- Opowiadanie: klm89 - Kamień poznania

Kamień poznania

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kamień poznania

„Osta­tecz­ne po­łą­cze­nie na­stą­pi we śnie” – tak brzmia­ły ostat­nie słowa przed­sta­wi­cie­la sta­rej rasy pod­czas na­szej roz­mo­wy. Od tego mo­men­tu, każ­de­go dnia z utę­sk­nie­niem wy­cze­ki­wa­łem na­dej­ścia wie­czo­ru, a co za tym idzie, tej jed­nej chwi­li, w któ­rej kładę się do łóżka, za­my­kam oczy i za­sy­piam. Na­to­miast każ­de­go ranka bu­dzi­łem się wy­po­czę­ty, acz­kol­wiek wiel­ce roz­cza­ro­wa­ny fak­tem, iż znów nic nie śni­łem. Nie mo­głem zro­zu­mieć, dla­cze­go stara rasa tak ocią­ga się z wy­peł­nie­niem swego pro­roc­twa, a mego prze­zna­cze­nia. Długo ka­za­no mi więc cze­kać na ten za­szczyt, bo­wiem za­po­wie­dzia­ny sen przy­szedł do­pie­ro po stu trzy­dzie­stu sied­miu dniach.

Nie zda­rzy­ło się to nocą, ani nawet wie­czo­rem. Nie pa­mię­tam do­kład­nie, co wów­czas ro­bi­łem, ale nagle ogar­nę­ło mnie po­twor­ne zmę­cze­nie. W jed­nej chwi­li osu­ną­łem się na zie­mię, a w na­stęp­nej uno­si­łem w po­wie­trzu. Me ciało zda­wa­ło się lek­kie, a mimo to nie po­tra­fi­łem się ru­szyć. Po­czu­łem de­li­kat­ne szarp­nię­cie, jakby coś po­cią­gnę­ło mnie za koł­nierz ko­szu­li. Wtedy za­czą­łem się prze­miesz­czać. Po­cząt­ko­wo po­wo­li, aby po krót­kim cza­sie roz­pę­dzić się do pręd­ko­ści, która nie jest osią­gal­na przez żaden znany nam śro­dek trans­por­tu.

Do­pie­ro po chwi­li udało mi się otwo­rzyć oczy. Wzno­si­łem się. Uj­rza­łem dom, w któ­rym miesz­ka­łem, a który teraz szyb­ko malał w dole, aby po chwi­li zlać się z ota­cza­ją­cy­mi go bu­dyn­ka­mi w małą plam­kę. Mia­sto, pro­win­cja, kraj, kon­ty­nen­ty, a na­stęp­nie cała Zie­mia znik­nę­ły mi z oczu. Za­stą­pi­ła je bez­gra­nicz­na, zimna czerń ko­smo­su. Czu­łem się przez nią przy­tło­czo­ny, ale nie oba­wia­łem się jej. Pod­świa­do­mie wie­dzia­łem, że je­stem bez­piecz­ny. Siła, która mnie przy­cią­ga­ła, nie miała za­mia­ru mnie tu zo­sta­wiać. Spo­koj­nie więc błą­dzi­łem wzro­kiem w po­szu­ki­wa­niu gwiazd. Bez­sku­tecz­nie jed­nak. Nie do­strze­głem ani jed­nej.

Nie mam po­ję­cia, jak długo trwa­ła ta po­dróż, ale pa­mię­tam, że pod jej ko­niec za­uwa­ży­łem mały, jasny punkt, jakby świa­teł­ko na końcu tu­ne­lu. Szyb­ko za­czął się roz­ra­stać. Z każdą se­kun­dą – o ile czas pły­nął tu nor­mal­nie – sta­wał się coraz więk­szy. Rósł, rósł i rósł, aż w końcu eks­plo­do­wał ośle­pia­ją­cym bla­skiem. Wów­czas stra­ci­łem przy­tom­ność.

