Dlaczego ja?”. Odpowiadano, że tylko istota o ogromnej chęci poznania może stać się nośnikiem wiedzy pradawnego bóstwa i jego fizyczną powłoką. Wiele też razy zastanawiałem się, dlaczego wyraziłem na to zgodę? Czy to chęć objęcia w posiadanie niespotykanej dotąd potęgi? A może przemówiła do mnie groźba zagłady wszechświata, o której wspominała stara rasa, a której zapobiec mogło tyko pradawne bóstwo w fizycznym ciele? Być może jedno i drugie, a być może coś całkowicie odmiennego. Wtedy nie potrafiłem udzielić odpowiedzi na to pytanie i teraz również tego nie potrafię.
Zbliżałem się do końca kolejnego już korytarza. Przede mną znajdowało się osiemnaste pomieszczenie i ciekaw byłem, którą podróż teraz będzie mi dane powspominać. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy stanąłem u wylotu tunelu, a mym oczom ukazało się bezkształtne lustrzane wnętrze. Ściany falowały niczym morskie fale, niektóre ich elementy wiły się, a jeszcze inne zdawały się przenikać między sobą. Początkowo poczułem zawroty głowy i lekko się zachwiałem. Oparłem się o równą ścianę tunelu, aby złapać równowagę oraz nieco odetchnąć. Powoli dochodziłem do siebie, przyzwyczajając wzrok do dziwacznego wyglądu pomieszczenia. Po dokładnych oględzinach uświadomiłem sobie, że w samym środku unosi się oktaedr – kamień poznania. Podobnie jak ściany wykonany był z lustrzanej substancji, przez co nie dostrzegłem go od razu. Nie miałem już wątpliwości. Dotarłem do ostatniej komnaty.
Gdy postanowiłem zrobić krok naprzód pochwyciła mnie ta sama siła, dzięki której opuściłem Ziemię. Uniosła mnie i zaczęła ciągnąć w stronę kamienia poznania. Zatrzymałem się tuż przed nim i wtem poczułem bijące od niego ciepło. Byłem wielce podekscytowany. Przyglądałem się z wielką uwagą jego gładko wyszlifowanej powierzchni oraz regularnym kształtom. Tak bardzo zafascynowała mnie geometria tego mitycznego obiektu, iż minęło dobre parę minut, nim uświadomiłem sobie, że w lustrzanych bokach brakuje mego odbicia. Kątem oka, co i tak kosztowało mnie wiele wysiłku, ponieważ pragnąłem już nigdy nie odrywać wzroku od oktaedru, zerknąłem w stronę ścian pomieszczenia. Musiałem sprawdzić, czy w nich również brakuje mego odbicia. To, co ujrzałem, przesunęło moje dotychczasowe niepokoje na dalszy plan.
W pomieszczeniu znajdowały się inne istoty. Pięcioro niskich i pokracznych stworzeń niespostrzeżenie dostało się do wnętrza komnaty, a ja nie miałem pojęcia, jak tego dokonały. Nie odczuwałem jednak strachu, bardziej coś, co można by w przybliżeniu nazwać odrazą. Mieli na sobie jak najbardziej ludzkie ubrania, lecz były one zupełnie niedopasowane do ich niewymiarowych ciał. Z jednej strony wyglądało to komicznie, z drugiej natomiast napawało niepokojem. Tak oto ukazali mi się przedstawiciele starej rasy. Nigdy wcześniej ich nie widziałem, gdyż w snach zawsze objawiali się jako głos dochodzący zewsząd, a mimo to nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości. Przebranie zapewne służyć miało temu, abym w ich obecności czuł się bardziej komfortowo. Raczej na niedużo się to zdało, lecz najgorsze i tak były ich twarze. Stateczne, pozbawione wyrazu i jakichkolwiek emocji. Wyglądały jak marne, woskowe maski i co najwyżej mogły przywołać na myśl różnego rodzaju szkaradztwa, aniżeli wzbudzić sympatię.
Szybko zapomniałem o towarzystwie, gdyż lewitująca przede mną bryła zdawała się bardziej kusząca i tajemnicza. Nie mogąc się już dłużej opierać pragnieniu zbliżenia, położyłem ręce na oktaedrze. Był gorący, parzył mnie, a mimo to poczułem się niesamowicie odprężony. Dodatkowo pulsował i dopiero po chwili zorientowałem się, że jego rytm zsynchronizował się z rytmem bicia mojego serca. Zaczęło się.
Wówczas po raz pierwszy odniosłem wrażenie, jakoby kamień poznania był żywą istotą, a kiedy lustrzana powłoka zaczęła przelewać się ma moje dłonie i usłyszałem jego myśli, tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu. Nieznana substancja powoli oblewała kolejne fragmenty mego ciała, a ja czułem, jak przez mój umysł przepływał mi nieprawdopodobny strumień wiedzy. Doznałem oświecenia. Dowiedziałem się, kim są przedstawiciele starej rasy. Czym jest ich pradawne bóstwo oraz jakie bezduszne i plugawe istoty zamieszkują nieodkryte jeszcze, paskudne części wszechświata.
Nim się obejrzałem, zostałem wzięty w posiadanie przez kamień poznania. Stałem się nim, a on stał się mną. Pamiętam jeszcze tylko, że nagle zrobiło mi się ciepło i przyjemnie. Później straciłem przytomność.