Gdy się ock­ną­łem, le­ża­łem w wo­dzie. Szyb­ko po­de­rwa­łem się na równe nogi i z ogrom­nym zdzi­wie­niem stwier­dzi­łem, że ubra­nie mam zu­peł­nie suche. Pew­nie roz­my­ślał­bym dłu­żej nad tą kwe­stią, gdyby nie fakt, że świat, w któ­rym się zna­la­złem, za­fa­scy­no­wał mnie jesz­cze bar­dziej. Niebo było bar­dzo ciem­ne, żeby nie po­wie­dzieć czar­ne. Mi­go­ta­ły na nim zło­ci­ste punk­ci­ki, jed­nak nie mo­głem roz­po­znać żad­nej zna­nej mi kon­sta­ta­cji. W prze­ko­na­niu, że nie znaj­du­ję się już na Ziemi, utwier­dzał mnie rów­nież księ­życ. Wiel­ki oraz czer­wo­na­wy.

Woda się­ga­ła mi do ko­stek i była kry­sta­licz­nie czy­sta. Bez trudu wi­dzia­łem ska­li­ste dno. Zbior­nik roz­cią­gał się po ho­ry­zont we wszyst­kie stro­ny. W od­da­li udało mi się co praw­da do­pa­trzeć kilka wy­se­pek wy­glą­da­ją­cych jak ogrom­ne, po­skrę­ca­ne drze­wa, ale były zbyt da­le­ko, aby okre­ślić, czym tak na­praw­dę są.

Kil­ka­na­ście razy ro­zej­rza­łem się do­oko­ła, lecz nie do­strze­głem cze­go­kol­wiek, co mogło być celem mo­je­go przy­by­cia. Coś pod­po­wia­da­ło mi, że nie mogę już dłu­żej cze­kać i kiedy po­wo­li ogar­nia­ła mnie pa­ni­ka, uj­rza­łem spa­da­ją­cą gwiaz­dę. Mknę­ła po nie­bo­skło­nie w ocze­ki­wa­niu na swój ko­niec. Niby nic nad­zwy­czaj­ne­go, ale gdy śle­dzi­łem tor jej lotu, za­ob­ser­wo­wa­łem dzi­wacz­ne zja­wi­sko. Było nim jej od­bi­cie, ale nie w tafli wody, jak można by się tego spo­dzie­wać, lecz po pro­stu w po­wie­trzu. Po­nad­to nie było to jedno od­bi­cie, a dwa. Wy­tę­ży­łem więc wzrok, aby jak naj­le­piej przyj­rzeć się temu ta­jem­ni­cze­mu miej­scu, i do­pie­ro wtedy udało mi się za­uwa­żyć coś na pozór nie­do­strze­gal­ne­go. Im dłu­żej wpa­try­wa­łem się w to dziwo, tym wię­cej nie­do­sko­na­ło­ści od­naj­dy­wa­łem w jego ka­mu­fla­żu oraz za­cho­dzi­łem w głowę, jakim cudem nie za­uwa­ży­łem tego wcze­śniej.

Ru­szy­łem szyb­kim kro­kiem, a po chwi­li za­czą­łem biec. Bie­głem jak sza­lo­ny, szyb­ko zmniej­sza­jąc dy­stans mię­dzy mną, a obiek­tem mego prze­zna­cze­nia i pew­nie nie za­trzy­mał­bym się wcale, gdyby nagle nie wy­ro­sła przede mną po­tęż­na, sza­ra­wa wyspa. Była dwu­krot­nie wyż­sza ode mnie, wy­ło­ni­ła się gwał­tow­nie, a mimo to nie wy­wo­ła­ła nawet naj­mniej­szy zmarszcz­ki na po­wierzch­ni zbior­ni­ka. Spoj­rza­łem w górę i uj­rza­łem, jak z sa­me­go szczy­tu wyspy try­snę­ła fon­tan­na wody, która póź­niej opa­dła w kro­plach ni­czym deszcz. Zda­rze­nie to nie trwa­ło długo, a po wszyst­kim, jak gdyby nigdy nic, twór za­czął po­now­nie się za­nu­rzać. Gdy znik­nął cał­ko­wi­cie, chcia­łem wzno­wić bieg, lecz nim zdą­ży­łem choć­by ru­szyć nogą, z wody wy­ło­nił się po­tęż­ny ogon. Do­pie­ro wów­czas do­tar­ło do mnie, z czym tak na­praw­dę mam do czy­nie­nia. Szyb­ko skie­ro­wa­łem wzrok w dół, nie mogąc uwie­rzyć, że ta­ko­we stwo­rze­nie jest w sta­nie żyć w ta­kich pły­ci­znach.

Ja­kież było moje za­sko­cze­nie, kiedy uświa­do­mi­łem sobie, że pode mną roz­cią­ga­ją się bez­kre­sne tonie, w któ­rych na próż­no szu­kać było dna. Je­dy­ne, co zdo­ła­łem do­strzec, to moje nogi nadal za­nu­rzo­ne po kost­ki oraz gro­ma­dę po­tęż­nych cielsk pły­wa­ją­cych pod moimi sto­pa­mi. Więk­szość przy­po­mi­na­ła wie­lo­ry­by oraz płaszcz­ki, nie­ste­ty nie wszyst­kie. Były też inne, bez­kształt­ne, mac­ko­wa­te i tak szka­rad­ne, że na samo wspo­mnie­nie o nich prze­cho­dzą mnie ciar­ki. Do dziś dzię­ku­je lo­so­wi, że to nie jedno z nich wy­nu­rzył się przede mną pod­czas tego snu, al­bo­wiem z całą pew­no­ścią po­stra­dał­bym zmy­sły. Do­pie­ro po po­łą­cze­niu zdo­ła­łem od­na­leźć zni­ko­me in­for­ma­cji na temat tych plu­gastw, ja­ki­mi za­pew­ne były.

Koń­co­wy etap drogi po­ko­na­łem ostroż­nie, jed­nak­że żadne ze stwo­rzeń już mi nie prze­szko­dzi­ło. Wresz­cie do­tar­łem do celu i mo­głem ze spo­ko­jem sta­nąć u pod­nó­ży mo­nu­men­tal­nej pi­ra­mi­dy. W jej lu­strza­nych ścia­nach do­strze­głem swoje obi­cie. Nieco zgar­bio­ne­go, zmę­czo­ne­go ży­ciem męż­czy­znę w po­de­szłym wieku. Siwe włosy, wy­glą­da­ją­ce na dłuż­sze niż były w rze­czy­wi­sto­ści, opa­da­ły spo­koj­nie na ra­mio­na i czoło. Wy­glą­dał mar­nie, lecz na po­marsz­czo­nej twa­rzy ma­lo­wał się uśmiech, a w oczach, kry­ją­cych się za szkła­mi oku­la­rów, do­strze­ga­łem błysk. Tak, byłem wów­czas na­praw­dę szczę­śli­wy. To wła­śnie wtedy do­tar­ło do mnie, że wszyst­kie zor­ga­ni­zo­wa­ne prze­ze mnie wy­pra­wy miały sens. Po­dró­że do naj­dzik­szych i naj­bar­dziej za­ka­za­nych re­jo­nów Afry­ki, Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej czy Azji opła­ci­ły się. Lata po­szu­ki­wań, pro­wa­dze­nia wy­ko­pa­lisk i badań ar­che­olo­gicz­nych na­resz­cie przy­nio­sły re­zul­tat.

Do­tkną­łem jed­no­li­tej ścia­ny im­po­nu­ją­cej bu­dow­li, a gdy to uczy­ni­łem ta roz­su­nę­ła się na boki, two­rząc coś na wzór ma­łych, pro­sto­kąt­nych drzwi. Nagły i silny po­wiew, który wy­zio­nął z otwo­ru, spra­wił, iż mu­sia­łem zro­bić krok w tył, a to­wa­rzy­szą­cy mu odór, przy­pra­wił mnie o mdło­ści. Nie trwa­ło to jed­nak długo, więc po chwi­li mo­głem bez pro­ble­mów wejść do środ­ka. Wej­ście za­mknę­ło się za mną.

Ru­szy­łem ciem­nym, wą­skim ko­ry­ta­rzem. Moja dłoń przez cały czas przy­le­ga­ła do ścia­ny, która była gład­ka i cie­pła, ale co dziw­niej­sze zda­wa­ła się pul­so­wać re­gu­lar­nym ryt­mem. Ko­ry­tarz szyb­ko do­pro­wa­dził mnie do pierw­szej sali. Po­sia­da­ła do­brze mi znany kształt sze­ścia­nu. Nie mia­łem wąt­pli­wo­ści, że jest do­kład­nym od­wzo­ro­wa­niem jed­nej z kom­nat, które od­wie­dzi­łem, pe­ne­tru­jąc za­po­mnia­ne ruiny w ama­zoń­skiej dżun­gli. Nawet pła­sko­rzeź­by przed­sta­wia­ją­ce ludzi czczą­cych ta­jem­ni­czy okta­edr były iden­tycz­ne. To wła­śnie po tam­tej po­dró­ży za­czą­łem mie­wać sny, w któ­rych od­wie­dza­li mnie przed­sta­wi­cie­le sta­rej rasy.