Ocknąłem się w miejskim szpitalu. Sanitariusze poinformowali mnie, że zostałem znaleziony przez gosposię. Nie potrafiła mnie ocucić, więc niezwłocznie wezwała lekarzy. Trzy dni znajdowałem się w stanie podobnym do śpiączki, lecz doktorzy do dziś spierają się o to, co tak naprawdę mi dolegało. Po kilku dniach obserwacji zostałem wypisany na własne życzenie. Od tego czasu minął już miesiąc. Nie wiem, jak długo pozostanę jeszcze na Ziemi. Kamień poznania dogłębnie wniknął w mój organizm i powoli zmieniam się w pradawne bóstwo starej rasy, tak jak mi to przepowiedziano. Czasami budzę się i widzę, że moja rękę lub noga pokryte są tą dziwaczną, lustrzaną substancją. To mija, ale za każdym razem trwa dłużej i wymaga ode mnie coraz większego skupienia. Nie ulega wątpliwości, że pewnego ranka obudzę się kimś zupełnie innym. Nie będę już sobą, lecz Metronem, bo takie imię nosi to bóstwo. Czuję jego myśli w swojej głowie. Jest potężny, więc kwestią czasu jest przejęcie przez niego kontroli. Nie boje się tego, bo nie wyczuwam w nim ani trochę zła. Dobra niestety też nie. Tylko zimne wyrachowanie. Zrobi to, co będzie musiał. Mam tylko nadzieję, że gdy już wykona powierzone mu zadanie, pozwoli mi chociaż na krótki czas powrócić na Ziemię.
a ninawet wieczorem. – coś Ci spacja nie w tym miejscu wskoczyła
że nie znajduje się już na Ziemi, – znajdujĘ
Uniosła mnie i zaczęło ciągnąć – zaczęła
Raczej na niedużo się to zdało, l – raczej powinno być: nie na wiele
jakie bezduszne i plugawe istoty zamieszkują nieodkryte jeszcze, paskudne części wszechświata. – a czemuż to kamień poznania tak określa inne istoty? Raczej powinien pozostać zimny i wyrachowany, jak napisałeś dalej.
Cóż, przeczytałam. Jakąś tam wizję stworzyłeś, ale dość nudno mi się brnęło przez ten blok wizji i opisów. Jakoś nie poczułam ekscytacji tym, że podróżowałeś gdzieś tam w poszukiwaniu kamienia poznania.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Czytanie opisów cudzych sennych rojeń i doznań nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Przykro mi to mówić, ale Kamień poznania także mnie nie zainteresował.
…nie wywołała nawet najmniejszy zmarszczki na powierzchni zbiornika. – …nie wywołała nawet najmniejszej zmarszczki na powierzchni zbiornika.
Do dziś dziękuje losowi, że to nie jedno z nich wynurzył się przede mną podczas tego snu… – Literówka.
Od codziennych obowiązków poprzez polowania i obrzędy religijne aż do okutych rzezi i orgii. – Co to znaczy, że rzezie i orgie są okute?
Pytając o połączanie natomiast… – Literówka.
Oparłem się o równą ścianę tunelu, aby złapać równowagę… – Nie brzmi to najlepiej.
…odniosłem wrażenie, jakoby kamień poznania był żywą istotą… – …odniosłem wrażenie, jakby kamień poznania był żywą istotą…
Sprawdź w słowniku znaczenie słów jakby i jakoby.
…lustrzana powłoka zaczęła przelewać się ma moje dłonie… – Literówka.
Nieznana substancja powoli oblewała kolejne fragmenty mego ciała, a ja czułem, jak przez mój umysł przepływał mi nieprawdopodobny strumień wiedzy. – Nadmiar zaimków.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mnie również nie porwało. Chyba za niski współczynnik zdarzeń do znaków. Btw, 14 tysięcy to raczej za dużo na szort.
Początkowo powoli, aby po krótkim czasie rozpędzić się do prędkości, która nie jest osiągalna przez żaden znany nam środek transportu.
I przyspieszenie go nie zabiło?
Niebo było bardzo ciemne, żeby nie powiedzieć czarne. Migotały na nim złociste punkciki, jednak nie mogłem rozpoznać żadnej znanej mi konstatacji.
Na pewno konstatacji? W innych miejscach też czasem miałam wrażenie, że nie tego słowa zamierzałeś użyć.
Do dziś dziękuje losowi, że to nie jedno z nich wynurzył się przede mną podczas tego snu,
Reg napisała, że literówka, a ja tu widzę dwie.
Babska logika rządzi!
Takie sobie to opowiadanko. Po dobrnięciu (patrz komentarze Koleżanek) do końca budzi tylko jedną refleksję: wyczerpany potencjał starej rasy sprawił, że zamknięte w Kamieniu Poznania prastare bóstwo musiało poszukać nowego nosiciela. Pytanie tylko, czy nie mogło się bez niego obejść. Powiedzmy, że nie mogło, bo chodzi nie o sam powrót Metrona, lecz wskrzeszenie niegdysiejszej wiary.
Ja niestety nie dotarłem do końca, gdzieś w połowie (w najlepszym razie) zaprzestałem dalszego czytania. Wybaczcie.
Przeczytałem, o czym autor chyba wie :)
Pomysł mógł być lepiej zrealizowany. Niestety opisy i praktycznie brak akcji spalił pomysł. Gdyby tylko chciało Ci się wprowadzić dialogi i trochę akcji, a główny bohater zyskałby bardziej barwny charakter, to mogłoby być ciekawie. A tak przeczytałam tylko dlatego, żeby odbębnić dyżur. Sporo masz w tekście literówek.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Przeczytałem i zapomniałem. Tak naprawdę nie wiem co komentuję. Więcej akcji, więcej gadania (oczywiście nie o byle czym) i było by lepiej.
F.S