Marsz po wnę­trzu lu­strza­nej pi­ra­mi­dy oka­zał się swo­istą po­dró­żą w cza­sie, pod­czas któ­rej na­tra­fia­łem na po­miesz­cze­nia bę­dą­ce do­kład­ny­mi od­wzo­ro­wa­nia­mi kom­nat z daw­nych ziem­skich bu­dow­li po­zna­nych prze­ze mnie w mi­nio­nych la­tach. Od­wie­dzi­łem je już kie­dyś i teraz znów mia­łem ku temu oka­zję. Jesz­cze raz przy­glą­da­łem się wszyst­kim pła­sko­rzeź­bom oraz ma­lun­kom. Przed­sta­wia­ły róż­no­rod­ne sy­tu­acje. Od co­dzien­nych obo­wiąz­ków po­przez po­lo­wa­nia i ob­rzę­dy re­li­gij­ne aż do oku­tych rzezi i orgii. Wszyst­kie miały na­to­miast jedną cechę wspól­ną. Ta­jem­ni­czy okta­edr. Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem, czym on jest. Pa­mię­ta­łem je­dy­nie, że pod­czas moich badań od­kry­łem, iż tylko jeden lud za­miesz­ku­ją­cy wschod­nie Indie nadał mu nazwę. Na­zy­wa­li go ka­mie­niem po­zna­nia.

Wiele razy py­ta­łem przed­sta­wi­cie­li sta­rej rasy, czym jest ka­mień po­zna­nia, ale nigdy nie otrzy­ma­łem jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi. Mó­wio­no mi tylko, że to źró­dło wiecz­nej wie­dzy i siły oraz, że to dzię­ki niemu doj­dzie do po­łą­cze­nia. Py­ta­jąc o po­łą­cza­nie na­to­miast, in­for­mo­wa­no mnie, że po­łą­czę się z isto­tą, która w wie­rze­niach sta­rej rasy uwa­ża­na jest za bó­stwo. Wie­lo­krot­nie py­ta­łem: „Dla­cze­go ja?”. Od­po­wia­da­no, że tylko isto­ta o ogrom­nej chęci po­zna­nia może stać się no­śni­kiem wie­dzy pra­daw­ne­go bó­stwa i jego fi­zycz­ną po­wło­ką. Wiele też razy za­sta­na­wia­łem się, dla­cze­go wy­ra­zi­łem na to zgodę? Czy to chęć ob­ję­cia w po­sia­da­nie nie­spo­ty­ka­nej dotąd po­tę­gi? A może prze­mó­wi­ła do mnie groź­ba za­gła­dy wszech­świa­ta, o któ­rej wspo­mi­na­ła stara rasa, a któ­rej za­po­biec mogło tyko pra­daw­ne bó­stwo w fi­zycz­nym ciele? Być może jedno i dru­gie, a być może coś cał­ko­wi­cie od­mien­ne­go. Wtedy nie po­tra­fi­łem udzie­lić od­po­wie­dzi na to py­ta­nie i teraz rów­nież tego nie po­tra­fię.

Zbli­ża­łem się do końca ko­lej­ne­go już ko­ry­ta­rza. Przede mną znaj­do­wa­ło się osiem­na­ste po­miesz­cze­nie i cie­kaw byłem, którą po­dróż teraz bę­dzie mi dane po­wspo­mi­nać. Tym więk­sze było moje za­sko­cze­nie, gdy sta­ną­łem u wy­lo­tu tu­ne­lu, a mym oczom uka­za­ło się bez­kształt­ne lu­strza­ne wnę­trze. Ścia­ny fa­lo­wa­ły ni­czym mor­skie fale, nie­któ­re ich ele­men­ty wiły się, a jesz­cze inne zda­wa­ły się prze­ni­kać mię­dzy sobą. Po­cząt­ko­wo po­czu­łem za­wro­ty głowy i lekko się za­chwia­łem. Opar­łem się o równą ścia­nę tu­ne­lu, aby zła­pać rów­no­wa­gę oraz nieco ode­tchnąć. Po­wo­li do­cho­dzi­łem do sie­bie, przy­zwy­cza­ja­jąc wzrok do dzi­wacz­ne­go wy­glą­du po­miesz­cze­nia. Po do­kład­nych oglę­dzi­nach uświa­do­mi­łem sobie, że w samym środ­ku unosi się okta­edr – ka­mień po­zna­nia. Po­dob­nie jak ścia­ny wy­ko­na­ny był z lu­strza­nej sub­stan­cji, przez co nie do­strze­głem go od razu. Nie mia­łem już wąt­pli­wo­ści. Do­tar­łem do ostat­niej kom­na­ty.

Gdy po­sta­no­wi­łem zro­bić krok na­przód po­chwy­ci­ła mnie ta sama siła, dzię­ki któ­rej opu­ści­łem Zie­mię. Unio­sła mnie i za­czę­ła cią­gnąć w stro­nę ka­mie­nia po­zna­nia. Za­trzy­ma­łem się tuż przed nim i wtem po­czu­łem bi­ją­ce od niego cie­pło. Byłem wiel­ce pod­eks­cy­to­wa­ny. Przy­glą­da­łem się z wiel­ką uwagą jego gład­ko wy­szli­fo­wa­nej po­wierzch­ni oraz re­gu­lar­nym kształ­tom. Tak bar­dzo za­fa­scy­no­wa­ła mnie geo­me­tria tego mi­tycz­ne­go obiek­tu, iż mi­nę­ło dobre parę minut, nim uświa­do­mi­łem sobie, że w lu­strza­nych bo­kach bra­ku­je mego od­bi­cia. Kątem oka, co i tak kosz­to­wa­ło mnie wiele wy­sił­ku, po­nie­waż pra­gną­łem już nigdy nie od­ry­wać wzro­ku od okta­edru, zer­k­ną­łem w stro­nę ścian po­miesz­cze­nia. Mu­sia­łem spraw­dzić, czy w nich rów­nież bra­ku­je mego od­bi­cia. To, co uj­rza­łem, prze­su­nę­ło moje do­tych­cza­so­we nie­po­ko­je na dal­szy plan.

W po­miesz­cze­niu znaj­do­wa­ły się inne isto­ty. Pię­cio­ro ni­skich i po­kracz­nych stwo­rzeń nie­spo­strze­że­nie do­sta­ło się do wnę­trza kom­na­ty, a ja nie mia­łem po­ję­cia, jak tego do­ko­na­ły. Nie od­czu­wa­łem jed­nak stra­chu, bar­dziej coś, co można by w przy­bli­że­niu na­zwać od­ra­zą. Mieli na sobie jak naj­bar­dziej ludz­kie ubra­nia, lecz były one zu­peł­nie nie­do­pa­so­wa­ne do ich nie­wy­mia­ro­wych ciał. Z jed­nej stro­ny wy­glą­da­ło to ko­micz­nie, z dru­giej na­to­miast na­pa­wa­ło nie­po­ko­jem. Tak oto uka­za­li mi się przed­sta­wi­cie­le sta­rej rasy. Nigdy wcze­śniej ich nie wi­dzia­łem, gdyż w snach za­wsze ob­ja­wia­li się jako głos do­cho­dzą­cy ze­wsząd, a mimo to nie mia­łem co do tego naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści. Prze­bra­nie za­pew­ne słu­żyć miało temu, abym w ich obec­no­ści czuł się bar­dziej kom­for­to­wo. Ra­czej na nie­du­żo się to zdało, lecz naj­gor­sze i tak były ich twa­rze. Sta­tecz­ne, po­zba­wio­ne wy­ra­zu i ja­kich­kol­wiek emo­cji. Wy­glą­da­ły jak marne, wo­sko­we maski i co naj­wy­żej mogły przy­wo­łać na myśl róż­ne­go ro­dza­ju szka­radz­twa, ani­że­li wzbu­dzić sym­pa­tię.

Szyb­ko za­po­mnia­łem o to­wa­rzy­stwie, gdyż le­wi­tu­ją­ca przede mną bryła zda­wa­ła się bar­dziej ku­szą­ca i ta­jem­ni­cza. Nie mogąc się już dłu­żej opie­rać pra­gnie­niu zbli­że­nia, po­ło­ży­łem ręce na okta­edrze. Był go­rą­cy, pa­rzył mnie, a mimo to po­czu­łem się nie­sa­mo­wi­cie od­prę­żo­ny. Do­dat­ko­wo pul­so­wał i do­pie­ro po chwi­li zo­rien­to­wa­łem się, że jego rytm zsyn­chro­ni­zo­wał się z ryt­mem bicia mo­je­go serca. Za­czę­ło się.

Wów­czas po raz pierw­szy od­nio­słem wra­że­nie, ja­ko­by ka­mień po­zna­nia był żywą isto­tą, a kiedy lu­strza­na po­wło­ka za­czę­ła prze­le­wać się ma moje dło­nie i usły­sza­łem jego myśli, tylko utwier­dzi­łem się w tym prze­ko­na­niu. Nie­zna­na sub­stan­cja po­wo­li ob­le­wa­ła ko­lej­ne frag­men­ty mego ciała, a ja czu­łem, jak przez mój umysł prze­pły­wał mi nie­praw­do­po­dob­ny stru­mień wie­dzy. Do­zna­łem oświe­ce­nia. Do­wie­dzia­łem się, kim są przed­sta­wi­cie­le sta­rej rasy. Czym jest ich pra­daw­ne bó­stwo oraz jakie bez­dusz­ne i plu­ga­we isto­ty za­miesz­ku­ją nie­od­kry­te jesz­cze, pa­skud­ne czę­ści wszech­świa­ta.

Nim się obej­rza­łem, zo­sta­łem wzię­ty w po­sia­da­nie przez ka­mień po­zna­nia. Sta­łem się nim, a on stał się mną. Pa­mię­tam jesz­cze tylko, że nagle zro­bi­ło mi się cie­pło i przy­jem­nie. Póź­niej stra­ci­łem przy­tom­ność.

Ock­ną­łem się w miej­skim szpi­ta­lu. Sa­ni­ta­riu­sze po­in­for­mo­wa­li mnie, że zo­sta­łem zna­le­zio­ny przez go­spo­się. Nie po­tra­fi­ła mnie ocu­cić, więc nie­zwłocz­nie we­zwa­ła le­ka­rzy. Trzy dni znaj­do­wa­łem się w sta­nie po­dob­nym do śpiącz­ki, lecz dok­to­rzy do dziś spie­ra­ją się o to, co tak na­praw­dę mi do­le­ga­ło. Po kilku dniach ob­ser­wa­cji zo­sta­łem wy­pi­sa­ny na wła­sne ży­cze­nie. Od tego czasu minął już mie­siąc. Nie wiem, jak długo po­zo­sta­nę jesz­cze na Ziemi. Ka­mień po­zna­nia do­głęb­nie wnik­nął w mój or­ga­nizm i po­wo­li zmie­niam się w pra­daw­ne bó­stwo sta­rej rasy, tak jak mi to prze­po­wie­dzia­no. Cza­sa­mi budzę się i widzę, że moja rękę lub noga po­kry­te są tą dzi­wacz­ną, lu­strza­ną sub­stan­cją. To mija, ale za każ­dym razem trwa dłu­żej i wy­ma­ga ode mnie coraz więk­sze­go sku­pie­nia. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że pew­ne­go ranka obu­dzę się kimś zu­peł­nie innym. Nie będę już sobą, lecz Me­tro­nem, bo takie imię nosi to bó­stwo. Czuję jego myśli w swo­jej gło­wie. Jest po­tęż­ny, więc kwe­stią czasu jest prze­ję­cie przez niego kon­tro­li. Nie boje się tego, bo nie wy­czu­wam w nim ani tro­chę zła. Dobra nie­ste­ty też nie. Tylko zimne wy­ra­cho­wa­nie. Zrobi to, co bę­dzie mu­siał. Mam tylko na­dzie­ję, że gdy już wy­ko­na po­wie­rzo­ne mu za­da­nie, po­zwo­li mi cho­ciaż na krót­ki czas po­wró­cić na Zie­mię.

Koniec

Komentarze

a ninawet wieczorem. – coś Ci spacja nie w tym miejscu wskoczyła

że nie znajduje się już na Ziemi, – znajdujĘ

Uniosła mnie i zaczęło ciągnąć – zaczęła

Raczej na niedużo się to zdało, l – raczej powinno być:  nie na wiele

jakie bezduszne i plugawe istoty zamieszkują nieodkryte jeszcze, paskudne części wszechświata. – a czemuż to kamień poznania tak określa inne istoty? Raczej powinien pozostać zimny i wyrachowany, jak napisałeś dalej.

Cóż, przeczytałam. Jakąś tam wizję stworzyłeś, ale dość nudno mi się brnęło przez ten blok wizji i opisów. Jakoś nie poczułam ekscytacji tym, że podróżowałeś gdzieś tam w poszukiwaniu kamienia poznania. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Czytanie opisów cudzych sennych rojeń i doznań nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Przykro mi to mówić, ale Kamień poznania także mnie nie zainteresował.

 

nie wy­wo­ła­ła nawet naj­mniej­szy zmarszcz­ki na po­wierzch­ni zbior­ni­ka. – …nie wy­wo­ła­ła nawet naj­mniej­szej zmarszcz­ki na po­wierzch­ni zbior­ni­ka.

 

Do dziś dzię­ku­je lo­so­wi, że to nie jedno z nich wy­nu­rzył się przede mną pod­czas tego snu… – Literówka.

 

Od co­dzien­nych obo­wiąz­ków po­przez po­lo­wa­nia i ob­rzę­dy re­li­gij­ne aż do oku­tych rzezi i orgii. – Co to znaczy, że rzezie i orgie są okute?

 

Py­ta­jąc o po­łą­cza­nie na­to­miast… – Literówka.

 

Opar­łem się o równą ścia­nę tu­ne­lu, aby zła­pać rów­no­wa­gę… – Nie brzmi to najlepiej.

 

od­nio­słem wra­że­nie, ja­ko­by ka­mień po­zna­nia był żywą isto­tą… – …od­nio­słem wra­że­nie, ja­k­by ka­mień po­zna­nia był żywą isto­tą

Sprawdź w słowniku znaczenie słów jakbyjakoby.

 

lu­strza­na po­wło­ka za­czę­ła prze­le­wać się ma moje dło­nie… – Literówka.

 

Nie­zna­na sub­stan­cja po­wo­li ob­le­wa­ła ko­lej­ne frag­men­ty mego ciała, a ja czu­łem, jak przez mój umysł prze­pły­wał mi nie­praw­do­po­dob­ny stru­mień wie­dzy. – Nadmiar zaimków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie również nie porwało. Chyba za niski współczynnik zdarzeń do znaków. Btw, 14 tysięcy to raczej za dużo na szort.

Początkowo powoli, aby po krótkim czasie rozpędzić się do prędkości, która nie jest osiągalna przez żaden znany nam środek transportu.

I przyspieszenie go nie zabiło?

Niebo było bardzo ciemne, żeby nie powiedzieć czarne. Migotały na nim złociste punkciki, jednak nie mogłem rozpoznać żadnej znanej mi konstatacji.

Na pewno konstatacji? W innych miejscach też czasem miałam wrażenie, że nie tego słowa zamierzałeś użyć.

Do dziś dziękuje losowi, że to nie jedno z nich wynurzył się przede mną podczas tego snu,

Reg napisała, że literówka, a ja tu widzę dwie.

Babska logika rządzi!

Takie sobie to opowiadanko. Po dobrnięciu (patrz komentarze Koleżanek) do końca budzi tylko jedną refleksję: wyczerpany potencjał starej rasy sprawił, że zamknięte w Kamieniu Poznania prastare bóstwo musiało poszukać nowego nosiciela. Pytanie tylko, czy nie mogło się bez niego obejść. Powiedzmy, że nie mogło, bo chodzi nie o sam powrót Metrona, lecz wskrzeszenie niegdysiejszej wiary.

Ja niestety nie dotarłem do  końca, gdzieś w połowie (w najlepszym razie) zaprzestałem dalszego czytania. Wybaczcie. 

Przeczytałem, o czym autor chyba wie :)

Pomysł mógł być lepiej zrealizowany. Niestety opisy i praktycznie brak akcji spalił pomysł. Gdyby tylko chciało Ci się wprowadzić dialogi i trochę akcji, a główny bohater zyskałby bardziej barwny charakter, to mogłoby być ciekawie. A tak przeczytałam tylko dlatego, żeby odbębnić dyżur. Sporo masz w tekście literówek.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przeczytałem i zapomniałem. Tak naprawdę nie wiem co komentuję. Więcej akcji, więcej gadania (oczywiście nie o byle czym) i było by lepiej. 

F.S

Nowa Fantastyka